WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2022-03-07, 15:52 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3 ..........Odkąd zmarł Matt, w schronisku przebywa zdecydowanie częściej. Ot, woli robić coś pożytecznego, niż siedzieć samotnie w mieszkaniu i znowu wracać wspomnieniami do zmarłego przyjaciela, bo to sprawiało, że po raz kolejny do jej oczu napływały łzy. Przecież to nie koniec świata i musi żyć dalej. Owszem, jest trudniej, bo obok siebie nie ma już wsparcia, jakim był dla niej Matt, ale rzeczywistość jest, jaka jest i musi sobie z nią radzić. Zaczęła więc nawet wychodzić z domu do barów, by znowu spotykać się ze znajomymi, których odsunęła na bok, gdy ostatnie miesiące życia młodszego Powella spędzała przy jego łóżku. O schronisku też trochę zapomniała, bo po pracy zamiast pomagać bezpańskim zwierzętom, od razu leciała do przyjaciela. Teraz jednak stara się to nadrobić, spędzając tam więcej czasu, niż wcześniej — nie tylko lecząc zwierzaki, ale także bawiąc się z nimi i wyprowadzając je na spacer.
..........Powinna też zajrzeć do stadniny, zdecydowanie. Przez ten czas musiała się martwić o swoją klacz, bo poprosiła matkę, aby ktoś się nią zajął i zaopiekował do czasu, aż sama będzie w stanie to zrobić. Teraz jednak powoli wraca do dawnego trybu życia, a to oznacza też powrót do Marigold i długich przejażdżek na jej grzbiecie. Owszem, wpadła kilka razy, aby ją odwiedzić, ale ani razu nie została na dłużej — i czas to zmienić. W końcu zwierzę też na pewno za nią tęskni i ono, w porównaniu do jej znajomych, nie rozumie dlaczego do niej nie przyjeżdża i się nią nie zajmuje.
..........Może wpadnie dzisiaj wieczorem? W końcu dzień jeszcze długi, znajdzie czas zarówno na zwierzęta ze schroniska, jak i swoją klacz. Dlatego bez pośpiechu przechadza się między boksami, starając się dać tym zwierzakom jak najwięcej pieszczot. Chociaż i tak źle nie mają, bo dzień wcześniej przyszła z naręczem zabawek dla każdego — prezent od niej i kilku jej znajomych.
..........Cześć, Lexy — wita się z inną wolontariuszką, która właśnie wchodzi do pomieszczenia z boksami dla psów. — Jak tam łapka Daisy? — pyta, bo jeśli dobrze pamięta, to właśnie Cotterman była ostatnio na spacerze z niewielką suczką, której tydzień temu łapka utknęła w ogrodzeniu. Nie zrobiła sobie dużej krzywdy, na szczęście, ale Kenzie zauważyła, że trochę na nią kuleje.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odkąd przybyła do Seattle tłumiła w sobie falę smutków, a wzbierająca się woda smutku i rozżalenia pragnęła wydrzeć się na zewnątrz i zalać wszystkich w około. Gdzieś w podświadomości plątała się ta jedna myśl, że jeśli się temu odda, popłynie z nią tonąc w odmętach wszystkich bolesnych uczuć i choć podobno to normalne była przekonana, że serce pęknie jej na pół i tego nie przeżyje. Łatwiej było przetrwać pogrzeb na środkach psychotropowych, a przy pierwszej możliwej okazji, będąc w stanie mocnego zaprzeczenia i wyparcia zaistniałych zdarzeń, wyjechać bez zastanowienia i udawać, że nic się nie stało. Tak zrobiła i to kłamstwo w sobie pielęgnowała od długiego czasu, a nie było to wcale takie trudne, kiedy pozostawiła Boston za sobą wmawiając tym samym, że on został tam – nie wnikając za bardzo w kwestię tego, że został martwy, a nie żywy. Naprawdę długi czas udało się jej żyć w tym kłamstwie, wciągając w swoje życie inne osoby, które witała z uśmiechem i bez cienia szansy, by dostrzegli w niej złamanego człowieka. Wydawało się to takie proste, ale wcale takie nie było. Im dłużej to trwało tym bardziej trawiło ją od środka sprawiając, że stała się jedynie tykającą bombą, a wybuch miał nastąpić już wkrótce. Coraz częściej opadały jej ręce, a poczucie samotności nasilające się wieczorami wierciło dziurę w brzuchu, wyciągając na wierzch te raniące fakty jak choroba, która dosięgła jej mężczyznę, a to tylko przybliżało ją do uświadomienia sobie co z nim zrobiła. Rachunek był banalnie prosty, tylko ona wybrała sobie okrężną drogę do jego rozwiązania. Coraz częściej uciekała w alkohol, którym niegdyś sama się brzydziła.
Tak naprawdę od krótkiego czasu pracowała nad sobą, bo życie ją do tego zmusiło. Problemy zdrowotne, pobyt w szpitalu i narzucona z góry pomoc psychologiczna sprawiły, że drobnymi kroczkami zmierzała w dobrą stronę, za którą skrywała się akceptacja zdarzeń jeszcze z czasów, kiedy mieszkała w Bostonie. Potrzebowała tego, bo była tykającą bombą i nie chciała eksplodować w pobliżu bliskiej jej osoby, a taką niewątpliwie stał się jej towarzysz podróży, współlokator, przyjaciel. Pracę za barem zamieniła na zoo, a wolne chwile i wieczory starała się trzymać z dala od drinków i na szczęście w schroniskach ich nie serwują. Od zawsze kochała zwierzęta, więc wybór był prosty, a pomoc czworonogom okazała się strzałem w dziesiątkę.
Hej! Zdecydowanie lepiej niż moja — odparła pół żartem pół serio, spoglądając znacząco na swoje obdarte kolano. — Jestem ofiarą losu, która przewraca się na prostej, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że Daisy mnie zaskoczyła, gdy poderwała się do biegu — rzuciła z rozbawieniem spoglądając potulnie na psa, który poniekąd przyczynił się do lekkiego zadrapania na nodze Cotterman. — Widzę, że dzisiaj psiaki mają jakiś dzień dziecka — zauważyła spoglądając znacząco na zabawki, które Kenzie trzymała w dłoniach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Strata kogoś, na kim nam zależy, to rzecz bolesna i zarówno Lexy, jak i Kenzie o tym wiedzą. Kenzie jednak nie uciekła. Ani kiedy okazało się, że Matt jest śmiertelnie chory, ani nawet wtedy, gdy w końcu zmarł. Przez kilka miesięcy, dzień w dzień, siedziała przy jego łóżku, próbując się nacieszyć, że jeszcze przy niej jest, a także chcąc się z nim pożegnać. Dzięki temu, kiedy już odszedł, łatwiej było jej się z tym pogodzić, a także wrócić do swojego życia. Zupełnie innego, ale przynajmniej względnie normalnego.
