WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

and they lived happily ever after Wypowiedzenie sakramentalnego tak przyszło jej z niespodziewaną łatwością. Spod wachlarza umalowanych na czarno rzęs spoglądała wprost w czekoladowe tęczówki męża i wypowiadała magiczne słowa, które miały połączyć ich ze sobą na zawsze.
Ukrywała niezdrowo przyspieszony oddech.
Tuszowała fakt, że trzęsły jej się palce, kiedy wsuwała złotą obrączkę na palec mężczyzny.
Uśmiechała się szeroko, gdy zgromadzeni goście bili brawo z niezdrową wręcz ekscytacją.
Ojciec kiwał głową z uznaniem, matka bawełnianą chusteczką ocierała łzy szczęścia, ale te nie wywołały w niej wzruszenia – wręcz przeciwnie. Kipiała złością, która tego dnia nie miała mieć ujścia.
Pocałunek. Krótki, ale nasączony udawaną namiętnością tak, aby widownia była zadowolona.
Ujęli się za dłonie i w rytm bijących dzwonów, opuścili mury kościoła, jednocześnie wkraczając na nową drogę – drogę obłudy i aranżowanego małżeństwa, które nie miało szansy przetrwać, ale musiało, dla dobra interesów.
Do dzisiaj żyła w przekonaniu, że podobne rzeczy działy się setki lat temu i nie miały prawa bytu w dwudziestym pierwszym wieku. Jako dorosła kobieta chciała sama podjąć decyzję, z kim zwiąże się na – potencjalnie -resztę swojego życia. Teraz jednak, wsiadając do pięknie przystrojonego auta, nerwowo poprawiała białą, dopasowaną i niezwykle ciążącą jej suknię.
– Bądź grzeczna – usłyszała jeszcze słowa ojca, kiedy ten pochylił się przy otwartej szybie. Znał córkę jak własną kieszeń. Trzydziestoletnią córkę, bo o tym chyba zapomniał, kiedy zdecydował się mówić do niej, jak do dziecka. Castillo również zmierzył charakterystycznym spojrzeniem, które nie wymagało dodatkowego tłumaczenia.
– Zawsze jestem – odparła i odwróciła głowę w stronę Javiera. Samochód ruszył powoli i dopiero wtedy pozwoliła sobie na wzięcie głębokiego oddechu. Machinalnie zabrała rękę i położyła ją na własnym kolanie.
Gianna Bianchi.
Gianna Castillo.
Gia Castillo.
Brzmiało dobrze, a jednak czuła się tak, jakby obdarto ją z własnej tożsamości.
– Niedobrze mi – wypowiedziała jedyne, prawdziwe zdanie, na które było ją teraz stać. Myśl, że po weselu wróci do ogromnej posiadłości, w której czeka na nią osobny pokój, przyprawiała ją o dreszcze. Wiedziała, że kierowca ich nie słucha. Jego pracą było trzymanie kierownicy i skupianie się na drodze, odwożenie pracodawców z punktu a, do punktu b.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ślubny outfit

Śmierć.
W dniu tak pięknym i czystym, kontrastowała niebywale z całokształtem kolorowych ozdób, którymi udekorowany był skromny, wizualnie niepozorny kościół. Płatki kwiatów rzucone im pod nogi, aby poprowadziły ich właściwą drogą - tak samo jak podczas obrzędów z okazji Dnia Zmarłych. Wtedy jednakże nasi najbliżsi, Ci nieżyjący, odpowiednim szlakiem podążali do swych opuszczonych za życia rodzin.
Tu śmierć miała zupełnie inne znacznie, choć wciąż z mroku wysuwała swe obrzydliwe macki. Umarły ich dusze, a także ich serca, gdy przymuszeni do zawarcia małżeństwa postawieni zostali przed ołtarzem. Postawiono ich przed Bogiem.
I jemu złożyli na piedestale kłamstwo. Ciągle udając. Byli najlepszymi aktorami w tym groteskowym teatrze. Ich główne role były idealne. A każdy ruch w stu procentach przemyślany. Jedynie oczy zdradzały ból, niezrozumienie, ale i smutek. Każdy z tych bodźców wsiąknął w nich całkowicie. Element dramaturgi wyłaniał się z umysłu, gdzie drwił z nich ochoczo.
Bo przecież byli nieszczęśliwi.
Sakramentalne tak wypowiedziane sztucznie. Pozbawione gorącego uczucia. Pozbawione największego sensu. I przyrzeczenia.
I że Cię nie opuszczę aż do śmierci...
