WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby Oswald dowiedział się, że zachował się wobec jego młodszej siostry nieodpowiednio, to prawdopodobnie na nic zdałaby się ich długoletnia przyjaźń i Atherton przestrzeliłby mu kolana, a co więcej - Walter by go nawet za to nie winił. Ba, na jego miejscu zachowałby się pewnie tak samo! Niby zdawał sobie sprawę, że przemoc nie jest rozwiązaniem, że sztuka dyplomacji to klucz do sukcesu, ale zapominał o tym błyskawicznie, gdy ktoś naprzykrzał się osobom, na których mu szczególnie zależało. Dlatego też w towarzystwie Kenzie na ogół bardzo się pilnował, co by nie palnąć jakiegoś głupstwa, które mogłoby go później kosztować gęste tłumaczenie się przed Ozzym.
- Jak powtórzysz to jeszcze raz, to będę udawać, że się to nigdy nie wydarzyło - poinformował ją jakże uprzejmie, a jedna z brwi znacząco mu przy tym do góry podjechała, co by Kenz wiedziała, że nie ma co struny przeciągać, bo z jego ust to dwukrotnie miła rzecz paść nie może, ponieważ było to niezgodne z walterowską naturą i mogłoby się skończyć stanięciem w płomieniach piekielnych, tak. - Słowo honoru? - dopytał z wyraźnym rozbawieniem, odprowadzając ją wzrokiem i zaraz głową potrząsając. Dawno już nie był na takim niezobowiązującym wypadzie i choć początkowo rozważał znieczulenie się jakimś drinkiem, to musiał przyznać, że nawet na trzeźwo radził sobie całkiem nieźle, co zapewne było zasługą doborowego towarzystwa.
Rutherford nie czuł się najlepiej ze świadomością, iż właśnie perfidnie okłamał Kenzie, aczkolwiek obietnica złożona Oswaldowi była silniejsza niż jakieś tam wyrzuty sumienia. Dlatego po odzyskaniu rezonu, kiwnął twierdząco głową. - Tak. Jesteś młoda, powinnaś wybierać ciepłe kolory i tak dalej - wyraził swoją opinię, drapiąc się przy tym po zarośniętym policzku, co by ukryć jakoś to lekkie zażenowanie, które tak czy siak go ogarnęło po sprzedaniu kolejnego kłamstwa. Zupełnie nie znał się na modzie, więc nie miał zbyt dużego pola do popisu, co więcej, 99% jego kwestii było wynikiem szybkiego wygooglowania, na co powinno się zwracać uwagę przy zakupie kiecki. Odetchnął więc z ulgą, gdy Kenzie po raz kolejny zniknęła za zasłoną przebieralni, a on mógł się bezkarnie oddać błogiemu nic nierobieniu. Jak to w życiu jednak bywa, długo ten stan rzeczy nie potrwał, bo chwilę później panna Atherton go zawołała do siebie, więc z bólem istnienia odmalowanym na twarzy dźwignął się, po czym ruszył w stronę przebieralni. - Wiesz, jak ciężko ją zapiąć, to moooże to oznacza, że jest do dupy? - zauważył bystrze po wejściu do środka, mimochodem cichym śmiechem przy tym parskając. Nie chcąc jednak wyjść na bezużytecznego gbura, podszedł bliżej Kenzie, a następnie zajął się tym upierdliwym zamkiem, delikatnie go podciągając do góry. - Gotowe - odrzekł, robiąc krok do tyłu, by ocenić swoje dzieło; zero złapanych włosów, zero zniszczeń, no po prostu sukces! A że Kenz w tej sukience wyglądała zabójczo, to nie omieszkał ją obczaić wzrokiem dłużej niż ustawa nakazywała. - Od tyłu wygląda nie najgorzej - stwierdził z miną znawcy, chcąc w ten sposób usprawiedliwić to swoje podziwianie figury Atherton, ale hej, był tylko facetem, okej?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Kocha swojego brata — a w zasadzie to braci — i to bardzo mocno, ale czasami naprawdę ma ochotę ich udusić. Szczególnie kiedy chodzi o facetów albo sukienkę na kolejne wesele czy inną imprezę. Nie jest przecież dzieckiem! Jest dorosła i już od dawna może decydować za siebie, więc nic dziwnego, że się denerwuje, kiedy któryś z Athertonów próbuje wściubić nos w jej życie, przede wszystkim to uczuciowe. Może jeszcze zrozumieć, że nie chcą, aby kręciła się wokół ich najlepszych kumpli, bo gdyby nie daj boże coś nie wyszło, mogłoby być dziwnie, ale na ten moment wygląda to tak, że żaden mężczyzna nie jest jej godny, oczywiście tylko i wyłącznie zdaniem jej braci. Aż czasami ma ochotę zrobić im na złość i mimo wszystko poderwać jakiegoś przyjaciela jednego z nich, aby tylko pokazać im, że to ona decyduje z kim się spotyka. Za każdym razem jednak porzuca ten pomysł bardzo szybko, bo nie dość, że byłoby to odrobinę chamskie, to też trochę nie fair w stosunku do faceta, którego w takim wypadku by wybrała. Skoro więc nie może zrobić im na złość w tej kwestii, to może chociaż spróbować w innej.
..........I im więcej sukienek Walterowi pokazuje, tym bardziej zastanawia się czy przypadkiem nie miał wcześniej jakiejś rozmowy z Oswaldem. No bo, do cholery, który facet jest taki wybredny jeśli chodzi o sukienki? Ta, którą ma teraz na sobie, jest naprawdę cudowna, a małe problemy przy zamku wcale nie powinny być powodem, dla których miałaby ją odrzucać. Mruży więc lekko oczy, kiedy spogląda w lustrze na stojącego za nią Waltera, ale po chwili namysłu nie komentuje jego słów.
