WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Zamiast tego jednak w dzień, w którym opuszczała szpital, stawił się na czas i odtransportował ją do swojego samochodu. Formalności przeciągnęły się jednak dłużej, niż przewidywał. Był poniekąd spóźniony, chociaż nie mógł jej o tym powiedzieć. To wywołałoby niepotrzebną rozmowę o pewnym aspekcie swojego życia, którego z Josephine nie chciał poruszać. Nie wiedział nawet jak i czy jest taka potrzeba.
– Dobra, najpierw wejdę do mieszkania z tobą, żeby mieć pewność, że nie złożysz się gdzieś po drodze, a potem wrócę po zakupy, zgoda? Masz zapas warzyw na co najmniej tydzień i moją wyciskarkę wolnoobrotową w wypożyczeniu. Witaminy, pamiętasz? – mówi, kiedy zatrzymują się na osiedlu. Mówi i kłamie, ponieważ sam nigdy nie posiadał żadnej wyciskarki. Nie wiedział nawet, że mają jakieś typy i że ta wolnoobrotowa jest lepsza, bo sok zachowuje więcej wartości odżywczych. Ale dowiedział się, przemaglował biednego pracownika sklepu AGD po to, żeby jej ją kupić. Żeby szybciej była zdrowa.
Nie przychodzi mu jednak do głowy, że skoro obydwoje mieszkają na tym samym osiedlu – ogromnym, bo ogromnym, ale wciąż dzielącym ten sam parking, to skoro jest spóźniony, to może spotkać tu osobę, z którą się umówił i która na niego czeka. Kiedy więc pomaga Posy wysiąść z auta i podtrzymuje ją, żeby dla odmiany nie połamała sobie nóg, ktoś macha mu energicznie z końca parkingu. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa. Jacob zaciska usta i zerka niepewnie na Josie, kiedy podchodzi do nich rudowłosa kobieta.
– Nie odbierasz moich telefonów Jacob, myślałam już, że coś się stało! – nieznajoma macha telefonem, wyrzucając swoje pretensje. Mimo tego jest dość pogodna. Dłonią z nienagannym manicure w krwistoczerwonym kolorze odgarnia włosy za ucho. Jest niższa od Hirscha, zapewne wzrostem dorównuje Alderidge, ale nie jest tak drobna. Widać to po opiętych jeansach, które rysują jej krągłości. Jest też wyraźnie starsza, na pewno 30 rok życia minęła już jakiś czas temu. Bliżej jej pewnie do czterdziestki, chociaż wygląda bardzo dobrze. I elegancko, pomimo sportowego outfitu.
– Ty pewnie jesteś Josie? Jacob dużo mi o tobie opowiadał! – dodaje z entuzjazmem, skoro pozostała dwójka nie zabiera jeszcze głosu. Zagubiony wzrok mężczyzny schowany jest pod okularami przeciwsłonecznymi, ale jeśli ktoś go zna, doskonale wie, jak jest teraz spięty. Oczywiście, że opowiadał. Po prostu pominął kilka istotnych aspektów.
– Przepraszam, miałem zadzwonić. Po prostu przy formalnościach wszystko trwało dłużej, niż się spodziewałem. Zazwyczaj jesteśmy w końcu tą drugą stroną – uśmiecha się przepraszająco – Amanda to Posy, Posy poznaj Amandę – dodaje z charakterystycznym ruchem ręki, kiedy je sobie przedstawia. I może, może to wszystko nie poszłoby tak źle, może nie poszłoby tak, jak sobie NIE zaplanował, gdyby nie…
– Amanda, ale wolę Precious. To moje drugie imię, ale jest bardziej… unikalne. Tak mówią mi wszyscy przyjaciele, więc ty też zdecydowanie możesz – rudowłosa odpowiada z entuzjazmem i wyciąga dłoń w kierunku Hirscha, żeby dotknąć jego policzka. To zaledwie muśnięcie palcami, które trwa ułamki sekund, ale Jacob wie, że Josie widziała. Wie też, że z r o z u m i a ł a.
-
-
Doskonale zna to spojrzenie. Widział je na sobie już nie pierwszy raz, ale tym razem po prostu nie rozumie. Nie zamierza jednak podejmować tego tematu. Najchętniej w ogóle już by go nie dotykał. Jego niezrozumienie zamienia się więc w irytację, chociaż nie do końca jeszcze widoczną.
