WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znów przyznała jej rację, wzdychając ciężko i z lekkim uśmiechem pokiwała głową. Nie wnikała w to, dlaczego ludzie kupują takie książki; może, by odmóżdżyć się trochę? Sama wybierała słabe romansidła, byle tylko czytać coś lekkiego i niewymagającego. Na takie jednak powieści, o których właśnie rozmawiały, skusiła się tylko raz. Jeden jedyny raz. Inni mogą jednak korzystać z erotyków, bo nie satysfakcjonuje ich życie do końca i absolutnie to rozumiała. Chciałaby jedynie uniknąć stawiania ich (oraz marnych ekranizacji) na piedestale, bo istniało wiele innych dzieł, które zasługiwały na większy rozgłos.
Dałaby wiele, by być świetną aktorką, co to własne emocje ukrywa, te najgorsze i najcięższe dla niej samej. Warsztaty były czymś na rodzaj terapii i zamiast rozmowy z kimś na tematy wstydliwe, te związane z jej niedobranym małżeństwem, mogła poukładać sobie wszystko w głowie podczas tworzenia. Wszystkie swoje dzieła: od filiżanek po misy, trzymała w domu albo podarowała mamie i przyjaciołom. Niewypały schowane są w szafie, a te najpiękniejsze poszły w świat. Nie przerwała ani na moment, oddając się temu i uznając glinę za swój ratunek. Nawet ciąża nie zagroziła jej pasji i choć bardzo chciała teraz zachęcić kobietę do warsztatów, wspomnienia mogły wszystko zrujnować.
- Nie wybrałam imienia, było za wcześnie, ale nie straciłam go z powodu gliny, absolutnie, miałam wypadek – odparła swobodnie, co zaskoczyło ją bardzo, ale naprawdę starała się nie zniszczyć humoru czy nadziei kobiecie w ciąży. Może zaczęła grać przed samą sobą, że już pogodziła się z tym całkowicie? Może zauważyła jakąś chwilową, nową nadzieję na horyzoncie? Kandydata na ojca dla przyszłego nie miała, lecz liczyło się, że jej galeria stanęła na nogi.
Nie była jedną z tych sprzedawczyń, co namawiają do kupna tu i teraz. Cieszyła się, że kobieta zobaczyła te dzieła. Może wróci, a może znajdzie coś idealnego do swojego mieszkania w innej galerii? Mentalnie przekazała swoją dobrą nadzieję dla tych wszystkich artystów, co uwierzyli w nią i to miejsce.
- Dobrze jest wiedzieć, co sztuka ma do zaoferowania nawet wcześniej, a czasem warto jest jedynie podziwiać te wszystkie dzieła – powiedziała z uśmiechem, absolutnie nie mając za złe kobiecie, że zajęła jej czas i nic nie kupuje. Nie spostrzegała tego w ten sposób, wręcz przeciwnie. Była szczęśliwa, że zaszłą tu, że mogły porozmawiać i że Charlie pokazała jej swoje obrazy. – Dam pani wizytówkę w razie jakby zdecydowała się pani na warsztaty. O, proszę, Charlie Everett, jestem też właścicielką galerii – podała jej wizytówkę w odcieniu antycznej bieli. Kobieta z pewnością dodała jej sił do działania i wiele inspiracji do odpowiedniego rozłożenia dzieł po pomieszczeniu. Miała nadzieję, że jeszcze się spotkają.

/zt2
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nic tak nie koi nerwów jak kieliszek wytrawnego czerwonego wina i obcowanie sam na sam ze sztuką. Dzisiejszego dnia Clara musiała zdecydować się na jedną z tych opcji jeśli za punkt honoru wyznaczyła powrót do domu po pracy własnym autem. Całkowicie spontaniczna decyzja o wjeździe na parking przed galerią sztuki bezlitośnie wyrwała 2 cenne godziny wypoczynku jaki miała sobie zapewnić tuż po przekręceniu kluczyków w zamku drzwi.
Ale czy to ważne jeśli nie ma się innych zobowiązań?
Galeria była przestronna a zainteresowanie o tej porze znikome więc bez zbędnego pośpiechu długonoga blondynka przeanalizowała każde dzieło osobno zatrzymując się i patrząc nieobecnym wzrokiem na to co się przed nią znajdowało. W rzeczywistości choć wyglądała na bardzo zamyśloną nad dziełem, to jej analizy i wątpliwości ulatywały w zupełnie innym kierunku. Atmosfera wszechobecnego spokoju i cisza dawały jej możliwość zastanowienia się nad dzisiejszymi przypadkami. Doskonale wiedziała, że przynoszenie pracy do domu to błąd ale takie powroty do chwil z gabinetu sprawiały jej dziwną przyjemność. Podskórnie czuła zasłużoną satysfakcje, że interesuje się losami swoich podopiecznych nawet po godzinach.
To, że w pierwszej kolejności powinna zadbać o zdrowie psychiczne we własnej rodzinie skutecznie spychała na drugi plan. Brak odpowiedzialności w tej materii od zawsze stanowił zadrę na jej kryształowej samoocenie i tym razem gdy tylko przypomniała sobie o niezałatwionych sprawach, szybko straciła humor. Jeden rzut oka na dużą tarczę pozłacanego zegarka na lewym nadgarstku w towarzystwie dwóch bransoletek i już wiedziała, że pora wychodzić.
Już po dwóch minutach okazało się, że wspomnienie „ważnych spraw” nie jest obecnie jej największym problemem.
– Co to ma znaczyć – rozchyliła delikatnie wargi widząc jak marnie wygląda przednia opona od strony kierowcy. Dlaczego to musiało się przytrafić akurat dziś i akurat jej? Najwyraźniej okoliczna młodzież jest bardzo znudzona bo ewidentnie ktoś pomógł uciec wtłoczonemu do gumy powietrzu.
Jedno mlaśnięcie niezadowolenia i szybka reakcja sięgnięcia do torebki po telefon spowodowała jeszcze większe rozczarowanie. Jakby tego wszystkiego było mało, telefon bezczelnie alarmował krytycznie niski stan baterii.
No tak… wielogodzinne szukanie odpowiedniej spódnicy w internecie tak się właśnie kończy.
