WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nat zadarła głowę w chwili gdy mężczyzna macał jej dolne partie ciała i ani myślała drgnąć. Lubiła męski dotyk, a Blu był albo mega nieświadomy albo nachalny w najbardziej uroczy z możliwych sposobów więc nie było najmniejszego powodu aby unikać ciepła jego dłoni. Wręcz przeciwnie.
– Tutaj mógłbyś mnie pomasować bo czasem bolą mnie mięśnie – jęknęła z zawiedzeniem gdy zabrał rękę. A plecy miały prawo ją boleć i zrozumie to każdy kto spędzi z Ivanow chociaż jeden dzień od rana do nocy. Pozycja na kanapie, czy ta przed komputerem mocno odbiega nie tyle od prawidłowej co nawet od byle jakiej bo zdarza się, że siedzi powykrzywiana niczym paragraf, a przebłysk świadomości dopada ją w tej samej chwili co skurcz w jednej z kończyn. Ojciec zawsze upominał ją „usiądź prosto” ale ona wolała wygodnie…I jak tak dalej pójdzie to na 30 urodziny zamiast nowej fury, kupi sobie uroczy, różowy balkonik.
Ah ta dzisiejsza młodzież…
– Ja jestem bardzo skupiona, przecież patrzę na Ciebie jak kazałeś – oburzyła się w wyraźnie aktorskim, nadmiernie udawanym stylu kończąc cichym prychnięciem pod nosem. Im dłużej przebywała z Blu, tym bardziej miała wrażenie, że mogłaby go sobie podporządkować, a przynajmniej próbować przysłowiowo wejść na głowę, a jego i tak by to nie ruszyło.
Czyżby pierwszy człowiek z legendarną, anielską cierpliwością?
– Rozliczymy się jeszcze dzisiaj – puściła mu oczko. I myśl teraz chłopaku co ona miała na myśli… – A tam nie jest, zrobiłam kilka ćwiczeń, idziemy w wodę więc się liczy – protestowała utrwalając w pamięci kłamstwo, że jednak właśnie odbywa pierwszą lekcję pływania na desce od A do Z i żaden Krzyzanowski nie zabierze jej tego. – Ze śniadaniem ! – dodała i jak ktoś kto kocha rywalizację puściła się… w bieg ku morzu. A moment gdy wpadła w wodę trzema susami niemal po kolana był uwieńczony tak głośnym piskiem jak gdyby była uczestnikiem zawodów na najgłośniejsze przywitanie morza. A ile ona się przy tym naklęła, namruczała i napiszczała jednocześnie. Nie obeszło się również bez gróźb karalnych ale w tych warunkach każdy sąd by ją uniewinnił. – Dopłynę tam jak powiesz, że masz w samochodzie koc – wycedziła przez zaciśnięte zęby i serio… gdyby ktoś jej kazał to robić to już by płakała, a tak? Złość, determinacja i chęć pokazania, że „jakoś” da radę, trzymała ją w kupie. I udało jej się dopłynąć a nawet odniosła wrażenie, że woda już wcale nie jest taka zimna (najpewniej to jakaś wstępna faza odmrożenia). Następnie wykonała wszystkie instrukcje dyktowane wyraźnie przez Blu. Chwyciła dechę, podciągnęła się, STANĘŁA i w pięknym stylu wpadła do wody ale sam Bóg jej świadkiem, że serio kilka sekund utrzymała równowagę!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nieświadomy. O, to, to. Nigdy nachalny. Nawet, jeśli nachlany (z rzadka, bardzo, i to głównie w czasach młodości - cokolwiek mogło to oznaczać, a nawet wtedy zamiast dość stereotypowo poalkoholowej skłonności, by się innym napraszać, włączała mu się wtedy raczej jakaś kretyńska szarmanckość i już, już, uniżenie, będzie wszystkim pomagał - włosy trzymał, jeśli się ktoś porzyga, taksówkę komuś wezwie czy innego ubera, wodę przyniesie, bo "oj, tak mi się w głowie kręci"). Nigdy na granicy przyzwoitości. Zawsze po prostu taki...
Etyczny?
A tam, Krzyzanowski, gówno prawda, a nie etyczny! Możesz sobie kity wciskać do woli, ale nie nam. Bo czy etyczny ten, co znika bez słowa? Co rodzinę w pustce zostawia? I Florence - miłość swoją pierwszą, najpierwszą, największą ponoć? Samą sobie. I samą na pożarcie toksycznej familii (jej własnej i, może, tej jego). I Rick'a. Rode-kurwa-ricka. No, Blue? Czy to jest etyczne zachowanie? Na spotkanie z ojcem przyjechać dopiero po siedemnastu latach od pożegnania?
I to na okazję żadną inną, jak na pogrzeb rodziciela.
Ale, pewnie dla picu, faktycznie teraz taki strasznie nieświadomy, dotyka ją po tych plecach i nic-a-nic nie podejrzewa.
(Że może podryw ściąga na siebie, na przykład? Nie, że niechciany - no, już nie przesadzajmy. Ale niespodziewany kompletnie. Bluejay, naiwniaku!)
Inna sprawa, że plecy mogłyby ją też boleć, gdyby spędzili ze sobą nie tyle dzień - od rana do nocy - co noc - od wieczora do świtu. Bo naiwniak może z niego, ale wszak dorosły, czy nie? A więc i z arsenałem całym sztuczek mniej i bardziej (oj, niekiedy bardzo dorosłych w rękawie. Takich, po których potem mięśnie w części lędźwiowej, mogą być ponaciągane.
Tylko, że dorosłość i ból pleców o charakterze wiadomym, to ostatnie, o czym Krzyzanowski teraz myślał.
W innym kontekście pewnie zaczęłoby go... no, może nie wkurzać (co ona tam myślała, o tej "anielskiej cierpliwości"?) ale przynajmniej lekko irytować to, z jak zawrotną prędkością Natasha pluła w niego ciętymi ripostami (oraz groźbami karalnymi, ale tak, w tych warunkach zdecydowanie uniewinniona!), niemniej nadal trzymał się, zawzięcie, deski (ratunkowej) wyrozumiałości. Przecież nie było co dyskutować z faktami, a te prezentowały się następująco:
1) Było zimno. Nie lodowato, może, i nie mroźnie, ale z pewnością ledwie dziesięć-coś stopni na plusie odbiegało od warunków skrajnie komfortowych dla człowieka, zwłaszcza takiego, co to przyzwyczajony był do miękkości swojej kanapy, a nie warunków... plażowo-terenowych.
2) To był jej pierwszy raz, a te z rzadka są łatwe i przyjemne.
3) Ocean potrafił zmęczyć nawet jego, a co dopiero kogoś, kto na desce - choć nie dało się ukryć, że niesłychanie zawzięcie! - stawia dopiero pierwsze kroki.
Nie zamierzał zatem prychać na dziewczynę i odbierać jej prawa do wyrażania swojego... Uhm, swojej niezgody na zimną, mokrą rzeczywistość, na przykład?
Musiał chyba tylko ten etap przeczekać.

