WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Nie zamierzała dziś wychodzić z domu planując raczej spokojny wieczór w zaciszu własnego mieszkania wśród kocy i herbat. Jednak jej plany szybko poszły w odstawkę kiedy dostała wiadomość od Blake'a, że zostały u niej jakieś ważne dokumenty związane z domem pogrzebowym, które musiała mu zanieść. Nie pamiętała w jakiej sytuacji doszło do tego, że akurat w jej rękach spoczywały jakiekolwiek dokumenty, bo była ostatnią osoba, która zabierała się za papierową robotę w Serenity. Prawdopodobnie, kiedy odwoził ją do domu wzięła nie swoje rzeczy, albo razem ze swoją torbą zabrała tę cholerną teczkę, przez którą teraz musiała wychodzić z ciepła mieszkania.
Wyszła na dwór ubierając się w stanowczo większą ilość ubrań niż by założyła, gdyby nie katastrofa pogodowa. Powrót jednego wieczoru w samym swetrze i wysłużonej kurtce przeciwdeszczowej nauczył ją ubierania się na zapas, nawet jakby miała się zagotować. Przemierzała drogę w kierunku mieszkania Blake'a powoli w międzyczasie paląc trzymanego między palcami papierosa. Wdech, krok, wydech, krok. Nie spodziewała się, że nie przyjdzie jej dotrzeć do domu Blake'a bo jej spokój zostanie zmącony przez kobietę, która nieuchronnie zmierzała w jej kierunku.
-
- xiv.
— Ożeż kurwa! — Popatrzyła w dół z malującym się na twarzy niedowierzaniem, po czym oceniła straty wewnątrz. Na szczęście nie było tam za wiele, ale co z tego, skoro nawet tych ochłapów nie mogła teraz wykorzystać. Zanim w ogóle zdążyła oszacować czy opłaca się kupić nową lodówkę (bo w pierwszej kolejności uznała, że to to pudło przestało działać), biorąc pod uwagę fakt, jak rzadko do niej zaglądała, zapaliła światło.
Nic.
Nie była przygotowana na taką możliwość. Ponowiła próbę raz, drugi, a kiedy pojęła, że najwyraźniej nic z tego nie będzie doszła do wniosku, że żarówka musiała się przepalić. Zdarza się, ale jako że niekoniecznie widziało jej się teraz naprawianie tego problemu, postanowiła zrobić użytek z kilkunastu lamp, które porozstawiane są po całym domu.
Znowu nic.
— Co do cholery — mruknęła pod nosem, wielce niepocieszona, że i ten sposób zawiódł. Czyżby to był zwiastun kolejnej apokalipsy? Spojrzała na stojącego w przejściu, równie skonfundowanego Geralta, jak gdyby pytała go o odpowiedź, albo jakby to jego posądzała o niefortunny bieg wydarzeń, ale ten tylko podkulił ogon i usunął się z pola widzenia. Podeszła więc do okna i wyjrzała przez nie na okolicę, próbując dojść tego, czy to, co założyła to faktyczny problem i czy dotyczył wszystkich sąsiadów. Zdezorientowanie kobiety wzrosło jeszcze bardziej, kiedy odkryła, że praktycznie w każdym z sąsiednich domów palą się światła.
Nie zwlekając dłużej wróciła do kuchni, pościerała plamę, rzuciła mokrą szmatę do zlewu, ubrała buty i narzucając na siebie kurtkę wyszła z domu. Pod drzwiami natknęła się na plik z prenumeratą magazynu Mój piękny ogród czy innego Ogrodniczego ABC, która należała do starca mieszkającego kilka domów dalej, a którą młody, nierozgarnięty listonosz zwykł zostawiać u niej, chyba z czystej złośliwości na tym etapie. Zacisnęła usta z cisnącymi się na nie niecenzuralnymi słowami, bo starszy pan miał to naprostować, po czym wyjrzała na ulicę, gotowa zwymyślać siuśmajtka, ale ten musiał już dawno się oddalić na swoim rowerze. Następnym razem pomyśli czy by mu nie przebić w nim opon, ale teraz wpadła na pomysł, żeby przy okazji dostarczenia pakunku pod właściwy adres, zwrócić się do sąsiada o pomoc. Nie raz już wykazał się pod tym względem. Chwyciła więc magazyn w rękę, zamknęła za sobą i oddaliła się w odpowiednią stronę.
