WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Mieszkasz w budynku obok… jakbym się przewróciła to zdążyłabyś wpaść z wizytą zanim wykrwawiłabym się na podłodze. Mógłbyś wpadać po dyżurze tak samo jak teraz. Dostałbyś klucze. – reklamowała się i była przy tym szalenie poważna – Bo nie myśl sobie, że nie wiem… że wpadasz tu po dyżurach, nawet tych w środku nocy. – spojrzała na niego wymownie, bo halo – wszyscy o tym mówili. Prawdopodobnie był najbardziej obgadywanym lekarzem w całym szpitalu. I chyba właśnie dlatego nie potrafiła się na niego gniewać – nawet jeśli jej odmawiał. Uśmiechnęła się pod nosem, co zaraz jednak wiązało się z grymasem bólu, gdy zawróciła. Czuła się jak staruszka, która nie potrafiła przejść kilku metrów i niesamowicie ją to sfrustrowało. On mówił, że pięknie, a ona była zła. Całe życie była aktywna fizycznie, a teraz dostała zadyszki po kilku krokach? Normalnie pacjentowi kazałaby się uzbroić w cierpliwość i zapewniłaby, że wszystko będzie dobrze, ale łatwiej było dawać takie rady komuś niż samemu się do nich stosować – Przestań się głupio uśmiechać. – mruknęła, gdy przystanęła, żeby złapać oddech. Zadarła głowę, żeby spojrzeć na Hirscha i ściągnęła mocniej brwi – Skąd ten dobry humor? To aż podejrzane. – nie bywał przecież tak radosny, prawda? To że przy okazji wyglądał też zaskakująco dobrze to zupełnie inna para kaloszy. Tego nie musiała komentować, zapewne był tego świadomy. Tak samo jak ona była świadoma tego, że wygląda źle.
-
– Jest po prostu za wcześnie, ok? Wrócimy do tej rozmowy za kilka dni, zgoda? Jest wtorek to… W sobotę? Z każdym kolejnym dniem dorzucisz kilka kroków więcej. Jeśli w sobotę będziesz w stanie przejść ten odcinek sama, wrócisz do domu. Rano będzie przychodziła do ciebie pielęgniarka, ja zajrzę po dyżurach. Zgoda? – pyta, łapiąc ją za łokieć i przedramię, żeby pomóc jej wrócić na łóżko. Nie może złapać ją w talii, co byłoby najwygodniejsze. To tam znajdują się dwie gojące się rany, którym nie chce zaszkodzić. Dlatego wymaga to odrobiny gimnastyki. Kiedy Josie w końcu siada na łóżku, pomaga jej wciągnąć nogi na materac, blokuje barierkę i poprawia jej kołdrę. Następnie wciska jej plastikowy kubek z zielonym napojem i nawet naprowadza rurkę na jej usta. Pełen serwis. Nie rozumie jej ponaglającego spojrzenia, ale wtedy przypomina mu się, że o coś pytała. Może jest nieco rozkojarzony?
– Ach, tak, no tak. Pytałaś. Iii nie wiem, może to dlatego, że wyspałem się po raz pierwszy od miesiąca? Zdążyłem wczoraj przed pracą wstąpić do prawnika. Okazuje się, że mogę sam sprzedać mieszkanie w Ballard. To zawsze jakaś ulga. Mógłbym wtedy przestać wynajmować to teraz i kupić coś nowego. Może czas na zmiany – wzrusza ramionami, ale lekko się też uśmiecha. – Pij, czy ja ci muszę o wszystkim przypominać? Jak z dzieckiem, naprawdę.
