WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
— Boję — przyznała po krótkim namyśle, wbijając w niego nieskrępowane tym niecodziennym wyznaniem spojrzenie. Skoro do tej pory nie byli ze sobą całkowicie szczerzy, to była ciekawa, co stanie się jeśli wyłoży kawę na ławę. Tak po prostu, bez żadnych ozdobników wszelkiego rodzaju. A w grę wchodziły jej słabości, które przecież tak pieczołowicie kryła, w obawie o to, że stanie się ich głównym celem w rękach niepożądanych osób. Przełknęła ślinę, w dalszym ciągu mierząc się z wydźwiękiem tego jednego słowa, jakby w momencie wypowiedzenia weryfikowała jego prawdziwość. Zreflektowała się szybko, maskując ten niekontrolowany wyraz wątpliwości drwiącym uśmiechem. — Ale mówi się, że strach działa motywująco. — Do czynów, ma się rozumieć. Ustalili już, że te wychodziły im najlepiej, aczkolwiek kolejne słowa Eileen miały raczej posłużyć odwróceniu uwagi od rzeczywistego problemu, jakim był fakt, że przy konkretnych czynach, wbrew pozorom, powodowały nią obawy związane z jego osobą.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę w milczeniu, ale z widocznie przebijającą się przez postawę gotowością do zaprzeczenia wysnutych przez niego wniosków, a jednocześnie z zachętą do podjęcia się rzuconego wyzwania. Po prostu, dla satysfakcji. Ruszyła więc powoli w kierunku siedzącego w fotelu mężczyzny, a czynność te poprzedził cień przebiegłego uśmiechu przemykający przez jej twarz. Ostrzegała go? Improwizowała?
— A co jeśli powiem ci, że i tak nie mam już niczego... — zaczęła z nieprzeniknionym wzrokiem utkwionym w męskich tęczówkach. — Pod spodem — dodała, zadziornie unosząc kąciki ust. Gruby sweter i jeansy miały stanowić tylko powłokę tego, co naprawdę kryło się pod wierzchnią warstwą pozoru, przez cały ten czas, podczas podróży, pod natarczywym spojrzeniem kierowcy i teraz, gdy stała przed nim. Do czasu, oczywiście, bo obeszła mebel stanowiący miejsce spoczynku Blake'a, trochę jak sęp nad padliną. Przystając za jego plecami, odchyliła mu głowę na zagłówek, aby móc swobodnie na niego spojrzeć i wyłowić ewentualne zmiany zachodzące na twarzy. W końcu sprawy nabierały nieco innego obrotu, kiedy patrzyło się na nie z nowej perspektywy, obserwując jak same stają się inne, w domyśle - lepsze.
Brew kobiety powędrowała ku górze wyzywająco, gdyż istniał tylko jeden sposób na weryfikacje tego, czy mówiła prawdę. A skoro - jak stwierdził - zdążył ją poznać, to musiał wiedzieć, że nie zawsze jej było z tym po drodze.
-
- Czy słusznie, czy nie... - zaczął, przesuwając dłonią po głowie, by pod koniec wzruszyć lekko ramionami. - Okaże się niebawem - dokończył myśl, nie precyzując jej, jak sytuacja malowała się w jego oczach. Osobiście nie sądził, że mógłby zrobić jej coś złego, może bardziej w grę wchodziły rzeczy nie do końca odpowiednie (jak spontaniczna kąpiel w jej domu), aczkolwiek żadna z nich nie wydarzyłaby się bez jej zgody, albo wyczucia, że po raz kolejny go prowokuje. Na tego typu zaczepki nie mógł zostać obojętny, co byłoby równoznaczne z tym, że stchórzył i nie podjął żadnego działania.
- Na niektórych motywująco, na innych paraliżująco. Zależy - stwierdził, odszukując spojrzeniem jej tęczówek. Coś mu sugerowało, że ciemnowłosa jest w pierwszym gronie, a na poparcie swojej teorii miał chociażby obraz wydarzeń z Halloween, albo te wszystkie zaczepki, jakie posyłała w jego stronę podczas kilku przypadkowych spotkań i rozmów. Nie było to zbyt rozsądnym - jeśli się faktycznie bała - lecz bynajmniej nie sprawiała wrażenia sparaliżowanej ze strachu.
- Wtedy pomyślałbym... - podjął, początkowo śledząc jej kroki, aż wreszcie zadzierając głowę, by na nią spojrzeć. -...że liczyłaś na szybki numerek w samolocie, którym niestety nie lecieliśmy - powiedział z nutą ironii, nie wskazując żadnego konkretnego kandydata na tę rolę. Ani nie wspomniał o sobie, ani innych pasażerach. Może jeden ze stewardów? Albo pilot? Kto wie, jakie fetysze miała Eileen.
Nie zmienia to faktu, że akurat z tym się trochę zgrywał, na co wskazywały uniesione w geście rozbawienia kąciki jego ust. Do nich dołączyła lewa ręka, która powoli wyprostowała się, by mógł kciukiem zahaczyć o materiał jej swetra.
- Ciekawe - mruknął przeciągle, dłonią sunąc coraz wyżej, aby zatrzymać się na wysokości żeber kobiety. Podwinięty materiał pokazał mu coś, czego szukał i wbrew pozorom nie była to ani bielizna, ani jej brak. - Co oznacza ten tatuaż? - zapytał, starając się prześlizgnąć wzrokiem z jej odsłoniętego ciała na twarz i oczy.
-
— Czyżbym słyszała w twoim głosie umierające resztki nadziei? — podchwyciła jego słowa z wyraźnym rozbawieniem. Chyba nie sądził, że przepuści taką okazję, żeby raz jeszcze postawić go w niekorzystnej pozycji? — Gdybym nie była taką cholerną pesymistką to może zapewniłabym cię, że nie wszystko jeszcze stracone. A już na pewno nie to. — Uniosła brwi wymownie, co najmniej tak, jakby punkt widzenia faktycznie zależał wyłącznie od tej jednej kwestii. Ale czy to, poczynione bardziej lub mniej świadomie, nie było swego rodzaju przejawem optymizmu, którego tak jej brakowało?
Przez moment przypatrywała się mu, kiedy dłonią sunął w górę po jej ciele, bo nie była pewna, jak daleko się posunie. Ale wykazywała się cierpliwością i pozwalała na pełną swobodę... jeszcze. Miała wrażenie, że oboje cały czas poruszali się po niepewnym gruncie, trochę po omacku, nie wiedząc czego się spodziewać, po sobie i drugiej stronie. Choć lekko zaskoczona, szybko pozbyła się tego odczucia, bowiem doskonale wiedziała o jaki tatuaż mu chodziło. Miała tylko jeden, ale mimo to rzuciła okiem od niechcenia na odpowiadające mu miejsce pod podwiniętym kawałkiem odzieży.