Shepherd nie miała w zwyczaju zagadywać przypadkowych osób na ulicy, gdyż w większości przypadków nie szukała towarzystwa i okazji do tego, żeby dać się komuś irytować swoją obecnością. Nawet gdy miała powód, to wolała uniknąć interakcji. Zapewne i na Liane nie zwróciłaby większej uwagi, gdyby nie to, że zapomniała wziąć ze sobą papierosów, a miała ogromną ochotę zapalić. Odwróciła się nagle i zagaiła:
— Ej, ty — zaczęła, może niezbyt koleżeńsko, a już na pewno nie zachęcająco. — Nie masz przypadkiem papierosa? — Popatrzyła na blondynkę, przeklinając się za to w duchu. Na jej miejscu nie miałaby skrupułów w pozbyciu się takiego natręta jak ona. Była w stanie to zaakceptować bardziej niż ewentualność, w której miałaby ją jakoś przekonywać do tego, żeby oddała jej swoją fajkę. — Albo chociaż wiedzy w zakresie elektryczności? Zadowolę się jedną z tych opcji — dodała, jakby to cokolwiek zmieniało, choć sama nie wiedziała, co ją podkusiło do wypowiedzenia tych słów.
-
-Salut- odparła zanim zdążyła przestawić w głowie język docelowy na angielski. To była jedna z jej francuskich przywar, nawyk, którego nie umiała się oduczyć. Kiedy pochłaniały ją przemyślenia nie była w stanie z biegu zmienić języka i dopiero po wypowiedzeniu francuskiego przywitania zdawała sobie sprawę, że po raz kolejny pomyliła języki.-Tak, tak, jasne.- wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki zmaltretowaną już paczkę papierosów. Podała ją rozmówczyni w następnym ruchu tak by ta sama mogła się poczęstować. Nigdy nie odmawiała papierosów, bo zbyt wiele razy sama znalazła się w sytuacji, w której ktoś musiał ją poratować. Wierzyła w karmę i w to, że dobra energia do niej wróci, w tej czy innej formie. Pytanie o elektryczność wybiło ją z rytmu i poniekąd rozbawiło. Jedno z bardziej przypadkowych pytań jakie usłyszała w swoim życiu. -Właściwie, trochę się znam. Ostatnio w pracy padły nam generatory i się nimi zajmowałam. Może uda mi się pomóc, chociaż nic nie obiecuję.- odparła całkowicie zapominając, że przecież miała iść do Blake'a razem z dokumentami. Znowu dobroć serca, czy też pragnienie dobrej karmy, przejmowało górę popychając ją do decyzji, które nie każdy by podjął. -Co się stało? Z czym potrzebujesz pomocy? Mam trochę wolnego czasu, więc może na coś się przydam.- trudno Blake, poczekasz sobie na swoje drogocenne dokumenty.
-
-Salut- odparła zanim zdążyła przestawić w głowie język docelowy na angielski. To była jedna z jej francuskich przywar, nawyk, którego nie umiała się oduczyć. Kiedy pochłaniały ją przemyślenia nie była w stanie z biegu zmienić języka i dopiero po wypowiedzeniu francuskiego przywitania zdawała sobie sprawę, że po raz kolejny pomyliła języki.-Tak, tak, jasne.- wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki zmaltretowaną już paczkę papierosów. Podała ją rozmówczyni w następnym ruchu tak by ta sama mogła się poczęstować. Nigdy nie odmawiała papierosów, bo zbyt wiele razy sama znalazła się w sytuacji, w której ktoś musiał ją poratować. Wierzyła w karmę i w to, że dobra energia do niej wróci, w tej czy innej formie. Pytanie o elektryczność wybiło ją z rytmu i poniekąd rozbawiło. Jedno z bardziej przypadkowych pytań jakie usłyszała w swoim życiu. -Właściwie, trochę się znam. Ostatnio w pracy padły nam generatory i się nimi zajmowałam. Może uda mi się pomóc, chociaż nic nie obiecuję.- odparła całkowicie zapominając, że przecież miała iść do Blake'a razem z dokumentami. Znowu dobroć serca, czy też pragnienie dobrej karmy, przejmowało górę popychając ją do decyzji, które nie każdy by podjął. -Co się stało? Z czym potrzebujesz pomocy?
