WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spodziewał się tego. Jeszcze w klubie, kiedy ten zapierał się przed wspólnym wyjściem, przebiegło mu to przez głowę. Podobnie jak akcja z numerem, która i tak skończyła się na korzyść Caspera, była podejrzana, a on mimo wszystko nie był głupi. Wyjaśnień było kilka, jasne, ale tym najbardziej oczywistym był partner, co okazało się być strzałem w dziesiątkę. Odpowiedź na moment go zamknęła, jakby musiał na nowo przeanalizować sytuację, ale nie zajęło to długo. Zaraz wrócił do poprzedniego nastroju dumnego kociego ojca, jakby kompletnie nic się nie stało. Bo właściwie tak było. Nie widział powodu, aby się tym przejmować, Jeff miał przecież swoje własne sumienie i dopóki nie powie mu wprost, że ma się odwalić, Cas nie zamierzał się wycofywać. - Od... jakoś trzech lat? Przyłaził tu codziennie i domagał się jedzenia, co go wystawiłem za drzwi to wracał z następnym klientem i zwalał mi wazony z półek. No to wziąłem go do siebie, nikt się po zgubę nie zgłosił. Mój pierwszy i ostatni współlokator, nieoceniona pomoc podczas samotnych wieczorów, najlepszy kompan do musicali, największa cholera jaką w życiu poznałem - wyliczył cechy swojego czworonoga, jeszcze raz spojrzał na pokazywane Jeffowi zdjęcie i schował telefon do kieszeni. Starczy tego dobrego, bo jak się rozgada to nigdy się nie zamknie.
Wysłuchał wyjaśnień co do pracy z rozbawionym uśmiechem i pokiwał głową. - Ta, to jakoś bardziej pasuje - przyznał, jak najbardziej potrafiąc wyobrazić go sobie w stereotypowych okularkach nerdach, pochylonego nad klawiaturą i wstukującego jakieś skomplikowane symbole z prędkością światła. Owszem, większość jego pojmowania świata brała się z kiczowatych filmów. - Chociaż... jesteś całkowicie pewien? A co jakbym właśnie się wygadał, że hoduję na tyłach, powiedzmy... niekoniecznie legalne substancje, co wtedy? - zainteresował się zniżonym tonem, z błyskiem w oczach, który nie sugerował nic dobrego. Wyciągnął ręce do przodu, stykając je ze sobą w nadgarstkach i spojrzał na Jeffa z zadziornym uśmiechem. - Nie zechciałbyś mnie wtedy przymknąć, panie z FBI? - dokończył myśl i poruszył znacząco brwiami, ciągnąc ten mały teatrzyk jakby był na castingu do niskobudżetowego filmu porno. Świetnie się przy tym bawił, miał naprawdę silną ochotę się roześmiać, ale wolał najpierw doczekać reakcji rozmówcy.
- A, tak, no, pracuje. Lottie. Znaczy, Charlotte Hughes, agentka, taka o, trochę niska, blondynka - opisał nieskładnie, podnosząc dłoń mniej-więcej na wysokość swojej siostrzyczki, chociaż raczej odjął jej kilka centymetrów. On uznawał ją za niską, bo była niższa od niego, ale patrząc na to, że Jeffie był jeszcze wyższy, raczej trafił z określeniem jej w ten niezbyt konkretny sposób. Nie wiedział ile kobiet pasujących do opisu mogło tam pracować, w jego oczach tylko ona, no przecież, w końcu była jedyna w swoim rodzaju. Hughesów nie dało się pomylić z nikim innym! - Potop być może za całokształt, a tak to budzik mi nie zadzwonił i musiałem zapierdalać z drugiego końca miasta i teraz wiszę ziomkowi ze sklepu obok flaszkę za ogarnięcie dostawy. I to raczej była bezpośrednia odpowiedź losu na to, że wylazłem wczoraj do baru i zgubiłem gdzieś kumpla... Cholera, on nawet nie jest stąd, ciekawe czy się jakoś w mieście odnalazł, czy właśnie topi się w jakimś rowie - mruknął, krzywiąc się na wspomnienie zarówno poranka, jak i swojego braku pomyślunku po alkoholu. Powinien do niego napisać. Wygrzebał telefon, odblokował, wystosował wielce dyplomatycznego smsa o treści "co tam?" i... Nic się nie wydarzyło. - Chyba... sprawdź zasięg, coś chyba jebło z liniami - polecił mężczyźnie, kiedy spojrzał w róg ekranu i przywitał co wesoły brak kresek zasięgu. Pięknie. Jeszcze lepiej. Parsknął śmiechem na jego porachunki z herbatą, wbrew jego sceptycznemu podejściu wyraźnie świetnie się tam bawił. - Zdecydowanie zapewniasz, kotku, nawet nie wiesz jaką - odparł i zaraz "kotek" zniknął mu sprzed twarzy, zalany nagłą falą ciemności. Nawet znajdujące się w pomieszczeniu okienko chuja dało, niebo zasnute było tak grubą warstwą burzowych chmur, że nie przebijało przez nią żadne światło. No, prawie. Momentalnie pomieszczenie zostało rozświetlone przez błyskawicę, przez co Cas wzdrygnął się z zaskoczenia. - Matkoboskacotobyło - wymamrotał na wydechu, spoglądając lękliwie w stronę szyby i ponownie na telefon, aby odpalić latarkę. - No to, uhh, pewnie mam jakieś świeczki? Chętny na romantyczną kolację? - zaproponował, próbując poprawić nastrój i ukryć fakt, że przed chwilą serce prawie wyskoczyło mu z piersi. Podniósł się z krzesła i zaczął przeglądać szuflady biurka. Zawsze ładował tam pełno zbędnych śmieci, musiał mieć gdzieś... a-ha! Triumfalnie wygrzebał paczkę podgrzewaczy o zapachu lawendy i położył je na blacie. - W lodówce być może mam jakiś alkohol. Teraz tak, nie pozywaj mnie do żadnego sanepidu czy czego tam jeszcze, a w zamian mogę się podzielić - zaoferował. Skoro i tak mogli tam zginąć to przynajmniej wolał zrobić to po swojemu!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeffrey nie miał pojęcia, że Cas nie planował się wycofywać, więc nie widział powodu dla którego miałby mu mówić, że ma się odwalić. Był trochę głupi jeśli chodziło o flirtowanie, a przede wszystkim nie widział powodu, dla którego brunet miałby się nim w ogóle interesować. Zdaniem Jeffa mógł mieć każdego, więc nie przeszło mu nawet przez myśl, że wciąż będzie próbował go podrywać. Przecież był nudny i nie uważał się też za przystojnego. Nie było niczego, czym mógłby go zainteresować. Na chwilę między nimi pojawiła się cisza, a Jeffrey jedynie posłał mu pytające spojrzenie, kiedy w ogóle nie skomentował statusu jego związku, tylko wrócił do zachwycania się kociakami. W sumie był mu za to nawet wdzięczny bo w obecnej sytuacji nawet nie wiedział jak ma komentować swój związek, dużo lepiej szły mu rozmowy na temat Blue.
-Tak, wiem.- wzruszył ramionami , bycie informatykiem do niego pasowało i już nawet nie próbował zaprzeczać tym stereotypom. Uśmiechnął się tajemniczo słysząc o nielegalnych substancjach. -Masz tutaj jeszcze jakieś tajemnicze pomieszczenie?- zainteresował się, być może chciał go podejść, a później zgłosi wszystko swoim kolegom z pracy. Spojrzał na niego pytająco, kiedy ten wyciągnął złączone ręce w jego kierunku. -Być może.- odchrząknął. Kompletnie nie rozumiał tego pojawiającego się napięcia w powietrzu, kiedy tylko Casper pojawiał się obok. Co to za jakieś głupoty. -Ale nie tym się zajmuję, nie mam doświadczenia w przymykaniu ludzi, ani zakuwaniu w kajdanki.- szybko wrócił na ziemię uśmiechając się przy tym niewinnie, kompletnie ignorując podteksty, które Casper ciągle rzucał w jego stronę. Chociaż ignorowanie ich wcale nie było łatwe.