— Moje imię — odpowiedziała w końcu zdawkowo, nie wdając się w szczegóły, bo to wiązało się z tym, że musiałaby poruszyć temat własnej matki, a nawet w największym skrócie nie miała na to ochoty. Z pewnością nie teraz. Chyba że okazałby taką ciekawość, że musiałaby się nad tym zastanowić. Do tego potrzebna była szczególna zachęta. Nie przypuszczała też, co tak naprawdę kryło się za jego pytaniem, dlatego pociągnęła wątek w kolejnym kroku. — A co oznacza — zaczęła przeciągłym tonem po upływie chwili, nachylając się nad nim tak, by móc sięgnąć dłonią jego prawego przedramienia pokrytego tatuażami, na którym po krótkiej wędrówce palcem, wskazała przypadkową dziarę — ten? — Zlustrowała wzrokiem twarz mężczyzny, zatrzymując się nad nią, a kąciki jej ust uniosły się mimowolnie w zadziornym wyrazie.
-
- Masz więcej ofiar na koncie i teraz chcesz pozyskać moje odciski palców? - Uniósł brew, niby pytając na poważnie, aczkolwiek kąciki ust wędrujące ku górze jasno sugerowały, iż wcale tak nie uważał.
- A może zdobędziesz moje DNA w inny sposób? - podjął po chwili, by całość wypowiedzi zwieńczyć krótkim, kpiącym prychnięciem. Na pewno miałaby na to sposoby, w końcu była kobietą pracowała w policji, więc musiała sądził, że tajniki tejże wiedzy nie były jej obce. Chwilowo jednak nie martwił się, i zapewne nie będzie tego robił, dopóki nie zobaczy w jej zachowaniu czegoś podejrzanego... bardziej, niż zwykle.
- Podobno ludzie często słyszą to, co chcą usłyszeć - odpowiedział, zatrzymując swoje spojrzenie na wysokości oczu ciemnowłosej, kiedy na jego ustach pojawił się pewien siebie uśmiech. Bynajmniej nie zamierzał jej się tłumaczyć z czegoś, co wydawało jej się, że słyszała, dlatego zamiast kontynuować dyskusję o tym, któremu z nich bardziej marzyłby się szybki numerek w toalecie (bakterie, fuj), rozsiadł się wygodniej na fotelu. A przynajmniej starał się, dopóki jego przestrzeń nie została zakłócona przez tymczasową współlokatorkę.
...pewnie nie ostatni raz podczas wspólnych, krótkich wakacji.
Widział już ten tatuaż dwukrotnie i pomimo tego, że zwykle akurat tego typu malunki na ciele stara się zatrzymywać na dłużej w pamięci, to język, w jakim było napisane - jak już się dowiedział - jej imię, był mu obcy.
- To tak na wypadek, gdybyś kiedyś dostała Alzheimera i nie pamiętała jak się nazywasz? - mruknął, wcale nie czekając na jej odpowiedź, chociaż domyślam się, że jakiś złośliwy komentarz być może i tak padł. W międzyczasie palcem wskazującym przesunął po czarnym tuszu z krótkim zamyśleniem, z którego wyrwał go niespodziewany dotyk kobiecej dłoni. Zmarszczył czoło z lekką konsternacją i odruchowo spojrzał na tatuaż skrywany pod jej palcami.
- To kompas - skwitował z nutą politowania - gdybym zapomniał gdzie miałem cię porzucić, by później wrócić w spokoju i ciszy tu - dodał, ruchem głowy wskazując kierunek drabiny. Oczywiście nie było to prawdą, a jego kompas bynajmniej nie był zwyczajnym, ponieważ zamiast liter wskazujących poszczególne części świata, miał cztery niewielkie, różne symbole.
- Teraz pokazuje, że wybrałaś zły kierunek podróży, Shepherd - powiedział po chwili, zaraz po tym, jak spojrzał na jej rękę, wzrokiem odszukując twarzy znajomej.
-
— Czasami to, co faktycznie wychodzi z ust drugiej osoby nie jest wystarczająco interesujące i trzeba to odpowiednio ubarwić — skwitowała, gdy trafiła na jego spojrzenie. Czy ta niepisana zasada odnosiła się również do niego? Nie, choć niechętnie to przyznawała, to znajdowała jakąś przyjemność w potyczkach słownych z jego udziałem, jednak zbyt duży opór oraz przekorność z czyjejś strony sprawiały, że stawała się bardziej złośliwa niż zazwyczaj. A może to jego wpływ? Za długo przebywała w jego towarzystwie i teraz wychodziły efekty.
— Raczej na wypadek, gdyby ktoś nagminnie zapominał albo ignorował to, jak ono naprawdę brzmi — rzuciła wymownie, aczkolwiek wiedziała, że jego ciągłe podchody w tej kwestii nie wynikały z krótkotrwałej pamięci, a czystej złośliwości. Wiedziała także, że najprawdopodobniej w ten sposób wywoływała wilka z lasu, ale cóż, najwyraźniej zapowiadało się, że ten krótki pobyt w tym miejscu też będzie ciężką przeprawą. Na samą myśl przeszły ją ciarki podekscytowania.
— Miałam nadzieję, że tym razem powiesz mi coś, czego nie wiem — odparła ze znużonym uśmiechem na wieść o rzekomo źle obranym kierunku, podczas gdy jej wargi nieprzypadkowo, lecz subtelnie musnęły płatek męskiego ucha. To jasne, że obrała zły kierunek. Dosłownie i w przenośni. Cały czas to robiła, na przekór sobie. Jemu. Igrała z ogniem, wystawiała dłoń do jego płomieni z nadzieją, że się nie sparzy. To było silniejsze od niej. Podświadomie liczyła, że uda jej się przebić przez warstwę gruboskórności, ale przecież pozbawiła się tej możliwości obierając zły kierunek i rzucając z łatwością oskarżeniami. A może w rzeczywistości nic się pod tą warstwą nie kryło? Albo strzegł tego z taką samą zapalczywością co ona?
Co czujesz, Blake?
Czy aby na pewno chciała wiedzieć?
— Zatem jaki jest ten właściwy? — W końcu zabrała dłoń, porzucając wewnętrze rozważania na ten moment, czemu dodatkowo towarzyszyła wędrówka wzdłuż ramienia mężczyzny, o które wsparła się, gdy niespiesznie wracała do pionowej pozycji. Jej brwi bezwiednie ściągnęły się ku sobie. — Zdążysz zanim wyjdę? Obawiam się, że twoja gburowatość może przejść na mnie, a mam wrażenie, że jeszcze chwila i tak się stanie. Mimo wszystko chcę dobrze zapamiętać ten wyjazd. — Fantastycznie czuła się z własną gburowatością. Zdążyła ją już oswoić, a nawet polubić i nie było już miejsca na żadną inną, która mogłaby stanąć na przeszkodzie w zdobywaniu pozytywnych doznań i wrażeń na wyjeździe.