-
- Dlaczego od miesiąca nie spałeś? – kolejne pytanie, kolejne uważne spojrzenie i nie zamierzała odpuszczać jeśli się nie dowie – I gratuluję. To zawsze jakiś krok w stronę uwolnienia się od Rebecci. Chociaż gdybyś się przeprowadził… dziwnie byłoby nie wpadać na ciebie podczas porannego joggingu. Twój pies mnie uwielbia. – i za każdym razem gdy ją widzi ciągnie go po tym nieszczęsnym parku, żeby się przywitać. Kto by nie chciał małego drapanka za uchem, prawda? – Ale tak, gratuluję. To… dlaczego nie spałeś? – powtórzyła pytanie i napiła się soku, który jej przyniósł. Trochę za dużo zielonego, a za mało owoców, ale i tak było to lepsze niż szpitalne jedzenie, więc ostatecznie nie narzekała – I co do soboty. Przejdę nie tylko ten odcinek sama. Przejdę sama cały korytarz i z powrotem. Mam już dość tego łóżka. Czuję jak coraz bardziej się w nie zapadam. I jeszcze bardziej i jeszcze… aż w końcu nigdy z niego nie wstanę. – no zamierzała wziąć to wyzwanie na poważnie. A wiedział, że była do tego zdolna. Zajedzie się, zrobi sobie krzywdę ale przejdzie ile trzeba jeśli było to potrzebne, żeby wyjść na wolność.
-
– Nie mogłem. Biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio wydarzyło… Po prostu nie mogłem. Poza tym twój wypadek… – poczuł się niego zakłopotany tym, że musi się z tego tłumaczyć. Bo co miał jej powiedzieć? Że zasypiał przy jej łóżku góra na kilkanaście minut, żeby budzić się w panice, sprawdzając za każdym razem, co działo się, kiedy nie był przytomny. – Tak… – dopowiada jeszcze zamyślony, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć coś więcej. Czy skoro wspomniała o jego żonie, to wolno i jemu o niej wspominać? – Po kilku konsultacjach z prawnikiem złożyłem dokumenty rozwodowe, nie wiem, czy już je dostała, brak reakcji byłby zastanawiający… – mówi to wszystko dość niepewnie, stwierdzając, że to trochę jednak oversharing. Macha rękę, pokazując, że to nieistotne. Że nie ma o czym rozmawiać.
– Dobrze, zgoda. Jeśli przejdziesz całym korytarzem tam i z powrotem z gołym tyłkiem, wrócisz do domu, może nawet bez nadzoru mojego czy pielęgniarki – nie chce się z nią przekomarzać. Wzrusza ramionami w geście kapitulacji.
Tymczasem na jego telefon przychodzą nieustająco sygnały powiadomienia o nowych wiadomościach, które Jacob konsekwentnie ignoruje. Kiedy do Sali wchodzi pielęgniarka, żeby podpiąć jej kroplówkę, Hirsch oferuje, że sam to zrobi. – Niech zmienią ci wieczorem wenflon, dobrze? Nie ma potrzeby, żeby tak dręczyć jedną rękę… – mamrocze, podpinając pod dojście plastikowy worek z płynami. – A jeśli się nudzisz… Nie wiem, przynieść ci jakieś książki, czasopisma? Komputer? Mogłyby cię odwiedzić też dziewczyny, powinnaś zmienić niebawem salę.
-
Przyglądała mu się uważnie. Może nawet zbyt uważnie i zbyt intensywnie. Wręcz wwiercała się w niego spojrzeniem i próbowała go rozgryźć – Ktoś uparcie próbuje się z tobą skontaktować… odbierz wreszcie, bo oboje zwariujemy. – mruknęła, nie odwracając wzroku od Jacoba – I czy wyglądam na kogoś, kto chciałby przyjmować gości? – nawet przyjaciółki? Odpowiedź była oczywista – nie. Schudła, policzki jej się wręcz zapadły, podkrążone oczy i blada cera… i jakieś zero energii życiowej, więc była średnim kompanem do towarzystwa. Nawet matce powiedziała, żeby dała sobie spokój, bo i tak nie mają o czym rozmawiać, więc nie musi tu przychodzić z poczucia obowiązku. Został tylko i wyłącznie Hirsch… Obserwowała jak wreszcie sięga po telefon i odczytuje wiadomości, które przyszły do niego w ciągu kilku ostatnich minut, może nawet mniej… – Wszystko w porządku? Coś na oddziale? – co się działo? Nie wyglądała na przekonaną, gdy pokręcił głową – Czemu mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz? Co się dzieje, Jacob? Wyrzucili mnie z pracy uznając, że za długo nie wrócę? Coś z Rebeccą? Twoją matką? Co się do cholery dzieje… – naciskała i naciskała, zupełnie nieświadoma, że naprawdę nie chce wiedzieć – Jacob? – zagryzła wargę i czekała, czy Hirsch wytrzyma presję jej spojrzenia?