Zdegustowana, zła a nawet lekko podłamana Clara nacisnęła jedynie ikonę wyszukiwarki gdy jej sprzęt pożegnał się pojedynczym zawibrowaniem.
– Cudownie – skomentowała nieco zbyt wysokim tonem robiąc duży wdech i wydech. Przecież są jakieś wyjścia z tej sytuacji, jest ich całe mnóstwo tylko trzeba się zastanowić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyszedł z zaparkowanego nieopodal galerii samochodu, wcześniej weryfikując raz jeszcze adres, który przesłał mu Wayne. Odbiór prezentu nie stanowił dla młodszego z Griffithów problemu, bowiem i tak po spotkaniu służbowym był w okolicy, tym samym nie tracąc niesamowicie dużo czasu między lawirowaniem po zakorkowanych ulicach, aby finalnie dostać się tam, gdzie powinien. Początkowo nie był w stanie przypomnieć sobie okazji, jakiej miało towarzyszyć wręczenie Jacqueline obrazu (taką dostał wskazówkę: ma odebrać obraz), lecz kończący się listopad i zbliżające się pierwsze dni grudnia, w łatwy sposób nakierowały go na właściwe wnioski. Nie chodziło bynajmniej o czas świąteczny, który sam w sobie kojarzył się z podarunkami, a kolejną rocznicą związku, jaką mieli za sobą rodzice.
Ich małżeństwo - w oczach Blake'a - było swojego rodzaju fenomenem, którego on sam nie do końca potrafił zrozumieć. Dwa tak różne od siebie charaktery były w stanie zgodnie trwać przy sobie od ponad trzydziestu lat, choć równocześnie nie można było powiedzieć, iż ich życie przypominało sielankę, albo w jakimś momencie stało się nudno. Ewentualnie romans Jackie mógł właśnie to sugerować; że zadziało się coś złego, a zgodne pożycie małżeńskie było przeszłością, aczkolwiek i tu on sam wolał nie angażować się zanadto, wszak skoro Wayne wiedział o paru skokach w bok żony, a co więcej, był w stanie to zaakceptować i z tym żyć, Blake mógł zaledwie unieść ręce w geście kapitulacji i pozwolić im robić to, czego pragnęli. Nawet jeżeli romans w kontrolowanych warunkach był jedną z tych rzeczy, to... w porządku. Byli dorośli; dorosły był i on, więc szkoda było mu czasu na analizowanie wydarzeń rozgrywających się w posiadłości przy Queen Anne, skoro u niego w domu przy Phinney Ridge także działo się dużo.
Szybkim krokiem przemierzył odległość między parkingiem, a wejściem do galerii, a grube krople spadającego deszczu zniechęciły go do odpalenia papierosa i zaciągnięcia się dymem. Przyjemne ciepło jakie przywitało go w lokalu sprawiło jednak, iż prędko rozpiął zamek kurtki, spod której widoczna była jasna koszula i ciemna marynarka. Nie ubierał się w tak elegancki sposób zbyt często, bowiem preferował ciemne bluzy i zwyczajne jeansy, aczkolwiek popołudniowe spotkanie niemo wymagało od niego wybrania innej garderoby.
- Dzień dobry - powiedział po krótkim odchrząknięciu, gdy pomiędzy różnymi rzeźbami i obrazami znalazła się wychodząca z innego pomieszczenia kobieta.
- Witam - powtórzył kulturalnie i podszedł bliżej, aby przejść do sedna. Fakt faktem, tego południa trochę więcej czasu miał, lecz ponura aura za oknem skłaniała raczej do powrotu do domu, a nie błąkania się po szarym, deszczowym Seattle.
- Ktoś poprosił mnie o odbiór obrazu, który jest już, tak mi się wydaje, zapłacony - sprecyzował, jeszcze dla pewności spoglądając na wiadomość. - Wystarczy nazwisko, czy potrzebuje pani innych danych? - zapytał, próbując skrzyżować wzrok z ciemnowłosą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Często pakowała obrazy czy rzeźby, których przeznaczeniem było skończyć jako prezent. Ten był idealny dla Jacquelin, o której opowiedział Charlie mąż kobiety, Wayne Griffith. Myślała długo, co mogłoby spodobać się kobiecie, biorąc pod uwagę wszelkie wskazówki, jak i swoje własne doświadczenie związane ze sztuką. Ciężko jest znaleźć ten ideał, który zachwyci absolutnie każdego. To, co ona lubi, nie znaczy, że spodoba się Jackie. Przerobiła wiele opcji, rozkładając je po całym magazynie albo i nawet wnętrzu galerii. Spała ze swoimi myślami, aż po kilku, długich i męczących dniach zdała sobie sprawę, że to musi być coś wyjątkowego – coś, czego nie ma w galerii.
Obraz więc powstał na zamówienie, przy współpracy z artystą, który tworzy swoje dzieła do galerii Everett od samego początku. Dlatego też opóźnił się proces odbioru obrazu, ale (jeszcze) nikt nie robił jej wyrzutów dotychczas. Jeśli obraz miał być na świętowanie kolejnego wspólnego roku, nadawał się idealnie. Zawierał sobie wszelkie wzloty i upadki ich związku, ukryte przekazy miłosne, jak i namiętności; a także: żal, smutek oraz radość. Wszystko na raz – kwintesencja miłości, której ona to właśnie nie znała. W takich chwilach bardzo żałowała, że nie układa się tak, jakby chciała, a nawet gorzej, bo tęskniła za własnym mężem. Nie był najlepszy, wiele mogła mu zarzucić, lecz koniec końców ominą ją takie prezenty jakie robił Wayne. Na ojca swojego dziecka nie liczyła. Nie chciała nawet, walcząc ze sobą codziennie, by odciąć się od tej nieudanej miłości ze swojej strony. Niemal tak, jak te dzieło sztuki, przepełnione starannymi falami błękitu, przekreślone żółtymi plamami. Przedstawiał jednak nie samotność, a jakąś wspólnotę. Wszystko komponowało szarości z delikatnymi, nienachlanymi kolorami wręcz idealnie. I aż zazdrościła, że obraz nie będzie należał do niej.