– Tak, ale nie sądzę, żeby Precious – to imię jednak trochę go przerasta – robiło różnicę te kilkanaście minut. Nie możesz dźwigać, tak się umawialiśmy. Dlatego ja biorę twoją torbę i zakupy z bagażnika, a ty bardzo powoli zmierzasz w kierunku wejścia – nawet nie czeka na jej reakcję. Z bardzo prostego powodu – nie będzie się z nią szarpać o torbę, ani kłócić bez powodu przed panią prawnik.
– Jasne, pewnie! Zaczekam już w twoim samochodzie, ok? – rzuca kobieta i nie czekając na odpowiedź, zajmuje miejsce pasażera w suvie Hirscha.
Jacob zabiera więc rzeczy z auta, łącznie z sokowirówką w kartonie pod pachą i w milczeniu podąża za Posy. Nie odzywa się do niej nawet w windzie. Naprawdę nie chce prowadzić żadnej dyskusji na ten temat. Wchodzi za nią do mieszkania. Odstawia zakupy w kuchni, pakując je do szafek po to, żeby Josephine nie musiała niepotrzebnie się zbyt długo schylać, czy forsować. Robi wszystko dość sprawnie. Po to, żeby nie zdążyła mu tego zabronić. Wyciąga też z kartonu wyciskarkę, a karton umieszcza wysoko nad półkami. Wtedy dopiero odwraca się w kierunku pokoju, w którym została brunetka.
– Jutro rano przyjdzie do ciebie pielęgniarka, jeszcze nie wiem, która. Ale to chyba nie ma przesadnego znaczenia, prawda? Dbaj o siebie, zajrzę jutro wieczorem po dyżurze, ok? Daj mi znać wcześniej, jeśli o czymś zapomniałem, a czegoś potrzebujesz, zgoda? – zadaje pytanie, jak gdyby nigdy nic. Bo nic się nie stało, prawda?
-
- Mam nadzieję, że nie jest striptizerką… Precious brzmi jak imię dla striptizerki. A stać się na więcej, Hirsch. – mruknęła w odpowiedzi na jego kolejną tyradę o tym, że powrót do domu wcale nie oznaczał, że mogła zapomnieć o tym, że jeszcze nie została tak całkowicie przywrócona do stanu użyteczności – My Precious… nie wiem, jak mówisz to w łóżku nie masz skojarzeń? Nie czujesz się jak no wiesz… Gollum? – była w tym momencie suką, zdawała sobie z tego sprawę, ale trudno! Odrzuciła racjonalne myślenie, odrzuciła zdrowy rozsądek i była po prostu zła. Chociaż nie – nie była zła. Była zraniona. I czuła się jak skończona idiotka, że dała sobie zrobić nadzieję tymi pieprzonymi dniami w szpitalu, gdy siedział przy jej łóżku, gdy poprawiał jej poduszkę, gdy znosił jej marudzenie i denerwował się, gdy wyniki się nie poprawiały. A później zdejmował maskę zatroskanego przyjaciela i szedł na randkę z Precious? Nie czuł cholernego rozdwojenia jaźni? Nie czuł wyrzutów sumienia? Nie miał wrażenia, że gra na dwa fronty? – I to miłe, że o mnie wie… zrobiłeś ze mnie wariatkę jak z Rebecci? Nie ma nic przeciwko, że spędzałeś ostatnio TYLE CZASU z kimś, kogo pieprzyłeś? – założyła ręce na piersi i nawet na sekundę nie oderwała od niego wzroku – Szkoda, że skoro ona wie o moim istnieniu to ja nie wiedziałam o niej.
-
– Amanda jest prawnikiem – odpowiada powoli, starając się nie powiedzieć nic w złości bądź ze złośliwością. Patrzy na nią pełen kompletnego niezrozumienia. – Na czterdziestoletnie striptizerki nie ma chyba popytu – dopowiada jednak, chociaż ton głosu absolutnie mu się nie zmienia.
– Dlaczego się tak zachowujesz Posy? – pyta, wynosząc się na wyżyny swojej empatii, chociaż po jego czerwieniejącej twarzy widać, że podniosła mu ciśnienie. I że naprawdę kosztuje to go ogromnie dużo, żeby zachować spokój. – Nie zrobiłem nic złego. Zerwałaś ze mną, pamiętasz? – dopytuje. Może przez ten wypadek jednak coś poprzestawiało jej się w głowie? Wypadało sprawdzić, nawet jeśli to o d r o b i n ę złośliwa.