-
— Mieszkasz w okolicy? — zagaiła nagle, wypełniając tym pytaniem chwilę, w której dziewczyna wyciągała papierosa, lustrując ją pobieżnym wzrokiem. — Chyba nie widziałam cię tu wcześniej — dodała, odbierając od niej sfatygowaną paczkę i częstując się jej zawartością, by w następnej kolejności grzecznie oddać blondynce jej własność. Zdawała sobie sprawę, że to kiepski wyznacznik w tym przypadku, zwłaszcza że niespecjalnie zwracała uwagę na to, kto i gdzie bytuje. Nie żyła też w żadnej symbiozie czy relacji z bliższymi i dalszymi sąsiadami, ale może właśnie stąd wzięła się ta ciekawość.
— Poważnie? — Nawet jeśli chciała ukryć swoje zaskoczenie tym nieoczekiwanym zwrotem akcji, to nie potrafiła, czego przejawem był cień uśmiechu błąkający się na jej ustach. — Szczęście mnie dzisiaj nie opuszcza. To zaczyna być podejrzane — skwitowała, jak najbardziej ukontentowana, aczkolwiek z lekką nutą drwiny w głosie, gdyż wcale nie zapomniała o sytuacji sprzed chwili, która to popchnęła ją do tak desperackiego czynu, jak zaczepianie nieznajomych na ulicy. Niemniej jednak była pod wrażeniem tego, dokąd powoli zmierzały, a wszystko to za sprawą tej oto osóbki. Poczuła się w obowiązku zreflektować po tym komentarzu, którego wydźwięk mógł wydać się nieprzyjemny i być może godzący w jej osobę ze względu na to, że nieznane jej były stojące za tym wydarzenia, więc Shepherd uśmiechnęła się do niej niegroźnie. — Zastanawiam się, czy gdybym teraz zapytała cię o numery jakiejś loterii pieniężnej, to czy też by mi się udało. — Brew ciemnowłosej mimowolnie powędrowała ku górze, jak gdyby faktycznie rozważała tę opcję, chociaż nawet nie zaprzątała sobie tym głowy. Zwyczajnie nie wierzyła w takie rzeczy, ale to nie powstrzymało ją przed tym, żeby nie wykluczyć z miejsca możliwości, iż miała do czynienia z jakąś wróżką chrzestną, która splotem większego lub mniejszego przypadku, pojawiła się na jej drodze.
— Nie mam prądu w domu — odparła bez ogródek, wtykając papierosa między wargi i odpalając go przy pomocy zapalniczki, którą zawsze miała przy sobie, nieważne co. — Nie wiem, w czym rzecz. Jeszcze dzisiaj rano wszystko było w porządku. Chętnie dowiedziałabym się, jakie jest źródło problemu, ale nie ruszam się rzeczy, na których się nie znam. Mogę się jedynie domyślać, że to pozostałości po tej cholernej nawałnicy — wyjaśniła pokrótce, zaciągając się, a po chwili wypuszczając dym w eter. Zawiesiła uważne spojrzenie na Liane. — Co ty na to, wróżko chrzestna?
