WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spieszyło mu się, bo obiecał odebrać Lisbeth z treningu, a do przejechania miał jeszcze pół miasta. Towarzyszył mu wiec spory stres i to on był odpowiedzialny w pewnym stopniu za jego roztargnienie i nieuwagę. Kluczyki od auta wyleciały mu z dłoni, a on w swoim gapiostwie kopnął je wprost pod stojący nieopodal wóz. Na jego nieszczęście wpadły jeszcze w szczelinę odprowadzającą wodę z parkingu, więc nie miał nawet jak ich wyciągnąć bez pomocy drugiego kierowcy. Czekał więc grzecznie, przy swoim astonie, chociaż frustracja narastała w nim z każdą mijającą sekundą. Aczkolwiek tego typu perypetie w życiu Remigo nie były niczym nowym, więc nawet nie zdziwiła go taka przygoda. Szkoda tylko, że trafił z deszczu pod rynnę, bo gdy wreszcie na parkingu pojawił się właściciel drugiego samochodu to okazał się nim nie kto inny jak pan Westbrook. Już z oddali Soriente poznał sylwetkę ojca Lisbeth i wiedział, że przekorny los go nie rozczaruje. Westchnął więc z rezygnacją, po czym odbił się od maski swojego auta i przemierzył odległość dzielącą go od Stanley'a. Z chęcią uniknąłby konfrontacji z mężczyzną, ale obawiał się, że to z jego winy Westbrook pojawił się na parkingu, bo wcześniej Remi zdążył poinformować ochronę o swoim małym wypadku, aby ci mogli wezwać właściciela auta. Dlatego przykleił wymuszony uśmieszek do twarzy i starał się nie myśleć o tym jak wyglądała jego ostatnia rozmowa ze Stanleyem.
- Dzień dobry, panie Westbrook - odezwał się pierwszy, skinąwszy mężczyźnie uprzejmie głową. - Cieszę się, że pana widzę - dodał, od razu. - Moje kluczyki wpadły pod pana auto - wyjaśnił, a przy tym ewentualnie rozwiał podejrzenia jakby naprawdę widok ojca Lisy go ucieszył. Co to, to nie. Ucieszył go fakt, że nie będzie musiał tkwić na tym parkingu kilku godzin, bo miał nikłe szanse na to, że ochrona tak szybko znajdzie namiary na właściciela wozu. Całe szczęście, tym razem los się do Remiego uśmiechnął

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stanley miał dzisiaj całkiem niezły humor – nie miał do ogarnięcia aż tak dużo papierkowej roboty. Zupełnie szczerze właśnie ona była zmorą dyrektora szpitala. To nie tak, że Wesbrook nie zdawał sobie sprawy z tego, że wraz z tego typu posadą, jego obowiązki i funkcja w szpitalu diametralnie się zmienią. Czasami tęsknił po prostu za regularnym leczeniem pacjentów. Lubił nieść pomoc ludziom, lubił operować, a teraz robił to wyłącznie podczas bardzo skomplikowanych zabiegów bądź w razie, gdy jego bliscy znajomi potrzebowali najlepszej opieki medycznej. Oczywiście, ufał swojemu personelowi – w innym przypadku by nie zatrudnił ludzi, którzy pracowali w Swedish Hospital. Mimo to, czasami pewnymi sprawami wolał zająć się sam.
Podjechał do supermarketu po jakieś wino i składniki na kolację – mimo, że właściwie miał dwie lewe ręce do gotowania, to opanował parę dań, których – chociażby chciał – nie potrafił schrzanić. Uśmiechnął się, nucąc sobie coś pod nosem, gdy wracał do swojego samochodu, chociaż mina mu zrzedła, gdy tylko zobaczył, kto stoi tuż obok auta. Pożal się Boże facet jego córki. Naprawdę nie rozumiał, co Lisbeth widziała w mężczyźnie tak mocno starszym od samej siebie. Czy nie mogła znaleźć kogoś młodszego, w podobnym wieku? Kogoś, kto na przykład nie zaliczał dziewczyn, kiedy ona śliniła wszystko dookoła? Na co dzień Stanley po prostu starał się o nim nie myśleć, licząc na to, że związek Remiego z Beth się rozpadnie samoczynnie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszelkie próby odwodzenia córki od Soriente prawdopodobnie poskutkują jeszcze większą zażyłością tej dwójki.
– Już nie jest dobry najwidoczniej – mruknął pod nosem, jak rasowy gbur, co raczej nie było pozą często przyjmowaną przez Stanleya. Na co dzień był facetem do rany przyłóż, kochanym, pomocnymi i bardzo uprzejmym. – Och, to wiele wyjaśnia. To znaczy wyjaśnia czemu się cieszysz, że mnie widzisz – wywrócił oczyma teatralnie, bo nie zamierzał bawić się w podobne uprzejmości. Nie cieszył się, że widzi Remiego nawet w najmniejszym stopniu. – W porządku, załatwimy to szybko, ja odjadę, ty weźmiesz kluczyki, wszyscy zadowoleni – oświadczył, na tylne siedzenie wrzucając zakupy, by zaraz zamknąć drzwi i zmierzyć go wzrokiem. – Jak ci się układa z moją córką? – spytał zupełnie nagle, przechylając głowę i patrząc na blondyna zupełnie poważnym wzrokiem. Czy miał nadzieję na odpowiedź „niezbyt dobrze”? Prawdopodobnie tak, chociaż z drugiej strony chciał przecież szczęścia Lisbeth. Szkoda, że to szczęście musiało być pod postacią Remiego Soriente.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sarkastyczna kurtuazja, którą zachowywali podczas tego spotkania jednoznacznie mówiła o podejściu jakie wobec siebie prezentowali mężczyźni. Ani Remi nie przepadał za Stanleyem, ani Stan nie miał najlepszego zdania o Soriente. W sensie.... Wcześniej prawdopodobnie było inaczej, bo z Austinem, francuz przyjaźnił się od dzieciaka. Byli niczym bracia i spędzali ze sobą masą czasu, w tym także w domostwie Westbrooków. Dlatego nietrudno było wskazać moment, w którym postara obu panów zaczęła się wobec siebie zmieniać i chociaż Remi wcale nie chciał konfliktu z teściem to niestety, ale nieumiejętność dogadania się sprawiła, że stało się zupełnie inaczej.
- Pan to powiedział - odparł, a na jego twarzy pojawił się piękny, wcale nie ironiczny, uśmieszek. Absolutnie zgadzał się ze słowami Stana, bo jakby były idealnym odzwierciedleniem tego co Remi sam pomyślał. - Świetnie, bo właśnie miałem zaproponować takie samo rozwiązanie. Jak widać umiemy się jednak porozumieć - dodał i ciężko powiedzieć, czy była to próba zażartowania w sympatyczny sposób, czy jednak lekki przytyk. Soriente w zasadzie sam nie wiedział, bo asekuracyjnie chciał pozostawić kwestię interpretacji swojemu rozmówcy. Każda droga wydawała mu się odpowiednia, bo jako tako zachowywał twarz. Mimo, że zaogniać konfliktu z Westbrookiem nie chciał, to z drugiej strony nie miał zamiaru nadmiernie się przed nim płaszczyć.