-
– To mój prawnik – zaczyna dość niepewnie. Nie jest to nieprawda. Tak w końcu poznał Amandę – to prawniczka wspierająca jego przedstawiciela w sprawie rozwodu z Rebeccą. Czy jednak powinien powiedzieć coś więcej? Może to nie do końca na miejscu. Metaforycznie przestępuje więc z nogi na nogę, jakby stąpał właśnie po rozżarzonych węglach, w lekkim niepokoju zastanawiając się, czy lepiej mówić, czy zamilknąć na wieki.
– Więc z oddziałem w porządku i z twoją pracą też w porządku. Przypominam, że to ja decyduję o twoim zatrudnieniu lub zwolnieniu, więc… Po prostu bądź miła – nachyla się nad Posy, żeby poprawić jej poduszki. – Poza tym to nie ma znaczenia, jak wyglądasz. Może Aviana, Kaylee albo… – próbuje sobie przypomnieć imię trzeciej dziewczyny – Albo Adore – może wizyta którejś z nich poprawiłaby ci humor? Zawsze to jakieś urozmaicenie dnia, prawda? Wiem, że nie przepadasz do końca za d z i e w c z y ń s k i m i sprawami, ale przecież lubisz ich towarzystwo – wzrusza ramionami, starając się przekierować dyskusję na zupełnie inne tory.
-
Stan, który z dnia na dzień się poprawiał i mogła zejść z kroplówek do leków przeciwbólowych w tabletkach tylko doraźnie. Skłamałaby jakby powiedziała, że ich nie lubi… lubiła. Może bardziej niż powinna, ale nie lubiła być ograniczana przez ból. Zwłaszcza, gdy miała misję. Słowa Jacoba Hirscha wzięła bardzo na poważnie, bo wierzyła, że jej nie okłamie – i skoro zrobił już tyle awantur na tym oddziale, to kolejna nie powinna mu zrobić różnicy. A ona naprawdę chciała iść do domu. Dlatego chodziła. Każdego dnia trochę więcej, każdego dnia trochę dalej i każdego jednego dnia towarzyszyły temu łzy bólu, ale zagryzała zęby i szła. Ale nie świeciła tyłkiem po oddziale, nie musiał się tym martwić. Dorobiła się bardzo gustownego szlafroka, takiego szpitalnego… takiego jakiego nigdy wcześniej nie miała i pewnie nie będzie mieć jeszcze przez najbliższych dwadzieścia lat. Albo i lepiej. Nie miał nic z tym, co zarzucała na siebie, gdy spędzali leniwe niedzielne poranki w mieszkaniu, u któregoś z nich. No ale była w szpitalu i wychodziła z założenia, że już gorzej wyglądać nie może, więc nie robiło jej to absolutnie żadnej różnicy. A przynajmniej nikt nie mógł zobaczyć jej pośladków.
Nie spodziewała się wizyty Hirscha, nie gdy z bólem i zagryzaniem zębów przemierzała szpitalny korytarz, asekurując się przy ścianie i raczej nie grzesząc formą, ale chyba każdy mógł się tego spodziewać. Gdy podniosła głowę i go zobaczyła – uśmiechnęła się promiennie, bo przecież taka była dumna – Organizuj mój wypis, Hirsch! Chodzę! Chcę wrócić do domu, a zaraz po tym do pracy. – to nic, że właśnie musiała przystanąć i zgiąć się w pół, gdy brzuch za bardzo dokuczał. Ale to był moment. Za chwilę znowu ładnie się do niego uśmiechnęła.