..........A dlaczego innego? Bo już bez niego — swojego najlepszego przyjaciela, brata z innej matki, bratniej duszy, która była przy niej zawsze. Ale nie tylko to się zmieniło, bo przez chorobę Matta straciła także swojego chłopaka. I wie, że to jej wina; wie, że to ona zawaliła i to, że się rozstali to tylko i wyłącznie jej sprawka. Głupio jej strasznie, ale emocje zawsze przyćmiewają rozum. Mimo to powinna chyba go przeprosić. Zadzwonić do niego, spytać jak się czuje, bo Matt był przecież także i jego przyjacielem. Ma jednak wrażenie, że nie potrafi już rozmawiać z Andrew, że ta cała sytuacja sprawiła, że jest dla niej obcym człowiekiem.
..........Wzdycha cicho, odsuwając od siebie wszystkie te myśli. Właśnie dlatego dzisiaj tutaj jest, właśnie dlatego wraca do wszystkich swoich poprzednich zajęć — aby zająć czymś myśli. No, może nie do końca, bo jednak tęskni za pomaganiem w schronisku czy jazdą na koniu, ale gdyby nie te nieznośne myśli, jeszcze przez moment by do tego nie wróciła, może decydując się na jakieś wakacje za granicą, by uciec i odpocząć. Na ten moment jednak uważa to za głupią decyzję. Może później, gdy jej życie stanie się łatwiejsze i poukłada sobie wszystko w głowie.
..........Oho, a ty co żeś sobie zrobiła? — pyta, trochę karcąco, choć z odrobiną rozbawienia, zerkając na jej obtarte kolano. Zaraz potem śmieje się cicho i kiwa ze zrozumieniem głową. No tak, wypadki się zdarzają, szczególnie przy psach, które mają nad wyraz dużo energii. I nieważne czy pies jest duży, czy mały, bo jak cię nie wywali swoim dużym cielskiem, to zaplącze ci się pod nogami i, tak czy inaczej, możesz wylądować na ziemi z obitym tyłkiem albo obtartym łokciem czy kolanem. — No, czyli na pewno lepiej, skoro znowu ma tyle energii — mówi, drapiąc Daisy za uchem, bo akurat znalazła się przy jej boksie. Jej też rzuca zabawkę, którą niemal od razu łapie w pysk i zaczyna ją gryźć. Przynajmniej zwierzaki nie będą się nudzić i może będą mniej szczekać.
..........Można powiedzieć, że to takie zadośćuczynienie za to, że ostatnio rzadko do nich zaglądałam — przyznaje z lekkim uśmiechem i wzrusza ramionami, po czym podchodzi do kolejnego boksu, tym razem z ogromnym bernardynem, który śpi sobie grzecznie przy kracie. — Ale wracam i zabieram się do pracy. Zobaczymy, jak tam psiaki się mają po takim czasie — mówi czule, drapiąc psa za uchem. Jemu też daje zabawkę, choć domyśla się, że Rudolph jest już na takie rzeczy odrobinę za stary. — Działo się coś poważnego ostatnio? — pyta, zerkając z ciekawością na Lexy, bo musi jakoś nadrobić kilka ostatnich tygodni.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cotterman też nie uciekła, nie wtedy, kiedy Theo rozchorował się na dobre i lekarze nie widzieli dla niego cienia szansy. Była przy nim każdego dnia, a jeśli zmiana w szpitalu była dla niej przychylna to i nocą u niego koczowała. Przygotowywali się razem na to co miało nadejść, ale gdzieś po drodze zgubiła się i skierowała nastawienie na cud, który nigdy nie nadszedł. To jedno małe zboczenie z drogi sprawiło, że po utracie ukochanego rzuciła w kąt wszystkie misterne przygotowania do jego śmierci i złożone na szpitalnym łóżku obietnice, że będzie się cieszyć w pełni życiem, które jej pozostało; że znów pokocha szalenie drugiego człowieka; że będzie po prostu szczęśliwa. Bez niego wydawało się to już niemożliwe, a wyparcie wszystkiego w którym trwała poniekąd do dziś (w końcu psychiatra w jeden dzień nie naprawi czegoś, co zbudowała wokół siebie przez ostatni rok) skutecznie uniemożliwiało jej ruszenie dalej.
Nie patrz tak na mnie! — odparła przez lekki śmiech, kiedy tylko zobaczyła karcące spojrzenie dziewczyny. — Może i jestem niezdarą, ale tym razem to nie ja zawiniłam — dodała na własną obronę zerkając kątem oka na psa, który był sprawcą całego zamieszania w którym główną rolę grało obtarte kolano Cotterman. Tak naprawdę nie była chłodzącą pierdołą od zawsze. Kiedyś żyła w złotych (dla siebie) czasach ogarniając dom, gromadę zwierzaków, staż, studia i tatę, a na to wszystko miała jeszcze chwilę, by zbliżyć się do swojego przyjaciela. Rozrywała ją niewyobrażalna energia, która swój początek miała w radosnym obwieszczeniu lekarza: jesteś zdrowa! To jednak przeminęło, umknęło gdzieś w dal, a ona pozostała sama bez swojego Theo i chyba z nim pogrzebała całe swoje zorganizowanie i ogrom energii. Teraz nie potrafiła wskrzesić tej dawnej iskry, choć przed wieloma osobami w Seattle udało się jej zbudować zakłamany obraz radosnej dziewczyny, która wcale nie zmaga się z żałobą, a raczej skutecznym wspieraniem jej. To również minęło, bo w końcu coś w niej pękło wraz z pojawieniem się kolejnego guza w jej życiu i tym razem nie metaforycznego. Pobyt w szpitalu spowodował nawrót nieprzyjemnych wspomnień nie tylko z okresu jej choroby, a głównie z czasów gdy trzymała przyjaciela za rękę z nadzieją, że los ześle na nich cud. Przeliczyła się, a przez to zupełnie nie przygotowała na odejście Theo i dopiero teraz wraz ze wsparciem bliskich i psychiatry próbowała sobie z tym poradzić. Zmusiła się do większej ilości obowiązków niż te, które wynikały z pracy za barem i otoczyła się zwierzakami, które swoją energią potrafiły zarażać...ewentualnie zarysować też kolana, jak Daisy tego dnia. — O tak, z nią zdecydowanie już lepiej — zaśmiała się ponownie drapiąc czule psa za uszami, bo nie miała jej za złe, że nabawiła się kilku zadrapań.
— Cieszę się, że będziesz tutaj częściej. Może uda się nam wspólnie zabrać jakąś wesołą gromadę na spacer — przyznała posyłając Kenzie lekki uśmiech. — Na pewno się za tobą stęskniły — dodała przyglądając się jak obdarowuje je kolejnymi zabawkami. — Mamy trzy nowe pupile, ale wciąż są odizolowane od reszty, bo jeden nie radzi sobie z adaptacją, a dwa pozostałe trafiły do nas w bardzo złym stanie. Jeden z pewnością z winy człowieka, bo aż ciężko uwierzyć jak bardzo jest spłoszony i nieufny — westchnęła ciężko, bo nie zamierzała ukrywać, że bardzo przejęła się czworonogami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Ona stara się żyć zgodnie z obietnicą, którą dała Mattowi — że się nie załamie, nie zamknie w domu i wróci do dawnego życia. Wie, że nie jest to łatwe i doskonale rozumie osoby, które podobne obietnice łamią, ale ona postanowiła spróbować. Nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla siebie. Jednej rzeczy obiecać mu jednak nie mogła — że spróbuje wrócić do Andrew, że przeprosi, że wszystko sobie wytłumaczą i do siebie wrócą. Wiedziała, że nie będzie potrafiła tego zrobić, dlatego to była jedyna rzecz, której obiecania Mattowi odmówiła. Kolejna brzmiała — spróbuj więc znaleźć kogoś nowego, kogoś kto pokocha cię równie mocno albo jeszcze bardziej i to już obiecać mu mogła. Nie było jednak powiedziane kiedy musi to nastąpić. I dobrze, bo na ten moment nie jest w stanie myśleć o jakichkolwiek randkach.
