WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Tenis… no tak, oczywiście. – wyglądał na człowieka, który grywał w tenisa w jakimś cholernym country clubie razem z innymi ludźmi sobie podobnymi. Ludźmi, z którymi ona sama nie miała nic wspólnego… Zupełnie inna bajka. Uśmiechnęła się do niego i postawiła przed nim papierowy kubek z kawą, z którym trzeba przyznać wcześniej się wcale nie spieszyła. Głównie dlatego, że wydanie mu jej oznaczało koniec jego wizyty w tym miejscu. Dzisiejszej. – Jeśli do twojej następnej wizyty się z tym nie uporam… wezmę numer do księgowej. – zapewniła – Bo mam nadzieję, że widzimy się za parę dni. Miłego dnia, Franklin. – dodała, uśmiechając się bo wypowiedzenie pełnej formy jego imienia sprawiło jej zaskakującą przyjemność.
Obserwowała jak rusza w kierunku wyjścia, a później znika za rogiem ulicy.
Kretynko… to nie jest mężczyzna dla ciebie.
/zt
-
Była umówiona i, jak przystało, zawsze umawiając się, na czas pojawiała się na miejscu. Nawet jeżeli zdarzyłoby jej się przyjść może ledwo chwilę później, niż umówiona godzina, odpowiednio wcześniej informowała o tym swojego towarzysza, z którym to też miała się spotkać. Tym razem, była na czas, jak wypadało. Mimo nieprzewidywalnej pogody, która przecież mogłaby uwięzić ją w tym miejscu, albo znacznie utrudnić powrót do apartamentu, chociaż nie myślała, że dojdzie do aż tak tragicznych skutków. Zresztą, do studia miała przecież niedaleko, a ostatnio faktycznie traktowała je jak drugi dom (żeby nie przyznawać się otwarcie do pracoholizmu); mogła nawet tam spać, jeżeli byłaby taka potrzeba, bo przecież nie raz to robiła. Kochała to miejsce. Kochała swoją pracę. Wypełniała tak dużą część jej życia, że gdyby nie przyzwyczajenia i powiadomienia, zapomniałaby niemal zupełnie o posiłkach, może nawet i o patrzeniu na godzinę i robieniu przerw od ekranu. Może i takie były uroki zdecydowania się na skupienie bardziej na rozwoju, niż na relacjach międzyludzkich? Pobrała przecież tindera; ale kiedy w ogóle ostatni raz na niego zaglądała?
Kiedy wychodziła ze studia, nie padało. W drodze do kawiarni również obyło się bez deszczu, ale wchodząc, zauważyła nieprzyjemne chmury. Nawet nie wiało tak mocno, jak wcześniej; może faktycznie pogoda zdecydowała się całkiem uspokoić? Tak czy inaczej, była bardzo zadowolona, że chłód niemal w ogóle jej nie przeszkadzał, chociaż najwięcej czasu spędzała w miejscach o temperaturze stałej przez klimatyzację lub po prostu ich budowę. Teraz też nie było źle; w lokalu, gdzie na bieżąco parzy się ciepłe napoje, nie ma przecież mowy o żadnym chłodzie, prawda?
Zajęła miejsce w punkcie, gdzie mogłaby obserwować wejście, ale sama mogłaby się równie dobrze schować, gdyby to jeden z fanów skojarzył jej trasę i wbiegł do tego miejsca; podekscytowany pewnie zapomniałby o tym, żeby dokładnie się rozejrzeć i, ze zrezygnowaniem, wyszedłby w końcu z lokalu. To byłoby jedno z największych zwycięstw.
Spojrzała jeszcze na telefon, domyślnie chcąc sprawdzić godzinę, a przy okazji przekonać się jeszcze, czy aby na pewno druga strona nie odwołała chęci obecnego spotkania. Chociaż było jeszcze trochę czasu. Wyjrzała jeszcze przez okno, zanim schowała urządzenie, żeby tylko upewnić się, że jeszcze nie zaczęło padać. A jak zacznie - najwyżej przesiedzi w kawiarni tyle czasu, aż przestanie. Przecież nie zabrała ze sobą parasola, a jej studio nie jest wyposażone w tak profesjonalne sprzęty jak suszarka do włosów. Jak inaczej miałaby jej wyschnąć? Przy pomocy grzejnika? A może suszarki do rąk? Były to pomysły na tyle niedorzeczne, że aż pokręciła głową, mimo wszystko uśmiechając się lekko.
Teraz musiała tylko cierpliwie poczekać, aż w końcu nie będzie sama. A przynajmniej tej cnoty jej nie brakowało; ale czego można się spodziewać po kimś, kto wychowywał się z bliźniakiem? Jakby sami bracia dostatecznie nie szlifowali tej umiejętności...
