WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wierząca była, lecz nie w Bogu wiarę pokładała. Wierzyła w ojca… nie, inaczej - w tatusia wierzyła. Nawet śnił się jej dzisiaj, a to prawie jak wiara. Śniło się jej, że przyszedł i po prostu był. Siedziała więc i czekała na niego z nadzieją, że może wraz z nim…
łagodność spłynie na jej serce;
spokój na myśli;
zapomnienie na pamięć.
Jeszcze chwilę zaczeka, a potem… jeszcze chwilę. I każdą następną chwilę poczeka na niego.
Tak bardzo go potrzebowała. Tych chwil radosnych i cichych; zwykłych co wspólnie spędzanie zmieniały się w niezwykłe; obecnych i prostych, przecież nieskomplikowane było czytanie bajek do snu, prawda? Nauka jazdy na rowerze i wspólny wypad na lody, koniecznie ten w wesołym miasteczku! Marzyła o cholernie pięknym życiu, w którym będzie mogła przytulić tatę, gdy tylko przyjdzie jej na to ochota.
Marzyła, by się odnalazł.

Daddy.

Ten, który pocałuje na dzień dobry i dobranoc. Ten, który zabierze na spacer czy do kina. Ten który dzwoni i pisze. Ten, który nauczy każdy na rowerze, a z czasem samochodem. Ten, który dla córki wciśnie się w bajkową sukienkę. Ten, który zatańczy z nią układ z Kopciuszka lub Pięknej i Bestii. Ten, który przeczyta książki po raz setny, nawet jeśli zna je już na pamięć. Ten, który będzie głaskał po głowie, śmiał się z nią, przytulał i tęsknił. Ten, który będzie chronił naiwne serce przed niewłaściwymi uniesieniami…

Daddy.

...a nie je zdeptał nim nauczyło się kochać.

Nie miała już serca, trzeba byłoby się cofnąć szmat czasu, by odkryć gdzie je zgubiła. Pewnie leżało gdzieś na uboczu:
zdeptane,
przemoknięte,
wychłodzone.
Zgubiła je i już nie odzyska, więc pląta się po tym świecie i kto wie… może kiedyś znajdzie się ktoś, kto w tą otoczoną żebrami dziurę wsadzi swoje własne. Hipokrytką była w zasadzie, bo pragnąc tego jednocześnie uciekła, gdy ktoś taki się pojawiał. Tchórzyła po stokroć, bo jej serce zdeptane zostało nim nauczyła się kochać…
Zdeptane... przez niego.
Dawcę nasienia, który nigdy jej tatusiem nie był i już nie będzie. Czas przeminął, ona dorosła. Było już za późno.
Czasami przychodził taki czas, że należało zdecydować: czego chce się trzymać, a co odpuścić; co przeminęło, co wciąż trwa, a czego tak naprawdę nigdy nie było.
Czasami należało odpuścić.
Odpuściła, lata temu… już pogodziła się z tym, że tatusia nigdy mieć nie będzie, choć poznać chciała tego, który mógł nim być - lecz nie chciał. Życie utwierdziło ją w przekonaniu, że ludzie zawsze znajdą czas na to czego chcą. Dzwonią i odpowiadają na wiadomości ludzi, z którymi chcą ten kontakt utrzymać. Nie wierzyła tym, którzy wykręcali się zwrotem jestem zbyt zajęty, bo gdy komuś zależy zawsze znajdzie czas. No właśnie - albo komuś zależy, albo nie. Pośrodku to nic innego jak stwierdzenie: lubię cię, ale w sumie to mam cię w dupie. Ariel w niczyjej dupie grzać miejsca nie chciała, nawet tej ojcowskiej. Być pośrodku również nie pragnęła.

Gdyby ktoś stworzył Darling listę skutków ubocznych z tytułu braku ojca, więcej niż pewne, że byłaby spora, ale było też coś co dzięki niemu zrozumiała.
Dojrzałość = stabilność.
Nikt nie stawia telewizora na chwiejnej szafce, więc ona nie powinna wiązać swojego życia z kimś, kogo nie mogła być pewna. Z kimś, kto nie dostrzega, że warta jest wszystkiego.
Warta ojcowskiej miłości.
Tej miłości, której podstawą było poczucie odpowiedzialności, troska, poszanowanie, poznanie.
On nigdy jej nie poznał, nie poczuł do odpowiedzialności, nie zatroszczył się, nie uszanował jako córkę.
Nigdy też nie będzie jej tatusiem, bo nie można wybierać wygodnych rozwiązań, łatwej drogi i szybkiej miłości. Od tych trzech to nawet gówno jest więcej warte.

Czego więc oczekiwała?
Sama nie wiedziała czego pragnie. Chyba przyszedł taki moment w życiu, w którym musiała odpuścić dziecięce marzenia o ojcowskiej miłości i ruszyć dalej. Wyleczyć swoje serce, które obawiało się innych, a miało już dość samotności.
Wpierw jednak chciała poznać tego, który ją ich pozbawił.

Dzień dobry, Ariel

Wzdrygnęła się słysząc męski głos. Poderwała się do góry zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą miała gumowe nogi. W pierwszej chwili nie odwróciła się, jakby bała się konfrontacji. Tego pierwszego starcia, spojrzenia. Nagle miała zobaczyć w ojcu człowieka, żywego. Był tu, stał, znał…
— Skąd znasz moje imię? — zapytała, niepewnym drżącym głosem. Nie powinien go znać, zgodnie z tym do czego przekonywała ją latami matka. Nie chciał jej. Nie kontaktował się. Nie miało jej tu być, to miała być Diana.
Skąd?!
Powiedz mi skąd znasz moje imię?!