..........No dobrze, dobrze! Wierzę — śmieje się, dając zabawkę ostatniemu z psiaków, po czym wstaje i chowa siatkę do swojej torebki. Musi przyznać, że stęskniła się za tymi wszystkimi przyjaznymi mordkami, choć — na szczęście — części z nich już tu nie ma, bowiem zdążyły zostać zaadoptowane. Kenzie zawsze cieszy się, gdy któryś z podopiecznych schroniska znajdzie nowy, szczęśliwy dom. Gorzej, gdy kilka dni lub tygodni później zostaje tu ponownie przysłany, bo okazało się, że to nie to. Dobrze, że nie zdarza się to zbyt często i spora większość już nigdy tu nie wróciła. Nie każdy oczywiście ma takie szczęście, niektóre psiaki dożywają tu niestety swoich dni, ale i tak lepiej tu, otoczeni wolontariuszami i ich miłością, niż samotnie na brudnych ulicach miasta.
..........A ja stęskniłam się za nimi — mówi z szerokim uśmiechem, raz jeszcze omiatając boksy spojrzeniem. Zabawki to dopiero pierwsza część niespodzianki, bo zdecydowanie szykuje dla nich coś więcej. Sama jeszcze nie wie co, ale może basen na tyłach schroniska? Jeśli nie z wodą, to chociaż z piłeczkami. Albo jakiś niewielki tor przeszkód, aby trochę ruszyły głową. Nie ma nic gorszego, niż pies, który siedzi w zamknięciu przez większość czasu i nie ma choćby namiastki zabawy w swoim życiu. Kenzie zaś nie tylko dba o ich fizyczne zdrowie, ale też psychiczne. — Tak, na pewno zabierzemy je na jakiś wspólny spacer. Niech się razem pobawią i wybiegają — dodaje, kiwając lekko głową. Może już nie dzisiaj, ale pewnie bliżej weekendu będzie chciała spędzić z psiakami odrobinę więcej czasu. Szkoda, że wcześniej nie pomyślała o powrocie do schroniska, zwierzęta to wspaniały sposób na odciągnięcie myśli, a tego przecież potrzebowała. I potrzebuje trochę nadal.
..........Oh, tak? W takim razie niedługo do nich zajrzę i zbadam. I popracujemy nad tym, aby się oswoiły i tak nie bały — zapewnia, przeczesując palcami włosy, a po chwili wzdycha cicho. — Naprawdę nie rozumiem co ci ludzie mają w głowach, gdy krzywdzą tak niewinne stworzenia — mruczy cicho, ale na tyle, aby Lexy ją usłyszała. Kręci z niedowierzaniem głową, bo po prostu nie potrafi pojąć dlaczego niektórzy są takimi potworami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Składała taką samą obietnicę swojemu ukochanemu, który niekiedy sobie żartował z tych przygotowań do jego odejścia, na koniec jednak zawsze dodając - ale raz mogłabyś za mną zapłakać. Och, płakała po stokroć, robiła to do dziś i nie potrafiła przestać. Składała mu obietnicę, że przetrwa ten trudny czas, że ostatecznie się uśmiechnie i będzie żyła dalej. Powinna cieszyć się życiem, którego jemu zabrakło, powinna kochać tak szalenie mocno jak wcześniej, powinna żyć, a nie tylko egzystować topiąc się w morzu smutku. Łatwo jednak było zapomnieć o składanych obietnicach, gdy wpadła w etap głębokiego zaprzeczenia. Ciężko było uwierzyć jej, że już go nie ma obok siebie, choć wiedzieli od długiego czasu, że ta chwila nadejdzie. Wypierała jego śmierć, to jak mogła nie wyprzeć się też obietnicy? Może liczyła na cud? Ona swój miała! Lekarze nie dawali jej - jako nastolatce - szans na zwalczanie choroby. Skoro się jej udało czemu jemu miałoby się nie udać? Czy to już zachłanność, że liczyła na kolejny cud w swoim życiu? Możliwe, ale wolała określenie mianem człowieka wielkiej wiary, szkoda tylko, że gdy nadeszła kostucha całą jej wiarę szlag trafił.
Radość znajdowała pośród zwierząt, których strata również bolała - to naturalne, jeśli obdarzy się je uczuciem - ale jakoś łatwiej było ją znieść. Może dlatego, że nie przygarnęła żadnego pod swoje skrzydła tylko opiekowała się nimi w schronisku i podczas wolontariatu czy pracy w zoo. Żaden z nich nie wracał z nią do domu, nie kładł pyszczka na kolana i nie miał zdolności zabawnego komentowania nawet ponurych filmów łamiących serce oraz słabości do teleturniejów. Ile dałaby dla paru chwil spędzonych na wspólnym odpowiadaniu na pytania w programach na miarę Milionerów czy Koła fortuny. Za każdym razem, gdy coś podobnego pojawiało się na ekranie tv katowała się oglądając to w samotności. Może właśnie powinna przygarnąć jakiegoś psa by towarzyszył jej w takich chwilach. Może właśnie to byłoby strzałem w dziesiątkę? Kto wie. Teraz nie myślała ani o przygarnięciu zwierzaków, ani o randkowaniu, choć jedna osoba niebezpiecznie często gościła w jej myślach.
Jutro chyba mam wolne w zoo — przyznała, choć nie miała pewności. Z ogarniętej studentki jaka była w Bostonie przerodziła się w całkowitego nieogara życiowego i czasami budząc się rano nie była pewna czy powinna zwlec tyłek do pracy. Zdarzyło się też tak, że przekonana o swoim zaspaniu (budzik nie zadzwonił) pognała do pracy tłumacząc chaotycznie swoje spóźnienie, a po jej lawinie słów od szefa usłyszała jedynie - ale ty masz dzisiaj wolne.
Więc możemy wyskoczyć z psiakami jakoś przed obiadem, a później wyrwać się do jakiejś knajpki — oczywiście po uprzednim odprowadzeniem czworonogów do schroniska.
