WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Fremont, Seattle; 13-04-2009

Drogi Milesie,
Najdroższy Milesie,
Mój Milesie,
Mój Najdroż


Milo,
Miles,
Drogi Milesie MacCa
Milo, Milo, Milo, Milo
Witaj, Milo. Cześć Milo. Cześć, Miles! Hej, Miles!

Kochany Milo,

Drogi Milo,


Zadarła głowę, ciut spóźnionym ruchem ścierając z kości policzka rumienec niemal pensjonarski, reminiscencję jakąś po czasie naiwności, sekretów chowanych za załomem sypialnianej tapety w kwiatki, wróżb z liści akacji i herbacianych fusów.
Uczyła się lubić to, co działo się z nią pod dotykiem MacCarthy'ego - tym innym, nowym, nie z pierwszej nocy na przystani, czy z folklorystycznego festynu, lecz ze szpitalnego korytarza. Nieznoszącym sprzeciwu "zaopiekuję się Tobą". Niepodatnym na negocjację "przy mnie możesz być słaba".
- Może właśnie o to... chodzi? - ton niepewny, ryzykancki, takim, którym proponuje się myśl niesprawdzoną i rewolucyjną - Żeby nauczyć się, jak być...
Ze sobą.
Bez Niej.
Bez Niego.
Bez żalu.
Po prostu.

- Dziękuję ci, Milo.
Nie mów, że nie mam za co. Niech no już sama ocenię skalę zniszczeń i wszystkie sposoby, na które mogę się z nich przy Tobie odrodzić.

Fremont, Seattle; 17-04-2009

Zakochałam się w Tobie tak, jak się wpada do wody.
A do wody nie da się wpaść na raty. Nie da się wpaść rozsądnie. Nie da się wpaść “tylko troszeczkę”, powoli i pod kontrolą.
Do wody wpada się na łeb, na szyję. Wpada się “ojejku-ojejku, plusk!”. Wpada się z powiekami zaciśniętymi gwałtownie - nie zamkniętymi wynikiem świadomej i przemyślanej decyzji, lecz zatrzaśniętymi po prostu, w wyniku najprymitywniejszego z atawizmów. Na wydechu, żeby się przypadkiem nie zachłysnąć na śmierć.
Człowiek ostatkiem instynktu próbuje obronić się przed nieuniknionym.
Przed brakiem tlenu. Przed żrącą solą. Przed bólem.
Ale nie rozumie, że to już się stało.
Ojejku-ojejku, plusk!
Zakochałam się w Tobie tak, jak się tonie.


Najpierw ściągnęła buty - niewielki z tym zachód, bo miała na sobie tylko plecione sandały, ukazujące światu szczupłe, wąskie stopy; mały palec u prawej ledwie naznaczony drobiną paznokcia, pod spodem: łukowata blizenka sprzed roku, wspomnienie skryte w najodpowiedniejszym dla się miejscu - tam, gdzie nie trzeba na nie patrzeć (nawet zapomnieć można prawie o Jego istnieniu). Zrzuciła je ze stóp, tak po prostu, tam gdzie stała - między niskim krzakiem berberysu i kępą zżartych słońcem traw. Szust! - sukienka spłynęła po ciele, liznęła blizny na pożegnanie po króciutkim tranzycie między linią biodra, a łykiem łydki i kostkami nóg. Wymknąwszy się ze szkockich objęć, Phoenix puściła się pędem w stronę wołającej ją wody. Głosem zwykłym, przyjaznym - nie tym Molly, co nocą niósł się znad zatoki.
Rzuciła okiem przez ramię - nic więcej, tylko dziecko, któremu wolność zwrócono. Serpentynki sklejonych potem włosów roztańczone między łopatkami, błysk w oku, wysiłkiem niewysłowionym odzyskany. Śmiech.
- Milo! Chodź, Milo! - zawołała do niego znad własnej łopatki, nim wpadła do wody, wzniecając cyklon drobnych kropel ruchem ud i kolan - Chodź! Nie każ mi czekać!

Taka jestem. Milo, mój Milo.
Taką mnie zapamiętaj masz.

