WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Retro #1
Październik 2018

Strata jednej z najbliższych osób, jeśli nie najbliższej osoby w swoim życiu cholernie boli. Jest to przeszywający, obezwładniający ból, który rozlewa się po całym ciele, ogarniając każdy centymetr jestestwa. To ból, który sprawia, że nie można spać, ale nie można też funkcjonować w ciągu dnia. To ból, który utrudnia oddychanie oraz logiczne myślenie, przez który nie można jeść i zapomina się o podstawowych życiowych czynnościach. To wszystko z ogromnym impetem uderzyło w Lunę w sierpniu, kiedy w jej pokoju stanęła matka i ze łzami w oczach oznajmiła, że Lennox odebrał sobie życie. Luna wtedy nie płakała, nie potrafiąc uwierzyć w słowa Grace. Pierwszą łzę, a zaraz po niej cały ich potok, uroniła dwa dni później, gdy w końcu do niej dotarło, że mówiła pracę, a ona już nigdy nie miała zobaczyć swojego najdroższego starszego brata. Miała z Lennoxem naprawdę wyjątkową więź, siostrzano braterskie zrozumienie, podobne poczucie humoru. To do niego przychodziła, gdy miała gorszy dzień i gdy potrzebowała zrozumienia, to z nim dzieliła się niepokojącymi ją myślami, to on wspierał ją w każdej decyzji. Owszem, Lucas również, ale wtedy jeszcze nie tak bardzo, jak Lennox.
Musiały minąć dwa miesiące, by ten ból nieco przygasł. Była nim zmęczona, oczy piekły od płaczu, gardło i płuca bolały od wielu prób złapania oddechu, a jej smukłe ciało stawało się jeszcze bardziej chude. Problem był jedna taki, że mimo zmęczenia obecnym stanem, bała się, że gdy ból odejdzie, również Lennox rozpłynie się gdzieś w jej wspomnieniach. A nie chciała go zapomnieć, chciała, by był żywy. Po dwóch miesiącach była w stanie wyjść na dłużej ze swojego pokoju, była w stanie usiąść przy zdecydowanie za dużym, jak na takich rozmiarów rodzinę, by spróbować zjeść normalny posiłek. Odważyła się również usiąść na chwilę z Lucasem i jego przyjacielem Williamem w salonie, w którym degustowali drogocenne trunki ojca, oczywiście pod jego nieobecność. Powoli odstawiała leki uspokajające, które przepisał jej lekarz, dlatego też odrobina whisky, która niezmiennie wywoływała grymas na jej twarzy, miała pomóc na sen. Nie pomogła.
– Hej… – odezwała się chicho, wchodząc do kuchni, w której o tej porze, w środku nocy, nie spodziewała się spotkać nikogo. Tymczasem William siedział przy wielkiej kuchennej wyspie, ku zdziwieniu Luny, sam. – Problemy ze snem? – spytała, podchodząc do kranu i nalewając sobie wody do wysokiej szklanki. Mieli pokój gościnny, który ten nocy został przydzielony Hayesowi, całkiem nieźle wyposażony, z którego nawet w celu nalania sobie wody albo dolania drinka, nie trzeba było wychodzić. – Lucas już śpi? – spytała, a w jej głosie było słychać troskę. Zdążyła zauważyć, że ostatnie wydarzenia wpłynęły na ilość spożywanego przez brata alkoholu i była niemal pewna, że ta właśnie ilość sprawiła, że spał już od dobrej godziny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby chciał określać się prosto, powiedziałby, że nie potrafił pocieszać.
Ot, jak połowa ludzi na tym świecie (w co wierzył w pełni), nie znał odpowiednich słów, które mogłyby zabrać nieco bólu drugiej osoby, umieścić jego cząstkę w sobie. Wspólnie nieść bagaż emocjonalny decyzji podjętych przez inne osoby, na które nikt nie miał wpływu. Nie wiedział, kiedy należało pytać co się stało, a kiedy zwyczajnie zamknąć, udawać, że nie widzi tematu. Jego pierwsza dziewczyna zarzucała mu, że jest piekielnie nieempatyczny.
Miał wtedy jedenaście lat, a ona zasłyszała to słowo w trakcie kłótni nauczycielki ze swoim chłopakiem przez telefon, ale wciąż - jak dla niego się liczyło.
Z biegiem czasu doszedł do wniosku, że czasem odpowiednie słowa zwyczajnie nie istnieją. Strata osoby bliskiej nie była raną, którą duch czasu był w stanie zasklepić. Emocje, które niosła nigdy nie znikały - osoba jedynie uczyła się z nimi żyć. Akceptować ich obecność w każdym momencie swojego życia po. I każdy miał inny sposób na to, by tę przemianę przetrawić. Poradzić sobie z tym, co nieuchronne - ba! Może nawet powoli zaakceptować tę nową rzeczywistość.
Lucas pił.
Może bardziej niż zwykle, może mniej. William nigdy nie przywiązywał do tego wielkiej uwagi. Byli młodzi, przynajmniej w jego głowie. Nieprzystosowane do dorosłości milennialsy, zawsze w tyle głowy mające strach przed starzeniem się, problemy sercowe, problemy karierowe, a wkrótce, z trzydziestką tuż tuż, problemy-kiedy-wreszcie-się-ustatkujesz-owe. O ile jego połowa z nich nie dotyczyła, sam nie uciekał od używek. Doceniał to uczucie zamknięcia się we własnej przestrzeni, choćby był nią okrąg spowolnionych myśli wewnątrz głowy, podczas gdy reszta ciała tkwiła na imprezie.
Chcąc pomóc Lucasowi, pił z nim. W końcu do czego złego mogło to doprowadzić?
Zapatrzony w swoją chęć niesienia przyjacielowi pomocy, sam wpadł w marazm. Niemal nie dostrzegł, gdy chłopak wyszedł z pomieszczenia na chwilę i już do niego nie wrócił. Zakładał, że w połowie drogi do kibla postanowił, że spanie na najbliższej kanapie może być dla niego równie interesującą opcją, jak walka z bełtem o trzeciej w nocy. Drugiej, czwartej. Która to była?
Drgnął, gdy cichy, dziewczęcy głos zakotwiczył go na powrót w tu i teraz. Uświadomił sobie, w jakim miejscu się zajmuje, wcześniej na moment o tym zapominając. Zapatrzony w bursztynowy płyn na dnie własnej szklanki czekał, nie wiedząc samemu na co.