Odwróciła się, spojrzała na niego zdezorientowana. Szybko jednak zdała sobie sprawę ze swojej słabości, zadarła więc głowę do góry próbując ratować swoją niepewnością sytuację.

Młoda, pewna siebie i swojej wartości kobieta.
Biedna, mała, zagubiona Darling.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak się wytłumaczyć ze swojej nieobecności, by nie brzmieć jak głupiec?
Robert był pewnym siebie mężczyzną; miał głowę na karku, nie pozwalał by przemawiały przez niego emocje, można powiedzieć, ze podchodził chłodno do niemal każdej sytuacji. Jednakże teraz, w tej chwili, stojąc przed Ariel, nie wiedział co powiedzieć, jak się zachować, jak jej wyjaśnić. Życie przecież nie było zero-jedynkowe i nie zawsze właściwe wybory są tymi poprawnymi. Porzucając żonę, porzuciłby tez dzieciaki; wiedział, ze gdyby doszło do rozwodu, żona postarałaby się go zniszczyć, a gromadki dzieci nie ujrzałaby już na oczy albo na obrzydliwych zasadach Elizabeth. Dlatego łatwiej mu było porzucić Dianę, z którą - poza Ariel - nie łączyło go nic więcej. Żadne zobowiązania, biznesy, nic.
Teraz jednak stała przed nim - jego córka, ta którą zostawił samej sobie, która [nie]świadomie zranił, której nie mógł chronić i nie było mu dane poznać na różnych etapach jej życia. Nie wiedział co jej powiedzieć; „to nie moja wina”, „moja żona nie umiała ustąpić”, „musiałem”, „nie zrozumiesz tego”. Wszystko to brzmiało przecież tak beznadziejnie i stawiało go w jeszcze gorszym świetle. A chciał, by chociaż odrobinę zobaczyła sytuacje jego oczami, by mogła zrozumieć, może nawet wybaczyć jego nieobecność.
Tylko jak to zrobić?
Kąciki ust uniosły się nieznacznie; wiedział, ze Ariel czuje się zagubiona, znał przecież jej imię, miał się spodziewać Diany, a nie jej ich córki, a mimo to uśmiechnął się bynajmniej nie po to by ją wyśmiać.
- Mam dobrą intuicję. - odrzekł nie ruszając się z miejsca, a następnie pokręcił głową. Kłamstwo, już na samym początku ich znajomosci. - Czasami nasi najbliżsi, próbują chronić nas tak bardzo, ze zatajają niewygodne fakty. - dodał po chwili, gryząc się w język w ostatniej chwili. W rzeczywistości miał ochotę powiedzieć „żyjesz w kłamstwie Ariel”, ale atakując Dianę teraz, gdy nie zna jego części historii była błędem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuje tego, ze nie mogłem poznać cię wcześniej. - nie wiedział co powiedzieć. Robert Hughes, pomimo tylu myśli i słów, które chciałby wypowiedzieć na głos, nie wiedział jak rozpocząć z nią rozmowę. - Zapewne masz mnóstwo pytań? Zastanawiasz się dlaczego zostawiłem ciebie i Dianę, dlaczego mnie nie było? Chciałbym by było to proste do wyjaśnienia, ale… - urwał, kręcąc głową. Przez moment pożałował, ze nie miał czasu przygotować się na to spotkanie, napisać mowę lub zlecić to asystentce.
Zabawne, ze obserwując ją od jakiegoś czasu, planując by się w końcu odezwać, twierdził, ze nie miał czasu się przygotować. Miał go przecież mnóstwo, Darling była dorosła, miał na to ćwierć wieku. Ale…nie było to przecież spotkanie biznesowe, nie można napisać scenariusza, przygotować przemowę i liczyć na łzy szczęścia i szczęśliwe zakończenie.
Ariel była dorosła.
Zakończenie nie zależało tylko od niego