-
Ubrała się ładnie, może nawet zbyt ładnie. Zarzuciła na ramiona wysłużoną skórzaną kurtkę i ruszyła do kawiarni, w której były omówione. Na szczęście nie była to ani kawiarnia, w której spotkała się po raz pierwszy po latach z Arianą, ani tym bardziej ta, o której niedawno rozmawiały wspominając czasy, gdy jeszcze były razem. Dawało to szansę na świeży start bez nieoczekiwanego powrotu wspomnień związanych z nie tą osobą, z którą powinny. Wyciągnęła z kieszeni kurtki pospiesznie zmaltretowaną paczkę papierosów by wsunąć następnie jednego między rumiane wargi. Nie wiedziała jaki stosunek do papierosów miała jej randka, ale przywykła już do ignorowania zdania drugiej osoby w tym temacie. Nawyk, a raczej nałóg, był już na tyle zakorzeniony w jej istocie, że nie potrafiła nawet myśleć o pozbyciu się go. Dotarła do kawiarni wypalając już końcówkę papierosa, który pospiesznie wyrzuciła do okolicznego śmietnika. Od zawsze nienawidziła rzucania kiepów na ziemię. Naczytała się o tym jakie substancje produkują rozkładające się fajki i jak wpływają na trawę, której swoją drogą nie było zbyt dużo w Seattle, przez co nie potrafiła tak po prostu rzucać nimi na chodniki. Szybko po wejściu do kawiarni odnalazła dziewczynę, z którą się umówiła.
-Cześć, przepraszam za spóźnienie, gnałam co sił.- uśmiechnęła się przepraszająco zasiadając po przeciwnej stronie do Jean, której to teraz chciała poświęcić całą swoją uwagę.-Co u ciebie? Opowiadaj wszystko.
-
Czasami jednak w morzu tych niepoprawnych ludzi zdarzały się perełki. Z taką właśnie, już zresztą kolejny raz, miała okazję się spotkać. Chociaż ich flirt niekoniecznie szedł w stronę naprawdę obiecującego romansu, czasem atmosfera między nimi była doprawdy romantyczna. Nawet jeśli nie będą razem, przynajmniej Jen mogła już liczyć na to, że znalazła dla siebie przyjaciółkę, bo chociaż rozmawiało im się bardzo miło, do tego o wszystkim. Mogły mówić o swoich problemach, ale też i tych miłych rzeczach; temat przynajmniej nigdy nie schodził na coś takiego, jak pogoda. Snyder nie czuła też potrzeby, żeby pytać ją, czy na pewno jadła; ponoć to tak wygląda język miłości Koreańczyków. Martwią się, o wszystko. Nawet o to, czy zjadłeś.
Jeszcze nie zaczęło padać, kiedy zobaczyła już trochę bardziej znajomą twarz. Nawet raz jeszcze sprawdziła godzinę na telefonie, żeby tylko upewnić się, że wcale nie jest tak późno. Przecież Liane też przyszła na czas.
- Cześć - uśmiechnęła się do niej, przesuwając w jej stronę niewielką kopię menu, które chyba znajdowało się nad barem. - Nie musisz się martwić, nawet się nie spóźniłaś. Po prostu... przyszłam wcześniej - przyznała, zgodnie z prawdą. Ciągle ją dziwiło, że ludzie tego nie zauważali. Z drugiej strony, miała naprawdę dużo cierpliwości. - Właściwie to wszystko jest okej. Pogoda jakoś niespecjalnie miała na mnie ostatnio wpływ, te wszystkie ostrzeżenia... - bo nawet jej brat o to martwił się bardziej niż ona. Jedyne, czym się martwiła, to przerwy w dostawie prądu. - A co u ciebie?
-
Zapytana co u niej nie wiedziała co właściwie powinna odpowiedzieć. Ostatni czas spędziła u progu domu Ariany oddając jej wszystkie, albo przynajmniej większość, rzeczy, które niegdyś do niej należały. Tylko, że o tym wspomnieć nie mogła, a przynajmniej nie chciała. Nie chciała dzielić się z nikim tym aspektem jej życia, jedynie Bastianowi obiecała zwierzyć się ze wszystkiego. Z Jenny nie chciała dzielić się tym uważając, że poniekąd byłoby to nie na miejscu. Z tego też powodu postanowiła nawiązać do czegoś zupełnie innego.