– Chciałem i potrzebowałem być przez ten czas w szpitalu z tobą, jak przyjaciel. Jesteś mi bliska, więc nie rozumiem, dlaczego miałbym tego nie robić. P R E C I O U S wie tyle, ile powinna, żeby jej to nie raniło. Nie wie, że my… że my ze sobą sypialiśmy. I byłbym niesamowicie wdzięczny, jeśli tak by zostało. Powiem jej. Ale wszystko w swoim czasie. Nie chcę jej niepotrzebnie niepokoić, skoro n i c się nie dzieje – rozkłada bezradnie ramiona. Nie wie, co jeszcze powinien powiedzieć. – Tobie też chciałem tym powiedzieć. Dla… porządku. Po prostu uznałem, że poczekam. W szpitalu to nie był właściwy czas – tak naprawdę ten właściwy czas mógłby nie nadejść. Bał się jej reakcji. Bał się, że przybierze dokładnie taką formę, jak ta teraz. Jedyne, co miał sobie do zarzucenia to to, że Precious nie wiedziała wszystkiego o Josie. To było nie fair i był tego świadomy. Nie był jednak nic winny Josephine.
-
- Chciałeś i potrzebowałeś… – powtórzyła za nim i znowu prychnęła. Słyszał jak to brzmiało? On tego chciał i potrzebował. Dlatego robił jej z mózgu sieczkę, bo tego potrzebował. Pokręciła głową i przez chwilę patrzyła na niego z niedowierzaniem – Budujesz kolejny związek na kłamstwie, żeby kogoś NIE RANIĆ? Nie uczysz się na błędach, Hirsch. – prychnęła – I w szpitalu było mnóstwo właściwego czasu. MNÓSTWO. Byłeś tam kiedy zasypiałam i kiedy się budziłam. Byłeś tam cały czas. Byłeś… byłeś jak ktoś kto… – zawahała się, ale ostatecznie dokończyła – Jak ktoś, kto kocha. – i ktoś, komu zależy. Nie zachowywał się jak przyjaciel. Gdyby był tylko jej przyjacielem wpadłby parę razy po zakończonym dyżurze jak inni jej znajomi ze szpitala, którzy faktycznie gdzieś tam przy okazji zajrzeli i życzyli szybkiego powrotu do zdrowia. On… on był stałym elementem wystroju jej szpitalnej sali. I jej to odpowiadała. Lubiła go tam. Lubiła jego towarzystwo – Myślę, że powinieneś już iść. I nie wracaj po dyżurze. Ani jutro, ani… po prostu nie wracaj. Tak będzie dla was lepiej. Dla nas. Jeśli taka jest twoja decyzja to może Precious będzie bardziej wyrozumiałą dziewczyną. Powodzenia. – nie zamierzała jej nic mówić, bo nie zamierzała utrzymywać z nią żadnego kontaktu. Przyjaźń? Podziękuje.
-
– Czy ty jesteś poważna? TAKA JEST MOJA DECYZJA? Zrywasz ze mną. TRZY razy dobitnie powtarzasz mi, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, chociaż wytrwale powtarzam ci, że cię kocham. Ty. TY decydujesz. TY się mną brzydzisz. TY zupełnie tego nie widzisz dalej. Ty zostawiasz moje rzeczy w szpitalnej szafce. Nie rozmawiamy przez długie tygodnie. Tygodnie, które zamieniają się w miesiące. Nie uważasz, że to ostateczny czas, żeby zrozumieć komunikat? Żeby ruszyć dalej? Czego ode mnie oczekujesz?? – stoi zdystansowany. Nie zbliża się i nawet nie ma na to ochoty. Ma dość. Ma absolutnie dość bycia wiecznie winnym.