- Chyba poszedł rzygać - odrzucił mało elokwentnie, podświadomie ignorując pierwsze pytanie. Dopiero wtedy uniósł głowę w górę. Na tle pogrążonej w półmroku lampek kuchni, dziewczyna wyglądała jak zjawa, na której jego wzrok musiał się skoncentrować na chwilę, by dostrzec szczegóły.
Nie miał pojęcia, na ile miał silniejszą głowę od Lucasa, a na ile jego przyjaciel po prostu pił szybciej i więcej, szukając nirwany.
- Lubię ten dźwięk - westchnął, obracając szklankę w dłoni bezwiednie, rozpoczynając coś, co miało być bardzo wygórowaną odpowiedzią na jej pierwsze pytanie. - Kiedy impreza dogasa, ludzie zgonują na kanapach. O tej porze nocy całe miasto śpi w ten sam sposób i jest tak samo ciche, nieważne gdzie w nim jesteś.
W jego lekko zmroczonej głowie, było to perfekcyjną odpowiedzią na wybranie kuchni zamiast gościnnego pokoju. Po alkoholu, nie chodził spać szybko. Poniekąd, widział w tym marnowanie pieniędzy i drinka - a państwo Harlow mieli trunki, których marnować nie zamierzał.
- Późno już - zauważył, powracając do niej spojrzeniem, nieco bardziej czujnym niż wcześniej. - Czemu nie śpisz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydawać się mogło, że rodzice dużo czasu poświęcili na nauczenie swoich dzieci dobierania odpowiednich masek, które w dorosłym życiu, ich zdaniem, miały im głównie pomagać. Zmierzyć się z szarą codziennością nie było łatwo, gdy ilość chemikaliów w organizmie nie była w normie, a niewiele co mogło pomóc w jej poprawie. Sztuczne uśmiechy wcale nie sprawiały, że ich serca się radowały, obojętne miny nie oznaczały, że coś ich nie ruszało. Lunie zawsze z trudem przychodziło wyrażanie emocji, a także ich ukrywani. Gubiła się w tym, gdy była mała, z początku nie rozumiejąc świata, potem rodziny, na końcu samej siebie. Bo skąd się brały te wszystkie oczekiwania, które w zderzeniu z rzeczywistością sprawiały tylko ból? Na terapii, na którą wysłano ją niestety dopiero po tym nieszczęśliwym zdarzeniu, lekarz próbował jej pomóc, jednak nie było to takie łatwe. Dość szybko okazało się bowiem, że to wszystko, co działo się w jej głowie, nie miało związku jedynie z jej własnymi uczuciami. Płynnie przechodziła ze stanów depresyjnych do manii, które wykańczały ją równie mocno, przez co nie miała sił, by te wszystkie maski, skrzętnie tworzone w rodzinnym domu, przy udziale wtedy jeszcze zaangażowanych rodziców, zakładać.
Nie wiedziała jak pomóc bratu, nie potrafiła też w żaden sposób wesprzeć rodziców. O ile Lucas jeszcze szczerze pokazywał co czuje i w jego ból potrafiła wierzyć, tak rodzice udający, że wszystko będzie dobrze, szybko tracili na jej zaufaniu.
– Ah. – wymamrotała, kiwając powoli głową. Mogła się tego spodziewać. – Myślisz, że trzeba do niego zajrzeć? – spytała zmartwiona. Nie chciała, by zasnął na podłodze w łazience albo gdzieś po drodze do swojego pokoju, miała jednak cichą nadzieję, że jednak trafił do łóżka. Jednak niezmącona niepokojem o los Lucasa mina Williama sugerowała, że po tylu wspólnie spędzonych przy alkoholu nocach, z pewnością interweniowałby, gdyby uznał, że na to już czas.
– Tu zawsze jest cicho. – odparła cicho i wzruszyła lekko ramionami. Na noc zostawali tylko oni, do niedawna cała piątka, teraz już czwórka Harlowów. Rodzice przy tak intensywnym trybie życia wymagali ciszy nocnej, by nikt nie przeszkadzał im w regeneracji sił. Jedynie takie dni, a raczej noce, jak ta, kiedy wyjeżdżali poza miasto, prawdopodobnie do jakiegoś wypasionego domku nad jeziorem, dawały możliwość, by w nocy ich dom tętnił życiem. Niestety czas i okoliczności temu nie sprzyjały.
– A jak cicho jest w domku nad jeziorem… słychać szum drzew, czasem jakieś trzaskające gałązki w lesie. – dodała po chwili zamyślenia. Pewnie kiedyś tam był, to wiedział. Lubiła ciszę, chociaż bardzo często to hałas bardziej jej sprzyjał, zagłuszając niespokojne myśli.
– Mhm. – wymruczała, kiwając powoli głową, opierając ją na dłoni, spoglądając w tym czasie na Williama. – Nie wiem, nie mogę zasnąć. – przyznała. – Za dużo… myśli mnie męczy.– dodała szczerze. Była zmęczona, nie zastanawiała się nawet nad tym, że Will jest kimś, komu powinna o tym mówić. – Poza tym wolałabym zasnąć, gdy już Lucas będzie spał. – dodała. Martwiła się o niego, gdzieś podświadomie bała się, że mógłby skończyć jak Lennox, dlatego czuła, że musi go pilnować.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

żałobny vibe, jakkolwiek to brzmi
Luna.
Co on właściwie wiedział na jej temat?
Przewijała się w tle jego przyjaźni z Lucasem. Pojawiała często w domu, gdy urządzali przyjęcia u niego. Byli ze sobą zżyci, przynajmniej na tyle, na ile był się w stanie tego domyślić. Traktował ją jak większość dobrych, starszych braci traktowałaby młodą siostrzyczkę - czyli chronił przed pożądliwym wzrokiem lekko wstawionych kumpli i tysiąckrotnie zaznaczał, że znajdowała się poza ich zasięgiem.
Była młoda. Tak ją postrzegał do tego czasu. Nie sądził, by kiedykolwiek spędzili ze sobą więcej niż pięć minut sam na sam i w większości przypadków ten czas mijał im na wspólnym, niezręcznym czekaniu na jej brata. Bo w zasadzie tym dla Hayesa była - przede wszystkim siostrą Lucasa. Nie Luną Harlow, nie autonomiczną jednostką, nie młodą, ładną dziewczyną, którą nie zważając na różnicę wieku chętnie podrywałby w barze, próbując swoich sił.
