WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & szanowny pan hirsch
<img src="https://i.pinimg.com/236x/b6/52/c6/b652 ... 9c41bc.jpg" width="200">

Błogosławiony niechaj ów dzień będzie,
Czas, miejsce, chwila, miesiąc i rok cały,
Gdy mnie poraził na zawsze i wszędzie
Blask dwojga oczu, które mnie spętały.
W pełne wyczekiwania dni, takie jak ten, czas zaginał się w przedziwny sposób, od samego świtu rozciągając się nieznośnie i okrutnie, żeby w okolicach południa lekko skurczyć się litościwie, usypiając tym samym dryfującą gdzieś poza tu i teraz uwagę i w kilka godzin później ściąć się gwałtownie i dramatycznie, zostawiając Fletchera na lodzie, zupełnie zresztą nieprzygotowanego do wyjścia, do którego jeszcze chwilę wcześniej było przecież mnóstwo czasu, muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby odciążyć głowę.
Dlatego też ostatnie kilka godzin przed wyruszeniem do dobrze znanego apartamentu na Belltown zajęło mu chaotyczne krzątanie się po mieszkaniu brata, w poszukiwaniu wszystkich niezbędnych akcesoriów, kremów na trądzik, korektorów pod oczy, miarek krawieckich, kwiatowych perfum i tylko Marks jeden wie czego jeszcze. Starał się uparcie ustematyzować całą wiedzę o Szanownym Panu Hirschu, jaką zdołał posiąść przez ostatni rok, ale miał wrażenie, że wszystko wykrzywia i miesza. Był o krok od napisania do Laury - która swoją drogą tego dnia miała nocować u Lily albo innej Stelli - z zapytaniem o ulubioną tonację zapachów jej staruszka, ale w ostatniej chwili porzucił ten pomysł, bo kto jak kto, ale jego przyjaciółka nie była głupia. Czy wpadłaby na pomysł, że Cosmo wyruszał właśnie na swój najważniejszy podbój miłosny w całym życiu? Z pewnością nie, ale zaraz by się zrobiła nieznośnie podejrzliwa, a tego raczej wszyscy woleli uniknąć.
Wszyscy, z Szanownym Panem Hirschem na czele, co rozbrzmiewało bardzo desperacko przez jego wiadomości. Niesamowite! Naprawdę myślał, że Fletcher miałby czelność kopać dołki nie tylko pod sobą samym, ale także pod ewidentnie najwspanialszą, najbardziej czarującą i mądrą, i utalentowaną osobą na świecie? W życiu. Cosmo do tej pory nie mógł uwierzyć w to, jakie miał szczęście - czy to naprawdę możliwe, że podobał się swojemu największemu autorytetowi na świecie? Okej, może podobał to za duże słowo, ale… ale jakieś emocje ewidentnie w nim wzbudzał, skoro zdecydował się zaprosić go do swojego mieszkania, pod nieobecność dzieci, oferując kolację i wszystko… Okej, tej kolacji to wcale nie oferował mu osobiście, ale Cosmo był pewien, że będzie na niego czekać jako jakaś forma niespodzianki. Szanowny Pan Hirsch zawsze wydawał mu się takim romantykiem! Dlatego pewnie nie odpisał na tę sugestię, żeby pominąć kolację i przejść od razu do rzeczy, speszył się, kochany. Żeby nie było - Fletcher też się speszył, na przykład wtedy jak pomyślał o tym, jaki ma opis na tinderze. Z tego powodu - z obawy przed tym, że Szanowny Pan Hirsch cofnie im matcha - jeszcze tego samego dnia, w którym się umówili, zdecydował się zedytować swój profil, żeby prezentował się bardziej przyzwoicie.
Odpowiednią koszulę wybierał tak długo, że ledwo zdążył skoczyć jeszcze do kwiaciarni przed złapaniem autobusu. Zorientował się już, że Szanowny Pan Hirsch lubi go takiego eleganckiego i ułożonego (a on bardzo chciał udowodnić, że mógł być wszystkim, co tylko Szanownemu Panu Hirschowi się podobało), ale naprawdę miał w szafie niewiele rzeczy, które wydawały mu się spełniające wysokie oczekiwania jego randki. W międzyczasie zdążył wejść na wagę trzy razy (z frustracją zauważając, że mijał kolejny dzień, kiedy stała uparcie w miejscu, niezależnie od surowo obcinanych kalorii), spisać pomiary całego ciała, zaliczyć załamanie nerwowe w łazience (nie pójdę, nie mogę pójść, powiem, że jestem chory albo, że umarł mi pies, już nigdy nie będzie chciał się ze mną spotkać, jak mnie zobaczy takiego paskudnego, nie mogę, nie idę), aż wreszcie zapiąć ciasno pasek od spodni, żeby cały ten skomplikowany proces zwieńczyć pociągłym, niezbyt usatysfakcjonowanym spojrzeniem we własne odbicie. Jakoś to będzie.
Przez ostatnie kilka dni ćwiczył, co powie, odmawiając przez gładką taflą lustra spisaną w notatniku w telefonie tyradę na temat między innymi swojej niepodważalnej umiejętności dotrzymywania tajemnicy, z której wykreślił informację o spotykaniu się z Jacobem dopiero po trzecim odczytaniu przemówienia Bajzlowi. Ktoś mógłby uznać to niemoralne - żeby spotykać się z Szanownym Panem Hirschem za plecami jego serdecznego brata, ale… prawdę mówiąc, Cosmo był zły. Może nie zły - p r z y b i t y. Od miesiąca Jake wydawał się unikać go i spławiać, a Fletcher - choć całkiem zręcznie robił dobrą minę do złej gry, udając, że wcale mu taki stan rzeczy nie przeszkadza - czuł się jak pierdolony idiota, stale próbując zabiegać o jego uwagę. Starał się nie robić tego zbyt nachalnie, bo w głowie nadal uparcie dudniły bolesne słowa o tym, że nie jest jego dziewczyną, ale najwyraźniej poczucia bycia niepotrzebnym uwierało go zdecydowanie mocniej, niż ośmieliłby się kiedykolwiek to przyznać.
Dlatego teraz, kiedy stał przed drzwiami mieszkania Hirschów na Belltown, ściskając w jednej ręce bukiet słoneczników i nabierając w płuca serię głębokich, uspokajających oddechów, napędzała go myśl, że może właśnie tego wieczoru stanie się naprawdę, realnie potrzebny - do rzeczy dużo bardziej złożonych, niż jedynie zaspokajanie prostych, fizycznych potrzeb, choć i za to przecież byłby wdzięczny, prawda? Byłby. Tylko do tego się nadajesz. Wspomnienie słów Ashtona z zaułka sprowadziło go na ziemię w ułamek sekundy po zadzwonieniu do drzwi, sprawiając jednocześnie, że nagle poczuł się cholernie głupio z tym bukietem kwiatów i w eleganckiej koszuli, i z perfumami Felicii, i…
- Szanowny Panie Hirsch - wyrzucił szybko, kiedy tylko znajoma twarz wyłoniła się zza drzwi. Starając się okiełznać zdenerwowanie, ewidentnie zapomniał wstawić w to przywitanie jakiegoś odpowiedniego zwrotu, ale to nic, nieważne. - Bardzo ładnie pan dzisiaj wygląda. Przystojnie, znaczy się - poprawił się pospiesznie, bo wiedział, że niektórzy wściekali się o ten przymiotnik. Mijające sekundy znowu zdawały się nieznośnie rozciągać, a on słyszał tylko jak koszmarnie szybko bije jego serce. W końcu odrobinę chwiejnie wyciągnął bukiet w stronę mężczyzny, desperacko szukając języka w gębie. - Znajdzie się jakiś wazon? Albo jakaś szklanka wysoka… będzie w porządku też.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 28 — Tylko jednym słowem można było podsumować rozmowę, ba, nawet nie rozmowę, a całą tę sytuację, w której znalazł się Judah i z której wybrnąć już nie mógł, cierpliwie czekając cały dzień na wizytę Cosmo - nieporozumienie. To było po prostu nieporozumienie. Począwszy od sparowania na tinderze, przez wiadomości, które obaj rozumieli zupełnie inaczej, aż po spotkanie, z inicjatywą którego wyszedł Hirsch. Cholerne nieporozumienie. I chociaż użył tego słowa wielokrotnie, aż do samego momentu spotkania nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielkie ono było. Nie wiedział co go czeka, nawet jeśli podświadomie czuł, że nijak chodzi o Laurę (co swoją drogą Fletcher mu napisał, ale podczas tej krótkiej wymiany wiadomości Judah zdążył zgłupieć), a ten dziwny, podpowiadający mu czasem różne rzeczy głosik przez pół dnia krzyczał, żeby wszystko odwołał.
Ale w całej tej irracjonalnej obawie, że ktoś kiedykolwiek dowie się o matchu z Chłopcem i wykorzysta to przeciwko niemu (a to przecież tylko okropny, karygodny błąd aplikacji, przez który już chciał pisać do supportu, tłumacząc, że nigdy nie zmieniał upodobań co do płci i nigdy też nie planował przesuwać tego konkretnego profilu w prawo, a jednak jakimś cudem znalazł się wśród innych par) nie zrobił jednej, bardzo ważnej rzeczy - nie spojrzał na jego profil po raz drugi, chociażby po to, by wcisnąć ikonkę wiadomości i odwołać to spotkanie. Zupełnie tak, jakby to było coś strasznie złego, a odkąd wśród dopasowanych par pojawiła się ta z Cosmo Fletcherem, ktoś cały czas go obserwował. Obserwował, tylko wyczekując na nawet najmniejszy ruch z jego strony, najmniejsze spojrzenie rzucone na zdjęcie jakie Cosmo miał ustawione, najmniejsze zainteresowanie jego profilem, który aż do dnia spotkania nadal znajdował się w parach Judasza. Czuł się dokładnie tak, jakby poprzez kliknięcie i powrót do tindera ten ktoś po prostu mógł zauważyć, że Hirsch okazuje mu więcej zainteresowania niż przeciętny ojciec przyjaciółki jakiegoś osiemnastolatka powinien - nie tylko zapraszając do własnego domu podczas nieobecności swoich dzieci (przypadek) czy przesuwając jego profil w prawo (również przypadek). Nie widział więc ani pierwszego opisu, ani tego kolejnego, nie zauważył tej nagłej zmiany, braku interpunkcji w pierwszej wersji i poprawnie wstawionych przecinków w drugiej, a już przede wszystkim nie widział całego tego wysiłku, jaki Cosmo włożył w stworzenie tak zachęcającego opisu tylko i wyłącznie dla niego. Na wszystko był ślepy i jednocześnie okropnie głupi, nie zauważając przecież nawet tej perfidnej dwuznaczności w wiadomościach i sugestii kryjących się za słowami, które odebrał inaczej. Za tym pierwszym razem. Drugiego przecież nie było, bo do samego końca powrotu do wymienionych z Chłopcem wiadomości unikał jak ognia, jakby wyparcie ich istnienia wreszcie miało je w jakiś magiczny sposób wymazać, już nie tylko z pamięci Judaha. I tym właśnie sposobem w czwartek, w dzień, kiedy Laura spakowała swoje rzeczy i poinformowała go tylko, że będzie spać u Stelli, nie był już nawet pewny, czy to na ten sam dzień umówił się z Cosmo w swoim mieszkaniu. Umówił porozmawiać o Laurze rzecz jasna, będącej główną zainteresowaną (och jakże się mylił), której dziwnym trafem nie wspomniał słowem, że ma w planach spotkać się z jej przyjacielem. Ale przestań Judah, przed jej urodzinami też nic nie mówiłeś, nie robisz nic złego.