-
-Mieszkam w Chinatown, szłam właśnie do... przyjaciela, ale to może poczekać.- słowo przyjaciel dziwnie układało się w ustach, zwłaszcza po ich ostatnich przeżyciach. Być może bardziej adekwatne byłoby określnie szef, ale Liane nie potrafiła patrzeć na Blake'a jedynie przez pryzmat wspólnej pracy. Z resztą nie miała zbyt dużego problemu z tym by zapomnieć o jego szefostwie, gdy ich usta znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Odebrała z powrotem paczką podaną wcześniej nieznajomej. W pierwszym odruchu miała ochotę wyjąc kolejną fajkę zapominając zupełnie, że ledwo co dopaliła jednego papierosa. Złapała się na tym karcąc się w duchu i z westchnieniem chowając paczkę do kieszeni.
-Poważnie. Nie jestem żadną mistrzynią ogarniania prądu, ale co nieco rozumiem. Być może to tylko mała awaria, którą da się zażegnać.- odparła gotowa wziąć na ramiona obowiązek walki z niedziałającą elektrycznością. Nie uważała się za mistrzynię w tej dziedzinie, ale miała miękkie serce, które kazało jej pomagać każdemu kto był gotowy o to poprosić. Przynajmniej wróci do niej dobra karma.
-O nie, moje umiejętności raczej nie sięgają takich rejonów, choćbym chciała. Zastrzyk gotówki by się przydał.- Prawda była taka, że Liane ostatnimi czasy ledwo wiązała koniec z końcem. Zapracowywała się tylko po to by ostatecznie z wypłaty ledwo opłacić rachunki. Praca na cmentarzu nie należała do najlepiej płatnych biorąc pod uwagę ilość zmęczenia jakie dostawała w gratisie. Bardzo możliwe, że za czasów obsługiwania starych pijaczków za barem zarabiała lepiej niż teraz.
-Nie obiecuję, że uda mi się zrozumieć co się stało, ale chętnie pomogę. -wzruszyła ramionami sama nie do końca pewna swoich umiejętności.-Swoją drogą jestem Liane.- uznała, że zmierzając w kierunku mieszkania nieznajomej w dobrym takcie będzie znać chociażby swoje imiona.
-
— Zdziwiłabym się, gdybyś była. Inaczej czułabym się nieswojo z tym, ile wdzięczności musiałabym ci okazać — wyznała z kącikowym uśmiechem, sugerując, że nie było to coś, do czego przywykła albo było jej dane robić. Raz jeszcze się zaciągnęła i machinalnie oblizała wargę, jak to miała w zwyczaju po tej czynności. — Jeśli nic z tego nie wyjdzie, to i tak oszczędziłaś mi pójścia do mojego przyjaciela. Przynajmniej na razie. — Uśmiechnęła się porozumiewawczo, naturalnie, nawiązując do jej poprzednich słów. — Może to nawet ten sam przyjaciel — dodała, nie mogąc się powstrzymać, i bezwiednie uniosła brew ku górze w wyzywającym geście, chociaż wątpiła, żeby do grona jej przyjaciół należał starszy pan, miłośnik ogrodowych skrzatów. Zresztą Shepherd też nie wiązała z nim szczególna zażyłość, aczkolwiek w porównaniu z resztą zamieszkałych na ulicy osób, to fakt, można było powiedzieć, że to relacja na miarę co najmniej znajomych.
— Myślę, że to dość wyjątkowa sytuacja, więc podzieliłabym się z tobą wygraną — odparła jeszcze w kwestii loterii pieniężnej, z lekką nutą rozbawienia w głosie, co najmniej tak, jakby to ostatecznie miało ją przekonać do wyjawienia numerów, gdyby jeszcze z jakiegoś powodu miała przed tym opory i nie czuła się wystarczająco zachęcona do ujawnienia się ze swoimi rzekomymi zdolnościami. W rzeczywistości powoli odbiegała od tematu, cały czas trzymając się głównego wątku.