-Kojarzę, nie znamy się osobiście ale wiem o kim mówisz.- kojarzył Charlotte, a przynajmniej tak mu się wydawało po tym opisie. Nie miał okazji bezpośrednio z nią pracować, ale coś mu świtało, ze ktoś taki pracuje w tym samym budynku.
-Dobrze, że masz tutaj obok kogoś kto w razie czego ogarnie co trzeba.- gdyby nikt w pobliżu nie miał kluczy to dopiero pojawiłby się problem. Flaszka przy tym to pikuś. Jeffrey właśnie miał mu zaproponować, żeby może napisał do kumpla, ale Casper najwidoczniej wpadł na taki sam pomysł. Pogoda była słaba i nie zapowiadało się aby szybko miała się polepszyć. Crawford widział to w coraz ciemniejszych barwach i w ogóle mu się to nie podobało. Miał nadzieję, że to chwilowe oberwanie chmury. Zmarszczy brwi sięgając po swój telefon. -Szlak by to...- mruknął. -Nic, nie mam zasięgu.- podniósł nawet rękę do góry, jak jakiś pacan z nadzieją, że to pomoże. Mógłby wtedy napisać do Lexy, do Atlasa, do kogokolwiek, że żyje ale mają zajrzeć do Kluski, bo to ona liczyła się w tym wszystkim najbardziej. Chyba właśnie zrozumiał panikę swoich rodziców, kiedy spóźniał się dziesięć minut do domu. Teraz sam panikował, kiedy nie wiedział co dzieje się z jego dzieckiem.
Dobrze, że nie musiał odpowiadać! Poczuł znowu ciepło na policzkach, kiedy Cas nazwał go kotkiem, ale na całe szczęście w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. -Nie, nie, nie, to są jakieś jaja.- dlaczego to się działo i dlaczego utknęli właśnie tutaj... Mógł iść od razu do domu, byłby całkowicie przemoczony ale przynajmniej miałby szansę tam dotrzeć. Teraz te szanse już całkowicie zmalały, ulice były nieprzejezdne, w mieście nie było prądu ani zasięgu. -Idę do domu, nie zostawię Blue samej, coś jej się stanie i nigdy sobie nie wybaczę. - oho, chyba zaczął trochę panikować, bo już nawet podniósł się z krzesła ale w pomieszczeniu było tak ciemno, że nie miał pojęcia jak ma dostać się do wyjścia. Potknąłby się pewnie zaraz po zrobieniu pierwszego kroku, Zrezygnował z tego, przynajmniej na ten moment.
Latarka w telefonie Casa na szczęście nieco oświetliła pomieszczenie. -Wolałbym romantyczną kolację w innych okolicznościach.- ale tak ogólnie, co nie. Nie że z Casperem, mowy nie ma, nawet o tym nie pomyślał. -Być może? Dużo ryzykujesz. Najpierw zakuję Cię w kajdanki, a potem zadzwonię po sanepid.- tyle że i tak w tym momencie sanepid nie dojedzie, a Jeffrey go stąd nie wyprowadzi, więc plan był bardzo kiepski. Przez brak zasięgu nie był nawet w stanie sprawdzić co dzieje się w mieście bo internet też odmówił mu posłuszeństwa. Póki co odpalili świeczki i zrobiło się przyjemniej, kiedy pomieszczenie choć trochę się rozjaśniło i to nie przez błyskawicę. -Chyba naprawdę tutaj utknęliśmy, więc chętnie się czegoś napije, bo inaczej nie wiem czy to zniosę... ale może pójdę do domu, przebiegnę się, będę za pół godziny, to tylko deszcz.- tylko deszcz... wyjście stąd byłoby na pewno najgłupszym pomysłem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ta cała rozmowa była dla niego interesująca, przede wszystkim dzięki uporowi Jeffa, temu płynnemu odpychaniu rzucanych w jego stronę sugestii, jakby kompletnie ich nie pojmował. Spojrzał podejrzliwie na jego uśmiech niewiniątka i wywrócił oczami, chociaż humor go nie opuszczał. Brał to za wyzwanie, chociaż sam nie był pewny do czego chce tym doprowadzić. Zamierzał po prostu kontynuować swoją gadkę, dopóki ten się nie złamie i nie przestanie zgrywać aniołka. Mogło to pójść w wiele kierunków, nawet jakby miał go tym wkurwić, przynajmniej dostałby reakcję inną niż wymijanie tematu.
Ich rozmowa została jednak ucięta masą nagłych problemów, zarówno z zasięgiem jak i prądem, co na szczęście dało się chociaż odrobinę naprawić nikłym światłem z podgrzewaczy. Cas nie zamierzał się ograniczać i porozstawiał je po biurku, przy okazji prawie przypalając sobie teczkę z dokumentami, więc sprawnie ją zamknął i upchnął do szuflady zanim stałaby się tragedia. Większość istotnych spraw miał wbitych w komputer, ale niektóre faktury musiał trzymać w formie fizycznej, utrata ich przysporzyła by mu zdecydowanie zbyt wiele problemów.
- O nienienie, nigdzie stąd nie idziesz. Kurwa, ja kumam, że boisz się o Kluskę, ale lepiej dla niej jak wrócisz do domu później niż wcale - skomentował jego momentalną panikę, podnosząc na mężczyznę wzrok znad zapalniczki, którą powoli odpalał świeczki. - Z kolei ja sobie nie wybaczę jak Cię puszczę wolno i spadnie na Ciebie drzewo, więc sadzaj swój śliczny tyłeczek na krześle i wara mi się stąd ruszyć - polecił mu i utrzymał na nim twarde spojrzenie, wyraźnie nie przyjmujące sprzeciwu. Mógł czasem wpadać na debilne pomysły, nawet całkiem często, ale kiedy sytuacja była tak poważna nawet on wiedział, że lepiej zostać w bezpiecznym miejscu niż zapuszczać się na samobójcze wyprawy.
- Oh, czyli jednak masz kajdanki? Kusisz, Jeffie, kusisz - poinformował go, odkładając zapalniczkę na biurko i podnosząc się z miejsca, aby otworzyć lodówkę, która... no tak, już nie chłodziła. A magiczne elfy już nie zapalały w niej światełka przy ruchu drzwiczek. Pomagając sobie telefonem przejrzał półki i wygrzebał z jednej butelkę białego wina. Miał ją tam w konkretnym celu, jako że parę dni wcześniej umówił się z siostrą na zakrapiane wiązanie bukietów, ale teraz nie był pewny nawet czy dożyją jutra, więc mogli je otworzyć już teraz. Gorzej, że nie przemyślał jednego problemu. - Kurwa. Jebany korek - wymamrotał, bo oczywiście, że nie miał tu korkociągu, zazwyczaj jednak nie pił w robocie. Z westchnieniem przegrzebał szafki i wyciągnął nożyczki, po czym opadł ciężko na podłogę i zabrał się za otwieranie butelki po harcersku. - "Tylko deszcz" - prychnął, nawet nie podnosząc na faceta wzroku, zbyt zajęty wbijaniem ostrza w korek. W pewnym momencie zbyt mocno ścisnął trzymany przedmiot, przez co niedawno zagojona rana na palcu zaprotestowała nagłym zastrzykiem bólu i syknął zaskoczony. Zacisnął na chwilę dłoń, odetchnął i wrócił do roboty. - Wiesz kto też tak zapewne powiedział? Ci wszyscy co nie wleźli na ten wielki statek, co to... te zwierzęta wiózł i ten... Coś tam z tęczą było. Nie przeżyli, okej? Wyjdziemy jak się uspokoi - zadecydował, zdecydowanie nienajlepszy w przypominaniu sobie treści książek religijnych. Coś tam mu rodzice próbowali za dziecka przekazać, podstawy zostały, całą resztę wypłukał gejowską propagandą i żyło mu się... w sumie tak samo, ale bez zbędnych informacji w głowie. - A jakby groziło nam zostanie tu na noc można spróbować dostać się do mnie, mieszkam dosłownie dwie ulice stąd. Wciąż ryzykowne, ale lepsze to niż spędzenie nocy na podłodze... Co wcale nie zmienia faktu, że naprawdę jestem dobrą poduszką - zapewnił go ponownie, żeby nie było, że nagle się wycofuje z tych zapewnień. Kiedy wcisnął nożyczki do końca, przytrzymał butelkę między udami i powoli zaczął wykręcać nieszczęsny korek, niemalże modląc się, aby nie zaczął się łamać, bo wtedy to byłaby prawdziwa chujnia. Kolejna błyskawica rozjaśniła wnętrze i znowu drgnął, ale tym razem znacznie bardziej się tego spodziewał. - Ja pierdole. Widzisz? Nie chcesz być teraz na zewnątrz. A zwłaszcza przez pół godziny. Wyjmiesz jakieś szklanki? Kieliszków jeszcze tu nie zniosłem - dał mu zajęcie, wskazując ruchem głowy szafkę, z której wyjął wcześniej kubki do herbaty. Jeff przynajmniej będzie mógł się czymś zająć zamiast szykować się beznadziejną drogę przez pół miasta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak Jeffie już przestanie zgrywać aniołka to może być naprawdę różnie, póki co wymijanie tematu wychodziło mu najlepiej. Nie chciał się w to wszystko pchać, doskonale wiedział, że może być różnie, że w pewnym momencie może nie wytrzymać i albo każe mu spadać... albo wręcz przeciwnie. Miał jednak nadzieję, że od tej chwili dzieli ich jeszcze sporo czasu, do którego zdąży się stąd wydostać, dotrzeć do domu i o tym zapomnieć.