Była tutaj, a on chyba po raz pierwszy w ich wspólnej, bardzo wątłej znajomości, nie miał obok Lucasa przejmującego konwersację z siostrą. Widok jej samej, w pustej poza nim kuchni, był niemal surrealistycznym doznaniem - jakby była przedłużeniem swojego brata, bez którego nie miała szansy istnieć. A jednak - istniała.
- Poradzi sobie - odrzekł, machnięciem ręki symbolizując wyraźnie, że o Lucasa nie trzeba było się martwić. Kto jak kto, ale on po pijaku posiadał zadziwiająco dużo zdolności manualnych. Nawet, jeżeli leżał teraz gdzieś na ziemi, nie wątpił, że wygodnie ułożył się na czystym parkiecie.
Przyglądał jej się z zaciekawieniem, początkowo nie zdając sprawy z tego, jak bezpośrednie mogło być jego spojrzenie. Jej obecność dalej wydawała mu się fascynująca, jak gdyby była okazem wyjętym z wody, spoza swojego naturalnego środowiska, w którym nie mógł nie musiał zamieniać z nią ani słowa, bo zwykle potrzebowała czegoś od Lucasa, pojawiała się i równie szybko znikała.
- Zbyt cicho - poprawił ją, uśmiechając się lekko. - Tam, gdzie dorosłem, prawie o każdej porze było głośno. Poza tą, którą mamy teraz.
Uniósł szklankę do ust, przypominając sobie o jej obecności. Zwilżył usta whisky, droższą niż jego obecna wypłata. Doceniał alkohol, którym dzielił się z nim Lucas - nawet jeżeli rodzeństwo było do niego przyzwyczajone. Dla niego było niczym ambrozja, w smaku wręcz zakazana, niewłaściwa.
- W lesie musiałbym zasypiać przy włączonym wiatraku - parsknął śmiechem, odkładając szklankę na czysty, kuchenny blat. Był mieszczuchem. South Park było głośne i wredne, a jego nocne życie lubiło wdzierać się do twojego pokoju o każdej możliwej porze. Spokój sprawiał, że na jego skórze pojawiała się gęsia skórka, a mięśnie napinały się w sposób, z którego uwolnić mógł się tylko na jeden, znany sobie sposób.
Jego wzrok podchwycił jej spojrzenie, a głowa mimowolnie przechyliła się lekko w bok. Zaaferowany tym, w jaki sposób jego stratę przeżywał Lucas, zapomniał o tym, że to nie była jego strata. Była ich. Tak przywykł do beznamiętnego spojrzenia ich rodziców, że błędnie założył niejedno. Luna przecież też straciła brata.
Odchrząknął lekko, czując napływającą niezręczność, którą płynący przez jego żyły alkohol niemal natychmiast zdusił w zarodku.
- O Lucasa się nie martw. Poradzi sobie - mruknął, sięgając do pustego krzesła, które wcześniej zajmował jej brat. Sięgnął po oparcie i skrzywił się, gdy nogi wywołały jazgot, szurając o podłodze. - To popierdolona sytuacja dla was wszystkich.
Klepnął dłonią w siedzenie krzesła, zachęcając ją do zajęcia go. Nie trzymał jej w końcu siłą, a skoro żadne z nich nie chciało iść spać, równie dobrze mogli nacieszyć się rozmową. Lub ciszą, choć wspólnie.
- Nie twierdzę, że rozwiążecie swoje problemy piciem, ale przecież warto spróbować - stwierdził, w swojej głowie uznając to za wspaniały dowcip - na tyle, że uśmiechnął się szerzej, sięgając do butelki i przysuwając do siebie szklankę Lucasa, którą teraz przemianował na szklankę Luny.
Zawahał się na sekundę, zawieszony nad naczyniem.
- Jesteś pełnoletnia, prawda? - spytał, znając odpowiedź na to pytanie jeszcze zanim opuściło jego usta. - Kurwa, po tym, co się stało, to jesteś.
Przechylił butelkę, nalewając jej porcję, nim dolał też sobie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy kiedykolwiek ze sobą rozmawiali? Tak normalnie, na tematy mniej błahe i oczywiste, niż pogoda albo plany na wieczór? Grzeczne pytania o to, jak minął weekend, jak jego praca, jak jej szkoła, by jakkolwiek zagaić rozmowę w oczekiwaniu na jej brata. Nie wiedzieli o sobie za dużo, mimo, że William w życiu Lucasa, a także po części wszystkich Harlowów, był od lat. I dopiero teraz, gdy widziała, że nie zamierzał zostawić jej brata w tak trudnym dla niego momencie, kiedy wspierał go, nawet jeśli wydawało mu się, że sama jego obecność niewiele może dać, zauważała, że to on, spośród wielu kumpli, był faktycznie jego przyjacielem. I może to właśnie to sprawiło, że nie uciekła z kuchni od razu, tylko wdała się w tę niby niezobowiązującą, nocną pogawędkę.
– Skoro tak mówisz. Ty znasz go lepiej… od tej strony. – stwierdziła z bladym uśmiechem. Dziesięć lat różnicy między nią a Lucasem było momentami ogromną przepaścią. Miała wrażenie, że Luc niekiedy traktuje ją jak dziecko, które trzeba chronić przed całym światem, a jednocześnie za mało go było w jej życiu, by tej jego potrzebie ufać.
– Gdzie dorastałeś? – niemal od razu, kiedy tylko padło to pytanie, zmarszczyła czoło. – O ile mogę wiedzieć. – dodała. Nie była wścibska, nie musiała przecież wyciągać z niego tej informacji, ale skoro już zaczął… Informacja o możliwości spania przy włączonym wiatraku była w pewnym sensie intrygująca. Zwłaszcza dla Luny, która niemal całe życie spędziła w ich wielkim domu w Quinn Anne, gdzie zawsze panowała cisza.
– Akurat o niego martwię się najbardziej. – przyznała ze smutkiem. Rodzice pewnie nie z jedną przeciwnością losu się musieli zmierzyć w ciągu swojego życia, co prawdopodobnie wpłynęła na to, jakimi ludźmi byli aktualnie. Próbowali tę siłę przekazać dzieciom, ale jak widać, bezskutecznie. – To fakt. – przyznała. W końcu śmierć Lennoxa nie nastąpiła naturalnie, nie miał wypadku, sam sobie to życie odebrał, co było dla nich wszystkich cholernie trudne do zrozumienia. Westchnęła cicho i usiadła na wskazanym przez Williama krześle, tuż obok niego, na kuchennym blacie stawiając swoją szklankę.