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cokolwiek by zrobił i czegokolwiek by nie powiedział - będzie głupcem. Każde jego słowo oblepione zostanie metką: kłamstwo, a każda jej reakcja będzie rodziła powątpiewanie. Nie ufała mu, zresztą dlaczego miałaby to robić? Zawiódł ja raz, zrobi to ponownie.
Dlaczego więc się odważyła na spotkanie?
Taka już była - pędziła prosto w ogień, musiała się poparzyć, aby coś poczuć. Spalić, aby coś zrozumieć. Zazdrościła ludziom, którzy potrafili zdystansować się; stojąc na uboczu przyglądać się jak ognisko płonie, jednocześnie nie pozwalając swoim myślą nawet na najmniejszy żar. Jej szkoda było czasu, szkoda życia na przyglądanie się. Działała, brnęła przed siebie, a w rezultacie płonęła takim ogniem, którego żadne łzy nie potrafiły ugasić.
Jednak może nie wszystko stracone?
To wszystko na co skazała swoje serce - wzmocniło ją. Nie miała wyboru, na pewien rodzaj bólu skazana została przez niego i wybór, którego dokonał on - mężczyzna, który miał być jej ojcem. Z czasem niby było jej lżej, może nawet lepiej? Uśmiechała się przecież często! Może nie miała wielkiego szczęścia w miłości, a większość mężczyzn jacy przewinęli się przez jej życie woleli zrobić z jej serca tarcze na lotki, zamiast ukoić go swoim ciepłem. Ciepłem, którego złakniona była od dziecięcych lat. Zawsze była złakniona, a jednocześnie zbyt przerażona tego jak smakuje prawdziwe uczucie, więc uciekła, gdy tylko sprawy zaczynały się komplikować, bowiem żyła w przeświadczeniu, że wszystko i tak kończy się odejściem od niej. Nie była wystarczająca dla niego, dlaczego dla kogokolwiek miałaby taka być? To była jej jedyna forma kontroli. Taka na której oparła całe swoje życie - decydowała o odejściu nim ktokolwiek zdążył odejść od niej. Pragnęła jednak wierzyć, że ból jaki ją w życiu spotkał, kiedyś wyjdzie jej na dobre. Uczyni ją silniejszą, a z czasem będzie wiedziała już czego chce, a czego tolerować nie powinna.
Teraz nie wiedziała, wciąż się uczyła.
Błądziła po omacku.
Wciąż czekała…
...i uciekała.
Wszyscy mają jakieś oczekiwania, nie ona jedna. Problem w tym, że czekała na coś, co nigdy się nie wydarzy - na kogoś, kto nigdy się nie pojawi - na tatę. Jego dzisiejsza obecność się nie liczyła, bowiem nie on zainicjował spotkanie, a ona. Nigdy nie oczekiwała cudów, codziennych spotkań, nieustających rozmów telefonicznych, porzucenia dotychczasowego życia. Cholera, nawet nie pragnęła być tą najważniejszą! Marzyła jednak o tym, by być na tyle ważna, że gdy będzie go potrzebować po prostu się pojawi.
Nie pojawił się nigdy, a już na pewno nie wtedy, kiedy go potrzebowała.
Teraz było już za późno, w końcu nic go z nią nie łączyło, czyż nie?
— Tak jak ty próbowałeś zataić niewygodny fakt, jakim byłam ja? — prychnęła z pogardą, nie mogąc się powstrzymać, gdy tylko wyłapała między jego słowami przytyk w stronę matki. Tej, którą znała i która zawsze była przy niej bez względu na wszystkie przeciwności. Ta, która nigdy by jej nie okłamała.
— Ty żałujesz? — zapytała z niedowierzaniem, a kpiącym głosem zmieszanym z niedowierzaniem powtórzyła raz jeszcze — Ty żałujesz?! — miał rację, nie była w stanie go zrozumieć.
Weź się w garść Darling! Opanuj się!
To nie miało być spotkanie oparte na ataku.
Nie potrafiła, czuła jak emocje biorą nad nią górę. Konfrontacja z nim okazała się zbyt zwodnicza dla jej poranionego serca. Dusza dziecka chciała wtulić się w ramiona ojca tak długo wyczekiwanego, ale prawda była taka, że straciła ona swój głos przed laty.
— Zostawiłeś mnie, bo tak wybrałeś i nic tego nie usprawiedliwia. Nie chciałeś mnie, nie chciałeś nas - wytłumaczenia ubrane w ładne słowa tego nie zmienią… Moje pytania niczego już nie zmienią… — czasu cofnąć nie mogli.
— Wiesz kiedy zrozumiałam, że jestem żałosna? — zapytała nagle odrywając od niego spojrzenie, przenosząc je na bezkresną wodę — w momencie w którym czekałam, choć już dawno powinnam przestać. Czekałam, choć dobrze wiedziałam, że jest już za późno. Czekałam, chociaż nie było na co, bo ty — ponownie spojrzała na mężczyznę — odwróciłeś się ode mnie nim zdążyłam pojąć czym jest oczekiwaniew jej głowie można było wyczuć wyrzut w jego stronę, bo tak - miała mu to za złe.