Dlaczego więc wszystko takie złe się wydawało? Szczególnie gdy ubrany w nową, niepobrudzoną od stania w kuchni koszulę odlewał wodę z makaronu, tym samym kończąc przygotowywanie kolacji? Dlaczego, do cholery, przygotował w ogóle taką kolację? Laury nie było. Laurence też z samego rana poinformował go, że dzisiaj do domu nie wraca, a Taylor to ostatnia osoba, której wizyty mógł się u siebie spodziewać. Miał przyjść za to Cosmo. Ten sam Cosmo, który zaledwie dwa miesiące wcześniej malował tu paznokcie i swoją obecnością rozpraszał Judaha podczas przygotowywania tortu urodzinowego dla Laury. Ten Cosmo, z którym będąc sam na sam w mieszkaniu czuł się niezręcznie i którego częściej nie rozumiał niż mógł z przekonaniem powiedzieć, że wie o co mu chodzi. Do tego to nadal ten sam Cosmo, który kiedyś wysłał mu obraźliwego mema, z którego Judah co prawda potem się śmiał i prawdopodobnie po dziś dzień miał go w swoim telefonie. Ale tak, to ten sam Cosmo - czy raczej Chłopiec, bo przecież prawie nigdy nie mówił do niego po imieniu. A dzisiaj robił dla niego kolację.
Z tego wszystkiego dźwięk dzwonka do drzwi, którego spodziewał się przez cały dzień (bo przecież nie czekał, czekać brzmi zbyt zobowiązująco) zwyczajnie go zaskoczył - do tego stopnia, by niespodziewanie podskoczył wypuszczając z rąk czysty talerz prosto do zlewu. Nie przejmował się jednak tym czy ten się rozbił, wzrokiem uciekając w stronę drzwi, tych samych, w których zaledwie kilkanaście sekund później stał, z dziwnym, nie do końca szczerym uśmiechem witając Fletchera. Żeby nie powiedzieć, że skrępowanym. – Chłopcze – odpowiedział, zaciskając mocno szczękę, gdy tylko usłyszał ten komplement, którego prawdopodobnie nigdy by nie było, gdyby nie zmieniał koszuli na czystą. I po co to robiłeś, Judah?! No po co?! Ty też, chłopcze. Tak... inaczej? – lepiej? Nie jemu było jednak to oceniać, nie jemu było nawet mówić takie rzeczy na głos, dlatego milknąc do rąk wziął już tylko bukiet słoneczników, których widok o dziwo tak bardzo go nie zdziwił. Zupełnie tak, jak i komentarz o wazonie. – Wejdź i się rozgość – sam za to przeszedł do kuchni, na krótki moment zostawiając Fletchera z tyłu - w tym czasie zdążył znaleźć i szklane naczynie, i zerknąć w stronę nienaruszonego talerza w zlewie, i przy okazji uświadomić też sobie jak wielką głupotą była ta kolacja, którą zrobił z pełną premedytacją pod spotkanie z przyjacielem swojej córki. – Dobrze chłopcze, Laury nie ma, przejdźmy do rzeczy. Co chciałeś mi powiedzieć? – i jako, że zrobił ją specjalnie dla Chłopca, zanim ten odpowiedział dorzucił jeszcze: – Jesteś głodny? – co równie dobrze mógłby podsumować zdaniem: przygotowałem dla nas kolację, tak jak na prawdziwej randce z tindera.
Nie. To nie była randka z tindera. A coś takiego nie przeszłoby mu przez gardło. N i g d y w ż y c i u.
Ostatnio zmieniony 2021-02-08, 18:17 przez Judah Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Co dla jednych było nieporozumieniem, dla innych zdążyło już urosnąć do rangi wydarzenia niemalże mistycznego. Także kiedy tylko Szanowny Pan Hirsch raczył uchylić drzwi i posłać mu jedno z tych swoich zapierających dech w piersi spojrzeń, do Cosmo dotarło, że to właśnie było jego miejsce; że do tego dążył przez całe swoje życie. A teraz jak w tym androgynicznym micie, przeszedłszy swoje cierpienia na ziemi, być może ich dusze mogły wreszcie znaleźć wspólną przyszłość i ukojenie - choć Fletcher preferował wstrzymanie się jeszcze przez chwilę od wspólnego samobójstwa. W ciągu tych ułamków sekund przez myśli zdążyły prześlizgnąć się szeroko rozbudowane marzenia o wspólnej przyszłości: Szanowny Pan Hirsch pozwalałby przynosić sobie codziennie kawę do łóżka i wychodząc, żegnałby go czułym pocałunkiem w policzek, wieczorami oglądaliby razem głupie filmy i Szanowny Pan Hirsch opowiadałby mu, jak zdenerwowali go w pracy, a Cosmo musiałby mu ciągle powtarzać, że ci ludzi ewidentnie nie mają gustu i są zazdrośni, i niewychowani, skoro mieli czelność Szanownemu Panu Hirschowi psuć krew, dzieciaki (Laura, Laurence i Taylor) wyprowadziłyby się wreszcie, wpadając tylko czasem na wieczory gier planszowych, a Laura zaczęłaby mówić do niego tato... albo nie, może i nie. Cosmo płakałby na jej weselu z Finnem i powtarzałby Szanownemu Panu Hirschowi, że dumny jest z niej taki, a potem Laura by skończyła studia i Cosmo płakałby znowu nad tym, że cudownie ją wychowali, na taką mądrą, odpowiedzialną, silną kobietę. I może - MOŻE - pewnego dnia nawet Szanowny Pan Hirsch zechciałby już nie być jedynym Panem Hirschem pod ich dachem, i może Cosmo kiedyś będzie mógł już nazywać go po imieniu po prostu, i patrzeć mu w oczy tak długo, i gładzić go po policzku, i…
To krótkie słowo - chłopcze - tak pięknie układały się w jego ustach! Fletcher mógłby chyba do końca życia słuchać tylko jego - no może na zmianę z Międzynarodówką. Toteż nic dziwnego, że na twarz zaraz wstąpił lekko rozmarzony uśmiech, a serce zabiło mocniej, kiedy Szanowny Pan Hirsch odwzajemnił komplement.
- Naprawdę? Podoba się Panu? - nie potrafił się powstrzymać - musiał się upewnić! Czy to możliwe, że Szanowny Pan Hirsch naprawdę uważał, że Cosmo wygląda… ładnie? Przystojnie? Inaczej. Dla Pana tylko tak inaczej. Przekazując mu bukiet, ich palce zetknęły się ze sobą na moment, jak na romantycznych filmach - a może to nie palec Szanownego Pana Hirscha, tylko łodyga jednego ze słoneczników? Nie… niemożliwe, żeby to uczucie - ciepła takiego i ekscytacji - dawał mu jakiś głupi chwast z przeceny. To tylko Szanowny Pan Hirsch mógł zafundować mu takie emocje na wysokim poziomie, zupełnie niepodobne do czegokolwiek wcześniej. Z tego zachwytu, musiał jeszcze postać przed drzwiami przez krótką chwilę, zanim dostosował się do polecenia Szanownego Pana Hirscha, który zniknął w kuchni. Ach, jakże bolesne były te dłużące się chwile rozłąki…!
Cosmo był w tym mieszkaniu już nie raz i nie dwa, a jednak tym razem wszystko wydawało się inne - przyjemniejsze jakby, ale też świeże i nowe. Dopiero robiąc kilka kroków w głąb salonu poczuł zapach przygotowanego posiłku, od którego najpierw zrobiło mu się lekko niedobrze, ale potem głośna odezwa brzucha wprawiła go w zakłopotanie. KURWA. Dobrze, że Szanowny Pan Hirsch wciąż krzątał się w kuchni i wyglądał… absolutnie nieziemsko, kiedy tak stał pośród tych makaronowych oparów i zarzucał włosami, i patrzył tak… p a t r z y ł, na niego patrzył; na Cosmo w sensie i dopiero zdawszy sobie sprawę z tego, że patrzył, Fletcher zorientował się, że nie tylko patrzył, ale też mówił. Ile szczęścia w tak krótkim momencie! Ich spojrzenia zderzyły się ze sobą na moment, a Cosmo poczuł się natychmiast bardzo intensywnie przez niego adorowany - aż musiał spuścić wzrok na siedzenie tego krzesła, na którego oparciu zaciskał mocno palce. Gdzie się podziała ta cała pewność siebie, którą emanował zazwyczaj w takich sytuacjach? To Szanowny Pan Hirsch tak działał na niego… nieprawdopodobnie.
- Jasne. Pachnie wyśmienicie - skłamał, bo od dłuższego czasu żadne jedzenie nie pachniało nawet akceptowalnie, ale wiedział przecież, że Szanowny Pan Hirsch - człowiek o wielu talentach i swą wybitnością wyróżniający się stanowczo na tle nędznych, szarych obywateli - kucharzem był tak wspaniałym, jak kochankiem (w jego rozbujałej hormonami, osiemnastoletniej wyobraźni). Z rozmysłem zignorował na razie zadane wcześniej pytanie, choć słysząc jak oznajmia mu, że są w mieszkaniu sami, poczuł jak dreszcz ekscytacji przebiega wzdłuż kręgosłupa.