– Zauważyłeś, że Lucas próbuje każdy problem w ten sposób rozwiązać? Czy wydaje ci się, że to mu się udaje? – spytała z poważną miną. Według niej (jeszcze wtedy) alkohol nie wydawał się rozwiązaniem, zwłaszcza w takich ilościach. Był przyjacielem Lucasa, chyba zauważył, że miał z tym problem.
Uśmiechnęła się tylko blado w odpowiedzi na pytanie Williama. Miała te osiemnaście lat, które otwierało w stanach drogę do wielu rzeczy, oprócz alkoholu. Czy ktoś jednak w tym domu przejmowałby się takimi rzeczami? – Dzięki. – szepnęła i wzięła szklankę z whisky, która jak zawsze smakowała nie najlepiej. – Jak możecie to pić… – skrzywiła się, sięgając zaraz po szklankę z wodą. Było tyle różnych trunków, które smakowały o niebo lepiej! Na chwilę zsunęła się z krzesła i otworzyła wielką lodówkę, wyciągając z niej małą puszkę z coca-colą. – Tylko nie wspominaj ojcu, że śmiałam wymieszać jego dwudziestopięcioletnią whisky z colą. – spojrzała na Willa, a kącik jej ust się uniósł w konspiracyjnym uśmiechu, gdy rozcieńczała swojego drinka. – Już sobie to wyobrażam… Lunet, jak możesz tak robić, czy ty wiesz ile to kosztuje, mogłaś chociaż wybrać tańszą. marnie brzmiały słowa ojca w jej ustach, ale to nie było ważne. – Ale nie martw się, nie powiedziałabym, że to wy ją otworzyliście. – dodała z uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Każdy dzień spędzony przez niego pomiędzy ogromnymi budynkami w centrum seattle przypominał mu o swoim pochodzeniu. Wiedział, że do pewnego stopnia była to wyłącznie gra jego podświadomości. Czuł palący, czerwony napis na swoim czole gdy wsuwał się w tłum bogatych prawników wychowanych w domach takich, w jakim siedzieli oboje teraz. PRZYBŁĘDA.
Przy Lucasie zawsze czuł się swobodnie. Przy Lunie ciężko było to określić - nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Zawsze byli we własnym otoczeniu przez jego relację z jej bratem, ale prawie nigdy sam na sam. Teraz, nie wiedząc, ile w tym jego upojenia, a ile niestandardowych, smutnych okoliczności, nie czuł przy niej spięcia.
- South Park - odrzucił krótko, unosząc szklankę w niemym toaście, na który ta dzielnica w jego mniemaniu nie zasługiwała. Wolał zakładać, że pochodzenie nie wpływa na to, jakim człowiekiem jest się w dorosłości. Wierzył w to wiarą absolutnie niezachwianą.
Ugryzł język, nim głupie a ty? wyrwało się z jego ust. Spoglądając na nią w tym nowym świetle,, nawet jeśli jego oczy napotykały jedynie wysuwający się z półmroku kształt sylwetki, nim weszła do kręgu blasku padającego z lampki, zapomniał przez moment, że zna ją od dawna.
Jej pytanie było trudne. Zbyt trudne na obecną chwilę, w której ten sam alkohol, który stanowił zarówno rozwiązanie, jak i problem sam w sobie, podsycał jego słowa szczerością. Wiedział, że w blasku dziennego światła i własnej trzeźwości, machnąłby ręką, nie zwracając na to większej uwagi.
Kto by pomyślał, że kiedykolwiek kłamstwa i niedopowiedzenia w tak łatwy sposób przychodziłyby mu na usta.
- To przejdzie - odrzucił po chwili zawahania, a jego ramiona drgnęły, mimo tego, że daleko mu było do obojętności. - Może ucieka od żałoby. Prędzej czy później go dogoni.
Rozumiał to. Ucieczkę rozumiał doskonale. To prymitywne uczucie, sygnał wysyłany z pnia mózgu, podświadomość każąca mu biec do przodu i nie oglądać się za siebie. Jeśli Lucas potrzebował kogoś, kto pomógłby mu stawić czoło własnym problemom, William z pewnością nie byłby do tego odpowiednią osobą.
Parsknął śmiechem, widząc jej wykrzywioną w niesmaku twarz, samemu kręcąc z niedowierzaniem głową. Lucas kochał swoją siostrzyczkę bardzo - prawdopodobnie zbyt mocno, by kiedykolwiek pozwalać jej potencjalnie upijać się z jego kumplem. Podejrzewał, że nie tylko ich ojca musieliby się obawiać, gdyby ktoś nakrył ich w kuchni na...
Właściwie, na czym?
Nie wiedział, dlaczego te myśli pojawiły się w jego głowie w pierwszej kolejności. Jakby robił coś niewłaściwego, zapraszając ją do świata, do którego przecież nie należała, czego w pewien sposób jej zazdrościł. Śmierć Lennoxa sprowadziła ich wszystkich do jednego poziomu, bez względu na wiek, bez względu na podejście do życia, śmierci, pieniędzy i ich braku. Wszyscy tkwili w tym jednym punkcie beznadziei, szukając pierwszych promyków nadchodzącego poranka.
- Lunet, nie po to ta whisky leżakowała przez siedemdziesiąt lat, zakupiona przez twojego pradziada, byś teraz nie doceniała tego, co zapewnia ci ten dom - odchrząknął, dumnie wypinając pierś, jakby to miało dodać realizmu do jego zaniżonego tonu głosu, naśladującego ojca Harlow. - Poza ty... czekaj, masz na imię Lunet?
Zamarł, unosząc brwi w górę, wpatrzony w siedzącą obok dziewczynę. Nigdy nie słyszał, by Lucas tak się do niej zwracał - a pewnie gdy przebywali w towarzystwie ich rodziców, którzy mogliby się o taki pełny zwrot pokusić, to kompletnie nie zwrócił na to uwagi.