Tylko, że mężczyzna sam go zaskoczył swoim pytaniem. Niby nic wielkiego, normalna sprawa, ale jednak... Odczytał je zupełnie tak samo jak swoje własne słowa. Nie wiedział, czy to próba pojednania, czy jednak forma zaczepki.
- Znakomicie, dziękuję - odpowiedział z miejsca, ale speszył się przy tym nieznacznie. Niezręcznie przeczesał włosy palcami spoglądając gdzieś ponad ramieniem Stana i szukając w myślach bardziej rozbudowanej odpowiedzi. - Właściwie będę jechał odebrać ją z treningu. Mam nadzieję, że się nie spóźnię, ale sądzę, że wybaczy mi te kilka minut, gdy wyjaśnię jej z kim miałem przyjemność porozmawiać - dodał wracając przy tym wzrokiem do twarzy Westbrooka. - A co tam u pana? Proszę pozdrowić Oli... Znaczy się panią Westbrook - rzucił niezgrabnie. W porównaniu ze Stanem, Remi miał o wiele lepszy kontakt z jego żoną. Właściwie chyba nadal byli w całkiem dobrej relacji, aczkolwiek nie miał okazji zamienić z nią słowa od tej feralnej rozmowy jaką przyszło przeprowadzić im we czwórkę kilka tygodni temu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stanley doskonale wiedział, że Remi za nim nie przepadał – nie dał mu nawet najmniejszego, złamanego powodu, dla którego mógłby go polubić. Z drugiej jednak strony, jak mógł mieć dobre zdanie o niemal czterdziestoletnim facecie, który leciał na jego piętnaście lat młodszą córkę? Nawet jeśli chciał polubić Remiego, to ciągle myślał o tej przepaści i samo to było wystarczającym powodem, żeby uważać Soriente za zwyrodnialca. Szczególnie, że Lisbeth też na pewno znał od dzieciaka, skoro przyjaźnił się z Austinem. Poza tym szczerze i z całego serca Stan miał nadzieję, że jednak teściem Remiego nigdy, przenigdy nie będzie, bo jego córka pójdzie po rozum do głowy.
– Ale ty pomyślałeś – wzruszył ramionami nieco bezradnie, bo nie musiał pałać do niego sympatią. Kiedyś na pewno Stan zabierał Remiego i Austina na jakieś mecze, ale teraz sytuacja się zmieniła i chyba ostatnim, na co miał ochotę, to spędzanie czasu z Soriente. Tak dla zasady. W gruncie rzeczy Remi mógł być najlepszym facetem na świecie dla Lisbeth, a Westbrook i tak by go gdzieś tam w głowie demonizował. Inna sprawa, że Olivia trochę próbowała go przekonać, że może naprawdę powinien dać mężczyźnie szansę. Ze słabym skutkiem, oczywiście. – Ja się spieszę do żony, ty pewnie też masz jakieś miejsce, w którym musisz się znaleźć – uśmiechnął się półgębkiem, na końcu języka mając powiedzonko, że „wielkie umysly myślą podobnie”, jednak sobie darował. Musiałby darzyć go sympatią, a… Tak nie było, umówmy się.
W gruncie rzeczy kolejne pytanie można było interpretować dwojako. Niby neutralnie rzucone, ale faktycznie, Stan miał cichą nadzieję, że może nie wszystko jest w porządku. Mimo to, nawet się nie skrzywił, gdy Remi powiedział, że układa im się znakomicie, co było dość dużym wyczynem!
– To dobrze, najważniejsze, że Beth jest szczęśliwa – powiedział bardziej do siebie, trochę jak mantrę. W takich chwilach właśnie to sobie starał powtarzać. – Myślę, że na pewno zrozumie, czasami tak bywa. Już lepiej z jej ręką? – spytał z troską, bo w sumie skoro wróciła do treningów, to najwidoczniej ręka była sprawna i nic się z nią nie działo. Wiedział jednak, że jeśli dzwoniłby do Liska w tej sprawie, to pewnie by się zaczęła wkurzać, że traktował ją trochę jak dziecko (co bezsprzecznie czasami robił).
– W porządku, jestem po dyżurze. Olivia na pewno się ucieszy. Ma trochę inny stosunek do tego… Wszystkiego- stwierdził, w ten właśnie sposób określając związek Remiego z własną córką. – A u ciebie? – odbił piłeczkę, bo przecież wcześniej pytał jedynie o związek, nie o życie Soriente. Nadal trzymał się formy "ty", bo jednak znał go od dziecka i dziwnie gdyby nagle zaczął mówić Remiemu per "pan".

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się błaho, bo oczywiście Stan miał rację. Nie było co też ukrywać tego, że za sobą nie przepadali. Jeden i drugi nie miał powodów, aby myśleć o sobie wzajemnie w jakiś superlatywach. W sensie teraz nie mieli takowych powodów, bo wcześniej pan Westbrook wydawał się Remiemu świetnym facetem i wspaniałym ojcem, który karierę potrafił połączyć z życiem rodzinnym i całkiem nieźle mu to wychodziło. Szkoda tylko, że nieco przegapił moment, w którym Lisa potrzebowała pomocy, ale z drugiej strony dotarcie do młodej Westbrook nie było łatwe. Mamiła i okłamywała bliskich już od dawna, więc nic dziwnego, że rodzice nie mieli pojęcia o tym jak kiepsko sobie radziła z pewnymi sprawami. Nawet Remiego nadal okłamywała, chociażby co do miejsca, w którym pracowała, więc... Ale nie istotne, bo dostrzeganie wad w Stanie było dla Remiego obecnie ulubionym sportem, więc nie miał zamiaru usprawiedliwiać teścia, bo tak.
- Tak, nawet kilka takich miejsc - mruknął, wszystkie z daleka od ciebie i twojej niezadowolonej gęby dodał w myślach uśmiechając się przyjaźnie. Miał jechać do po Lisę, o czym chwilę później poinformował mężczyznę, bo ten dość bezpośrednio zapytał o związek ze swoją córką. Nieco zaskoczył tym Remiego, ale oczywiście ten nic nie dał po sobie poznać. - Jest, a przynajmniej taką mam nadzieję. Robię co w mojej mocy, by tak było - odpowiedział z miejsca, zaś z jego słów nie tylko biła pewność siebie, ale swego rodzaju troska, bo faktycznie Lisbeth stała się jego oczkiem w głowie i oddałby wszystko byleby była szczęśliwa. - Tak. Już dawno chciała wrócić do treningów, ale jej nie pozwoliłem i właściwie to pierwszy raz odkąd jej ręka jest już sprawna - przyznał. Znał Lisę za dobrze i wiedział, że nawet, gdy mówiła iż nic nie będę z dłonią robić to istniało ryzyko, że kłamała. Dlatego poza joggingiem i rozciąganiem, właściwie na nic innego jej nie pozwalał i trochę przesadnie tego pilnował, ale cóż... Znał jej możliwości i wolał dmuchać na zimne.