-Ta pogoda jest straszna. Jak tylko zaczęła się ta koszmarna ulewa to najpierw trafiłam na jakąś zagubioną dziewczynę, która zgubiła psa i pomagałam jej przez godzinę go szukać. - w jej głowie malował się obraz przestraszonej Aury, która to nie mogła znaleźć Psa i łapiąc się ostatniej deski ratunku poprosiła właśnie Liane o pomoc.- A potem jak byłam w pracy, zupełnie bez potrzeby bo przecież nie da się kopać grobów w tym błocie, padło nam zasilanie i musieliśmy na szybko przetransportować trupy do siedziby FBI bo nasza kostnica bez prądu mogła jedynie przyśpieszyć ich rozkład.- kryzys, który zastał ją w Serenity Funeral Home był faktycznie dosyć istotnym przeżyciem. Sytuacja, która ją zastała w pracy była silnie napięta, trzeba było reagować szybko, póki zwłoki jeszcze nadawały się do pochówku. -Mam wrażenie, że co nie wyjdę z domu spotyka mnie jakiś kryzys.- zaśmiała się pochylając się nad podanym jej przez Jenny menu. -Chyba napiję się kawy, choć jestem ostatnio tak naenergetyzowana tym wszystkim, że może to nie jest najlepszy wybór, ale cóż, uzależnienie to uzależnienie.- uśmiechnęła się pod nosem przyznając przed samą sobą, że obok nałogu nikotynowego dużo pochłaniało też jej uzależnienie od kofeiny, przy czym najlepsze było połączenie ich obu. Odnajdywałaby się na ekranie Jarsmucha i jego filmu kawa i papierosy.
-
Nawet jak sama wydawała się być pogrążona w zupełnie innych myślach, słuchała Francuzki. Przez te kilka spotkań zrozumiała, że naprawdę lubi jej głos. Zaczęła nawet zauważać w nim pewien akcent; im bardziej się wsłuchiwała, tym bardziej zauważała szczególne cechy jej tonu; gdzie kładzie akcent, jak wypowiada każde słowo. Nawet jak w sumie jej się zwierzała z tragicznych wydarzeń, to i tak czerpała przyjemność z samego słuchania jej. I nawet jeżeli mogłaby się w niej zauroczyć; stwierdzić, że jest naprawdę przeuroczą osobą, nie miała pewności, czy jej uczucie do kobiety przetrwa. Może przez to, że w sumie wciąż gdzieś w środku miała jeszcze tę swoją nastoletnią miłość.
- Mam wrażenie, że mi o tym opowiadałaś... Musiałaś wspomnieć o swądzie trupów, na pewno to pamiętam - chociaż sama nigdy nie czuła tego zapachu, mogła go sobie wyobrazić. Niekiedy zepsute mięso można porównać do rozkładających się zwłok, ale nawet nie była świadoma, czy to było aż tak podobne. Czy było w ogóle, o czym mówić, jeżeli czuło się jedynie zepsute mięso, a nie całą, psującą się, martwą osobę?
- Myślisz, że nasze spotkanie to też kryzys? - zaśmiała się, krótko i cicho, właściwie to razem z blondynką. Miała tylko nadzieję, że nie weźmie tego do siebie; w końcu, miał to być tylko żart, który jeszcze bardziej rozluźni ich atmosferę. - Skoro jesteś pewna tego, że chcesz przyjąć więcej kofeiny, to pójdę zamówić - mogłaby jej zaproponować herbatę. Mogła pokazać, że martwi się trochę o jej zdrowie. Nie chciała wyjść tylko na kogoś, kto szczególnie się martwi, albo żeby ją źle zrozumiała. Ale wstała od stolika, podeszła do lady i bezpośrednio przy niej zamówiła, mając tylko nadzieję, że nie dostanie nagle po twarzy fleszem. Szybko nawet wróciła do stolika.
- Nie widziałaś ostatnio, mimo deszczu natłoku jakichś dzieciaków przy grobach? Ostatnio wyskakiwały mi jakieś posty, jak robią sobie zdjęcia przy nagrobkach - w sumie to nawet nie wiedziała, czy to akurat w Seattle, ale skoro było oznaczone akurat to miasto i akurat ten cmentarz, to jak bardzo mogła być w błędzie? Nawet jeżeli Liane tylko kopała groby, to przecież patrzyła na ten cmentarz; bywała na nim częściej, niż niektóre rodziny zmarłych. Dla samej Jean był to temat dość... Zabawny? Może i zaskakujący i trochę żenujący. Miała ochotę się pytać, gdzie rodzice tych dzieciaków, ale czy był jakiś sens takiego działania? Może i ci starsi wcale więcej rozumu w głowie nie mają, przez co kontrola nad dziećmi nieszczególnie im wychodzi?
-
-Możliwe. Miałam tam taki chaos, że nawet wolę nie wspominać. Jeszcze sporo ludzi umarło w trakcie ulew, więc mieliśmy dużo więcej roboty niż normalnie. Na szczęście sporo ludzi decydowało się na kremację, ale i tak musiałam doprowadzić cmentarz do jako takiego ładu. Nawet nie wiesz ile się nasprzątałam tam.- westchnęła na wspomnienie długich godzin spędzonych na cmentarzu, kiedy to musiała zebrać wszystkie zerwane gałęzie, naprawić podniszczone nagrobki, wylewać nadmiar wody ze stojących wszędzie wazonów. Zmiany ciągnęły się wtedy nieubłaganie, tym bardziej, że postanowiła wyrobić nadgodziny by faktycznie postawić cmentarz do pionu. Był poniekąd jej drugim domem i z własnego przywiązania do niego chciała by wyglądał jak najlepiej tylko mógł.