-
– Jasne, oczywiście, zaraz zjadę na dół i wpiszę cię w grafik – oznajmia, ściągając z siebie fartuch lekarski. Wciąż jest jednak w scrubsach, co znaczy, że nie zadał sobie nawet tyle trudu, żeby przebrać się przed przejściem na oiom. Hirsch robi kilka kroków do tyłu i wyciąga w jej kierunku ręce, jak do małego dziecka. I wtedy, właśnie, w nawiązaniu do tej najgłupszej myśli, jaka właśnie przyszła mu do głowy, wypowiada jedno, bardzo głupie zdanie. – No dalej, chodź do tatusia – i niby wszystko się zgadza, bo jest i stawiająca pierwsze kroki dziewczynka, która, tak blada i chuda, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości. Po drugie, naprzeciwko niej stoi siwiejący kawaler z wyciągniętymi dłońmi, jak ojciec do raczkującego brzdąca. Widzi jednak konsternację na jej twarzy oraz rumieniec, którym oblewa się przechodząca obok pielęgniarka. To sprawia, że do Hirscha dociera niefortunność tego niewinnego żartu. Pociera nerwowo palcami o swój kark i sam również oblewa się imponującym rumieńcem.
– Dobrze, stawiaj szybciej te kroki, bo jeszcze się rozmyślę. Zajrzę do twojej karty, zobaczymy, do jakiej dawki przeciwbólowych zeszłaś i zastanowimy się razem, czy to dobry moment, żeby wrócić do domu, zgoda? – pyta, ale zanim skończy zdanie, Posy opiera ręce o jego ponownie wyciągnięte w jej kierunku dłonie. Hirsch uśmiecha się delikatnie i sięga jej przedramion, by zacisnąć na nich palce i tym samym pomóc jej utrzymać równowagę.
– Twój upór jest imponujący, naprawdę.
Nie chce ruszyć, wciąż przygląda się jej z góry, trochę zawstydzony tym, co powiedział przed chwilą. Nie jest przekonany, czy mają pomiędzy sobą luz na tyle, żeby pozwalać sobie na takie żarty. To dla niego wciąż ziemia nieodkryta. Nawet jego własna matka, pytająca o Josephine nieustannie, zrozumiała w końcu, że w pewnych momentach nie wato zadawać ciężkich pytań.
-
- Myślałam, że ja po prostu jestem niesamowita. – zażartowała, uśmiechając się pod nosem. Żartem dając mu poniekąd do zrozumienia, że mogą przejść dalej, że w żadnym wypadku nie muszą wracać do tego, co powiedział przed chwilą. Bardzo, bardzo… BARDZO tego nie chciała. Nie dlatego, że jakoś się zawstydziła tym, że pielęgniarka mogła pomyśleć sobie za dużo, to akurat miała głęboko w nosie. Myślę, że częstotliwość odwiedzin Jacoba w jej sali już nikomu nie pozostawiały złudzeń, że coś jest na rzeczy… było, niestety tylko było – i już idę, nie popędzaj mnie! Miałam to przejść, a nie przebiec. – dodała, tym razem wieszając się już na jego ramieniu i tak pokonując kilka ostatnich kroków w stronę jej sali, gdzie mogła opaść na łóżko – A co do moich wyników… umawialiśmy się na coś innego, Hirsch. Nie jest jeszcze doskonale, zdecydowanie widziałam w życiu lepsze wyniki krwi, ale biorąc pod uwagę, że praktycznie się wykrwawiłam to i tak szybko się poprawiają. Dlatego tak. Mój lekarski osąd sugeruje mi, że mogę iść do domu. – naprawdę była uparta, bo tyłek już jej się odkształcił od tego łóżka. Ile można leżeć? – Zrobiłeś tu już podobno tyle awantur, że jedna więcej nic nie zmieni… a ja już naprawdę chcę iść do domu. Proszę, Jake. – wykorzystaj swoje moce kierownika oddziału i coś z tym zrób. Patrzyła na niego wręcz błagalnym wzrokiem, bo tak bardzo chciała wyjść – I jak sprawy z prawnikiem?