-
- Jeśli się uduszę, to będzie mi wszystko jedno - odparł, adekwatnie do stwierdzenia wzruszając ramionami. - Za to jeżeli się obudzę w trakcie, to możesz mieć spory problem, Shepherd. To będzie obrona konieczna - poinformował, patrząc na nią przy tym z politowaniem. Gdyby miał obstawiać (a na szczęście w hazard się nie bawił, w przeciwieństwie do drugiego współwłaściciela Serenity - ojca Virgie), to za większe prawdopodobieństwo miałby to, że nic mu nie zrobi, ale kto wie; nie wykluczał, że jest w stanie posunąć się do czegoś więcej, skoro już niejednokrotnie zaskoczyła go swoim zachowaniem. I negatywnie, i pozytywnie, ale o tym drugim wolał głośno nie mówić.
- Zamiast ubarwiać, można po prostu nie słuchać - zasugerował - albo znaleźć skuteczny sposób na to, by sprawić, by te usta nie miały jak czegokolwiek powiedzieć. - Samemu w tym momencie zsunął swoje spojrzenie z ciemnych tęczówek kobiety wprost na jej pełne usta, na których skupił wzrok (prawdopodobnie) na parę sekund za długo. Bez żadnego skrępowania, za to z uniesionym w kpiący sposób kącikiem swoich warg.
- Doskonale wiem, jak ono dokładnie brzmi - oświadczył, kładąc nacisk na konkretne słowo. - Devono - dodał szybko, wraz z poszerzającym się zadziornie uśmiechem. To akurat z niewiadomych przyczyn pamiętał, zamiast rzeczy bardziej istotnych jak na przykład to, skąd mogła wynikać jej początkowa (i ciągle trwająca) awersja względem jego osoby.
- Nie jest mi przykro, że ponownie cię rozczarowałem - powiedział z rozbawieniem, które w innym przypadku nijak miałoby się z wypowiedzianym zdaniem, skoro z reguły ludziom bywało przykro, że się kogoś rozczarowało, szczególnie nie pierwszy raz, tylko kolejny. Może w innym życiu - poprzednim; takim, w którym liczył się ze zdaniem innych - wziąłby do siebie to, co usłyszał od ciemnowłosej, a teraz puścił to mimo uszu.
...i właśnie tuż przy jednym z nich poczuł ciepły oddech i krótkie muśnięcie warg, przez co całkiem odruchowo i bezwiednie spiął się, nie będąc świadomym tego ataku.
- Taki, przy którym zrozumiesz, że lepiej mnie nie prowokować - skwitował, w międzyczasie łapiąc jej nadgarstek mocnym objęciem swoich palców. Podniósł się z fotela i pociągnął Eileen mało delikatnie w swoją stronę.
- A jeśli już to robisz... - mruknął, lawirując między jej twarzą, obojczykiem a drugą, wolną ręką. Swoją dłoń wsunął pod materiał jej bluzy, skoro miał coś do sprawdzenia. Coś innego, niż to, co oznaczał jej tatuaż.
- To przygotuj się na to, że nie zostawię tego bez odpowiedzi. - Tej werbalnej i niekoniecznie. Po tym, jak już przekonał się, czy wcześniej go kłamała czy wręcz przeciwnie, puścił jej rękę i odsunął, nie odpuszczając krótkiego, złośliwego uśmiechu, jaki przyozdobił na chwilę jego twarz.
- Zostajesz tu? - zapytał, kiedy podszedł do drzwi i zgarnął z zamka klucze. Miała dwie opcje - zostać tu i czekać, albo pójść z nim, skoro mieli tylko jedną parę kluczy. Co za niefart.
Sorry, musiałem!
[dice]d2 = 1561003278 [/dice]
1 - coś
2 - nic
-
Nigdy nie zapytał.
Nie zapytał, skąd wzięła się awersja do jego osoby.
Pytanie zwykle wystarczało w takiej sytuacji.
Czy odpowiedziałaby mu, gdyby jednak zdecydował się na taki krok? Prawdopodobnie tak, gdyby nie to, że z kolei ona założyła, że doskonale znał odpowiedź. Musiał znać, a zatem potraktowałaby tego typu pytanie z ust Blake'a wyłącznie jako próbę ostatecznego ośmieszenia jej i zadrwienia.
— Nie musisz przyśpieszać swojego końca — skwitowała szorstko brzmienie jej imienia. Jak widać, ewidentnie nabrała już do tego dystansu. — On i tak jest nieunikniony i prędzej czy później nadejdzie. — Wzruszyła ramionami, bo wcale nie powiedziała, że to ona będzie sprawczynią, choć wydźwięk mógł na to wskazywać. Niespecjalnie się tym przejęła. Nawet jeśli - a może przede wszystkim - gdy ten w następnej kolejności postąpił dość szybko i gwałtowanie, nie pozostawiając jej możliwości na manewr.
Przez chwilę zabrzmiał wyjątkowo poważnie, surowo, a ona zastygła w bezruchu, mierząc się z jego wzrokiem, jak i również dotykiem. Cień wyzywającego uśmiechu mimowolnie przebiegł przez jej twarz, wbrew ostrzegawczemu wydźwiękowi oraz temu, iż zapewne powinna odnieść się do wypowiedzianych przez Griffitha słów z większą pokorą. W końcu chodziło o niego. A może właśnie dlatego, że chodziło o niego, zareagowała tak, a nie inaczej?
— To groźba czy obietnica? — odparła, gdyż ramy jednego i drugiego zacierały się ze sobą, nie stanowiąc aż takiej różnicy w ogólnym rozrachunku.
Odprowadziła go wzrokiem, nie odpowiadając mu od razu i bezpośrednio. Zamiast tego odeszła w kierunku miejsca, w którym wcześniej zostawiła swoją kurtkę, zgarnęła ją, po czym dołączyła do niego.
— A co, chcesz mnie zabrać na wycieczkę? — Spodziewała się, że będą spędzać ze sobą jak najmniej czasu, tylko wtedy, kiedy będzie to koniecznie, a unikanie się dla własnego komfortu zacznie sprawiać pewne trudności. Co prawda jej plany nie zakładały więcej wspólnego przemierzania szlaków, ale skoro padła już taka sugestia (co z tego, że w formie żartu), to była w stanie nagiąć swój wyimaginowany harmonogram.
Nagle w domku rozległo się donośnie pukanie. Rzuciła kontrolne spojrzenie mężczyźnie i jako że stała przy drzwiach, otworzyła je. Wyłoniła się zza nich kobieta, która wyszczerzyła się nienaturalnie, gdy tylko zarejestrowała czyjąś obecność.