Oczekiwała ze zniecierpliwieniem na właściciela nowego dzieła. Świadoma była tego, że raczej nie dowie się szybko, co sądzą o obrazie (chyba, że bardzo im się nie spodoba). Udało jej się być nawet w galerii tego dnia, co było nie lada wyczynem, ponieważ objawy ciążowe wciąż nie dawały jej wychodzić z toalety. Ten dzień jednak był nadzwyczaj spokojny.
Słysząc dzwoneczek nad drzwiami, zwiastującego klienta, wyszła szybko z wnętrza galerii, a jej uśmiech zastąpiło zaskoczenie. Sprawiał jednak wrażenie jakby jej nie znał. Odetchnęła płytko, siląc się na neutralny ton głosu i delikatny uśmiech, mimo wszystko.
- Dzień dobry – odpowiedziała, czując coraz większy zawód, że wciąż była anonimowa. Powinna już do tego raczej przywyknąć. – Zgadza się – błąd. Musi grać, dopóki nie przedstawił się, prawda? Czy może od razu spłoszyć go swoją wiedzą? – Znaczy zgadza się, że potrzebuję dowodu osobistego oraz dowodu zakupu, jeśli rzeczywiście był opłacony. Zapraszam – pokierowała go do lady, przy której znajdował się niewielki laptop. Zerkała na mężczyznę co chwilę, zafascynowana, bo wyglądał na żywo o wiele lepiej niż na zdjęciu.
Nie wyglądał już jak widmo.
- Widzę pana pierwszy raz w mojej galerii – zagaduje, licząc na jakiekolwiek nakierowanie go na swoją osobę.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wayne Griffith bez wątpienia był wymagającym człowiekiem, który był przekonania, iż ma prawo wymagać od innych, tym bardziej, jeżeli czekało ich za to solidne wynagrodzenie za włożony w sprawę trud. Przy tym, ku zaskoczeniu wielu, nie był równocześnie próżny, egoistyczny, ani oschły. Potrafił słuchać, wdawać się w konwersacje, jakie miały na celu wymianę poglądów i poszerzenie horyzontów obojga. Zdobywał doświadczenie ucząc się na swoich błędach, jak i dostrzegając te, które popełnili ludzie w jego pobliżu, by nie poczynić podobnych. Blake przez wiele lat z podziwem patrzył na ojca, choć nie ukrywał, że czuł nieprzyjemny dysonans, jaki był prowodyrem swojego rodzaju dystansu, jaki wobec rodzica niejednokrotnie utrzymywał. Z jednej strony był pod ogromnym wrażeniem jego ambicji, uporu, poświęcenia - i tych długich godzin, jakie spędzał w pracy, z drugiej zaś, niekoniecznie potrafił zrozumieć jak Wayne szacuje swoje priorytety, wszak on - bez zaskoczeń - poukładałby je inaczej. Z drugiej strony była Jackie, równie ambitna i zaangażowana w pracę, a przy tym - paradoksalnie - artystyczna i wolna dusza, jaka więcej czasu przebywała w podróżach i pisaniu poświęcała każdą wolną chwilę. Do tej pory dziwił się, że ta dwójka - mająca tak niewiele wspólnego - pomimo upływu lat wciąż dogadywała się i zdawała wybrzmiewać na tych samych falach. Może nawet poniekąd im tego zazdrościł, dopatrując się w ich wzorcach zachowań sposobu, by w związek nie wkradła się doza monotonii, ani nudy, bo to potrafiło zabić każdą relację.
...ale czy musieli eksperymentować do tego stopnia, by jedno z nich - za zgodą i z pełną wiedzą drugiego - wdało się w romans? Tego (stety? niestety?) nie był w stanie pojąć.
- Potrzebuje pani mojego dowodu osobistego? - powtórzył po niej z naciskiem na swoją osobę, jak i z wymalowaną na twarzy konsternacją powtarzając słowa, które wcześniej wypowiedziała kobieta. Nie był przekonany, czy wie po co; nie on figurował jako zamawiający, dopiero teraz - po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni - w jakikolwiek sposób angażując się w kwestie związane z prezentem. Zatem to, kim był on - tak mu się wydawało - nie miało w tym przypadku najmniejszego znaczenia.
A może miało?
- Jasne, w porządku - odpowiedział z lekko wyczuwalnym zniecierpliwieniem. - Powinienem mieć potwierdzenie na mailu - uściślił, dodając do swoich słów pojedyncze skinienie głową. Nim podszedł do lady, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki telefon, aby odnaleźć potrzebny dokument.
Nie sądził jednak, że w tym samym smartfonie posiadał jej numer, a właścicielka galerii była tą samą Charlie, z którą przed laty wymienił wiele listów; wysłał w świat historie prosto z więziennej, szarej celi, starając się nie narzekać na to, jak diametralnie zmieniło się życie mężczyzny, a on tym samym przestał widzieć dla siebie szanse na przyszłość. Próbował w każdej wiadomości znaleźć coś dobrego, swojego rodzaju przepustkę do normalności jaką była dla niego Charlie.
A potem stała się kimś, z kim prowadził długie rozmowy, a te przeplatały się z ciągiem wystukiwanych liter wysyłanych w eter. Znał ją, a pomimo tego nie wiedział, że stała kilka kroków dalej.
Nie wiedział, bowiem nie danym im było się poznać w szmaragdowej rzeczywistości.
- Uhmm, tak - potwierdził, odrywając spojrzenie od wyświetlacza i rozglądając się dookoła, nim do niej podszedł. - Od dawna istnieje ta galeria? Przez kilka lat... - siedziałem za kratkami - nie było mnie w mieście, a przez ostatni rok działo się tyle, że, jak widać, mam spore braki w znajomości miejsc wartych poznania - poinformował, posyłając ciemnowłosej krótki, przelotny uśmiech. Nim zdążył dodać coś jeszcze - czy też ona mu odpowiedzieć - położył na ladzie telefon z przekazanym przez ojca potwierdzeniem zamówienia, a także opłacenia zakupu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A może właśnie to jest sekret udanego małżeństwa? Niewiele wspólnego, dwa różne charaktery, życie właściwie osobno. Wiele małżeństw przetrwało swoje kryzysy właśnie na podstawie różnorodności. Ci, którzy byli zbyt podobni nie mieli szans na przetrwanie tej bitwy. Bo każdy związek to pole walki. Codzienne uzbrojenie się w cierpliwość i dużo siły, dzierżenie miecza dumy oraz ustępowania, aby kłaść się do łóżka pełnym spokoju lub namiętności.