– Mam dość Josie. Mam dość tego, że wiecznie stawiasz się w pozycji oskarżyciela. Spałem z tym chłopakiem, owszem. I spotykam się teraz z kimś innym. Nie planowałem tego, ani jedno ani drugiego. Tak wyszło. Byłem wolny i tak w y s z ł o. Ty zdecydowałaś o tym, że byłem wolny. Nie jestem pierdolonym jo-jo, żeby mnie przyciągać i odpychać, kiedy będziesz miała na to ochotę. I nie zamierzam ci się z niczego tłumaczyć – wyrzuca z siebie wściekły. Po chwili jednak spuszcza z tonu. Chowa twarz w dłoniach i wzdycha bardzo sugestywnie.
– Zrzućmy to na leki przeciwbólowe, dobrze? Nie chcę więcej wracać do tej rozmowy. I nie chcę, żebyś obrażała Precious, bo zupełnie sobie na to nie zasłużyła. Wie o Rebecce tyle, co i ty. Wie o Cosmo. Wie, że byłem w relacji z moją rezydentką. Po prostu nie wie, że to ty. Nie potrzebuję rad o budowaniu związków. Ani ty, ani ja nie jesteśmy w tym jakimiś przesadnymi ekspertami. Ale dobrze. Dobrze. Skoro znowu mnie tu nie chcesz, to zadzwoń do swojej matki. Zadzwoń, żeby to przychodziła, albo ja to zrobię.
-
Dlatego długo milczała. Gdy on wyrzucał z siebie kolejne słowa – tylko mu się przyglądała – Nie, Jake… to nie są leki przeciwbólowe. To jest pieprzone złamane serce. Bo tak, kazałam ci się trzymać z daleka, ale później stało się to wszystko, co się stało. I byłeś tam. Byłeś przy mnie każdego jednego pieprzonego dnia! – łzy naszły jej to oczu, ale bardzo bardzo – BARDZO starała się nie rozpłakać. Zwłaszcza, że były to bardziej łzy złości i bezradności niż faktycznego smutku – I znowu pozwoliłeś mi coś do siebie poczuć. Dobrze wiesz, że twoje uczucia ani przez chwilę nie były nieodwzajemnione! Dobrze wiesz, że cię kochałam… kocham. – poprawiła się, jeszcze mocniej zaciskając pięści, że aż wbijała sobie paznokcie we wnętrze dłoni – Pozwoliłeś mi na to chociaż wiedziałeś, że jest ktoś jeszcze. Ktoś o kim nawet się nie zająknąłeś. Więc nie… niczego od ciebie nie oczekuję, Jake. Ale nie będziemy się przyjaźnić. Ani nie jesteś moim lekarzem prowadzącym, żeby mi mówić, co mam robić. Więc pozwól, że teraz będę sobie radzić sama. Zanim znowu jak skończona idiotka dam sobie namieszać w głowie. – wycedziła przez zęby i ruszyła w stronę drzwi, żeby je przed nim otworzyć, żeby miał łatwiej trafić do wyjścia.
-
– Pozwoliłem ci coś do siebie poczuć? Nie przerzucaj na mnie winy Josie. Owszem. Byłem w szpitalu. Nie mów, że tego nie potrzebowałaś. I ja też chciałem tam być. Ale nie zrobiłem nic, n i c, co spowodowałoby… Nie zrobiłem nic, co sugerowałoby, że chcę… spróbować? Nie zrobiłem nic, co sugerowałoby, że chcę spróbować znowu być razem. Ja naprawdę zrozumiałem twoje słowa. I uszanowałem twoją poprzednią decyzję. Dlatego nawet NIE POMYŚLAŁEM, że mogłabyś tego w ogóle chcieć.
Jest poirytowany i bardzo jej nie rozumie. Na jego policzkach malują się rumieńce ze złości i naprawdę, naprawdę nie zamierza obarczać się tym razem wyrzutami sumienia.