— O, są już państwo. Wyśmienicie! — zaświergotała śpiewnym tonem, wpraszając się do środka i odwracając do nich przodem. — Widzę, że zdążyli się państwo rozgościć. W samą porę. No, i jak się podoba? Och, państwo pewnie nie macie pojęcia, kim jestem. Otóż na imię mam Miriam i jestem państwa opiekunem. Są państwo gotowi do zapoznania się z naszym programem? — Kobieta popatrzyła po nich z niesłabnącym entuzjazmem i coraz szerszym uśmiechem, który zdawał się rosnąć proporcjonalnie do rozmiaru dezorientacji, przemawiającej przez Shepherd. Trzeba było udawać, że nikogo nie ma.
-
- Odkrywcze - mruknął, spoglądając na nią z politowaniem - ten karawan, który jeździ dość często na Phinney Ridge należy do mnie, Shepherd, nie musisz mnie uświadamiać, że wszystkich czeka dół w ziemi, albo krematorium - dokończył myśl, nie bawiąc się w bardziej subtelne określenia na śmierć. Cóż, i tak dół w ziemi - w kontekście godnego pochówku, jaki oferowali w Serenity - czy spalenie ciała w krematorium i przesypanie prochu do urny było lepszą opcją, niż znajdowane po latach w randomowych miejscach zwłoki ludzi zaginionych, czy zamordowanych.
Groził, czy obiecywał?
Otaksował spojrzeniem jej sylwetkę, nie odpowiadając od razu, a dopiero po tym, kiedy wzrok raz jeszcze osiadł na wysokości kobiecych tęczówek.
- A twoim zdaniem jedno musi wykluczać drugie? - podjął, przy zadanym (retorycznym?) pytaniu unosząc zadziornie podbródek. Oboje prowadzili między sobą grę pozbawioną zasad i reguł; nie istniało w tym nawet bycie fair play, zatem nie zamierzał słać jasnych deklaracji odnośnie swoich intencji. Zresztą, szczególnie wtedy, kiedy sam jeszcze nie wiedział jakie one są, a często działał spontanicznie, instynktownie, bez przemyślenia.
- Tak - potwierdził pewnie - słyszałem, że można spotkać tu między innymi niedźwiedzie, czy wilki - dodał po chwili namysłu, skrobiąc się przy tym po kilkudniowym zaroście. Prędko jednak pozorna konsternacja przemieniła się w rozbawienie, jakie można było dostrzec na jego twarzy.
- Szkoda, że nie będą mogli zrobić sobie z ciebie większej uczty, ale zawsze coś. - Ciężko było stwierdzić, czy to był przytyk sugerujący, że lepsze coś niż nic, czy komplement nawiązujący do jej zgrabnej sylwetki, którą przecież miał okazje całkiem dobrze poznać. Nie tylko w domu Eileen, ale też na kilku zdjęciach, a nawet przed momentem, kiedy musnął opuszkami palców jej nagą skórę. Ostatni gest był na tyle krótki, że nie dawał szans zamknąć w pamięci dokładniejszego obrazu kobiecego ciała, ale jego pamięć potrafiła przywołać inne. Tak samo, jak telefon, ale tego ciemnowłosa nie wiedziała. Jeszcze.
- Wypadałoby kupić coś cieplejszego do ubrania, jeśli... - nie chcemy się zabić siedząc przez cały urlop tutaj. Nie dokończył, za to zmarszczył czoło i obrócił się przodem do drzwi, by po chwili ujrzeć ich gościa. Wysłuchał co kobieta ma do powiedzenia, choć nawet nie zdążył powiedzieć czy chce ten program poznać, czy nie, a ta kontynuowała swój monolog. Na szczęście skupiła się na Dev i jej dłoni, którą chwyciła między swoje zimne ręce.
- A gdzie pierścionek? - zapytała z wyraźnym zaskoczeniem i błyskawicznie spojrzała na ręce Griffitha, który jak tylko to dostrzegł, schował dłonie do kieszeni kurtki. - No tak, wszystko rozumiem! Nie chcecie zgubić obrączek podczas długich, intensywnych i pełnych wrażeń aktywności. - I aż klasnęła w ręce z szerokim, z wciąż tak samo nienaturalnym uśmiechem. - Idziemy - zakomunikowała, kilkukrotnie wskazując im drzwi, za którymi - najlepiej od razu - mieli się znaleźć.
- To... co to za program? - zapytał wreszcie, zatrzymując się przy progu, by Eileen wraz z Miriam wyszły. Miał klucze i nie zamierzał się z nimi rozstawać.
Za to chętnie rozstałby się z obiema paniami i ruszył w samotną podróż, ale tego nie dało się zrealizować.
-
— To nic strasznego w porównaniu z przebywaniem z tobą — prychnęła pod nosem niewzruszenie, co najmniej jakby te dwie rzeczy były ze sobą równoznaczne w kontekście poziomu zagrożenia. Mimo wszystko dodała niestrudzenie: — Na ratunek z twojej strony bym nie liczyła. Poza tym jeszcze by się okazało, że ostatecznie to ja musiałabym ratować ciebie. — Posłała mu zuchwały uśmiech. Chyba nawet byłaby w stanie stanąć na wysokości zadania i postąpić iście bohatersko, chociażby po to, żeby zrobić mu tym na złość, lub z jakiegokolwiek innego, równie pokrętnego, niewynikającego ze zwyczajnej chęci niesienia pomocy powodu.
— No właśnie, gdzie pierścionek? — zawtórowała Miriam, chyba bardziej w wyniku niedowierzania wobec jej bezpośredniości, aniżeli przytyku do mężczyzny. Aczkolwiek to na niego skierowała wzrok, wbrew pozorom pozbawionego zarzutu, z jakim ucharakteryzowała brzmienie swoich słów, a raczej przebijającym się przez niego rozbawieniem. Szybko jednak zabrała dłoń z uścisku opiekunki, zanim ta zdążyła zrobić to sama. Tym bardziej, że nie wyglądała na taką, która łatwo odpuszczała, a powściągliwość cielesna należała do jej mocnych stron.
— Chyba nie sądził pan, że zostawimy państwa bez atrakcji? — Z kobiecych ust wydobył się dźwięczny śmiech. — Doskonale zdaję sobie sprawę, że państwo sami są w stanie zadbać o to we własnym zakresie. — Tutaj sugestywnie prześlizgnęła po nich wzrokiem, cały czas kierując się przed siebie. Może chciała do nich dołączyć? — Ale co stoi na przeszkodzie, żeby trochę w tym pomóc? My dbamy o komfort i samopoczucie naszych klientów. To leży w naszej gestii, sami państwo rozumiecie. Och, co mi tam! Mówcie mi Miriam — zawyrokowała, jak gdyby tej samej poufałości oczekiwała od swoich podopiecznych.