Ostrożnie zajął miejsce przy stole, jednocześnie nie mogąc oderwać spojrzenia od przemyślanych i emanujących pewnością siebie ruchów Szanownego Pana Hirscha podczas nakładania makaronu do talerzy. Podparłszy podbródek o dłoń, przyglądał mu się w niewypowiedzianym zachwycie, choć kiedy mężczyzna odwrócił się w jego stronę, wyprostował się gwałtownie. Nikt nigdy nie zrobił mu kolacji i ta myśl rozbrzmiała w głowie radośnie, napełniając go kolejnymi pokładami gorących nadziei. Powoli też zaczynał czuć się swobodniej - czy to przez te ewidentne sygnały, wysyłane mu przez Szanownego Pana Hirscha? Wszystko wydawało się teraz jaśniejsze i bardziej przejrzyste - te wszystkie nieporozumienia i sposób, w jaki Szanowny Pan Hirsch zawsze wysyłał do niego wiadomości… tak poufale i w ogóle, i to jak Chłopcem go nazywał, pieszczotliwie tak, i jak teraz patrzył znad tego makaronu, kiedy zajmował miejsce naprzeciwko niego, przy stole. Brakowało jedynie jakiejś wolnej muzyki i świec… ale ta pierwsza kwestia rozwiązała się zaraz, gdyż sąsiadka Szanownego Pana Hirscha z góry ewidentnie była wielką fanką pierwszorzędnych soundtracków z hollywoodzkich romansów, których melodia przebijała się przez ściany, radując uszy Fletchera, który odważył się wreszcie posłać swojemu adoratorowi bardziej zalotny uśmiech.
- Widzę, że pomyślał Pan o wszystkim - zauważył, z trudem odciągając spojrzenie od jego zachwycającej facjaty, na rzecz skupienia się na powolnym nawijaniu makaronu na widelec. Katorga. Pijany zauroczeniem umysł nagle wydawał się całkowicie wydojony z pomysłów, jak można by było uniknąć jedzenia, a przy tym nie zranić uczuć Szanownego Pana Hirscha… który naprawdę przygotował dla niego kolację, o Marksie i Engelsie! Może to idealna pora na cheat day? - Chciałem porozmawiać… o nas, tak właściwie, Szanowny Panie Hirsch - zdecydował się oznajmić wreszcie, bijąc się na spojrzenia z jakimś pomidorem albo innym brokułem, zanim wzrok znowu nie uniósł się znad talerza do tych pięknych oczu. - Myślę, że obaj zgodzimy się, że Laura nie powinna wiedzieć o naszym dzisiejszym spotkaniu… tak będzie dla niej lepiej. Jeśli Pan zechce możemy w ogóle nikomu nie mówić - dyskrecja to moje drugie imię. Poza tym… poza tym cieszę się bardzo, że rzeczy tak się ułożyły, wie Pan? Długo czekałem na taką okazję do tego, żeby porozmawiać z Panem w cztery oczy, sam na sam - wyznał, samemu ledwo słysząc wypowiadane przez siebie słowa, bo przecież to serce waliło jak oszalałe, jezusmaria.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Judah Hirsch był okropnie głupi nie zauważając tego, co działo się wokół niego. Nie widząc tych spojrzeń, dwuznaczności, gestów czy uśmiechów, które posyłane w jego stronę przez Cosmo od dawna wybiegały już daleko poza granice tych przyjacielskich. Był zwyczajnie głupi nie zastanawiając się nigdy nad tym dlaczego Fletcher ubiera się inaczej niż większość chłopców w jego wieku, dlaczego maluje paznokcie, dlaczego tak bardzo lubi spotkania z jego byłą żoną i Laurą czy dlaczego wieczory spędzają w maseczkach, bawiąc się w domowe spa, zamiast wychodzić gdzieś na miasto, spotykać się z ludźmi i umawiać na randki. Dlaczego w niczym nie przypomina Taylora czy Laurence'a, dlaczego ma inne zainteresowania, czy dlaczego, do cholery, wyświetlił mu się profil Judaha na tinderze. I to nie koniec. Tych przykładów było przecież o wiele więcej, a jednocześnie o wiele za dużo jak na to jak bardzo nieświadomy dalej był Judah. Jak na to, że dalej nie podejrzewał kto z ich rodziny w pierwszej kolejności może stać się obiektem westchnień Chłopca - nie Laura, nie Liz, nie żadna inna kobieta, która ma na nazwisko Hirsch, a Laurence, może nawet Taylor, czy, co nigdy przenigdy nie przeszło mu przez myśl, nawet on sam. Nigdy aż do teraz.
Bo kiedy i on poczuł na dłoni delikatny dotyk Cosmo, a zaraz potem dostrzegł ten uśmiech, z jednej strony nieśmiały, z drugiej tak dziwnie rozmarzony, coś go tknęło. Ale jeszcze nie wiedział dokładnie co - czy to idąc do kuchni, czy szukając tego wazonu, w którym niedługo później znalazły się słoneczniki. Nie rozumiał tego nawet odwzajemniając komplement, którego zapewne nigdy by nie wypowiedział na głos, gdyby tylko był bardziej świadomy całej sytuacji, świadomy zamiarów Chłopca, a już tym bardziej nic nie rozumiał ochoczo kiwając głową dla potwierdzenia, że naprawdę mu się podoba. A podobało? Albo inaczej - czy podobał mu się Cosmo? Chłopiec w wieku jego córki, szczupły, o zainteresowaniach zupełnie innych niż te, którymi Judah mógł pochwalić się mając osiemnaście lat, czasem też irytujący czy wpędzający Hirscha w zakłopotanie w jego własnych czterech ścianach. A może ważniejsze było w ogóle pytanie: czy podobają mu się mężczyźni? I dopiero potem chłopcy?
Świetnie, cieszę się – sam nie wiedział czy tak jak w przypadku poprzednich słów i teraz naprawdę się cieszył, czy po raz kolejny powiedział coś tak automatycznie, że ciężko było mówić cokolwiek o jakimś przemyśleniu całego zdania, nim to przerwało panującą w mieszkaniu ciszę. Pozwolił za to, by ta wprawiała ich w zakłopotanie dalej, świadomie unikając wzroku Chłopca, gdy sam nakładał już makaron na talerze. Dwa. Dla siebie i dla niego. Jak na kolacji z tindera, którą to spotkanie ewidentnie było. Tyle wystarczy? – czemu to wszystko było tak cholernie niezręczne? Nawet to zwykłe pytanie, które brzmiało identycznie jak wtedy, gdy zadawał je swoim dzieciom? Przecież Cosmo też mógł być jego dzieckiem, do czego na dobrą sprawę nie było mu tak daleko, patrząc na to jak często bywał w tym mieszkaniu czy jak blisko był z niektórymi osobami z jego rodziny. Chociaż... z niektórymi próbował być aż za blisko... – Mów gdybyś chciał więcej – dodał z wyraźnym trudem, jak gdyby albo zapomniał nagle wszystkich słów, albo w jego gardle pojawiła się pokaźnych rozmiarów gula utrudniająca normalną rozmowę, nawet jeśli normalną w tym przypadku było pojęciem bardzo względnym. O wiele łatwiej było przecież milczeć, tępym wzrokiem wpatrując się w jedzenie, na które nie miał już nawet ochoty. Zresztą nie tylko on.
A jeszcze łatwiej byłoby to spotkanie odwołać, wiesz Judah?
Słucham? – z zamyślenia wyrwał go głos Chłopca, po którego twarzy przesunął spojrzeniem, zanim zatrzymał się na nienaruszonym przez niego makaronie. Nie smakowało mu? Spytać? Nie, nie powinien nic mówić na ten temat. Sam przecież ledwo wbił widelec w środek talerza i niczym rozkojarzone dziecko jeździł nim dookoła, zamiast chociaż spróbować czy podświadomie nie próbował ich otruć. Tak jakby godzinę czy dwie temu wiedział już jak może potoczyć się ten wieczór. – O nas, chłopcze? – niczego nieświadomy powtórzył, mimowolnie odkładając widelec na stół. Niemal od razu pożałował też, że obok talerza nie stoi kieliszek z winem, którego mógłby się teraz napić. Tak przecież wyglądają randki. Ale nie potrzebował alkoholu dlatego, że powoli zaczęła do niego docierać dwuznaczność słów Chłopca, te ukryte przekazy i prawdziwy powód spotkania. Tak naprawdę nie wiedział nawet dlaczego go potrzebował. Może tak też było po prostu łatwiej? Judah przecież ostatnimi czasy uwielbiał chodzić na łatwiznę. – Tak, zgadzam się, Laura nie może jeszcze o niczym wiedzieć – odparł pewny siebie, naiwnie myśląc, że poza rozmową o nich i tak poruszony zostanie temat jego jedynej córki, na dobrą sprawę tylko i wyłącznie przez którą razem z Fletcherem siedzieli teraz przy jednym stole, wpatrując się w siebie z przedziwnym wyczekiwaniem na dalszy rozwój wydarzeń. Szkoda tylko, że tak zupełnie inny. – Nie wiem co z resztą, teraz to nie jest istotne, pomyślimy o tym później. Mamy chyba ważniejsze sprawy do omówieniapóźniej? Naprawdę będziesz się zastanawiać czy zdać relację Jacobowi albo Esther? Och, nigdy nie byłeś tak naiwny, Judah Chłopcze, dlaczego nie mówiłeś nic wcześniej? Przecież to nie jest temat, o którym tak po prostu da się zapomnieć. Znalazłbym dla Ciebie czas – dodał łagodnie, na krótki moment swoimi słowami maskując niepokój powoli malujący się na jego twarzy. Z każdą sekundą przecież jego obawy rosły do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów, ciągle krążąc wokół osoby Laury. Wdała się w jakieś złe towarzystwo? Ma kłopoty? Potrzebuje jego pomocy? – Powiedz proszę o co chodzi – najlepiej już, teraz, w tym momencie. Bez zbędnego przedłużania, bez owijania w bawełnę.
Przecież był na to gotowy, tak? A może nie do końca?