Lekki uśmiech wkradł się na jej twarz po słowach Kenzie. — Cieszę się, że z nimi popracujesz. Ja nawet nie wiem do końca jak do nich podejść, a nie mogę patrzeć jak się biedaki męczą, gdy nie rozumieją, że my chcemy ich tylko otoczyć opieką — przyznała i pokręciła głową z niedowierzaniem, bo jej też nie mieściło się w głowie jak można było tak traktować zwierzaki. Człowiek to brutalne stworzenie i choć nie można wrzucać wszystkich osób do jednego worka to nie zmieniało faktu, że ich gatunek przyczynił się do ogromnych strat w naturze i okrucieństwa wobec zwierząt na całej ziemi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Dawno już nie płakała. Ból też jest już trochę mniejszy, niż na samym początku. Jeszcze trochę i całkiem pogodzi się ze stratą przyjaciela. Nie oznacza to jednak, że zapomni, o nie. Będzie pamiętać, do końca życia. Zamiast jednak płakać i rozpaczać, będzie się śmiać na wspomnienia z nim związane. Po prostu potrzebuje trochę czasu — jak każdy. Musi nauczyć się żyć bez niego, odzwyczaić się od tego, że to do niego leciała jako pierwszego, gdy stało się coś złego lub dobrego.
..........Bo z czasem będzie lżej, na pewno.
..........Dla Lexy także.
..........Na razie jednak obie szukają pocieszenia w zwierzakach. W tych zamkniętych za kratami, smutnych zwierzakach, które marzą jedynie o nowym domu, gdzie znów mogłyby być szczęśliwe. Gdyby tylko mogła, zapewne przygarnęłaby je wszystkie, ale wiadomo, że to nie do zrobienia. Nie ma ani odpowiedniego miejsca, ani czasu na opiekę choćby nad jednym psem, a co dopiero kilkunastoma. Robi jednak wszystko, aby znaleźć im ten nowy, szczęśliwy dom. I to nie tak, że jej się to nie udaje, bo niejeden zwierzak znalazł już swoje miejsce, ale niestety w schronisku co chwila pojawiają się nowe. Te znalezione na ulicy, jak i oddane przez właścicieli, którzy nie mają już czasu albo siły na opiekę nad nimi. I to nie tak, że robią źle, bo lepiej psa oddać, niż wyrzucić, aby zdechł gdzieś z głodu albo wpadł pod samochód. Najgorsi jednak i tak są ludzie, którzy znęcają się nad tymi bezbronnymi zwierzętami. Jeszcze pal licho, gdy trafiają do nich jedynie wystraszone, ale kiedy są wychudzone i często w okropnym stanie zdrowotnym, ma ochotę ich właścicieli udusić gołym rękami. Jak bowiem można zrobić krzywdę tak niewinnym stworzeniom, które pragną jedynie ludzkiej miłości? Naprawdę nie mieści jej się to w głowie.
..........To inteligentne zwierzęta, ale kiedy człowiek je zniszczy… Ciężko potem odbudować ich zaufanie — wzdycha ciężko. Nic dziwnego, że potem się boją, gdy wcześniej były brutalnie bite i traktowane jak śmieci. Ot, system obronny. Pies nie wie, że nie wszyscy ludzie tacy są, więc ucieka od każdego, gdy był źle traktowany choćby przez jedną osobę. — Nie jest to jednak nieodwracalne. Ale trzeba sporo czasu i cierpliwości — dodaje po chwili, uśmiechając się lekko. W końcu szansa na to, że znowu będą wesołe i szczęśliwe nadal istnieje i trzeba się tej myśli uczepić.
..........A co do jutra, to taki plan jak najbardziej mi pasuje. Akurat mam poranną zmianę, więc powinnam być przed obiadem wolna — mówi, wracając do propozycji Lexy. Plusem jest też to, że nie będzie znowu musiała gotować, bo choć umie, nie zawsze chce jej się bawić w kuchni. — Czyli co, do jutra? — Zerka na nią z uśmiechem, biorąc do ręki torebkę, szykując się do odwiedzenia i przebadania psów, o których przed chwilą wspomniała jej Lexy.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cotterman od dziecka otaczała się zwierzętami, miała swoją cudowną gromadę, która towarzyszyła jej podczas gorszych okresów w życiu, jak chociażby walka z nowotworem. Właściwie wciąż posiadała swoje pupile, ale wyjeżdżając z miasta po śmierci Theo ledwo potrafiła zająć się samą sobą i cholera wie jakby skończyła, gdyby nie miała przy sobie Bakera. Nie mogła więc wziąć ich ze sobą, bo o ile z psem by sobie poradziła o tyle z nieświszczukiem czy pająkiem miałaby sporo roboty. Na szczęście wszystkie znalazły się pod opieką ojca Lexy i były obdarzone jedynie ogromem miłości. Czy brakowało jej swoich pupili? Owszem, chyba po części dlatego tak udzielała się w tutejszych schroniskach i znalazła pracę w zoo. Łatwiej było jej odnaleźć się z tym całym swoim bólem pośród zwierząt, a nie ludzi - przy nich nie musiała udawać, że wszystko gra. Mogła być sobą, mogła cierpieć i płakać, kiedy się jej podoba, a robiła to naprawdę często.
— To smutne — ale prawdziwe, niestety. — Dobrze, że jest szansa na odbudowanie zaufania, a nawet jeśli będzie ciężko warto próbować — przynajmniej jedno zwierzę panicznie uciekają przed człowiekiem mniej. Ludzi na tym świecie było zdecydowanie zbyt wiele, wyrządzali więcej złego niż reszta stworzeń zamieszkujących ziemię i byli parszywymi egoistami - w większości. Cotterman nie miała złudzeń, że przeważają ci dobrzy, a także dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nawet jeśli jest ich więcej to nie zmienia faktu, że ci źli mają większe możliwości, dostęp i ogrom funduszy oraz plecy - bo zawsze gdzieś ktoś ich zabezpiecza. Zamiast jednak żyć tym jak wiele zła jest w tym świecie wolała wstać, iść do pracy, a po niej odwiedzić zwierzaki, które doświadczyły smutnej rzeczywistości i umilić im trochę życie.
— Super, to widzimy się jutro — potwierdziła i odprowadziła spojrzeniem Kenzie. Jeszcze chwilę spędziła w towarzystwie psów umilając im czas, a później wróciła do mieszkania, gdzie to w nią uderzyła szara smutna rzeczywistość.


[ k o n i e c ]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/ tu będzie jakiś numer

Kiedy leżąc na kanapie Drew zasugerował, że Aimee przydałby się pies obronny - nie potraktowała tego poważnie. Ot, była pewna, że Loudain robi sobie z niej żarty, że droczy się, przekomarza. Zamiast więc wchodzić z nim w dyskusję, zaśmiała się cicho, zadarła do góry głowę i cmoknęła go lekko w usta. Co w każdej innej sytuacji pewnie rozproszyłoby go na tyle, że zapomniałby o tym, co mówił i skupił się wyłącznie na całowaniu. Tego wieczoru jednak odsunął ją lekko od siebie, pogłaskał po włosach i jeszcze raz powtórzył to co wcześniej, dodając, że się martwi i, że nie chce, żeby sama błąkała się po ulicach miasta. A gdyby tak zamiast z fajką w zębach spacerowałaby z wielkim wilczurem - owszem, wciąż by się o nią obawiał, ale tak jakoś… odrobinkę mniej. A to wystarczyło, żeby Hale nie pytała o nic więcej, po prostu się zgodziła. Bo nie chciała, żeby luby się zadręczał w nieskończoność, żeby drżał na samą myśl o tym, że raz na jakiś czas ciemnowłosa musi opuścić wnętrze swojego mieszkania - wyjść do pracy, na uczelnię, do sklepu, spotkać się z rodziną oraz przyjaciółmi.