Ale ona była. Z szyderczym uśmiechem ustawiła się tuż za nimi. Chłodnym oddechem gładziła ich plecy; aż nieprzyjemny dreszcz rozchodził się wtedy wzdłuż kręgosłupa. Triumfowała. Nad nim. Nad nią. Nad nimi.
Obrączki wsunięte na serdeczne palce nie mieniły się ani trochę. Wyglądały raczej złowrogo, aniżeli dostojnie.
Javier ani razu nie zerknął na swoich rodziców - na wymuszającą łzy matkę, bo przez operacje plastyczne, od których się uzależniła miała niebywały problem z osiągnięciem jakże ludzkiej mimiki. Ale wypadało. Uronić choć jedną łzę na ślubie już jedynego syna.
Bo Juana nie było... I już nigdy nie będzie.
Papa Castillo zapewne emanował dumą, w międzyczasie instruując swoich ludzi w podjęciu odpowiednich kroków, bowiem interesy same się nie zrobią. Człowiek biznesu. Jebany tyran. Zwodniczy jak rajski wąż i obrzydliwy w swym potwornym majestacie. Koszulę mieniącą się idealną bielą splamioną miał krwią. Szkarłatną cieczą wypływającą z serca Javiera.
Bo ten konał. A jego usta bezdźwięcznie prosiły o pomoc. Jakiej nigdy nie miał uzyskać.
Pocałunek tak nieidealny, będący przypieczętowaniem miłości. Miłości, której nie było. Jedynie pustka i dziwnie odrętwienie. Ale akt gry aktorskiej przepełniony był profesjonalnym kunsztem - kochali się tak szalenie i nieprawdziwie.
Młody Castillo odetchnął z ulgą, gdy po salwach oklasków, znajomej melodii, razem z małżonką skryli się w aucie.
Bezpieczni. Jedynie chwilowo. Ładowali baterie fałszerstwa. Przed nimi pozostało wesele; gdzie przelewały się hektolitry alkoholu i tona żarcia. Skoczna muzyka zagłuszała wszystko, więc jawił się promyczek nadziei na to, że uda im się skryć z dala od ciekawskich spojrzeń.
Oby.
Javier nie miał nawet odwagi, aby zerknąć na Giannę, choć ta znajdowała się tuż obok niego. Czuł zapach jej perfum. Delikatną kwiatową woń, nieco słodkawą. Słyszał nawet jej oddech. Przyspieszony jak jego własny. Czas spowolnił. Dla nich. Dla ukojenia.
Mimo, że na usta cisnęło mu się wiele, tak struny głosowe nie były zdolne do minimalnych drgnięć. Chciał przyrzec. Że jej nie skrzywdzi. Nie dotknie. Nie naruszy jej prywatności. I, że kurwa wyciągnie ich z tego bagna.
Już wkrótce.
Zmarszczka na czole nieco złagodniała, gdy wyłapał kobiecy ton. Nie wiedział jednak, czy fizycznie było jej źle i czy nie powinni się zatem zatrzymać. Czy chodziło o ten duchowy kontekst, którego doświadczyli oboje.
- Rankiem ta maskarada się skończy. Musimy tylko przetrwać - wątpił, aby to dodało jej otuchy. Rzeczywistość póki co, ubarwiona były szarymi odcieniami.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Samochód poruszał się powoli, jak gdyby sam kierowca chciał dać im krótką chwilę wytchnienia od ciekawskich spojrzeń i gratulacji gości, których nie chcieli i nie potrzebowali.
Raz po raz spoglądała na profil szczęki Javiera, teraz porośniętej ciemną, ale elegancko przyciętą szczeciną. W oczach brunetki jawił się jako przystojny mężczyzna. Zmarszczki przy oczach dodawały mu uroku, ale w brązowych tęczówkach widziała ten sam smutek, który raczył ją samą, kiedy stawała przed lustrem.
Zawsze wierzyła w prawdziwą miłość. Była romantyczką. Pasjonatką namiętnych zbliżeń i okazywania sobie uczuć w sposób niekonwencjonalny. Ślub z Javierem pozostawał zaprzeczeniem wszystkich wartości, którymi dotychczas kierowała się w życiu.
Istnieje możliwość, że gdyby poznali się w innych okolicznościach, pojawiłaby się między nimi magiczna iskra.
Ale teraz, choć pierwszy raz zawiesili na sobie spojrzenie kilka miesięcy temu, nadal byli dla siebie obcy. Trwali w relacyjnym limbo; nie stali się przyjaciółmi, nie stali się prawdziwą parą. Kiedy nie musieli, nie spędzali czasu razem – każde z nich zajmowało się własnymi sprawami.
– Wiem – odparła, siląc się na pewny ton głosu.