– Bardzo, bardzo cię nie rozumiem Josie. Pracujemy razem i starałem się zrobić wszystko, żeby to było jak najmniej uciążliwe. Nie dam rady i nie chcę przechodzić stale przez te nikomu niepotrzebne spięcia. Zastanów się nad tym, naprawdę cię o to proszę – wysila się na spokój. A przynajmniej się stara. Jego wzrok odzwierciedla jednak to, co do niej mówi. Naprawdę trwa w lekkim szoku i niezrozumieniu. Nie ma pojęcia, co i dlaczego właśnie się wydarzyło. Wpatruje się w nią w pełnym szoku. Jest bardzo niezadowolony. Najbardziej chyba przez to, że słowa o miłości, które wypowiada w jego kierunku, są dla niego zaskakujące. Dlaczego mu to mówi teraz? Teraz kiedy nie ma tu już nic do uratowania. Teraz, kiedy on m u s i stąd wyjść, bo nie zostawi kobiety czekającej na niego w samochodzie. Kobiety, która wbrew pozorom wcale nie była kimś więcej niż Josie. Wręcz przeciwnie – była plasterkiem. Opatrunkiem na jego niegojące się złamane serce, które złamała Josephine. Rozgniotła na kawałki. Odrzuciła go. Jasno i wyraźnie. Mocno i zdecydowanie. Kategorycznie, przypieczętowując to długimi tygodniami milczenia. Jak mógłby więc to kwestionować?
Hirsch rusza do drzwi. Ta wymiana zdań i tak trwała zdecydowanie za długo. I nie powinna mieć miejsca.
-
Normalność w domu była inna… ale Jake w jednym miał rację – nie umiała się oszczędzać. Zwłaszcza, że musiała robić coś, co odciągnął jej myśli od tego, co się stało po wyjściu ze szpitala i tego, że otworzyła się bardziej niż tego chciała. Musiała zapomnieć. Miała wrażenie, że znowu cofnęli się do punktu wyjścia, gdy znów nie mogła przestać myśleć i analizować, co poszło nie tak, że znowu ze sobą nie rozmawiają. Bo nie rozmawiali! Gdy oddelegowana przez Hirscha pielęgniarka zapukała do jej drzwi – odesłała ją. Poprosiła, żeby przekazała mu, że nie musi się martwić, że doskonale radzi sobie sama. I prawie tak było. Prawie!
Chociaż powinna się oszczędzać trochę bardziej. Ba! W ogóle powinna się oszczędzać, a tego nie robiła. Będąc chirurgiem powinna wiedzieć lepiej, że jeszcze jest za wcześnie, że szwy mogły jeszcze puścić. Mało tego – gdy tak się stało to w pierwszej chwili to zignorowała. Wymieniła opatrunek i była pewna, że to się wszystko zaraz zasklepi, że to nic takiego… Dalej uparcie to ignorowała. Tylko opatrunek trzeba było zmieniać coraz częściej i częściej. Opadła też z sił, a gdy dodatkowo pojawiła się gorączka – zdała sobie sprawę, że jest źle. Ale nie chciała wracać do szpitala. Nie chciała znowu zostać przykuta do łóżka. Potrzebowała tylko czegoś przeciwbólowego, czegoś na zbicie temperatury i zszycia tej cholernej rany.
To chyba oczywiste, że próbowała to zrobić sama, prawda? Bezskutecznie. Mogła zadzwonić do brata – była pewna, że Rhys jakoś by jej pomógł się ogarnąć, ale ostatecznie wybrała zupełnie inny numer. Kogoś, do kogo nie odzywała się od kilku dobrych dni, gdy po ostatniej awanturze trzasnęła za nim drzwiami. Ale był chirurgiem, miał umiejętności. I… potrzebowała go. Nie mógł mieć wątpliwości, że ten telefon to nie były żarty – Josie była zbyt dumna, żeby bez powodu odezwać się pierwsza i jeszcze dodatkowo prosić o pomoc, a z tym właśnie zadzwoniła.
Kiedy przyszedł – drzwi były otwarte, więc bez problemu mógł wejść do środka, ale ją znalazł dopiero w łazience. Siedziała na podłodze obok zestawu do szycia, zakrwawiona zdecydowanie bardziej niż powinna, z policzkami rozpalonymi od zbyt wysokiej temperatury i z drążącymi dłońmi, którymi wyciągnęła igłę w jego stronę – Szew puścił, musisz mi pomóc, nie wrócę do szpitala. Nie potrzebuję kazania, potrzebuję, żebyś założył jeden cholerny szew… proszę Jacob. – wymamrotała, podnosząc wzrok i mając nadzieję, że chociaż raz nie będzie utrudniał.
-
Nie zawahał się nawet na moment, kiedy poprosiła o pomoc. Z jej rozedrganego głosu zrozumiał tylko, że chodzi o pooperacyjne rany. Zdążył zakląć tylko pod nosem, rozłączył się i zabrał z domu wszystko, co mogło mu pomóc w tej m i s j i r a t u n k o w e j. Dawno się tak nigdzie nie spieszył. Wpadł do jej mieszkania po zaledwie kilku minutach i w sekundę znalazł się na kolanach obok niej, na zimnej posadzce łazienki.