Sam po płaszczyźnie fal ślizgał się - bez zaskoczenia - z nieprawdopodobną (a tak naprawdę po prostu zdobytą w następstwie całych lat powtarzania wciąż-i-wciąż tej samej czynności) łatwością. I, trzymając kontrolnie parę metrów za Natashą, towarzyszył jej w drodze na wypłycenie, co jakiś czas śmiejąc się pod nosem, prosto w spienione fale.
- Na taką ze śniadaniem, to trzeba sobie zasłużyć! - odciął się; w jego głowie nie była to propozycja, choć mogła tak przecież zabrzmieć poza tą jego głową, cudownie nieświadomą.
A może? A może jednak?
- Niejeden. I termos z herbatą!- zapewnił. Wkrótce potem sam złapał niewielką falę i zeskoczył z niej do wody, celowo, gdy ocean zaczął wynosić go nieco zbyt daleko poza zasięg Natashy (tak, czuł się odpowiedzialny i w obowiązku, by trzymać się blisko - o tak, na wszelki wypadek).
- Wszystkie dla ciebie, Nat! Wszystkie koce i cała herbata! - zawołał zaraz, niemal euforycznie, obserwując, jak dziewczyna ponosi swoje pierwsze fiasko, ale przede wszystkim, odnosi pierwszy sukces - Tylko powtórz to jeszcze, co właśnie zrobiłaś, tak ze dwadzieścia pięć razy!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cudowna nieświadomość Krzyzanowskiego była czymś tak abstrakcyjnym, że nie zagrzała w pojmowaniu świata przez Nat nawet miejsca. Przez te wszystkie lata, które stąpa po ziemi, od kiedy tylko zaczęła być bardziej kobietą niż dziewczynką – chłopcy zawsze chcieli od niej tego, o czym Blu nawet nie pomyślał. Chcąc lub nie, nie była w stanie nawet zliczyć tych wszystkich otaczających ją ramion, tych wszystkich zaczepnych klepnięć w pośladek – końskie zaloty… tych niby słownych zaczepek, które miały na nich zwrócić jej uwagę. Czy mogła robić co chciała i z kim chciała? Jasne, że nie. Zawsze, dosłownie zawsze, czy to po szkole, czy na imprezie, a nawet na głupich zakupach czuwał nad nią ktoś, kto nie pozwolił córce aby dała się uwieźć byle któremu chłopcu ze szkolnej drużyny koszykówki – bo tam zawsze byli najprzystojniejsi… Czujne oko ojca i wysłanników piekielnych w postaci ochroniarzy dzielnie bywało jej cieniem nim doprowadziła do perfekcji sztukę ucieczki i kamuflażu. Co ciekawe i jednocześnie przygnębiające nigdy nie trafiła na kogoś kto widział coś więcej poza długimi nogami i blond falami sięgającymi pasa. Z czasem zdołała nawet uwierzyć, że nie ma nic więcej do zaoferowania, a zamiast udowadniać na siłę, że prócz wyglądu jest coś jeszcze… zamieniła się w pewien sposób rolami z płcią brzydką. To ona brała to na co miała ochotę i bez większych wstępów mówiła to co chciała powiedzieć. Tak było prościej i szybciej a ona jako typowy niecierpliwiec miała z górki.
Szła na łatwiznę? A co w tym złego.
– Właśnie zasługuję – krzyknęła niemal ułamek sekundy nim dokonała majestatycznego fikołka do wody. Pierwsze gwałtowne zanurzenie było czymś… dyplomatycznie mówiąc – oczyszczającym umysł. Przez chwilę nie myślała dokładnie o niczym. Temperatura wody odłączyła na swój sposób jej mózg od reszty ciała zezwalając jedynie na prawidłowy tryb instynktów a te wspólnie jednym hurem grzmiały – przetrwaj. Taki też był plan.
Na szczęście woda nie była głęboka a Ivanow umiała pływać więc już bez pyskowania jakoś wsunęła się na deskę i dopłynęła do brzegu zdejmując chwilę później to dziwne zabezpieczenie z kostki. Była mokra i to nie w takim sensie, w jakim lubiła najbardziej. Z włosów spływały jej pojedyncze krople wody a twarz stała się niemal porcelanowa.
Oj dało jej to mocno po dupie. Od razu stała się spokojniejsza, bardziej potulna i mniej pyskata. Za to trzęsła się jak liść na wietrze.
– Chodźmy do auta – zaproponowała krótko wyszukując wzrokiem porzucone wcześniej torby i ubrania, które trzeba ze sobą zabrać.
Szok? Najpewniej można podciągnąć jej stan pod coś takiego bo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała paplać jak najęta i nie udawała przeciętnego rapera w walce na riposty. Spokojnie – jak każde żmijsko zacznie znów kąsać gdy dojdzie do swojej temperatury.
– Zostajemy na parkingu? W sumie mamy dobry widok i można zamówić pizze bo jestem głodna jak wilk – nie raz i nie dwa zdarzyło się dostawcy zawozić towar w dziwne miejsca więc i parking nie będzie pierwszym z katalogu „dostaw podejrzanych”.
– Muszę się przebrać – przemówiła dopiero obok vana wyjmując z torby suchą bieliznę i cieplejszą bluzę, którą zamierzała wciągnąć przez głowę. Czmychając do wnętrza samochodu przed Blu najpierw poprosiła o pomoc w rozsunięciu pianki bo jej place dziwnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. W środku usiadła na podłodze i najpierw założyła górę a później dół dziękując swojej przezorności i temu, że zabrała cieplejsze skarpetki.
Odsuwając drzwi podała Blu mokrą piankę. – Twoja kolej – wyskoczyła zawijając na głowie turban z ręczniczka. Jeszcze chwile potarła włosy i ukryła je pod mięsistym kapturem logowanej bluzy – cała Nat. Nawet w skrajnych warunkach ubrana gustownie od góry do dołu. Bardzo wolno dopiero teraz dochodziła do siebie. Miękki materiał otulał jej ciało i sprawiał, że przestała przypominać szturchniętą galaretkę, która nie może przestać wibrować.
– Jeść – spojrzała z wyrzutem na Blu niemal jak na żywiciela rodziny, który średnio wywiązuje się z obowiązków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#17


Życie przybrało dosyć nieoczekiwany kierunek, a Jeffrey zdecydowanie nie nadążał za tym wszystkim. W ostatnim czasie wydarzyło się zbyt dużo, a on nagle chciał mieć tylko święty spokój, nie chciał dramatów i miliona myśli w głowie. Niestety ostatnio głównie to mu towarzyszyło, tęsknił za Atlasem, mimo że wiedział, że nie ma tutaj żadnej szansy na powrót, a Cas mieszał mu totalnie w głowie. Wyjazd za miasto pomógł mu chociaż na chwilę zapomnieć o rzeczywistości ale przyniósł ze sobą także częstsze myślenie o brunecie, który zniecacka pojawił się w jego życiu. Totalnie nie rozumiał ich relacji i póki co nawet nie próbował zrozumieć. Spędzili miło weekend, lepiej się poznali ale to tyle... w końcu Jeffrey nie liczył na nic więcej i nie powinien być rozczarowany jeśli nic więcej się nie wydarzy. Powinien odpocząć od związków i randek... tego miał zamiar się trzymać. Potrzebował spotkania z przyjaciółką, rozmowy o głupotach i taniego wina, które niósł ze sobą na plażę, mimo że panikował na myśl o każdym zbliżeniu się do wody. Dzisiaj nie miało to znaczenia, dopóki będzie daleko od tafli wody i będzie mógł tylko na nią patrzeć nic złego się nie stanie. Była ładna pogoda, którą szkoda było zmarnować na siedzenie w domu, a mimo tego dookoła nie było zbyt dużo ludzi, co właściwie też było plusem.
Umówili się już na plaży, na której Jeffrey pojawił się chwilę przed czasem. Automatycznie wybrał miejsce sporo oddalone od brzegu i usiadł na konarze drzewa. Uniósł głowę do góry, zamknął oczy i wziął głęboki oddech napawając się ciszą i spokojem. Po chwili rozejrzał się dookoła, a kiedy nie zobaczył jeszcze nigdzie Charlie wyciągnął z kieszeni paczkę z papierosami i odpalił sobie jednego. Jednak wcale nie musiał na nią długo czekać, już chwilę później zobaczył ją, zmierzającą w jego kierunku. Pewnie wiedziała, że nie ma co nawet szukać go przy brzegu. -Hej.- powiedział, kiedy była już na tyle blisko aby go usłyszeć i wstał aby sie z nią przywitać buziakiem w policzek. -Mam, twoje ulubione.- poinformował ją od razu z szerokim uśmiechem, machając jej butelką przed nosem i przy okazji dając jej do zrozumienia po co tutaj przyszli. Tego potrzebował i miał nadzieję, że Charlie całkowicie poprze jego pomysł.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