Dojeżdżali na miejsce. Ciche westchnięcie wydostało się z krtani Gianny, gdy zauważyła pierwszych gości sunących w stronę stołów.
Wesele zorganizowano na tyłach ich domu; w wielkim ogrodzie, który od razu pokochała. Obiecała sobie, że wspomnienie niechcianej imprezy nie ostudzi jej zachwytu. Stoły były okrągłe, przystrojone kwiatami i – rzecz jasna – elegancką zastawą. W dodatkach połączono style obu rodzin, co po raz kolejny miało symbolizować sztucznie stworzoną między nimi więź i często wspominany pokój. Z boku przygotowano przestronny parkiet i miejsce dla kapeli wybranej przez ich ojców. Jeszcze przed wyjściem z pojazdu słyszała akordy wygrywane na gitarze.
Ponownie wsunęła swoją dłoń w tę należącą do męża i ścisnęła ją mocno, tak jakby poprzez niewielki gest chciała przekazać: damy radę. Bo przecież był dobrym facetem. Takim, któremu mogła zaufać. Wiedziała, że nie będzie chciał zrobić jej krzywdy, przynajmniej nie z premedytacją. Z zaistniałego układu był tak samo niezadowolony, jak ona, a przecież gdyby tylko chciał, z największą łatwością mógłby zmienić życie Włoszki w piekło.
Nie raz zastanawiała się, jak Javier poradzi sobie z funkcją, którą do niedawna pełnił jego brat. I, przede wszystkim, czy ta funkcja wpłynie na jego zachowanie. Choć wychowywała się w samym środku huraganu zwanym mafią Bianchich i widziała wiele sytuacji, których widzieć nie powinna, wcale nie przyzwyczaiła się do okrucieństwa, jakim cechowały się grupy przestępcze.
Roberto nauczył ją strzelać, ale nigdy nie zamierzała wykorzystywać tej umiejętności.
– Idziemy? – zapytała w momencie, w którym auto zahamowało, a od strony drzwi pojawił się ich własny odźwierny. Złapała suknię i z gracją stanęła na ziemi. Po chwili Castillo stał już obok.
Kątem oka dostrzegła Vincenzo. Z charakterystycznym dla siebie uśmiechem opierał się o fasadę posiadłości. Uniósł ku górze kieliszek z szampanem w ramach udawanych wyrazów uznania, bo jako jedyny z ich rodziny znał prawdę.
– Niech Bóg nad wami czuwa i obdarzy was licznym potomstwem! - ciotka Donatella nakreśliła krzyż na czołach Gii i Javiego, na znak błogosławieństwa, a następnie pocałowała swój własny – ten, który zwisał na końcu misternego różańca trzymanego w dłoniach.
Symulowanie wdzięczności okazało się łatwiejsze, niż myślała, bo właśnie to robili przez kolejną godzinę. Tłum gości ustawił się w kolejce, przekazywał prezenty. Ludzie śmiali się, jakby znali ich od zawsze, ale niektórych widzieli pierwszy raz w życiu.
Gdy nastał moment, w którym mogli skierować się do swojego stołu, odetchnęła z ulgą.
Tam nikt ich nie usłyszy. Oprócz sumienia.
– Twoja matka powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę. Wiesz, o czym mówiła? – zapytała, pozwalając odsunąć sobie krzesło, na którym następnie usiadła. Uśmiech nieustannie przystrajał twarz kobiety, chociaż słowa uzależnionej od operacji plastycznych kobiety do teraz wywołały dreszcz na ich plecach. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ich prywatny szofer zdawał się być powiernikiem wszelakich tajemnic - ukrytych przed światem, zamkniętych na cztery spusty, przesiąkniętych czerwoną barwą niechcianej krwi. On słuchał, w głowie przetwarzając groteskowy całokształt sytuacyjny. Wyodrębniał poszczególne elementy, często niepasujące, by przypisać je do konkretnych, wymienionych ówcześnie osób. Nigdy jednak nie mówił. Nie osądzał. Nie wymądrzał się. Zachowywał te skarby we własnym umyśle; bo tam winny być bezpiecznie. Jego praca nie polegała na pseudopsychologicznych wywodach, choć pewnie niejednokrotnie kusiło, aby zagrać głos. Miał jednakże w sobie tyle samozaparcia oraz widocznej dyscypliny, która wywierała to, iż siedział w milczeniu. Skupiał się na drodze. Prowadząc pojazd w wyznaczone miejsce. Prozaiczna czynność; w istocie bardzo niebezpieczna, jeżeli ktoś polował na Castillo.