-Nasze spotkanie to dokładne przeciwieństwo kryzysu.- uśmiechnęła się szczerze faktycznie uważając, że ich spotkanie było jedną z lepszych, o ile nie najlepszą, rzeczy, które w ostatnich dniach wydarzyły się w jej życiu. Poczekała parę minut, które barista poświęcił na przygotowanie dla nich kaw nie mogąc się doczekać powrotu Jenny do ich wspólnego stolika. Gdy ta przyniosła jej kubek przejęła go w ręce w celu ogrzania choć trochę zmarzniętych od palenia na zewnątrz dłoni.-Merci- rzuciła po francusku w ramach dziękczynienia. Mimo znajomości angielskiego nie potrafiła się w pełni pozbyć wrzutek, które stosowała mimowolnie. Francuski przychodził jej naturalnie i wkradał się momentami tam gdzie nie powinien, ale starała się tym nie przejmować zakładając, że przecież jest to język miłości.
-Tak, widziałam. Przeganiałam ich kilkukrotnie. Nigdy nie zrozumie co jest takiego w robieniu sobie zdjęć na czyichś grobach. Może jestem już starą zrzędą, ale serio tego nie rozumiem. - momentami czuła się faktycznie jakby była dużo starsza niż w rzeczywistości. Liczby w dowodzie zdawały się zupełnie nieodpowiednie. -Blake był strasznie zirytowany tą sprawą, uważa, że przynosi to złe imię naszemu cmentarzowi, ale co poradzę, robiłam co w mojej mocy by się ich pozbyć. Ale dzieciaki to dzieciaki, zawsze znajdą jakiś pomysł by obiec zasady. - wzruszyła ramionami dmuchając lekko w gorącą kawę by po chwili wziąć łyk i dostarczyć sobie, bądź co bądź, zbędnej dawki kofeiny.
-
Kiwnęła głową na jej komentarze odnośnie chaosu i całego zamieszania związanego z ulewą. Chociaż więcej uwagi poświęcano służbom mundurowym, to nie można było zapomnieć i o tych maluczkich, prowadzących własne działalności i małe firmy, którym też się przecież oberwało, w mniejszym czy większym stopniu. Przynajmniej ma zostać zapewnione dla nich dofinansowanie, ale żadne pieniądze nie zwrócą straconych nerwów i wyrwanych z ich powodu włosów; niekiedy nawet i nie poniesie to kosztów wszelkich szkód, a jednak dla niektórych to było wiele. Niektórzy mogli cieszyć się z tego, że w ogóle cokolwiek dostało; traktować to trochę jak pewnego rodzaju łaskawość, chociaż czy to powinno tak działać? Czy taki zwrot pieniędzy nie powinien być czymś zupełnie naturalnym, biorąc pod uwagę szkody wywołane przez naturę?
- Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy - odwzajemniła nawet jej uśmiech; była naprawdę ucieszona z tego powodu. Czułaby się źle chyba z samą sobą, gdyby swoją obecnością powodowała czyiś dyskomfort, albo pewnego rodzaju niechęć.
- Dzieciaki są coraz dziwniejsze - sama poczuła się jakby była nie wiadomo jak stara, ale co mogła powiedzieć? Nie była już nastolatką; miała prawie dwadzieścia cztery lata; powoli zbliżała się do swojego ćwierćwiecza; chociaż bliżej byłoby jej do takiej osiemnastki, czasami czuła, że właśnie ta trzydziestka jest jej bliższa. Cóż, powoli się starzała. Takie przynajmniej miała wrażenie. Wzięła pierwszy łyk kawy; nawet nie zauważyła, kiedy zawarta w niej kofeina przestała mieć na nią wpływ. Piła dla smaku. Chyba że te kawy były po prostu takie słabe.
- Dobrze, że przynajmniej nie ma znaków na to, że to się szybko powtórzy - westchnęła jeszcze, na moment jeszcze spoglądając przez okno. Teraz może i kropiło; ale wątpiła, żeby miałaby się powtórzyć cała ta sytuacja z klęską żywiołową. - Powinniście dostać dofinansowanie na cmentarz - stwierdziła jeszcze; swoje spojrzenie skierowała znów na Francuzkę. - W sumie to dobrze, że to wszystko się uspokaja. Nie wyobrażam sobie dalszego życia w tym specyficznym stresie, że stracę miejsce zamieszkania - czy musiała się martwić o pracę? Chyba tylko w momencie, jak przeszłoby jakieś tornado, rujnując zupełnie cały budynek. - Ale chyba trochę ludziom zajmie, żeby odzwyczaić się od bardzo negatywnej reakcji na deszcz, albo mocniejszy wiatr.