11.

Było ich dwoje. Chcieli mieć święty spokój, tylko istniała pewna kwestia: co dokładnie to oznaczało? Mieć spokój, dobrze, ale święty? Przecież to Świętym zawraca się głowę i życie wieczne, bezsensownymi modlitwami, które ostatecznie zostaną odrzucone. Jedna modlitwa Charlie została wysłuchana i nie do końca była pewna czy jej żałuje. Oznaczało to tylko jej rychłą przyszłość w czyśćcu, bo nawet na piekło się nie zasługuje, gdy prosi się o śmierć męża. I choć uzyskała tym spokój (ducha, bo nie fizyczny – ach, te pogrzeby, stypy, kondolencje!), coś się teraz burzyło z powrotem do wylanych łez i wiecznego zamartwiania się. Miała o kogo się martwić, nie tylko o siebie. I również Harper-Jack pozostawił jej wiele do myślenia. Wszystko musiała przeanalizować, a wino z pewnością pomoże jej spojrzeć na swoje życie z inną perspektywą. Wino zawsze pomagało i nie odbierało całkowicie świadomości (i życia) tak jak whisky, którą ukochał sobie jej martwy mąż.
W połowie drogi zorientowała się, że nie wzięła najważniejszej rzeczy: wina. Zapakowała za to do torebki cienki koc, ponieważ pogoda wyjątkowo ich nie rozpieszczała, a na plaży z pewnością porywy wiatru będą znacznie bardziej dokuczliwe niż pomiędzy budynkami. Wizja policzków czerwonych wychłostanych przez bryzę wydawała się bardzo przyjemna. Może przy okazji przeziębi się i zostanie w łóżku przez najbliższy tydzień, nie robiąc sobie absolutnie żadnych wyrzutów sumienia? Zniknie na trochę, poukłada sobie w głowie i prześpi najgorsze problemy. I udawać będzie, że Harper wciąż ją kocha tak mocno jak ona jego. Zanim się obejrzy, minie pięćdziesiąt lat samotności i położą ją obok męża; nie-ukochanego i nie-utęsknionego.
Powinna ubierać się cała na biało, odróżniać się od tego gówna, które zapanowało wokół niej. Odciąć się od żałoby, której nawet nie ma. Żadnej, również tej po dziecku. Jak ma wytłumaczyć najbliższym, że już widziała nadzieję w tym ciemnym tunelu. I słyszała serduszko swojej pociechy, żeby za kilka dni usłyszeć „Przykro mi, pani Everett, nie udało się uratować pani dziecka”. Może inaczej by na nią patrzyli: rodzice, Phoenix, przyjaciele. Spojrzenie Bastiana chyba niewiele zmieniło się. Wciąż był wierny innej kobiecie, uważając Charlie za przydupasa, za gumę odklejoną z podeszwy buta. Tkwiła więc w tej rozpaczy sama, bo nawet Harper-Jack nie chciał już jej. Nie tak jak kiedyś.
Widzą Jeffreya, podbiegła kawałek truchtem, otulając się mocniej swetrem. Liczyła na słońce i jego kojące promienie na policzkach, a dostała chmury deszczowe, wiszące niebezpiecznie nieopodal ich miejsca schadzki. Może dobrze? Pogoda była adekwatna do uczuć Charlie w tym stuleciu dniu.
- Cześć, cześć. Idealnie, bo zapomniałam wziąć, ale! Patrz… co mam – wyciągnęła koc i zarzuciła od razu na ich ramiona, dopóki nie rozgrzeją się trunkiem. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie i wygrzebała z torebki jeszcze otwieracz. Zaprezentowała go z dumą. -Za to jego mam zawsze ze sobą. Przyszykowana zawsze na dobrą okazję! Przynajmniej to mam, zamiast… innych rzeczy na godzinę – parsknęła, mając na myśli oczywiście prezerwatywy. W końcu jest wdową; poza tym musi szanować miejsce w swojej kobiecej torebce i mieć jak najmniej niepotrzebnych przedmiotów. - Czyń honory.
Podała mu korkociąg, łapiąc brzeg koca, by nie zsuwał się z jej ramion. Przyglądała się wciąż Jeffreyowi badawczo, jakby chciała wyłapać w jakim jest humorze. Nie sądziła, że zechce posiedzieć na plaży, w dość traumatycznym dla niego miejscu.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zastanawiał sie nad tym, co oznaczał święty spokój, po prostu uważał, że tego właśnie potrzebował i nie chciałby się rozczarować, że to może nie być to. Chciał odpocząć od wszystkiego co ostatnio się wydarzyło, mimo że jego dramaty nie mogły równać się nawet z tymi Charlie. On przeżywał jedynie rozstanie, a teraz odrzucał zaloty Caspera, kiedy dziewczyna mierzyła się ze śmiercią męża i stratą dziecka... o czym nie miał pojęcia. Dodatkowo Jeffie nie do końca chciał odrzucać Casa. Co prawda nie widział w tej relacji szans na nic poważniejszego, a żadne jednorazowe przygody nigdy go nie interesowały... ale coś ciągnęło go w tamtym kierunku. Może powinien chociaż na chwilę odpuścić i spróbować żyć chwilą, zamiast rozmyślać co by było gdyby sobie na to pozwolił. Może w końcu powinien powiedzieć Charlie o tym, co ostatnio się u niego działo, o związku z Atlasem, o tym, że jednak faceci interesują go nieco bardziej i o tym, że dał się wyciągnąć Casowi na weekend za miasto. Sam już nieco wariował ze swoimi myślami, więc podzielenie się nimi wydawało się być dobrym pomysłem.
Totalnie nie pomyślał o tym, że na plaży będzie nieco chłodniej, ogólnie uważał pogodę za wystarczająco dobrą na to aby spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Dobrze więc, że Charlie pomyślała za niego i upchnęła koc do torebki, który w kryzysowej sytuacji pozwoli im się nieco ogrzać. Nie zauważył nawet deszczowych chmur, kiedy jeszcze sekundę temu świeciło słońce, które miał nadzieję zobaczyć jeszcze dzisiaj i złapać trochę witaminy D po zimie. Dopiero narzucony mu na ramiona koc przez przyjaciółkę sprowadził go na ziemię, uświadamiając mu bezsensowność tej pory roku. -Okej, masz więcej potrzebnych rzeczy niż ja, samo wino nie byłoby wystarczające skoro nie moglibyśmy go wypić.- zaśmiał się i wziął od niej otwieracz. -Rzeczy na godzinę, też są bardzo istotne Charlie, powinnaś o tym wiedzieć.- wyszczerzył zęby w uśmiechu i zaczął wkręcać korkociąg w korek od wina. Nie żeby on nosił prezerwatywy w kieszeni, nie pamiętał już nawet kiedy ostatni raz były mu potrzebne skoro wciąż starał się żyć jak należy... więc był ostatnią osobą, która mogłaby dawać rady w tym temacie.
Słusznie mu się przyglądała, to że żartował i się uśmiechał wcale nie oznaczało, że tak faktycznie wygląda ostatnio jego humor. -Chodź, usiądziemy.- zaproponował i usiadł na konarze drzewa, na którym siedział przed chwilą. Odstąpił Charlie trochę więcej koca, zarzucając go sobie na plecy, a ją przy okazji owijając trochę bardziej.
-Kiedy patrzę na wodę czuję spokój, przypomina mi się wolność, którą czułem pływając, a potem zdaje sobie sprawę z tego jaka to jest zdradziecka kurwa.- westchnął i pociągnął za korkociąg, a kiedy korek wyszedł z szyjki bez najmniejszego problemu, podał butelkę przyjaciółce. Minęły już lata, a on dalej nie pogodził się z tym, że nie uratował swojego przyjaciela i generalnie plaża faktycznie była słabym wyborem ale może czas nieco przezwyciężyć swoje lęki. -Co u Ciebie?- posłał jej pytające spojrzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