O czymś takim marzyła. I choć Griffithowie nie byli idealni, to pocieszające mogło się wydawać, że nikt nie był. Nawet jej rodzice. Agatha, wiecznie zastraszana przez swojego męża, który dłoń miewał ciężką od zawsze. Odkąd był emerytem, było tylko gorzej. Stare przyczajenia wojskowe niszczyło to małżeństwo niemal jak chwasty w ogródku Agathy. I tu żadne obrazy nie mogły poprawić sytuacji. Tu już nie było żadnej nadziei, a jedynie oczekiwanie na rychły koniec jednej ze stron (tej męskiej, konkretnie). Czuła się okropnie myśląc w ten sposób, bo ostatnio ojciec był bardziej… znośny? Chyba tak można określić to jego człowieczeństwo, które nagle dało sobie znać.
Ciekawe, co by powiedział na małe oszustwo swojej jedynej córki.
- Tak, pana dowód. Mam spisany go w osobach uprawnionych – ciągnęła dalej kłamstewko, lecz tu chodziło tylko i wyłącznie o przekonanie się, czy to na pewno jest jej mężczyzna od listów. Wydawał się jakby prawdziwy. Chciała, aby okazał się tym, kim sądziła.
Wiele godzin spędziła na rozmyślaniu o Blake’u (nigdy w sposób, który miałby przypominać zdradę męża); pragnęła ulżyć mu trochę w nędznym życiu, do którego trafił przez fatalny zbieg zdarzeń. Z czasem chęć pomocy przerodziła się w sympatię, może jakieś zauroczenie, które dusiła w zarodku natychmiastowo, gdy tylko je poczuła. A dziś – stał naprzeciwko niej i nie wiedział kim jest. Było to dość… bolesne? Choć i to słowo nie było odpowiednie.
Grzebała w komputerze, szukając odpowiedniego numeru zamówienia. Na przedramionach pojawiła się jej gęsia skórka, będąca owocem ekscytacji i zdenerwowania. Tworzyła w głowie mnóstwo scenariuszy, w których oznajmi, że hej, Blake, to ja! Charlie! Na razie mogła jedynie uśmiechać się i udawać, że absolutnie wcale go nie zna, choć z jego dowodu wynikało, że jest tym samym mężczyzną, z którym wymieniała listy i wiadomości.
- Nie, galeria została otwarta jakieś… pół roku temu? Może trochę dłużej, ale niedawno – oznajmiła, zaraz dodając, zanim zdążyła ugryźć się w język: – Wiem. Znaczy wiem, ponieważ… pana rodzice wspominali… że ich syn dopiero co wrócił.
Głupia, jednak z drugiej strony dziękowała samej sobie, ponieważ była to okazja do poznania się w końcu oficjalnie. Po co komu ta szopka?
Właśnie. Czy nie byli dorośli? Czy nie powinni porzucić ten strach i przejść do konkretów?
Spisała sobie numer zamówienia, wychodząc zza lady.
- A tak naprawdę to wiem, ponieważ sam mi to pisałeś. Znam twoje perypetie, Blake – dodała już ciszej, za chwilę znikając za drzwiami zaplecza, by przynieść mu obraz. Przy okazji dała mu chwilę na przyswojenie sobie informacji, które mu podała już na tacy.
Nie bała się już konkretów.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie znał się na małżeństwach, bowiem dzielił go niespełna rok do momentu, w którym miał stanąć przed ołtarzem, aby poślubić kobietę, którą kochał, co jednak - z wiadomych powodów - się nie wydarzyło. Blake nie zwykł się zastanawiać co by było gdyby..., przeznaczając na to zbyt wiele czasu; nie miało to żadnego sensu ani znaczenia, wszak życie zweryfikowało jego plany i wraz z karmą postanowiło wyśmiać gromkim, kpiącym śmiechem. Nie zrobił satysfakcjonującej go kariery, mogąc komponować nowe ścieżki dźwiękowe do kolejnych hollywoodzkich produkcji, kiedy z okien rozciągałby się widok na wzgórza Miasta Aniołów. Został w tym, gdzie dominowały szmaragdowe barwy skąpane w deszczu, ale... nie żałował. Nie mógłby, skoro dostał kolejną szansę na podejmowanie swoich własnych decyzji, a przez wiele lat ulotnym marzeniem było robienie tego na wolności.
- Wątpię - poinformował stanowczo, lecz wciąż (jeszcze?) uprzejmie. Na dłużej oparł spojrzenie na kobiecym profilu, jak gdyby dzięki tym zdobytym sekundom - podczas których się jej przyglądał - mógł wyczytać powód, dla którego tak chciała spojrzeć na jego dowód. Ręce, zazwyczaj naznaczone ciemnym tuszem, tym razem odziane miał w materiał garnituru, a dodatkowo identyfikację utrudniała kurtka. Tatuaże bez wątpienia były jednym z elementów, jakie ułatwiały ludziom upewnienie się, iż jest tą osobą, której tak się obawiali i woleliby nie spotkać wizerunek wielokrotnie przewijał się przed ich oczami, bowiem musiało minąć aż kilka miesięcy od wyjścia z więzienia Griffitha, aby media przestały bombardować tutejszą społeczność informacjami o nim. Czyżby i nieznajoma była jedną z osób, jakie czuły potrzebę upewnienia się, czy właśnie nie kroczyły (nie)bezpieczną drogą przez rozmowę z mordercą? Jeszcze nie był nim.
- To wyszło nagle. Ojciec miał pofatygować się po prezent sam, ewentualnie jedyną osobą, którą mógł upoważnić, byłaby jego asystentka - poinformował, zastanawiając się, czy nie wykonać telefonu do Wayne'a, by ten nie porozmawiał z właścicielką galerii osobiście; może znali się tak długo, aby jemu - nawet przez telefon - zaufała na tyle, by oddać obraz w ręce syna mężczyzny? Zrezygnował jednak, postanawiając podjąć kolejną próbę, nim zaangażuje w to rodzica, skoro doskonale wiedział, iż ten chwilowo był zajęty. Nic nowego.