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Niezręczne? Skądże znowu! Ach, gdyby taka właśnie była każda niezręczność, jak ten mieniący się srebrem moment, w którym Szanowny Pan Hirsch nakładał mu stanowczo za dużą, będziesz tłusty jak świnia porcję makaronu, taki jakby… zakłopotany? Urocze to było niemożliwe, zwłaszcza, że dotychczas Cosmo zupełnie nie znał go od tej strony - zawsze wydawało się, że to cały świat ma za zadanie Szanownemu Panu Hirschowi służyć i wielbić go, spełniając wszystkie jego zachcianki; bo takie właśnie wrażenie wywierał na nim ten jego władczy ton, którym ganił Laurence’a za zostawiony w kuchni syf albo krzyczał na Taylora za to, że istnieje. Oczywiście - wiedział w głębi duszy przez cały czas, że z Szanownego Pana Hirscha jest tak naprawdę niezwykły wrażliwiec, ale… w najśmielszych marzeniach nie mógł przypuszczać, że kiedyś przydarzy im się coś takiego, że to on - zwykła szara masa, będzie mógł naprawdę Szanownego Pana Hirscha onieśmielić. I coś w tej myśli wydało mu się niesamowicie ekscytujące i zachęcające. Z trudem powstrzymywał się od zwrócenia się do mężczyzny z jakimś pokrzepiającym zwrotem - nie chciał w końcu, żeby Szanowny Pan Hirsch opacznie go zrozumiał.
- Może być trochę mniej… - wyrwało mu się zamiast tego, choć zaraz spanikował okropnie przed tym, że może jego adorator uzna, że nie ufa jego zdolnościom kulinarnym?! - Jadłem w domu już. Moim. Który mam - sprostował więc natychmiast, odrobinę nieporadnie zresztą. Czy dosłownie chwilę temu nie potwierdzał Szanownemu Panu Hirschowi, że tak, jest głodny, jak najbardziej? Ewidentnie już było mu duszno od nadmiaru emocji, a wiadomo, że przegrzany mózg nie operuje najbardziej klarownie. A co, jeśli Szanowny Pan Hirsch pomyśli, że Cosmo go nie szanował w ogóle? Może powinien to odkręcić jakoś? Jakie to głupie, że w tak podniosłej chwili Fletcher na moment zbłądził myślami do jakiegoś nędznego makaronu…
Zaraz jednak Szanowny Pan Hirsch przywrócił rozmowie właściwy tor i Cosmo - ewidentnie z trudem utrzymujący się w pozycji pionowej, ze spiętymi silnie mięśniami i nerwowo drżącymi dłońmi - poczuł jak zaczyna kręcić mu się w głowie. Przez chwilę myślał, że po prostu zaraz poleci jak długi i zemdleje, ale w ostatniej chwili udało mu się przejąć na nowo kontrolę nad własnym organizmem, który przy Szanownym Panu Hirschu wydawał się rozstrajać całkowicie. Nerwowo i odrobinę agresywnie nabił makaron na widelec, pozwalając sobie od czasu do czasu na podłapywanie spojrzenia swojego przyszłego męża i ojca swojego kota, kiedy wsłuchiwał się oczarowany w brzmienie tych słów. O nas brzmiało jak słodka obietnica, kiedy wymawiały ją jego usta…! I nie dziwił się wcale, kiedy Szanowny Pan Hirsch zgodził się z tym, że Laura nie powinna wiedzieć. Dowie się na pewno - to było oczywiste, przecież ktoś musiał podawać im obrączki na ślubie - ale to wszystko w swoim czasie, niech się na razie dziecina uczy i nie stresuje dodatkowo.
Tymczasem Szanowny Pan Hirsch mówił dalej, a Cosmo słuchając go odważył się wreszcie wstrzymać spojrzenie, w którym nie sposób było nie dopatrzeć się pokaźnych ilości niedowierzania. Czy to możliwe, żeby trafiło mu się takie szczęście? Chłopcze… ten elektryzujący zwrot. Znalazłbym dla ciebie czas. Czyli kochał? Zależało mu? Może to za duże słowa… z pewnością jednak pragnął, z pewnością zauroczył się, z pewnością miał świadomość, że pisane im są rzeczy wielkie i fakt, że tylko współdzielone życie mogło przynieść im radość i spokój ducha.
- Szanowny Panie Hirsch… - wyrzucił z siebie wdzięcznie, cały czas wpatrując się uparcie w te piękne, ciemne oczy. - Ja… sam nie wiem, dlaczego. Głupio mi teraz… - przyznał, czując jak ciepło gwałtownie otula jego policzki i pozwalając z tego tytułu na opuszczenie spojrzenia na blat (w celach regeneracyjnych) na krótki ułamek sekundy. Czy Szanowny Pan Hirsch zauważył? - To prawda, że… że ciężko było ignorować to, ale chyba… bałem się? Pana reakcji się bałem… bo to takie dziecinne się wydaje i… nierealne. I nie wpadłbym nigdy na to, że Pan… też? - To krótkie słowo zawisło nad nimi ciężko, równocześnie ze zbyt długim wstrzymaniem przez Cosmo oddechu w płucach. - Bałem się, że pomyśli sobie Pan o mnie różne rzeczy… złe rzeczy, wie Pan? Ludzie często myślą same złe rzeczy, ale Pan… prawie zapomniałem przez to wszystko, że Pan nie jest jak inni ludzie wcale… Pan jest dobry i mądry, i… przepraszam, stresuję się. - Tak bardzo, że to aż głupie; tak bardzo, jak ostatni raz stresował się, kiedy ta fajna Janette ze starszej klasy zorientowała się, że żałosna walentynka z cytatem z Dzieci z Bullerbyn była od niego. Czy tak właśnie postrzegał go Szanowny Pan Hirsch? Czy był dla niego jedynie żałosną walentynką?
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Błoga nieświadomość kierująca Judahem jak dotąd przez większą część tego spotkania nie pozwalała mu poświęcić większej uwagi wszystkim tym gestom, słowom czy spojrzeniom, które zdradziłyby Chłopca z miejsca, gdyby tylko od początku podejrzewał z jakim zamiarem pojawił się akurat dzisiaj akurat w tym mieszkaniu. I to właśnie ta błoga nieświadomość była dla Hirscha największym zbawieniem. Dzięki niej jeszcze w miarę rozluźniony mógł odpowiedzieć na komplement, znaleźć wazon, wstawić do niego słoneczniki, a potem nałożyć makaron na talerze nie analizując przesadnie słów Fletchera, gdy ten zaczął się tak nerwowo tłumaczyć. Mógł też zjeść razem z nim kolację, usiąść po przeciwnej stronie stołu czy dostrzec to zakłopotanie Chłopca, które w myślach wyjaśnić najprościej było ciężkim tematem jaki mieli za chwilę poruszyć. A przede wszystkim nadal mógł naiwnie wierzyć, że mimo wielu zaprzeczeń ze strony Cosmo ta rozmowa dotyczyć będzie Laury. Tylko i wyłącznie Laury.
Bo jak to ich? Co miało znaczyć to o nas, które ze spokojem powtórzył, wzrokiem uciekając w miejsce obok talerza zwykle przeznaczone na kieliszek wina? Co mówiąc to miał na myśli Chłopiec? Jak rozmowa o nich odnosi się do Laury? Żadne z tych pytań nie przerwało jednak chwilowo panującej w mieszkaniu ciszy, więc na żadne z nich nie mógł poznać odpowiedzi. Jeszcze. W zamian za to wyrzucił z siebie kilka innych zdań, niezrozumiałych, nagłych, może też nieprzemyślanych. Nie, zdecydowanie nieprzemyślanych - szczególnie, gdy w głowie Fletchera pojawiały się znaczenia zupełnie odbiegające od tych, które nadał im Judah. Nie sądził przecież, że mówiąc Laura nie może jeszcze wiedzieć siedzący na przeciwko niego Chłopiec myśli nie tylko o tinderze i tym spotkaniu, ale i wszystkich innych, które powoli planował dla nich w swoich myślach, lub że za słowami znalazłbym dla Ciebie czas kryje się drugie dno w postaci czasu na randki, a nie takiego na zwykłe omawianie problemu Laury. Problemu, który na dobrą sprawę nawet nie istniał.
Pojawił się za to inny. Nie umiał go nazwać, ale w którymś momencie po prostu poczuł, że się pojawił. Uderzył go niczym cios wymierzony prosto w policzek, gdzieś między pierwszym znaczącym spojrzeniem posyłanym przez Cosmo w jego stronę, a pierwszym wypowiedzianym na głos zdaniem, które nie brzmiało już tak, jakby rozchodziło się tylko o Laurę. Ale czy tak naprawdę którekolwiek wcześniejsze zdanie coś podobnego sugerowało? Czy którekolwiek mogło podsunąć mu na myśl inny cel tego spotkania? Czy to tylko wymysł, w który Judah chciał wierzyć? – Że ja też... co? – powtórzył tępo, w skupieniu i nieco za długo wpatrując się w buzię Fletchera, jak gdyby gdzieś na niej czekała na niego przygotowana odpowiedź na to pytanie. Z tego wszystkiego prawie zdążył zapomnieć o makaronie, którego w chwili obecnej nie zdołałby nawet przełknąć, a w zamian za to coraz bardziej zaczął odczuwać brak kieliszka z winem obok postawionego przed sobą talerza. Chociaż nie. Powoli już nawet wino wydawało się nie być wystarczające. – Ja... chyba nie... nie jestem pewien czy rozumiem o czym mówisz... chłopcze – dodał łagodnie, dziwnie nieśmiałym (!) spojrzeniem sunąc po niewinnej twarzy osiemnastolatka, na której mógłby przysiąc, że w pewnym momencie dostrzegł delikatne rumieńce. Ale kiedy chwilę później nie było już po nich śladu sam nie wiedział czy tylko to sobie wyobraził, czy coś takiego rzeczywiście miało miejsce. Na dobrą sprawę w wątpliwość mógłby nawet poddać całe to spotkanie, wmawiając sobie w myślach, że jeszcze chwila, jeszcze trochę, a zaraz się obudzi - bo tak, to mógł być tylko sen, prawda? Przedziwny, niejednoznaczny sen, z którego nic praktycznie nie rozumiał.
Och jakże się mylił!