- Co, Luna brzmiało za mało burżuazyjnie? - spytał z rozbawieniem, unosząc szklankę do ust, by napić się alkoholu, który jemu smakował i bez rozcieńczania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy pochodzenie naprawdę było ważne? Łatwo było mówić, że nie, gdy urodziło się w bogatym domu, mieszkało w dobrej dzielnicy, a samo nazwisko zapewniało ci dobry start w życie. Luna byłaby hipokrytką, gdyby twierdziła, że bycie córką Grace i Arthura oraz ich majątek, nie wpłynęły znacząco na jej samoocenę, pewność siebie, brak obaw, że któregoś dnia zabraknie jej na czynsz. I chociaż nie raz przeciw temu wszystkiemu się buntowała, tak czasami wcale nie czuła się lepsza, że mieszkała w Ballard. Dlatego też, nie chcąc wchodzić głębiej w ten temat, bo nie raz słyszała, jak ludzie wytykali jej rodzinie, że są bogatymi snobami, którym wydaje się, że mogą wszystko, na odpowiedź Williama przytaknęła tylko głową. Z resztą, co miała powiedzieć? Nie miała okazji nigdy nocować w South Park, nawet przechadzać się tam po zmierzchu, co pewnie by byłoby dla niej zderzeniem z rzeczywistością. Zwłaszcza, że Hayes nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią o tym, skąd pochodził, gdzie się wychował, czy nawet o tym, jak dostał się na studia. A w końcu był prawnikiem, prawda? W jej świecie niemal każdy prawnik był z bogatej rodziny, pracując na sukces swojego (oraz ojca, czy też dziadka) nazwiska.
– Lucas ucieka od wielu rzeczy. – przyznała. – Mam jednak nadzieję, że to z czasem będzie mu lżej. Ten ból prawdopodobnie nigdy nie minie, ale chciałabym, żeby zelżał na tyle, by mógł normalnie funkcjonować. – dodała i przygryzła wargę, wlepiając błękitne ślepia w przyjaciela brata. W tym momencie czuła, że może Williamowi o swoich obawach powiedzieć, a może on następnego dnia po prostu o nich zapomni.
Zaśmiała się, chyba pierwszy raz od sierpnia, gdy Hayes zaczął naśladować Arthura. Wiele razy robili to z Lucasem, zawsze wywoływało to uśmiech na jej twarzy, jednak Will… to było zupełnie inne uczucie, gdy poczuła, że on, nawet nie będąc członkiem rodziny, doskonale wiedział, jak zachowa się jej ojciec. – Tato, ja nie wiedziałam… – wywróciła oczami i parsknęła śmiechem, szybko jednak poważniejąc. Nie była pewna, czy już nadszedł ten czas, kiedy mogła zacząć się swobodnie śmiać.
– Mhmm. – mruknęła i powoli pokiwała głową. Luc zawsze mówił do niej Luna, rodzice za to zdecydowanie woleli jej pełne imię.
– Najwidoczniej. – wywróciła oczami. – Mama podobno chciała mnie nazwać Persephone. Wyobrażasz sobie to? – dodała i westchnęła teatralnie. Grace podobno lubiła nietypowe imiona, na szczęście Arthur ją powstrzymał.
– Zostajesz u nas cały weekend? Macie z Lucasem jakieś plany? – uniosła pytająco brew.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Normalne funkcjonowanie, o dziwo, było czymś absolutnie względnym. Podejrzewał, że Lucas mógł wierzyć w to, że normalnie funkcjonuje nawet teraz - po prostu definicję normalności ktoś kopnął prosto w brzuch i pozwolił, by leżała teraz skulona na chodniku. Człowiek przyzwyczajał się do wielu nowych aspektów swojej rzeczywistości gdy ta ulegała zmianie. Adaptował się. Musiał, żeby przetrwać.
To samo tyczyło się Luny. Odwzajemniał jej spojrzenie z zaciekawieniem, w miarę, gdy trybiki wewnątrz jego głowy powoli pracowały. Zbyt zaaferowany stanem Lucasa, nie zwracał większej uwagi na jego siostrę w tym ciężkim dla ich obojga czasie. Zakładał, że jak jej brat, miała swój system wsparcia. Miała ludzi, których zadaniem było nieustanne wyciąganie jej z dołka. Miała swojego Williama, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu - i miała swój "alkohol". Sposób na przetrawienie tego, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Sposób na zbliżenie o krok do tej upragnionej akceptacji.
Zaśmiał się cicho, na dźwięk tak absurdalnego imienia, jakim było Persephone. Wciąż jeszcze nie postrzegał siebie jako kogoś, kto odnalazłby się w tej specyficznej śmietance towarzyskiej wyższych sfer. Jego zarobki póki co pozwalały mu na godne życie w małym mieszkaniu i w zupełności mu to wystarczało. Ba! Był wdzięczy za to, że był w stanie osiągnąć tak wiele pomimo tak wielu kłód rzuconych mu pod nogi przez życie.
Ale mógł osiągnąć więcej.
Szepty ambicji przy uchu wiecznie wymuszały w nim włączenie najwyższego biegu. Wzbudzały poczucie winy, którego ukłucie poczuł niemalże w sercu na dźwięk jej pytania, jakby sprawiło mu ból, przypominając o czasie, który potencjalnie marnował. Każda minuta, której nie poświęcał na pracę, w jego głowie była tą, którą później musiał odpracować harując dwukrotnie ciężej.
- Powinienem wrócić do pracy - westchnął, niechętnie to przyznając. Szpony pracoholizmu zaciskały się na jego ramionach, gdy na moment powrócił myślami w miejsca, w które nie powinien się udawać.
Jej spojrzenie znów przywołało go na ziemię. Dopiero teraz uświadomił sobie, że dziewczęcy śmiech, który zabrzmiał w pomieszczeniu chwilę wcześniej, był potworną rzadkością w tym domu od dłuższego czasu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio go słyszał.
- Mam tylko tę noc, więc musi się jakoś liczyć, z Lucasem czy bez - zaczął, uśmiechając się do niej zachęcająco.
Nie tylko brat Harlow potrzebował, by ktoś odwrócił jego uwagę od tego co działo się naokoło. A w tym akurat Hayes radził sobie doskonale.
- Więc, Persephono - zaczął z rozbawieniem, znów przysuwając sobie butelkę whisky. Ignorując jej szklankę z drinkiem, do naczynia obok nalał odrobinę czystego alkoholu, ot, na shota, lub trochę więcej. Przysunął ją bliżej niej, swoją łapiąc w drugą dłoń. Obrócił się w krześle, by lepiej móc ją obserwować, a jego kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej. - Prawda czy wyzwanie?