— Byłam żałosna, bo błagałam świętego Mikołaja o tatę… i długo zajęło mi zrozumienie, że o ojcowskiej miłości mogę pomarzyć — nawet nie wiedziała dlaczego mu to mówi. Pierwszy raz w życiu zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi, by się do tego przyznać na głos - nawet przed samą sobą. Musiała to z siebie wyrzucić, potrzebowała tego. Teraz to będzie jego zmartwieniem, już nie jej. — W końcu miłość zaczyna się od obecności i do niej się sprowadza, a ciebie… nigdy nie było. Nawet nie wiesz jak poniżające jest pragnienie…obecności? Tęsknota za kimś, kto ma cię gdzieś. Myślałam, że moje życie nabierze sensu dopiero, gdy znajdzie się w nim mój ojciec… Rozumiesz to?! Jako dziecko uważałam, że moje życie jest pozbawione sensu, a ty mówisz mi, że sobie żałujesz? i chyba nici z jej spokoju, który starała się medytacją wypracować na chwilę przed spotkaniem. — To ja żałuję, że nie zrozumiałam o wiele wcześniej, że niekiedy należy przestać o coś zabiegać chociażby z szacunku do samej siebie — tak jak ona nie rozumiała go, tak on nie był w stanie jej zrozumieć. Nie miał pojęcia jak to jest potrzebować kogoś, kto nie potrzebuje ciebie; jak ciężko żyć bez kogoś, kto może żyć swobodnie bez niej. Potrzebowała cholernie wiele czasu by pojąć, że musi zacząć żyć dla siebie, zamykając drzwi które prowadzą donikąd. Była zmęczona ciągłym tłumaczeniem go w swoich myślach i wyobrażeniach, wykończona nieustającym wybaczaniem komuś, kto nigdy w jej życiu się nie pojawił. Jako dziecko zbyt długo przymykała oko na to jak ja ranił swoją nieobecnością i najwyraźniej….
Potrzebowała tego jednego szczegółu - odkrycia, że ma rodzinę, ma dzieci. Coś w niej pękło, poczuła się zraniona, bo on potrafił być ojcem… ale nie dla niej. Kontrolę przejęła złość, poczucie żalu i wielkiej krzywdy.
Skrzywił ja, skrzywdził dogłębnie. Nic dziwnego, że to odbiło się na jej uczuciowym życiu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie uważał się za złego człowieka.
Być może podejmowane przez niego decyzje nie zawsze były słuszne, być może niosły ze sobą niepotrzebne ofiary, być może dyktowane były przede wszystkim własną wygodą, którą z perspektywy czasu próbował usprawiedliwić, ale wtedy - przed wieloma laty - żył w szczerym przekonaniu, że troszczył się o dobro większej grupy ludzi.
Kłamstwem byłoby bowiem stwierdzenie, że Robert nie kochał swoich dzieci czy rodziny. Kochał wszystkich i każdego z osobna, nawet jeżeli wielokrotnie dawał się poznać jako ojciec surowy lub wiecznie zapracowany, który nie miał czasu zbudować z synem domku na drzewie (bo dużo łatwiej było takowy kupić) lub nie widział potrzeby jeżdżenia na rolkach z którąś z córek (zatrudnienie fachowca w tej dziedzinie wydawało się wyjściem dużo sensowniejszym). Wbrew wszelkim pozorom szacunkiem i wieloma uczuciami darzył również żonę, nawet jeżeli z perspektywy czasu ich małżeństwo przypominało korzystną dla każdej ze stron umowę. On miał rodzinę, którą mógł chwalić się w najwyższych kręgach śmietanki towarzyskiej, tym samym wychodząc na biznesmena stabilnego i trzymającego się określonych wartości, Elizabeth z kolei żyła w luksusie, z którego po tylu latach prawdopodobnie nie umiałaby już zrezygnować. Czy było w tym miejsce na miłość? Robert nie wiedział. Na początku z pewnością, ale teraz, kiedy staż ich związku wynosił kilkadziesiąt lat? Wygoda, przyzwyczajenie, gra pozorów, ale na pewno nie żarliwe uczucie do kogoś, z kim spędził większość swojego życia.
W tym wszystkim często wracał myślami do Diany; jej melodyjnego śmiechu, charakterystycznego błysku w oczach, do ogólnego sposobu bycia. Czasami miał wrażenie, że jego kochanka z młodzieńczych lat była kobietą, której nie powinien był wypuścić z rąk; o którą powinien był zawalczyć, kiedy nadeszła pora próby.
Teraz, stojąc przed nieślubną córką, dostrzegał w niej cechy łudząco podobne do tych, które niegdyś tak uwielbiał w Dianie.
- Nie byłaś niewygodnym faktem - zapewnił, nawet jeżeli historia świadczyła przeciwko tym słowom. Popełniał błędy, wielu z nich żałował, ale jedno wiedział na pewno - nie mógł cofnąć czasu. I istotnie - nie istniało żadne usprawiedliwienie tego, że skazał niewinne dziecko na codzienność bez ojca, ale wtedy chwilami sam czuł się jak zagubione dziecko, jednocześnie będąc ambitnym mężczyzną, który musiał wybrać między tym, czego pragnął a tym, co wypadało zrobić dla podtrzymania odpowiedniego obrazu własnej osoby.
- Nie jesteś żałosna - jego głos był cichy, ale dobitny na tyle, by Ariel mogła usłyszeć i zrozumieć poszczególne słowa nawet wśród szumu, który ich otaczał. Dok nie jawił się w oczach Roberta jako najlepsze miejsce na przeprowadzenie tego typu rozmowy, ale doceniał dyskrecję, nawet jeżeli ta była już niewiele warta. - Nie ma słów, które wyraziłyby to, jak bardzo... jest mi przykro, Ariel - był poważny, nawet jeżeli w środku drżał, ilekroć tylko padały kolejne frazy. Nie sądził, że to spotkanie mogłoby sprowokować tak wiele emocji, szczególnie że nie miał na swoją obronę absolutnie niczego.
Chyba po raz pierwszy w życiu.