Fremont, Seattle; 21-07-2009

Drogi Milo,

Czy wiesz, że na samym dnie oceanu wszystko staje się przezroczyste?
Tu, gdzie nie dociera żaden promień światła. Tu, gdzie zbyt zimno jest, żeby cokolwiek chciało, bądź mogło, wyrosnąć. Żaden ukwiał, ten śmieszny koral bez kręgosłupa moralnego szkieletu, solitarny i dostojny, o czułkach długich, delikatnych, falujących pod dotykiem wodnych prądów. Żadna undaria o liściach skórzastych, pooranych brzydkimi gruzłami wypustek. Żaden
Żadne krasnorosty: chrząstnica kędzierzawa (Chondrus crispus - inaczej, o ironio, Mech Irlandzki, Carrageen - “skałka”), w kolorze głębokiej czerwieni, karminu, fuksji albo żółci żółtym; czepliwe widliki migrujące koloniami, gotowe by uczepić się śliskich skał z im tylko typową desperacją; słona, niepozorna szkarłatnica, przemysłowo odbierana oceanom i zuchwale dodawana do sałatek.
I żadnych zwierząt też tu nie ma, ani kwiatozwierząt (koralowców w neonowych barwach). Nie ma nawet ryb głębinowych - strasznych i brzydkich, wyglądem podobnych do starych bab w kolejkach w przychodni w środowy poranek.
Na samym dnie mórz nie ma przerw na lunch, i nie ma “do jutra”. Nie ma “ładna sukienka” i nie ma “co słychać u Ciebie?”. Na równinie abisalnej nikogo nie interesuje, co dzisiaj na obiad i czy daleko jeszcze. Kończy się czas i kolory. Kończy się światło, kończy się mrok.
Nie ma tu życia - więc nie ma tu śmierci. Wszystko co istnieje, nie istnieje.

I wiesz? Taka i ja się właśnie staję przy Tobie.
Przezroczysta.
Wyjałowiona ze wszystkiego, co zbędne. Patrząc na mnie, patrzysz przeze mnie.


Była mokra.
Od stóp do głów - od kosmyka włosów opadającego na skubnięte słońcem czoło, po pięty rozpędzone na wąziutkiej, nad-jeziornej plaży. Narzuciła na ramiona skradzioną Milesowi koszulę, opadła tyłkiem wprost na ciepło miałkiego piasku, w oczekiwaniu, aż MacCarthy pójdzie jej śladem. Gęsia skórka i cichy śpiew skrytych w trawie owadów. Szczypanie oczu, które tworzą sobie świat na nowo.
- Wiesz, o czym myślę?
Pytanie retoryczne. Nie był Bastianem Everettem, żeby wiedzieć miał ani obowiązku, ani prawa wiedzieć (i tak było lepiej).
- Myślę... M-myślę... Ale wiesz, to tylko taki luźny pomysł. Marzenie może bardziej, fantazja. Że jak to wszystko się... - zagoi. Do wesela (tylko czyjego?) - ...unormuje... Wiesz, cała sytuacja... I jak odzyskam pełną sprawność w dłoni... Że może powinnam wrócić do szkoły medycznej?
Zmienić się coś w końcu. Nie bać się już. Nie wmawiać sobie, że zawsze muszę w drugim rzędzie - tam przecież, na skraju pamięci, Meriolly i Charlie, i Bastian przycupnięci.
A ja nie mam siły już, Milo, ani chęci, z nimi siedzieć. Nie mam Siły, ani obowiązku, dotrzymywać towarzystwa trupom.

Fremont, Seattle; 29-09-2010

Milo, Milo, Milo,

Masz w sobie smutek, którego sam nie dostrzegasz. Mieszka w brązowej plamce w lewym oku, na zachód od źrenicy, w wąwozie siatkówki. Mieszka w ruchu ramion, kiedy się przeciągasz - gładkim, prężnym, szczególnym dla młodych mężczyzn od dziecka tresowanych do gry w lacrosse’a i polo - niby lekkito ruch, a zdradza, że niesiesz na barkach ogromny ciężar. Jeszcze go nie poczujesz.
Mieszka w stopach zmęczonych spacerem po skałach, walką bezustanną o zachowanie równowagi (jeszcze Ją utracisz), walką o honor, którego bronić musisz zwykle przed samym sobą. Mieszka w “dobry wieczór”, serwowanym od niechcenia, gdy przystajesz przy ganku i kłaniasz się mojej matce; w “stary, pojebało cię chyba!”, okraszonym szczerym śmiechem - rzuconym bratu tak, jak psu rzuca się najgorszy ochłap.
Jesteś smutny, i nic o tym nie wiesz. Ja wiem, bo na Ciebie patrzę. Wzrok ma to do siebie, że wcale nie trzeba go wytężać, by pewne rzeczy dostrzec. Trzeba się tylko poddać.
Poddałabym się Tobie.