– Dlaczego, dlaczego, DLACZEGO to wszystko z tobą zawsze musi tak wyglądać?! – warczy na nią, ale potem nie odzywa się już w ogóle. Podwija rękawy białej koszuli i znieczula ją miejscowo. Pomaga położyć się na płytkach, żeby mógł jej pomóc. Nie ma odpowiedniej dawki leku, wykorzystywał go w zupełnie innych celach. Odkaża ranę i zakłada nowe szwy. Z zaciśniętymi zębami. Z rękami w sterylnych, jednorazowych rękawiczkach. Z koszulą uplamioną na brunatny kolor krwi w zbyt wielu miejscach, żeby do czegokolwiek po tej interwencji jeszcze się nadawała. Potem sprząta ten obraz rozpaczy (i nie mówimy tu o Posy) z kafelków. Wcześniej jeszcze rozcina jej poplamioną koszulkę, zostawiając ją w samym staniku, też zresztą ubrudzonym. Zakłada jej nowy, czysty opatrunek. Wychodzi na moment do jej sypialni i wyciąga z szafy czystą koszulkę i spodnie dresowe.
– Pomogę ci powoli wstać, przebierzemy cię i wrócisz do łóżka, dobrze? – zadaje pytanie miękko, ale intonacyjnie jest to zwykłe stwierdzenie. Podnosi ją i pozwala na moment usiąść na krawędzi wanny, pilnuje jednak, żeby się nie przewróciła. Ściąga z niej legginsy i powoli pomaga założyć luźniejsze spodnie, które znalazł w szafie. Potem prostuje się i spogląda na zabrudzoną górną część bielizny. – Musisz to zdjąć, sama nie dasz rady, odepnę i zamknę oczy, zgoda? – pytanie niepewnie, widząc jej zakłopotanie. Oczywiście, że oglądał ją nago setki razy.
-
Ale gdy zaproponował, że zamknie oczy – prychnęła. Nie byli w ogólniaku, a on ją widział nago praktycznie w każdej perspektywie. Zresztą, gdy się dźwignęła na równe nogi i odwróciła, żeby faktycznie pomógł jej rozpiąć stanik i tak była do niego tyłem. Mógł przez ten ułamek chwili, gdy go odrzuciła na bok i założyła koszulkę – podziwiać najwyżej jej plecy. Chociaż podziwiać to za dużo powiedziane. Schudła bardziej niż tego chciała. Lubiła swoje ciało, lubiła swoje biodra i nie chciała być chuda. Nie rozbierała się jednak przed nim by mu się podobać. Przebrała się, a stanik, starą koszulkę i cały ten operacyjny syf wrzuciła do łazienkowego kosza na śmieci. Tak, zabrała się po prostu za sprzątanie i dopiero, gdy ją od tego oderwał – odwróciła się i na niego spojrzała – Dziękuję, że przyszedłeś. Sytuacja została opanowana, nie zabieram ci więcej czasu. – mruknęła, spuszczając wzrok i dość niepewnym krokiem wychodzą z łazienki. Kręciło jej się w głowie… za mocno. Gdyby jej nie złapał pewnie zaliczyłaby spektakularny upadek razem z rozbiciem sobie głowy o szafkę.
Kurwa.
Więc już nie protestowała. Dała się zabrać do łóżka, gdzie momentalnie zwinęła się w kłębek, bardzo nieszczęśliwy kłębek. Ale w łóżku nie mogła już sobie zrobić krzywdy, więc mógł spokojnie wrócić do swojego życia, prawda? Mógł. Wcale nie musiał jej się przyglądać i gryźć w język, żeby nie robić jej wykładu o odpowiedzialności.
-
Siada więc na skraju jej łóżka i delikatnie palcami gładzi ją po głowie, jakby dotykał małego dziecka.
– Nie wiem, jak ci pomóc. Nie wiem, jak przekonać cię do tego, że potrzebujesz odpoczynku i c z a s u. Mam ci zainstalować elektroniczną nianię? – pyta, ale miękko. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie do końca chce, żeby na to odpowiedziała. Szybko więc zmienia temat. Nie jest przekonany, czy Josie na pewno o siebie dba. Przechodząc z nią do sypialni, kątem oka zdążył zauważyć, że najprawdopodobniej nawet nie dotknęła wyciskarki, którą jej kupił.