Ruszyła za nią, mimo że nie w smak jej to było. Chciała zapoznać się z okolicą, ale na własnych zasadach. Liczyła na trochę swobody przed zapadnięciem wieczoru, a tak, każdy jeden krok będzie kontrolowany przez Pennywise'a w przebraniu kobiety. W takim położeniu nawet towarzystwo Blake'a wydawało się lepszą opcją, a z pewnością mniej szkodliwą, bowiem podejrzewała, że domniemane atrakcje nie będą odstawać jakoś bardzo od tych, które w pierwszej kolejności ich tu przywiodły.
— A zatem Miriam — zaczęła, idąc za ciosem — wiesz może gdzie tu można dostać coś do jedzenia? Umieram z głodu — powiedziała bezpardonowo. Co więcej, czuła, że od tej jej paplaniny zgłodniała jeszcze bardziej.
— Akurat my nie oferujemy wyżywienia, ale znam pewną świetną miejscówkę oddaloną kawałek od naszego domku, jak każdy jeden punkt na naszej romantycznej mapie uniesień. Dłuższy spacer tylko dodaje uroku całej wyprawie i pozwala zapoznać się z bogactwem tutejszej przyrody. Przypomnij mi, proszę, o tym pod koniec zapoznawania się z programem, to szepnę ci do ucha nazwę. — Uśmiechnęła się typowo dla siebie, dodatkowo puszczając oczko, po czym faktycznie powróciła do pierwotnego zamiaru, nie nabrawszy wcześniej oddechu, co by nie zapowietrzyć się w trakcie nadchodzącego monologu. — Najpierw jednak pragniemy zaproponować pełen serwis wypoczynkowy, w tym...
[dice]d3 = 2045754873 [/dice]
1 - ...wędrówka naszym specjalnym szlakiem zakochanych, prosto do kompleksu SPA. Siłownia, masaże, baseny, kąpiele błotne! Właśnie wprowadzono nowy rewolucyjny zabieg. Peeling azjatycki! Odmładza o 10 lat i pobudza wszystko to, co pobudzone być powinno. Proszę mi wierzyć, na wyjeździe takim jak ten to istne wybawienie. Wiem, co mówię!
2 - ...romantyczna przejażdżka kolejką linową, z której można podziwiać zapierające dech w piersiach widoki.
3 - ...lekcja rumby, bo nie od dziś wiadomo, że nic tak nie pobudza i rozgrzewa w te mroźne dni. A prowadzona jest przez wybitnego trenera takich osobistości jak siedmiokrotny wicemistrz konkursu tańca-połamańca, przeprowadzanego i rozsławionego w West Appleton, w stanie Wisconsin.
— Poza tym wszystkie inne, równie ekscytujące i romantyczne zajęcia, które pozostają niespodzianką — zakończyła bez zająknięcia, w tym samym czasie przystając przy niewielkim kantorku, czymś na zasadzie recepcji, w którym zniknęła, by po krótkiej chwili powrócić z dwiema ofertami zawierającymi szczegółowe informacje, które kolejno im wręczyła.
Eileen, powstrzymując śmiech (oczywiście zaraz po tym, kiedy pierwsze pokłady zdegustowania spowodowane nadmiernym użyciem słowa: romantyczne już minęły), zaczęła zastanawiać się, czemu właściwie miały służyć te atrakcje, bo z pewnością nie wypoczynkowi. Wydawać by się mogło, że przybrały podprogowy cel, mający chyba prowadzić do przedłużenia gatunku, chociaż jakoś bardzo się z tym nie kryli. To grubsza sprawa musiała być. Jakaś jedna wielka sekta?
-
- A za kogo mnie miałaś? - zapytał odruchowo, zanim przemyślał swoje pytanie i to, czy udzielona mu odpowiedź nie będzie zbyt prosta i przewidywalna, więc kontynuował. - Poza byciem mordercą, to już wiem - oświadczył lekko, po swoich słowach splatając ręce na klatce piersiowej i opierając spojrzenie na twarzy Eileen. Szkoda było kończyć tę rozmowę, aczkolwiek musieli, skoro w (chwilowo) ich skromnych progach pojawił się niezapowiedziany gość.
- Dałem innej - odpowiedział, zupełnie ignorując konsternację, jaka pojawiła się na twarzy Miriam. Kobieta najprawdopodobniej nie wiedząc, czy to żart, czy właśnie popełniła wielkie faux pas, zachichotała nerwowo i pytająco spojrzała na Eileen, jakby ta miała jej wyjaśnić co Blake miał na myśli i czy jest świadoma, że właśnie powiedział o jakiejś innej. Jeszcze dochodziła opcja, że byli w otwartym związku, co mogło - niestety - skłonić kobietę do wyrażenia chęci dołączenia do nich.
- Nie sądziłem nawet, że trafi nam się takie miejsce na urlop - mruknął kpiąco, oglądając się przy tym przez ramię. Devona poniekąd miała świadomość tego, jak wyglądało poczucie humoru Blake'a, zatem bez większego problemu mogła stwierdzić, że więcej było w tym przytyku, niż pochwały, aczkolwiek ich nowa znajoma uznała, że jest wręcz przeciwnie i z zachwytem klasnęła w dłonie.
- Prawda? Jest bajkowo - odparła z szerokim uśmiechem, jaki im posłała. - Zobaczycie w nocy. Gwiazdy pięknie przebijają się przez korony drzew, a okno przy łóżku umożliwia romantyczne obserwacje bez wychodzenia na zewnątrz - poinformowała z rozmarzeniem, po którym z jej gardła wyrwał się cichy (i zdaniem Blake'a - niepokojący) chichot. Zerknął ukradkiem na Eileen, chcąc samym spojrzeniem przekazać ciemnowłosej, że z tą kobietą jest coś nie tak i najpewniej dogadałaby się z kierowcą ich taksówki.
- O ile będziecie mieli czas, żeby patrzeć w niebo. - Mrugnięcie było na tyle sugestywne, że nie musiała nawet nic dodawać. Griffith ukradkiem zerknął to w jedną, to w drugą stronę, będąc gotowym pociągnąć Eileen za sobą - kiedy Miriam żwawym krokiem szła przed siebie i opowiadała, mogli skręcić w jedną z wąskich tras i najwyżej przy kolejnym spotkaniu skłamać, że się zgubili. O ile nie nauczą się na błędach i znów komukolwiek otworzą. Jego genialny pomysł nie doczekał się realizacji, kiedy usłyszał o kolejce linowej.
- Świetnie - rzucił z entuzjazmem - rozumiem, że w wagoniku będziemy sami? - Uniesiona brew sugerowała, że jego pytanie oczekiwało na odpowiedź. - Znalazłem nowy sposób, by się ciebie pozbyć - wyszeptał cicho wprost do ucha ukochanej, a żeby zamaskować to gestem niby-czułości, musnął wargami kącik jej ust, ignorując przesłodzone: och, jak romantycznie!, wyświergotane w tle.