Wiedział, że jeśli popełni choć minimalny błąd i narazi tym samym kogoś z członków Familii, to niestety skończy gdzieś na dnie rzeki. I to w czarnym worku. Wykazywał się zatem profesjonalnym żargonem. Bez zbędnych koleżeńskich podrygów.
Te chwile spokoju. Możliwość zrzucenia maski, były jakby na wagę złota. Potrzebowali tego - sposobności naładowania akumulatora, bowiem przed nimi rozprzestrzeniała się wizja nocy. Rytmicznej, ubarwionej alkoholem, tańcami oraz krzykami innych. Meksykanie byli temperamentni. Nie bez powodu mawiano na nich gorącokrwiści. Javier więc spodziewał się kłótni. Pomiędzy członkami rodziny, kiedy to procenty poczną szumieć w ich głowach. Oby to nie skończyło się na bijatykach, bądź wędrówką talerzy, które z gracją będą lądować na ścianach.
Ileż to razy w swoim życiu widywał podobne scenerie. I chociaż na własnym, niekoniecznie wyczekiwanym ślubie, preferował odstąpienie od danej, mało pochlebnej tradycji.
Kobiecą dłoń ścisnął nader delikatnie, jakoby próbował owym niemym manewrem przekazać, że jest gotowy. I że przetrwa.
Przetrwają. Razem.
W akompaniamencie muzyki wysunął się z auta, tuż za małżonką. Czekała już na nich kolejka krewnych, którzy pragnęli złożyć im najszczersze życzenia oraz wręczyć prezenty. Rodzice zaś pragnęli przekazać im błogosławieństwo.
Na nową drogę życia.
Jawna obłuda.
Kunszt własnej gry aktorskiej znowu ich nie zawiódł - były jakże fikcyjne uśmiechy, podziękowania, przesiąknięte sztucznością uściski.
Abyście się kochali. Prawdziwie. Do końca.
Tragikomedia zwolniła tempa, gdy znaleźli się przy stołach. Tych obficie zastawionych jedzeniem. Z obu kultur oraz alkoholem.
Zaczną się przemówienia. Cholerne tańce, gdzie wujek Ernesto po tequili będzie robił za wodzireja.
Masz ci los.
Zajmując specjalnie przygotowane krzesło, Javier westchnął cicho. I jemu robiło się niedobrze, a jedzenie wcale nie łagodziło danego objawu.
Chciał stąd zniknąć. Teraz natychmiast. Stać się niewidzialnym i zapomnianym, tak jak jego brat, który podczas ceremonii nie został ani razu wspomniany.
Castillo odruchowo przesunął wzrokiem po zgromadzonych, doszukując się tam kobiety. Mizernej. Nieobecnej. Opatulonej czernią, bo pomimo próśb teściowej nie zdecydowała się na bardziej wyraziste kolory. Wciąż trawiona przez smutek i żałobę także wolałaby uciec jak najdalej.
- Współczuję jej - mruknął do samego siebie, na moment odsuwając się od własnych przemyśleń. Spojrzenie od razu znalazło się na twarzy małżonki, a ton obniżył się niemalże do szeptu. Konspiracyjnego.
- Rzekłbym, że pragnie ofiarować Ci zniżkę na korektę nosa - postanowił zażartować, by choć na chwilę uwolnili się od tego duchowego pogrzebu - Ale myślę, że chodzić tu może o talizman prababki, który przechodzi zawsze na pannę młodą z pokolenia na pokolenie - i wraca zawsze do obiegu, gdy któraś z kobiet niespodziewanie zostanie wdową. Tak jak żona Juana. Prababka wierzyła, że po śmierci ukochanego traci on swoją czystą moc.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomyślała, że muzyka okalająca nutami tłum gości, zupełnie nie pasowała do jej odczuć. Dźwięki były wesołe. Energiczne. Momentami zbyt radosne. Absurdalnie wręcz przeciwstawne do złości wymieszanej ze skrajnym zrezygnowaniem, jakie dzierżyła w sercu od kilku miesięcy i jakie dzisiaj eskalowały do nieprawdopodobnych rozmiarów.
Tym ciężej było jej udawać, że wszystko jej w porządku. Że trwanie u boku świeżo upieczonego męża wypełnia ją szczęściem i nadzieją na piękną przyszłość. Do twarzy przykleiła fałszywy uśmiech, który z każdą minutą tracił na sile.
Ale wtedy przypominała sobie, czym jest pieprzona powinność, którą obiecała spełnić. Powinność, którą stało się życie z Javierem Castillo, przynajmniej, dopóki dopóty rodzinny biznes nie stanie na nogi. Może rok, a może cały żywot – z naciskiem na opcję numer dwa. Tak twierdził na początku, ale z czasem zrozumiała, że ją okłamywał.