Zasady stare jak świat - nie odpowiesz, lub nie podejmiesz się wyzwania - pijesz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Systemem wsparcia Luny do tej pory był Lennox. Teraz gdy go zabrakło, według niej nie było nikogo, kto rozumiałby ją tak dobrze, kto wspierałby ją w każdej podjętej decyzji, kto stawałby zawsze w jej obronie. Owszem, był Lucas, ale miał już własne życie oraz problemy. Byli też rodzice, ale oni wychowywanie dzieci odłożyli gdzieś na bok, zostawiając tę kwestię opiekunkom, a od niedawna też terapeutom. Trudno jej było też znaleźć prawdziwą przyjaciółkę, bo większość dziewczyn z jej otoczenia albo grała w tę samą grę zwaną bogactwem, co oznaczało ciągłe próby sił, a te, które do jej otoczenia nie należały, często były najzwyczajniej zazdrosne o to, co Luna miała i nie potrafiła z nimi nawiązać normalnej relacji. Wbrew pozorom znalezienie zaufanej osoby nie było takie łatwe, dlatego cieszyła się, że Lucas miał Williama.
Prawdopodobnie nie potrafiłaby się odnaleźć w świecie, gdyby została Persephoną. A może imię niosłoby za sobą inne cechy charakteru, dając się jej więcej siły i chęci do brylowania w towarzystwie i korzystania z benefitów z tego płynących? Na szczęście miała ambicje, by osiągnąć wiele własną pracą.
– W niedzielę? – spytała, chociaż w jej głosie nie słychać było zaskoczenia. Rodzice nie raz pracowali w niedzielę i święta, niekoniecznie trzymając się standardowych godzin i dni roboczych. W jej głosie natomiast słychać było zawód, że zostawi Lucasa (a ją z nim) samego, z tymi wszystkimi butelkami w domu, które kusiły go niemiłosiernie, a ona sama nie potrafiła przemówić bratu do rozsądku, gdy w grę wchodził alkohol.
– Rozumiem. W takim razie chyba niewiele już jesteś w stanie zrobić w tę noc… powoli kończy się czas. – przyznała z bladym uśmiechem, zerkając na kuchenny zegar, którego wskazówki wskazywały już bardzo późną albo bardzo wczesną porę.
– Hmm? – mruknęła nieco rozbawiona, układając twarz na wewnętrznej części dłoni, z przekrzywioną głową spoglądając na swojego towarzysza. Zmrużyła nieco oczy, kiedy z jego ust padły kolejne słowa, zachęcające do intrygującej gry. Skoro oboje nie mogli usnąć, mogli ten czas spędzić razem, chociaż na chwilę dając głowom odpocząć.
– Prawda. – wybrała, sięgając po swojego drinka i upijając z niego większy łyk.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niedziela, poniedziałek, środa, piątek. Dni tygodnia często zamazywały się w jego jaźni w zlepek wolnego czasu, który mógł spożytkować zwyczajnie pracując. Widział z tego wymierne korzyści, nawet, jeśli widniały wyłącznie w jego głowie, a pozostali dostrzegali wyłącznie przepracowanie.
Natomiast, noc była jeszcze młoda! Następny dzień nie nadchodził dopóki, dopóty Hayes walczył z potencjalnie nadciągającym zmęczeniem. Jeżeli więc położy się o czwartej, czy dopiero o ósmej lub dziesiątej, wciąż zaliczy to do dziś. Tego dziś, które nadal było dla niego czasem wolnym, który zamierzał wykorzystać maksymalnie nim, podobnie jak Lucas, pójdzie udać się na zasłużony po piciu spoczynek, możliwie nie na wykładzinie.
- Czas wymierza nam to, co zostało w butelce - odrzucił więc bez skrępowania, unosząc lekko szklane naczynie i kręcąc nim w powietrzu. Płyn w środku uderzył w ścianki obejmującego go naczynia, przypominając o tym, jak stosunkowo niewiele zostało go w środku. Zamarł na ten widok i westchnął lekko, niezadowolony z tego stanu rzeczy. - A gdy się skończy, oboje wiemy gdzie znajduje się barek.
Mrugnął do niej porozumiewawczo, odstawiając butelkę na swoje miejsce. Lucas też skrzętnie pokazał mu swoje patenty na uszczuplanie zasobów ojca w taki sposób, który minimalizował straty - i zwiększał czas, po którym ten mógł się zorientować w kolejnych zaginionych butelkach.
Prawda.
Bezpiecznie.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, zastanawiając nad pytaniem, które mógłby chciał jej zadać. Choć z wolna znikało z niego skrępowanie jej obecnością i zdecydowanie się rozluźnił, nie bez udziału wypitej przez niego whisky, wiedział, że najlepszym startem takiej gry jest bezpieczne wybranie prawdy - i banalne bezpieczne pytanie idące z nim w parze.
- Uwaga, depresyjne odpowiedzi skutkują piciem - ostrzegł, unosząc palec wskazujący w górę.
Oboje wiedzieli, że sięgnięcie po butelkę prowadziło do jednej z dwóch dróg, zgoła odmiennych od siebie. Nie chciał, by ten wieczór potoczył się tak, jak toczył się często dla Lucasa, gdy akurat nie był przy nim by wychwytywać niebezpieczne przesłanki nadchodzącej melancholii. - Z wszystkich miejsc na świecie, gdzie chciałabyś się znaleźć tu i teraz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Myślę, że ze mną, jako kompanem do picia, zawartość butelki może wystarczyć na długo. – odparła z bladym uśmiechem. Nie była przyzwyczajona do alkoholu i była przekonana, że wystarczy kilka łyków, by procenty zawróciły jej w głowie, a po większej ilości istniała obawa, że skończy tak jak Lucas, gdzieś w połowie do swojego pokoju. A tego nie chciała. To był jeszcze, kiedy wszelkie substancje wpływające na jej zdolności poznawcze wydawały się jej nieco przerażające. Bo jak niby miała poczuć się lepiej, kiedy nie była w stanie kontrolować samej siebie? To nic, że to wszystko miało się niebawem zmienić, w tym momencie nie była jeszcze tego świadoma. Nie mogła być.