..........To, że mam za krótkie ręce, aby samej zapiąć zamek, wcale nie oznacza, że jest zła — prycha, wywracając oczami, po czym wraca do oglądania siebie w lustrze ze wszystkich stron, gdy sukienka jest już zapięta. — Nie najgorzej? To jest chyba najładniejsza sukienka, jaką w ostatnim czasie mierzyłam — mówi, coraz bardziej będąc pewną, że to właśnie ją dzisiaj kupi. Ale zamiast oznajmić Walterowi, że to prawdopodobnie koniec jego cierpień, bo do domu wraca z tą sukienką, żadną inną, do jej głowy wpada szatański plan. — Ale dobra, jeśli tak, to szukamy dalej — dodaje, wzruszając ramionami i, nie czekając aż Rutherford wyjdzie z przebieralni, własnymi siłami rozpina zamek i zrzuca z siebie sukienkę. Zaraz też zaczyna grzebać w niewielkim stosie materiału, z którego wyciąga tę najbardziej wyzywającą kreację, którą wzięła tylko i wyłącznie dlatego, że była ciekawa, jak w czymś takim będzie wyglądać. Czym prędzej nakłada sukienkę, tym razem bez pomocy mężczyzny, po czym odwraca się w jego stronę, biorąc się pod boki.
..........To może ta? — pyta, domyślając się już, jaka będzie jego reakcja. Chce mu jednak pokazać, że są dużo bardziej nieodpowiednie stylizacje i ta, którą miała na sobie przed chwilą, wcale nie jest taka zła. Nie odkrywa zbyt dużo, ale też nie zakrywa wszystkiego, bo, na boga!, nie jest żadną cholerną zakonnicą.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niezaprzeczalnie Walter znalazłby się pomiędzy młotem a kowadłem, gdyby Kenzie wybrałaby go na swojego królika doświadczalnego w tym całym procesie grania na nerwach starszym braciom. Z jednej strony ładna panna, z drugiej Ozzy z kijem bejsbolowym... Pewnie ten pojedynek mimo wszystko wygrałaby kumpelska lojalność! Jednakże zupełnie inną kwestią było, że Rutherford aktualnie nie nadawał się do relacji ani na krócej, ani na dłużej, bo wciąż miał niepoukładane w głowie po śmierci narzeczonej. A przynajmniej tak sobie wmawiał, iż nie potrzebuje nikogo do szczęścia, że dobrze jest tak jak jest, że może dzięki temu całkowicie poświęcić się pracy. Zdecydowanie źródłem takiego negatywnego nastawienia do związków był strach, ale Walter - jak na typowego gruboskórnego gościa przystało - takiej myśli nawet do siebie nie dopuszczał.
No, słaby był z niego aktor, taki bardziej na miarę paradokumentów niż produkcji oscarowych, więc nic dziwnego, że z każdą mijającą minutą coraz trudniej mu było udawać naczelnego krytyka modowego tak, by Kenzie nie zorientowała się, iż coś tu definitywnie nie grało. - Ale jak nie będzie mnie, żeby Ci go zapiąć, to kto się tym będzie zajmował? - spytał podejrzliwie, spoglądając na Atherton w lustrze i mrużąc oczy niczym prawdziwy strażnik moralności. Totalnie Oswald powinien mu za to zapłacić, bo odwalał calutką robotę za niego! - Taak, nie jest zła - stwierdził, raz jeszcze nieco wymijająco, ramieniem przylegając do ściany przebieralni, uważając oczywiście, by nie odsunąć przy tym zasłonki. No, ale prawie to zrobił, jak Kenzie zaczęła się przed nim rozbierać, bo się aż cofnął i po dżentelmeńsku wzrok w sufit wbił. - Jezu, Atherton, jakieś ostrzeżenie byłoby mile widziane następnym razem, nie żebym miał coś przeciwko takim pokazom, ale... - urwał ten swój marudny potok słów, jak spojrzenie na nią przeniósł i dostrzegł ją w tej wyzywającej kiecce. - Jeśli dobrze pamiętam, to macie bardzo starych krewnych, prawda? A jak starzy, to mogą się oburzyć, że odsłaniasz tyle ciała - tu biedny - i zażenowany jak jeszcze nigdy! - dłonią machnął najpierw w stronę zgrabnych nóg, a po chwili w okolice dekoltu. Autentycznie miał w tej chwili problem natury egzystencjonalnej, bo gdyby Kenz nie była siostrą jego najlepszego przyjaciela, to by pewnie już ją bajerował jakimś iście błyskotliwym tekstem, a tak to musiał jakieś herezje głosić. Odchrząknąwszy, skrzyżował z kobietą spojrzenie i za kark się złapał. - No, więc tej mówię nie, ale może ja Ci coś wybiorę, co? - zaproponował słabo, bo już mu się niedobrze na samą myśl robiło, że ma wyjść i w tych wszystkich sukienkach przebierać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Prawda jest taka, że i Kenzie nie myśli na razie o związkach. Wszakże niedawno rozstała się z mężczyzną, z którym była przez kilka dobrych lat i o którym zaczynała wtedy myśleć naprawdę poważnie. Kto wie, może gdyby nie choroba Matthew, która zweryfikowała wiele rzeczy, ona i Andrew wciąż byliby razem. Co więcej, może byliby już kimś więcej niż zwykłą parą. Niestety wszystko posypało się jak domek z kart i chociaż przeszła już nad tym do porządku dziennego, ma wrażenie, że nie jest jeszcze gotowa na kolejny związek.
..........Nie potrafi jednak nic poradzić na uczucie samotności, które czasem wdziera się do jej duszy. Szczególnie w te samotne wieczory w pustym mieszkaniu. Brakuje jej kogoś, do kogo mogłaby się przytulić; brakuje jej kogoś, komu na koniec dnia mogłaby opowiedzieć wszystko — o swoim dniu, o swoich problemach i rozterkach. Nic dziwnego, że czasem pozwala sobie na myśli a co gdyby jednak. A co gdyby jednak spróbować? Pójść na jakąś randkę albo… Cokolwiek. Lat jej w końcu nie ubywa, a jeszcze trochę i zacznie mieć coraz większe trudności w znalezieniu porządnego, wolnego mężczyzny, z którym mogłaby sobie kiedyś ułożyć życie.