Ja... może... – i jak gdyby nie chciał ciągnąć dalej tego tematu, rezygnując z rozmowy o Laurze i jej nieistniejących problemach dość gwałtownie odsunął się od stołu, odruchowo łapiąc za swój talerz, który odstawił dopiero na kuchennym blacie. Obok niego też przystanął, z bezpiecznej odległości zerkając raz jeszcze na Cosmo, z malującym się na twarzy pytaniem czy powinien? Czy powinien coś powiedzieć i zapytać wprost, czy lepiej milczeć i udawać, że dwuznaczność wszystkich wypowiedzianych w jego stronę słów nigdy do niego nie dotarła? Ale, na litość boską, jak miał to zrobić, gdy dłużej nie mógł oszukiwać już nawet samego siebie?
Dlatego, choć z trudem, wreszcie z chaotycznie krążących po głowie słów ułożył jedno krótkie pytanie: – Wyjaśnisz mi dlaczego tak naprawdę tu jesteś, chłopcze? – i nawet jeśli nie chciał, pozostało mu już tylko czekać na odpowiedź.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ciężko było określić to, co Cosmo czuł względem Szanownego Pana Hirscha. Mięśnie spinały się mocno, oddech zamierał w piersi, a myśli koncentrowały uparcie wokół jednej rzeczy: żeby tylko nie wyglądać podejrzliwie, żeby tylko nie zwracać na siebie uwagi, żeby tylko się nie domyślił. Podobne zabiegi, które zazwyczaj działały wręcz przeciwnie do pożądanego efektu, także w tej sytuacji wydawały się przynosić efekty zupełnie odwrotne - bo Szanowny Pan Hirsch zauważył. Zauważył, więc Cosmo powinien spalić się ze wstydu, powinien unikać go nagminnie i zadręczać się ciągle myślą, że jestem żałosny, ale… ale właśnie wtedy stało się to. Głupie dopasowanie na tinderze, kilka niezobowiązujących, ale w głowie Fletchera stawiających wszystko jasno wiadomości. To spotkanie, na które przyszedł, stresując się wcześniej kilka dni pod rząd, przykładając metr krawiecki do ciała i z uporem oczekując zmniejszenia się cyferek na wadze. Spotkanie, które miało przesądzić o wszystkim, bowiem Szanowny Pan Hirsch w ten właśnie sposób dał dowód na to, że odwzajemnia to dziwne, pokrętne uczucie, przyrównywane przez niektórych do krążących po brzuchu motyli. Szczerze? Gdyby Cosmo nie wstydził się tego wszystkiego tak mocno, właśnie tak by to określił. Motyle w brzuchu. Jakże niesamowita rzecz!
Prawie tak niesamowita jak ta, którą z Szanownym Panem Hirschem właśnie przeżywali, gdy spojrzenie haczyły o siebie badawczo, nieśmiało, tak dziewiczo i niewinnie, że Fletcher czuł się, jak przeżywał kolejny raz pierwsze zauroczenie. Szanowny Pan Hirsch imponował mu z potęgą, której rangi wcześniej nie dostrzegał, ośmielając się niejednokrotnie w towarzystwie Laury określić go mianem twojego starego, za co teraz było mu wstyd okrutnie i budziły się w nim powoli dziwne pragnienia, żeby do wszystkich tych okropieństw się przed Szanownym Panem Hirschem przyznać i wtedy dopiero, będąc z nim całkowicie szczerym, móc spojrzeć mu w oczy i zadać to pytanie. Chciałby Pan ze mną być? NIe, takie głupie to było. Chciałby Pan ze mną chodzić? Zaraz w głowie skrzeczał głos babci Beaty o tym, że chodzi to się do sklepu po bułki. Skaranie boskie. W ułamku sekundy zdał sobie sprawę z przerażającej rzeczy - będąc w życiu w zaledwie dwóch związkach, ani razu nie był tą osobą, która w sposób bezpośredni i jednoznaczny określała charakter relacji. Chyba powinniśmy być razem - bąknięte pod nosem do Floriana, kiedy mężczyzna zapinał mu na szyi złoty łańcuszek, było w końcu wybełkotane, kiedy to, co ich łączyło wydawało się już definitywne. A teraz? Czy w ogóle wypadało do Szanownego Pana Hirscha wyskakiwać z takim czymś? Może on sobie to wszystko wyolbrzymiał; może chodziło po prostu o seks, otoczony taką ładną, ekstrawagancką otoczką, do której on najzwyczajniej w świecie nie przywykł? Co, jeśli po takiej sugestii Szanowny Pan Hirsch zawstydzi się i nie będą ani uprawiać seksu, ani grać w planszówki z dzieciakami za dziesięć lat? To wszystko wydawało się takie krucho, tak łatwe do zepsucia.
Zwłaszcza, że Szanowny Pan Hirsch ewidentnie też poczuł wzbierające napięcie i gwałtowne zagęszczenie atmosfery. Biedny nie mógł uczepić się właściwych słów, zupełnie jak Cosmo chwilę wcześniej, ale to nic. Uśmiechnął się do niego delikatnie - pokrzepiająco i wyrozumiale, choć z tyłu głowy donośny głos nakazywał uczynić ten gest bardziej seksownym - nie, nie, nie, nie wszystko wszak kręciło się jedynie wokół seksu, tak? Teraz najważniejsze było sprawienie, żeby Szanowny Pan Hirsch znowu poczuł się w jego towarzystwie swobodnie. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, aż tu nagle jego kochanek zerwał się z miejsca, żeby przejść do kuchennego blatu, także Como odruchowo podniósł się w jego ślady, choć na razie pozostał jeszcze przy stole, wpatrując się w niego z lekkim zagubieniem.
Wyjaśnisz mi dlaczego tak naprawdę tu jesteś, chłopcze?
Był zły? Na niego był zły? Wściekł się? Brzdęknięcie talerza o blat i ta gwałtowność, z jaką się przemieszczał… zirytowałeś go. Mój Marksie. Chcąc jak najlepiej, jak zwykle musiał powiedzieć coś niepotrzebnego, coś zbędnego, coś irytującego - może coś, przez co Szanowny Pan Hirsch poczuł się urażony? Czy to przez sugerowanie, że mógł myśleć o nim źle? Jacob w końcu wprost powiedział mu nie tak dawno temu, że obraża go porównywanie do tych wszystkich typów, z którymi miał do czynienia wcześniej. Głupi, durny, idiota. Dlaczego pozwolił sobie na takie rozluźnienie? I czy stojąc tam Szanowny Pan Hirsch nie miał lepszego widoku na formujące się pod koszulą fałdki na brzuchu? Czy było je widać? Specjalnie dobrał szerokie ubranie, ale… ale może było je widać?
Przez chwilę jeszcze stał uparcie, wpatrując się w niego i nie potrafiąc rozsądzić, jakiej odpowiedzi oczekiwał od niego Szanowny Pan Hirsch. Dla Pana, dla Pana tu przyszedłem. To była prawda przecież - dla niego tylko, nie po coś, nawet nie dla czegoś, ale dla kogoś. I może to właśnie powinien powiedzieć, kiedy na chwiejnych odrobinę nogach zdecydował się ruszyć ostrożnie w jego stronę. Nie chciał tego dystansu, bolał go on i uwierał nieznośnie; czy Szanowny Pan Hirsch chciał go na dystans? Niemożliwe. Jak mógł nie chcieć go blisko, skoro… skoro nawet nie wiedział, jak to było mieć go przy sobie, skóra przy skórze?
Z tą myślą huczącą uparcie w głowie i zagłuszającą cały monolog wygłaszany przez jakiś cichy głos rozsądku, ostatni krok zrobił szybki i gwałtowny - natychmiastowo skracając odległość, która do tej pory jeszcze ich dzieliła. Oparłszy drżące lekko w poddenerwowaniu dłonie o szorstkie od zarostu policzki, sięgnął ustami do jego ciepłych warg, zatrzaskując przy tym oczy bardzo mocno, jakby w obawie przed tym, że kiedy je otworzy, wszystko pryśnie i okaże się jednym wielkim kłamstwem.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmieszanie było pierwsze.
To ono zaatakowało nagle i niespodziewanie, gdy w świadomość Judaha zaczęły uderzać pierwsze podwójne znaczenia każdego gestu czy słowa wypowiedzianego w jego stronę przez Chłopca. To zmieszanie ogarnęło jego ciało i umysł, powodując chwilowy paraliż, gdy talerz z charakterystycznym brzdękiem lądował na marmurowym blacie, a rozbiegane spojrzenie uparcie lokowane było gdziekolwiek indziej, byle nie w stronę Chłopca. To wszystko powodowało zmieszanie - cholernie ciężkie do przełknięcia i jeszcze cięższe do zniesienia, szczególnie, gdy przerodziło się w irytację. Złość. A może jedno i drugie? Ale nie na Cosmo, nie na tego zagubionego osiemnastolatka, który rozumiał jego słowa tak jak chciał zrozumieć. Na siebie. Na to, że pozwolił mu przyjść tutaj podczas nieobecność Laury czy chociażby Laurence'a, na to, że po zobaczeniu nowej pary na tinderze nie usunął jej od razu, na to, że dalej tam wisiała, dając stojącemu kilka metrów dalej Chłopcu złudne nadzieje, a na sam koniec - chociaż to i tak nie była nawet połowa z listy rzeczy, przez które był zły - na to, że w tak krótkim czasie popełnił tak wiele z pozoru nieistotnych błędów.
I w ten sposób wreszcie pojawiło się to nieuniknione gorzkie rozczarowanie. Po raz kolejny tylko i wyłącznie samym sobą. Podjętymi przez siebie decyzjami czy tą pieprzoną naiwnością, która doprowadziła go do takiego momentu - że nie pozostało mu już nic innego niż czekać na odpowiedź na zadane chwilę wcześniej pytanie. Pytanie, którego nigdy nie chciał i na dobrą sprawę nigdy nie planował kierować do osiemnastolatka będącego kolegą własnej córki. Pytanie, na które myślał, że zna odpowiedź - dlaczego tak naprawdę tu jesteś, chłopcze? Bo dlaczego miał tutaj być? Dlaczego miał przynieść słoneczniki, zjeść z nim kolację i próbować coś przekazać, polegając niemal na starcie w tej nierównej walce między poddenerwowaniem a rozpaczliwą próbą wyznania swoich uczuć? Dlaczego? Nie dlatego, że martwił się o Laurę?