- Tego wszystkiego? - Złapał go za słówko, bo jakby.... Nie rozmawiali wcześniej wprost o tym wszystkim, w sensie nie w cztery oczy. Ich pierwsze spotkanie, po tym jak Stan i Olivie dowiedzieli się o jego związku z Lisą było dość burzliwe. Potem niby pogadali jak dorośli, ale bez dwóch zdań, ani Remi, ani Stan niekoniecznie uczestniczyli w tej rozmowie dobrowolnie. Dlatego zaskoczyło Soriente to, że teraz Stan jakby sam z siebie nawiązał do tego co było między Remim, a Lisą. - Wszystko w porządku, dziękuję. Niedługo zaczynamy kolejny sezon programu, więc całkiem sporo pracuję. Będziemy mieć świetnych gości i tegorocznych oscarowych zwycięzców, także mam nadzieję, że będzie pan oglądał - odpowiedział, a na sam koniec pozwolił sobie na delikatny żarcik.
Kino było jego konikiem. Właściwie wychował się na planie zdjęciowym, a teraz prowadząc program poświęcony kinematografii czuł się jak ryba w wodzie, nic więc dziwnego, że w jego głosie dało się wydać ekscytację tymże tematem i pracą jaką na co dzień wykonywał. Może daleko temu było do rangi tak prestiżowej i szanowanej posady jaką obejmował Stan. I nie oszukujmy się, ale Remi zdecydowanie nie odnalazłby się w tak odpowiedzialnym i trudnym zawodzie, ale kochał to co robił i czerpał z tego przyjemność, którą mógł się dzielić z innymi, a to także bardzo istotne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To był udany wieczór.
Zaczęło się od tego, że ani Maverick, ani Sirius nie mieli na niego większych planów, a że jeden napisał do drugiego, to tak się złożyło, że w końcu zmówili się na wyjście do klubu. Też tylko po to, by pokręcić się przy jakiś ładnym towarzystwie, a już na pewno: wypić. Tutaj niestety Reyes musiał zdać się na łaskę swojego kolegi, bo w tych klubach i barach to sami służbiści, którzy legitymowali go za każdym podejściem do kupna alkoholu. Mogli też popić w domu, ale… Ale po co? Skoro przyszła wena na to, by wyjść do ludzi, poczuć ten świąteczny, nakłaniający do socjalizowania się nastrój? Usłyszeć trzy razy klubowy zremiksowane „Jingle Bells Rock” w ciągu jednej imprezy i co najmniej dwa razy trapową wersję legendarnej Marii z jej „All I Want for Christmas”.
Nic dziwnego więc, że ten świąteczny duch im się udzielił. Zwłaszcza w trakcie drogi powrotnej do domu, gdzie już ich podchmielone umysły zdecydowały się, że nie ma sensu wołać taryfy, bo dojdą z buta.
Kiedyś na pewno.
W czasie tej przedłużającej się eskapady (ciekawe czemuż tyle trwała!), gdy mijali grupkę osiedlowych strażników, jeden z nich przyczepił się o coś, możliwe że sugerował, że ta dwójka, mówiąc ładnie: się kocha. No i owszem, może kochał Siriusa, jakąś popieprzoną, ale na pewno nie romantyczną, miłością, ale to nie znaczyło, że jakiś przygłup będzie mu to wygarniał!
W normalnych warunkach, gdyby to nie byli oni, po prostu przyspieszyliby kroku i oddalili się, nie dając się sprowokować. Cały szkopuł w tym, że to jednak byli oni, a w dodatku wstawieni, więc zdecydowali się na ucięcie sobie pogawędki.
A ta eskalowała dość szybko.
– Jeszcze raz: co powiedziałeś o mojej matce? – warknął przysadzisty chłopak, odziany w szeleszczącą przy każdym ruchu, ortalionowy dres z lampasami. Spodnie trzymały mu się na szerokim tyłku na słowo honoru, rozciągnięte i prawie prześwitujące, jak tanie legginsy z sitodrukiem, założone na siłownię do przysiadów. Dodatkowo: nie wyglądał na zbyt bystrego. Podobnie jak trzech jego kolegów, z tego samego osiedla, którzy w słowiańskim przykucu czekali na murku, tuż obok wesołego grubaska.
Patrzył on bardzo groźnie – przynajmniej w swoim wyobrażeniu – na Siriusa.
No patrz go, nie dość, że gruby to jeszcze głuchy – rzucił Reyes, zerkając w stronę swojego kompana. Przeniósł spojrzenie z powrotem na szeleszczącego kolegę. – Dobra, dajcie spokój, zejdźcie nam z drogi i odmaszerujcie, towarzyszu, zanim tak wam skujemy mordy, że nawet ta twoja mamusia cię nie pozna.
– Coś ty do mnie powiedział?
Spierdalaj, nie rozumiesz? – odpowiedział, umęczonym głosem. – Za dużo sylab?
To chyba wystarczyło, żeby nastąpiło zwolnienie blokady, a bęben maszyny losującej, który do tej pory był pusty, uzupełnił się prostackimi pomysłami na połamanie drugiej strony – bo oto koledzy z gangu Słodziaków wystartowali z pięściami i butami, razem – jak jeden mąż, niczym idealny przykład dla hasła Solidarność – w kierunku dwójki przyjaciół z zamiarem, mówiąc kolokwialnie, spuszczenia wpierdolu.
I cóż chłopakom zostało? No przecież nie będą uciekać, nie byli tchórzami! Na pewno nie pod wpływem alkoholu, bo wtedy każdy to macho i każdy jest w stanie wziąć co najmniej trzech na siebie i zabić, nawet fryzury sobie przy tym nie psując. Tak się to malowało w nawalonym umyśle Reyesa, więc zamiast się wycofać, to się po prostu rzucił, za Valhalę, w wir całej tej walki.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#29

Z Maverickiem Sirius zaliczał same udane wieczory - przeważnie rankiem nie pamiętał ich całego przebiegu. Niejednokrotnie impreza kończyła się dla niego w momencie, w którym zaczynał wymiotować lub w niekontrolowany sposób wywijać ramionami. Wtedy Azjata szeptał mu do ucha "Stary, już wystarczy", co w rzeczywistości brzmiało jak alkoholowy, niewyraźny bełkot. I przeważnie w takich momentach chwilowej konsternacji i osłabienia... zaczynali pić dalej, mieszając przy tym wszystkie trunki, aby poszerzyć zakres lotu helikoptera w głowie. To było nierozsądne.
Ten wieczór wypadł podobnie. Wpierw upadlali się w jednym z lokali Seattle, a następnie ruszyli w absurdalną drogę do domu, wykorzystując do tego jedynie podeszwy własnych butów. Ustalili, że pójdą przespać się do Siriusa, bo przecież Chinatown nie było wcale tak daleko! Uparcie dążyli do kontynuowania drogi w efekcie co rusz się potykając i padając twarzą na chodnik. Mimo tego dzielnie wspierali się i podnosili nawzajem, ciągnęli za fraki oraz stawiali do niestabilnego pionu, który prędzej czy później zostawał zaburzony przez jakąkolwiek nierówność na ziemi. Sirius był cały okurzony, bo raptem przed chwilą przeleciał przez oparcie ławki i wylądował w gęstych krzakach. I gdy w końcu dogadali się z równowagą oraz lateralizacją, trzymając się kurczowo pod ramiona, natrafili na sebków z bursztynowego osiedla.