To był jakiś cyrk, jak sytuacja rozwinęła się tak dramatycznie w przeciągu dosłownie chwili... Jeszcze jakiś czas temu Jeffrey spokojnie (prawie) wychodził z pracy i nic nie zapowiadało takiej masakry. Pewnie, deszcz, burza, normalne, ale brak prądu, pływające miasto? Z każdą minutą wydawało się być coraz gorzej, a Crawford totalnie nie był na takie coś przygotowany. Z każdą minutą zaczynał coraz bardziej żałować tego, że nie poszedł od razu do domu bo zostawienie Blue samej wydawało się być naprawdę nieciekawe. Musiał jak najszybciej coś wymyślić. -Jezu, nic mi nie będzie, co panikujesz.- wyłapał jego twarde spojrzenie znad zapalniczki, na co uniósł z zaciekawieniem brwi. -Poza tym co to dla ciebie za różnica czy porwie mnie wiatr, zmiażdży mnie drzewo czy uto... - przerwał momentalnie, zdając sobie sprawę z tego, że może zalać ich woda, a z topieniem się akurat miał bardzo złe wspomnienia, woda była jego największą fobią. -Nieważne, nie znamy się, nic to w twoim życiu nie zmieni, więc jak będę chciał stąd wyjść, to wyjdę.- o, no właśnie. Nie wyjdzie, dobrze o tym wiedział, nie zdoła dostać się do Kluski, nie teraz kiedy zdał sobie sprawę z tego, że miasto zalewa woda. Oczywiście nie było szans aby się w niej utopił, ale wystarczył fakt, że tam była i wiatr czy pioruny nie wydawały się być w ogóle zagrożeniem.
-Mooooże...- znów uśmiechnął się niewinnie. Nie miał, skąd miałby je mieć, nie bawił się w takie gierki, nie miał z kim i nawet nie wiedział czy by go to kręciło. Nawet normalny seks w jego życiu nie istniał, a Casper od razu rzucał go na głęboką wodę. Obserwował go przez chwilę, kiedy podniósł się z miejsca i podszedł do lodówki. Był przystojny, był w jego typie ale to byly tylko głupie myśli w obliczu dramatu jaki ich spotkał. Zaśmiał się na jego słowa. -Da się to załatwić innymi sposobami.- stwierdził, na pewno tak było, kiedyś próbował wepchnąć korek do butelki ale było to upierdliwe, ale słyszał też o innych sposobach. Któryś z nich musiał być skuteczny. -No, na przykład tak.- zmarszczył brwi, widząc że Cas zabiera się za wbijanie nożyczek w korek, a oprócz prychnięcia zaraz usłyszał syk, więc spojrzał na niego kontrolnie. -W sensie na arkę?- upewnił się, chociaż podobnie do bruneta zbędne informacje religijne wyrzucił ze swojej głowy, chociaż był pewny, że lepiej będzie dla wszystkich, jeśli jego rodzice się o tym nie dowiedzą. -Na noc? Nie mogę tutaj zostać na noc.- tak, wszyscy wiemy, kot został sam w mieszkaniu. -Ale w razie czego mam zamiar wypróbować czy naprawdę jesteś taką dobrą poduszką.- uśmiechnął się. Jasne, podkładaj się Jeffie, a za chwilę dalej się zawstydzisz i zmienisz temat. Dobrze, że teraz ich głównym zajęciem było otworzenie wina, znaczy się Caspera, bo Jeff nadal siedział w miejscu, krzywiąc się tylko kiedy słyszał odgłosy dochodzące z zewnątrz.
-Boisz się burzy, Caspi?- zapytał, widząc jak drgnął. Teraz miał na niego lepszy widok, kiedy świeczki oświetlały pomieszczenie. Wstał z miejsca podchodząc do szafki, z której brunet wcześniej wyciągał kubki. Wziął z niej dwie szklanki i wrócił do Casa, siadając obok niego na podłodze. -Daj, pomogę ci.- odstawił szklanki obok nich i sięgnął do butelki, żeby ją przytrzymać. To powinno ułatwić wyciąganie korka. -To tylko burza tak? Ale za pół godziny może być gorzej, a w tym czasie dotarłbym do domu.- odpowiedział. -Zaraz spróbuję napisać do sąsiada, żeby zajął się Kluską.- westchnął wiedząc, że i tak nie ma co liczyć na wyjście stąd, chociaż na powrót zasięgu także nie liczył. -Spróbuj nie rozwalić tego korka.- złapał mocniej za butelkę, a kiedy już się z tym uporają spróbuje złapać zasięg i skontaktować się z Jessem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teoretycznie nie miał prawa zatrzymywać go tam siłą, ale dokładnie taki miał zamiar, jeśli Jeff zdecydowałby się jednak wybyć w pojedynkę na walkę z żywiołem. Nie był do końca pewny czy miał faktyczne szanse utrzymać go w miejscu, ale warto było spróbować. Rozumiał jego stres, strach o kota, bo sam odczuwał to samo, ale na ten moment nie wyobrażał sobie wylezienia na ulicę. A tym bardziej podróży do innej dzielnicy, nawet jeśli wziąłby samochód. Deszcz walił w okna, rozwścieczony wiatr wpadał ze świstem przez zwykle niezauważalne nieszczelności w ramie, a pobliskie drzewa pewnie chyliłyby się niebezpiecznie nad ziemią, jeśli w ogóle dałoby się je zobaczyć.
- Nie ma znaczenia czy znamy się tydzień, miesiąc czy pięć lat, Jeffie, nie zamierzam być ostatnią osobą, która widziała cię żywego i dała ci po prostu wyjść w środek piekła - odparł, nic sobie nie robiąc z jego przekonania, że może robić mu się żywnie podoba. To wyłącznie bardziej grało mu na nerwach, bo cała ta jego wolność wyboru oznaczała w tym momencie zagrożenie. - Jak stąd wyjdziemy to na pewno nie w pojedynkę - dokończył myśl, bo o ile nie zamierzał z nim drałować do Fremont, tak był w stanie wyściubić głowę z budynku, aby wrócić do domu, jeśli tylko pilnowaliby po drodze swoich tyłów. Nawet w tak skrajnych warunkach przebicie się do jego mieszkania nie powinno zająć dłużej niż pięć minut, zakładał nawet, że wyrobiliby się w trzy włącznie z zamykaniem sklepu, ale najpierw wolał sprawdzić czy aby zagrożenie nie minie samo. - W sensie na... tak, arkę, właśnie. No widzisz, historię znasz, a nic się z niej nie uczysz - zacmokał z dezaprobatą, nawet jeśli nie sądził, by coś takiego faktycznie miało miejsce. ale kto tam wie, nigdy nie był najlepszy z historii, wielkie powodzie wybijające większość ludności mogły się zdarzyć, czemu nie.