..........Ale to nie są rozmyślania na teraz. Zdecydowanie.
..........Na pytanie Waltera wzrusza lekko ramionami z niby obojętnym wyrazem twarzy, ponownie przeglądając stertę ubrań, która z każdą chwilą się zmniejsza. Wciąż jednak zostało jeszcze parę rzeczy do przymiarki, ale mówiąc szczerze, powoli przechodzi jej ochota na dalsze szukanie, w końcu znalazła już sukienkę idealną, a przynajmniej według niej.
..........Może jeszcze kogoś zaproszę? Jakiegoś przystojnego kolegę, który z wielką chęcią pomoże mi w potrzebie — mówi, zerkając na Waltera, ciekawa jego reakcji. Niech się tylko nie bawi w jej brata! Tych ma już aż nadto, aby byli niezadowoleni na każdego kręcącego się obok niej faceta. Rutherford mógłby sobie już to odpuścić. — Poza tym myślałam, że jednak będziesz. To Ozzy nie zabiera cię ze sobą, jako osobę towarzyszącą? — Spogląda na niego z rozbawieniem, bo czasem ma wrażenie, że gdzie Oswald, tam i Walter i na odwrót. Kiedyś lubiła sobie z nich z tego powodu żartować i pytać kiedy ślub, ale już jakiś czas temu sobie to darowała.
..........Śmieje się cicho na jego reakcję, niewinnie wzruszając ramionami. Przecież to nie tak, że nigdy nie widział jej w samej bieliźnie. No dobra, może nie bieliźnie a stroju kąpielowym, ale to w zasadzie to samo, prawda?
..........I co z tego? Myślisz, że ja jedyna bym tak przyszła? Założę się, że niektóre moje kuzynki właśnie wcisną się w tego typu kiecki, aby tylko zaszokować rodzinę — wzdycha, wywracając teatralnie oczami. Oczywiście sama nie zamierza tak iść. Może i nie chce ubierać się jak jakaś zakonnica, ale też nie chce paradować półnaga. — Zdecydowanie nie. Albo ta, albo poprzednia, wybieraj. Ja sama oczywiście jestem za poprzednią, domyślam się, że ty także, więc skoro oboje się zgadzamy, to możemy iść już do kasy, co? — pyta z uroczym uśmiechem, nie zamierzając przyjąć odmowy.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, on był boleśnie świadomy upływu czasu, który z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej przyprószał jego skronie siwizną. Nie żeby Walter był typem płaczącym na widok takich niekoniecznie pożądanych dodatków - akceptował je, aczkolwiek były one niejako oznaką, że nic nie stało w miejscu. Nic... prócz niego. A przecież kiedyś zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoją przyszłość; pragnął się ożenić, założyć rodzinę, mieć to wszystko, co pokazują w każdym filmie. Miłość, szczęście, spokój ducha. Tymczasem nie posiadał z tego nic, uparcie odrzucając myśli o ruszeniu naprzód czy o zmienieniu swoich przyzwyczajeń, które go w tym błędnym kole zamknęły. Zrobię to później, zrobię to za jakiś czas... Cóż, wymówki też były jakimś sposobem na radzenie sobie z samotnością i poczuciem beznadziei, prawda?
- Masz jakichś kolegów? - powtórzył ze zdziwieniem, brwi do góry unosząc i obrzucając Kenzie równie zaskoczonym spojrzeniem. Walter, mistrz taktu, proszę państwa. - Nie, Ozzy stwierdził, że chce wziąć jakąś przyjaciółkę, chyba mi wspominał o Emerald - tu zmarszczył czoło, bo nie był do końca pewny, czy ta informacja wciąż była aktualna, czy może jednak jego kumpel zdecydował się wybrać na wesele solo. - Więc jakbyś potrzebowała partnera... - rozłożywszy ręce na boki, posłał jej szelmowski uśmieszek; no, jak na takiego zapalonego hejtera ślubów i małżeństw, to takie imprezy bardzo lubił, głównie przez wzgląd na darmowy alkohol. Ale hej, każdy powód jest dobry, prawda? - I właśnie dlatego musisz być dla nich wzorem! - namawiał, łapiąc się już czegokolwiek, no jak tonący brzytwy po prostu. Wreszcie westchnąwszy ciężko, złapał się za nasadę nosa, już czując tę wiszącą w powietrzu kłótnię z Oswaldem. - Tak, poprzednia jest najlepsza z tych wszystkich, co dziś mierzyłaś, więc możemy iść do kasy - zgodził się - bo co mu innego pozostało? - a następnie z przebieralni wyszedł, co by dać Kenz czas, by się mogła ogarnąć w spokoju. - To wszystko? Możemy iść coś zjeść? - spytał z nadzieją, opierając się w oczekiwaniu na Atherton o najbliższą ścianę, już pewnie odliczając minuty do wyjścia z tego przeklętego sklepu. Niech mu ona lepiej nie mówi, że jeszcze trzeba znaleźć pasujące buty, co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........I w tym są do siebie podobni — oboje pragną czegoś, co mogą mieć, czyli miłość, rodzinę, dzieci, ale z jakiegoś powodu po to nie sięgają. Wmawiają sobie, że to nie jest odpowiednia pora, że jeszcze mają na to czas, że już niedługo, ale jeszcze nie teraz. Boją się? Tylko czego? Ewentualnego odrzucenia? Porażki? A może tej odpowiedzialności, którą to wszystko za sobą pociąga? Bo w pojedynkę przecież jest dużo łatwiej. Mniej obowiązków, mniej stresu, mniej pracy. Ale czy, mimo wszystko, nie jest warto? Warto zrezygnować z wygodnego życia, aby resztę czasu spędzić z ludźmi, których się kocha?