Sirius wypiął się niczym paw, po czym wyszedł naprzód. W tym samym czasie Maverick prowokował chłopaka w ortalionowym dresie. Robił to w taki sposób, że tęga postawa Boswortha była ciągle zaburzana, przez notoryczne napady oślego śmiechu. Musiał przyznać, że Azjata pod wpływem alkoholu miał jeszcze lepsze teksty, niż bez stanu upojenia.
- Uszy mu tłuszczem obrosły! - wtrącił w końcu. Uważniej przyjrzał się domniemanym przeciwnikom, którzy w jego oczach zaczęli się rozdwajać. Kilka sekund zajęło mu odzyskanie prawidłowej widoczności. Kiedy tak się stało stwierdził, że nie mieli najmniejszych szans z ich dreamteamem. Podwinął rękawy, jednak zanim zdazył się w pełni przygotować - wiecie wydać krzyk bojowy, rozmasować kark i przybrać zacną, aczkolwiek groźną minę - Maverick wzniecił nienawiść sebków, którzy w jednej chwili ruszyli na nich jak bydło.
Ziemia zatrząsała się w posadach, zawiał silny wiatr, a w głowie Siriusa rozbrzmiała się piosenka z piratów z Karaibów, jaka towarzyszyła każdej akcji w tym filmie. Uderzył się w pierś i chyba zrobił to zbyt mocno, bo na moment stracił oddech.
- Do boju! - krzyknął, gdy tylko jego stan zrobił się bardziej stabilny, po czym ściągnął buta i cisnął nim w dal. Trafił w najwyższego przeciwnika, który runął, uderzając zębami w krawężnik. Jego jedynka odskoczyła, niczym pocisk z armaty. - Za Narnie! - podłapał pomysł towarzysza niedoli i oddał hołd temu za co zamierzał walczyć.
I zaczęło się. Pojedynek pokryła gęsta chmura dymu. Ortalionowca pozostawił Maverickowi, bo widocznie poczuł do niego mięte. Osobiście zajął się pozostałą dwójką, choć biorąc pod uwagę wpływ alkoholu, walka Siriusa wyglądała jak babskie klepanie się po mordzie. Wpierw wymienili kilka policzków, a następnie zaczęli ciągnąć się za włosy - a u Boswortha naprawdę było za co złapać. Kołatali się w tym samym miejscu, na przemian szarpiąc i wyzywając. W pewnym momencie jeden z gangu słodziaków rozerwał mu kurtkę. Tak się wściekł, że tym razem ściągnął ze stopy skarpetę i wepchnął mu do ust. To był wyrównany pojedynek!
- Pierdolone gównojady - sapnął w stronę Mavericka, gdy tylko nadarzyła się okazja, aby porozmawiać. Sirius nieco otrzeźwiał, chociaż momentami wciąż miał mało skoordynowane ruchy. Krew sciekała mu z kącika ust i ze skroni. W dodatku wyglądał, jakby go piorun postrzelił, bo jego włosy sterczały w każdą stronę. - Musiałeś obrażać mu matkę? Nie mogłeś zacząć od czegoś innego? - rzucił z pretensją, po czym ponownie zniknął w wirze walki.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba żaden ich wypad nie był… spokojny. Zawsze coś się, pisząc młodzieżowo i z religijnym wydźwiękiem, odjaniepawlało. Takie mieli charaktery – jak nie jeden załatwiał im atrakcje, to drugi. Ważne, że jak już się ładowali w jakieś gówno, to razem. I potem obaj śmierdzieli tak samo.
Zupełnie jak teraz.
Niczym bohaterowie z książek natarli na swoich przeciwników, nie martwiąc się teraz, że wroga armia przeważała ich liczebnością. Proszę pamiętać, że obaj byli pod wpływem alkoholu, a to on pozwalał każdemu uwierzyć, że cso, ja nie dam rady? Poszymaj mi pifo. Gdyby jeszcze teraz jakieś mieli.
Maverick skleił się początkowo ze swoim adoratorem, z którym od początku prowadził tę romantyczną rozmowę. Gdzieś tam się okładali na oślep, bardziej wyglądając faktycznie jak babcie na wyprzedaży crocsów w Lidlu, niż uliczni fajterzy.
Odepchnęli się od siebie, Reyes wpadł plecami na grzbiet przyjaciela. Kącik ust wygiął mu się w głupkowatym uśmiechu, gdy usłyszał określenie towarzysza. Hehe, śmieszne. Jak wszystko po alkoholu. Dla pijanej osoby każdy kolega stawał się mistrzem komedii.
Nie – odpowiedział, utrzymując spojrzenie na Ludwiczku – tak go sobie nazwał. Był gruby i brzydki, w dodatku miał mocno wysunięte górne jedynki. – Nie mam dzisiaj weny. – Taka była prawda.
Odbił się od przyjaciela, kiedy grubasek natarł na niego ponownie. Jego kochanie się stęskniło.
To zdecydowanie nie wyglądało jak walka uliczna przedstawiana na filmach. Tutaj było chaotyczne wymachiwanie nogami, w wymierzanych na oślep kopniakach; były niezgrabne odskoki, które miały być unikami. Machnięcia, gibnięcia, podskoki – nie jak scena z filmu akcji, a bardziej jak tańce dziadka Władka na dyskotece w ciechocińskim sanatorium. Gdyby ktokolwiek z „przyjaciół” Mavericka mógł go teraz zobaczyć. Ktokolwiek. Skończyłoby się to grubą beką i utrata twarzy – choć ta utrata twarzy wciąż była możliwa, bo jeśli dalej będzie tak brykał, niczym rącza łania, między chodnikiem a asfaltem, to niechybnie, w którymś momencie, but się spotka z krawężnikiem, a zapita gęba pocałuje, bardzo namiętnie, beton.
Pląsy w końcu ustały, a pięść Ludwiczka spotkała się z pyskiem Mavericka po raz pierwszy. Nie można powiedzieć, że go to nie otrzeźwiło w końcu. W jakimś stopniu, gdy minął ten pierwszy szok, to owszem. Tylko zanim on minął, już siedział w uścisku, pod śmierdzącą pachą groźnego, szeleszczącego przeciwnika, zbierając baty. Na pomoc ze strony towarzysza Reyes nie miał co liczyć – ten był zbyt zajęty karmieniem swojego nowego kolegi. A gruby go po prostu bił. Ale jak to tak? Twarz miał zbyt piękną, żeby ją tak po prostu obijać.
Nie wiadomo kiedy walka przerodziła się w scenę z romansu, a może z erotyka. Nie wiadomo kiedy jeden wylądował na drugim, na asfalcie. Dynamiczna scena z budżetowych pięćdziesięciu twarzy Greya. Jak nie jeden siedział na drugim, okładając przeciwnika, to szybko się zamienili. Gdyby ktokolwiek zapytał czym jest słynny switch to wystarczyło pokazać na jednego i drugiego chłopaka.
Trójkąta pewnie by nie odmówił, ale w tym momencie mu nie leżał. Zwłaszcza, kiedy towarzysz grubaska chyba pozazdrościł mu tego, jak ten zlepił się z Reyesem i skoczył do niego, by go dosłownie zrzucić z przyjaciela. Nauczony już doświadczeniem postanowił Mavericka przekopać – założył, że ten musiał lubić BDSM.