O nie, czasami śmierć przyjaciela ma większy wybrzęk w sercu niż śmierć męża, którego wcale się nie kochało. Charlie jest po prostu świetną aktorką. Gdyby straciła kogoś tak bliskiego jak Jeffrey, byłaby równie załamana. I z pewnością nie siedziałaby na tej plaży, oznaki pogrzebania wiecznego, gorszego niż cmentarz. Bo właśnie na cmentarzu szuka się odkupienia win, rozmów, odwiedzin; a woda jako miejsce zbrodni (tym właśnie było odbieranie życia poza regułami gry, niesprawiedliwie młodym osobom) jest miejscem skażonym już na zawsze. Charlie mogła jedynie zazdrościć chłopakowi, bo ona nie miała tak bliskiego przyjaciela nigdy. Próbowała wbić się w paczkę swojego brata, ale zazwyczaj unikali jej i robili wszystko, by nie mogła do nich dołączyć. Może dlatego tak mocno trzymała się tej usranej miłości do Harper-Jacka, bo był jej najlepszym wspomnieniem? Przyjacielem? Przyszłością. Tyle, że to nie działało w obie strony, najwidoczniej. Dlaczego wszystkie relacje międzyludzkie muszą być takie trudne? Jak to działa? Da się kiedykolwiek nie myśleć i nie rozważać każdej kwestii na atomy? Albo jak to mówią: gówna na atomy. To chyba najlepsze porównanie, zwłaszcza w sytuacji obojga tych młodych, pogubionych bohaterów.
Instynkt działał. Jeszcze nie dawno myślałaby jednie o winie i dwóch kieliszkach winach, by poczuć choć trochę luksusu i sławy, której wcale nie było. Wzięłaby może jeszcze jakieś niezdrowe przekąski, by za szybko nie upić się, bo niestety – zdarzało jej się pić za szybko, więc i uchlać porządnie. A teraz? Teraz myślała o kocykach, sweterkach, ciepłych skarpetach i cholernych dzieciach, których nie miała. Zaczęła matkować, choć nie zawsze była na to gotowa i wciąż tkwiło w niej rozwydrzone dziecko. Zwłaszcza, gdy chodziło o Bastiana (i Phoenix, bo tam gdzie Bastian, tam Phoenix). Chciała być dla niego wystarczająco dobrą siostrą i zazwyczaj kończyło się to naburmuszeniem ze strony Charlie, a następnie fiaskiem totalnym. Fin.
- Nabieram się ciągle, że jest odkręcane, a tu zaskoczenie! Ale spokojnie, nóż też ze sobą noszę, taki do kopert – uśmiechnęła się rozbawiona. Rzeczy z pozoru niepotrzebne, a jakie zaradne, gdy sytuacja im sprzyja tak jak dziś. - Są, są, ale mnie raczej nie dotyczą. Chociaż może najwyższa pora coś z tym zrobić. - Mina jej przygasła, a twarz jakby zbladła. Takim delikatnym żarcikiem wkroczyli na cienki lód. Teoretycznie zabezpieczała się w inny sposób, nawet jeśli na horyzoncie była tylko i wyłącznie ona sama. Nie była gotowa na randki. Próbowała, nie wyszło. W głowie wciąż miała jednego mężczyznę, który nie do końca był dla niej dostępny. Zmienił się. Rzeka brała teraz inny nurt.
Przycupnęła na konarze, kuląc się nieco i przysuwając bardziej do Jeffreya, by starczyło im koca. Wzięła od niego otwartą już butelkę z winem i upiła łyka, a następnie kolejnego i jeszcze jednego. Odetchnęła głęboko, zadowolona. Dopiero wtedy spojrzała na przyjaciela i oparła głowę na jego ramieniu. Milczała, jakby to najbardziej mogło go podnieść na duchu. Od zawsze bała się wody, może dlatego nie nauczyła się pływać. Nie wejdzie nawet do płytkiego basenu. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie tragedii, która skutecznie rozbiła serc Joffreya. Podziwiała więc go, że był w stanie przyjść na plażę i wpatrywać się w błyszczące tafle wody – piękne i niebezpieczne.
- Wiesz… zrobiłam coś głupiego – spojrzała na niego również, walcząc ze sobą dzielnie. Wargi jej drżały, ale włożyła całą siłę jaką w sobie jeszcze miała, by nie rozkleić się. – Myślałam, że będzie mi wtedy lepiej, ale… nie jest. I… chyba kocham nieodpowiedniego faceta dalej. Da się to jakoś od-programować?
Zapytał, ale czy taką chciał odpowiedź usłyszeć? Pewnie nie, ale Charlie musiała wyrzucić z siebie wszystko. Prawie wszystko.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Minęło już sporo czasu od kiedy stracił przyjaciela, więc w tym momencie nie bolało to już aż tak mocno jak kiedyś. Potrzebował wiele długich miesięcy, żeby sobie z tym poradzić, a po kilku latach miał w sobie wciąż poczucie winy i wciąż nie przezwyciężył lęku przed wodą. To było cholernie niesprawiedliwe, nikt na to nie zasługiwał. Jeffrey często o tym myślał, ale wiedział, że nie ma na to wpływu, nie cofnie czasu i powinien po prostu pójść dalej. Dlatego siedzenie na plaży nie przynosiło już aż tak dużo bólu jak kiedyś, radził sobie z tym nieco lepiej. Przez ostatni rok naprawdę miał wrażenie, że wszystko zaczęło się układać, Atlas był dla niego bardzo ważny, zaczęli tworzyć relacje i wszystko układało się tak jak powinno. Oczywiście do czasu, zakończyli swój związek szybciej niż go zaczęli, a teraz pchał się w kolejną relację, tym razem z Casem, która już w ogóle wydawała się być pogmatwana i nie mająca szans na przyszłość. Chyba sam tak naprawdę nie wiedział czego dokładnie szuka, choć szukać wcale nie chciał, samo przychodziło. Poznał Caspera przez zupełny przypadek w klubie i od tamtej pory ten często pojawiał się w jego życiu. Nie wiedział dlaczego relacje międzyludzkie były takie trudne, nie wiedział dlaczego tak głęboko wszystko analizował i dlaczego nie pozwalał sobie po prostu na chwilę zapomnienia, które z pewnością by mu się przydało.
Jeffie musiał mieć wszystko zaplanowane, dokładnie przemyślane i ułożone w głowie, jeśli ubzdurał sobie, że czegoś nie wypada mu robić, to uparcie się tego trzymał.
Nawet nie miał świadomości, że Charlie częściej myślała o założeniu rodziny, niż o napiciu się wina. Nie miał pojęcia, że dzieci nagle stały się dla niej tak ważnym tematem i chciałaby je mieć, nie mówiąc już o tym co przeszła. O tym też nie miał pojęcia.
-Nawet nie pytam, po co nosisz ze sobą nóż.- nawet jeśli był on do kopert. Zawartość damskiej torebki zawsze była dla niego zaskakująca, więc brał pod uwagę to, że cokolwiek by teraz nie potrzebował - mogłoby to z niej wygrzebać jak gdyby nigdy nic. Zauważył jak nagle jej mina przygasła, posłał jej zmartwione spojrzenie, a później lekko trącił swoim ramieniem w jej. - Mnie też nie dotyczą.- i nic w tym w sumie nie było fajnego, chwalić się też nie było czym ale taka była prawda. Tyle że, Jeffrey sam odsuwał od siebie okazję na chwilę zapomnienia i wykorzystania prezerwatywy schowanej na dnie portfela. Wciąż czekał na jakąś idealną chwilę.