..........Mogła to mieć. Kto wie, gdyby życie potoczyło się odrobinę inaczej, może miałaby już pierścionek zaręczynowy na palcu i w planach powiększenie rodziny za jakiś czas. Ale teraz, kiedy znowu jest sama, nie myśli o tym niemal w ogóle, nawet jeśli podświadomie chciałaby to mieć — wszystko. Ale na razie jedyne, o czym myśli, to kupno sukienki na ten przeklęty ślub. Bo woli myśleć o niej, niż o tym, jak tym wybrnie z kolejnej serii pytań o jej plany i życie uczuciowe — bo tego na ten moment nie ma.
..........Brzmisz, jakby to było coś dziwnego — prycha, wywracając oczami, bo przecież każdy ma kolegów. Niby czemu miałaby być gorsza? — Oczywiście, że mam, Walter. Jak każdy. A co? Myślałeś, że mam jedynie przyjaciółki, a od facetów trzymam się z daleka? Proszę cię — wzdycha ciężko, bo przecież już dawno wyrosła z tego etapu, gdzie każdy chłopak jest fe. W innym razie to nie z nim spędzałaby to popołudnie na zakupach, prawda?
..........O proszę, pierwsze słyszę. Chyba będę musiała do niego zadzwonić i go opierdolić, że mi nic nie powiedział i dowiaduję się o tym z drugiej ręki — mówi, choć w jej głosie słychać lekkie rozbawienie, bo wcale nie jest zła na brata za to, że jej nic nie powiedział, że ma już jakąś partnerkę. Ale faktycznie chyba do niego zadzwoni, bo jest ciekawa co to za przyjaciółka. — Tak, potrzebuję partnera, a nie niańki, Walter. Myślisz, że ja nie wiem, co ty tutaj robisz? — pyta, biorąc się pod boki, gdy wbija w niego swoje spojrzenie, którym lustruje go uważnie. — Nie wciśniesz mnie w żadną pełną burkę, a już na pewno nie będziesz mnie pilnował na ślubie. Nie jestem już dzieckiem, okej? Potrafię sobie poradzić sama — mówi stanowczo, po czym wyswobadza się z tej krótkiej, obcisłej i niewygodnej sukienki, aby nałożyć na siebie z powrotem swoje ubrania.
..........Świetnie — rzecze z zadowoleniem, uśmiechając się do niego szeroko. Wybraną sukienkę bierze ze sobą, a resztą odwiesza na wieszak stojący przy przymierzalniach, po czym rusza w kierunku kas, upewniając się jeszcze, że Rutherford idzie za nią. — Zjeść, napić się, co tylko chcesz. Powiedzmy, że chcę być fair i teraz to ty przejmujesz dowodzenie, co ty na to? — Zerka na niego, płacąc za sukienkę, która już po chwili ląduje w papierowej torbie.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Łatwość życia w pojedynkę wynikała z jego wygody. Nie trzeba było martwić się zdaniem drugiej osoby, nie było niepotrzebnych kłótni, nie było konieczności ustępowania komuś w połowie drogi, ponieważ cały ciężar wyboru spoczywał tylko na jednych barkach. Brzmiało jak spełnienie marzeń, prawda? Szkopuł w tym, iż nawet to po pewnym czasie stawało się po prostu nudne. Kiedy jeszcze był z Adore, to nieustannie ścierał się z nią o jakieś głupoty, ale zawsze udawało im się ostatecznie dojść do porozumienia. I chyba trochę za tym tęsknił, za tym, co rzekomo było minusem bycia z kimś - za tym szukaniem najlepszego wyjścia z sytuacji. Teoretycznie z Jean w pracy kłócił się na porządku dziennym, aczkolwiek to nie było to samo, bo nie łączyło ich nic szczególnego. Byli jedynie zawodowymi partnerami, niczym więcej.
- Bo jesteś taka... młoda - wyrwało mu się, nim zdążył to odpowiednio przemyśleć. Ciężko mu było przywyknąć do myśli, że Kenzie już nie była tą małą dziewczynką z warkoczykami, którą pamiętał z dzieciństwa. Była już dorosłą kobietą, a on stale przyłapywał się na tym, iż o tym zapominał, co skutkowało zauważalnym na brodatej twarzy zmieszaniem. - No już dobrze, dobrze, masz kolegów, nie są fe, nie złość się - dodał prędko, ręce pojednawczo unosząc, nie chcąc, by się na niego wściekła. Po prostu... po prostu potrzebował czasu, żeby zaakceptować fakt, że dorosła. - Tak zrób, należy mu się - kiwnął głową i zaraz parsknął śmiechem, ponieważ z przyjemnością posłuchałby, jak Kenz daje Oswaldowi do wiwatu; biedak pewnie nie wiedziałby, jak się z takim huraganem zmierzyć! - To Ty wiesz? - nieco oczy wybałuszył i usta rozchylił, ponieważ wydawało mu się, że taki przebiegły i sprytny z niego detektyw, a tu proszę, Atherton sprowadziła go właśnie na ziemię. - Cóż, warto było spróbować - skwitował, wzruszając przy tym ramionami i porzucając ten charakter złego, starszego brata. - To skoro i tak poniosłem klęskę, to mogę Ci powiedzieć, że ta przedostatnia sukienka była najlepsza ze wszystkich, jakie dziś mierzyłaś i już żałuję, że to nie ja wybieram się z Tobą na to wesele - tak, uznał, iż zasłużyła na szczerość z jego strony. Obdarzywszy ją rzadko spotykanym u siebie uśmiechem, podążył za nią do kas. Spokojnie zaczekał, aż zapłaci, a następnie przejął od niej zwinnie papierową torbę, wszakże to jemu w tej bajce przypadła rola tragarza, prawda? - Bardzo mnie to cieszy! Dlatego zarządzam uroczyście, że najwyższa pora coś zjeść, bo umieram z głodu - przystał z wyraźnym entuzjazmem na propozycję Kenzie i bez większej już zwłoki pociągnął ją do najbliższej knajpki z chińskim żarciem.