-
Czy aby na pewno miała go za kogoś więcej? Za kogoś ponad to, co zostało już powiedziane. Czy po prostu chciała mieć?
Z pewnością podświadomie chciała, aby odsłonił przed nią coś, co odsunęłoby ją od przekonania, że był mordercą, zamiast podsycać je nieustannie, mimo że wygodnie było trzymać się tego kurczowo. Łatwo było go obwiniać w celu uśmierzenia jakiegoś wewnętrznego bólu i żalu spowodowanymi utratą przyjaciółki. To wszystko ułatwiało. Przynajmniej do czasu. Od kilku długich tygodni studiowała akta w poszukiwaniu jakiegoś tropu naprowadzającego na jego winę, które w ferworze zdarzeń mogły (nie)przypadkowo zostać pominięte lub zatajone. Cokolwiek. Powodowała nią duża determinacja, desperacja i naiwność. Poszukując swojej upragnionej prawdy nie wzięła pod uwagę, że ta może być zupełnie inna, i że zamiast dowodu winy może równie dobrze odnaleźć przepustkę do jego niewinności. Niewinności w jej oczach. Być może on tego nie potrzebował, ale ona tak, bowiem nie zdawał sobie sprawy jak bardzo go nienawidziła za to, że musiała go nienawidzić. Za to, że istniała możliwość, że nie było niczego więcej. Ona sama chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie do końca, w każdym razie.
— Możemy nie mieć — zgodziła się. — Będziemy zajęci nitkowaniem zębów — mruknęła w odpowiedzi na aluzję kobiety z całkowitą powagą w głosie, co najmniej jakby jej nie zrozumiała albo wcale nie żartowała. Wiadomo przecież, że porządne nitkowanie wymaga czasu, więc według niej, to nie było ani trochę przesadzone. — Sobie nawzajem — dorzuciła, żeby zaspokoić wścibską i ciekawską naturę kobiety.
Nie mógł wiedzieć, że również snuła plany co do zwinnej ucieczki przed roześmianą opiekunką. A może się domyślał? Pomocne mogło się okazać spojrzenie, jakie na niego skierowała w pewnym momencie podczas maszerowania, a które niejako wyrażało taką potrzebę. Upewniała się, czy podzielał jej zapał, chociaż gdyby tak nie było, nie miałaby większych oporów przed uprowadzeniem go.
— Może zyskałbyś większą skuteczność i powodzenie, gdybyś przestał mnie na okrągło o tym uprzedzać — skwitowała przekornie, lustrując męską twarz wzrokiem, a kąciki jej ust mimowolnie poszybowały ku górze, kiedy pewna zuchwała myśl zrodziła się w jej głowie. — I szukać pretekstu — dodała z wymownym wyrazem, idąc w jego ślady i ściszając ton głosu do szeptu, rzecz jasna w odniesieniu do muśnięcia, które pomimo braku stosownego komentarza, nie puściła mimo uszu.
— Ruszajmy, gołąbeczki! — zawołała Miriam, raz jeszcze klaszcząc w dłonie i ochoczo uśmiechając się do nich, by w następnej kolejności odwrócić się i ruszyć naprzód. — Och, jak przyjemnie patrzy się na zakochanych. Jest coś... romantycznego w tym, jak patrzycie na siebie. Szczególnie ty, moja droga. Tak, tak, widziałam to! — Znowu ten niepokojący chichot. — Nic tak nie uskrzydla jak miłość! Jak się poznaliście? — Nie odpuszczała nawet będąc w ciągłym ruchu. Najwyraźniej była już zahartowana po dręczeniu i atakowaniu niewinnych ludzi.
-
- Czyli masz mnie za kogoś więcej - powtórzył, rzecz jasna tworząc sobie swoją własną definicję do słów kobiety, przecież nie mógłby inaczej, jak i sądził, że i ona obróciłaby taką jego wypowiedź i wyrzuciła pod takim kątem, jaki by jej pasował. - Dobrze wiedzieć - dodał, z wymownie uniesioną ku góry brwią i cichym, rozbawionym prychnięciem, jakie w jego mniemaniu miało być oznaką triumfu w tym starciu.
Można było mówić wiele o ich dziwnej relacji, jakiej sami nie potrafili określić, ale bez zawahania mógłby stwierdzić, że Eileen wraz ze swoją nieprzewidywalnością była... intrygująca. Nie zawsze był co prawda z tego faktu zadowolony - a na pewno nie w pierwszej chwili tuż po tym, jak go czymś zaskoczyła (jak na przykład zamknięciem się w domku od środka) - lecz po czasie uznawał, że to ciekawsze, niż sztampowe zachowania, które można było przewidzieć przed tym, nim uwidocznią je działania.
- Dlaczego akurat... nitkowanie zębów? - zapytał cicho, wcześniej starając się nie parsknąć śmiechem. - Lubisz bawić się na ostro, Shepherd? - podjął, w zasadzie nie oczekując od niej odpowiedzi, bo zamiast tego kciukiem przesunął pod jej wargą i tuż pod miejscem, które mogło lepiej zapamiętać jego zęby, skoro już o nich wspomniała. Tak czy inaczej po akurat tym, co przeszło mu przez myśl nitkowanie nie było potrzebne, aczkolwiek ich opiekunka najwyraźniej wyłapała temat ostrych zabaw i przykryła dłońmi zaróżowione policzki. Niestety, zdradził ją chichot i rozmarzony wzrok.
- Nieee - mruknął przeciągle - gdybym cię o tym nie informował, nie miałbym z tego tyle zabawy. - I faktycznie tak było, skoro w praktyce nie zamierzał jej krzywdzić (chyba że poprosi, co nie), ani tym bardziej zabijać (tu też - jak poprosi, to może to przemyśli). Droczył się, co jakiś czas w ich dialog wplatając niby-groźbę, co też sama zrobiła z sugestią związaną z uduszeniem go w nocy. Aż na myśl przychodził scenariusz Mr. & Mrs. Smith, tym bardziej, że w oczach Miriam byli małżeństwem. A Jolie zawsze przyjemnie sobie powspominać.
- Szukam pretekstu do czego? By cię pocałować, słonko? - Tym razem przygryzł swoją wargę od środka, by powstrzymać śmiech, ale - niestety - kpiącego tonu przy nazwaniu jej słonkiem nie potrafił. Prędzej mógł określić... chmurą gradową, albo innym huraganem, choć najwyraźniej pani przewodnik nie wyłapała ironii i poszerzyła swój - i tak - przerażająco rozciągnięty uśmiech.