— Więc, wróżko chrzestna — odpowiedziała przekornie w reakcji na otrzymanie informacji dotyczącej imienia towarzyszki, bowiem nie miała problemu z testowaniem cierpliwości nowo poznanych osób. — Mówisz, że w pracy miałaś podobny problem? — zagaiła z niekrytą ciekawością, że może będzie w stanie powiedzieć coś na ten temat nieco więcej. Jednocześnie zaczęła zastanawiać się, czym takim się zajmowała. Ruszyła z nią w kierunku swojego domu, zerkając w końcu na blondynkę przelotem, a zaraz po tym zrewanżowała się: — Eileen.
-
-Spokojnie, nie będzie miał mi tego za złe. Z resztą nigdy nie miałam w zwyczaju być punktualna.- miała ten irytujący nawyk spóźniania się wszędzie gdzie popadnie. Czy to rozmowa o pracę, randka czy spotkanie towarzyskie- zawsze odrobinę za późno, nigdy na czas. Nie rozumiała do końca z czego to wynikało bo nie robiła tego specjalnie. Za każdym razem starała się wyjść odpowiednio wcześniej, ale nim zdążyła się zorientować minuty już dawno przeskoczyły godzinę ustalonego spotkania. Dziwiła się, że jeszcze nikt nigdy jej tego nie wypomniał, a wszyscy jedynie w ciszy godzili się na taki ciąg wydarzeń.
-Mam nadzieję, że moja wiedza wystarczy byś faktycznie nie musiała do tego przyjaciela iść.- odparła szczerze chcąc pomóc nowo poznanej kobiecie na tyle na ile potrafiła i na tyle na ile dane jej było znać się na elektryce. Nie były to umiejętności wielkie, ale kilkukrotnie zdarzało jej się zajmować korkami i zapasowymi generatorami. Być może miało być to wystarczające by pomóc Eileen. Uśmiechnęła się delikatnie czekając, aż towarzyszka skończy dopalać pożyczonego papierosa by mogły skierować się do miejsca zajścia całego kryzysu. Z każdą chwilą oczekiwania chęć wyciągnięcia jeszcze jednej fajki ze zmaltretowanej paczki rosła. Jednak Liane z trudem przełknęła ślinę powtarzając sobie, że już jej wystarczy, że już wcale nie potrzebuje kolejnej dawki nikotyny, która ostatnimi czasy zawładnęła jej organizmem.
-W takim razie może faktycznie się zastanowię nad wybraniem jakichś numerów- uśmiechnęła się kącikowo choć szczęścia w loteriach nigdy nie miała. Nie należała do tych osób z naturalną predyspozycją do zgadywania numerków. Zawsze kończyła z co najwyżej jednym ślepym trafem. Z resztą nie była też zbyt dużą fanką takowych loterii nie widząc w nich większego sensu. Uważała, że szybciej powróci do Francji niż uda jej się cokolwiek na tym ugrać.
-Tak, pracuje w Serenity Funeral Home i przez tę pogodę mieliśmy awarię prądu. Padł zapasowy generator, straciliśmy prąd a co za tym idzie straciliśmy też możliwość chłodzenia trupów czekających na swoją kremację. Średnio ciekawa sytuacja, ale udało się ich uratować przed całkowitym rozmrożeniem i powrotem do stanu gnilnego.- właściwie jedyne dzięki czemu im się to udało to znajomości Blake'a. Gdyby nie przewieźli trupów do siedziby FBI mieliby spore problemy, z którymi nikt z nich nie był w stanie sobie w pełni poradzić. Ruszyła za Eileen w kierunku jej mieszkania gotowa po raz kolejny mierzyć się ze szwankującą elektryką.