- Słuchaj, ja mam chyba jakieś jebane deja vu, bo zdaje się, że już prowadziliśmy taką rozmowę. Tylko w tym momencie to co chcesz nie ma najmniejszego znaczenia, bo możesz i jak będzie trzeba to zostaniesz w tym miejscu zanim dzień zagłady się nie skończy, albo chociaż trochę nie uspokoi. Kluska sobie poradzi, okej? Pewnie siedzi pod jakimś meblem, ma dach nad głową, krzywda jej się nie stanie, a tobie może, jeśli pobiegniesz jak dekiel na misję ratunkową do innej dzielnicy - podkreślił, jako że w tak dużym mieście to zdecydowanie miało znaczenie. Może w normalnych warunkach spacerki były nawet przyjemniejsze niż stanie w korkach, ale teraz sytuacja była zbyt nieprzewidywalna. Tym razem zrezygnował z ciągnięcia tematu poduszki. Był zbyt zajęty korkiem i pilnowaniem, aby Jeff mu się czasem niepostrzeżenie nie wykradł ze sklepu.
- Nie, skąd ten pomysł? - wymamrotał pod nosem na jego pytanie, bo przecież nie przyzna mu się wprost, że głośne dźwięki i migające światła stanowiły dla niego zagrożenie zawałem. Co ciekawe, ten sam człowiek czuł się w klubach nocnych jak ryba w wodzie, do tego otoczenia jego lęki jakoś się nie odnosiły. - W ciągu pół godziny może się też... Czekaj, bo się obraca, złap ją mocniej... Może się.. ugh, może się uspokoić - dokończył myśl podczas siłowania się z nożyczkami. Wysunął korek jakoś do połowy, szło całkiem nieźle. - Ta, spróbuj, może się przebijesz - pochwalił pomysł z sąsiadem i szarpnął swój prowizoryczny korkociąg mocniej, gwałtownym ruchem otwierając butelkę i prawie wbijając sobie nożyczki w oko. Prawie! Nieszczególnie przejął się tym niespodziewanym zagrożeniem i odłożył je na bok, uznając robotę za zakończoną pomyślnie, skoro obyło się bez ofiar. - Okej, dobra, potrzebujemy planu działania. Na razie nie wiemy jak wygląda sytuacja, więc siedzimy na miejscu, powiedzmy z... godzinkę? Jak to po prostu burza i trochę osłabnie, idziemy po samochód i odwożę cię do Kluski, a jeśli nie, biegniemy do mnie i tam zobaczymy co dalej. Gra? - upewnił się, nalewając alkohol do szklanek i przekazując jedną z nich Jeffowi. Nie miał na ten moment lepszego pomysłu, a wychodził z założenia, że nie było sensu ryzykować, jeśli mogli po prostu spróbować to przeczekać, albo spędzić w wygodniejszych warunkach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze wiedział, że Casper ma rację, podróż do domu była niebezpieczna. Jednak wcale nie musiał się z nim zgadzać i uważał, że mimo wszystko przesadza. -Na pewno nie byłbyś ostatnią osobą, która widziała mnie żywego.- przewrócił oczami, pewnie spotkałby jeszcze kogoś po drodze. Chociaż na to były jednak marne szanse biorąc pod uwagę oberwanie chmury. Odpuścił sobie podróż do domu, przede wszystkim nie chciał narażać Casa, który deklarował, że nie puści go samego, gdyby wyszedł sam to jeszcze bajka, ale fakty były jasne, wyjście na ulice było niebezpieczne. Wzmagający się wiatr mógł rzucić w nich czymkolwiek, co wcześniej było na ulicy albo zrzucić im gałąź na głowę, przebić wnętrzności, cokolwiek. Crawford kiedyś naoglądał się filmów, przez co miał w głowie sporo nieprzyjemnych obrazków.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że znowu nawijał o tym co może, a czego nie może, robił to już automatycznie... bo naprawde nie mógł tutaj zostać, kiedy nie miał pojęcia jak się ma sytuacja w jego dzielnicy. -Mówiłeś, że jak czegoś chce, to mam to robić. Zaprzeczasz sam sobie.- teraz chciał iść do domu... ale nie mógł, fakt. -Więc co? Zatrzymasz mnie tutaj siłą? Przywiążesz do krzesła?- już miał jakieś absurdalne pomysły, przez co zaśmiał się sam z siebie. Nie było sensu właściwie ciągnąć tego tematu, bo po tym, jak zdał sobie sprawę, że woda płynie po ulicach nie miał zamiaru tam wychodzić. Ani teraz, ani później, ani sam, ani z Casem.
-Spinasz się na te dźwięki za oknem.- odpowiedział, stąd wpadł na pomysł, że może boi się burzy. Jeffrey także nie czuł się komfortowo słysząc to co działo się na zewnątrz. Dodatkowo brak prądu i zasięgu wcale nie pomagał. Chociaż może trochę pomagały, bo gdyby dowiedział się od kogoś, że zalewa piwnice w jego dzielnicy mieszkalnej, to nic nie byłoby w stanie go powstrzymać w galopie do domu, od razu widziałby oczami wyobraźni topiącą się Blue. Pokochał ją, nie mogła stać się jej krzywda. Złapał butelkę z winem mocniej, zgodnie ze wskazówkami, a kiedy tylko Casper zdołał pozbyć się korka ponownie wyciągnął telefon i wstał szukając zasięgu. Wysłał jedną wiadomość, nic, wysłał drugą, też nic... Zrobił kilka kroków w innym kierunku. -O!- zobaczył pojawiającą się kreskę z zasięgiem i szybko wysłał wiadomość, potem kolejną i kolejną. -Mam nadzieję, że cokolwiek do niego dojdzie. Jeśli nie, nie zatrzymasz mnie tutaj siłą.- poinformował i wrócił na podłogę obok bruneta. Patrzył na niego w ciszy, totalnie nieprzekonany jego słowami. Wziął od niego szklankę i niemal od razu upił spory łyk. Alkohol był zdecydowanie tym, czego potrzebował. -Ta... a jakie mam inne wyjście.- wiedział, że to nie jest tylko burza, jeśli by tak było to nie dostawałby co chwilę alertów. Podniósł się po raz kolejny z podłogi w poszukiwaniu zasięgu, kiedy odpowiedź na wiadomości wciąż nie przychodziła. Krążył chyba kilka minut po kwiaciarni, wyszedł nawet na przód, aż w końcu jego telefon wydał z siebie dźwięk oznaczający nową wiadomość. Odetchnął z ulgą czytając, że Jesse zajmie się Kluską, teraz był spokojny. Nic jej nie groziło. Skoro już wstał, miał okazję zajrzeć przez drzwi, a to co działo się na zewnątrz nie było optymistyczne. -Dobra, nie chce tego widzieć.- mruknął właściwie sam do siebie i wrócił na zaplecze, prawie potykając się o próg, którego nie zauważył w ciemności. -Kluska jest bezpieczna.- poinformował go i schował telefon. Teraz mógł poświęcić mu już całą swoją uwagę.
-Niechętnie, ale przyznam...- odezwał się nagle ponownie sadzając tyłek na podłodze. Siedzenie na krzesłach najwidoczniej było totalnie przereklamowane. -że wyszło na twoje, proszę bardzo, pijemy alkohol w kwiaciarni.- zaśmiał się, ostatnio mu tego odmówił i nie trzeba było długo czekać aby taka sytuacja jednak miała miejsce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy zaprzeczał sam sobie? W jakimś sensie owszem i dało się to bardzo łatwo wyjaśnić - zwyczajnie nie myślał, kiedy coś mówił. Jego życiowe filozofie zmieniały się w zależności od sytuacji, a "życie chwilą" poszło w taką skrajność, że szybko zapominał o ogólnym sensie swoich przekazów. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zamierzał się do tego przyznać i tutaj z ratunkiem przyszła mu sugestia Jeffa, na którą uniósł brwi z zaciekawieniem.
- Owszem, jak najbardziej. Mam tu dość sporo całkiem wytrzymałych sznurków, jedno słowo za dużo i przetestuję na tobie czy jeszcze pamiętam podstawy shibari - odparł, zawieszając na nim wzrok z miną sugerującą tyle, że raczej nie żartuje. Wiązanie było czasochłonne, w jego przekonaniu zbyt czasochłonne i raczej się w to nie bawił, ale mógł i coś tam potrafił. Jeśli by się za to zabrali to na spokojnie mogliby tam spędzić wesołych kilka godzin bez najmniejszego problemu czy nudy, dałoby się zapomnieć o szaleństwie za oknami. Same plusy, zaczynał mieć nadzieję, że Jeff jednak przetestuje jego cierpliwość i spróbuje wyjść.