Następnego dnia, po tym jak wstali, zaliczyli długi, odprężający prysznic, ubrali się i zjedli śniadanie - władowali się do auta i wybrali się w podróż za miasto, do jednego z największych schronisk w okolicy. Uprzejmi właściciele przeprowadzili z nimi krótki wywiad, nazywając ich przy okazji niezwykle uroczą parą, przez co Aimes resztką silnej woli musiała zdusić w sobie radosny okrzyk. Szczęśliwie, udało się jej nie narobić lubemu wstydu i ograniczyć do przecudnego uśmiechu, który ani na moment nie schodził z jej bladej twarzy, kiedy to przechadzali się pomiędzy siatkami i kojcami.
“Drew, o mój Boże” w pewnym momencie pociągnęła mężczyznę za rękaw, domagając się jego uwagi. “Spójrz tylko, spójrz” poprosiła, zatrzymując się przy małej, włochatej kulce, która nijak nie przypominała owczarka niemieckiego, krwiożerczego dobermana czy innego, czworonożnego mordercy, ale… cholera. Ten niewielki kłębek tak bardzo chwycił ją za serce, że nie mogła inaczej. “Widzisz te małe oczka. Chcę go pogłaskać” jęknęła błagalnie, przenosząc spojrzenie z Loudaina na towarzyszącego im właściciela, który zgodnie z prośbą zmierzał w kierunku sekcji większych, bardziej masywnych zwierzaków. “Proszę, pięknie proszę?” wydęła dolną wargę, a kiedy mężczyzna się nad nią zlitował i wypuścił szczeniaka, kucnęła na chłodnej posadzce, wyciągnęła ramiona i pozwoliła, aby psiak na nią wskoczył, miziając go i drapiąc za uszkiem. “Jaki on maleńki” zaszczebiotała rozpływając się w zachwycie. “Weźmy go do domu, weźmy je wszystkie” wymruczała, czując tak nagły przypływ troski i miłości, że gdyby stała, pewnie ścięłoby ją z nóg.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy mówił, że czuje niepokój gdy choć na chwilę straci ją z oczu - nie żartował. Kiedy mówił, że odchodzi od zmysłów kiedy nawet w biały dzień bez niego u boku szła na zakupy czy wracała z pracy - nie kłamał. Kiedy mówił, że idąc sama przez miasto ma do niego zadzwonić i nawet włączyć tryb głośnomówiący do czasu aż bezpiecznie nie dotrze do domu - był śmiertelnie poważny. I wreszcie kiedy mówił, że powinni przygarnąć psa, który samym wyglądem odstraszy potencjalnych napastników - właśnie tego pragnął. Pomysł może i nieco szalony, ale na pewno nie zły. Na szczęście Aimee nie stawiała oporu, wręcz bardzo dobrze zareagowała. Ani myślał studzić jej zapału i ogólnego entuzjazmu nawet kiedy podekscytowana zaglądała do każdego mijanego boksu piszcząc z zachwytu i ciesząc się jak dziecko na widok sklepowych łakoci. Obserwując ją z boku nie potrafił powstrzymać cisnącego się na usta płytkiego uśmiechu rozbawienia. Jej reakcje tak bardzo go rozczulały, że nie miał serca chwycić jej za dłoń i pociągnąć za sobą przez korytarz jak od początku podpowiadał mu rozsądek. Im dłużej kręciła się przy tych sięgających ledwie ponad kostkę kudłaczach tym bardziej obawiał się, że wybierze sobie pupila zanim jeszcze w ogóle dotrą do tej "właściwej" sekcji. A przecież to nie wchodziło w grę, prawda? Pociągnięty za rękaw zatoczył się jak wańka wstańka i wznosząc lekko brwi popatrzył na merdającego ogonem zza krat, małego, kudłatego zgreda.
- Taaa, uroczy. - mruknął jakoś tak bez przekonania, a potem gwałtownie uniósł obie dłonie w górę jakby chciał zaprotestować przeciwko pomysłowi otwarcia boksu. Wystarczyło jednak, że spojrzał na jej twarz, dostrzegł błaganie w jej oczach i wydętą w podkówkę, lekko drżącą wargę, a zapowietrzył się w mig i zasznurował usta. Cofnął się o krok kiedy "bestia" wyskoczyła z boksu i radośnie merdając ogonem wskoczyła brunetce w objęcia i choć w obliczu tej sytuacji łatwe to nie było - starał się zachować spokój raz jeszcze, cierpliwie tłumacząc swojej sympatii po co tak naprawdę tutaj przyszli.
- Właśnie, maleńki. - powtórzył ostrożnie i podrapał się po policzku. - Aimee, skarbie... Umawialiśmy się, że nie będziemy podejmować pochopnych decyzji, pamiętasz? Mieliśmy obejrzeć wszystkie psiaki i dopiero wtedy wspólnie zastanowić się nad wyborem tego jednego. - ostatnie słowo mocno podkreślił zwracając jej uwagę na ten jeden, drobny ale jakże istotny szczegół. Żadne wszystkie! Jeden jest w sam raz.
- Poza tym... To miał być pies obronny. I nie, jamnik się nie liczy. Wiem, że jak złapiesz go za ogon i zakręcisz się jak bączek wokół własnej osi to na dwa metry nikt się do ciebie nie zbliży ale... nieważne, wiesz co mam na myśli. - uśmiechnął się półgębkiem. Pies to musi być pies. Powinien być duży i samym wyglądem wzbudzać respekt. Takiego kurdupla nikt się na ulicy przecież nie przestraszy! Oczywiście tę kwestię już taktownie przemilczał. - Może rozejrzymy się za czymś nieco... wiesz, większym? - zasugerował zerkając (oczywiście gdy Aimee nie patrzyła) błagalnie na stojącego obok właściciela tego przybytku. Stary, pomóż.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy Drew przyznał, że psiak, który przykuł jej uwagę to doprawdy urocze stworzenie, Aimee była już tak nakręcona i podekscytowana, że nawet nie wyczuła tej delikatnej nutki ironii w jego głosie. Jedynie pokiwała głową i uśmiechnęła się szerzej, bo ten malec… ten malec miał w sobie coś takiego, że od pierwszej chwili, w której tylko go zobaczyła miała ochotę rzucić wszystko, paść na kolana i zacząć miziać go za uszkiem. Był mały, może odrobinkę wychudzony, z lekko naderwanym uszkiem. Inni pewnie omijali go szerokim łukiem, szukając nieco lepiej wyglądających czworonogów, dlatego biedaczek wciąż siedział w klatce. A ona kiedy o tym wszystkim myślała czuła tak przejmujący żal i smutek, bo czyż schronisko to nie był taki sierociniec dla piesków? Czy lata temu sama nie czekała na to, aż ktoś przyjdzie i zabierze ją do domu? Czy na każdych potencjalnych rodziców nie patrzyła podobnym wzrokiem?
