Koniec marca - początek kwietnia.
Z nieznanych mu - Eileen być może znanych, ale jej nie zapytał - przyczyn, miejsce zbiórki wyznaczono na parkingu tuż obok Phinney Center, zamiast bezpośredniego kierunku: lotnisko. Na początku przeszło mu przez myśl, że organizatorzy zorientowali się czym porusza się po mieście Blake Griffith i chcieli oszczędzić tej atrakcji zarówno jemu, jak i widoku karawanu ludziom planującym tego dnia udać się na, na przykład, urlop. Zresztą, miejsce zbiórki przy domu kultury wydawało się tak absurdalnym i abstrakcyjnym jak to, że dzięki wygranemu konkursowi tanecznemu (to na pewno mu się nie śniło? w końcu tak często miewał koszmary) w parze z Eileen, wygrali kilkudniową wycieczkę do Honolulu. Gdyby nie to, że po podsumowaniu plusów i minusów marca, uzyskany bilans zdecydowanie malował się z większością pozytywnych aspektów mijającego miesiąca, mieszane uczucia Griffitha mogłyby rzutować na wakacje, a tak jego humor był... zaskakująco dobry. Upewnił się, że ma naładowany telefon i wrzucił ładowarkę do niewielkiego bagażu podręcznego, zapiął walizkę w której - z wiadomych względów - większość jego ubrań stanowiło lekkie, letnie rzeczy, by finalnie ubrany zgodnie z temperaturą panującą w Seattle, wyjść z domu. Liczył, że gruba kurtka, czapka i ciepłe buty szybko będą niepotrzebne, gdy tylko jego stopa stanie w stolicy stanu Hawaje.
Dwie godziny później...
- Dark clouds gather round, will I run or stand my ground?
Coś nie grało i bynajmniej nie miał na myśli wetkniętych w uszy słuchawek, w których niemalże od samego początku trasy rozbrzmiewała muzyka. Posłał krótkie spojrzenie siedzącej obok ciemnowłosej kobiecie i zmarszczył czoło z niewypowiedzianym głośno pytaniem. Na j a k i e lotnisko jadą i dlaczego aż tak daleko?
...a co jeśli zrobiła mu na złość i nieczystym zagraniem postanowiła skontaktować się z organizatorami, aby zmienić ich destynację? Nie; w końcu wtedy, kiedy lot z Seattle nie był możliwy przez warunki pogodowe, skontaktowano się z nim, aby przekazał wiadomości swojej partnerce. Z drugiej strony - nie było tajemnicą, że nie ufał Shepherd, po której mógł się spodziewać (jak już pokazała) ws z y s t k i e g o.
Kierowca czarnego suva był obcokrajowcem, raz po raz patrzącym w lusterko, bynajmniej nie dlatego, aby skontrolować trasę, a jedynie po to, by sięgnąć wzrokiem twarzy Eileen. Jego rozmarzony wyraz twarzy ostudziło odchrząknięcie Blake'a, który tuż po tym demonstracyjnie wywrócił oczami i odwrócił się bokiem, aby zapytać o coś znajomej.
- Mam wrażenie, że mnie tu za chwilę wysadzi, a ciebie porwie, byś mogła zostać jego arabską księżniczką - poinformował kpiąco, wcale nie szeptem i mając gdzieś, gdyby ewentualnie - po ponad dwóch godzinach (!) okazało się, że ciemnej karnacji facet koło pięćdziesiątki zna angielski. Jak na razie mruczał coś pod nosem w klimacie Bollywood, co było jednym z powodów, dla których Griffith dziękował (nie, nie Bogu) sobie, że te słuchawki ma.
- Ewentualnie będzie chciał okup, jak zda sobie sprawę z tego, że nie da się z tobą za długo wytrzymać - dodał pod nosem - chyba że w wannie - dokończył myśl, która urwała się w tym samym momencie, w którym facet gwałtownie zahamował, a oni w przedniej szybie mogli dostrzec pewien obrazek.
- Kurwa - wyrwało mu się całkiem automatycznie - i co, teraz będziemy wracać? - posłał do kierowcy, wyżej unosząc brwi, a ten sięgnął po coś, co przez całą trasę leżało na wolnym fotelu pasażera. Cienka książka, która okazała się dwoma mapkami i notesem, na którego kartce napisał ciąg cyfr i całość wcisnął kobiecie.
- نهاية الرحلة. عليك النزول من هنا. - Uhm... - لديك خريطة. إلى هونولولو - Nie było zaskoczenia, że Blake z tego zrozumiał tylko Honolulu, co wskazało mu, że być może źle ocenił współtowarzyszkę niedoli podróży. Nim którekolwiek zdążyło zadać jakiekolwiek pytanie - ich walizki zostały wyjęte z bagażnika i postawione na śliskim, wąskim poboczu.
- Idziesz, czy jedziesz z nim? - Niezbyt delikatnie złapał za jedną z trzymaną przez nią map i sobie przywłaszczył, następnie wysiadając z samochodu i zatrzymując obok swojej walizki.
To jakiś żart. Ukryta kamera. Tak, jak ten cały konkurs taneczny, dlaczego się spodziewał, że będzie fajnie?
- Ktoś tam na nas czeka? - zapytał gościa, aczkolwiek ten rozłożył ręce na boki i dygocąc z zimna powrócił do wnętrza wozu. Nie pozostawało nic innego, jak tylko rzucić okiem na mapę i odnaleźć cel podróży, co nie było aż tak trudne, ponieważ dość szybko zweryfikował informacje i ustawił się przodem do jednego z drewnianych drogowskazów.
- Masz zasięg? - mruknął (o ile Dev nie odjechała w siną dal), dla pewności chcąc wykonać telefon do osób odpowiedzialnych za zamieszanie, ale jego smartfon nie był w stanie połączyć się z siecią.