Kochali się nad brzegiem, w cudownym dyskomforcie natury uzurpującej sobie prawo do uczestniczenia. Podwinięte palce stóp, zaciśnięte na prześcieradle z włókien tataraku, głowa wsparta o poduszkę z piasku i rukwieli. Uplotła mu śmieszny wianek z kocanek i turzyc, nagą pierś ozdobiła orderem z mikołajka.
Tak też można - widzisz, Phoenix? Tak też się da być szczęśliwą.
Potrzebujesz tylko czasu, by siły odzyskać. I wszystko - szum-szum-szum wiatru to, czy głos-głos-głos jej zmarłej siostry, kłamliwy - wszystko będzie dobrze, Phoe.

Chinatown, Seattle; 11-03-2020

Nie przestałam pisać tych listów, Milo. Być może nigdy nie przestanę.

- Milo? Wracajmy do domu.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krwawił błękit nieba nad ranem, przecięty wąską linią wschodzącego słońca, z chmur leniwie wyglądającego. Bladoróżowe światło padało na ramiona nagie, takie małe i kruche, na tle łóżka, na tle świata, życia, potęgi wieczności. Nie widziała swoich ramion, bo spała. Nie widział Miles jej ramion - kiedy nie patrzył. A spoglądał teraz, pochłaniając cal po calu, pożerając, konsumując najmniejszy detal skóry. Pieprzyk, większy, trochę nieśmiały, bo sam jeden pośród piegów. I ona tym pieprzykiem była, choć nie dostrzegał tego wcześniej. Że pieprzyk samotny, na szczycie lewego ramienia, doskonalszy był niż najpiękniejszy pieg, idealnie zarumieniony, bo nic nie było idealne.
Zapomniał o listach, noszących znamiona wspomnień i relacji w głowie idealnie poukładanej. W szufladzie upchnięte, nieodświeżone, na kluczyk niewidzialny zamknięte, bezpieczne jak w sejfie, zapomniane jak Molly.

Serce mówiło - cierp, cierp, cierpieć musisz na zawsze, na wieczność, aż po grób.
Pamiętaj, pamiętaj, o tym co zrobiłeś. Że ona kochała Cię tak, jak nikt inny dotąd, że Ty nie pokochasz innej jak jej. Słuchaj żaru, czuj ogień. Pamiętasz ogień? Zapamiętaj piekło.

Rozum milczał, aż do teraz, gdy pierwsze zwoje postanowiły zabrać głos - bo Miles, czymże miłość jest? Czy nie przedłożeniem dobra własnego nad cudze? I czy spiekota nie jest jak sól na zepsutym mięsie? Że dostrzec nie pozwala tego co istotne? Że nie Ciebie wybrała, że nie potrafiła zapamiętać, że tamta piosenka na nerwy Ci działała, a dźwięk smyczka lubieżnie zakradał się w odmęty Twojej głowy i czaszkę piłował od środka?
Nie pamiętaj, nie warto.

Zakochał się. [serce: w Molly; rozum: nieprawda].
Zakochał się gdy słońce stanęło w zenicie, rozpraszając promienie po żwirze na podjeździe tafli wody.
Być może zakochał się wcześniej.
Być może wcześniej była to... [zgrzyt]
[cofnij]
Zakochał się.

- Wszystkiego najlepszego Phoenix - niemalże szeptem rzucone, ciepłym tonem jak woda, co w niej zanurzyć się można. Przyjemna, mokra, o temperaturze idealnej. Nie za gorąca nie za chłodna.

I ja Tobie też dziękuję. Za to, że mi oczy otworzyłaś. Że razem mogliśmy się wykrwawiać i choć śmiercią się to skończyć winno, plastrem rany się zasklepiły. Nawet tego nie zauważyłem.
I przepraszam, Phoenix. Za to, że Ciebie też wcześniej nie zauważałem.