“Ale urośnie” mruknęła nie przerywając psot i zabaw ze swoim nowym, futrzanym kolegą, który notabene w pewnym momencie zaczął lizać ją po twarzy na co zareagowała gromkim śmiechem. A gdy już się uspokoiła, zadarła do góry głowę i posłała Drew roziskrzone spojrzenie, bo… czy on właśnie nazwał ją swoim skarbem? Tak, dokładnie. Zrobił to, a jej aż zrobiło się ciepło w okolicy klatki piersiowej. Celowo czy nie - rozczulił ją tym zwrotem na maksa. Do tego stopnia, że na moment zapomniała o merdającym ogonem szczeniaczku - a jej oczy zamieniły się w dwa serduszka. Ciche “awwww” wydostało się spomiędzy jej ust i gdyby nie to, że wciąż byli w towarzystwie właścicieli tego przybytku, pewnie zerwałaby się na równe nogi, rzuciła mu na szyję i mocno go pocałowała. No ale, co się odwlecze to nie uciecze, czyż nie?
“Umawialiśmy? Ja nicze…” już chciała zaprotestować, kiedy przypomniało się jej jak podczas porannego prysznica Loudain wtulił się w jej rozgrzane plecy, odgarnął jej włosy na jeden bok i zaczął całować po szyi, doprowadzając do stanu, w którym zgodziła się na każdy jeden stawiany przez niego warunek, w tym na to, że będzie grzeczna i wstrzyma się ze spontanicznymi, impulsywnymi decyzjami. “Ach, no tak” uśmiechnęła się figlarnie i zagryzła dolną wargę. Słowo się rzekło, a co jak co, Hale była wyjątkowo honorowa. Nie oznaczało to jednak, że w tej sekundzie miała zamiar oddać swojego nowego przyjaciela, co to to nie. Po prostu wzięła go na ręce, a potem razem z nim podeszła do lubego, gotowa do tego, żeby kontynuować ich małą wycieczkę. “Chodźmy dalej” dodała, nie mogąc się oprzeć pokusie, aby ucałować szczeniaczka w czubek tej maleńkiej głowy, na co ten radośnie zapiszczał, miziając ją łapką po policzku.
“Wiem” rzuciła ze skruchą, bo wcale nie chciała go dodatkowo martwić czy stresować, no i wcale nie robiła mu na złość. Po prostu… jak mogłaby przejść obojętnie obok tej małej, biało-brązowej, futrzanej słodyczy? “Tak, rozejrzyjmy się za czymś większym” zgodziła się, łapiąc go za rękę i splatając ze sobą ich palce. Co ze wszystkich małych gestów było zdecydowanie jej ulubionym. A kiedy ruszyli przed siebie, właściciel zaczął pokazywać im klatki z amstafami, wilczurami, dobermanami czy rottweilerami - z typowymi psami obronnymi, które były spore, miały wielkie zębiska i ociekające śliną pyski. “Co sądzisz, któryś wyjątkowo Ci się podoba?” zapytała, kciukiem głaszcząc go po wierzchu dłoni. “Wiem, że chciałbyś dużego psa, jak największego, żeby robił wrażenie, ale czy… będę w stanie go okiełznać? Chodzi mi o… no wiesz, wychodzenie na spacery, o to, czy jakby na mnie skoczył byłabym w stanie się spod niego wykaraskać” dodała, kątem oka spoglądając na berneńskiego psa pasterskiego, który zajmował boks na przeciwko, a który gdyby podniósł się na dwóch łapach, byłby pewnie większy od niej samej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał pojęcia o tym jak bardzo personalnie odbierała całą tę wizytę w schronisku... W najśmielszych przypuszczeniach nie pomyślałby, że porówna to miejsce do sierocińca, w którym swego czasu sama przebywała czekając na swoją nową, upragnioną rodzinę. Może to i lepiej? Jeszcze w przypływie nagłego odmóżdżenia spowodowanego wyrzutami sumienia o to jak łatwo przyszło mu zaszufladkować i odrzucić psiaka, którym ona absolutnie się zauroczyła i to tylko dlatego, że nie odpowiadał jego idiotycznym, mocno wygórowanym kryteriom - sam wcisnąłby jej go w dłonie, nazwał ideałem i pociągnął ją do wyjścia byleby tylko bardziej się już nie pogrążyć.
- Chyba... niewiele. - odparł przykucnąwszy do siedzącej na podłodze brunetki i spoglądając z ukosa na dość drobne łapki trzymanego przez nią zwierzaka. Znawca z niego wprawdzie żaden ale słyszał wielokrotnie opinie, że jeśli szczeniak ma za młodu dość duże, masywne łapy - znaczy to, że wyrośnie na względnie dużego psa. W tym pluszaku jakoś... Jakoś nie pokładał tej nadziei. Jeśli urośnie to raczej niewiele. Uniósł wzrok na roziskrzone oczęta Aimee wyłapując widocznie jej reakcję na zwrot, którym się przed chwilą wobec niej posłużył, a potem uśmiechnął się do niej ciepło i podniósł się do pozycji stojącej. Kolejne jej słowa sprawiły, że uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej się poszerzył przybierając nieco bardziej drapieżnego wyrazu. - Zdradziłaś się właśnie ze swoją słabością... Wiedziałem, że to na ciebie działa ale nie sądziłem że aż tak bardzo. - do tego stopnia bardzo, że stosunkowo łatwo było manipulować nią i wszystkimi jej decyzjami. Cóż... Na pewno jeszcze nieraz to wykorzysta.
Jego czoło zmarszczyło się delikatnie gdy zorientował się, że kobieta wcale nie zamierza odstawiać zwierzaka do boksu, a zabrać go w dalszą przechadzkę po całym schronisku. To zły znak. I tak jak całus w czubek głowy z perspektywy osoby trzeciej był niezwykle rozczulający - Loudain wiedział już, że niełatwo będzie ją przekonać do odstawienia psa do jego bosku. Wywiązała się chyba między nimi jakaś dziwna nić porozumienia co z całą pewnością nijak jej w tej decyzji nie pomoże. Drew nie chciał się z nią spierać i ostatecznie nie odezwał się słowem zaciskając tylko lekko palce wokół jej zgrabnej, szczupłej dłoni i idąc wolno za wskazującym drogę właścicielem tego przybytku. Wreszcie dotarli na miejsce. Szatyn wypuścił z uścisku dłoń brunetki i podszedł bliżej jednego z boksów spoglądając z zachwytem na siedzącą za kratami kupę żywego mięsa. Dorosły, czarny jak smoła, masywny pies z pikowanymi uszami o przeszywającym na wskroś ponurym spojrzeniu siedział w zacienionym kącie boksu łypiąc w milczeniu na odwiedzających swoimi bursztynowymi, pustymi oczyma. Loudain gestem dłoni natychmiast przywołał do siebie Aimee.