- Mam na myśli to, że nie mógł mnie upoważnić, skoro nie ja miałem odebrać obraz - wyjaśnił, z trudem powstrzymując pełne rezygnacji westchnięcie. Zamiast tego sięgnął po portfel, aby w niemej kapitulacji odszukać wymagany dokument; dowód, jakiego ostatecznie nie przekazał do wglądu kobiecie, wszak ta zaczęła mówić coś o jego rodzicach, a on pierwszy raz słyszał, aby i Jackie odwiedziła te miejsce.
Coś mu nie pasowało. Tylko co?
- Uhm - mruknął podejrzliwie, zamieniając chęć pokazania swojego ID, na sięgnięcie po telefon, który wsunął do kieszeni kurtki. - Pisałem? - powtórzył z zawahaniem, czując coraz większą konsternację. Zmierzył Charlie wzrokiem, chwilę później spoglądając przez ramię; mając cichą - i tak bardzo naiwną - nadzieję, iż ktoś zaraz wyjdzie z ukrytego pomieszczenia i oświadczy, że postanowił sobie z niego zażartować. To nie byłby pierwszy raz; najpierw nieśmieszny żart w Halloween, którego ofiarą byli wraz z Yael, następnie telefony z groźbami śmierci. Ta sytuacja - patrząc na wszystkie poprzednie - wydawała się najmniej groźna, lecz i tak daleko mu było od swobodnego zachowania. Całość dodatkowo została podbita o brzmienie znajomego - bo jego - imienia.
- Nie roz... - zaczął, urywając wpół zdania. Galeria. Pół roku.
A tak naprawdę to wiem, ponieważ sam mi to pisałeś. Znam twoje perypetie, Blake...
Próba skrzyżowania z nią wzroku skończyła się fiaskiem, ponieważ ten osiadł na wysokości kobiecego, widocznie zaokrąglonego brzucha. I nawet jeżeli w jej przypadku to nie on był sprawcą tego zamieszania, w ostatniej chwili udało mu się powstrzymać cisnący się na usta wulgaryzm.
Seattle nie mogło być aż tak małe.
Mogło?
Nerwowe przełknięcie śliny, bezwiedne przetarcie dłonią karka i równie niepewne przestąpienie z nogi na nogę nie były widoczne dla ciemnowłosej, gdyż zniknęła za ścianą, a on próbował odzyskać rezon. To nie tak, że n i g d y nie wyobrażał sobie ich spotkania, lecz w żadnym ze scenariuszy nie wyglądało ono w ten sposób. I tym razem los postanowił z niego (nich?) zadrwić.
- Charlie? - zapytał, bo choć było to niemalże niemożliwym, to nie mógł zignorować tych kilku wyraźnych sygnałów, dla których wiele wskazywało na to, że stała przed nim właśnie ona. Najwyżej popełni faux pas; nie byłby to ani pierwszy, ani na pewno nie ostatni raz w jego życiu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie bała się jego spojrzenia czy tonu głosu, który to stawał się coraz bardziej zirytowany. I miał prawo być zdenerwowany, skoro sądził, że jest kolejną ciekawską osobą, która chciałaby wycisnąć z jego osoby jak najwięcej informacji dotyczących przeszłości, więzienia czy Ivory Hughes. Wiedziała wszystko, co powinna. Powiedział napisał jej to, co chciał i trzymała się tej wersji – wierzyła mu całym sercem, nie mając absolutnie żadnego powodu, by mu się przeciwstawić i być jak reszta społeczeństwa, co skazała go na łatkę mordercy. Nie chciała należeć do nich.
To samo tyczyło się paparazzi i całej prasy, która rozpisywała bzdury na jej temat, odkąd przyłapali ją (znowu) z Harper-Jackiem Dwellerem. Najpierw raz, w restauracji, później rozniosła się nowina, połączyli fakty, że jest dziewczyną z przeszłości, aż w końcu nie odstępują jej na krok. Prasa zawsze kłamała. Kolorowe szmatławce zarabiały na krzywdzie i braku prywatności innych.
Więc tak – rozumiała, dlaczego podchodził do niej tak nieufnie; zwłaszcza, że dopiero poznawał ją, ale czy z sukcesem? To się okaże.
Stąpała po grząskim gruncie, a irytacja Blake’a zaczynała denerwować ją jeszcze bardziej. Lada moment straci całkowicie namiastkę jego zaufania, które pojawia się przy zawieraniu nowych znajomości. Plątała się w swoich zeznaniach, a fakt, że nie do końca znała jego rodziców komplikował wszystko. Wayne nie wyznaczył nikogo na odbiór, oprócz asystentki, to była prawda, ale gdyby zadzwonił do ojca, jej kłamstewko wyszłoby na jaw i przeobraziłoby się w prawdziwą aferę. Z pewnością tego nie chciała. Rzeczywiście, nie przedstawiał się, więc już zdradziła się, że coś nie gra. Zna jego imię – skąd? Jakie były jej zamiary? Poznanie miejsca zamieszkania? Zdobycie jego serca? A może świetnego artykułu o tym, w jaki sposób zamordował nie tylko swoją narzeczoną, ale i jeszcze inne ofiary?
- Pisałeś – potwierdziła, udając, że nie widzi jak zatrzymuje wzrok na jej krągłościach ciążowych. Nie lubiła chwalić się nimi, lecz w galerii musiała pozostawać w eleganckim ubiorze, co też za tym idzie – wcale nie luźnym. Nie przyzwyczaiła się do myśli, że ma zostać samotną matką. Wstydziła się więc swojego stanu, nie będąc gotową na takie zmiany, nawet jeśli to ich pragnęła najbardziej.