- Wcale nie, wydaje ci się - zbył jego sugestię jakoby miał się bać burzy. Absurd. Po prostu absurd. Teraz musiał się tylko postarać, aby od teraz już nie podskakiwać jak chihuahua przy każdym następnym uderzeniu pioruna. Ciężkie i wymagające wielkich pokładów opanowania wyzwanie, ale trzeba mu sprostać, jeśli miał zamiar utrzymać swoją nienaganną reputację macho.
Dał mu na spokojnie załatwić sprawy z telefonem, popijając sobie powoli swoje wino i śledząc go wzrokiem, kiedy wychodził z pomieszczenia. Cały ten dzień obrał naprawdę dziwaczny kierunek, wpakowując ich w niespodziewane, drugie spotkanie, odcinając od reszty świata, wrzucając w spiralę pełną wielkich niewiadomych, stresu o to co będzie dalej i kiedy w ogóle będą mogli wrócić do normalności. Jednocześnie jednak dostali możliwość poznać się z innej strony. Tej mniej pijanej, bardziej przyziemnej wersji, próbującej poradzić sobie w trudnej sytuacji. I wychodziło na to, że obaj mieli coś z panikarza - Jeffie panikował ze stresu o bezpieczeństwo Kluski, a Cas ze strachu o życie Jeffa. Aktualnie był zadowolony z ich małej umowy i poczekał aż ten do niego wróci.
- Serio? Przebiłeś się? To dobrze. To... bardzo dobrze, maleństwo powinno sobie poradzić, nie? Misto pewnie też się tylko gdzieś chowa, może mnie nie znienawidzi za to spóźnienie - westchnął i pociągnął kolejnego łyka alkoholu. Nieszczególnie bał się o jego zdrowie, był święcie przekonany, że kot radzi sobie w sytuacjach stresowych znacznie lepiej od niego, w końcu tylko jeden z nich żył na ulicy i jakoś wyszedł z tego cało, Cas wątpił w posiadanie takich zdolności przetrwania. Co tam trochę deszczu, kiedy jest się w znajomym, zamkniętym mieszkaniu z tuzinem wygodnych mebli, pod którymi da się ukryć przed złem tego świata? No właśnie.
- Hmm, szkoda tylko, że zdecydowałeś się mnie odwiedzić dopiero kiedy niebo postanowiło pochłonąć świat, mój drogi. Powinienem być urażony - zauważył, spoglądając na niego wymownie znad swojej szklaneczki. - Ale wiesz co, z nikim innym nie chciałbym utknąć w tym miejscu bez najmniejszej pewności kiedy uda nam się wyjść na zewnątrz, Jeffie - przyznał, oczywiście wracając do trybu komplementowania go jakby od tego zależało jego życie. - To przez tego chłopaka nie chciałeś ostatnio tu przyjść? - spytał, w końcu decydując się poruszyć temat jego faceta, skoro ten sam wspomniał o wcześniejszym zaproszeniu. Mieli czas, mogli sobie porozmawiać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Popatrzył na niego nieco zdezorientowany jego odpowiedzią, zresztą to chyba powoli stawało się już normą, że Casper co chwilę go zawstydzał albo zaskakiwał. Nie miał w ogóle doświadczenia w tego typu rozmowach, więc i teraz nie był do końca przekonany czy bezpiecznie będzie to kontynuować. -Brzmi obiecująco.- odpowiedział utrzymując z nim kontakt wzrokowy i to chyba był pierwszy raz, kiedy się nie speszył, przynajmniej przez moment. Zaśmiał się jednak i zaraz odwrócił wzrok bo to wcale nie brzmiało jak żart. Z jakiegoś powodu był przekonany, że Cas naprawdę byłby w stanie przećwiczyć na nim shibari, więc bezpieczniej będzie siedzieć w miejscu i nie próbować ucieczek z kwiaciarni.
Nie drążył już tematu czy brunet boi się tej burzy czy nie, skoro twierdził, że wcale nie, to niech tak będzie, najwyżej przy kolejnym uderzeniu pioruna Jeffie przekona się, że miał rację, a Cas jest przerażony tym co dzieje się na zewnątrz.
Ten dzień zdecydowanie obrał dziwaczny kierunek, Crawford na pewno zgodziłby się z nim w tym stwierdzeniu. Nie miał pojęcia dlaczego znów na siebie wpadli, nie miał też pojęcia dlaczego jest między nimi taka dziwna, napięta atmosfera... której zdecydowanie nie mogli rozładować, bo nie mogli i już. Jeff radził sobie słabo w tej sytuacji, bał się o Blue, to oczywiste ale też utknął tutaj z Casperem i nie miał pojęcia jak ma się zachować - próbował zachowywać się normalnie ale coś mu na to nie pozwalało i dawno nie czuł się tak jak w tym momencie. Zgodził się jednak z nim tutaj zostać, nie mógł ryzykować teraz podróży do domu, kiedy wszystko się dopiero rozkręcało. Wiatr przybierał na sile, opady deszczu podobnie. Teraz kiedy już wiedział, że Kluska jest bezpieczna odetchnął trochę z ulgą i mógł w końcu skupić się na piciu wina, które miał nadzieję, że pomoże mu się nieco wyluzować. Zazwyczaj pomagało, kończyło się to różnie ale nie chciał teraz o tym myśleć. -Poradzi sobie, jest w dobrych rękach.- był tego pewny, dobrze że wpadł na pomysł zostawienia zapasowych kluczy u swojego sąsiada, to uratowało całą niepewną sytuację. Teraz będzie mógł sprawdzić co u Kluski, kiedy tylko będzie chciał. Jesse na pewno dobrze się nią zaopiekuje. -Jeśli chcesz, to możemy do niego iść, chyba przetrwamy na zewnątrz kilka minut. - nie był tak do końca przekonany ale wiedział po sobie, że dość mocno spanikował, Cas też miał prawo martwić się o Misto i jeśli będzie chciał wrócić do domu to zapewne Jeffrey z nim pójdzie. Do swojego mieszkania miał za daleko. Póki co sytuacja jednak wydawała się być stabilna, skoro Misto miał sobie poradzić to dobrze, teraz oni musieli poradzić sobie w kwiaciarni przez nieznaną im ilość czasu i to chyba było większym problemem niż koty w ciepłych mieszkaniach.
-Mam nadzieję, że jednak nie jesteś urażony.- w końcu nie to miał w planach. Nie przyszedł tutaj tylko i wyłącznie ze względu na Atlasa, chyba powoli przestawał sobie ufać w towarzystwie Casa... a jeśli tak było to mogło oznaczać tylko tyle, że coś może być nie tak w jego związku. Gdyby wszystko było super, nawet nie spojrzałby na innego faceta.. nie byłoby takiej potrzeby. -Oh, to... miłe.- znowu się trochę zarumienił. Ogarnij się Jeffie.
-Tak.- przyznał bez najmniejszego zawahania. -Myślę, że nie do końca ufam sam sobie w twoim towarzystwie i nie mam pojęcia czym to jest spowodowane.- przyznał decydując się na chwilę szczerości. Bawił się szklaneczką, co chwilę upijając z niej łyk wina. -Więc tak, przez tego chłopaka wolałem tutaj nie przychodzić. - nie tak, że nie chciał, po prostu wolał tego nie robić. -To dość świeży związek i byłem w to wkręcony na maksa, wiesz, miało być pięknie.- zaśmiał się pod nosem. Ostatnio nie było pięknie, jakby całe zainteresowanie zniknęło wraz z rozpoczęciem poważnej relacji i powoli zaczynał się w tym wszystkim gubić. -A jak z tym u Ciebie? Żadnej zobowiązującej relacji?- w końcu Casper też mógł mieć kogoś w swoim życiu a Jeff nie miał o tym pojęcia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas na powrót do mieszkania jeszcze będzie, nie było sensu ryzykować popłynięcie z prądem podczas największej nawałnicy. Każda, nawet najbardziej bezlitosna burza, miała swoje spokojniejsze momenty. Aktualnie rolę wyznacznika przerąbania pełniło małe okienko w biurze - po niezmiennie intensywnym stukocie kropli o szybę dało się wywnioskować tyle, że mogli sobie jeszcze trochę posiedzieć w miarę przytulnym miejscu. Z ciepłem było już gorzej, brak prądu oznaczał także brak ogrzewania, chociaż płonące na biurku świeczki pomagały utrzymać jeszcze w miarę sensowną temperaturę. Do czasu, oczywiście, ale raczej zanim zaczną zamarzać powinni być w stanie stamtąd bezpiecznie wyjść. Chyba.