– Jadłaś dziś coś? Jesteś głodna? Powinnaś jeść porządnie – zadaje pytanie niczym jego matka, kiedy tylko był chory. Jest pełen całej możliwej troski. I u c z u c i a. Chociażby nie wiadomo jak się tego wypierał, to nie potrafiłby tego ukryć. Przeraża go to, że zamiast zdrowieć i nabierać sił Posy się forsuje i marnieje. Ale przecież to nie jego wina. To nie może być jego wina. Zabiera dłoń z jej głowy w oczekiwaniu na reakcję. Boi się. Naprawdę boi się kolejnego krzyku. Może szczęśliwie Josephine nie ma jednak tym razem na to siły. Może pozwoli sobie ugotować zupę i wciśnie, chociaż kilka łyżek.
Jacob zsuwa się na dywan obok jego łóżka, tak by móc na nią spojrzeć jak dwulatek, który przychodzi do rodziców w ciągu nocy i sprawdza, czy śpią. Hirsch sprawdzał, czy w ogóle go słucha. – Może to mój brat jest kucharzem, ale… Jeśli nie jedzenie, to może chociaż napijesz się czegoś ciepłego? – ma wrażenie, że stąpa po grząskim gruncie, po rozżarzonych węglach. Kochał ją. Kochał ją bardziej, niż sam mógłby kiedykolwiek przypuszczać. Ale uważał też, że obydwoje to wszystko zepsuli tak, że nie było już odwrotu.
-
Sięgnęła dłonią do jego policzka. Błąd. Ale był tak blisko, zaledwie na wyciagnięcie dłoni, więc nie mogła sobie tego odmówić. Lekko, zaledwie muśnięcie… zahaczyła też kciukiem o jego dolną wargę i kawałek jej chciał sięgnąć do jego ust i go pocałować. Pokazać mu, co naprawdę czuła. Udowodnić mu, że sam też to czuje i że jeszcze nie wszystko było stracone. Jednak zdrowy rozsądek wziął górę, a ona zabrała dłoń – Nie umiem chorować, nigdy nie chorowałam. Ale nie robię tego specjalnie, nie wiem nawet jak to się stało… to nie tak, że sabotuję swój powrót do normalności, Jake. Także naprawdę nie musisz się martwić. Już wszystko w porządku – nie chciała mu mówić, żeby wychodził, ale wyraźnie to sugerowała. Bardziej się już chyba nie dało! – A jeśli zostaniesz… – a chciała, żeby został – Położysz się? – zagryzła wargę, nie wiedząc jak zareaguje, ale tym razem wyjątkowo nie miała nic złego na myśli. Nic… nieprzyzwoitego.
-
Hirsch opiera brodę o czubek jej głowy i pozwala sobie na pełne bólu spojrzenie. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zagubiony. Opiera o nią swoją rękę, palce wplatając w jej słowy. Zakręca sobie na nich pojedyncze kosmyki włosów, czekając na to, aż. Josie uśnie. Całuje ją w czoło. To zaledwie muśnięcie warg, ale nawet tego nie rejestruje. Nie jest tak silny i wytrwały, jak uparcie od lat manifestuje to światu. A Josephine Alderidge jest jego największą słabością, najmiększym punktem. I niemożliwość wyprostowania tego wszystkiego sprawia mu permanentną i olbrzymią przykrość. Precious jest jego próbą udowodnienia sobie i światu, że może ruszyć dalej. Że należy zamknąć ten etap nieustannego ranienia się naprzemiennie. Ale wszystko, wszystko do tej pory daje mu do zrozumienia, że to bez sensu. Że chce zupełnie czegoś innego. Kogoś innego. Jest jednak zbyt dumny i zbyt uparty, żeby się do tego przyznać. Zresztą, obydwoje są. I to chyba finalnie pogrzebuje ich szansę.
Jacob jest zmęczony kilkunastogodzinnym dyżurem. I emocjami, które zafundowała mu chwilę później. Wydaje się też, że zapomniał, jak dobrze i szybko przy niej zasypia, bo po chwili śpi jak dziecko.