- Nie planowałem tego wszystkiego. Nie oczekuję wybaczenia. Nawet nie śmiałby o nie prosić. Skoro jednak żałujesz, to dlaczego... chciałaś mnie odnaleźć? Po co to spotkanie? Przecież nie jesteś masochistką. A przynajmniej na nią nie wyglądasz - być może nie powinien był pozwalać sobie na tak wiele, ale pragmatyczne podejście do życia sprawiało, że pragnął konkretów na każdym kroku - również wtedy, kiedy to nie on rozdawał karty, kiedy to on był winien i kiedy to on musiał przyjmować ciosy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Była już zmęczona grą pozorów, którą prowadziła przez większość swojego życia. Udawania, że nie czuje już nic, bo rzeczywistość wyglądała inaczej - czuła za dużo i to było przerażające. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele emocji skrywała za swoim obojętnym spojrzeniem wymierzonym w tej chwili w niego. Przez cały ten czas rozmyślała, czy lepiej się od tego odciąć, czy może powinna szukać tego bólu; dążyć do epicentrum, aby odegrał swoją rolę i dał jej spokój. Jej obecność tutaj jasno wskazywała na to, że zdecydowała się odnaleźć swój ból. Odnaleźć jego.
— Nie wiem co gorsze: bycie niewygodnym faktem czy bycie dla kogoś niczym... — i nawet przez myśl jej nie przeszło, że cokolwiek mogła dla niego znaczyć. Po pierwsze Diana nie dała jej powodów, by dopuścić do siebie takie myślenie; po drugie on całym sobą - a raczej całą swoją nieobecnością - tylko to potwierdzał. Żałowała, że pozwoliła mu wtargnąć w swoje życie i nabałaganić nim zdążył fizycznie się w nim pojawić. To spotkanie miało być początkiem porządków, za które się wzięła.
Prychnęła zaprzeczając ruchem głowy.
Właśnie tak, żałosna była.
Nie potrafiła znieść swojej bezradności; tego, że jakaś cząstka jej wciąż pragnęła poczuć jak to jest mieć ojca. Nienawidziła się za to; za pragnienie, by jej ból koiła osoba, która go zadała. Jakaś niewidoczna siła przyciągała ją do niego, chociaż jedyne co mogła w zamian otrzymać to cierpienie. Całkowicie się pogubiła…cholera!
— Nawet gdyby istniały, to i tak niewiele by zmieniły — podróż w czasie nie wchodziła w grę, a nawet jeśli czy wybrałby inaczej? Wątpiła w to, wątpiła w każde jego słowo i w niego również wątpiła.
Pomimo tego, jakaś cząstka niej pragnęła, by te słowa istniały. Tylko stwarzała pozory, że to wszystko jej nie obchodzi, a tak naprawdę cholernie bolało. Każdego dnia dusiła zbyt wiele uczuć - od głębokiego smutku, przez tęsknotę, aż po samotność. Nie potrafiła wyzbyć się tego, że czegoś jej brakuje i desperacko wręcz próbowała to coś odnaleźć. I choć zabawa w chowanego, jaką prowadziła od dłuższego czasu ze swoimi uczuciami, wcale nie sprawiała jej frajdy, to i tak ją kontynuowała. Pieprzona masochistka.
— W sumie to nie wiem po co to wszystko — wyznała szczerze, ponieważ nawet we własnych myślach nie potrafiła ubrać tego w słowa. — Jestem dla ciebie nikim i nawet nie łudzę się, że teraz cokolwiek się zmieni — nie była czy w ogóle tego chce. Chciała. — Nie poświęciłeś mi nawet sekundy swojego “cennego” czasu, nigdy nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Masz dzieci, wiem to... a jednak to mnie potraktowałeś jak powietrze. Lekceważenie, obojętność… nawet nie masz pojęcia jak wiele krzywd wyrządzić potrafią — wytknęła mu, nie szczędząc przy tym chłodu jaki emanował z jej oczu. — Często więcej niż jawna niechęć. Trzeba było zjawić się w moim życiu, pokazać mi jak bardzo masz mnie gdzieś, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a wtedy może nie budowałabym swojego życia w oparciu o nadzieję, że któregoś dnia się zjawisz — wciąż zadawała sobie pytanie, dlaczego tego nie zrobił? Żałowała, że tak się nie stało.
— Jestem tutaj dla siebie — dodała po chwili ciszy, a jej zaskoczony ton świadczył o tym, że dopiero w tym momencie zdała sobie z tego sprawę — w końcu chce zniszczyć swoje słabości, zanim one zniszczą mnie — i miała gdzieś to, że właśnie wyznała, że był jej słabością. Nie tyle on, co wyobrażenie o ojcu, którego pragnęła. — Nie mam siły walczyć o coś, co mnie niszczy. Chcę w końcu poczuć obojętność — względem ciebie. Musiała w końcu nauczyć się żyć bez kogoś, kto nie jest wart jej obecności. Niewart nawet jednego jej spojrzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeciągłe westchnięcie zdawało się być jedyną sensowną reakcją. Robert cenił swój czas, dlatego wszystkie spotkania organizowane były według ściśle określonych wytycznych, a każdy punkt programu musiał zgadzać się co do minuty. I choć tego dnia wygospodarował nieco dłuższą chwilę, to jednak niejednoznaczne wypowiedzi Ariel, wyrzuty (do których miała pełne prawo) czy pytania, którymi również zechciałaby go zbombardować, w jakimś stopniu wytrącały mężczyznę z równowagi, uderzały w najczulsze punkty, zaburzały obraz osoby, która dokładała wszelkich starań do tego, by wszystko było dobrze.
Prostując się, wsunął dłonie do kieszeni płaszcza. Wzrok wciąż pozostawał utkwiony w twarzy kobiety - nie dziewczynki - którą w myślach wielokrotnie zwykł nazywać swoją córką. Wiedział, że jego myśli i wyobrażenia o życiu z Dianą i Ariel nie mogły obecnie zmienić niczego, a on nie dopuszczał do siebie ukłucia żalu związanego z tym, że poddał się szantażom Elizabeth. Z nią przecież również miał dzieci i chociaż ich kontakty w ostatnim czasie były raczej chłodne, to jednak wciąż uważał, że przed kilkunastoma laty postąpił właściwie, wybierając - w swojej opinii - mniejsze zło.