-
Zanurzyła usta w kubku kawy pozwalając kofeinie rozejść się po jej zmęczonym ciele. Praktycznie nie działała już na nią pobudzająco, ale ostatnio nawet tego nie potrzebowała. Wszystkie wydarzenia z jej życia sprawiały, że znajdowała w sobie niewiarygodne pokłady energii do walki z kolejnymi przeciwnościami, stresami i lękami. Choć teraz, ten jeden raz, chciała po prostu być w tej chwili, patrzeć na Jenny i czerpać jej energię, jej radość, być z nią, a nie tylko obok niej.
-No nie? Mam wrażenie, że wychowują się w zupełnie innym świecie niż my się wychowałyśmy. Chociaż mojemu wychowaniu i tak daleko do tutejszego. Czasami zapominam, że dorosłam w zupełnie innych warunkach.- może to właśnie dlatego tak często nie odnajdywała się wśród ludzi, którzy całe życie spędzili w Seattle. Wydawali jej się jakby z innej bajki, innego świata. Mieli inne wartości, inne cele i pragnienia, nie doceniali tego co doceniała Liane, zajmowali się innymi sprawami i co innego uważali za znaczące. -Zut, brzmię jak jakaś stara baba. Czasami mam wrażenie, że bliżej mi do trzydziestki niż dwudziestki.- zaśmiała się gorzko na samą myśl o tym, że fakt faktem, starzała się w zastraszającym tempie. Była młoda, ale dawno już przestała się zachowywać jak na dwudziestoparolatkę przystało. Miała momentami wrażenie, że jest z innego świata, innej epoki.
-Oby się nie powtórzyło. Znaczy, na pewno się powtórzy, w końcu mamy globalne ocieplenie i stoimy u krawędzi kryzysu klimatycznego, ale oby nie powtórzyło się szybko, bo chyba nie mam siły by kolejny raz przywracać cmentarz do swojego pierwotnego stanu. Jak tak dalej pójdzie to wygodniej będzie mi zamieszkać tam, przynajmniej nie będę musiała dojeżdżać.- uśmiechnęła się delikatnie, choć słowa, które wymówiła nie były dalekie od prawdy. -Możliwe, nie ja się tym zajmuje, ale Blake coś wspominał o dofinansowaniu. Ja tylko kopię i raczej nie przejmuję się tego typu rzeczami. Znaczy się teraz już nie tylko kopię, bo Sao i Virginia mają tyle roboty z napływem trupów, że pomagam w przygotowywaniach ciał, czasem coś tam przy pogrzebie pomogę. Generalnie poszerzyli mi kompetencje od czasu tych ulew.- głównie dlatego miała wrażenie, że wręcz mieszka w zakładzie pogrzebowym. Ciężko było określić, kiedy kończyła się jedna zmiana, a zaczynała kolejna. Szkoda jedynie, że za poszerzeniem jej kompetencji nie szło też poszerzenie wypłaty. -Też mi się tak wydaje. Jeszcze długo mocniejszy deszcz będzie powodował lęk, ale to nic dziwnego. W końcu masa ludzi straciła domy. Ja sama się bałam o to głupie mieszkanie w Chinatown. Chyba jednak trochę się do niego przywiązałam.- sama była w szoku, że takie słowa wypłynęły z jej ust. Nie sądziła, że kiedykolwiek przywiąże się do czegokolwiek związanego z Seattle co nie nosiło imienia Ariana, a jednak mieszkanie dzielone na pół z Conorem było dla niej swego rodzaju ostoją, której nie chciałaby stracić. Przynajmniej w najbliższej przyszłości.
-
- Europejskie warunki brzmią jak zupełnie inne wychowanie - miał być to trochę żart, ale nawet nie wiedziała, czy jest z czego się śmiać. Wychowała się w Ameryce, spędziła tutaj całe swoje życie, a Europa wydawała się być jej naprawdę odległa. Nawet nie interesowała się nią jakoś szczególnie, nie planowała przecież jakiejś przeprowadzki. Może i czasem rzucił jej się w oczy jakiś artykuł, jak "kobiety walczą o swoje prawa", ale czy zagłębiała się w to jakoś bardziej? Szczerze mówiąc, to nawet o tym niezbyt pamiętała. A dużo o tym zdążyła się naczytać, o wszelkiej mowie nienawiści, która miała miejsce w centrum Europy. Ale to było tak dalekie od jej rzeczywistości, w milach, ale i strefach czasowych, w poglądach, a w szczególności w wychowaniu. Chociaż sama chodziła w papciach po domu, a nie w butach; preferowała nawet chodzenie boso i mocno krzyczała, kiedy ktoś wchodził do jej domu w butach, bo znowu będzie musiała odkurzyć, albo odpalić rumbę, a ten robot czasami tak głupio się zacina i chociaż jej apartament nie ma w ogóle pięter, to potrafi się tak schować i wyrzucić powiadomienie, że utknął, a zanim go znajdzie, to minie kolejne pół godziny, jak nie dłużej.