Nie straci klienta swoim nieostrożnym zachowaniem, lecz bała się o to jak wytłumaczy się w przyszłości. Nie zamierzała pozostawiać tego na pastwę losu. Nie chciała stracić Blake’a, gdy dopiero co go zyskała. Mają za sobą ciężkie chwile, które wynagradzane były przez wiadomości czy listy, lecz ostatnio umilkli oboje, pochłonięci zwykłą codziennością. Przyjęła zasadę, że milczenie jest złotem. Dała mu więc chwilę na dotarcie do sedna sytuacji, gdy zniknęła na zapleczu. Wyszła z niego z niewielkim wózkiem, na którym stał zapakowany obraz. Nie zamierzała go targać i jeszcze bać się o uszkodzenie go.
Podparła się dłońmi o boki, wzdychając ciężko i uśmiechając się delikatnie pod nosem. Skinęła głową, po chwili unosząc oczy do sufitu.
- Chryste, tak, Charlie, w końcu! – jęknęła, podchodząc znów do niego już zdecydowanie pewniejszym krokiem. Wyciągnęła dłoń ku niemu, uśmiechając się tylko szerzej i weselej. – Cieszę się, że możemy się w końcu poznać, Blake. Michael pokazywał mi wasze wspólne zdjęcia, dlatego… dlatego tak to wyszło – wytłumaczyła od razu, by nie trzymać Griffitha w tak wielkiej niepewności, skąd zna jego twarz. Bo wcale nie z gazet czy artykułów internetowych.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dawniej taki nie był. Nieufny, ostrożny, zdystansowany wobec nowopoznanych osób, bowiem dzielenie się swoimi prywatnymi przemyśleniami - a co dopiero uczuciami - nie wydawało się w obecnych realiach niczym dobrym, skoro nie wiedział jakiego człowieka miał na przeciwko. Niektórzy - bo i nie należał do tych, co generalizowali i wszystkich na starcie odsuwali od siebie o pięć kroków - byli jednak na tyle intrygujący, że postanowił wpuścić ich bliżej, nie odcinając się niewidocznym murem, wcześniej zarzucając na oczy ciemne okulary. Podobno to po nich - tym, co malowało się w tęczówkach - często można było poznać prawdziwą naturę człowieka.
Czy on - Blake Griffith - chciał być p o z n a n y przez innych?
Niektórych - owszem, lecz cenił sobie swoją prywatność na tyle, by zwinnym ruchem odciąć ze swoich kręgów toksyczne jednostki, pragnące nasycić się nowymi faktami z jego życia i paru śmierci z przeszłości, albo za punkt honoru przyjąć psucie męskiego humoru.
Pamiętał chwilę, w której - z wahaniem, wszak Charlie była jedną z niewielu osób, z którą podzielił się tą informacją - napisał ciemnowłosej, że zostanie ojcem. Huragan sprzecznych, tak różnych od siebie emocji, szalał na niebezpiecznie niestabilnych lądach, mogąc równocześnie spowodować gruntowną naprawę tego, co do tej pory - w relacji z Lottie - wydawało się niepewnymi fundamentami, ale równocześnie obawiał się, że mogą stracić coś, co w konsekwencji już nie wróci. Pamiętał również tę rozmowę, w jakiej to Everett poinformowała go, że jest w ciąży, z mężczyzną, którego danych Blake nie potrzebował znać. Bynajmniej nie przez to, że nie interesował się życiem znajomej, ani nie przez wzgląd na jej byłego męża. Świadomość imienia i nazwiska człowieka, jaki był ojcem dziecka Charlie, nie dawała mu kompletnie nic. Pewnie gdyby wiedział, skojarzyłby go ze znanym muzykiem, dzięki czemu potrafiłby wyobrazić sobie i ją.
Do tej pory była kojącym głosem, szczerym śmiechem, miliardem zatopionych w papierze liter. Była osobą, która go nie znała - pozornie - równocześnie mogąc o nim powiedzieć więcej, niż grono znajomych osób, tak łatwo potrafiących go skreślić, kiedy został oskarżony. Ona za to kreśliła kolejne zdania, nie obawiając się, że traci swój cenny czas dla jakiegoś skazańca.
Doceniał to; prawdopodobnie bardziej, niż mogła przypuszczać, przez co i te spotkanie było dla niego zarówno trudniejsze, jak i ważniejsze, niżeli mogło się wydawać.
- Naprawdę? - mruknął, przechylając ze sceptycyzmem głowę to w prawo, to w lewo, równocześnie spoglądając na jej wyciągniętą w jego kierunku rękę. Nie planował jej odrzucić, czy zignorować, lecz wydawała się niewystarczającą. Nie pytając o zgodę, zrobił parę kroków w kierunku kobiety, ostrożnie - zważając zarówno na jej stan, jak i nie chcąc za bardzo ingerować swoją osobą w jej strefę komfortu - zatrzymując ją przez chwilę w uścisku.
- Jeśli jednak wolisz uścisk dłoni, mogę się jeszcze poprawić - dodał po chwili, a kącik ust mężczyzny drgnął w krótkim uśmiechu, w zasadzie puszczając mimo uszu wzmiankę o fotografiach. Wolał skupić się na rozmowie o tym, co było tu i teraz, niż sięgać dzięki wydrukowanym kliszom odległych lat.
- Wow - rzucił mimowolnie, po raz kolejny analizując ten zbieg okoliczności, choć z upływającym czasem podchodził do tego coraz bardziej optymistycznie. - Nadal potrzebujesz mojego dowodu, by zweryfikować dane? - zapytał, chcąc w ten sposób rozwiać ewentualne poczucie niezręczności, jakie mogło między nimi osiąść. Z jednej strony byli nieznajomymi, a on nie miał w zwyczaju się z nikim spoufalać, lecz z drugiej strony nie planował udawać, że to, co działo się w przeszłości - nawet tej niedalekiej - nie miało znaczenia.