-
– Tak Posy, bo ja generalnie jestem stworzony do urządzania awantur w szpitalach… – mamrocze pod nosem niezadowolony, pomagając jej usiąść na łóżku. Następnie robi krok do tyłu i krzyżuje przedramiona na klatce piersiowej, próbując wywołać w niej poczucie konsternacji, kiedy tak przygląda się jej z uwagą. – Dobrze, zgoda. Porozmawiam z lekarzem. Dzisiaj już nie, ale jutro postaramy się załatwić ci wypis. Mam wolne, przyjadę rano i zawiozę cię do domu, zgoda? Postaram się wcześniej zrobić ci zakupy, żebyś nie musiała od razu wychodzić z domu. W końcu do sklepu masz jednak dalej, niż dwa metry. Ale musisz mi obiecać… – patrzy na nią z uwagą – Że nie będziesz się forsować, zgoda? Żadnego podnoszenia ciężkich rzeczy, nagłych porządków, długich spacerów, seksu, jogi. Jeszcze nie, dobrze? Na wszystko przyjdzie pora. WIEM, że jesteś lekarzem, ale WIEM też, że potrafisz wycisnąć możliwości swojego organizmu do granic możliwości, a tym razem masz KATEGORYCZNY zakaz. Czy my się rozumiemy? – pyta tak, jakby rozmawiał z małym dzieckiem. Jakby opowiadał właśnie, że żelki przed obiadem są wykluczone i że widział, że paczka jest już otwarta i ktoś po nią sięgał. Nie. Ma. Takiej. Opcji.
– Chciałbym też, żeby w miarę możliwości ktoś codziennie do ciebie zajrzał, zgoda? Rano pielęgniarka – poda ci leki, zrobi zastrzyk i zmieni opatrunki… – dodaje, ale kiedy napotyka zniecierpliwiony wzrok Josie, zdaje sobie sprawę, jakie słowa padną dalej. Dam sobie radę, przecież jestem lekarzem. – Nawet nie próbuj. Nie słyszałem jeszcze o sukcesie lekarza, który leczyłby się sam. Nie oszukujmy się. Leżenie na szpitalnym łóżku zamienisz w polegiwanie na własnej kanapie. Ale to są moje wymagania. Wieczorem będę zaglądał do ciebie albo ja, jeśli nie będę na dyżurze, albo któryś z twoich braci. Mam ich o to poprosić, czy zrobisz to sama? – ściąga brwi oczekując reakcji. Mówi żartobliwie, ale jest śmiertelnie poważny. Dopiero po chwili rozpogadza się i posyła jej delikatny uśmiech. – Przypominam, że w razie czego, mam też telefon do twojej matki.
Ignoruje całkowicie pytanie o prawnika. Może kwituje to zaledwie wzruszeniem ramion, może grymasem twarzy, wskazującym na to, że niezbyt chce o tym rozmawiać. Może boi się kolejnego wykładu na temat moralności? Może w kodeksie etycznym Josephine Alderidge jest zapis, że nie należy sypiać ze swoimi, poniekąd, reprezentantami prawnymi? A może, może wciąż pamięta o tym, co powiedziała mu upojona lekami przeciwbólowymi? Co powinien z tym zrobić? I czy coś w ogóle?
-
Ciężko będzie się przyzwyczaić do tego, że to może się kiedyś skończyć.
/zt x2
-
Nie wiedziała właściwie po co tam w ogóle jedzie. Chciała na niego popatrzeć a potem wrócić do normalności? A co jeśli nagle pojawi się ta jego rudowłosa cizia? Po rozłączeniu się ze Stanley’em szybko wskoczyła w wygodniejsze ubrania, pospiesznie splotła włosy w rozpadającego się koka na czubku głowy i co najważniejsze – wzięła kluczyki do swojego auta, bo nie zamierzała czekać na taksówkę; nie powinna też jechać autem biorąc pod uwagę fakt, że nadal była nawalona jak meserszmit, ale koniec końców odrzuciła gdzieś morale. Pod szpitalem zaparkowała się praktycznie na środku chodnika a potem biegiem poleciała do Sali, w której leżał On. Nie potrafiła nawet w myślach użyć jego imienia bez ataku histerii więc postanowiła sobie tego oszczędzić.