Nie. Nie musiał. Laurze przecież nic nie było - nie wdała się w złe towarzystwo, nie miała kłopotów, nie potrzebowała niczyjej pomocy. I Judah wreszcie to zrozumiał. Ale to wreszcie nadeszło nieco za późno. Bo kiedy sam zajęty był spychaniem na bok tych wszystkich nieprzyjemnych emocji, kiedy nieumiejętnie próbował zwalczyć najpierw zmieszanie, później złość, a na samym końcu to uwłaczające rozczarowanie samym sobą, do kompletu dołączyła pogrążająca go dezorientacja. Dezorientacja, która w parze z zimnymi, drżącymi dłońmi Cosmo na policzkach Hirscha i miękkimi wargami na samym środku jego ust doprowadziła do chwilowego zgubienia.
Czy to dlatego zamiast go od siebie odsunąć pozwolił, by ten pocałunek trwał? Bo się pogubił? Czy to dlatego dłonie ułożył na wąskich ramionach Chłopca, działając kompletnie bez przemyślenia, jakby sam miał teraz osiemnaście lat? A może lepiej by te pytania pozostały bez odpowiedzi? Jak najdłużej, może i na zawsze? To było przecież tak niewłaściwe. Nieodpowiednie. Cholernie nie na miejscu. Było wielkim, pieprzonym błędem, jeszcze gorszym niż te, które Judah popełnił po drodze. Nigdy nie powinno mieć miejsca, a już na pewno nie powinno trwać tyle, ile trwało. Kilka długich sekund przypominających nieskończoność. A może kilkanaście? Stracił poczucie czasu w tym samym momencie, w którym emocje z jakimi przyszło mu walczyć skumulowały się w jedną, jeszcze gorszą niż wszystkie odczuwane dotychczas. W tym samym, w którym jego ciało poczuło ciepło drugiego, bezwiednie napierającego na niego podczas pocałunku. W tym samym, w którym poczuł jak złe to wszystko było. Jak... nie. Nie, nie, nie! To nie miało prawa bytu.
Dlatego wraz z kolejnym głucho odbijającym się w myślach Judaha nie, ręce wcześniej ułożone na szczupłych, wychudzonych ramionach Chłopca wreszcie uniosły się w powietrze, rozpaczliwie próbując znaleźć się jak najdalej od tego drobnego ciała. Zupełnie tak, jak rozpaczliwie i on chciał odsunąć się od Cosmo - jak najdalej, zniknąć z pola jego widzenia, zamknąć się za drzwiami któregoś pokoju. Gdzieś, gdzie przytłoczony narastającą złością na głos mógłby wykrzyczeć to nie, które nadal nie dawało mu spokoju. Nie może czegoś takiego robić, nie mogą kontynuować tego spotkania, nie powinni nigdy więcej wrócić do tego myślami. A przede wszystkim - nie mogą nikomu o tym powiedzieć. Nie mogą powiedzieć Laurze.
Teraz już rozumiesz o czym on cały czas mówił?
Co Ty sobie do cholery wyobrażasz? – wyrzucone nagle przerwało tą przytłaczającą ciszę jaka trwała od momentu w którym nie tylko odsunął Cosmo od siebie, ale i sam zrobił krok w tył. Najpierw jeden, drugi, a potem dziesięć kolejnych, tworząc między nimi jak największy dystans. Ten, który pozwolił mu wypowiedzieć wreszcie na głos słowa, jakie utknęły mu w gardle, czy pojąć absurd całej tej sytuacji. A może i nawet zrozumieć, że to kolejne pytanie na które wcale nie chce poznać odpowiedzi.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ciepło. Wibrujące łagodnie, rozchodzące się od środka po całym ciele. Spływające łagodnym dreszczem wzdłuż kończyn i kręgosłupa. Dobre. Przyjemne. Cudze dłonie układające się na ramionach - tak rzadko przyjazne, zazwyczaj na chwilę tylko, żeby zaraz zacisnąć się silnym uchwytem na nadgarstkach albo zepchnąć niżej, sprawiając, że kolana odbijały się od posadzki. Teraz miłe, teraz delikatne, teraz zachęcające. Najpierw liczyły się te dłonie właśnie, a za nimi dopiero ciepło oddechu obejmujące jego wargi w pocałunku, który mógł być wulgarny i agresywny, ale nie był. Był piękny. Był taki, że gdyby cały świat raczył zatrzymać się w tym momencie, słone łzy w końcu spłynęłyby wzdłuż tych wychudzonych policzków. Był piękny, bo nie był wcale natarczywy; bo był odwzajemnieniem, a nie żądaniem, bo Cosmo mógł całować tak, jak gdyby po tym ciągnącym się szeregiem sekund pocałunku mogło nie być nic więcej ponad kojący uścisk bezpiecznych ramion albo splecenie się dwóch dłoni.
Ale tak piękny mógł być jedynie przez chwilę - przez koślawy przedział czasu, w którym Cosmo myśleć naprawdę, że jest dobry i odpowiedni, i wystarczający, w którym mógł wierzyć naprawdę, że to, co miało właśnie miejsce, było czymś dobrym.
Nie było.
Nie było i Cosmo powinien wiedzieć wcześniej. Powinien dostrzec to w jego spojrzeniu, powinien wyczytać z jednoznacznych gestów, powinien domyślić się, chociażby biorąc pod uwagę to wszystko, co spotkało do tej pory. Nie mogło być czymś dobrym, bo dobro spotykało tylko dobrych ludzi, a Cosmo nie był wcale dobry, na pewno nie tak dobry, jak Szanowny Pan Hirsch. Cosmo musiał być zły, bo słyszał to zbyt często, żeby nie było prawdą. Kiepsko panu poszedł ostatni sprawdzian, panie Fletcher, czy na pewno chce pan kontynuować naukę w naszej placówce? Chciał, ale ewidentnie był za głupi; chciał, ale za mało wiedział, ale nie kojarzył tych wszystkich tytułów, do których jego rówieśnicy odnosili się w wypracowaniach, ale nie potrafił nadążyć z czytaniem zadanych lektur, wyrabiając jednocześnie w pracy trzy czwarte etatu, żeby jak najmniej pasożytować na bracie. Do dupy - zaopiniowane krótko przez tamtego obrzydliwego dilera w Las Vegas, podczas gdy Cosmo próbował zrobić wszystko, żeby tylko nie zbliżył się do Keya; żeby tylko Keya nie dotykał. Dotknął. Dotknął, a kiedy tylko dotknął, Fletcher poczuł się jak najgorsza larwa, najobleśniejsza pluskwa. Dotknął, bo on nie potrafił ocalić nawet najlepszego przyjaciela przed najgorszym obrzydlistwem. Jesteś złą osobą, Cosmo. Przez ojca, przez matkę, ale najmocniej przez samego siebie. Do tej pory czuł jego dłoń na wewnętrznej stronie swojego uda. Zbierało mu się na wymioty. Ale jeśli zrobisz to, co mówię, zostanie ci wybaczone.
Koniec.
To ciepło i przyjemność, i poczucie wartości rozmyło się nagle, gwałtownie, zbyt szybko. Bardzo nie chciał otwierać oczu. Ciepło Szanownego Pana Hirscha nagle zrobiło się odległe, palce - ułożone dotychczas na ramionach Fletchera - odsunęły się gwałtownie. Tak, jakby powiało zimnem. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Otworzył oczy.
Co ty sobie do cholery wyobrażasz?
Jak ciężar, uwiązany do kostki Cosmo po to, żeby upewnić się, że runie w dół. Głaz, dociskany z zaciętością do klatki piersiowej, w nadziei na pozbawienie ostatniego oddechu. Serce bijące szybko - zamiast zwolnić z planem oszczędzania tej energii, która mu jeszcze pozostała. Paraliż. Zesztywniał cały, wpatrując się w niego głupio, z ustami wciąż rozwartymi po przerwanym pocałunku. Ze spojrzeniem, analizującym uważnie każdy jego krok w tył. Z nadziejami, obumierającymi z przerażającą gwałtownością, kiedy niemożliwym stało się nawet wzięcie oczyszczającego oddechu. Stał nieruchomo, w głupim zawierzeniu, że być może uda mu się nie oddychać tak długo, aż ta cała sytuacja przestanie mieć znaczenie; aż zniknie, rozpłynie się, rozmaże niczym głupia, senna mara. Ale tak się nie stało.
Ale zamiast tego była cała seria desperackich myśli.
Obrzydliwy. Paskudny. Obleśny. Spasiony. Dziecinny. Durny. Głupi. Dziecinny. Brzydki. Naiwny. Zboczony.
Akceptował je. Akceptował wszystkie te słowa, chociaż przez jedną, zidiociałą chwilę miał nadzieję, że Szanowny Pan Hirsch wcale nie postrzegał go w ten sposób. Wszystkie mięśnie spięły się gwałtownie, bardzo chciało mu się wymiotować, choć przecież nawet nie miał czym. Boli. Ktoś taki, jak on, powinien już dawno przyzwyczaić się do bólu, a jednak ten atakował znienacka, zakradając się do niego jak dzikie zwierzę podczas polowania. I Cosmo za każdym razem czuł się oszukany, jak najgorszy kretyn, jak najbardziej bezwartościowy śmieć, któremu ktoś na krótką chwilę nadał idiotyczne imię, żeby w kilka chwil później wyrzucić do kosza, tam gdzie było jego miejsce.
B o l i.
Boli, więc został w miejscu; więc dłonie powędrowały do pierwszego guzika jego własnej koszuli.
- Przep… - ciężko się mówiło, kiedy gardło wciąż było tak okrutnie ściśnięte, kiedy głos przeciskał się przez nie z tak ogromnym trudem. - Przepraszam, Sz-szanowny Panie Hirsch, ja… ja, nie wiem, co sobie myślałem, tak bardzo przepraszam, ja… n-nie wiedziałem, że pan nie lubi c-całowania, przep… - znowu się zaciął, niepewny zupełnie tego, co powinien dalej mówić, co powinien robić. Jednakże, jako że był osobą, która zazwyczaj działała w ślad za impulsem, po prostu mówił dalej, zbyt onieśmielony, żeby zrobić choć krok w kierunku mężczyzny. - N-nie musimy się całować wcale, wie Pan? N-nie musimy, ja… n-nie musimy, tak bardzo przepraszam... - Czuł, jak oczy zaczynają wilgotnieć. Nie, nie, nie. - T-tak bardzo… Ja… m-możemy zgasić światło nawet, j-ja… ja nie powiem nikomu, zgasimy światło i… - I co? Kolejna wielka gula w gardle. Palce powędrowały do pierwszego guzika koszuli, żeby odpiąć go - a potem do następnego. - M-możemy po prostu… nie musi Pan na mnie patrzeć p-przecież.