- A co jakbym był? Spróbowałbyś mi to jakoś wynagrodzić? - upewnił się, od razu chwytając się tej możliwości, przez co łatwo było się domyślić, że nie, zdecydowanie nie był urażony. Mógł udawać, ale to zależałoby głównie od odpowiedzi Jeffa. Jak nie wyciągnie z tego żadnych profitów to nie widział sensu w graniu ofiary takiego traktowania. Nawet nie było przedmiotowe! Gorzej, bo nie przylazł tam dla niego tylko dla dachu nad głową, to gorzej niż przedmiotowość.
Nie spodziewał się po nim takiej szczerości. Nie był do niej przyzwyczajony. Cała ich relacja dotychczas opierała się na półsłówkach, gierce w kotka i myszkę, w której nic nie było tak właściwie pewne, nie szli nawet w żadnym konkretnym kierunku, ot rzucanie sugestii w ciemno i czekanie na reakcję, bez żadnego rozwiązania. Dla Casa mogli to robić dalej, bez przerwy, niezależnie od tego czy Jeff kogoś miał, czy te rozdawane lekką ręką komplementy i propozycje miały do czegokolwiek doprowadzić, czy po prostu mieliby ciągnąć to dalej w formie bliżej nieokreślonego typu znajomości. Pośród tego wszystkiego nie spodziewał się jednak takich wyznań.
- Nie ufasz? Chwila, moment, Jeffie, co dokładnie myślisz, że mógłbyś ze mną zrobić jakbyś sobie na to pozwolił? Nie powiem, masz teraz moją pełną uwagę - mruknął, spoglądając na niego z uniesionymi brwiami i dość zadowolonym z siebie uśmiechem. - Opcji jest właściwie całkiem sporo, pewnie na większość z nich bym ci nawet pozwolił, a i... Właśnie. Miało być? Czyli co, odjebał coś? Czy ci się znudził? - podpytał o szczegóły, jakby kwestionował fabułę poleconej mu książki, a nie sytuację sercową faceta, do którego podbijał. Dla niego poziom zaangażowania w aktualny związek nie miał większego znaczenia, podobnie jak powody dla których nie był z niego zadowolony, ale może Jeff chciał sobie o tym pogadać, kto go tam wie. Za to na pytanie o swój własny status, w pierwszej chwili po prostu parsknął śmiechem. - A jaki jest w tym sens, kochaniutki? Aby tylko się zawieść, jak ty z tym twoim... jakkolwiek mu tam? - odparł, trochę kpiąco, jakby nawet nie potrafił wyobrazić sobie dobrego związku. Może i dało się je znaleźć, ale sam raczej się w to nie bawił, było to zbyt ograniczające. - Zobowiązania tylko odbierają radość z życia, tworzą granice, niedopowiedzenia i w końcu niechęć, przerabiałem to, zdecydowanie nie dla mnie - wzruszył ramionami, znacznie lepiej czując się ze swoją wolnością. Jak miał ochotę się za kimś dłużej uganiać - miał do tego prawo, ale jak z czasem decydował, że jednak potrzebuje zmiany, nie musiał odpowiadać przed nikim poza samym sobą. Nikomu nic przecież nie obiecywał. Dokończył pierwszą szklaneczkę i dolał sobie wina, zaraz gestykulując w stronę Jeffa, aby też pozwolił mu uzupełnić braki. - Stąd też własna firma, wiesz, jakby mi nagle coś odjebało i uznałbym, że jadę na drugi koniec kraju to mógłbym podrzucić klucze Lunie, ściągnąć dodatkową osobę na swoje miejsce i zniknąć, bez szefa dyszącego mi w kark. Albo po prostu nie otworzyć. Na jeden dzień, tydzień czy pół roku. Bez znaczenia - dodał, w ten sposób trochę bardziej wprowadzając go w swoją filozofię życiową. Przede wszystkim wolność. Oczywiście w podanych, skrajnych scenariuszach dalej musiałby opłacać swoich pracowników, ale to nie było szczególnym problemem, z finansami radził sobie całkiem nieźle. - Jak koniec świata się uspokoi to pojechałbyś ze mną gdzieś na weekend? Bez pytania dokąd cię zabieram? - zainteresował się, spoglądając na mężczyznę z nikczemnym błyskiem w oku. Przydałby mu się towarzysz do podróży, sam nie widział w tym podtekstów ani niczego szczególnie niepoprawnego, chociaż każdy mógł to interpretować jak mu się żywnie podobało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeffrey na moment zapomniał o tym, że Casper mu nie odpuści, jeśli tylko da mu okazję wykorzysta ją w całości. Tak też się stało, mógł to przewidzieć ale jak widać tego nie zrobił i wyniknęła z tego rozmowa, której raczej chciałby uniknąć... Mimo, że sam zaczął i mógł mieć pretensje tylko do siebie samego. Taki już czasami był, głupi i pchał się w sytuacje, których wolałby unikać. Nie znał Caspera zbyt dobrze, ale zdążył poznać na tyle, aby wiedzieć, że podteksty, prawienie mu komplementów i wprawianie w zakłopotanie było jego drugim imieniem.
Sprawiało mu to swego rodzaju rozrywkę, której najwidoczniej w ostatnim czasie mu brakowało. -Moja obecność tutaj powinna Ci to wynagrodzić.- może nie wyglądał ale czasami potrafił się odszczeknąć i udać pewność siebie, której zazwyczaj mu brakowało.
To prawda, nie przyszedł tutaj dla Caspera, początkowo nawet nie wiedział, że znalazł się właśnie w jego kwiaciarni i nie zdecydował się wstąpić tutaj z pełną świadomością. Teraz jednak, kiedy już tutaj był nie miał najmniejszej ochoty stąd wychodzić bo towarzystwo chłopaka jak najbardziej mu odpowiadało... Mimo, że potrafił zawstydzić go jednym słowem. Takie gierki zdecydowanie nie były odpowiednie, Jeffrey wiedział, że to nie prowadzi do zostania kumplami i będąc w związku nie powinien pakować się w takie sytuacje. Dla Caspera nie było z tym problemu ale Jeffie w końcu powiedział o kilka słów za dużo, opierając je właśnie na szczerości... ale tylko odpowiedział na pytanie, tak właściwie to Hughes wywołał tę rozmowę.
-Dałbym Ci się wciągnąć w te gierki i próbowałbym wyjść na ulicę.- zaśmiał się, trochę żartował, a trochę... nie. - ALE nie pozwolę sobie na to, więc nie ma co drążyć tematu.- gorzej będzie jeśli to Casper sobie na coś pozwoli, chociaż tak właściwie... już sobie na wiele pozwalał. Obaj na pewno zdawali sobie sprawę, do czego może prowadzić takie napięcie wiszące w powietrzu, które Jeffrey czuł z nieznanego mu powodu. -Po prostu ostatnio jakoś... Zresztą nieważne, dlaczego ja Ci w ogóle o tym mówię. Mam chłopaka i to jest dla mnie wystarczający powód dla którego w ogóle nie powinno mnie tutaj być. - Związek z Atlasem był, tyle. Zatrzymali się na etapie, że było między nimi dobrze, wszystko układało się dobrze, nie kłócili się, zgadzali się ze sobą praktycznie we wszystkim i może nawet wyglądałoby to na idealny związek ale Jeffa zaczynało to nudzić, pewnie podobnie jak i jego chłopaka. Może nie był mega rozrywkowy, nie znikał nocami w klubach i nie wracał nad ranem do domu, chciał stabilności i związku ale z Atlasem zgadzali się ze sobą chyba we wszystkim i nawet jeśli początkowo było to fajne, tak teraz stało się po prostu nudne. Być może Jeffie był nudny ale jeśli coś mu pasowało to nie widział powodu dla którego miałby udawać że tak nie jest i po prostu na to coś się zgadzał. Tutaj od razu znalazł coś z czym się nie zgadzał, a było to zdanie Casa na temat związku, brunet intrygował go swoim podejściem do ich znajomości, a przede wszystkim schlebiało mu to, że Cas faktycznie go podrywa. Nawet jeśli wiedział że to nic nie znaczyło bo pewnie robił to na każdym kroku, to i tak chciał brnąć w to wszystko, nie mając pojęcia dokąd ich to zaprowadzi. Znaczy się nie chciał w nic brnąć, tak. -Po prostu nie spotkałeś odpowiedniej osoby, więc wolisz powiedzieć, że to nie jest dla Ciebie.- zdecydował.