- Widzisz? - Rozłożył ręce na boki, by po chwili zatrzeć w geście triumfu dłonie. - Nie tylko ja zauważyłem jak na mnie patrzysz - zakomunikował, przywołując w pamięci pewną scenkę, która miała miejsce kilka miesięcy temu w sklepie jej ojca. I nie miało znaczenia to, że już zupełnie nie pamiętał jak na niego patrzyła, ani dlaczego to powiedział.
...tak samo, jak umknął mu sposób poznania.
- Nie do końca... wiem... - odpowiedział poważniejąc nagle. - To było albo w sklepie twojego ojca, albo... - Przesunął dłonią po karku, by kilka sekund później przekierować wzrok na kobietę i z pytaniem oprzeć spojrzenie na jej ciemnych tęczówkach.
- Czy mieliśmy wspólnych znajomych? - Coś mu się kojarzyło... ktoś mu się kojarzył, ale nie chciał wymieniać jej imienia, tym bardziej, że związane było z nieprzyjemnymi wspomnieniami odsiadki.
Nie, to nie mogła być o n a.
-
— Nie pochlebiaj sobie, Griffith. — Poniekąd spodziewała się po nim podobnej reakcji, stąd też te utarte słowa w ramach odpowiedzi. Niezależnie od jej intencji, czy szczerości i nieszkodliwości, jakie z nich płynęły, wciąż miała pewne opory przed ich wyrażaniem w obawie o to, że ten użyje ich przeciwko niej, albo co gorsza, ona nie będzie już w stanie ich zripostować z właściwą sobie przekorą, właśnie ze względu na autentyczność, jaką przybrały. — To znaczy, że poprzeczka jest wysoko postawiona — dodała dla ścisłości, wcale nie wyprowadzając go z błędu, a zamiast tego sugerując, że nie dałby rady sprostać oczekiwaniom, jakiekolwiek one były.
— Zależy z kim — odparła wymownie, opierając spojrzenie na męskich tęczówkach, kiedy kciukiem operował przy jej wardze, by w następstwie tego czynu opuścić je nieco zbyt sugestywnie na jego usta. Wbrew pozorom nie pomyślała o oczywistym, a nawet jeśli, to skarciła się za to niemal od razu, albowiem już po ostatnim razie była zła na siebie, że nie pozostawała obojętna na zwykłe prowokacje, że potrafił wzbudzić w niej przyjemne, pozbawione drwin i pożądliwe odczucia, co stanowiło sprzeczność wobec normalnego przebiegu konfrontacji z jego osobą. Wszelkie rozważania tego typu nie pomagały w jej małej, prywatnej misji i wprowadzało tylko niepotrzebny chaos tam, gdzie być go nie powinno. Mimo wszystko dalej się im poddawała, aczkolwiek jej poczynania bynajmniej na to nie wskazywały.
— Może miałbyś więcej — zauważyła jakże błyskotliwie, jedocześnie unosząc brwi w wyzywającym wyrazie, co zresztą szło już w parze z podobnymi potyczkami i przekomarzaniem się. Czyż to nie brzmiało bardziej obiecująco i... nieprzewidywalnie? W końcu lubił to w niej, tak?
— Jesteś mało zabawny — mruknęła, krzywiąc się zupełnie mimowolnie w odpowiedzi na pieszczotliwy zwrot, z jakim się do niej zwrócił. Doskonale wiedziała, że była to celowa zagrywka, a mimo to i tak nie potrafiła znieść tego nienaturalnego brzmienia. W każdym razie nie bez widocznego grymasu i niezadowolenia, które okazała szturchając go jeszcze w ramię, chcący chyba wybić mu z głowy podobne pomysły na przyszłość. Chociaż w tym celu powinna celować trochę wyżej. Znając go, będzie jeszcze ku temu szansa, więc nie wszystko stracone.
— Bez urazy — zaczęła, nie dbając o takie ryzyko — ale nie jesteście najbardziej wiarygodnymi osobami — dokończyła na swoją obronę, niby niewzruszona, nie zważając przy tym na fakt, iż ona również nie wyszła na specjalnie wiarygodną. Nie pomyślała nawet o tym i nie pomyśli w najbliższym czasie, ponieważ na horyzoncie pojawił się znacznie bardziej absorbujący temat.
Początkowo milczała, przypatrując mu się podczas jego wyraźnych zmagań z przywołaniem konkretnego momentu w wybrakowanej pamięci. Wcale nie zamierzała śpieszyć na ratunek, a zamiast tego przez pierwsze sekundy starała się jakoś przełknąć tę marną próbę wyjścia z twarzą z kłopotliwej sytuacji. Szedł w zaparte w swoim postanowieniu. Nie wiedzieć czemu, założyła gdzieś po drodze, że w końcu przejdzie mu ochota na udawanie i zabawy w amnezje. Oczywistym było dla niej, że robił to z premedytacją, a zatem nie miała oporów przed wyjawieniem rzeczywistych faktów, w bardzo bezpośredni i nieelegancki sposób.
— Zabił moją przyjaciółkę — powiedziała bez ogródek, co najmniej jakby oznajmiała co dzisiaj na obiad, albo - co za ironia - informowała o wydarzeniu początkującym relację, przy czym nieprzerwanie wpatrywała się w niego z posągową twarzą. Nim pozwoliła zapadającej między nimi głuchej ciszy na dobre zawładnąć atmosferą, usłyszała dźwięczny śmiech Miriam, która po krótkiej chwili wyczuwalnej konsternacji, najwyraźniej uznała to za dobry żart.
— Doprawdy, jesteście uroczy! — przyznała z resztkami rozbawienia czającymi się głosie i kącikach ust, kręcąc przy tym głową i nie zatrzymując się w wędrówce do obranego przez siebie celu. Eileen niechętnie skierowała uwagę z Griffitha na opiekunkę, zerkając na nią z nieodgadnionym wyrazem. Naszło ją dziwne, nie mające w ogóle uzasadnienia w obecnej sytuacji wrażenie, że jeszcze chwila, a awansują do miana jej ulubieńców. O ile już się nimi nie stali.
-
- Jasne. Możesz to robić za mnie. - Tym bardziej, skoro już zaczęła ze stwierdzeniem, że ma go za kogoś więcej. Nie planował jednak - o dziwo - przesadnie długo jej tego wypominać, ani powtarzać przy każdej możliwej okazji, a skupił się na temacie w jego mniemaniu ciekawszym.
- Nie będę pytał z kim lubisz - mruknął, wzruszając obojętnie ramionami - ale przez następnych kilka dni skazana jesteś wyłącznie na mnie - stwierdził, a jego pewny siebie uśmiech poszerzył się. Prędko po tym ciche chrząknięcie spowodowało mimowolne przewrócenie oczami na jego twarzy, a spojrzenie przekierował na kobietę, która ten odgłos wydała. Zacisnął na krótką chwilę usta, aby nie parsknąć śmiechem kiedy zrozumiał w jakim kontekście - najprawdopodobniej - padło te chrząknięcie.