// zt x2 <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez wzgląd na najprościej rzecz ujmując elastyczne godziny pracy, stołowanie się na mieście weszło Joaquinowi w nawyk. Mimo, iż nic nie było równie wyśmienite co domowy obiad to od dobrego roku brunet testował większość okolicznych restauracji i knajpek. Kto wie, może gdyby miał więcej wyczucia jeśli chodzi o mieszanki przypraw i przeróżne zioła to mógłby aspirować do roli krytyka kulinarnego? W każdym razie jego wiedza póki co nie była tak obszerna i ograniczała się do sklasyfikowania spożytych potraw jako te smacznie i te niejadalne. Marquez nie miał głowy do wyrafinowanych rozrywek. Ostatnio stronił nawet od opery, do teatru chadzał od wielkiego dzwonu. Nie był ignorantem, który spędzałby całe dnie po pracy na piciu piwa w fotelu, ale też nie udawał usilnie elegancika, który w spodniach w kancik bryluje na salonach. W końcu doskonale pamiętał biedę dziecięcych lat by pozwalać sobie na taką hipokryzję. Uwielbiał długie spacery, ciasnymi uliczkami niedaleko jego mieszkania i klimatyczne kawiarnie z ładnymi filiżankami i wygodnymi fotelami. Mimo, że na tinderze brzmiałoby to kiczowato i nad wyraz oklepanie to w realnym życiu Joaquín nie miał oporów by tak właśnie definiować swoje sposoby na spędzanie czasu wolnego. Bardziej cenił sobie tylko czas spędzony z przyjaciółmi. Właśnie dlatego tego popołudnia dał się namówić na mały wypad na zakupy. W prawdzie nigdy nie miał do tego głowy, ale czego nie robi się dla tak oddanej przyjaciółki jaką była Esther?
- Szczerze? Nie dałbym za nią nawet kilku dolców. - skrzywił się nieznacznie w odpowiedzi na pytanie zadane mu przez Esterkę. Nie bardzo rozumiał czemu to jego postanowiła wybrać na swojego zakupowego towarzysza, ale najwyraźniej podczas podejmowania tej decyzji nie kierowała się troską o własne samopoczucie, które to marudny Marquez mógł szybko zniweczyć. - A co myślisz o tej? Powinnaś koniecznie przymierzyć. - nasz samozwańczy stylista ożywił się wyraźnie, gdy w przypływie natchnienia przyszło mu machać bawełnianym odzieniem przed twarzą brunetki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Elastyczne godziny pracy? Cóż takiego Żaklin wyczarował u przełożonych, że na takie mógł najnormalniej w świecie sobie pozwolić? Dla niej szpitalny grafik dość często przypominał jakieś czasowe więzienie, gdyż o wolne czasami mocno musiała walczyć. Najwidoczniej coś ważnego Esther ominęło w tej sprawie i pozostanie dla niej tajemnicą, jakim cudem on ma takie chody w miejscu ich pracy.
Z lekko rozchylonymi ustami obserwowała, jak nieznajomy bełkocze coś nieskładnie, zaskoczony jej pytaniem. Na szczęście Żaklin w porę się odezwał, więc nie musiała przynajmniej wykręcać się z przypadkowego nagabywania nieznajomych. Przepraszająco skinęła głową w kierunku mężczyzny, do którego przed chwilą omyłkowo skierowała słowa i ostatecznie zwróciła się we właściwym kierunku - na Joaquina stojącego po drugiej stronie stojaka z ubraniami zwisającymi z wieszaków. Skubany się przemieścił akurat w tym momencie! Jak ona nie znosiła takich sytuacji, a niejednokrotnie przydarzały się jej jako małej dziewczynce. Ile to razy w dzieciństwie złapała obcą kobietę za dłoń z nadzieją, że splotła właśnie palce z matczynymi. Na szczęście większość z tych pań była dość wyrozumiała, pomagając jej odszukać prawdziwą mamę. Gorzej kiedy już ją odnalazły i ta czasami reagowała zbyt gwałtownie na widok własnej pociechy z obcym dorosłym. Nikt jednak nie mówił, że rodzicielstwo jest prostą sprawą, prawda? Esther nie czuła się nigdy z tego powodu winna - za tym zapewne przemawiała jej cząstka "wędrownika bez celu".
- No wiesz co? Ma dość ładny odcień.... - burknęła pod nosem, starając się jakoś obronić swój wybór. I w tym przypadku naprawdę nie kłamała - kolor wydawał się wpasowywać w kolorystykę panującą w tym sezonie, choć z drugiej strony niekoniecznie współgrał z odcieniem jej skóry. Trzeba przyznać, że nie bardzo chciała mu przyznać w tym rację. - Od kiedy to tak znasz się na modzie? Faktycznie ma przyjemny materiał... ale fason wydaje się trochę jak dla kobiety, która poszłaby wykłócać się o nią z menadżerem? No zobacz na ten wzór.... - wskazała mu głową na, jej zdaniem, dość kiczowatą grafikę znajdującą się w centralnej części koszulki. Może jednak powinna ją kupić i wybrać się w niej do pracy? Wtedy wykłóciłaby się o te elastyczne godziny pracy, jakie posiada Żaklin!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, nigdy nie był fanem zakupów i nieszczególnie się z tym krył. Nie miał głowy do zapychania szafy kolejnymi fatałaszkami, a stanie w kilometrowych kolejkach do przymierzalni przysparzało mu tylko migreny. Co innego zakupy w tak zgranym gronie. Z Esther dzień od razu był weselszy, a atmosfera jakby lepsza. Znali się jak łyse konie i nikt jak przyjaciółka nie potrafił pocieszyć go na duchu. Z tego właśnie względu postanowił, spożytkować swój wolny czas buszując między sklepowymi wieszakami, choć nie da się ukryć, że z tyłu głowy wciąż miał netflixowe maratony.
-Ładny odcień, jak na ścierkę do podłogi, albo babcine majty. O gustach się nie dyskutuje, ale o twoim chyba powinniśmy pomówić. Przecież nie możesz mówić na serio, prawda?- skrzywił się, bo co jak co ale to wdzianko twarzowe nie było. Nawet dla kogoś tak uroczego jak jego ciemnowłosa przyjaciółka, ten strój nie był czyś do ogrania z sukcesem. Zdecydowana porażka.
-Od zawsze moja droga. Jeśli chodzi o modę, to jestem bezsprzecznie ekspertem i radziłbym ci robić notatki. Mówię ci, lada dzień zostanę stylistą gwiazd i jeszcze będziesz prosiła o modowe wsparcie.- zaśmiał się, bo naturalnie tylko się zgrywał, ale nie mógł odmówić sobie widoku skonsternowanej Estherki, która nie bardzo wiedziała co jej przedziwny przyjaciel teraz wygaduje. Cóż, czasem był przedziwny, ale taki już jego urok.