Kwestia tego, jak Maverick i Sirius wylądowali w kontenerze na śmieci była już chyba zagadką. W każdym razie – Reyes nie był w stanie wskazać kiedy to się stało, ani tym bardziej jak to się stało. Musiała nastąpić jakaś krótka przerwa w dostawie prądu, może skok pingu (nie chodziło o tego nadąsanego pingwina z memów), bo w jednej chwili prał się z kim popadnie, kierując się w życiu jedyną zasadą: nie celować w poczochranego, bo to swój, a w drugiej w dupę wbijał mu się jakiś twardy przedmiot i to na pewno, ale na pewno nie był niczyj bimboł.
Pamiętałby, gdyby umawiał się na schadzkę. Tym bardziej w takim miejscu.
Nie ukrywał, że mógł dostać w głowę o raz za dużo.
Kurwa – wychrypiał. Żadna mu jednak nie odpowiedziała. – Ej, kurwa. Gdzie jest moja skarpetka? Ktoś zajebał mi skarpetkę – powiedział, oglądając swoją, dziwnie wygiętą, nogę. Pomacał się po niej, ale zupełnie nic nie poczuł. Chwila paniki – czy on stracił czucie w nogach? A nie, zaraz. To nie była jego szkita. Walnął otwartą dłonią w nie swoją nogę, bo Siriusa. – Te, Cinderella. Żyjesz? Złaź ze mnie, najpierw byś się ze mną umówił.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius doskonale pamiętał moment, w którym został popchnięty na Mavericka i z impetem odbili się od siebie głowami. Dobrze, że od początku wieczoru mieli echo we łbie, bo inaczej to uderzenie skończyło by się interwencją na intensywnej terapii - chociaż w międzyczasie zaliczyliby również nocleg na izbie wytrzeźwień, ponieważ ich stan wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Potem Sirius miał już tylko przebłyski. Dwóch napastników złapało go kolejno za ręce i nogi, po czym udali się w nieznanym kierunku. Był niesiony twarzą do nieba, dlatego w momentach ocknięcia kojarzył widok nocnego sklepienia. Gdzieś pomiędzy mało gwałtownymi ruchami zauważył ortalionowa, który prowadził ich orszak z Maverickiem przerzuconym przez kark, niczym łowną zdobycz.
Przegrali, ale dotarło to do niego dopiero w chwili, kiedy poczuł obrzydliwy smród odpadów. Stało się to dopiero jakiś czas później, ponieważ całkowicie stracił przytomność. Towarzysz obudził się jako pierwszy i wyrwał go z letargu, w którym śnił o kolońskiej i szlugach. Mimowolnie złapał się za płat czołowy i kompletnie nie powiązał faktów, kiedy Maverick ze wszystkich stron doglądał jego gołej i brudnej stopy. Poruszył nią dopiero, gdy przyjaciel połaskotał go pomiędzy paluszkami.
- Co ty wyprawiasz? - bąknął i prędko podwinął nogę pod klatkę piersiową, aby Azjata więcej nie położył na niej swoich łapsk. - Żyję - powiedział zgodnie z prawdą, choć musiał się jeszcze upewnić. Tkwiąc wciąż w pijackim amoku, obmacał wpierw swoją klatkę piersiową, a potem Mavericka. Zrobił do przez męską solidarność. - Ty też żyjesz - stwierdził niezbyt inteligentnie, patrząc towarzyszowi głęboko w oczy.
Księżyc dotarł nawet w tak obskurne miejsce i utkał na nich jasną poświatę, która w innych warunkach wyglądałaby bardzo romantycznie. Sirius rozglądnął się na boki, aby dokładnie sprecyzować ich położenie. Znajdowali się w dupie. Po prostu. Kontener był doszczętnie wypchany czarnymi workami. Parę z nich było pękniętych, dlatego otaczały ich również pojedyncze śmieci. Zaczął się wiercić, bo poczuł pod barkiem coś lepkiego. Mimowolnie sięgnął za plecy i wyciągnął zmiętoloną prezerwatywę. Wrzasnął przerażony tym znaleziskiem i rzucił nim w kierunku Mavericka, a kondon zawisł na jego głowie. Ten widok wprawił Siriusa w chwilową konsternację. Przestał się ruszać i otępiałym wzrokiem z mocno zaciśniętymi wargami obserwował reakcję Azjaty.
- Może jesteś zainteresowany in vitro? - pokusił się o żarcik - dawcę już mamy - skinął na prezerwatywę.
Sirius w końcu podniósł się do pionu, choć jego długie nogi ciągle utykały pod warstwami śmieci. Mimo tego udało mu się dotrzeć ściany kontenera. Podciągnął się i usiadł na krańcu, jednak zrobił to zbyt gwałtownie i już po paru sekundach leżał po drugiej stronie, wyjąc w niebogłosy.
- Kuuuurwaaaa - przeklął - chyba dysk mi wypadł!
Zapewne ta sytuacja jeszcze bardziej spowolniła ich powrót do domu. Zanim chłopak pozbierał swoje kości do kupy minął kolejny kwadrans. Obdarty z godności, skarpety i ułożonej fryzury czuł się jak człowiek który właśnie sięgnął dna; który był bliski pływania obok Titanica. Jednak nauczony doświadczeniem takich wieczorów, cieszył się, że miał u boku dobrego przyjaciela niedoli. Wspólnie dzierżyli tę nędzną fabułę wyrwaną rodem z niskobudżetowych filmów z wątkiem czarnej komedii. I jakby na pocieszenie Sirius wyciągnął zza pazuchy połamanego jointa. Wzniósł go ponad głowę, aby oddać mu należytą cześć i chwałę, a następnie pomerdał nim w powietrzu. Skierował czubek w kierunku Mavericka.
- Powiedz magiczne słowo, a udostępnię ci bramy do raju - rzucił, brzmiąc jak filozof, który właśnie odkrył znaczenie własnej egzystencji. - Dawaj. Ujaramy się i pójdziemy na drugą rundę. Na pewno wtedy wygramy. Na pewno - zachęcił, chociaż wydawało się, że sam nie dowierzał własnym słowom. Siriusa bolało całe ciało. W dodatku krwawił z wargi i skroni, ale byłby pizdą, jakby teraz zaczął się na to skarżyć.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba jeszcze nigdy nie nurkował w kontenerze ze śmieciami. Zebrać wpierdol – to mu się zdarzało. Ale nikt go tak nie upokorzył, jak byczki w dniu dzisiejszym, po prostu wrzucając do śmieci. To on był tym, który wywalał odpadki. Tym sposobem obdarto go z godności. Może lepiej, żeby tego nie pamiętał.
Tylko nie był w tym wszystkim sam – Sirius też wylądował w koszu. Maverick zawsze pieszczotliwie określał go „śmieciem”, a teraz proszę: trafił chłopak do swojego naturalnego środowiska. Razem z Reyesem. Przyjaciele na dobre i na złe, co? W zdrowiu, w chorobie i w śmietniku.
Kurwa, faktycznie – odpowiedział, równie błyskotliwie, co i on, wytrzymując to jakże romantyczne łypnięcie ze strony przyjaciela. Jego oczy tak pięknie błyszczały w świetle księżyca… Zaraz, zaraz. Co?