Kolejna porcja whisky wymieszanej w colą rozlała się po jej gardle, powodując przyjemne ciepło. Teraz już się nie wzdrygała, bo smak alkoholu był ledwie wyczuwalny. Tak samo, jak ledwo wyczuwalny był dystans między nimi, który skracał się z każdym wymienionym słowem. Nawet przez myśl by jej nie przeszło, że kiedykolwiek będzie pić whisky z najlepszym przyjacielem swojego brata, w środku nocy, siedząc w piżamie przy kuchennej wyspie. Piżamie, której materiał nieco poprawiła, zaciągając go na szczupłe odkryte uda. Nie planowała z nikim spędzać tej bezsennej nocy, dlatego nie pomyślała o tym, by zarzucić cokolwiek na ramiona, których nie zakrywała cienka bladoróżowa koszulka na ramiączka.
– To niesprawiedliwa zasada. – oburzyła się teatralnie. Jakich innych odpowiedzi można było się spodziewać po osobie, która przeżywała żałobę? Każde, nawet najdrobniejsze wspomnienie związane z Lennoxem, potrafiło przyjść w najmniej spodziewanym momencie. A pytanie, o miejsce na świecie, w którym chciałaby się teraz znaleźć, na jej nieszczęście, przywoływało obrazy ze wspólnie spędzanych wakacji.
Zagryzła dolną wargę, wzdychając cicho i obracając szklankę z czystym alkoholem w palcach. Przecież to nie było trudne pytanie, mogła wybrać jakiekolwiek miejsce na świecie, które chciałaby zobaczyć, jednak najbardziej pragnęła miejsca, w którym byłby jej brat. Potrzebowała więc chwili, by emocje opadły, a jej głos nie załamał się w trakcie mówienia. – Na Malediwach. – odpowiedziała w końcu, przypominając sobie wspaniałe dwa tygodnie w tym malowniczym miejscu. Chociaż prawdopodobnie wiele by dała, by zaszyć się w jakimś małym domku w lesie. Pustka, cisza i spokój, tego teraz potrzebowała.
– Twoja kolej. Prawda, czy wyzwanie? – uniosła pytająco brew.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

The Saxophones - If You're On The Water
Pewnie zdziwienie związane z tym, z kim spędzał ten wieczór zamiast zgonującego gdzieś Lucasa, nadejdzie do niego dopiero jutro wraz z pełnym otrzeźwieniem. Teraz przeminęło wraz z małym łykiem alkoholu, którego spore ilości krążyły po jego krwiobiegu w tym momencie.
Miał świadomość tego, po jak cienkiej krawędzi stąpali. Luna wydawała się na swój sposób tykającą bombą - tak samo jak Lucas. Każda, pozornie subtelna i niezwiązana z niczym rzecz, każde słowo nosiło w sobie ryzyko przywoływania wspomnień, a wraz z nim niepożądanych emocji. Lucas jednak szybciej wpadał w ciąg, w którym trzeba było kontrolować jego entuzjazm. Potrafił bardzo wiarygodnie udawać, że wszystko znajdowało się w najlepszym porządku, gdy w dłoni miał butelkę. Oboje wiedzieli, że to nie prawda.
Wiedział też, że u Harlow było podobnie. Że mimo jej potencjalnie obojętnej lub lekko uśmiechniętej miny, w jej oczach przemykał chwilami żałobny cień. Lennox był blisko związany ze swoją rodziną i wiedział, że jego stratę, dziewczyna nosić będzie w sercu do końca własnego życia.
Ale na ten krótki moment, nie chciał, by ciążyła na jej ramionach gdy razem rozmawiali, w tym abstrakcyjnym miejscu i czasie, oraz niecodziennych okolicznościach.
- No weź, każdy by chciał wylegiwać się na Malediwach - odrzucił rozbawiony, trącając ją lekko łokciem, jakby na rozluźnienie. - Tego zawsze wam zazdrościłem. Podróżowania po świecie. Pakujesz walizkę i uciekasz w cholerę, choćby na tydzień.
Westchnął, nie łapiąc się na tym, że jego dłoń odruchowo uniosła szklankę z alkoholem do ust, a on bezwiednie napił się whisky - w jego przypadku nierozcieńczonej colą.
Zamyślił się lekko, mrużąc oczy gdy odwzajemniał jej badawcze spojrzenie, jakby decyzja, którą właśnie podejmował, była bardzo istotna i wymagała głębszego przemyślenia.
- Niech będzie, prawda - machnął ręką, odsuwając się nieco w krześle, które na dłuższą metę nie było tak wygodne jak mu się wydawało. Uniósł dłoń ku niej ostrzegawczo, nim z pełną powagą dodał - Wyzwań od ciebie się boję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak naprawdę nikt jeszcze nie wiedział, że Luna jest tykającą bombą, być może nawet bardziej niebezpieczną i trudniejszą do opanowania, niż Lucas. Nie tylko pod względem jej reakcji na całą tragiczną sytuację, na wspomnienia związane z bratem, na przeżywanie żałoby. W jej głowie działo się tak dużo i tak często się to zmieniało, że jej samej było trudno za tym nadążyć. Trudno jej było udawać, chociaż uczona tego od dziecka, miała swoje dobre aktorskie momenty. Poza tym… pojawiało się również pytanie, czy udawać chciała? Cała jej rodzina grała, ona chociaż przez chwilę lubiła być prawdziwą sobą. Nieważne, że była sobą w zaciszu swojego dużego pokoju albo w ogrodzie.
– Nic nie poradzę, że mam takie zwyczajne marzenia. – odparła z uśmiechem i wzruszyła lekko ramionami. – Nam? – uniosła pytająco brew. – Obawiam się, że nawet w naszym przypadku nie jest to takie proste. – odpowiedziała, akcentując to jedno słowo, które gdzieś w głębi duszy ją ruszyło. Czy ją również utożsamiał z bandą snobów, którzy sprowadzili ją na ten świat? – Ojciec zawsze ma pracę, potrafi odwołać wyjazd w ostatniej chwili. – przyznała, oczywiście mając na myśli jedynie swoją sytuację, w końcu Lucas od dawna był pełnoletni, poniekąd żył na swoim, wcale nie musiał jeździć z rodzicami na wakacje. Ją natomiast jeszcze matka chętnie ze sobą zabierała, ale to zawsze miało swój koszt. W tej rodzinie nawet wakacje nie były łatwe.
– Dobrze. – kiwnęła głową, a kącik jej ust uniósł się nieznacznie. – Niepotrzebnie. Nie jestem moim bratem, nie wymyśliłabym nic kompromitującego. – dodała rozbawiona. Nigdy nie byłą dobra w tego typu gry, wydawały się jej głupie i prowadzące do jednego typu pytań oraz wyzwań, natomiast z Willem wyglądało to zupełnie inaczej i było poniekąd wyzwaniem. Zmarszczyła delikatnie nosek, zastanawiając się, o co może go zapytać.