Zakochał się.
W myśli rewolucyjnej. Bo czy to właśnie nie o to chodziło?
Żeby się... [przewiń]
W krokach pospiesznych, zamienionych w bieg do wody, przed siebie, w śmiech. Śmiała się. I to on, Milo, sprawił, że się śmiała. Dźwięcznie, jakby dzwoneczki roztańczone na wietrze. Nie z pretensją, co Molly zwykła ją w głosie zawierać. Nie sztucznie, jak... [pauza] Niewymuszonym tonem, jak... [wdech] Phoenix Bastiana Milesa.

Pędem się rzucił, po drodze zsunąwszy znoszone trampki, z dziurą przy prawej pięcie. Już dawno wyrzucić jej powinien, ale takie zużyte były najwygodniejsze. Zrzucił też spodenki dżinsowe, przetarte (ryby w nich łowił najczęściej) i koszulę, z której jeden guzik chyba odpadł i przepadł. Utonął w gęstwinach traw, co wyrosły nieopodal, bez strachu o stracenie. Utonął, przepadł jak Phoenix albo Miles.
Ojejku-ojejku, plusk!
Zanurzył się.
Zanurzył się.
Zanurzył się.
Migotanie słońca tworzyło pod wodą mozaikę. Widział jej stopy przysłonięte piaskiem, malutkie rybki opływające jej, mlecznobiałe łydki. Pośladki przyozdobione kusymi figami i kępkę włosów, częściowo zanurzonych w wodzie. Wyciągnął ramiona przed siebie i objął to wszystko, zamykając w mocnym uścisku, ciągnąc w dół, na dno, ale tym razem dno nie było niczym złym. Przepadał, ale nie tonął. Na łeb, na szyję wpadał.
I ona leciała razem z nim.

Rozłożył się obok niej, na przedramionach wspierając. Przyglądał się w milczeniu, jak wystawiła twarz w stronę słońca i owinęła się jego koszulą. Pasowała jej.
Przekręcił głowę trochę na bok. Jasne, że nie wiedział. Ale uczył się. A wbrew powszechnej opinii, Milesowi nauka szła dobrze. A jej chciał się uczyć. Chciał przekazywać niewerbalne znaki. Wiedzieć co myśli.
- To żadna fantazja, Phoe. Fantazja jest wtedy, kiedy to o czym fantazjujesz wydaje się być nieosiągalne, a ja zdążyłem Cię poznać na tyle, że wiem, że przed sobą mam silną, inteligentną kobietę, która jeśli się zaprze, to może wszystko - nie odkleił od niej wzroku, ani kiedy to mówił, ani kiedy podniósł się, by usiąść w siadzie skrzyżnym. Wyciągnął jednego papierosa dla siebie, a potem przesunął paczkę w jej stronę. Odpalił.
- Wróć, jeśli tego chcesz. Zrób to dla siebie i ja wiem, że dasz radę. Będziesz wspaniałym lekarzem - słowa z dymem wydmuchnął. Oczy na chwilę mgłą zaszły, bo może dzięki temu, Phoenix życie ludziom uratuje? Życie sobie uratuje. Jego już uratowała.

Smak jej ust był inny, żalu pozbawiony, krwisty nieco, ale może to przez pocałunek łapczywy, co wargę jej rozorał. Rozerwał, jak słońce nad ranem niebo rozcięło. Znów się zanurzył. W niej, w trawie, w piasku, w słońcu, w wodzie, której kropelek kilka pozostało na czubku jej nosa, na wygiętym w łuk brzuchu, i włosach jak rosą oblanych.
Pięknie było wierzyć, że tak już na zawsze zostanie. Że Phoe i Miles, będą mogli nad jeziorem się chować, wianki pleść i wśród perłowych anafalisów swoje miejsce zaznaczyć.
- Wracajmy - powtórzył głowy skinięciem, bo nie koniec to przecież niespodzianek jeszcze.
[trzask]
Gęsty szkarłat rozlał się na piasku. Krwisty kwiat zakwitł, wtapiając się w drobne ziarenka. Na zawsze. Póki kolejne stopy nie zadepczą piasku i nie zadepczą wspomnienia dwóch sylwetek obok siebie ułożonych, jakby wulkan z Pompei utrwalił i to.
Pod stopą chrzęst muszelki. Na stopie skóra rozcięta w bliźniaczym kształcie, pod palcem schowana, pamiątka jednego dnia.

Nie, nie koniec Miles.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”