Poruszył dupskiem tak, by choć w drobnym stopniu odsunąć je od tego sztywnego elementu, który przez cały ten czas próbował mu się wwiercić w jego tyłek. Nie dostrzegł więc lecącego w jego stronę, gumowego pocisku, który z plaśnięciem zadekował się na czarnych włosach i czole chłopaka. Minęła chwila, zanim dotarło, co się stało. Kolejna, zanim zdał sobie sprawę, co właśnie wyplątał ze swoich kosmyków.
Och. To kondom.
Och! To zużyty kondom!
Jeśli chcesz założyć ze mną rodzinę, to najpierw ślub – prychnął, zerkając na gumkę z obrzydzeniem. – A teraz otwórz gębę, na pewno jesteś głodny. – Po tych słowach spróbował wgramolić się na kolegę, by wcisnąć mu do gęby zużytą gumkę, ale bez powodzenia. Gdzieś w wyniku tej krótkiej przepychanki, prezerwatywa została wystrzelona w kosmos, nawet nie wiadomo gdzie konkretniej.
Rozłożył się na powrót na niewygodnych workach z odpadkami. Podniósł tylko głowę, by zerknąć na kolegę, który w tak pięknym stylu wypadł z ich kontenerowego rydwanu. Niczym prawdziwy przyjaciel nie przejął się jego okrzykiem, na powrót kładąc głowę na kupce śmieci, która w tym momencie, była całkiem wygodna. Machnął tylko zbywająco ręką, jakby jeszcze chciał uciszyć swojego ryczącego, niczym ranny jeleń, kolegę.
Nie wiedział ile czasu minęło. Leżał i gapił się w niebo – jak romantycznie. W końcu jednak, mniej więcej w tym samym momencie, w którym jego koleżka doszedł do siebie, on przewrócił się na brzuch by przepełznąć w kierunku krawędzi kontenera, przez którą się przewiesił. Zerknął na Siriusa, a raczej na to, co trzymał on w dłoni. Podniósł wzrok na jego twarz, obdarowując go przy tym otępiałym, nierozumiejącym spojrzeniem. Chyba dostał w głowę o raz za dużo. Zamrugał kilkakrotnie, potem sięgnął ręką do twarzy, by przeciągnąć po niej dłonią, ściągając za tym ruchem brud i juchę. Wyglądał teraz jak niskobudżetowy Rambo. Albo, mówiąc bardziej dobitnie: jak kocmołuch.
Magiczne słowo – wyrzucił z siebie, z niesamowitym zapłonem, w dodatku, w tym momencie, popisując się błyskotliwością. Pokiwał głową, chyba przystając na plan przyjaciela. Ujmą na godności było to, że osiedlowe byczki spuściły im srogi wpierdol, ale to, że wylądowali zaraz za tym w śmiechach to wyższy poziom upokorzenia. Całe szczęście, że nikt tego nie widział. Chyba.
Plan był dobry, czemu nie – w tej chwili nie myślał nawet, że kiepskie szanse mieli na to, by znaleźć tamtą „blok ekipę”. Zwłaszcza, że minęło trochę czasu. Ale jeśli się porządnie nabuzują to sobie i tak poradzą. Przekopią kogoś innego – nawet staruszka z balkonikiem przy dobrej fazie będzie mogła im robić za Pudziana.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

- To nie takie hasło, debilu - powiedział pieszczotliwie. Wyciągnął zapalniczkę, aby odpalić jointa, jednak przez panujący wiatr, to zadanie stało się niezwykle trudne do wykonania. Po kilku próbach westchnął i zaprzestał dalszych starań. - Poczekaj tu. Najlepiej się w ogóle nie ruszaj - rzucił do Mavericka, który wciąż był przewieszony przez kontener. Tymczasem Sirius oddalił się od ich przystanku. Człapał niczym pingwin, co rusz znienacka podskakując, bo kamyczki wbijały się w jego bosą stopę. W końcu jednak udało mu się dotrzeć za szyld reklamowy. Schronił się przed upierdliwym wiatrem i w spokoju odpalił jointa. Udało mu się za pierwszym razem, lecz gdy pełen ekscytacji wychylił się zza reklamy, nigdzie nie zauważył kontenera. Wyszedł na przód, dzierżąc w dłoni toksycznego papierosa, z którego ulatywał dym.
- Nie zaciągnąłem się jeszcze, aby mieć omamy. - Przetarł oczy, a następnie zmrużył powieki, aby dzięki tej czynności wytężyć wzrok. Mimo tego dalej nie widział metalowego pojemnika. Nerwowo wrócił na miejsce i w pierwszej kolejności, wyciągnął przed siebie dłoń z jointem, jakby poszukując niewidzialnego obiektu. Wyglądało to idiotycznie, ale Sirius nie potrafił w żaden racjonalny sposób wyjaśnić zniknięcia kontenera!
- Maverick? - zapytał trochę nieśmiało i bez krzty zaangażowania. - Maverick! - zawołał o wiele bardziej emocjonalnie, gdy dotarło do niego, że jego przyjaciel naprawdę zniknął. Zaczął biegać w kółko. - Maverick!
I wtem, gdy joint uderzył o chodnik, a on tracił nadzieje i był bliski załamania, usłyszał głos Azjaty. Wpierw spojrzał w stronę nieba, doszukując się na sklepieniu niezidentyfikowanego obiektu. Potem kolejno rozejrzał się w każdym innym kierunku, aż natrafił na potężną ciężarówkę, która wiozła ich kontener.
- Maveeeeeeriiiiiick! - wrzasnął, niczym przywódca triady i ruszył w pogoń za metalową bestią. Niestety ta okazała się być sprytniejsza i zanim Sirius się rozpędził, zniknęła za pierwszym skrzyżowaniem.
Z tą porażką nie był gotów się pogodzić. Gdy po paru sekundach odzyskał oddech, a jednocześnie jego umysł otrzeźwiał na tyle, że mógł podejmować racjonalne decyzje, zaczął zastanawiać się, co dalej. O tej porze nie kursowały już autobusy, a na ubera musiałby poczekać przynajmniej dziesięć minut. Powinien się śpieszyć. Czas kurczył się niczym bimboł po przeterminowanej viagrze.
Siriusa naszła go absurdalna myśl, że jeżeli nie uratuje Mavericka, to już więcej nie będzie im dane wypić razem wódki. To straszne, dlatego gdy tylko zauważył jakiegoś randomowego dziadka na rowerze, natychmiast ruszył w jego kierunku. Nie był agresywny, lecz musiał wyrwać z rąk staruszka rydwan. W tej bitwie Sirius dwukrotnie oberwał laską. W dodatku sztuczna szczęka wgryzła mu się w zad, lecz w końcu udało mu się dosiąść roweru. Prędko udał się w drogę.
Po trzydziestu minutach dotarł na obrzeża Seattle, gdzie mieściło się wysypisko. Brama była zamknięta, więc przeskoczył przez płot. Ze zwinnością gazeli przeczesywał śmieciowe góry i doliny. Minął oponowy step, pustynie makulatury i wzgórze radioaktywnych odpadów. W międzyczasie umazał twarz w jakimś smarze, aby zapewnić sobie kamuflaż. Wczuł się chłopak, nie ma co, ale musiał unikać trzech stróżujących dobermanów.