- Zjawiłbym się, powiedziałbym to wszystko i... co wtedy? Byłoby Ci lżej, gdybyś poznała człowieka, który rzekomo Cię nie chciał? Który zjawiłby się w Twoim życiu jedynie po to, by powiedzieć, że wcale nie zamierza w nim być? Naprawdę uważasz, że jako dziecko przyjęłabyś to z obojętnością? - mruknął, szybko żałując decyzji o wdaniu się w dyskusję; zbędną, która szła w bardzo nieodpowiednim, ryzykownym kierunku. Nie oczekiwał zrozumienia, choć to niewątpliwie ułatwiłoby wiele. Wiedział jednak, że nie zasługiwał na to, by cokolwiek było proste. Jednocześnie jednak był przekonany, że Ariel - mając dziesięć, piętnaście lat - nie zasługiwała na to, by prosto w oczy usłyszeć, że jej nie chciał. Teraz, jako dorosła osoba, również na to nie zasługiwała, choć powiedzenie jej prawdy - o Elizabeth, o Dianie, o wszystkich zawirowaniach - nie wchodziło w grę. Nie zamierzał znów zniszczyć jej życia.
- Więc na co czekasz? Nie zatrzymuję Cię. Nie obiecuję, że nadrobimy stracony czas, bo to niemożliwe. Tak naprawdę nawet nie umiałbym tego zrobić. Nie znamy się, ale naprawdę poświęciłaś kilka lat życia na szukanie człowieka, którego chcesz traktować z obojętnością? Wciąż tutaj stoisz, wciąż wyrzucasz mi, co zrobiłem źle. Masz do tego prawo, ale jakim cudem to miałoby Ci pomóc? Chcesz, żeby to mnie było ciężko? Było. Wierz mi lub nie, ale było ciężko przez blisko trzydzieści lat, a obecnie wcale nie jest lepiej - nie rozumiał, ale bardzo chciał zrozumieć. Chciał postawić się na jej miejscu, pojąć, dlaczego mimo tak wielu doznanych krzywd, ona nadal nie sprawiała wrażenia chętnej do odejścia.
Nie podejrzewał jej o kłamstwo i nie negował egoizmu, jakim próbowała się wykazać, ale w tym konkretnym aspekcie tak bardzo przypominała matkę.
Zaciągnął się większą dawką powietrza, rozglądając się po okolicy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Z obojętnością? Żartujesz sobie? — zdziwienie, którego nawet nie starała się ukryć, było jednocześnie potwierdzeniem tego, że faktycznie mógł teraz żałować tej dyskusji, w którą go wciągnęła. — Od lat oszukuje wszystkich wokół włącznie ze mną samą, że stać mnie na obojętność, a prawda jest taka, że już nie pamiętam jak to jest czuć ją! Właśnie przez ciebie — ton świadczył o tym jak bardzo miała mu to za złe. — I tak, dokładnie tak! Lepiej byłoby gdybyś się zjawił i powiedział, że nigdy nie chciałeś, nie chcesz i nie będziesz chciał mnie w swoim życiu. Pewnie bolałoby, ale to i tak lepsze od durnej nadziei, że kiedyś jednak pojawisz się i będziesz chciał poznać swoją córkę — i choć starała się, nie była w stanie powstrzymać kpiącego parsknięcia odnoszącego się nie tyle do niego, co do jej własnej naiwności. W końcu on miał już córkę, w dodatku jej rówieśniczkę - to ją wybrał, ją poznawał każdego dnia i z nią robił to, o czym ona całe dzieciństwo czekała wbrew zapewnieniom matki, że to nigdy nie nastąpi.
Głębszy wdech i chwila wstrzymania, kiedy jego słowa nieprzyjemnie drażniły, kuły wręcz trafiając w czułe punkty. — N i e w i e m! — aż w końcu padła szczera odpowiedź, jedyna na jaką ją było stać w tej chwili. — Nie wiem na co czekam i czego chcę. To czego pragnęłam należy do odległej przeszłości, w której straciłam zbyt wiele czasu na tęsknotę za kimś, kto nie był jej wart, więc TAK — przyznała łamiącym się głosem, przeszytym nutą desperacji nasilającej się z każdym kolejnym słowem — tak, marzę o tym by w końcu poczuć obojętność i frustrujące jest to, że nie wiem jak to zrobić — zamotała się w swoich decyzjach - prawdopodobnie głupich, ale nie była zbyt rozsądna chyba nigdy - łudząc się, że kluczem do rozwiązania tej zagadki będzie spotkanie z nim. Niestety im dłużej ono trwało tym mniej wspólnego miało z obojętnością. — Może właśnie tego chcę — przytaknęła, choć kłamstwem podszyte to było. — Może chcę byś poczuł jak to jest, kiedy czujesz pustkę, której już nie można zapełnić bo przeszłości nie da się odczarować — i choć sama tego nie pojmowała stała przed mężczyzną, jakby próbowała powiedzieć mu: spójrz na mnie, patrz! Jestem dorosła, spójrz jak wiele straciłeś. Miała gdzieś to, że jedyny obraz jaki mu w tej chwili funduje to ten z rozbitą dziewczyną przed trzydziestką, poranioną i sfrustrowaną, bredzącą o obojętności, a kierującą się dziecięcą tęsknotą. Żałosną taką, ugh.
Trzeba było słuchać się matki.
Będzie tego żałowała.
— Choć to głupie, bo przecież ty sobie ją wypełniłeś. Zastąpiłeś mnie — wyznała po chwili ciszy jaka zapadła między nimi. Dobrze wiedziała, że miał dzieci. Dobrze wiedziała też o tej, która rówieśniczką jej była i z którą zaprzyjaźnić się zdążyła. Z tą, na którą mógł przelać swoją ojcowską opiekę zapominając o tym, że gdzieś tam w nowojorskim centrum miasta była inna mała blondyneczka potrzebująca tego samego.
Nie ma słów, które wyraziłyby to, jak mi przykro...
Nawet nie wiesz jak żałuję tego, że nie mogłem…
Jak MI przykro / jak JA żałuję.
Nie ma słów…