Widział, że oboje mają podobny, jakiś podły nastrój i prawdopodobnie będą zamulać na tej plaży pijąc wino. Nie miał nic przeciwko, właśnie tego potrzebował i nie mógł wybrać do tego lepszego towarzystwa. Nie chciał chyba nawet pocieszania, po prostu chciał z nią posiedzieć i może w końcu o wszystkim jej opowiedzieć. Objął ją w pasie, mocniej do siebie przytulając, kiedy oparła głowę na jego ramieniu. Nie odzywał się, dopóki Charlie nie postanowiła zacząć prawdopodobnie trudnego dla siebie tematu. Spojrzał na nią wyczekując dalszej części. -Obawiam się, że nie.- westchnął. Pewnie nie chciał usłyszeć takiej odpowiedzi... ale z drugiej strony chciał usłyszeć prawdę. Skoro coś ją trapiło to chciał o tym wiedzieć, nie chodziło o to aby udawać, że wszystko jest dobrze. -Cały czas wybieramy nieodpowiednie osoby, tak już chyba mamy. Ciągnie nas w stronę tego, co daje chwilowe szczęście licząc na to, że zmienimy drugą osobę i będziemy żyć długo i szczęśliwie.- Jeffie chyba będzie prawił dzisiaj same mądrości. Wziął od niej w końcu wino, pociągając z butelki kilka łyków, miał wrażenie, że właśnie pakuje się w coś takiego, chociaż miał wielką nadzieję na to, że jednak się myli. -A co więcej... Odrzucamy to co dobre i stabilne, wciąż szukając nie wiadomo czego.- dokładnie tak ostatnio zrobił. Zamiast ratować coś, co dawało mu stabilność i poczucie bezpieczeństwa, niemal od razu rzucił się w nieznane, chcąc spróbować... sam nie wiedział czego, tym bardziej, że wciąż tworzył mur oddzielający go od Casa. Oddał jej butelkę z alkoholem. -Więc... co zrobiłaś głupiego oprócz zakochania się w nieodpowiednim facecie?- a może nie zrobiła nic więcej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Relacje międzyludzkie chyba nigdy nie będą łatwizną dla większości ludzi. Czy istnieje ktokolwiek, kto nie rozważa wszystkiego na atomy i czynniki pierwsze? Czy ktoś taki myśli o przyszłości, teraźniejszości i uczuciach, możliwych do narodzenia się? Ona nie potrafiła tak. Każdą relację musiała przeanalizować. Oprócz jednej, z Harperem, bo przy nim myślała jakby mniej i pragnęła brnąć w to z zamkniętymi oczami; nawet jeśli wiedziała, że nie jest to dobry pomysł, ignorowała swój mózg i kierowała się przeklętym sercem. Pragnienie. Cholerne pragnienie pchało ją w coś - może nawet - toksycznego, bez przyszłości jak jej się wydawało. Jeffrey miał to samo z Casem prawdopodobnie, więc mogli rozumieć się bez słów. Kto wie, może jak im nie wyjdzie z miłościami życiowymi, będą razem się starzeć i wspierać na resztę marnego życia. Bo jeśli dalej ma tak to wszystko wyglądać, podziękuje prędzej niż później. Wiecznie sama, z papierowym bratem, ukochanym przy boku innej, pochowanym mężem i dzieckiem, które nawet swojej mogiły nie miało, a zostało jej zabrane jeszcze na zimnej sali zabiegowej.
Do dnia dzisiejszego pamięta brzmienie ostrych jarzeniówek zawieszonych na środku sali. I obijanie się o siebie metalowych narzędzi, gdy lekarz odrzucał je na tackę obok siebie. Rękawiczki lateksowe również, bo zmieniał je chyba ze dwa razy. Oraz głos lekarski, poważny, młody, mówiący, że siostra musi przemyć, bo ktoś się na tej krwi poślizgnie. Pamięta też przeraźliwe zimno i powieki ciężkie, opadające mimowolnie. Czy te okropne wspomnienia pozostaną z nią do końca życia?
- Ciągle zapominałam do pracy wziąć nożyczki albo coś, a dostawałam mnóstwo listów, więc już noszę ze sobą go na stałe. To prawie jak pilniczek do paznokci - wytłumaczenie marne, ale prawdziwe. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, gdy raz nadziała palca na nóż, bo tak nie mogła doczekać się otwarcia listu z Francji. Westchnęła, zerkając na Jeffa, gdy ją szturchnął. Czy podniosło ją na duchu, że nie jest sama? A i owszem. Czasem czuła się jak licealistka, której nikt nie chce wyrwać, bo wszystkie prezerwatywy jakie miała w torebce nagle straciły ważność. Machnęła tylko ręką na ten temat, który tylko wprowadzał ją dodatkowo w błogi stan rozpaczy, który ostatnio pojawia się u niej zbyt często.
Jej drobne ciałko wtopiło się w jego objęcia, przy okazji ogrzewając się dodatkowo. Pogoda była idealnie dobrana pod ich nastroje. Pewnie nawet wino im nie pomoże, ani dwa, ani nawet dziesięć. Wciąż będzie trwał w nich jakiś ból i niezrozumienie dla własnych uczuć. Chociaż to akurat jest potrzebne każdemu człowiekowi - chwila wytchnienia i przemyśleń.
Mruknęła potwierdzająco, że rozumie, chociaż nie to chciała usłyszeć. Pragnęła konkretnej, pocieszającej odpowiedzi, stwierdzającej, że tak, da się odprogramować z absurdalnych uczuć do drugiego człowieka.
- Beznadzieja. Chciałabym żyć długo i szczęśliwie, ale jest to strasznie trudne, wiesz? Chociaż, kurwa, raz spróbować żyć tak jak sobie wymarzyłam - spojrzała na Jeffa wzrokiem małej, zbitej dziewczynki. Gdy ojciec jej przyłożył za założenie za krótkiej sukienki, przysięgła sobie, że będzie zawsze silna i szczęśliwa. Że stworzy swoją własną rodzinę z jednym jedynym mężczyzną, któremu wtedy jeszcze sława aż tak nie uderzyła do głowy. I marzyła wciąż o ucieczce od wyrzutów sumienia, smutku oraz przede wszystkim własnego ojca. Została prawdopodobnie skazana na wieczne potępienie i pokutę za grzechy wobec rodziny; niesłuchanie rodziców, ucieczki do Harpera, a nie Lizzy, skarżenie na Bastiana i nie polubienie Phoenix. - Z taką filozofią życia to chyba nigdy nie będziemy do końca szczęśliwi. Wyszedłeś z tej choroby? - domyśliła się, że w większości mówi o sobie. Był więc żywym przykładem czego nie robić i jakie ma to konsekwencje. Nadzieja pozostawała w jego odpowiedzi potwierdzającej szczęśliwe zakończenie.
Przejęła od niego butelkę, by pociągnąć kilka łyczków. Po tym jednak znów wtuliła się w niego, wbijając wzrok w srebrzystoszare fale obijające się o piaszczysty brzeg.
- Wyszłam za mąż. Nie powinnam. Gdyby nie to, facet, z którym było mi przeznaczone być, wciąż by mnie kochał. A tak? Wzdycham do niego jak głupia nastolatka i wypominam sobie, że zamiast dopiec jemu tym ślubem z innym, strzeliłam sobie w kolano - mruknęła zirytowana. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Życie jej stało się wręcz teatrem z samymi przedstawieniami marnych komedii i pomyłek. - Spotkałam go, Harper-Jacka. I wiesz... Nie skończyło się tylko na rozmowie. To był błąd i chciałabym żałować, ale nie potrafię. I chcę więcej. Chcę, by był tylko mój, chociaż już nie jest i pewnie nie będzie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeffrey nie potrafił w ten sposób, nie potrafił ignorować swojego mózgu i brnąć w coś z zamkniętymi oczami, a zdecydowanie właśnie tego potrzebował. Niby o tym wiedział ale ciągle stawiał sobie granice, które tak właściwie nie do końca były potrzebne. Bez nich żyłoby mu się łatwiej, a przynajmniej w tym momencie, mógłby rzucić się w przepaść. Dokładnie to miał właśnie z Casem, więc jeśli tylko o wszystkim sobie opowiedzą to na pewno zrozumieją się bez zbędnych słów i tłumaczeń. Pragnienie było w tym wszystkim najbardziej podstępne, a jeśli Jeff mu w końcu ulegnie, nie będzie już odwrotu. Pewnie powinni dać sobie jeszcze kilka lat na odnalezienie szczęścia, a jeśli się nie uda, zawrzeć układ, że będą razem już do końca. Dogadywali się, więc na pewno ogarnęliby wspólne mieszkanie i życie, skoro nie mogli znaleźć nikogo innego.
Nie miał powodów aby nie wierzyć w to wytłumaczenie, skoro mówiła, że nóż był jej potrzebny do otwierania listów to najwidoczniej tak właśnie było i nie ma co drążyć tematu. Powinni zająć się już całkowicie piciem wina i przeżywaniem swoich małych porażek miłosnych. Jednak racja, pewnie nie będą w stanie pozbyć się tego niezrozumienia dla własnych uczuć. Jeffrey totalnie ich nie rozumiał, nie miał pojęcia dlaczego pakuje się w coś, co w ogóle nie było w jego stylu, a postanowił zrezygnować z czegoś, co w jego stylu było. Ostatnie miesiące były jakieś porąbane i ostatecznie całkowicie pogubił się w tym wszystkim.