- Maverick - zawołał nieco ściszonym tonem, jednocześnie próbując przecisnąć się przez zbiór zużytego sprzętu AGD. I gdy już tracił nadzieję, gdy łzy wezbrały się pod jego powiekami, zauważył ślad, który mógł doprowadzić go do przyjaciela. Zużyty kondom leżał pomiędzy czarnymi workami a stertą plastiku. Gdzieś tam musiał znajdować się Azjata! Sirius dostał nagłego zastrzyku energii. Natychmiast wskoczył pomiędzy worki i zaczął je przekopywać.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W czasie, gdy jego towarzysz ruszył, by ogarnąć im magiczną pochodnię, która dodałaby im ponadludzkich sił, dzięki czemu mogliby na nowo stawić czoła Ludwiczkowi wraz z jego gangiem, Maverick zsunął się z krawędzi kontenera, z powrotem w jego odmęty. Ani mu się śniło wygrzebywać się teraz z ich nowej bazy. Tym bardziej, że nie czuł się najlepiej. Może teraz to wszystko nie dawało aż tak o sobie znać – bo wciąż utrzymywał się w nim podwyższony poziom adrenaliny – jednak grubasek ze swoją świtą mocno go poturbowali. Nic dziwnego więc, że poczuł się słabo. Na tyle kiepsko, by wypchane, czarne worki na śmieci (niektóre nawet perfumowane!), wydały mu się absolutnie najwygodniejszą opcją świata.
Był zmęczony. Potrzebował poleżeć i zamknąć oczy na chwilę. Dosłownie na momencik. Momencik, który przedłużył się na tyle, by nie zdał sobie sprawy, że po ten ich kontener, ich bazę, podjechała śmieciarka i dosłownie porwała. Porwała Reyesa w trasę na wysypisko.
Ocknął się dopiero w momencie, w którym brutalnie wysypano go wraz ze śmieciami. Poturlał się po wzgórzu odpadków, a potem został zasypany lawiną worków. Czy tak miał wyglądać jego koniec? W zasadzie nigdy go sobie nie wyobrażał, ale jeśli już by miał, to na pewno nie o czymś takim by myślał.
Nastała ciemność. Nadchodziło jego smutne zakończenie. Niejednokrotnie osoby, z którymi za bardzo się nie lubił, nazywały go „śmieciem”. Teraz zaczynało to mieć jeszcze większy sens.
I kiedy myślał, że już jest po nim, że widzi w tej ciemności światło, za którym mówiono, by nie iść, usłyszał najpierw znajomy głos, bo Siriusa – no tak, jeśli trafić do Piekła to tylko z nim – a zaraz potem, dosłownie parę chwil później, ciemność rozstąpiła się, a w półmroku, oświetlonego blaskiem księżyca, dostrzegł nikogo innego jak swojego przyjaciela.
Bosworth – wychrypiał, podźwigając się na łokciach. – Nie myślałem, że cię jeszcze zobaczę. – Ale po co ten dramatyczny ton? Podniósł się do siadu, a w chwilę potem uwiesił się na szyi przyjaciela, jak już tak się nad nim nachylał. Przyciągnął go do siebie w uścisku, przez co obaj na nowo wylądowali na usypanej stercie śmieci. Coś jak Tajemnica z Brokeback Mountain. W sumie to go faktycznie plecy bolały, prawie jak połamane, a w dodatku byli na śmieciowej górce. – Przyszedłeś po mnie! – Nie wiadomo, czy w tym momencie przemawiały bardziej przez niego procenty, czy jednak była to kwestia wstrząśnienia mózgu. Niewykluczone, że jedno i drugie. Co ważniejsze: nie chciał wypuścić chłopaka z uścisku. Jak na co dzień Maverick wolał komuś zdrowo jebnąć, niż dać się w ogóle dotknąć, a co dopiero objąć, tak teraz nie miał z tym problemów. Znów: to chyba kwestia tego, że niejednokrotnie dostał dzisiaj w głowę.
Nie wiem, kurwa, czym jest miłość – zaczął niczym rasowy poeta – ale myślę, że to to. Że to ty. – Niby Bosworth jest uosobieniem miłości. Skoro wykopał go spod śmieci, uratował przed śmiercią na wysypisku. – Nie wiedziałem, że to ciebie szukałem całe życie.
Czy to dobry pomysł, by zabrać go na SOR? A może po prostu mu przejdzie? Biorąc pod uwagę to, jak niewyraźny był to bełkot, to pozostawiało to wiele opcji: powazne wstrząśnienie mózgu lub upojenie alkoholowe.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius naprawdę się namęczył, aby odnaleźć kompana. Drążył w śmieciach, niczym rasowy kret; przeskakiwał przez wszelkie przeszkody z gracją szympansa i czołgał się jak żołnierz. Momentami żałował, że opuścił tyle lekcji wychowania fizycznego, bo często łapał zadyszkę i kolkę. Mimo tego trud się opłacił. Maeve był cały i... chciał rzec zdrowy, jednak prędko zwątpił w ten stan.
- Przy-przyszedłem - przytaknął, usiłując wymknąć się z łapsk Mavericka. Pomimo wątłej postury i niższego wzrostu Azjata wykazał się olbrzymią siłą w ramionach! Sirius, choć szarpał się na każdy możliwy sposób, nie mógł wyjść z pułapki. Poddał się na chwilę. Zrozumiał, że przyjacielowi po prostu odbiło. Uderzył w kant kontenera, albo zmodyfikowane geny z kondoma dostały się do jego krwioobiegu i zrobiły mu z mózgu sieczkę.
Sirius położył dłoń na rozanielonej twarzy Maeve i z całej siły pchnął go do tyłu. Niestety chłopak w tamtym momencie był elastyczny jak guma i jedynie odgiął się w nienaturalny sposób.
- Puszczaj mnie - warknął brunet. Stopniowo zaczynał żałować, że pokonał całą tę drogę. Gdyby tylko wiedział, że Maverick ewoluował z debila do gatunku większego debila, to zostawiłby go w śmieciach i wrócił do domu. Tak przynajmniej próbował sobie wmówić, bo w rzeczywistości Sirius nie byłby zdolny, aby porzucić swojego przyjaciela. Łączyła ich nietypowa, wręcz dziwaczna więź, która dla większości świata pozostawała niezrozumiana. Czasami dla niego także - szczególnie jeżeli powtarzały się takie sytuacja.
- Przysięgam, że jak mnie nie puścisz, to cię uderzę! - zagroził. Potem po raz kolejny spróbował wyplątać się z uścisku. Udało mu się, ale zbyt gwałtownie odskoczył od towarzysza w skutek czego przeturlał się na sam dół śmieciowej góry. Kiedy się podniósł musiał zrzucić z siebie parę skórek od bananów i obierki od ziemniaków. Cuchnął. Bosa szkita utknęła mu w spleśniałym serze, a rękę przypadkowo włożył w pampersa. Pod opuszkami natychmiast poczuł coś lepkiego.