Bujdy, wymówki. Nawet się nie starał, nawet z głupim ‘przepraszam’ nie spróbował, choć w obliczu sytuacji wydawało się ono dość błahe, głupie i znaczące tyle co wielkie NIC. Zamiast tego usłyszała co innego: nie zatrzymuję cię.
Teraz to ona żałowała i chyba było jej po prostu przykro, choć przecież nigdy… — nie łudziłam się, że będziesz próbował mnie zatrzymać — wyznała robiąc krok w przód, bo wyminięcie go wymagało tego zbliżenia się. — Pytasz na co czekam? W zasadzie na nic więcej, zbyt dużo czasu zmarnowałam już czekając na ciebie — pragnęła już zakończyć ten swój maraton niepowodzeń i złych decyzji, a im dłużej tutaj stała tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że poszukiwanie jego też zaliczało się do tych nieodpowiednich wyborów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę Cię poznać - zaprotestował szybko, choć nie miał pojęcia dlaczego. Jego majątek, historia, cały budowany od podstaw interes, pozycja społeczna - to wszystko było zagrożone przez sytuacje i decyzje, których wcale nie określiłby mianem błędów. Nie żałował swojej relacji z Dianą i uczuć, którymi ją obdarzył. Czasami miał wrażenie, że to właśnie ona była kobietą jego życia; że to z nią powinien był się związać i pozostać obecnym jedynie w życiu dzieci, nie zaś ich i Elizabeth. Stawiane przez nią warunki, żądania i ultimatum tych trzydzieści lat temu były przerażające, ale czy dużo gorsza nie była codzienność, jaką dzielił z żoną obecnie? Razem, ale jednak osobno; współpracując, ale patrząc sobie na ręce; działając dla dobra rodziny, ale jednocześnie niszcząc ją brakiem szczerości we wszystkich intencjach. - Nie ma dnia, w którym nie zastanawiałbym się nad tym, co się z Tobą działo. Z Tobą i Twoją matką. Ale życie to nie bajka. Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Czasami musimy coś stracić, żeby zyskać coś innego. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale naprawdę, naprawdę próbowałem wybrać mniejsze zło. Wiem, że według Ciebie to niesprawiedliwość i ciężko mi się z tym spierać, ale moje - pauza. Ona przecież też była jego dzieckiem. Może nieoficjalnie, może wcale się tak nie czuła, może on sam zadbał o to, by nie chciała być tak nazywana. Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. - Moje pozostałe dzieci też mnie wtedy potrzebowały - nie planował sięgać po ten argument. Nie chciał, by Ariel zbliżała się do rodziny, którą zbudował w Seattle. Wystarczająco problematyczne było to, jak wiele wiedziała stojąca przed nim blondynka, jej matka oraz czekająca na niego w domu Elizabeth.
- Nie zastąpiłem Cię. Zrobiłem to, co uznałem za słuszne. Wróciłem do żony i dzieci, które czekały na mnie w domu - wyjaśnienie poniżej pasa, ale przecież zgodne z prawdą. Wybrał dobro większości niż szczęście jednostki. I chyba wcale nie chodziło o Ariel, a o... jego samego. Znów. Znów chodziło o niego, ale tak - wrócił do domu ze względu na dzieci (oraz związane z tym oczekiwania i przywileje, ale chyba nikt nie lubił myśleć o sobie w kategoriach wygody i egoizmu).
- Jeżeli czegoś potrzebujesz - podjął, robiąc dłuższe i krótsze pauzy na odnalezienie w głowie odpowiednich słów - pomocy, pieniędzy... jestem w stanie Ci to zagwarantować. Tylko tyle albo aż tyle, biorąc pod uwagę to, jak się czujesz. Naprawdę nie chciałem Cię zranić. Nigdy - zapewnił, wiedząc, że wcale nie musiała mu wierzyć.
Chyba nawet byłby rozczarowany, gdyby uwierzyła. Przecież... zniszczył wszystko. Pod maską zatroskanego ojca kilkorga dzieci starał się ukryć targające nim wyrzuty sumienia, ale przede wszystkim pragnienia, w myśl których wiedział, że wróciłby do Diany nawet dzisiaj. Gdyby tylko tego chciała; gdyby to tylko było możliwe.