- Dobrze cię widzieć, Charlie - poinformował, krzyżując z kobietą spojrzenie, by krótko po tym z aprobatą rozejrzeć się po galerii. Już rozumiał co miała na myśli mówiąc, że ma dużo pracy. - I widzę, że niebawem przyda ci się więcej wolnego i odpoczynku, więc nie wymigasz się przed zaproszeniem na obiad - powiedział, unosząc zuchwale brodę. To, że ostatnimi czasy życie mocno ich wciągnęło było faktem, ale niektóre zaległości wymagały nadrobienia, a ta była jedną z nich.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie miała poczucia, że traci czas dla skazańca. Wręcz przeciwnie – czuła, że żyje i to dzięki niemu. Czekała zawsze na listonosza z sercem pod gardłem, obawiając się, że tym razem Blake nie napisał do niej żadnego słowa w danym tygodniu. Nigdy się tak nie zdarzyło. Jak sobie obiecali, tak pojawiały się listy. Trzymał ją przy życiu, choć dawał jej jedyne słowo pisane i nie do końca prawdziwe oblicze, bo przecież z fotografii nie można poznać człowieka. Chciała mieć jakieś wyobrażenie mężczyzny, który wprowadza do jej życia tyle dobroci oraz nadziei. Czuła, że może mu zespowiadać się z każdej rzeczy, choć nie znaczy, że robiła to. Zdarzyło jej się może z raz czy dwa, gdy było już gorzej w jej małżeństwie, ale o tragediach stricte rodzinnych nie dowiedział się już. O zmarłych nie powinno się źle mówić, a ona sama również nie była bez winy.
Dlatego też ciężko było jej przyznać publicznie, że zostanie mamą. Oboje mieli swoje obawy przed rodzicielstwem, podchodząc do tego dość ostrożnie i powoli. Nie skakali z radości, nie krzyczeli wszem i wobec radosną nowinę. Potrzebowali czasu, by przyswoić sobie nową rolę. Dla Blake’a jako mężczyzny mogło wydawać się to prostsze, ponieważ nie przechodził okresu ciąży, tak wielkiego przywiązania dziecka do rodzica i tej więzi, unikatowej, która rodzi się (zazwyczaj) między matką a dzieckiem. Był jednak wciąż na językach, więc łatka mordercy nie ułatwiała mu rozpoczęcia nowego rozdziału życiowego.
Charlie zaś ledwo co pochowała męża, a już chodzi brzuchata z wielką gwiazdą Seattle. Kilkoro znajomych Michaela źle zniosło błogosławiony stan Charlie, więc nie zamierzała pogarszać swojego kiepskiego humoru jeszcze bardziej. Bała się reakcji Blake’a, choć przyjął to całkiem nieźle; możliwe, że przez to, że nie znał ojca dziecka. Wtedy mógł zareagować jak Pola – źle.
Ciąża jej nie służyła. Czuła się fatalnie przez większość czasu, zapadała się w sobie tak jak robiły to jej policzki. Nie mogła jeść, ponieważ absolutnie wszystko wciąż powodowało u niej wymioty. Jej stanu nie poprawiał sam Dweller, który puszczał się na lewo i prawo, nie chcąc z nią już być. Nie potrafiła być sama, niekochana w ten specyficzny sposób, bez bliskiego wsparcia. Wciąż tylko czytała o coraz to nowszych miłostkach jej Miłości i coraz gorzej to znosiła. Między innymi dlatego nie chwaliła się Blake’owi tym wszystkim.
- Nie, już nie potrzebuję – odparła z rozbawieniem, choć tak gorące powitanie przyjęła z ogromnym zaskoczeniem. Było jednak o wiele lepsze niż uścisk dłoni i to właśnie w ten sposób wyobrażała sobie ich pierwsze zapoznanie. Miło było uścisnąć człowieka, który wysłuchał jej słów splamionych czarnym atramentem i znosił kiepskie żarty na podniesienie ducha.
- Ciebie również i to w wolnym wydaniu. Sama chciałam cię zaprosić na obiad, ale sam wiesz, że to nie jest dobry pomysł – roześmiała się, wspominając o swoim beztalenciu do gotowania. Tylko jemu zwierzyła się w listach, że kupuje od sąsiadki domowe obiadki, by Michael nie zorientował się jak fatalną żonę sobie wybrał. – Korzystaj, póki jeszcze mogę wyjść z domu prawie kiedy chcę. I jak obiad to koniecznie meksykański. Myślę o guacamole namiętnie od rana – uśmiechnęła się rozbawiona, zaplatając ramiona na piersi i kręcąc głową. Musiała jednak za chwilę dotknąć jego ramienia, jakby upewniała się, że naprawdę stoi tu, przed nią. – Rany, nie wierzę, że w końcu nam się udało. Kiedy w końcu zostaniesz ojcem, co? Nie chwaliłeś się, w którym miesiącu ciąży jest twoja partnerka. Opowiadaj, chociaż trochę!
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ta wymiana listów, choć pojawiła się w codzienności Blake'a tak nagle i niespodziewanie, okazała się swojego rodzaju rutyną, zupełnie różną od tych znanych mu schematów zza więziennych krat. Była swojego rodzaju stałą, na którą czekał. Charlie niejednokrotnie sprawiała, iż kąciki jego ust unosiły się w wyrazie rozbawienia, tym samym powodując, że dzień stawał się zdecydowanie lepszy. I on - a nie tylko, o ironio, Charlie (a właściwie Charles) - mógł pochwalić się tym, że z kimś koresponduje i może podzielić się z inną osobą słowem pisanym. Nie, aby przy tym zdradzał mu treść listów; bynajmniej, lecz i dobry znajomy dzielący z nim celę cieszył się, że nie tylko on mógł z niecierpliwością oczekiwać listów o Xylii, a i Griffith miał kogoś takiego. Tak po prawdzie to i tego mu nie wytłumaczył; że Everett nie była jego miłością, ani on jej. Uznał, że owszem, lubili się, ale wobec tego, że wierzący nie był, nie będzie się nikomu z niczego spowiadał. Z czasem - parę miesięcy przed wyjściem - Charlotte w postaci wymówki i zgaszenia tematu okazała się nawet całkiem dobrym motywem. W końcu wygodniej było, gdy Charles myślał, że być może kogoś ma, zamiast domyślać się brutalnej dla niego prawdy. Czegoś, z czego Blake bynajmniej dumny nie był, lecz skłamałby mówiąc, że żałował tych kilkudziesięciu minut sam na sam z Morton. Teraz - tak naiwnie myślał - nie miało to znaczenia.