Na jej kolejne słowa jedynie pokiwała głową; fakt, globalne ocieplenie stawało się coraz większym problemem, co naprawdę nie powinno nikogo dziwić. Coraz bardziej sami to pogarszaliśmy, przez myślenie masowe "a co zrobi tylko moja zmiana", czy też wrażenie, że globalne ocieplenie nikomu nie zaszkodzi, przecież będzie tylko cieplej na świecie, prawda? Wszyscy lubią, jak jest cieplej. Szkoda, że nie zwracają uwagi na to, że za tym ciepłem idzie podniesienie się poziomu wód, częstsze opady i tak niesamowite zmiany klimatyczne, które niekoniecznie da się już odratować. Jeszcze do tego wyginięcie kolejnych gatunków roślin i zwierząt; ciekawe, czy obecne młode pokolenie dożyje apokalipsy.
- Masz dzisiaj cały dzień wolny? - to pytanie zdało się jej całkiem naturalne. W końcu, skoro miała więcej pracy w związku z tym, co się wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni, to czy w ogóle miała dni, które mogła nazwać całkiem wolnymi? Snyder była w połowie kubka, kiedy zorientowała się, że może powinna przystopować z tak szybkim piciem. Kofeina nieszczególnie dobrze może na nią wpływać, na pewno nie w takich ilościach i spożywana jak szybko. - I jak się dzisiaj czujesz? Jadłaś, prawda? - to przecież dość ważne pytania. Chociaż nie łączyła ich bardzo mocna relacja, mogła się o nią martwić. Mogła pytać o jej samopoczucie; czy tak nie robią nawet przyjaciele?
-
-Możliwe. Chociaż ja się wychowywałam na wsi, a to już zupełnie inne wychowanie niż to miejskie. Mam wrażenie momentami, że jestem przez to zupełnie inną osobą niż ludzie, których tu spotykam. Mam chyba przez to trochę inne priorytety. Czasami mam wrażenie, że bliżej mi do leśnych zwierząt niż do miejskich ludzi.- uśmiechnęła się gorzko. Nie chciała w żaden sposób dewaluować wartości wielkomiejskich wychowanków. Uważała ich za tak samo wartościowych ludzi jak wszystkich innych. Zwyczajnie lepiej odnajdywała się wśród ludzi z podobnego jej środowiska. Momentami miała wrażenie, że zupełnie nie rozumiała problemów, z którymi zmagali się ludzie z aglomeracji. Pochłonięci pracą, wiecznie gdzieś pędzący. Liane wolała życie w rytmie slow.
Powoli wzięła kolejny łyk stygnącej już kawy pozwalając kofeinie rozejść się po lekko przemęczonym ciele.
-Tak, pierwszy raz od dłuższego czasu mam cały dzień wolny. Aż nie wiem co zrobić z nadmiarem czasu dla siebie- zaśmiała się uświadamiając sobie, że może też trochę stawała się wielkomiejska. Pozwalała się pochłaniać pracy, ale to bardziej z troski o cmentarz niż z konieczności. Był bliski jej sercu, czuła pewną misję z przygotowywaniu zmarłych do pochówku. Co pogrzeb wznosiła modły do Wszechświatu o spokojną drogę zmarłego i pomyślną reinkarnację. Może to było naiwne, ale naprawdę wierzyła w to, że nikt tak naprawdę nie umiera, wierzyła, że jedynie zmieniamy swoją formę na inną.
-Całkiem w porządku, od kiedy jestem z Tobą lepiej niż wcześniej. Tak, tak, jadłam, jeszcze, o dziwo, pamiętam o swoich potrzebach fizjologicznych.- zaśmiała się, a w głowie pojawiło jej się wspomnienie, kiedy w podobnej kawiarni zasiadała z Arianą rozmawiając o kolejnym przegapionym posiłku. Szybko jednak odsunęła od siebie to wspomnienie uświadamiając sobie, że znowu skupia się nie na tej osobie, na której powinna. Musiała przypominać sobie, że to nie Ariana siedzi naprzeciwko niej, że to z kim innym rozmawia i na kim innym powinna się skupiać. W pełni, a nie tylko pobieżnie. -A ty? Jak się czujesz?
-
Gdyby nie to, że pracowała na zasadzie samozatrudnienia, jej dni wolne zapewne wyglądałyby inaczej. Byliby nad nią ludzie, którzy ustalaliby, kiedy miała cały dzień bez pracy; na którą godzinę miałaby przychodzić i kiedy musiałaby opuścić studio; wrócić do domu i zająć się sobą. Nie, żeby tego nie robiła, ale zdarzało się, że nie poświęcała na to wystarczająco dużo czasu. Szczerze mówiąc, to prawie nie poświęcała, ale nigdy by się przecież do tego nie przyznała, prawda?