Chciałby aby nagłe pozbycie się uczuć było możliwe, to ułatwiłoby bardzo dużo, a w jego przypadku pomogłoby także pozbycie się przyzwoitości, której w niektórych sytuacjach miał po prostu za dużo. Starał się zawsze robić wszystko jak należy, ale to jakoś nie bardzo działało w tym świecie. Wiedział, że Charlie pewnie chciała usłyszeć inną odpowiedź, ale byłaby ona niezgodna z prawdą... -Wierzę w to, że jeszcze będziesz żyła tak, jak sobie wymarzyłaś. Nie może być od początku idealnie, gdyby tak było nie miałabyś co wspominać na starość.- i taka była prawda, chociaż sam chciałby żyć tak, jak sobie wymarzył.. i może jeszcze zmienić orientacje, wtedy na pewno byłoby mu łatwiej. To niestety nie było zależne od niego. Było jak było i niewiele można z tym zrobić. Zaśmiał się pod nosem, ale nie było w tym zbyt dużo szczęścia. -Czy wyszedłem? Dopiero co mnie dopadła i właśnie jeszcze bardziej w to brnę.- przyznał, nie chciał nic przed nią ukrywać, najwyższa pora chyba z tym skończyć. W sumie komu miałby się wygadać jak nie jej? Pewnie i tak robił to trochę za późno... od roku w jego życiu ktoś był, a nawet zdążył już zniknąć i pojawił się ktoś nowy, a Jeffie o niczym jej nie powiedział. -A wiem, że to pewnie nie skończy sie dobrze, to nigdy nie kończy się dobrze.- czy jego historia będzie miała szczęśliwe zakończenie? Tego nie wiedział. Mógł się jedynie domyślać, że pewnie nie. Miał całkowicie inne podejście do życia niż Casper.
Patrzył przed siebie, na taflę wody, która zabrała mu w życiu bardzo dużo. Jednak wciąż przynosiła spokój i lubił na nią patrzeć.
Nigdy nie lubił jej męża, zawsze uważał go za dupka, mimo że Charlie za wiele o nim nie mówiła. Chyba nawet nie musiała, domyślał się, że nigdy nie była z nim szczęśliwa i nawet nie było mu za bardzo przykro, że już go nie ma. Pewnie nie powinien myśleć w taki sposób ale taka była prawda. Spojrzał na nią zaskoczony tym wyznaniem. -To zabrzmi głupio ale skoro jest ci przeznaczony, to będziecie razem.- tak, Jeff wierzył w takie brednie z przeznaczeniem na czele. Później był jeszcze bardziej zaskoczony tym, że faktycznie spotkała Harper-Jacka i doszło do czegoś więcej, uniósł brwi do góry. -Ty naprawdę wciąż coś do niego czujesz.- i doskonale rozumiał, że nie łatwo było pozbyć się uczuć. -a skoro nie skończyło się tylko na rozmowie, to najwidoczniej wcale nie jesteś mu obojętna i dlaczego uważasz, że to był błąd?- może tak właśnie miało być...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cecha ta z pewnością była o wiele przydatniejsza niż ta z serca pochodząca. Rozum stopował i może to było słuszne? Wiedział, co robi i działał zanim serce zdążyło poprowadzić do głupstwa. Chciałaby mieć w sobie przewagę rozumu, ale tego brakowało jej już od początku relacji miłosnej (miłosnych) i zawsze wybierała ścieżkę serca, strzelając sobie tym w kolano. Zazwyczaj trafiało, czasem omijało, uciekając od konsekwencji. Dobrym więc pomysłem było bycie razem, gdy nie uda im się w życiu. Być razem nie zawsze oznacza bycie parą, więc nie widziałaby w tym absolutnie żadnego problemu. Zaadoptują kilka psów, kotów i świnek morskich i będą jedną popapraną szczęśliwą rodziną. Pomysł pochodził od rozumu zapewne, choć i nuta serca wołała, by brnąć w to. Przyjaciele nigdy nie wystawią się nawzajem.
Ciężko jest pozbyć się uczuć; przeciąć je ostrym nożem od listów i zapomnieć raz na zawsze. Próbowała raz czy dwa, wciąż przez jednego mężczyznę tylko w dwóch różnych momentach swojego życia. I jeszcze nigdy nie udało jej się do reszty. Teraz, mimo wiecznego uczucia do Dwellera, czuła się zmęczona ciągłą walką o siebie. Wciąż musiała udawać szczęśliwą, radzić sobie sama i ignorować zakochane pary, mijane codziennie na ulicy. Chciała tego wszystkiego, ale nie potrafiła. Nie potrafiła być sama, choć tak żyje od początku, jeszcze zza dzieciaka – wiecznie sama. Nie potrafiła być szczęśliwa, rozpaczając wciąż za duchami przeszłości. Nie potrafiła radzić sobie, a zlew w łazience wciąż przecieka, nie wiadomo z jakiej przyczyny. Czy jest jeszcze jakaś usrana nadzieja na lepszą przyszłość? Wyjątkowo serce i rozum są zgodne: nie ma, mówią.
Jeffrey miał natomiast inne zdanie na ten temat.
- Nie jestem pewna czy chcę takie rzeczy wspominać na starość, Jeffie – mruknęła, czując jak uchodzi z niej kolejne pragnienie życia. Kawałek po kawałku. Garbiła się coraz to bardziej jakby na jej barki układano ciężary stworzone z jej złych, nietrafnych wyborów. Upiła wina trochę więcej niż zazwyczaj i niemal natychmiast poczuła uderzenie w głowie, w której zakręciło jej się. Oj, dziś będą spali na tej plaży albo Jeffrey będzie targał Charlie za sobą. – O nie, nie pocieszasz… Ale powiedz więcej, o co chodzi. Chcę znać całą historię, skoro już spowiadamy się już tak porządnie. Może chociaż ty dostaniesz rozgrzeszenie. Pocieszające – uśmiech delikatny, smutny pojawił się na jej ustach, znikając równie szybko. Może wypowiedzenie słów zatruwających organizm i umysł byłoby dobrym ruchem dla Jeffreya. U niej to zadziałało, więc nadszedł czas na niego. Ulży mu w jakiś sposób, bo na pewno nie zmartwi jeszcze bardziej.
Wbiła spojrzenie w piasek, stopami przesypując go z boku na bok. Przycisnęła dłonią mocniej koc do siebie, gdy zawiało nagle chłodem i mimowolnie przylgnęła do przyjaciela bardziej, by uchronić się przed rychłym drżeniem z zimna. Dlatego też pociągnęła jeszcze dwa łyczki wina z butelki.
Jej męża lubił jedynie jej ojciec. I może John, ale John jest równie specyficzną osobą co Michael, więc znaleźli jakoś wspólny język. Mimo to, nie potrafiła odejść od Michaela i żałowała tego po dzień dzisiejszy. Jak to w ogóle stało się, że przyjęła jego oświadczyny? Dlaczego to zrobiła? Zamiast walczyć o Harpera, albo lepiej – pogodzić się, że już jej nie kocha, chciała wzbudzić w nim dziecinną zazdrość. Ucierpiała najbardziej ze wszystkich.
- Myślisz, że to przeznaczenie? Bo według mnie, jeśliby tak było, nie rzucałby mnie wtedy. Albo, nie wiem, nie pozwoliłby mi wyjść za mąż, a wiem, że miał świadomość o wszystkim – spojrzała na Jeffreya z nadzieją jakąś pustą, głupią – taką, co dzieci wypełnia, gdy rodzice obiecują wypad do ZOO i watę cukrową. Na potwierdzenie jego słów, skinęła głową z westchnieniem. – Po prostu czuję… przez to wszystko chcę więcej. I to mnie chyba doprowadzi do szaleństwa, bo przecież nie pójdę do niego ot tak, nie zadzwonię i nie pójdziemy na randkę. Wiem, że nie zaproponuje mi tego ani wspólnej kolacji, ani nic. Był inny niż zawsze. I to jest zrozumiałe, bo wiele złego go spotkało, ale… nie do końca był mój. Czułam to. Chciałabym mieć jakąś zdolną do nie-czucia, z węchem mi wyszło, dlaczego nie mogę wyłączyć wszystkich emocji? Byłoby o wiele prościej.