- W wolnym wydaniu już ponad rok, Charlotte - mruknął złośliwie, specjalnie używając pełnej formy kobiecego imienia. Zdążył się już przekonać, że nie należało drażnić kobiety w ciąży - szczególnie, jeśli nazywały się w ten sposób, co chyba było kolejnym paradoksem - lecz z drugiej strony ciemnowłosa zdążyła go już (tak sądził) poznać na tyle, aby potrafiła rozgryźć specyficzne poczucie humoru mężczyzny, tak jak i to, że lubił w pewnych sytuacjach robić ludziom na przekór. Tym razem tylko się zgrywał, bowiem było całkiem sporo czasu, by zaplanować spotkanie, a do tej pory - gdyby nie przypadek - się nie udało.
- Ale skoro zamiast o mnie, ty wolisz myśleć namiętnie o guacamole - powiedział z pozornym niezadowoleniem, po czym wraz z cichym westchnięciem rozłożył ręce na boki. Prędko jednak szeroki uśmiech rozciągnął jego wargi, gdzieś w międzyczasie odnajdując telefon.
- Jaki problem w zamówieniu czegoś tu? - Uniósł pytająco brew, pokrótce rozglądając się po wnętrzu. - Nigdy nie jadłem kolacji w galerii, a, jak wiesz, lubię nowe doświadczenia - skwitował, posyłając Charlie pytające spojrzenie. To ona była właścicielką tego miejsca, zaś on nie chciał się za bardzo rządzić, gdyby - na przykład - uznała, że to zły pomysł, to na pewno by to zrozumiał.
- Zoey Gia Griffith niedawno skończyła miesiąc. - Kiedy ten czas tak szybko leciał? Był pewien, że w rozmowie telefonicznej, czy chociażby jednym, krótkim smsie, pochwalił się jej tą radosną nowiną, lecz może w ferworze zadań, licznych prób odnalezienia się w nowej sytuacji, umknęło mu to. Nie potrafił ukryć błysku w oku i unoszących się ku górze kącików ust, kiedy w kilku zdaniach (przy okazji pokazując na pewno zdjęcie, a nawet kilka) opowiedział o córce. A później, w zależności od tego, czy Everett zdecydowała się coś z nim zjeść (a by na pewno dopilnował, by zjadła coś smacznego i zdrowego), spędzili kilka kolejnych kwadransów w galerii, albo udali się na krótki spacer, by nadrobić zaległości. Część, wszak było ich naprawdę sporo.

/ koniec. :hug:

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jedną z ulubionych gróźb jej matki, jakie Ettel słyszała w dzieciństwie - zaraz obok poczekaj, aż ojciec wróci czy niech no ja tam przyjdę! - było: będziesz dorosła, to zobaczysz!. Nigdy nie precyzowała, co dokładnie Ettel miała zobaczyć (może to, zresztą, nawet lepiej, bo z pewnością nawet w koszmarach nie przypuszczała, że jej córka będzie oglądała jakieś głupie Seattle zamiast rodzinnej Brukseli), ale przekaz był jasny: dorosłość miała być okropna.

Niestety - a może i nie - nigdy nie miała w zwyczaju wierzyć swojej matce zbyt mocno, dlatego i do tej groźby nie przywiązywała się szczególnie mocno. Zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, jakim cudem dorosłe życie mogło być takie okropne, skoro ona nie mogła się już doczekać, aż nie będzie uzależniona od rodziców (co chyba jest dość oczywiste, biorąc pod uwagę, jak szybko wzięła ślub i przeniosła się na inny kontynent). I teraz, jakieś kilkanaście lat później, okazało się, że zwykle miała rację. To znaczy: Ettel, a nie matka.

Bo Ettel całkiem lubiła dorosłość. Lubiła jeść na śniadanie to, na co tylko miała ochotę - na przykład wczorajszą pizzę o godzinie trzynastej, loda na patyku kupionego w sklepie, który akurat był po drodze albo naleśniki jedzone w knajpie, już po tym, jak czekałaś na wolny stolik przez piętnaście minut - albo kupować sobie niepotrzebnie dużo książek, korzystając z tego, że nikt nie może jej skrytykować za to, na co wydaje pieniądze. Albo odwoływać spotkania ze znajomymi, z wyprzedzeniem lub w ostatniej chwili, bo nikt nie mógł jej już zmuszać do chodzenia w gości do znajomych rodziców.

I chociaż wciąż uważała dorosłość za dużo lepszą niż nie-dorosłość, były też rzeczy, których bardzo nie lubiła w byciu samodzielnym człowiekiem, któremu rodzice nie opłacali telefonu i który nagle sam musiał dzwonić do elektryków albo martwić się cieknącym kranem. Musiała też - zupełnie bez sensu - czytać całą masę umów, gromadzić papiery w teczkach (w których wypadałoby zresztą zrobić porządek, ale to uwaga na marginesie) i podpisywać dokumenty, które często brzmiały jakby napisano je w obcym języku, ktory nie miał zbyt wiele wspólnego z angielskim.

Kiedy okazało się więc, że księgowej współpracującej z galerią Charlie brakuje jakiegoś papierka, pierwszą oraz drugą myślą Ettel było: o nie. Zdążyła już prawie zapomnieć, że kiedykolwiek podpisywała z Bonjour jakąś umowę, a Charlie kojarzyła już pewnie głównie ze zdjęciami jej dziecka na instagramie (które, przypominam znów, Ettel komentowała, ponieważ znała matkę MJ, a nie dlatego, że była creepem-pedofilką). Donoszenie teraz jakichś dokumentów i szukanie tych po szufladach było więc nie tylko odrobinę stresujące - bo zawsze było - ale też zwyczajnie upierdliwe. Mimo to umówiły się z Charlie, że wpadnie do galerii i przyniesie ze sobą certyfikat podatkowy czy inny papierek, o których Ettel ledwo wiedziała, że w ogóle coś takiego posiada.

- Hej, mogę? - spytała, wchodząc do gabineciku Charlie i uśmiechnęła się do niej. - Przyniosłam ten… ten dokument, o który prosiła twoja księgowa. Póki o tym pamiętam: potrzebujesz skanu? - dopytała, bo zupełnie nie wiedziała, a bardzo chciała mieć to z głowy. Dlatego od razu uniosła też do góry teczkę z dokumentami, które przyniosła dziś ze sobą.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”