-
— Nie czuj się zobowiązana. I tak już dużo zrobiłaś — zapewniła ją, kontynuując swoją trasę do domu. W końcu miała nadzieję na jedną z wymienionych przez siebie rzeczy, a w konsekwencji otrzymała dwie. No dobra, jedną i pół, ale druga zapowiadała się nad wyraz obiecująco. — Ostatecznie nie byłoby to nic złego. — Wzruszyła nieznacznie ramionami, dopalając papierosa. — Jesteśmy w dobrej komitywie. I tak mam do niego sprawę. — Tu uniosła demonstracyjnie magazyn ogrodniczy, który kolejny raz przez przypadek trafił pod niewłaściwy adres i musiała to odkręcać. — Ale dzisiaj jakoś mi nie po drodze z ogrodowymi krasnalami i rozmowami o rozmiarach konewek — wyjaśniła, bardzo zwięźle, zerkając na nią kontrolnie, jak gdyby chciała w ten sposób wybadać, czy miała podobne zainteresowania, przez co będzie zmuszona dyskutować z nią na kompletnie nieinteresujące ją nieznane jej tematy. Zapewne niosły one za sobą jakiś wartościowy przekaz, ale nie kiedy sprawa była nagląca.
— Brzmi jak całkiem dobra zabawa. Niecodzienna w swoim odbiorze, to na pewno — powiedziała dosyć przekornie w reakcji na relacje rozmówczyni, tuż po wysłuchaniu jej oraz po krótkim namyśle, bo zdaje się, że coś jej ta nazwa mówiła. — Trochę jak fakt, że jesteś już trzecią osobą, którą znam, a która tam pracuje. Chyba upodobałam sobie konkretny typ. — Niby nic takiego, ale dla Shepherd to faktycznie niecodzienne przeżycie, gdyż nie należała do osób specjalnie towarzyskich i zabiegających o nowe znajomości, a takie zbiegi okoliczności nie przydarzały się jej prawie wcale.
Gdy już znalazły się pod właściwym numerem domu, otworzyła drzwi, weszła do środka, odstawiając gdzieś na bok dzierżony w dłoniach magazyn, po czym spojrzała za siebie, na dziewczynę, chcąc zorientować się czy nie zgubiła się po drodze i przyjęła niewypowiedziane na głos zaproszenie.
— No już, Geralt, odejdź — mruknęła w międzyczasie do krzątającego się pod nogami psa. — Nie przejmuj się nim — Tym razem swoje słowa skierowała do Liane. Nie wiedziała (bo i skąd?) czy miała do czynienia ze zwierzętami na co dzień albo czy sama posiadała jakiegoś, w związku z tym nie była może bojaźliwa w zetknięciu z nimi. Zdawało się, że znalazły wspólny język, więc chociażby z tego względu uznała za stosowne ją uprzedzić, z jak łagodną odmianą będzie miała do czynienia. — To golden retriever, one są zdecydowanie zbyt przyjazne, niestety — dodała, zatrzymując się na moment, żeby pogłaskać psa, domagającego się o dzienną dawkę czułości, i żeby - również obowiązkowo - podrapać go za uszami, zanim na dobre wróci do meritum sprawy. — Nie wiem, od czego najlepiej będzie zacząć.
-
-Spokojnie, ogrodnictwo i konewki to nie mój temat, więc nie będę cię tym męczyć- uśmiechnęła się delikatnie choć do pracy w ogrodzie było jej bliżej niż to określiła. Ostatecznie wiele lat spędziła pracując na farmie i dbając o rodzinny ogródek pełen warzyw. -Chociaż będąc we Francji długo się tym zajmowałam, ale to już przeszłość.- wzruszyła ramionami na wspomnienie czasów, które spędziła w domu rodzinnym, a które to odeszły już na zawsze. Czasy, które w pewien sposób wydawały się dużo prostsze, normalniejsze niż te spędzone w Seattle. We Francji wszystko wydawało się logiczniejsze. Seattle atakowało niezdecydowaniem, nowymi ludźmi i zagadkowymi sytuacjami, w których niekoniecznie chciała się znajdować.
-Niecodzienna, to na pewno, ale też strasznie stresująca. Niby to nie mój interes, bo ja tam jestem jedynie od kopania grobów i dbania o wygląd cmentarza, ale najadłam się sporo stresu, gdy próbowaliśmy naprawić tę całą sytuację.- Stresowała się wieloma sprawami stanowczo mocniej niż powinna. Zdawała sobie sprawę z tego, że na niektóre rzeczy nie ma wpływu, ale mimo to nie umiała pozbyć się tego kłującego uczucia w sercu, które nie dawało jej spokoju, kiedy nie była w stanie czemuś zaradzić.