- Na mnie i Miriam - poprawił się z pozorną powagą, po czym na dłużej oparł wzrok na jej ciemnych tęczówkach, chcąc bezsłownie przekazać Eileen, że: w takim razie chyba nadal jest bezkonkurencyjny, o ile nie jest zainteresowana kobietą bardziej, niż wyglądało.
Nadal gdzieś szli, a Blake przestał ogarniać, czy miejscem docelowym ich podróży na ten dzień była rzeczywiście kolejka linowa, czy przewodniczka chciała ich wymęczyć tak bardzo, aby po powrocie nie mieli sił nawet na patrzenie się w gwiazdy, a padli tuż po prysznicu i ułożeniu się na miękkich poduszkach.
- Dobrze się składa, skoro nie masz poczucia humoru - rzucił, odbijając w jej stronę piłeczkę. Na całkiem poważnie określenie typu: słonko, nie mogłoby wypaść z jego ust, a na pewno nie w kontekście ciemnowłosej, aczkolwiek jeśli miał się z nią jedynie drażnić, to nie zamierzał się hamować.
- Na pewno idziemy tam, gdzie mieliśmy iść? - zagaił, posyłając pytanie do pleców prowadzącej ich kobiety, która zaczęła niespokojnie rozglądać się to w prawo, to w lewo, aż wreszcie wyciągnęła telefon. Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale może po prostu był uprzedzony do tego Honolulu, gdzie zabrakło słońca tej kobiety. Nie usłyszał odpowiedzi - a może ona padła? - za to bardzo wyraźnie zanotował słowa Shepherd.
- Co? - wymsknęło mu się, w tym samym czasie odbijając te oskarżenie za pomocą przeczącego kręcenia głową. - Zaraz, znałaś Iv? - wypalił chwilę później i zatrzymał się, zaciskając też dłoń na wysokości nadgarstka kobiety, co i ją miało zatrzymać w miejscu. Zignorował to, co mówiła Miriam, jak i ją samą, a zamiast tego wyczekująco patrzył na Eileen, w jej twarzy chcąc znaleźć odpowiedź.
- Nie mówisz o Ivory - powiedział powoli, a pewne obrazy - jeszcze niedawno ulotne i odległe - zaczynały wracać na swoje miejsce. Silny uścisk ustąpił, a on oderwał swoją dłoń od jej ręki.
- Ty... - tam byłaś. Nie dokończył myśli, zamiast tego tkwił z rozchylonymi wargami i zamglonym spojrzeniem niby osadzonym na jej twarzy, a tak naprawdę myślami był daleko, sięgając strzępków historii sprzed kilku lat.
-
— A co, martwisz się tym, że w w innej scenerii nie znajdziesz pomysłu na pozbycie się mnie? — Do tej pory nie zaprzątała sobie głowy tak przyziemnymi sprawami jak prawdziwy cel ich wędrówki, ale jego głośne rozważania zaowocowały tym, iż doszła do wniosku, że równie dobrze mogli zmienić trasę, nie robiło jej to różnicy. Za wiele nie tracili. No chyba że podstępna Miriam postanowiła zaprowadzić ich jednak na lekcje tańca, a to jedyna rzecz gorsza od wszystkiego, co mogło ich tu spotkać. Problem w tym, że chyba nie będzie dane im się przekonać, a to na skutek ingerencji mężczyzny.
— Puść mnie — powiedziała nad wyraz łagodnie, początkowo ignorując pytanie oraz zaskoczenie tym nagłym gestem, lecz z własnej strony nie wykonała żadnego uniku czy manewru. Uważała, że stanowczość, z jaką się wyraziła, była w zupełności wystarczająca, by zastosował się do tej prośby bez szemrania. — Nie obowiązują cię już żadne przywileje z tym związane — dodała z drwiącym uniesieniem kącików ust, bo na dobrą sprawę nigdy nie obowiązywały, ale nie byłaby sobą, gdyby nie wplotła jakiejś dwuznaczności przy idealnie nadarzającej się okazji.
Zabrała dłoń, gdy już ustąpił, tym razem starając się nie zwracać uwagi na delikatnie pulsujący ból w nadgarstku. Zresztą napływ niepochlebnych myśli, pojawiających się w konsekwencji roztargnienia Blake'a, a wraz z nimi narastająca złość, skutecznie ją od tego odwiodły.
— Nathalie! Jej imię to Nathalie. To o niej mówię — rzuciła ze słyszalną irytacją wobec tego, że nie był nawet w stanie zanotować w pamięci jej istnienia po tym jak ją go pozbawił. — Fakt, że jej nie znałeś stawia cię w jeszcze gorszym świetle. — Zmierzyła go pogardliwym wzrokiem, ale zacisnęła usta, nie tyle powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś niestosownego (przed tym nigdy się nie powstrzymywała), co zrobieniem mu krzywdy, gdyż ochota ku temu była przemożna, kiedy tylko myślała, że ucierpiała osoba, najprawdopodobniej nie mająca być jego targetem. W takiej sytuacji nie było szansy jej uchronić, no bo jak?
— Co ja? — Zbliżyła się do niego na tyle blisko, by móc uważniej badać każdą zmianę zachodzącą w jego postawie, którą zapewne upajałaby się w innych okolicznościach. Przez dłuższy czas myślała, że tak właśnie będzie, kiedy dojdzie do konfrontacji, nawet znając jej bezpośredni kontekst; że poczuje ulgę wyrzucając mu wreszcie to, co tłumiła w sobie, jednak raptowność, jaką ostatecznie przybrała, zaskoczyła nawet ją, jednocześnie przestawiając perspektywę w ułamku sekundy, przez co zrozumiała, że była po prostu naiwna w tej kwestii. Wątpiła też, że bardziej korzystne i spodziewane dla niej warunki, miałyby jakiś zbawienny wpływ. — Przypominasz sobie już? — zadrwiła, wbijając w niego przenikliwe spojrzenie. Wcale nie oczekiwała odpowiedzi, ponieważ większość jawiła się mu na twarzy, która zaczęła przybierać niepokojącego wyrazu, aczkolwiek starała się go zignorować, najwyraźniej biorąc to za część jego gry. — Daruj sobie te podchody, Griffith. Nie ma tu już nikogo przed kim musiałbyś udawać — oznajmiła szorstkim tonem. — I oddaj mi klucze do domku. Chcę wrócić — dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Sam fakt, że musiała zniżyć się do tego, aby w ogóle domagać się od niego czegokolwiek był dla niej ujmą. Z tego wszystkiego zapomniała o swoim postanowieniu dotyczącym tego, żeby miło i bez narażania się spędzić te kilka dni.