- Bardzo się cieszę - zapewniła z uśmiechem, spoglądając na swój, pusty już, kubek. Od słowa do słowa, w końcu musiała się skończyć, prawda? - Dzisiaj nie jest najgorzej, szczerze mówiąc. Jest zaskakująco spokojnie - przyznała; nie chciała kłamać i wcale tego nie zrobiła. Nie skupiła się dzisiaj na pracy tak bardzo, w końcu, zdecydowała się wyjść z dziewczyną, a zapewne nie doszłoby do tego, gdyby skupiła się tylko na rozwoju kariery. Czasem musiała mieć przerwę, prawda?
Zdanie po zdaniu, ich spotkanie powoli dobiegało końca. I to nie tak, że nie chciała spędzić z nią więcej czasu; nie chciała też spędzić z nią całego dnia, świadoma, że obydwie mają pewnie swoje zajęcia. Dlatego jedynie podziękowała jej za dzisiaj, ucałowała w policzek kiedy już wyszły z lokalu i powiedziała jeszcze coś w stylu "do następnego razu". W końcu, niczym ciężkim będzie dla nich umówienie się na kolejną randkę. Może bardziej spotkanie? Sama nie wiedziała. A i tak szła już znowu do pracy...
z/t x2
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">004.
<div class="ds-tem4">Frank & Maddie</div></div>
</div></div></div></table>
Gdy kilka dni temu, po odegraniu niecodziennej sceny, której, de facto, był głównym winowajcą, wrócił do swojego gabinetu, Amanda obrzuciła go spojrzeniem pełnym niezrozumienia mieszającego się z podejrzliwością oraz irytacją. Musiał przyznać, że rozmowa, którą wówczas odbył ze swoją zaufaną pracowniczką, zapadnie mu w pamięć na długo. Tamtego dnia nie uczestniczył w kolejnych rozmowach kwalifikacyjnych, wiedząc, że nie będzie w stanie zachować obiektywizmu. Nigdy wcześniej nie stanowiło to dla niego problemu. Nigdy wcześniej nie musiał borykać się z głosem, który z tyłu głowy podpowiadał mu rozwiązania niebędące idealnymi, niebędące właściwymi. Jeśli jakakolwiek cecha była u niego widoczna silniej niżeli oddanie, była to ośla wręcz zawziętość. Mógłby udawać, że brał pod uwagę inne kandydatki, ale byłoby to bzdurą. Od chwili, w której rozpoznał Madelyn, wiedział, że nikogo poza nią nie będzie w stanie zatrudnić. Dlatego, po długiej rozmowie z Amandą, oraz przedstawieniu solidnych argumentów, skreślił wszystkie pozostałe osoby. Teraz musiał czekać na odpowiedź. I choć uważał siebie za cierpliwego mężczyznę, przyłapywał się na zbyt częstym wypytywaniu Amandy o decyzję panny Butler. <br>
Postanowił wziąć sprawy we własne ręce i pod pozorem regularnej wizyty w kawiarni, nakłonić kobietę do zajęcia jakiegokolwiek stanowiska w tej sprawie. Franklin chciał bowiem wiedzieć na czym stoi. <br>
Dlatego o typowej dla siebie godzinie otworzył drzwi The Chelan Cafe i wszedł do środka. Rozejrzał się, jednak ku jego wielkiemu rozczarowaniu, nie zastał Maddie. Mimo to zamówił kawę – pierwszą jaka przyszła mu na myśl – tym razem nie decydując się na nic słodkiego. Może nie ufał opinii kobiety stojącej za ladą, a może po prostu wyłącznie sugestie właścicielki lokalu skłaniały go do zjedzenia kilku nadprogramowych kalorii. Tak czy inaczej, zapłacił za gorącą kawę, podziękował i odwrócił się na pięcie z rozczarowaniem malującym się na twarzy. Skierował się ku drzwiom, chwycił za klamkę i poczuł opór. Zerknął za szybę i ujrzał czekoladowe oczy Madelyn. Gdy ona puściła klamkę, otworzył jej drzwi i gestem ręki wskazał, by jako pierwsza wykonała ruch, nawet jeśli tradycja nakazywała pierwszeństwo wychodzącym. <br>
— Liczyłem na to, że cię tu spotkam — oznajmił, odkładając wyjście. — Wyglądasz na zabieganą — rzucił, zerkając na plik teczek oraz luźno zebranych papierów, które przyciskała do piersi. — Możemy chwilę porozmawiać?