Ostatnio zmieniony 2021-02-27, 11:47 przez cosmo fletcher, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kojąca zszargane nerwy cisza w którymś momencie stała się o k r o p n i e nieznośna. Przestała być dobrym sposobem na ucieczkę czy chwilą wytchnienia, dzięki której Judahowi łatwiej było się skupić, łatwiej było wszystko przemyśleć, dojść do jednego wniosku, zaraz potem wyciągnąć drugi. Stała się czymś przytłaczającym, czego wbrew wszelkim prawom logiki z jednej strony chciał uniknąć, z drugiej zaś ciągle milcząc, nie patrząc w stronę Chłopca, a już przede wszystkim - nie odzywając się do niego. To było niewłaściwe. To co zrobili, to do czego się dopuścili, to na co on, czterdziestoletni mężczyzna z - wydawać by się mogło - bagażem pewnych doświadczeń przyzwolił. Dopasowanie na tinderze, kilka wymienionych z Cosmo wiadomości, kolacja, randka czy wreszcie ten pocałunek, ten cholerny, trwający w nieskończoność pocałunek. To wszystko było tak niewłaściwe, że Judah nie potrafił sobie z tym poradzić. Uciekał wzrokiem wszędzie, byleby nie natrafić na sylwetkę Chłopca, obserwował to, co działo się za oknem, jednocześnie nerwowo przeczesując ułożone dotychczas idealnie włosy czy nieświadomie nadal zaciskając szczękę, do czasu, aż z letargu wyrwał go nieprzyjemny ból spiętych mięśni. Przez cały ten czas stał odwrócony tyłem, tępo wpatrując się w światło ulicznych latarni czy gasnące stopniowo lampy w mieszkaniach w budynku na przeciwko, za o wiele ciekawsze uznając to niż ponowne natrafienie na chłopięcą twarz. Nie potrafił się odwrócić - nie potrafił zrobić tego tak po prostu, wiedząc, że gdy tylko wróci do niej spojrzeniem znowu natrafi na szeroko otwarte, wpatrujące się w niego oczy, czy te same usta, które kilka, może już kilkanaście sekund wcześniej czuł na swoich. Których ciepło nadal bez problemu potrafił przywołać, gdy tylko w chwili zawahania wracał do tego co się stało myślami.
Nie. Nie mógł. Przecież to też było niewłaściwe.
Ale równie niewłaściwe było zatracanie się w rzeczywistości, zapominając o wiszącej nad nimi rozmowie, którą Judah prędzej czy później musiał zacząć, jeśli chciał uniknąć kolejnych nieporozumień. Uparcie jednak odwlekał ten moment w czasie, nadal naiwnie wierząc, że to ostatnie czego mu teraz zabraknie - że jeszcze ma w zapasie kilka minut tej nieznośnej ciszy, by zebrać myśli, wszystko ubrać w słowa i dopiero wtedy, z nadzieją, że Chłopiec zrozumie już za pierwszym razem, ponownie się do niego odezwać. Wyjaśnić, że doszło do pomyłki i naprawdę, naprawdę chciał porozmawiać tylko o Laurze i jej nieistniejących problemach, które też okazały się zwykłą pomyłką.
I naprawdę nie jest niczym więcej zainteresowany.
Dość szybko jednak przyszło mu zderzyć się z tym, że tych potrzebnych teraz minut nie miał. Nie miał ich, gdy w odpowiedzi na jego pytanie padło pierwsze zdanie, nie miał, gdy chcąc Chłopcu przerwać uniósł rękę, nadal na niego nie patrząc, a już szczególnie nie miał, gdy jedno zdanie zmieniło się w dwa kolejne, boleśnie uświadamiające Judahowi ogrom absurdu, jaki ciągnęło za sobą to jedno z pozoru zwykłe spotkanie. Jeśli jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że ten wieczór osiągnął już szczyt możlwiości w tym zakresie - okropnie się pomylił. Znowu, możnaby dodać. Znowu, mógłby sam pomyśleć. A jednak znowu kompletnie się tego nie spodziewał.
Przestań chłopcze, to nieporozumienie, miałem na myśli coś innego – jęknął ze zniecierpliwieniem, decydując się wreszcie spojrzeć w stronę Cosmo, którego dłonie zręcznie i za szybko, zdecydowanie za szybko rozpinały już kolejne guziki koszuli, odsłaniając bladą, w sztucznym świetle lampy wiszącej w jadalni wręcz białą skórę Chłopca. Ten widok niemal od razu sprawił, że wypowiadane przez niego kolejne słowa przestały mieć dla Judaha znaczenie - i może to był błąd? Ignorowanie wyrzucanych w powietrze zdań, a skupianie się tylko na tym co miał przed sobą? Na tym, co robił Cosmo? – Nie rób tego – powtórzył, ale to nic nie dało - Fletcher nadal rozpinał te guziki, nadal z trudem wypowiadał kolejne słowa, nadal myślał, że tego, właśnie t e g o chce Judah. A on nie chciał praktycznie niczego. Nie chciał niczego więcej niż pocałunek, nie chciał nawet tego cholernego pocałunku, a już w szczególności nie chciał widzieć jak materiał koszuli rozsuwa się na boki, odsłaniając ciało osiemnastolatka, który nigdy, przenigdy nie powinien rozbierać się w obecności Hirscha. Chciał, czy może raczej w tej chwili niemal pragnął czegoś zupełnie innego - przerwać to co się działo, jego zatrzymać, a całą sytuację wymazać z pamięci na długo, jeśli to możliwe nawet i na zawsze. Więc niewiele myśląc, och naprawdę niewiele myśląc, bo na to też nigdy nie powinien się zdecydować, pokonał dzielącą ich odległość w zaledwie ułamek sekundy, by chwilę później szybkim ruchem dłoni sięgnąć do rąk Chłopca i w ten sposób oderwać je od koszuli, zanim ostatni guzik zostanie rozpięty.
Tylko dlaczego kiedy już miał okazję, by raz jeszcze powtórzyć, że to co się stało jest wynikiem nieporozumienia, do którego nie może dojść nigdy więcej, nie powiedział ani słowa? Zamilkł, wpatrując się tępo w twarz Chłopca, którego bliskość jeszcze nigdy nie wprawiała go w tak wielkie zakłopotanie?
Czy to naprawdę mogło być aż tak trudne?

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Więc stali tak - jeden bardziej zagubiony od drugiego, z natrętnym szumem miasta za plecami. Podłużne, uliczne światła zaglądały ciekawsko przez uchylone rolety, nawet muzyka z góry zdawała się ściszyć. Nie milknęło za to walące wciąż tak mocno i nieregularnie serce, którego każde uderzenie podsuwało do głowy kolejną, kuriozalną myśl. Głupotę za głupotą, emocje tak skrajnie różne, jakby ktoś przełączał je w kalejdoskopie. Bo co znaczyć mogły te plecy, na których opierało się roztrzęsione spojrzenie, nie mogąc odnaleźć upragnionej twarzy? Ile wyczytać można było z nieznaczących - jak się wydawało - drżeń spiętych mięśni, zbiegających się u karku, wzdłuż kręgosłupa, a ile pozostawało w gestii tej nieznośnej ciszy, w której drżenie oddechu przypominało krzyk.
I te słowa; co mogły oznaczać? Wtrącone gdzieś pomiędzy tą uwłaczającą wiązanką, która opuściła usta Fletchera (wbrew jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi - w ślad za skonfrontowaniem i scaleniem przez umysł wszystkich tych wrażeń, których było zbyt dużo po prostu; za dużo i za bardzo, i za mocno), wydawały się z początku nie dotrzeć do adresata - zostały strącone gdzieś na bok, na margines, daleko zupełnie, co było błędem, bo przecież przebywając u Szanownego Pana Hirscha w mieszkaniu i odbywając z nim tak ważne dla przyszłości ich relacji spotkanie, powinien słuchać - s ł u c h a ć, do cholery, a nie gadać; dlaczego znowu tyle gadał?
Wstyd. Poczucie zażenowania. Dlaczego wmówił sobie, że wolno mu było sięgać tak wysoko? I dlaczego - kurwa, dlaczego? - to gwałtowne sprowadzenie na ziemię oszołomiło go tak silnie, jakby nie był wcale do niego przyzwyczajony? Zbyt łatwo przychodziło przekreślanie przeszłości, która nie miała wcale zamiaru tak szybko odpuścić. Wypieranie tego, co minęło, było ewidentnym błędem - bo jak inaczej wytłumaczyć to zupełne rozbicie, jakąś wewnętrzną anomię, jakieś odruchy co najmniej desperackie, jeśli nie po prostu, po ludzku, przykre? Jemu też chyba było przykro, choć nie był przyzwyczajony do tego słowa; choć starał się przykryć to pospiesznie tą wątłą resztką nadziei, którą miał zamiar nadmuchać jak balon, aż stanie się tak duża, żeby skutecznie przesłaniała wszelkie ostateczne wnioski; nadziei, która prowadziła drżące palce wzdłuż krawędzi koszuli, zahaczając po kolei o poszczególne guziki, w które palące spojrzenie wbiło się z taką zachłannością, jakby Cosmo co najmniej wierzył w to, że w ten sposób przyspieszy cały proces.
Nie przyspieszył. Zafiksowany jednak na punkcie tej swojej ostatniej deski ratunku - ciała, którego nienawidził tak siarczyście i szczerze, że powoli zaczynało mu brakować słownikowych określeń na wymiar tej nieskończenie toksycznej relacji - pozwolił sobie na spuszczenie z oczu najważniejszej osoby, która znajdowała się w pomieszczeniu; osoby, dla której w ogóle był - nie tylko teraz i tutaj, ale przez szereg ostatnich dni, które rozświetlała wizja zbliżającego się spotkania. Tak więc nie rób tego odbiło się znowu echem od ochronnej otoczki, postawionej wokół własnego postrzegania tej właśnie sytuacji i aż do momentu, kiedy Szanowny Pan Hirsch znowu znalazł się blisko, komunikat wydawał się zupełnie niezrozumiałym, jakby wypowiedzianym w innym języku.