- Maeve! - zawył, lecz nie wiedział, co konkretnie chciał osiągnąć tym krzykiem. Następnie wspiął się, aby ponownie stanąć przed obliczem Azjaty i sprzedał mu jednego, przyjacielskiego lepa. - Ocknij się proszę - szarpnął za jego ramiona, jednocześnie próbując go wyrwać z tej niezrozumianej ekscytacji i stanu nadgorliwego podniecenia osobą Siriusa. - Musimy stąd spadać zanim... - urwał w połowie zdania, gdy zauważył dwa potężne dobermany. Psy stały u podnóża góry i najpierw przyglądały im się z dozą grozy w oczach. W międzyczasie Sirius splótł swoje palce, te umazane w gównie, z palcami Maeve i pociągnął go naprzód. Wtedy w pogoń ruszyły burki, które najwyraźniej obeznane z terenem, obiegły wzgórze dookoła.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coś poszło nie tak. Reyes przestał się zachowywać jak ten niedotykalski Reyes, a zaczął obłapiać kolegę. Ta otrzeźwiająca lepa nie przyniósł pożądanego efektu, bo ta wdzięczna buźka Mavericka dalej była jakaś taka… nie jego. Całe szczęście, że gdy Sirius zarządził odwrót, z powodu dla jego przyjaciela jeszcze niezrozumiałego, to ta ucieczka faktycznie się odbyła.
Przynajmniej do momentu, w którym Reyes nie obejrzał się za siebie, by sprawdzić, co ich goniło.
O ja cię… Pieski! – zawołał, kiedy razem przemierzali śmieciowe wzgórze, ratując się przed nadciągającymi szczękami zagłady. Było już bardziej niż pewne, że Maverick w danej chwili nie wykazywał się trzeźwością umysłu (choć tę to przestał sobą prezentować mniej więcej około północy). – Wiesz, że uwielbiam pieski? – zawołał radośnie w stronę Siriusa. Widok ujadających burków, które niechybnie miały ochotę by wgryźć się im w zadki dla Mavericka w tym momencie był porównywalny do widoku stosu prezentów pod choinką (co jest głupim porównaniem, bo nigdy prezentu pod choinką nie zastał – a raczej: zastał, ale nie dla siebie).
Puścił gównianą rękę Siriusa, zwalniając tym samym tempa swojego biegu. Zatrzymał się, odwrócił w drugą stronę i rozłożył ręce na boki, w danym momencie wyglądając niczym posąg Jezusa w Rio de Janeiro.
Chodź tu, piesek! – zawołał do rozpędzonego, ewidentnie wściekłego czworonoga w natarciu. Doberman jak wystrzelił, wybijając się zadnimi łapami od ziemi, tak przeleciał lotem ślizgowym dystans, jaki pozostał między nim, a Maverickiem, by ostatecznie wczepić zęby w jego przedramię. Wpadł z impetem na chłopaka, że pociągnął go za sobą, w kierunku ziemi, gdy opadał.
Au, piesek. To bolało! – zawołał Reyes, po sekundzie, może dwóch, tego spóźnionego zapłonu, którym wykazywał się od wycieczki śmieciarką. Stał tak nachylony nad ziemią, z ręką złapaną przez wściekłego bydlaka, którego Maverick określał jako „piesek”. Koło „pieska” to chyba nie stało, możliwe, że ten mutant dorastał w bliskim sąsiedztwie Czarnobylu. – Nie podoba mi się ta zabawa. – Był mocno skonsternowany. Przecież on kochał pieski. Czemu ten piesek go nie? A może on w ten sposób okazywał miłość. Czy odwzajemniona miłość bolała? Jeśli tak, to on tak nie chce. Woli być singlem, bez kochającego pieska.
Sirius, powiedz mu coś! – zawołał, niekoniecznie w stronę chłopaka, nie będąc świadomym tego, że jeśli Bosworth będzie chciał ratować jego dupę i niedorozwinięty w tym momencie mózg, to prawdopodobnie sam skończy z pieskiem wczepionym we własny tyłek. Reyes i tak miał kupę (na ręce także) szczęścia, że miał na ciele bluzę z długim rękawem i grubą, zimową kurtkę, bo patrząc po uzębieniu bydlaka, to mógłby mu z łatwością tę rękę odgryźć, a tak – choć jego zęby i tak dotknęły skóry, a za nią mięśni, to jednak nie zatopiły się aż tak głęboko, by zamknąć szczękę na samej kości.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

- To krwiożercze bestie, a nie żadne pieski! - Sirius wydarł się na tyle intensywnie, na ile pozwoliło mu gardło i mocniej pociągnął Mavericka. Miał problem w utrzymaniu jego dłoni, ponieważ przez gówno ciągle wyślizgiwała się mu z uścisku. Mimo tego z uporem poprawiał chwyt, aby przypadkiem kolejny raz nie zgubić przyjaciela.
W pewnym momencie wszystko potoczyło się na tyle szybko, że nawet skoordynowana postawa Siriusa nie zdążyła zareagować. Wytrzeźwiał po pół godzinnej przejażdżce rowerem i myślał już w racjonalny sposób, czego nie można napisać o Azjacie. Ich dłonie rozłączyły się. Brunet zahamował, choć było już za późno na jakikolwiek ratunek. Gdy odwrócił głowę, ujrzał jedynie potężne czarne cielsko, które zgniatało Mavericka. Zewsząd było słychać warczenie, przeplatane ze szczeknięciami drugiego psa. On także nadchodził, a kolor jego sierści stanowił idealny kamuflaż. Sirius w otaczających ich ciemnościach nie mógł nigdzie dostrzec następnego zagrożenia.
- Maverick! - krzyknął, lecz to nie wystarczyło, aby odwrócić uwagę dobermana. - Mówię! Mówię mu coś! - Zbliżył się do towarzysza i bestii, która nadal trzymałą go w swoich zębiskach. Sytuacja zrobiła się bardzo niebezpieczna i Sirius w duchu klął na idiotyzm i zamiłowanie do psów Maeve. Obwiniał go o wszystko, choć tak naprawdę oboje przyczynili się do tego, co obecnie się działo. Gdyby wypili o dziesięć drinków mniej i zamówili taksówkę, to teraz spaliby otuleni kołderką w domowych pieleszach.
Wziął rozbieg i z impetem wpadł na dobermana. Ścisnął jego kark ramionami, a następnie dosiadł go tak, jakby właśnie zamierzał ujeżdżać konia. Wtedy pies zabrał zębiska i zaczął brylować między stertami śmieci. Próbował zrzucić Siriusa z grzbietu, jednak ten okazał się być wytrwałym rywalem - w końcu zależało mu, aby dożyć do rana.
Po dobrych piętnastu minutach trudno było określić kto był bardziej zmęczony. Burek przestał wierzgać i zataczał kółka wokół jakiejś pralki, a Sirius już jedynie resztkami sił trzymał się jego karku. Niespodziewanie obaj padli zdyszani i wykończeni. Korzystając z okazji chłopak powrócił do przyjaciela i przerzuciwszy go sobie przez bark, ruszył w stronę wyjścia z wysypiska. Miał serdecznie dosyć tych gównianych przygód.
- Powinniśmy iść do szpitala? - zapytał znienacka, kiedy ostrożnie schodził z góry odpadów. W międzyczasie wciąż rozglądał się w poszukiwaniu drugiego psa, ale ten jakby zniknął, bo nawet przestał ujadać w mroku. Gdy udało im się opuścić składowisko, posadził Maeve na ramie od rowera i wspólnie udali się w podróż ku wschodzącemu słońcu.

zt.x2

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „First Hill”