Stoły przystrojone białymi obrusami, z wyszytymi na zamówienie meksykańsko-włoskimi symbolami, wyglądały pięknie i bogato. Zastawione ogromną ilością jedzenia, serwetami, zastawami i świecami, sprawiały wrażenie istnej uczty bogów.
Wrażenie to jednak kończyło się w momencie, w którym wzrok zawieszano na wdowie okalanej czarnymi szatami. Smutnej i przygnębionej – jeszcze niepotrafiącej cieszyć się czyimś szczęściem. Gia od samego początku nie rozumiała, dlaczego żona Juana została przymuszona do uczestniczenia w wydarzeniu. W przeciwieństwie do ich skomplikowanej relacji ona naprawdę kochała męża i jego niespodziewaną śmierć przeżyła ciężko – chociaż to określenie brzmiało zbyt miałko, kiedy przypominała sobie płacz brunetki którejś nocy.
Ryk do dzisiaj rozdzierał ją od środka, a mimo wszystko kiedyś (wtedy jeszcze) Bianchi przeszło przez myśl, że chciałaby móc tak kochać.
Pasja i rozdzierająca trzewia namiętność niegdyś były dla niej wszystkim. Dziś reprezentowały sobą jedynie niespełnione marzenia.
– Ja też. Nie powinna tu być, nie w jej stanie – wygładziła białą suknię i wzrokiem odnalazła czekoladowe tęczówki mężczyzny. W czymś się zgadzali. To już pierwszy krok do sukcesu, prawda? Następnym jest wspólne zamieszkanie w wielkiej willi i spanie w osobnych sypialniach. Mijanie się na długich korytarzach z krótkim cześć wydobywającym się z krtani. Okazjonalne zjedzenie śniadania w jednym pomieszczeniu.
Taka codzienność została im bezczelnie narzucona i z taką codziennością winni się pogodzić.
Kąciki ust powędrowały ku górze, bo faktycznie ją rozbawił. Isabella powoli zaczynała przypominać karykaturę samej siebie, ale nikt nie miał odwagi, aby powiedzieć o tym głośno.
– Talizman? – i ona pochyliła się w jego stronę, bo mimo głośnej muzyki, wokół znajdowało się wiele gości niewątpliwie obdarzonych słuchem godnym superbohaterów. Ciotki i babki raz po raz spoglądały w ich stronę, jakby z niecierpliwością czekały na jakikolwiek gest czułości czy krótki pocałunek. – I przed czym miałby mnie ochronić? – zapytała z błyskiem zaciekawienia. Kiwnięciem głowy podziękowała kelnerowi, który nalał do jej kieliszka wina. Wiedziała jednak, że tego wieczora z pewnością będzie potrzebowała znacznie większej ilości alkoholu.
Kątem oka dostrzegła Vincenzo rozmawiającego z jedną z licznych kuzynek Castillo. Nonszalancko opierał się o ścianę budynku i nie odrywał od niej wzroku, który zmiękczał kolana niejednej pannie. Miał dwadzieścia dwa lata i niesamowitą umiejętność okręcania kobiet wokół palca.
Poprawiła świeżo nałożoną obrączkę, jakby już ją parzyła.
– Bella mia, tak pięknie wyglądasz – sylwetka Andrei Bianchi wyrosła obok nich znikąd, wytrącając ją z jakże ulotnego momentu rozmowy z małżonkiem. – Ojciec wspomniał, żebyś więcej się uśmiechała. Szkoda by było, gdyby ten piękny makijaż zmarnował się na naburmuszoną minę, prawda? – wymowne spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów.
Gianna z trudem przełknęła ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Zachowanie Andrei już kilka dni przed ślubem zaczęło przypominać scenariusz napisany specjalnie dla postaci z telenoweli.
– Możesz mu przekazać, że przyjęłam jego prośbę do wiadomości – błyśnięcie białych zębów przypieczętowało wykonanie kolejnego zadania, jak na porządną córkę przystało.
– Dbaj o nią, Javi – zwróciła się do zięcia. – Masz teraz dużo nowych obowiązków, ale nie zapominaj, że w domu czeka na ciebie vero tesoroprawdziwy skarb. Matka Gii zawsze była kobietą nad wyraz inteligentną. Przebiegłą. Uparcie dążyła do wyznaczonych celów i choć w trakcie wychowywania dzieci, jej priorytety nieco się zmieniły, przyzwyczajenia pozostały takie same. Castillo poniekąd wiedziała, że rodzicielka nie chce dla niej źle – musi grać w tę samą grę, co ona.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”