-Jeśli się zakochasz to nie patrzysz na to, że masz jakieś granice, a jeśli związek odbiera Ci radość z życia... To zdecydowanie jest z nim coś nie tak.- zmarszczył brwi i podsunął szklaneczkę, aby brunet mógł ją napełnić alkoholem. -Jeśli nagle zaczynasz się interesować kimś innym, to też coś jest nie tak.- mruknął ledwie słyszalnie pod nosem i upił kolejny łyk wina. Dla niego związek był ważny, chciał mieć obok drugą osobę, która będzie pomimo wszystko. Chciał mieć kogoś z kim spędzi resztę życia i kogoś z kim przeżyje prawdziwą miłość. Był w tym wszystkim trochę łatwowierny, romantyczny i nie potrzebował dodatkowych rozrywek, jeśli miał uwagę drugiej osoby. Właśnie dowiedział się też, że Casper tego nie szuka, był jego totalnym przeciwieństwem i oczywiście miał do tego prawo. Każdy miał prawo żyć w taki sposób w jaki chciał. -No, to fakt, ale jakbym nagle stwierdził, że wyjeżdżam na drugi koniec kraju... to po prostu bym się zwolnił i nie miałbym już tutaj żadnych zobowiązań.- ale Jeffie nie był chyba aż tak spontaniczny, nie potrafił wszystkiego zostawić i po prostu wyjechać. Poza tym nie miał takiej potrzeby, a na własną firmę miał jeszcze czas. Zobowiązania może aż tak go nie przerażały ale to byłoby na ten moment zbyt duże. Na razie musiał jakoś poradzić sobie z własnym związkiem, który się sypał.
Prawie zakrztusił się winem słysząc jego pytanie, odkaszlnął kilka razy i posłał mu niedowierzające spojrzenie, wyobrażając sobie sytuację, w której mówi Atlasowi, że taki jeden, przystojny właściciel kwiaciarni zabiera go gdzieś na weekend. Okej, mógł sobie wyobrazić jego reakcję, a przynajmniej wiedziałby jak sam zareagowałby na takie coś. -Oczywiście, że nie.- odpowiedział, może testował ile razy jeszcze będzie w stanie mu odmówić, albo za którym razem Cas w końcu sobie odpuści. Przysunął się nieco w jego stronę, nie mając pojęcia co go do tego podkusiło (pewnie ta wypita szklanka alkoholu) -Nie mogę.- uśmiechnął się niewinnie i zastosował znów swoją głupią wymówkę, bo odpowiedź, że nie chce z nim nigdzie jechać, jakoś nie mogła wyjść z jego ust. Ułożył dłoń na jego klatce piersiowej i przez chwilę wpatrywał się w jego oczy. Zacisnął lekko palce na materiale jego bluzy i... odsunął się, wracając na swoje wcześniejsze miejsce. Wziął głęboki oddech, napił się wina i zamknął na chwilę oczy. Co on wyprawia.-Nigdy nie byłeś zakochany?- w końcu na niego spojrzał ignorując całkowicie to, co przed chwilą zrobił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podobał mu się ten moment szczerości. Takiej czystej, którą naprawdę potrafił docenić. Nie wymagał, oczywiście, ludzie mogli mu mówić cokolwiek im się żywnie podobało, niezależnie ile prawdy to w sobie zawierało. Jakby Jeffie w następnej sekundzie postawiłby mu się przedstawić jako Josh z Australii, który jeździ między miastami z podróżnym cyrkiem, gdzie zajmuje się skakaniem po trapezach, to nawet by tego nie zakwestionował. Nie uznałby za rzeczywistość, głupi nie był, ale to nie tak, że wiązał z nim jakąkolwiek przyszłość wymagającą dzielenia się szczegółowymi informacjami. Miał jego numer, to się liczyło, miał go obok siebie na podłodze kwiaciarni, z przyciśniętą do wargi szklaneczką z białym winem i świetnie, na tym wiedza na jego temat mogłaby się skończyć. A jednak opowiedział mu nie tylko o sobie, ale też otworzył na chwilę drzwiczki, aby pokazać co siedziało mu w głowie i Cas naprawdę polubił sytuację, w jakiej się znaleźli. Ten moment swobody, mówienia wszystkiego co mu ślina na język przyniosła. A przynajmniej do czasu aż nie powstrzymał samego siebie, na co Hughes wywrócił oczami z lekkim uśmiechem.
- Najwidoczniej chcesz o tym pogadać, skoro samo ci się ciśnie na te śliczne, rozruszane usteczka Jak chcesz sobie ponarzekać na pana chłopaka, którego tutaj nie ma, że tak podkreślę, to droga wolna - wzruszył ramionami, nieszczególnie przejmując się tym uporem i ciągłym sugerowaniem, że czegoś nie powinien. - Sam się ograniczasz, skarbie, nawet nie wiesz jak boli oglądanie tego z boku - dodał, dramatycznie przyciskając dłoń do serca. Informacja, że chłopak mógłby być zainteresowany... czy raczej był zainteresowany tym niekoniecznie grzecznym scenariuszem podrzuconym mu niby humorystycznie, ale nie do końca, podbijała mu ego. Upewnił się tylko w przekonaniu, że przez wszystkie mury da się przebić. Nawet jeśli te Jeffa były dość grube i stabilne, Casper powoli znajdował luźne cegły. Mógł wydawać się narwany, i zdecydowanie taki bywał, ale potrafił też zdobyć się na cierpliwość, zwłaszcza kiedy czegoś bardzo chciał. A tak się składa, że chciał Jeffa.
- Oh, serio lecisz z tą śpiewką? "Odpowiednia osoba", kurwa, pewnie, a jak spotkam "odpowiednią laskę" to pewnie przestanę być gejem - odparł sucho na jego sugestię co do ustatkowania się. Nie chciał, nie wyobrażał sobie tego, parę razy próbował, ot tak, aby zobaczyć jak to jest i za każdym razem wracał pełną parą w potrzebę wolności. Aktualnie opierał się głównie na chwilowym, fizycznym zainteresowaniu, klubowych podrywach, albo ewentualnie dłuższych znajomościach, które dałoby się chyba podpisać mianem otwartego związku. Zawsze kończyły się podobnie, urywały z nudy lub potrzeby zmiany otoczenia, potem pojawiali się kolejni. I teraz pojawił się Jeffie. W jego oczach - zainteresowanie takie jak każde, chociaż wymagające od niego trochę wysiłku. Nie był pewny dlaczego tak mu zależy, ale od spotkania w klubie chciał koniecznie zobaczyć go jeszcze raz, znowu zrobić coś tak głupiego jak topienie koszulki w zlewie i nawet jeśli musiał wkoło niego skakać, aby dostać jakąkolwiek uwagę, nie widział z tym problemu. Chciał w to brnąć, nie mając pewności czy to zaangażowanie się w ogóle opłaci. - Też prawda, ale papierkowa robota z tym związana... Eh, ludzie sami sobie utrudniają życie tymi formalnościami - machnął ręką na jego możliwość zwolnienia się, bo gdzieś pod tym wszystkim były takie irytujące szczegóły jak okres wypowiedzenia umowy i innego tłumaczenia się przed szefostwem. Nie na jego głowę. Już i tak wystarczająco męczył się z fakturami i umowami z zakładami pogrzebowymi.