- Wygląda jak morderca, patrz jak źle mu z oczu patrzy... - ocenił na szybko uśmiechając się zaraz szeroko pod nosem. - Te mięśnie, łapy i ten potężny, wielki łeb... Zęby to pewnie z łatwością zmiażdżyłyby kości... Weźmy go, będzie idealny. - no i miała swoją odpowiedź na pytanie o to czy któryś mu się podoba. Cóż... Widocznie innych walorów jego zaprogramowany na ochronę Aimee mózg w tej chwili w żadnym psie nie dostrzegał. Zresztą... Pies to pies, jakoś nie oceniał ich w kategoriach "ładny" i "brzydki". Dopiero zawahanie w głosie Aimee sprowadziło go na ziemię. Zmył z twarzy ten swój głupi uśmiech i popatrzył na brunetkę w zastanowieniu.
- O tym akurat jakby... nie pomyślałem? - burknął wzruszając bezradnie barkami. O jeju, jeju. Wielka mi rzecz. Nikt nie był przecież nieomylny! Niestety znowu miała rację. Ktoś o posturze tak drobnej jak ona mógłby nie być w stanie utrzymać nagle zrywającego się na smyczy za wiewiórką psa. Zwłaszcza psa TAKICH rozmiarów. Loudain zmarszczył lekko brwi intensywnie myśląc nad jakimś sensownym rozwiązaniem tegoż problemu.
- Więc weźmy szczeniaka, może niekoniecznie takiego który wyrośnie na podobną jemu... - tu wskazał dyskretnie siedzącego w boksie cane corso. - ...maszynę do zabijania, ale proszę cię niech to będzie względnie duży pies. Pójdziemy z nim na szkolenie, nauczymy dobrych manier i chodzenia na luźnej smyczy. - wychodził z założenia, że szczeniaka będzie ułożyć dużo łatwiej - ze starszym trzeba najpierw zbudować więź a to niestety nie zawsze jest łatwe zwłaszcza w przypadku psów schroniskowych gdzie zdecydowana większość zaznała krzywdy ze strony swoich poprzednich, ludzkich opiekunów. Nigdy nie można być tak naprawdę pewnym czy zwierzak którego chcemy zabrać do domu aby na pewno jest stabilny psychicznie, a szczeniak? Szczeniak to czysta karta.
- Na szczenięta dużych ras jest akurat dość spory popyt, na tę chwilę mamy tylko około 3-4 miesięcznego psa w typie wyżła weimarskiego ale nie jestem pewien czy spełni państwa oczekiwania. - odezwał się właściciel prowadząc ich zaraz do właściwego boksu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No dobra, może sama do końca nie wierzyła w to, że ta puchata kulka urośnie do niebotycznych rozmiarów, ale… czy każdy pies obronny musiał być wielki i ważyć sto kilo? Nie wystarczyły ostre zęby i szpiczaste pazury? Z błaganiem w oczach spojrzała na lubego, gdy postanowił przy nich przykucnąć i poddać szczeniaczka szczegółowym oględzinom. Widziała to zawahanie na jego twarzy, niepewność, nieme pytanie jak odciągnąć ją od futrzaka. Uśmiechnęła się więc do niego tak pięknie jak tylko umiała, z jakąś taką nadzieją, że choć trochę to go rozproszy i da jej tych kilka cennych minut, żeby znaleźć rozwiązanie, które usatysfakcjonuje ich oboje. A wtedy Drew się rozpogodził, kąciki jego ust drgnęły ku górze, a ona choć zupełnie tego nie planowała, przepadła. Znowu. Jakby wbrew jej woli cała jej uwaga skupiła się na jego miękkich, idealnie wykrojonych wargach, na tych rozkosznych dołeczkach, które pojawiły się w jego policzkach, na tym jak świetnie dziś wyglądał. Cholera. Skup się, Aimee - powtarzała w myślach, ale jakoś ciężko było jej to zrobić, kiedy był tak blisko, że swoim ciepłym oddechem rozwiewał jej włosy.
Poruszyła się niespokojnie, dostrzegając ten dziki błysk w jego oczach, a potem słysząc jego słowa, cicho się zaśmiała.
“Nie ciesz się przesadnie. Tak się składa, że i ja znam kilka sztuczek i doskonale wiem, co na Ciebie działa. Powiem więcej, mogę się z Tobą założyć, że o niektórych nie masz najmniejszego pojęcia i gdybym skorzystała z nich tutaj, teraz, w trzy sekundy owinęłabym sobie Ciebie wokół palca” uniosła brwi do góry w wyzywającym geście, bo co jak co, droczyć się z nim uwielbiała. I choć Drew miał doskonałą rację, wystarczyło kilka przeciągłych pocałunków, jego dłonie zaciskające się wokół jej wąskiej talii czy opuszki palców przyjemnie sunące po rozgrzanej skórze - działało to w obie strony. Hale była pod jego urokiem, podobnie jak i on nie potrafił pozostać obojętnym na jej wdzięki. Loudain nie musiał się jednak obawiać, że ciemnowłosa jego uległość któregoś dnia wykorzysta w jakiś niecnych zamiarach. Nie byłaby się w stanie do tego posunąć. Nigdy.
Wciąż wyraźnie rozbawiona podniosła się z klęczek i z psiakiem na rękach kontynuowała ich mały spacer, rozglądając się dookoła. A gdy ukochany znów się odezwał, przeniosła spojrzenie na przesiadujące w zaciemnionym kącie klatki wielkie, masywne zwierzę, które już samym swoim wyglądem budziło w niej obawę. Co dopiero, gdy otworzyło paszczę, a spomiędzy rozdziawionego pyska wydostało się głośne warknięcie. Odruchowo zrobiła krok wstecz, plecami przylegając do klatki piersiowej szatyna, tak, że mógł wyczuć nie tylko jej subtelne drżenie ramion, ale też mimowolne spięcie wszystkich mięśni.
“Mhm, wygląda na mordercę” zgodziła się, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie chciała z góry skreślać jego wyboru i tym samym sprawiać mu przykrości, z ulgą więc przyjęła, gdy zrozumiał jej aluzję i sam przyznał, że ważąc tych pięćdziesiąt kilo nie utrzyma olbrzyma na smyczy i nie zapanuje nad nim, gdy ten z jakiegoś powodu zbuntuje się na spacerze. “Hej, spokojnie. Robimy to po raz pierwszy, to dla nas nowe. Powoli, powolutku, na pewno coś znajdziemy” dodała miękko, wspinając się na palce i skradając mu buziaka. A wtedy on zaproponował, żeby przygarnęli szczeniaka, po czym zaczął opowiadać o wszystkich tych rzeczach, które zrobią razem, a ona… znów… z podekscytowania mało nie zaczęła przebierać nogami, bo bardzo podobał się jej sposób, w jaki Drew o tym mówił. PrzygarnieMY, pójdzieMY, nauczyMY. Muzyka dla jej uszu.