-
Dawno nie czuła się tak zażenowana jak wtedy, gdy wychodziła z biurowca. I żeby była całkowita jasność – była zażenowana swoim zachowaniem. W ciągu ułamka sekundy, gdy tylko wyszła na świeże powietrze, potrafiła wypunktować każdy jeden swój błąd i każdą głupotę, którą zrobiła. Było jej wstyd, miała ochotę zapaść się pod ziemię i na pewno – na sto procent – nie spodziewała się telefonu. A jednak zadzwonił. Gdy usłyszała w słuchawce głos Amandy nawet nie próbowała ukrywać zaskoczenia i dlatego właśnie powiedziała, że musi się zastanowić. Naprawdę musiała się nad tym poważnie zastanowić. Czy zajmowało jej to dłużej niż powinno?
To była jej pierwsza myśl, gdy stanęła twarzą w twarz z Franklinem w kawiarni. Była przekonana, że w najbliższym czasie go tu nie zobaczy – o ile w ogóle. Właściwie pluła sobie w brodę, że swoim głupim zachowaniem straciła stałego klienta. Chociaż jak widać nie…
- Zabieganą? Nie… znaczy… byłam w banku. Nieistotne. – machnęła ręką, bo nie chciała go zanudzać swoimi finansowymi przygodami, gdy grunt walił jej się pod nogami. Gestem wskazała na jeden z wolnych stolików, trochę na uboczu, gdzie nikt nie mógłby im przeszkadzać. Po jego słowach doszła do wniosku, że to chyba będzie im potrzebne. Bo liczył na to, że ją tu spotka? Spojrzała na niego niepewnie, a kiedy ich spojrzenia się spotkały – równie niepewnie się uśmiechnęła.
Zajęła miejsce przy stoliku, założyła nogę na nogę, dokumenty odłożyła na bok, a całą uwagę skupiła na mężczyźnie po drugiej stronie stolika, w którego wpatrywała się intensywnie – Franklin… – zaczęła jednak pierwsza – Wiem, że się nie popisałam. I naprawdę zdziwiłam się tym, gdy twoja pracownica do mnie zadzwoniła. I boję się, że… że po prostu czujesz się zobowiązany. Przez tą naszą kawiarnianą znajomość. – a nie chciała, żeby czuł się zobowiązany. Nie chciała by ich relacja w jakikolwiek sposób ucierpiała, a trochę obawiała się, że tak mogłoby się stać, gdyby zaczęła dla niego pracować. Byłaby jego podwładną. Nie dziewczyną z pobliskiej kawiarni, która zawsze ładnie się do niego uśmiechała. A no cóż… naprawdę uśmiechała się do niego najładniej jak potrafiła, bo lubiła go. Lubiła i zawsze wyczekiwała jego obecności tutaj.
-
Z kubkiem kawy w ręku skierował się do wskazanego stolika, zastanawiając się, w jaki sposób poprowadzić tę rozmowę, by osiągnąć zamierzony cel. W przypadku sytuacji zawodowych był zręcznym negocjatorem, jednak gdy chciał zaoferować komuś pomoc, często wychodził na szastającego pieniędzmi ignoranta, uważającego, że plik banknotów powinien załatwić każdy problem. Czy to nie tak? W pewnym sensie pieniądze pozwalały pokonać większość problemów. Zdecydowaną większość.
— Nasza poprzednia rozmowa była bardzo… chaotyczna, za co przepraszam. Może gdybyśmy w spokoju przeanalizowali sytuację, zrozumiałabyś moje podejście — powiedział. Nie bardzo wiedział, jaki powinien przybrać ton; zwykle podczas takich rozmów był bardzo profesjonalny i sztywny. Jednak w przypadku Madelyn nie sądził, by takie podejście w czymkolwiek pomogło. Dlatego odchylił poły marynarki i przyjął bardziej towarzyską postawę. Jego ton był lekki, aczkolwiek nie zbyt poufały.
— Nie mam pojęcia, czy to, co powiem, pozytywnie wpłynie na twoją decyzję, ale nie lubię asystentów. Potrzebuję ich, ale nie lubię. Większość osób zatrudnianych na to stanowisko zgłasza się, bo liczy na szybki awans lub chce zajrzeć do wnętrza dużej firmy, nauczyć się podstaw i zniknąć. Nie potrzebuję kogoś, kogo będę musiał pilnować, kto będzie chciał manipulować mną i moim czasem. Muszę mieć po swojej stronie kogoś, na kim mogę polegać. Ty nie chcesz tej pracy po to, by wybić się na moich plecach. Potrzebujesz pieniędzy, rozumiem to. Jednocześnie widzę, że jesteś oddana i zdecydowanie znasz się na organizacji, skoro prowadzisz takie miejsce. Dlatego zdecydowałem się na ciebie — powiedział, patrząc wprost na nią. Nie kłamał. Może nie mówił całej prawdy, ale w jego słowach nie było żadnego kłamstwa. Nie wiedział, co spowodowało, że tak jej ufał. A może głowa podsunęłaby mu każde słowo, bo podobała mu się wizja ich współpracy oraz tego, że miałby ją blisko? Franklin, jesteś idiotą.