/ zt
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~~003~~ "Nuestra historia comienza aquí. ¿Qué vas a hacer con ella?" Ci, którzy powiadają, że czas jest lekiem na wszelkie, otaczające nas zewsząd zło, są w błędzie. Czas wcale nie leczy ran. On tylko sprawia, że te powoli zabliźniają się, lecz to wcale nie znaczy, iż towarzyszący im ból znika. On wciąż tam jest, tkwi głęboko zakorzeniony w ludzkiej podświadomości i nie pozwala o sobie zapomnieć. Właśnie taką, nieustanną walkę pomiędzy tym, co nadal boli, a chęcią pójścia naprzód, bez zbędnego oglądania się za siebie, każdego dnia toczyła ze sobą Monica - najmłodsza córka bossa kartelu meksykańskiego, Fernanda Castillo.
Pomimo posiadania licznego rodzeństwa, to ona, ta "najmniejsza" zawsze robiła wokół siebie największe zamieszanie. Wszędzie było jej pełno, a uśmiech nigdy nie schodził z tej drobnej, rozpromienionej twarzy. Tak było do dnia, w którym to Juan, najstarszy brat Mony został zamordowany. Jego śmierć, wywróciła do góry nogami egzystencję tej pozornie poukładanej rodziny. Nic nie było już takie, jak przedtem. Choć od tamtej chwili, minęło już blisko 10 miesięcy, tak naprawdę niewiele się zmieniło. Monica wciąż uciekała z rodzinnego domu, zaszywając się w restauracji, którą zarządzała. Potrafiła siedzieć tam kilkanaście godzin na dobę. Owszem, obowiązków miała co nie miara, lecz nie na tyle, aby aż tak się w tym zatracać. Ona jednak w nie widziała nic złego w swoim zachowaniu.
Dzisiejszego wieczoru, po zamknięciu knajpy, spędziła w niej jeszcze prawie dwie godziny wychodząc grubo po 23, ale zamiast wrócić grzecznie do domu, ta skierowała się w zupełnie innym kierunku. Dokąd pojechała? Odpowiedź na to pytanie, była prostsza, niż można by było pierwotnie zakładać. Otóż, Monica udała się w jedyne miejsce, gdzie była w stanie zaznać choć odrobiny tak potrzebnego jej spokoju. Tym miejscem, okazała się pobliska plaża. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach, nie odwiedzał tego typu miejsc po nocach, ale przecież Mona nie należała do grona tych "normalnych" ludzi. Ona była po prostu inna. Inna, niż wszyscy. Miała swój sposób postrzegania świata i własne poglądy, których twardo się trzymała, pomimo nakładanej na nią zewsząd presji.
Docierając do swojego celu, Castillo udała się gdzieś przed siebie, uprzednio zdejmując z nóg niewygodne, choć świetnie wyglądające buty na niebotycznie wysokich obcasach, które trzymała obecnie w jednej z wolnych rąk. Delikatny wiatr, tańczył swobodnie w jej długich, opadających falami na plecy włosach. Mokry piasek pod stopami, szeleścił nieznacznie, z każdym kolejnym krokiem kobiety. Jednak to właśnie odgłos rozbijających się o brzeg fal, był tym, co Monica uwielbiała najbardziej. Zakochana w owej melodii i rozpościerajacym się przed jej oczyma widoku, zapatrzyła się na tyle, że nie zauważyła delikatnego wzniesienia, które już w następnej chwili, doprowadziło ją do spektakularnego upadku. Poleciała przed siebie jak długa, upadając plackiem na piasek.
- Jasna cholera...- Warknęła, czując nieprzyjemny ból w obu nadgarstkach. Jednak zamiast się podnieść, Mona tylko obróciła się na plecy i wyciągając ręce na całą długość za głowę, roześmiała się szczerze z własnej głupoty i nieporadności.
- Och, jak dobrze, że nikt tego nie widział...- Skwitowała, wciąż cicho podśmiewając się pod własnym nosem.
Ja widziałem! Było prawie idealnie. Dziś otrzymujesz ode mnie całe 9 punktów...
Słysząc czyiś męski, wyraźnie rozbawiony głos, Monica czym prędzej, podniosła się do siadu. Przez pierwszych kilka sekund, siedziała w bezruchu z plecami wyprostowanymi, niczym struna. W końcu jednak, zdecydowała się spojrzeć w kierunku, z którego dochodził owy głos. Wtedy ujrzała, wyłaniającego się z ciemności, tajemniczego mężczyznę. Intruza, który najprawdopodobniej stał się przypadkowym, a zarazem jedynym świadkiem tej gleby, jaką zaliczyła...
<center><div class="sygna1"><div class="sygna2"><img src="https://64.media.tumblr.com/61aff5fa493 ... 1_250.gifv" class="sygna3"></div><div class="sygna2">Happiness...is fleeting moment which condenses and flows after cheek</div><div class="sygna2"><img src="https://64.media.tumblr.com/b6bf93e9a68 ... 1_250.gifv" class="sygna3"></div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.sygna1 {display:grid;grid-template-columns:repeat(3, 1fr);width:320px;height:auto;box-sizing:border-box;}.sygna2 {box-shadow:0 0 5px 3px rgba(0,0,0,0.1);width:100px;box-sizing:border-box;display:flex;justify-content:center;align-items:center;overflow:auto;height:100px;text-align:center;font-family: 'Roboto Mono', monospace;color:#131314;font-size:9px;padding:5px;background:white;line-height:1.5;}.sygna3 {width:100px;padding:5px;box-sizing:border-box;overflow:scroll;}</style>