Gdy właściciel zaczął ich prowadzić do wcześniej wspomnianego wyżła weimarskiego, Aimee uśmiechnęła się szeroko, bo… miała jakieś takie dobre przeczucie i nie mogła - nie chciała - się go pozbyć. Poprosiła, aby tak jak w przypadku malucha, którego cały czas trzymała na rękach mężczyzna otworzył klatkę, a potem postawiła pluszaka na ziemi, ciekawa tego, czy psiaki się ze sobą dogadają. I rzeczywiście, po tym jak już się okrążyły, obwąchały i dwa razy zaczepnie trąciły nosami, zaczęły się bawić. A kiedy już się zmęczyły, mniejszy znów zakręcił się wokół kostki dziewczyny, a większy natychmiast poszedł w jego ślady. Pogłaskała więc go za uszkiem, zatapiając palce w jego miękkiej, lśniącej sierści.
“Jest idealny. Oba są idealne. Wiem, że umawialiśmy się na jednego, ale spójrz tylko na nie. Naprawdę musimy między nimi wybierać, kiedy możemy zabrać do domu oba?” zapytała, nerwowo zagryzając dolną wargę. “Mamy wystarczająco dużo miejsca” dodała, próbując utrzymać równowagę, no bo… pluszak zajmował raptem dziesięć centymetrów kwadratowych, wolna podłoga to było tak naprawdę ich najmniejsze zmartwienie. “Będę je kochać jednakowo mocno. Obiecuję też, że żaden z nich nie zagrozi Twojej pozycji” dodała, pozwalając sobie na cień uśmiechu.
Aimee Hale | Blinding
Obrazek Obrazek
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostre zęby i szpiczaste pazury zdecydowanie nie wystarczą! Potrzebna jest też masa i upór wpisany w charakter. Dla przykładu takie owczarki belgijskie malinois odpowiednio wyszkolone są tak oddane pracy, że nawet mocno poturbowane nie odpuszczają i wciąż dają z siebie wszystko walcząc do upadłego. Drew był po prostu przekonany, że tak małego psa wystarczyłoby raz solidnie kopnąć i prawdopodobnie nie byłby już w stanie podnieść się na łapy (a jeśli nawet to tylko po to by uciec w popłochu z podkulonym ogonem). Nie mówił o tym w głos z dość oczywistych powodów - brzmiało bardzo okrutnie. Nie chciał przywoływać do jej głowy tak przykrych obrazów, nie chciał by martwiła się o to zawczasu albo co gorsza - rozmyśliła się jeszcze w kwestii przygarnięcia schroniskowego psiaka. Choć lubił zwierzaki i szanował każde żywe stworzenie - zdrowie i życie Aimee zawsze będzie dla niego na pierwszym miejscu. Pies musi mieć takie same priorytety, tego właśnie przede wszystkim od niego oczekiwał.
Z rozmyślań wyrwał go dopiero przekorny ton brunetki. Popatrzył zaintrygowany w jej stronę i obdarzył ją rozbawionym uśmiechem. - Teraz to mnie zaciekawiłaś... Szkoda, że nie jesteśmy sami bo chętnie przekonałbym się co za asy skrywasz w rękawie. - niektórych rzeczy się nawet domyślał - jak każdy miał wszak swoje słabości, a na tym etapie znajomości Aimee była ich pewnie bardziej niż świadoma, ale... to jednak ta druga część jej wypowiedzi zaintrygowała go najbardziej. Nie miał pojęcia jak to robiła ale już w zasadzie połknął haczyk. Zamiast skupić się na tym po co tutaj przyszli - na oglądaniu psów i wyborze tego, którego ostatecznie zabiorą do domu - jego myśli krążyły wokół słów które przed chwilą wypowiedziała. Co na niego miała? Czego nie był świadomy, a co być może wielokrotnie już bezwstydnie wykorzystała? Warkot zza krat przyciagnął go na ziemię, a on kiwnąwszy brunetce zgodnie głową udał się wraz z nią do boksu małego wyżła. Kiedy drzwiczki otworzyły się z cichym zgrzytem - spodziewał się istnego armagedonu ale - o dziwo - oba psy bawiły się względnie grzecznie i spokojnie. Miał tylko nadzieję, że nie jest to kwestią braku śmiałości (do czego miały chyba prawo przy pierwszym spotkaniu) i po dotarciu do domu nie zamienią się nagle w dwa buszujące między meblami diabły. Zaraz... Wróć. Przecież mieli wziąć jednego!
- Nie. - odparł niemal natychmiast nawet na nią nie patrząc. - Nie ma mowy. Jeden szczeniak w domu to duża odpowiedzialność, masa wydatków i kłopotów, a co dopiero dwa na raz? - sam sobie przytaknął by poczuć się nieco pewniej ale wystarczyło, że na nią spojrzał i momentalnie zmiękło mu serce. Błąd. Nie powinien był patrzeć. Zdecydowanie nie powinien. Cóż... Nawet jeśli bardzo chciał - nie potrafił pozostać nieczułym wobec błagalnego spojrzenia jej ciemnych, błyszczących oczu. To ile radości sprawiało jej patrzenie na brykające wokół jej nóg szczeniaki i to z jaką czułością czochrała je kolejno za kosmatymi uszami było tak cholernie rozczulające, że po prostu nie miał serca jej się sprzeciwić. Nie zniósłby zresztą powrotnej drogi do domu gdyby w swej decyzji pozostał nieugięty. Miałby potworne wyrzuty sumienia ilekroć tylko spojrzałby na jej zbolałą, smutną twarz i wygięte w podkówkę wargi.
- To już zakrawa o szantaż emocjonalny, wiesz o tym, prawda? - westchnął ciężko i przeczesawszy nerwowo dłonią włosy przykucnął na podłodze by lepiej przyjrzeć się psiakom. Zacmokał cicho przywołując je do siebie, a potem poczochrał delikatnie palcami ich miękkie futerka. Oczywiście więcej uwagi poświęcił weimarowi pozwalając mu nawet wspiąć się przednimi łapkami o jego kolano. Nie znał się może i jakoś szczególnie na psach ale... Był przekonany, że ten konkretny jednak trochę urośnie. Tylko czy to wystarczy?
- Czy to jedna z tych twoich tajemniczych sztuczek? Bo nie wiem jak to robisz, ale najwyraźniej działa. - posłał jej delikatny, acz wesoły półuśmiech, a potem w geście kapitulacji uniósł wymownie obie dłonie. - Dobrze, poddaję się... Niech będzie, weźmy oba. - spodziewał się nagłego wybuchu radości i niepomiernego szczęścia dlatego podniósł się z podłogi co by w nagłym przypływie czułości wpadając mu w ramiona całkowicie nie zwaliła go z nóg, a potem ściskany przez jej drobne, szczupłe ramiona, których nikt nie posądziłby pewnie o tak ogromne pokłady siły - zmarszczył śmiesznie czoło. Chyba dopiero teraz dotarł do niego sens ostatnich, wypowiedzianych przez nią słów. Jak to "żaden z nich nie zagrozi jego pozycji"?
- Wcześniej nawet by mi to przez myśl nie przeszło, a teraz... zaczynam czuć się niepewnie. - słowa te wypowiedział rzecz jasna w żartobliwym tonie, nie wierzył jakoś w to że mogliby się poróżnić o zwierzaka, że kiedykolwiek mógłby być o niego zazdrosny... Ciekawe czy tego samego zdania będzie za kilka dni, kiedy całą czwórką zamieszkają pod jednym dachem?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Interbay”