– Co sprawiło, że wybrałeś taki zawód? – spytała, skupiając na nim swoje spojrzenie, podsuwając szklankę z drinkiem pod swoje usta. Była ciekawa, a rozmowa z ojcem na ten temat, kiedy on pokładał nadzieję w jej prawniczej przyszłości, nie było łatwą sprawą. Co zatem kierowało Williamem, skoro, jak się jej zdawało, nie miał w rodzinie nikogo z branży i chyba nikogo, kto bardzo pchałby go w tym kierunku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawdopodobnie gdyby był nieco trzeźwiejszy, jego umysł wyszedłby w przyszłość z celem tej gry. Była w swoich założeniach dość głupia - rzadko prowadziła do poważniejszych przemyśleń, takich, jak te ku którym powoli się kierowali. Na ogół jej cel był dość prosty i oczywisty dla wszystkich zgromadzonych - szczególnie, jeśli zgromadzonych była wyłącznie dwójka.
Ale czuł się bardzo błogo, nieobarczony świadomością tego, w jak potworny sposób mogłoby to wyglądać, gdyby zastała ich nieodpowiednia osoba. Nawet gdyby Lucas nagle się obudził, mógłby mieć pewne wątpliwości co do natury wspólnie spędzanego przez nich wieczora. No, gdyby sam nieco otrzeźwiał, bo gdy widział go po raz ostatni to już dość go ścięło i niewiele go życiowo obchodziło poza dotarciem do toalety lub łóżka - grunt, że nie tych dwóch rzeczy jednocześnie.
Jej pytanie normalnie odbiłoby się od grubego muru, który wzniósł wokół siebie, zastępując szczerość swych słów szerokim uśmiechem. To nie była konwersacja przeznaczona dla ludzi, których w gruncie rzeczy się nie znało. Jedynie Lucas znał stojącą za tym wszystkim prawdę, a i on przez długi czas otrzymywał jedynie wymijające, prozaiczne odpowiedzi.
Chcę pomagać ludziom.
Chcę pomagać karać tych, którzy na karę zasługują.
Chcę się wzbogacić i wieść życie, które dotąd oglądałem w telewizji.
Cholera. Na swój sposób, każde z tych zdań miało w sobie ziarnko prawdy.
Ale towarzystwo Luny było odświeżające. Po krótkiej chwili przestał zauważać to, jak niecodzienna była sytuacja, w której się znaleźli. Jej obecność była czymś nowym, czym ciekawym i pokrzepiającym. Wbrew swoim zasadom, czuł, że przy niej mógł pozwolić sobie na szczerość.
- Prawo nie jest dobre, ani złe - wyrwało mu się wręcz, podczas gdy on wciąż kontemplował dobranie adekwatnej do sytuacji i swojego stanu upojenia odpowiedzi. - Prawo to narzędzie. Co się z nim robi zależy od osoby, która się nim posługuje.
Zwilżył usta alkoholem i wzruszył lekko ramionami, orientując się w powadze, którą niosły ze sobą jego słowa - zdecydowanie nie pasując do głupiego nastroju ich wspólnej gry.
- Chyba zawsze chciałem być tym, który dla odmiany zrobi z nim coś dobrego. Nie sprawię, że świat stanie się lepszy, ale może w przyszłości pomogę zrobić go mniej beznadziejnym - dodał, rozkładając wymownie ręce. Zdawał sobie sprawę z tego, jak głupio brzmiały te myśli gdy wypowiadał je na głos. - Prawda czy wyzwanie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy robili coś złego? Przecież tylko rozmawiali, a do tego mieli prawo. Chyba, że istniały jakieś niepisane zasady, które stworzył jej brat i które zabraniały jego kolegom rozmawiać z Luną. Tylko rozmawiali… i nie chciała tej rozmowy prędko przerywać, bo pierwszy raz od kilku tygodni czuła, że ktoś naprawdę jej słucha, że mimo pytań zadawanych w ramach gry, William chce znać na nie odpowiedzi. Że nie zaprosił jej, by usiadła obok niego z czystej grzeczności i nie czekał, aż znuży ją zmęczenie i w końcu wróci do swojego łóżka. Czuła, że rozmawia z nią, jak z dorosłą osobą, a w tym stanie z pewnością nie rozmawiał z nią tylko i wyłącznie przez pryzmat jej straty. I ta rozmowa się jej podobała i takich rozmów potrzebowała więcej.
Chciała znać odpowiedź na pytanie, które padło z jej ust, ale odpowiedź, że chciał pomagać ludziom, nie byłaby satysfakcjonująca. Może Lucas mu nie wspominał, co było dobrym posunięciem, ale ona też miała zostać prawnikiem i szukała w sobie pragnienia, które pozwoliłoby jej w tym kierunku pójść. Niestety znając ten świat, znając swojego ojca, trudno jej było wykrzesać entuzjazm do tego zawodu oraz chęć do dołączenia do rodzinnej kancelarii. Prawo nie było dobre, ani złe, jak powiedział William, wiedziała jednak, że decyzyjne w jego kwestii osoby, nie zawsze kierowały się powszechnym kodeksem moralnym. Prawo było narzędziem w rękach wielu, również jej ojca, przez co tak naprawdę nie była mu nigdy w stu procentach zaufać. Jak miała więc należeć do tego świata.
– To chyba nie jest odpowiedź na moje pytanie. – wtrąciła, posyłając mu ponaglające spojrzenie. Nie liczyła na ckliwą historię o tym, jak ktoś usłyszał o tym, jak może zmienić świat wybierając taki kierunek i zrobił, co w jego mocy, by ten świat zmieniać. Chciała znać jego motywację, nawet jeśli nie spodziewała się, że odpowie w pełni szczerze.
Zmrużyła lekko oczy, przyglądając mu się, gdy mówił. – Udaje ci się to? Czy masz wrażenie, że dzięki twojej pracy świat jest nieco mniej beznadziejny? – musiała zapytać, chociaż swoją szansę na zadanie mu pytania, wykorzystała.
– Wyzwanie. – odparła z pewnym siebie uśmiechem, sięgając po swojego drinka i powoli zamieszała jego zawartością, której było już niewiele. – Zaskocz mnie. – to było wyzwanie.
Super rich kids with nothing but loose ends.
Super rich kids with nothing but fake friends.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”