autor

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

#1 | outfit

Nie można wprowadzać zmian w tym, co nie istnieje.
Zdaniem Lucinde był to cytat idealnie oddający otaczającą ją rzeczywistość. Miała, wręcz palące, wywołujące dreszcze pod skórą, wrażenie, że jej życie, od śmieci matki, w zasadzie nie istniało, chociaż na co dzień funkcjonowała; wstawała wcześnie rano, jadła śniadanie, chodziła do szkoły, przyswajała - w mniejszym bądź większym stopniu - wiedzę, spędzała czas przed komputerem - głównie pisząc kolejną recenzję - czy na czytaniu książek. Odzywała się, gdy ktoś zadał jej pytanie, nawet jeśli rzadziej niż kiedyś podejmowała dyskusję, rozmawiała z ojcem, chociaż ograniczało się to jedynie do podstawowych informacji, jakie przekazywali sobie nawzajem. Była, ale czy żyła?
Postronny obserwator, który poddałby analizie jej sposób egzystencji zapewne zaprzeczyłby temu. Dziewczyna nie wpasowywała się w obecną definicję przeżywania, a bardziej pasującym pojęciem byłoby w jej przypadku - przetrwanie. Rzeczywiście, próbowała przetrwać kolejną przeprowadzkę, kolejny eksperyment, jakim było wpasowanie się w środowisko nowej szkoły, chciała zdać kolejny sprawdzian z bycia dobrą córką, chociaż chwilami była już tym zmęczona. Wówczas jedyną rzeczą, która przynosiła ze sobą odrobinę normalności i dawnego życia były książki. Zatracała się w fikcyjnym świecie, gdzie ostatnia kartka zawsze miała zakończenie, dając wytchnienie bohaterom, którzy przechodzili, czasami, naprawdę ciężką drogę.
Podobną musiała przebyć teraz Lucinde, odwiedzając kolejny sklep ze strojnymi sukienkami, których widok wywoływał u niej skurcz w żołądku. Nie czuła się zbyt komfortowo w tego typu miejscach, a dodatkowo odnosiła nieodparte wrażenie, że ekspedientki przyglądają się jej z niezdrowym wręcz zainteresowaniem, jakby świadome tego, że miejsce takie, jak to, nie jest dla kogoś takiego jak ona, nawet jeśli w kieszeni czarnych jeansów miała ukrytą złotą kartę ojca. Przygryzła dolną wargę czując coraz większe zdenerwowanie, opuszkami palców przemykając po satynowym materiale, po czym westchnęła wyraźnie zirytowana, a jednocześnie zrezygnowana.
Nie potrafiła w racjonalny sposób wyjaśnić oczekiwań, jakie miał do niej ojciec, a jeszcze bardziej niewiarygodne było dla niej to, że nie potrafił zrozumieć, że nie ma najmniejszej ochoty na udział w imprezie dla snobów, do świata których nie pasowała. Pod tym względem zdecydowanie wdała się w matkę, podobnie jak ona wolała trzymać się z daleka od tego typu wydarzeń, choć wspierała Sergio zawsze.
Zatracając się we własnych myślach, zrobiła krok w tył, czując za plecami czyjąś obecność. Zaskoczona tym, wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, pospiesznie dodając
- Przepraszam, nie zauważyłam cię…. Pani - powiedziała, w ostatniej chwili przypominając sobie o dobrych manierach i szacunku, jakim powinna darzyć innych. I chociaż dziewczyna na którą teraz spoglądała zielonymi oczami, nie była dużo starsza od niej, piękna, a do tego niebywale stylowa.

Alice Carter

autor

Lu

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

#11 | +outfit
Przynależność do śmietanki towarzyskiej Seattle nieodłącznie wiązała się z uwagą. Miało to swoje dobre i złe strony, które w przeciągu ostatnich niemal dziesięciu lat Alice zdążyła już sobie przyswoić. Ściąganie na siebie ciekawskich spojrzeń świadczyło o byciu rozpoznawalnym, zwłaszcza w świecie osób, które naprawdę znaczyły coś w mieście. Owszem, niekiedy stanowiło to całkiem fajne uczucie - miało się wrażenie, że swoją własną osobą przedstawiało się jakąś wartość i tylko od ciebie zależało, co pokażesz światu.
Niemniej bycie na ciągłym świeczniku bywało przytłaczające. Czasem wystarczył niestosowny ubiór lub zachowanie wykraczające poza tradycyjnie przyjęte normy towarzyskie, by z osoby podziwianej stać się obiektem plotek. Zły humor, smutek, apatia, irytacja to emocje, które należało zostawić w domu, by nikt nie podał w wątpliwość faktu, że nie bawiłaś się dobrze na przyjęciu i przy tym nie wywoływać niepotrzebnych domysłów, iż zostało to spowodowane np. zerwaniem z chłopakiem.
Starsze pokolenie nie rozumiało, jak dla młodych osób było to męczące, niemniej priorytetem pozostawało dbanie o dobre imię rodziny. Każdy więc tworzył pozory, posiadał pewną rolę do odegrania. Oddawał się grze aktorskiej, w którą należało grać niezależnie od własnego zdania, natomiast przylepiony uśmiech stanowił tego nieodzowny element.
Choć Alice wychowała się w tym świecie, dokładnie poznając jego zasady, niekiedy wolała uciekać do normalności. Podejmować szalone i czasem nieodpowiedzialne decyzje, z których nie musiała się przed nikim tłumaczyć. Znacznym ułatwieniem stało się dla niej posiadanie własnego mieszkania i praca w zawodzie, który ją pasjonował, co dawało jej swobodę i wytchnienie. Nie zapominała jednak, kim była. Panną Carter. Która właśnie potrzebowała kolejnej sukienki na galę.
Przemierzając alejki z sukniami, natknęła się na materiał w kolorze morskim i przesunęła po nim palcami, a następnie wyciągnęła ją z wieszaka i odchyliła się do tyłu, by się jej przyjrzeć. Niestety zdobienia w górnej jej części zupełnie nie pasowały do jej stylu i już miała ją z powrotem odłożyć na miejsce, kiedy ktoś wpadł na jej plecy. Odwróciła się ze ściągniętymi brwiami i zobaczyła przed sobą młodą dziewczynę.
- Hej, nic się nie stało - odparła, a jej twarz momentalnie złagodniała. Musiała przy tym włożyć pewien wysiłek, by nie skrzywić na słowo “pani”, które z ust licealistki zabrzmiały bardzo staro. Posłała jej nawet delikatny uśmiech, zanim wróciła myślami do trzymanej w ręku sukienki, którą ostatecznie odłożyła i przeszła kilka kroków dalej.
Mimowolnie ukradkiem zerknęła ponownie na dziewczynę, chodzącą niepewnie między wieszakami i wtedy Alice dostrzegła, że wyglądała w tym miejscu na zagubioną. W przypływie impulsu niepostrzeżenie zbliżyła się do niej.
- To miejsce potrafi być przytłaczające, prawda? - zagadnęła, muskając palcami jedną z sukien. - Kiedy wszystkie sukienki są tak ściśnięte na wieszakach to też czasem nie mam pewności, czy w ogóle powinno się je wyciągać, żeby przypadkiem czegoś nie zepsuć - uśmiechnęła się w zakłopotaniu, spoglądając na nastolatkę w poszukiwaniu potwierdzenia z nadzieją, że przeczucie jej nie myliło. - Sama właśnie szukam kreacji na galę. Nie widziałaś może takiej, która mówi “żałuję, że tutaj jestem”? - zapytała w udawanym zastanowieniu, drapiąc się po bródce, gotowa na wszelkie sugestie, a w jej oczach pojawił się zawadiacki błysk.