Przemierzyła ostatnie parę kroków za Eileen wkraczając w próg jej mieszkania, gdzie na samym wstępie została powitana przez psa, który zakręcił się w koło jej nóg.
-No cześć, słodziaku- zmiękczyła głos schylając się by pogłaskać nowo poznanego towarzysza po głowie. -Przepraszam, uwielbiam zwierzęta. Wychowałam się na farmie, więc mam taką głupią potrzebę opieki nad każdym czworonogiem. -uśmiechnęła się przepraszająco dając psu jeszcze chwilę czułości.-Myślę, że najlepiej będzie na początek sprawdzić czy po prostu nie wywaliło ci korków. Gdzie masz skrzynkę?
-
— Plus jest taki, że konkurencja jest pewnie prawie żadna — skwitowała, zadowolona ze swojego żartu. Gdyby się nad tym pochylić, to znalazłoby się ich więcej. Pierwsze, co przyszło do głowy ciemnowłosej było to, że chowanie zwłok nie należało do często spotykanych zajęć, mimo iż śmierć to naturalna kolej rzeczy, a przy tym najprawdopodobniej najbardziej ludzka rzecz na świecie, dlatego możliwe, że ona w pewnym sensie zafundowała sobie jakiś rodzaj nieśmiertelności. Ludzie poznający szczegóły jej zawodu, przy okazji kolejnego pobytu na cmentarzu, zapewne będą pamiętać o niej, nawet jeśli wcześniej z jakiegoś powodu zdarzyło im się zapomnieć. Tego nie można było powiedzieć o bardziej przyziemnych i mniej stresujących zajęciach.
— Spokojnie, kompanie — rzekła, poniekąd w odpowiedzi na słowa blondynki, ale do rozentuzjazmowanego czworonoga, przymilającego się do Liane, kiedy ta dostarczała mu pieszczot. — Jeszcze poczuję się zazdrosna. Prawie mnie nie zauważył, gdy przekroczyłyśmy próg — dodała, co prawda z wyraźnym rozbawieniem w głosie, rzucając jeszcze okiem na tę dwójkę, chociaż miało to potencjał na idealny powód do zazdrości w wydaniu Shepherd, która rzadko kiedy ją odczuwała. Ale pies był jej jedynym prawowitym towarzyszem w niedoli i spędzali ze sobą najwięcej czasu, a zatem żart czy nie żart, taki obrót sprawy byłby zrozumiały.
— To chyba jest... tutaj — mruknęła przeciągle, tuż po tym jak zwróciła spojrzenie w kierunku niewielkiej skrzyneczki w hallu, w którym stały. Zapamiętała tylko, że coś takiego było, ale sama nigdy tam nie zaglądała. Podeszła więc do niej w następnej kolejności. — Nawet na tym etapie zidentyfikowanie grupy krwi po samym węchu wydaje się być prostsze — przyznała żartobliwie, bo oczywistym było, że nawet ze wszystkimi swoimi umiejętnościami i pasją w tym temacie, nie była w stanie tego dokonać i nie miało to nic wspólnego ze sceptycyzmem. Aczkolwiek, kto wie, nigdy nie próbowała, więc może kiedyś zaskoczy samą siebie. Chciała tylko w ten sposób podkreślić absurd idący za tą sprawą, przy okazji chyba obnażając fakt, jak duże miała braki w byciu odpowiedzialną dorosłą, chociaż akurat tym nie powinna się chwalić. Sęk w tym, że Eileen nie zważała na konwenanse.
Liane ostatecznie udało się znaleźć źródło problemu, a skrzynka rzeczywiście okazała się strzałem w dziesiątkę. Mając to na uwadze, tak samo jak umiejętności nowej znajomej, problem ten został szybko okiełznany.
- koniec