Aż wreszcie uścisk palców mężczyzny owinął się gdzieś wokół fletcherowych nadgarstków i na krótki moment wszystko znowu się zatrzymało; na krótki moment nawet oddychanie było zabronione. I spojrzenie gwałtownie uniosło się ponad guziki koszuli, żeby natrafić znowu na jego wzrok, a w gardle momentalnie zrobiło się sucho, płuca krzyczały ostro o dostęp do tlenu. A Cosmo stał, z wargami rozchylonymi delikatnie w wyrazie zdumienia i zmieszania jednocześnie i z szeroko otwartymi oczami. A może to…?
- In-nego? - skarcił się w myślach za to niepoważne zająknięcie; za powietrze nabrane wreszcie do płuc zbyt gwałtownie. Nie rób tego - dlatego, że Szanowny Pan Hirsch chciał to zrobić sam? A może dlatego, że chciał poczekać; czy to było możliwe? Nikt nigdy nie chciał czekać, czekanie wcale się nie opłacało. Czy prawdą mogły być tamte słowa, którymi nie tak dawno temu uraczyła go Laura - że pójście do łóżka dopiero po kilku randkach nie było czymś zupełnie dla niego nieosiągalnym i z góry skreślającym jego kandydaturę? Może Szanowny Pan Hirsch też był już zmęczony obyczajami tutejszej, gejowskiej bohemy? - Czy to znaczy, że ja m… że mogę…? - próbował, ale nic więcej nie chciało już przecisnąć się przez tę gulę, która stała mu w gardle. Dlatego też korzystając z chwilowego zawieszenia Szanownego Pana Hirsch, on też owinął palce wokół jego dłoni, żeby poprowadzić je na swoje odsłonięte już przez koszulę boki, do podżebrza. Zadrżał lekko, kiedy te ciepłe dłoni znalazły się w bezpośrednim kontakcie z jego ciałem. Powietrze wypadło nosem, ale nie to było wcale najważniejsze, bo teraz właśnie - w tych ułamkach sekund, które jego umysł rozwlekł w wieczność i mnóstwo strzępów myśli, przemykających jedna za drugą poza horyzontem - znowu sięgał do tych warg, bo były tak blisko przecież, bo zapraszać się wydawały, bo to nieporozumienie, więc nie chodziło o to wcale, że nie wolno było całować.
I w głupiej iskrze radości z tego pochopnie wyciągniętego wniosku, uśmiechnąl się nawet - płytko, ale z pewnością odczuwalnie - prosto w jego usta.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie powinno go tu dzisiaj być, ale nawet nie zamierzał się zapowiadać. W domu Judaha zawsze czuł się dość frywolnie, pozwalając sobie na bycie prawie-domownikiem. Potrzebował jednak chwili rozmowy. Skonfrontowania tego, co nie przychodziło mu najłatwiej w życiu z kimś, kto w uczuciach – bo to o nich mowa – był równie nieudolny. Co miał zrobić z Josephine? Jak należało postąpić? Czy powiedzieć jej o wszystkim? I od razu spróbować jej to wytłumaczyć? Czy może przemilczeć, zamieść pod dywan i przeczekać w oczekiwaniu, że nigdy się nie dowie? Nie był też przekonany czy powie cokolwiek bratu. Może mógłby posługiwać się ogólnikami? H i p o t e t y c z n ą sytuacją? Może nie musiał przyznawać do kochania pewnej kobiety i niefortunnego romansu z… chłopcem?
Hirsch wszedł do mieszkania Judaha, zatrzymując się w kuchni. Standardowo pogrzebał w garach, wyżerając stamtąd resztę makaronu. Chwycił jeszcze czerwone jabłko leżące w koszyku, wgryza się w nie i kieruje w głąb mieszkania.
Judah? JUUUDAH! – krzyczy do niego, jak nastolatek, ale oprócz pośpiesznych szmerów, nie słyszy żadnej odpowiedzi. Otwiera więc drzwi do jednego z pokoi i widzi coś, co nie do końca mieści mu się w głowie. Jabłko, królewnie śnieżce, wypada mu z ręki. Odcień skóry też zmienia się na podobny – śnieżnobiały, jak gdyby właśnie zobaczył właśnie ducha. Co. Do. Chuja?!
Palce Cosmo zaciśnięte na nadgarstkach Judaha. Dłonie Judaha na odsłoniętych żebrach Cosmo. I wreszcie – dopiero co rozłączone usta tych dwojga, chociaż przysiągłby i wszystko na to wskazywało, że dopiero co pozostawały złączone.
Co… Co tu… Co tu się dzieje? – ściąga brwi w geście potężnego niezrozumienia. Ma szeroko otworzone powieki i wpatruje się w nich z niemym zdumieniem.
Czy ty postradałeś rozum?! – pyta w końcu. Trochę zbyt głośno, trochę zbyt intensywnie. Przez chwilę można mieć też wątpliwość, do kogo konkretnie mówi. I jeśli Judah pomyślałby, że do niego, to szybko, w ułamku chwili zaledwie, przekona się, w jak wielkim jest błędzie. Bo Jacob potrzebuje tylko przerwy na głęboki oddech. – Naprawdę, naprawdę nie wyciągnąłeś żadnych wniosków z naszej rozmowy? Czy kurwa nie ma dla ciebie znaczenia, o którym Hirschu mowa?! To popierdolone Cosmo. Popierdolone! – dodaje szybko i przenosi swój wzrok na brata. Oceniający, pełen zdegustowania wzrok. – Masz kurwa troje dzieci w podobnym wieku. A TO KOLEGA TWOJEJ CÓRKI na boga, Judah. Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale nie takiego syfu! – i tylko boska opatrzność, i Cosmo, mogą wiedzieć, jakim jest teraz hipokrytą.
Romantyczna kolacja?! – przypomina sobie, co zastał w kuchni –JEZUS, KURWA! – dorzuca jeszcze i obraca się na pięcie, prosto w kierunku wyjścia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie możesz krzyczał cichy głosik z tyłu głowy, podczas gdy Judah, och naiwny, stary Judah, wpatrywał się tępo w twarz Chłopca, nie wypowiadając na głos ani jednego słowa. Niczego nieświadomy popełniał właśnie kolejny ogromny błąd, którego skutki miał odczuć chwilę później. I to jakie! Nie mógł przewidzieć przecież, że po wypowiedzianym przez niego przestań, nie rób tego Cosmo... zrobi wszystko po raz kolejny. Sięgnie do jego ust, przekraczając umowną granicę, której pozostałe resztki w przeciągu zaledwie kilku sekund nie miały już najmniejszego znaczenia. I kiedy to wszystko zaczęło się dziać, kiedy znowu na ustach poczuł ciepło warg Chłopca, zdając sobie sprawę do czego doprowadził, od razu chciał wykrzyczeć na głos, że NIE, nie może.
Ale wtedy wszystko zaczęło się komplikować.
Bo nie wystarczył już tylko pocałunek, na który Judah nie był ani trochę przygotowany. Zaraz po nim, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, w pogrążonym w ciszy mieszkaniu rozległo się trzaśnięcie drzwiami, szmer, czyjś głos nawołujący starszego Hirscha, który nie wiedzieć czemu mózg Judaha z początku zupełnie zignorował, a potem już tylko coraz głośniejsze, zbliżające się w ich stronę kroki, aż wreszcie Jacob, pieprzony Jacob Hirsch stojący w progu z jabłkiem w ręce, które w mgnieniu oka wylądowało na podłodze, swobodnie tocząc się prosto pod nogi drugiego z braci. I Judah, który niczym oparzony odskoczył od Cosmo, zabierając dłonie z jego ramion i odsuwając się znowu wreszcie? na bezpieczną odległość, z jakiej wszystko mogło wyglądać jedynie na niewinną rozmowę czterdziestolatka z przyjacielem jego córki. Mogłoby, gdyby tylko Jacob wszedł do środka dwie sekundy później.
Finalnie - był szybciej. I przez te dwie sekundy zdążył zobaczyć na tyle dużo, by Judah nie mógł go nawet winić o to oskarżycielskie pytanie, na które nie miał jednoznacznej odpowiedzi. Bo czy naprawdę nie postradał rozumu, skoro nie dostrzegł żadnego z tak wielu niewielkich gestów czy sugestii, którymi przepełnione były niemal wszystkie słowa Chłopca? Oczywiście, że tak. I w tym zgodzić się musiał ze swoim młodszym bratem, na którego, zanim połapał się w kolejnych, kierowanych już do Cosmo słowach, zdołał niepewnie spojrzeć, chwilowo powstrzymując się od jakiejkolwiek odpowiedzi.
Chwilowo.
Czy TY podstradałeś, kurwa, rozum? – celowo powtórzonym pytaniem miał szansę zbić na chwilę Jacoba z tropu, w przypływie złości decydując się jedynie na odwrócenie kota ogonem. Dokładnie tak, by skonsternowanie, które jeszcze chwilę temu malowało się na jego twarzy, pojawiło się w spojrzeniu Jacoba, któremu nie miał okazji się przyjrzeć, gdy tylko ten odwrócił się na pięcie, cofając w stronę drzwi wejściowych. – To jest jedno, wielkie, pieprzone nieporozumienie. NIE-PO-RO-ZU-MIE-NIE, ROZUMIESZ? – wykrzyczał za bratem, ostre spojrzenie wbijając nie w stojącego nadal gdzieś obok Cosmo, a plecy oddalającego się Jacoba. Tak jakby to jemu cały wieczór próbował przetłumaczyć, że wszystko, co zaczęło dziać się w mieszkaniu na Belltown, to tylko efekt niezrozumienia i błędnie odbieranych intencji.
Ale zanim usłyszał odpowiedź, jedynym dobiegającym go dźwiękiem okazało się kolejne trzaśnięcie drzwiami. – Jak kurwa uważasz! – dlatego zamiast spróbować zrobić coś więcej, sam też wycofał się w stronę wejścia, dopiero stojąc przy szafce z butami rzucając krótkie: – Na Ciebie też już pora – w stronę zmieszanego nastolatka. I gdy tylko upewnił się, że ten wieczór nie może być już bardziej abstrakcyjny, korzystając z rozwiązania wybranego przez jego własnego brata, tuż za wychodzącym Cosmo trzasnął drzwiami tak, by nawet sąsiedzi kilka pięter wyżej usłyszeli niosący się hałas. Nic lepszego nie przyszło mu już do głowy.

zt

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”