Lucinde Ferreyra

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Śmietanka towarzyska. Określenie to było doskonale znane pannie Ferreyra, jednak jednocześnie wywoływało u niej wyraźny grymas niezadowolenia. Nie lubiła tych pompatycznych spotkaniach do cna przesiąkniętych fałszywymi uśmiechami i nienaturalną, wręcz karykaturalną skromnością. W duchu dziękowała matce, bo gdy ta jeszcze żyła starała się, aby Lu nie brała udziału w tego typu wydarzeniach, zamiast tego, odstawiając ją do kuzynów, gdzie spędzała miłe chwile. Niestety ten beztroski czas minął, a wymówki, jakie do tej pory przekonywały jedynego rodziciela, który jej został, przestały spełniać swoją rolę. Tym razem Sergio pozostał nieugięty, a to zaprowadziło różowowłosą do chwili obecnej.
Koleje głośne, aczkolwiek nadal w ramach dobrego wychowania westchnienie opuściło lucindowe usta. Przemykając pomiędzy kolejnymi sukniami wiszącymi na złotych wieszakach, czuła się coraz bardziej przytłoczona i zagubiona. Poniekąd zazdrościła komuś takiego, jak Alice - choć jeszcze nie zdawała sobie sprawy z jej obecności - że ta potrafiła w tak prosty sposób odnaleźć się pośród tego wszystkiego, a przy tym nie zwariować. Była pod wrażeniem tej umiejętności kontrolowania własnych emocjami i zachowań, z czym Lu od zawsze miał problem i nie sądziła, aby kiedykolwiek uległo to zmianie.
Nie była skłonna do przestrzegania zasad szkolnego regulaminu, a miałby stosować się do reguł rządzących światem snobów? Niedoczekanie! Tym razem prychnęła znacznie głośniej niż powinna tym samym zwracając na siebie uwagę jednej z ekspedientek. Policzki dziewczyny mimowolnie oblały się rumieńcem, a ona sama postanowiła zniknąć długonogiej blondynce z oczu. Nieświadomie zbliżając się coraz bardziej do panny Carter, na którą ostatecznie wpadła.
Teraz policzki Lucinde miały wręcz ognisto czerwony kolor, na myśl przywołując krewetkowe curry babci Ann. Nie tylko przez to, że wpadła na drugą osobę, ale zdała sobie również sprawę z tego, jakie faux pas popełniła, widząc przed sobą młodą dziewczynę, którą określenie pani mogłoby urazić. Jedynym co teraz mogła już tylko zrobić, aby bardziej się nie pogrążyć, było odwrócenie się na pięcie i wrócenie do poszukiwań; tak też zrobiła.
Po raz kolejny odpuściła ramiona zatrzymując się już przy setnym - prawdopodobnie, gdyż dawno straciła rachubę - wieszaku, na którym wisiała strojna suknia. Na jej widok dziewczyna skrzywiła się - raz, że była zbyt okazała, a dwa zdecydowanie za długa dla takiego skrzata, jak ona.
Odruchowo podkręciła przecząco głową, chcąc opuścić ten sklep i jednak sprzeciwić się ojcu, czego nie miała w zwyczaju, ale wtedy pojawiła się przy niej brunetka, na którą kilka sekund temu wpadła.
- Przytłaczające to duże niedopowiedzenie. Chyba wolałabym walkę z zombie niż bycie tutaj - przyznała otwarcie w odpowiedzi. Zapomniała się, poddając negatywnym emocjom, jakie zawładnęły drobnym ciałem, w chwili, kiedy ojciec nieprzejednanym tonem oznajmił, że ma pojawić się z nim na bankiecie.
Przygryzła dolną wargę słysząc o możliwości zepsucia którejś z kreacji i chociaż wcześniej nie rozważała takiego scenariusza, to obecnie w jej głowie pojawiła się wizja, jak dokonuje zniszczeń przez swoją wrodzoną niezdarność. Zaraz jednak zaśmiała się na kolejne słowa nieznajomej.
- Ej, też chcę dokładnie taką samą! - przyznała Ferreyra, potakując przy tym ochoczo głową. - Wszystkie wyglądają tak, jakby były uszyte dla Kopciuszka na bal. A co jak nie jest się nawet w połowie żadną księżniczką, a bardziej żabą? - zapytała, mając w tym momencie na myśli siebie.