Pustka. Właśnie to czuł, gdy myślał o... swoim życiu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Ciekawe, ja słyszałam coś zupełnie innego — odparła z poirytowaniem — a to jak się zachowywałeś przez cały ten czas jest przypieczętowaniem prawdy, z którą przyszło mi dorastać — dodała na tyle pewnie, na ile potrafiła - choć w tej chwili niczego już pewna nie była. W głowie panował chaos, mętlik sprzecznych myśli, kiedy to słowa matki wpajane przez lata, nie zrównały się z tym, co on mówił...ale czemu miałaby mu wierzyć? Temu, który wypiął się na nią nim jeszcze zawitała na tym świecie. Kpiące, bolesne, a zarazem bezradne parsknięcie - liczyła, że to jej pomoże chronić oczy przed zaszkleniem się - na próżno. — Chciałeś się mnie pozbyć! To jest to twoje mniejsze zło?! — nie wytrzymała, ale w głowie wciąż rozbrzmiewały słowa jej matki, która tłumaczyła brak ojca sugestią o aborcji. Matki, której to wierzyła bezgranicznie, bo przez te wszystkie lata to właśnie ona trwała u jej boku, troszczyła się o nią i za dwóch walczyła o to, by Ariel czuła się kochana. — Jeśli sądziłeś, że ten szczegół pominęła, to się grubo mylisz. Wiem o wszystkim — smutne, bo w zasadzie nie wiedziała o niczym. Prawda, była kłamstwem. Prawda była czymś, czego nienawidziła przez większość swojego życia. — Nie mydl mi oczu bredniami, że myślałeś o nas, bo miałeś dwadzieścia siedem lat na to, by to udowodnić — wysyczała chcąc kontynuować, ale gdy w rozmowę wkradł się argument dotyczący pozostałych dzieci, zamurowało ją. Lekko rozchylone wargi, chwila dezorientacji, rozszalałe spojrzenie, którego nie potrafiła utkwić w jednym punkcie. — Ja też jestem twoim dzieckiem! Też cię potrzebowałam! — a może wciąż potrzebuje? Nawet jeśli, nie przyzna tego; nie teraz… może nigdy? W odróżnieniu do co poniektórych dzieci - w końcu Sao nie sprawiała wrażenia osoby, która wciąż potrzebowała ojca. On jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że blondynka już niebezpiecznie zbliżyła się do jego rodziny. Ona już wiedziała, ale wcale nie czuła się lepiej z tą świadomością.
— Wiesz co? Mam gdzieś do kogo wróciłeś. Boli mnie to, że zrobiłeś to naszym...moim kosztem. Trzeba ponosić odpowiedzialność za swoje uczynki, a ty umyłeś od tego ręce. Wybrałeś jedną opcję, zamiast spróbować chociaż pogodzić dwie i możesz się tłumaczyć głupio, że wybrałeś mniejsze zło, ale prawda jest taka, że nawet nie trudziłeś się na to, by poszukać rozwiązania gdzieś pośrodku — nawet jeśli próbował, tego nie wiedziała. Bazowała na słowach matki, czyli świętości, którą on mógł zaburzyć lub na nią przystać utwierdzając tym samym Ariel w wieloletnim i błędnym przekonaniu, co do jego osoby. Pytanie: czy chciał podtrzymywać obraz potwora, który wykreowała Diana ze złamanym sercem; czy może chciał pokazać swoją wersję samego siebie?
Jeśli czegoś potrzebujesz… - nie! Nie potrzebowała, a jednak te słowa zabrzmiały jak zapowiedź nagłego zwrotu akcji. Szybko jednak przekonała się, że jedyne czym się w tym momencie wykazała to głupią naiwnością tlącą się w jej zagubionym spojrzeniu. To, że nie wiedziała czego tak właściwie chciała od tego spotkania to jedno. To, że dała dojść ponownie do głosu swojej dziecięcej nadziei, która liczyła na zaspokojenie tlącej się przez długie lata tęsknoty - to drugie. A trzecie? Trzecim było mocne zderzenie z rzeczywistością, które objawiło się na jej twarzy grymasem mieszającym się z rozżaleniem.
...pomocy, pieniędzy - prychnęła słysząc te słowa i spuściła wzrok, pragnąc ukryć się w tej chwili przed całym światem. Pragnęła się zapaść pod ziemię, a zamiast tego uniosła spojrzenie na mężczyznę z wyraźnym zrezygnowaniem. — Niczego takiego… niczego od ciebie nie potrzebuję — powiedziała spokojnie i z uporem maniaka powtarzała to sobie w myślach, niczym mantrę - jakby sama chciała w to uwierzyć. Nie chciała czuć potrzeby poznania go, ale stało się - czuła i poznała. Nie chciała czuć potrzeby posiadania go w dalszym ciągu życia, które zamierzała prowadzić, może w Seattle, a może w zupełnie innym miejscu. — I z przykrością stwierdzam, że to czego potrzebowałam już straciło datę ważności — i zranienia jej też nie cofnie. Stało się.
Spotkanie - oto co się stało.
Uzmysłowiła sobie właśnie, że i ono nie powinno mieć miejsca, ale i tego cofnąć już nie mogła.
Do zobaczenia? Nie, to oznaczałoby ponowne spotkanie.
— Żegnaj — a wypowiadając to odeszła; choć wydawała się pewniejsza niż w chwili, kiedy siedząc na pomoście przed spotkaniem trzęsła się jak osika, prawda była inna - straciła resztki pewności siebie jakie posiadała tego dnia i trochę czasu zajmie jej odzyskanie ich.


[ k o n i e c ]

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Port of Seattle”