autor

sometimes all you can do is lie in bed and hope to fall asleep before you fall apart
Awatar użytkownika
30
162

przelewam siebie na płótno

prowadzę antykwariat

elm hall

Post

Choć minęło już tyle czasu, wciąż bywały momenty, w których czuła się zagubiona. Wiedziała co musi robić. Każdego ranka parzyła kawę w wąskiej kuchni wynajętego przed kilkoma miesiącami mieszkania, obiecując sobie, że niebawem nada jej trochę charakteru. Że w oknach pojawią się zasłony kupione dwa tygodnie temu, że naprawi wreszcie cieknący kran w łazience i rozpakuje ostatnie pudła z rzeczami, które przywiozła przed kilkoma miesiącami, przelewając w bielone ściany niewielkiej kawalerki swoje dawne nowe życie. Ale szarą, tekturową piramidę ułożoną pod ścianą w niewielkim holu wciąż pokrywał kurz. Woda dalej sączyła się z kolanka w szafce, zapełniając podłożoną podeń plastikową miskę. A zasłon nawet nie wyciągnęła z fabrycznego zamknięcia.
Choć wszystko wskazywało, że jest już blisko dziewiątej, a i zegar uparcie to twierdził, czuła, że jest już spóźniona. Mieszkanie opuściła w pośpiechu, zamknąwszy drzwi na górny zamek jedynie w obawie, że Kot nie będzie miał większych problemów z rozbrojeniem wątpliwego systemu zabezpieczeń, w który było wyposażone przeżarte stęchlizną mieszkanie.
Niebo krwawiło odcieniami złota, pomarańczy i różu, pośród gęstego granatu nacierających zewsząd chmur. Księżyc wychylał się zza nich, wcale się nie spiesząc do zawiśnięcia na niebie. Tylko słońce walczyło jeszcze resztkami sił o względy, nacierając na wzrok tych co unieśli swe spojrzenia ku górze. Ostatnie promienie lizały karoserie samochodów, przesuwających się po drodze do domu, rozpierzchających się na zjazdach. Rozklekotany rower, który wołał o regulację i wymianę kasety, wlókł się za nimi, przyozdobiony w szatynkę za kierownicą. Choć lata świetności miał już dawno za sobą, a lakier był poobdzierany tu i ówdzie, nie potrafiła się go pozbyć z jakiegoś chorego sentymentu. Przynajmniej nie było jej żal, rzucić go na piasek, który bezlitośnie kąsał odłażące płaty farby. Skłamałaby, twierdząc, że wcale nie myśli o nim. Choć jej głowę wypełniało gęste kłębowisko kolorów, z jakiegoś powodu miała nadzieję, że być może i tego wieczoru uśmiechnie się do niej szczęście. Lubiła z nim przebywać. Lubiła z nim rozmawiać. Najbardziej zaś lubiła nie znać miejsca, ani godziny, w którym znów na siebie wpadną.
Seattle choć swoim ogromem pożerało nic nie znaczące jednostki, równocześnie było dziwnie małe, pozwalając żeby losy zupełnie nie znajomych sobie osób przeplatały się niespodziewanie, dokładnie tak jak to nastąpiło chwilę po tym, gdy runęła przed siebie, rozciągnąwszy rachitycznie ciało na piasku. Nawet podkulone kolana i pozycja nie szukająca zwady, nie były w stanie przeszkodzić jej w odarciu siebie z pozornej godności, z którą kroczyła, wyciągając przed siebie nogi w piasku.
- Nie tak sobie wyobrażałam nasze następne spotkanie - wydusiła z siebie, kiedy udało dźwignąć jej się na dłonie, wypluwając kilka drobnych ziarenek piasku, które postanowiły zadomowić się na koniuszku języka. - Choć na scenerię nie mogę narzekać - było ciemno, a czerń oplatająca ich ciała była ulubionym kolorem Maggie, na przekór stereotypom, które towarzyszyły malarzom. - Wolisz takie miejsca? - dodała już nieco ciszej, przykucając obok. Miejsca z daleka od zgiełku, takie w których można było spuścić myśli z wodzy. Właśnie te, których najbardziej jej brakowało w tłocznym Seattle.
There used to be a time you took all my light
Like nothing was left to find ☾ ☾ ☾

autor

lena

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”