Alice Carter

autor

Lu

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

Niewiele osób z młodszego pokolenia emanowało radością z powodu kolejnego zaproszenia na bal. Oczywiście, znajdowali się i tacy, którym zupełnie nie przeszkadzało skupianie na sobie pełnej uwagi, ale takie wydarzenia głównie wiązały się z tradycją, co w pewnym stopniu przypominało zasady obowiązujące w rodzinach królewskich. A przynajmniej elita Seattle za taką często się uważała. Alice doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo niezdrowe to było, ale cóż, w tej kwestii pozostało jej tylko to tolerować. I ewentualnie pomóc innym się w tym odnaleźć.
Na uwagę dziewczyny uniosła wyżej kącik ust w rozbawieniu. Samo wspomnienie o zombie automatycznie wzbudziło w Alice sympatię do różowowłosej.
- Jaką proponowałabyś broń w walce z nimi? - zapytała z zaintrygowaniem, a w jej oczach zaigrały wesołe iskierki. Czasem zdarzało się jej obejrzeć jakieś filmy z zombie, ale propozycje obrony zawsze były na wagę złota. Aczkolwiek najbardziej przydałaby się jej broń, która zwalczałaby głupotę. I bufoniarstwo, tak bardzo widoczne podczas każdej z imprez elity.
Widząc, że instynkt jej nie zawiódł, uśmiechnęła się szerzej na uwagę dziewczyny.
- Jestem pewna, że w takim razie znajdzie się tu coś dla nas obu - mrugnęła do niej porozumiewawczo okiem. - Ależ o czym ty mówisz? Tiana z Księżniczki i żaby udowodniła, że nawet żaba ma w sobie coś z księżniczki. Czasem rodowód to nie wszystko - odparła rzeczowym tonem, potakując przy tym głową, jakby na dowód, że doskonale wiedziała, o czym mówiła. - A ty nie masz sobie nic do zarzucenia - dodała zaraz, wzruszając przy tym ramieniem. Mówiła prawdę. Nieznajoma wcale nie wyglądała źle, wystarczyło tylko zadbać o pewne detale, które umocniłyby to przekonanie.
- Spójrz na to tak: twój wygląd może być swoistą bronią. A suknia zbroją przed wścibskimi ludźmi. Wystarczy niewiele, by zdziałać wiele - przyznała z uśmiechem. Sama często stosowała na twarz maskę, która chroniła ją przed pokazaniem wszystkim prawdziwej siebie. Za pomocą pięknej sukni, makijażu i fryzury stawała się kimś, kogo chciano zobaczyć. Dostosowywała się do otoczenia i nie pozwalała, żeby ktoś ingerował w jej prywatne życie. I na odwrót, za pomocą stroju mogła też pokazać siebie. Dzięki wyglądowi była również w stanie dokonać wielu rzeczy i osiągała w ten sposób własne cele. Wszystko zależało od sytuacji.

Lucinde Ferreyra

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
18
162

uczennica, blogerka

-

the highlands

Post

Nie była jak bohaterka czytanych z ogromną pasją książek, która ze zwykłej dziewczyny potrafiła zmienić się we współczesną księżniczkę. Z tego też powodu udział w bankiecie charytatywnym, choć jego idea była naprawdę cudowna, jawił się Lucinde jako jeden z nocnych koszmarów. Im mniej czasu pozostawało do jego rozpoczęcia tym większe zdenerwowanie czuła; wybór odpowiedniej sukienki, makijaż, fryzura i ta świadomość, że po raz pierwszy zostanie pokazana światu, w którym do tej pory żyli tylko jej rodzice. Czuła się przytłoczona tymi wszystkimi rzeczami, a towarzyszące im emocje wprawiały ją w coraz podlejszy nastrój.
Chciała być dobrą córką, zwłaszcza po śmieci matki, bo przecież nikomu nie było łatwo, a przede wszystkim Sergio, dla którego żona i córka były całym światem - ten legł w gruzach niespodziewanie i zdecydowanie zbyt szybko. Z tego też powodu młoda Ferreyra nie miała w sobie aż tyle odwagi - lub głupoty - aby wychodzić naprzeciw jedynemu rodzicowi, który jej pozostał, nawet jeśli czasami można było odnieść wrażenie, że nie bierze on czynnego udziału w życiu swojej latorośli.
Mimochodem uśmiechnęła się, gdy nieznajoma podjęła temat zombie, a w zielonych tęczówkach pojawiło się coś na kształt zaskoczenia wymieszanego z radością. Nie wyglądała na osobę, którą takie rzeczy mogłyby interesować, a tymczasem wydawało się, że miała o tym jakieś pojęcie. Pozory potrafiły mylić, a Lu powinna wiedzieć to najlepiej, bo sama była na to doskonałym przykładem. A mimo to, w chaosie myśli czasami zdarzało jej się zapomnieć, iż nigdy nie ocenia się książki po okładce.
- Na pewno wybrałabym przede wszystkim tak strategiczne miejsce jak Walmart, bo tam masz zapewnione wszystko - odparła, jednak nie uściśliła wyboru broni, bo w jej odczuciu wszystko mogło nią być, jeśli używało się tego z rozmysłem. Uśmiechnęła się szeroko, odwzajemniając uroczy gest brunetki. Musiała przyznać, że kiedy kąciki jej ust unosiły się ku górze, wyglądała jeszcze piękniej.
- Ale życie to nie bajka, tutaj wszystko działa inaczej - oznajmiła sceptycznie, co odzwierciedlało jej nastawienie do całej sprawy z bankietem. Nie mogłaby na przykład, tak nagle zachorować? I byłaby pewna, że plan z udawaną chorobą by się sprawdził, gdyby jej tata nie był lekarzem przez co potrafił wyłapać fałsz.
Słysząc komplement, zarumieniła się odrobinę, zdecydowanie nie przyzwyczajona do tego typu słów skierowanych w jej kierunku. Zdradziecko ciało zawsze działało na niekorzyść różowowłosej.
- Jak spojrzeć na to w taki sposób, to brzmi całkiem dobrze - nie mogła się z tym nie zgodzić, chociaż ciężko było zmienić podejście, zwłaszcza, że Lucinde tak naprawdę nie miała pojęcia czego może się spodziewać. Wiedzę jaką miała, posiadła dzięki książkom czy relacjom w wiadomościach lub też z filmów. Ile to miało wspólnego z rzeczywistością?
- Odnoszę wrażenie, że ty się na tym wszystkim znasz - powiedziała na wstępie, prawdopodobnie wyciągając właściwe wnioski, chociaż w tonie jej głosu rozbrzmiewała niepewność. - Pomogłabyś mi coś wybrać? - zapytała z nadzieją w zielonych tęczówkach.

autor

Lu

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”