– O boże… – wymamrotała sama do siebie, kiedy już weszła do pomieszczenia i zobaczyła w jakim był stanie jej niedoszły mąż. Nie wiedziała nawet kiedy łzy zaczęły płynąć po jej policzkach, a dłoń znalazła się na jego dłoni. Delikatnie poprawiła plaster który przytrzymywał wkłucie w jego przedramieniu, a potem zaczęła sprawdzać czy aby na pewno leki podawane przez kroplówkę dobrze przez nią przepływają by dopiero na sam koniec wziąć w ręce jego kartę i usiąść na brzegu łóżka. Nawet czytając o wszystkich obrażeniach których doznał nie mogła się pozbyć myśli, że gdzieś tam sobie istnieje ta ruda kurwa, którą kilkanaście godzin temu jeszcze dotykał a to jej w zaszczycie przypadło koczować przy jego łóżku. Cudownie.
-
– Thea… Skarbie – wysapał, dłonią sięgając do jej dłoni z wyraźnym wysiłkiem. – Wszystko dobrze – wysapał, w końcu łapiąc ostrość widzenia. Wiedział, że musiała być na niego wkurwiona, ale jednocześnie miał nadzieję, że nie uwierzyła w ten głupi liścik, no przecież kochał tylko ją!
-
– Nie do mnie chyba powinieneś używać tego określenia – powiedziała cicho, próbując brzmieć obojętnie i zimno i zaraz dłoń wyswobodziła spod piekącego dotyku dłoni Russella. – I nic nie jest dobrze. Musisz wypisać mnie z osób do kontaktu, nie jesteśmy już razem i to cholernie nie komfortowe, że mnie wezwali. – odłożyła kartę, patrząc wszędzie, byle nie na niego. Odgarnęła kilka kosmyków włosów za uszy. – Ale cieszę się, że jesteś cały. Może mi podać numer do tej dziewczyny… albo nie, podaj go pielęgniarkom, na pewno po nią zadzwonią, żeby mogła tu przyjechać i przy tobie być – gadała jak najęta, trzęsąc się coraz mocniej i sama nie wiedziała dlaczego; oprócz oczywistego stresu czuła też wkurwienie i smutek i nie wiedziała jak sobie poradzić. – Chyba, że była z tobą, wtedy może powinieneś to zgłosić… Darwin się tym na pewno zajmie – nie przerywała praktycznie mówienia, także jakby chciał coś powiedzieć to nie miał póki co szans.
– Okej, skoro wszystko dobrze to już pójdę. Wszyscy się martwili. Bo wiesz… zniknąłeś tak bez słowa. – zebrała z szafki obok niego kluczyki które wcześniej niechlujnie tam rzuciła i ruszyła w kierunku drzwi, przy których na moment się zatrzymała jakby czekając na wyjaśnienia choć jednocześ nie ich nie chciała.
-
– A do kogo innego miałbym ich używać. Przecież jesteś moją narzeczoną. Który dzisiaj mamy? Zdążymy wziąć ślub? – no idiota, pieprzony idiota Nie miał zielonego pojęcia, że tymi słowami prawdopodobnie rozpęta wojnę tysiąclecia, ale z tym żył. Pokręcił głową. – Nie rozumiesz, Tee. To nie moja wina. Ja nie chciałem cię zostawiać, uwierz mi – powiedział z wysiłkiem, krzywiąc się lekko, bo morfina chyba powoli przestawała działać. – Jakiej dziewczyny? Nie ma żadnej dziewczyny, kurwa! Kazali mi to napisać – powiedział z wysiłkiem, chociaż wiedział doskonale, że to raczej marna wymówka i usprawiedliwienie. Mimo to, miał nadzieję, że Tee mu uwierzy. Przecież nigdy jej nie okłamywał. Słuchał jednak jej monologu, chociaż z trudem powstrzymywał wywrócenie oczyma. Ostatnie słowa sprawiły, że aż się chciał podnieść i przy okazji zawył z bólu. To nie był dobry pomysł.
– Nie, Tee! Czekaj, poczekaj. Ja nie zniknąłem, to nie była moja wina, musisz mnie wysłuchać, proszę, skarbie, proszę! – mówił bardzo szybko – właściwie to wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, ale miał szczerą nadzieję, że Tee naprawdę go nie oleje i postanowi wysłuchać. Miała przewagę – mogła chodzić. On póki co nie był w stanie podnieść się z łóżka.