Westchnął ciężko na odpowiedź, tak bardzo spodziewaną i jednocześnie ciągnącą za sobą zawód. Kiedy on się nauczy, że dopóki nic mu nie groziło, mógł zrobić wszystko? Chyba nie dzisiaj, chociaż zanim Cas zdążył go ponownie upomnieć, mężczyzna znalazł się bliżej i nawet zdecydował się go dotknąć. Złapał z nim kontakt wzrokowy, uśmiechnął się pomimo drobnego niezadowolenia jego odmową i nieznacznie nachylił się w jego stronę, nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów jakby czekał na rozwód wydarzeń. No i się doczekał, Jeffie wrócił na swoje miejsce, a Cas zaśmiał się pod nosem. - Tchórz - skomentował krótko, rozbawiony jego nieco frustrującą zagrywką. Chciałby, aby dał się ponieść instynktowi i na chwilę zapomniał o moralności, ale najwidoczniej jeszcze sobie poczeka. - A tego nie powiedziałem - wytknął mu błąd w rozumowaniu i przysunął bliżej siebie jeden z małych podgrzewaczy, w którego wosku zatopił opuszkę małego palca, aby pokryła się miękką, gorącą skorupką w kolorze jasnego fioletu. Obejrzał ją z kilku stron i zaraz zrobił to samo z kolejnym palcem. - Wierz lub nie, uczucia nie są mi zbyt obce. Jedne głębsze od innych, trwające moment, czasem kilka dni, czasem miesiące, czasem... nie wiadomo w sumie na czym się stoi, ale gdzieś tam z tyłu głowy ciągle ma się ten promienny uśmiech osoby, która wylała na ciebie drinka - podsumował, rzucając mu zaczepne spojrzenie znad swojej woskowej rozrywki. Kiedy miał oblepione wszystkie palce lewej ręki, zaczął po kolei pozbywać się z nich świeżo zastygniętych kawałków świeczki, ponownie zaczynając od małego palca. Po chwili podniósł głowę z zaciekawieniem, wsłuchując się w dźwięki z zewnątrz. - Chyba się trochę uspokoiło - mruknął, spoglądając na okno i chociaż stale obijały się o nie kolejne fale deszczu, miał wrażenie, że były nieco mniej... agresywne. Wziął to za dobry znak, nawet bardzo. A na pewno możliwość powrotu do domu. Wychylił do końca szklankę, wcisnął korek w szyjkę butelki i zaczął podnosić się na nogi. - Dobra, ryzykowne, ale kto wie kiedy znowu walnie apokalipsa, lepiej przejść do mnie. Dasz radę? To jest dosłownie... ulicą prosto, zakręt w lewo i w połowie tej prostopadłej jest mój blok. Moment, a przynajmniej jest tam więcej koców w razie jakby miało nas przymrozić. No i Misto. Matko, wydrapie mi oczy jak tam wejdę - zaczął wyrzucać z siebie słowa, wędrując po pomieszczeniu i kolejno zdmuchując rozstawione świeczki. Wciągnął na ramiona swoją kurtkę, która i tak pewnie niewiele mu da, ale niech już będzie, upewnił się, że ma wszystko poupychane po kieszeniach i spojrzał na Jeffa. - Nie oddalaj mi się o krok, jasne? Zamknę drzwi i szpula - podsumował plan działania, posprawdzał szczelność okien zanim zostawi kwiaciarnię samą sobie na noc, wygasił i tak niedziałające światła, nie chcąc ryzykować, że prąd wróci w środku nocy i jego sklep rozświetli okolicę. Wciągnął sobie na głowę kaptur i wyjrzał na ulicę, na płynącą po niej wodę i nieustannie uderzające o asfalt krople. Za to wiatr nieco ucichł, przez chwilę wyglądało to jak po prostu nieco bardziej gwałtowna burza, a nie koniec świata. - Dobra, lecimy - stwierdził, poprawiając chwyt na opróżnionej do połowy butelce wina, którą oczywiście zamierzał zabrać ze sobą. Nie mogli ominąć tej szansy, skoro matka natura zdecydowała się tak łaskawie pozwolić im zmienić miejsce tej małej imprezki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeffrey tak właściwie nie miał pojęcia dlaczego mówił mu to wszystko. Może w obliczu końca świata stał się nieco pewniejszy siebie i bardziej wygadany. Na pewno jakiś powód był i nie będzie w stanie w nieskończoność udawać, że wszystko jest tak jak być powinno. Ostatnio miał niezły mętlik w głowie i powoli dostrzegał tego konsekwencje. Dopuścił Caspera zdecydowanie za blisko siebie i nie potrafił się z tego wycofać. Wiedział, że to tylko chwilowe, że pomiędzy nimi nie wydarzy się nic więcej, a mimo to nie potrafił powiedzieć sobie stop. Co było naprawdę dziwne, Jeffie nie pchał się nigdy w takie znajomości, które miały polegać jedynie na chwilowej fascynacji drugą osobą albo na chwilowej przyjemności. Potrzebował czegoś więcej, potrzebował uczuć i nigdy nie pozwolił sobie na chwilę zapomnienia. - Nie mam na co narzekać. - tak, racja. Nie miał, wszystko było super i wcale nie chciał o tym gadać. Przewrócił oczami, przecież wcale się nie ograniczał. Robił to, co powinien robić, był w związku i naturalne było dla niego to, że wszystkiego mu odmawiał. Jeffie nie zdradzał, nie był typem, który robił takie rzeczy i jeśli już w coś się angażował to robił to na sto procent. Casper był jego totalnym przeciwieństwem i miał do tego prawo. Mógł mieć swoje własne zdanie na temat związków i uważać je za ograniczenia.
Crawford miał swoje mury, to prawda... I miał nadzieję, że są one wystarczająco grube. Jednak łatwo można było zauważyć jak Casper powoli się przez nie przebija razem ze swoimi komplementami i całą pewnością siebie. -Nie lecę ze śpiewką, naprawdę tak uważam... I nie, nie przestaniesz być gejem jak spotkasz odpowiednią laskę, mam w swoim życiu przynajmniej trzy i tak to nie działa..- wzruszył ramionami, a akurat dla Jeffa byłoby łatwiej, gdyby tak to działało bo ciężko żyło mu się ze swoją orientacją. Jednak faktycznie, miał w swoim życiu swoje ukochane dziewczyny, które nijak nie sprawiły, że nagle zaczął się nimi interesować. Zarówno Teddy, jak i Addie były wspaniałe, piękne ale to nie działało w taki sposób. Miał też Sage, która ostatnio zapadła się znów pod ziemię i teraz już nie była dla niego taka wspaniała... Ale gdyby jego orientacja była inna to był przekonany, że ich związek miałby szanse przetrwać te kilka lat temu. Tak czy inaczej ich zdanie na temat związku różniło się w każdej kwestii. Jeffrey wiedział, że Cas tylko się bawi, podrywa go ale robi to bardziej z ciekawości i pewnie dlatego, że nie może go mieć. Wiedział też, że nie warto poświęcać swojego związku dla chwili przyjemności. Wciąż szukał czegoś więcej... To znaczy nie szukał, znalazł już Atlasa i właśnie tego chciał się trzymać. Casper nie szukał tego samego, nic więcej nie mogło się pomiędzy nimi wydarzyć. Szkoda tylko, że czyny wcale nie pokrywały się z tym o czym myślał.
Nie kontrolował się, kiedy się do niego zbliżał, nie myślał o konsekwencjach i zrobił to, na co miał ochotę. Opamiętał się w ostatnim momencie i nie mógł powiedzieć, że było to łatwe. Casper nachylił się w jego kierunku i naprawdę mało brakowało aby pozwolił sobie na chwilę słabości. O moralności na ten moment nie potrafił zapomnieć. -I znów się z tobą nie zgadzam.- odpowiedział, nie był tchórzem... bo niby dlaczego miał nim być. Miałby tchórzyć przed tym aby nie zdradzić Atlasa? W jego głowie nie miało to sensu. Uważał, że zachował resztki rozumu i potrafił się temu wszystkiemu sprzeciwić, co wcale nie sprawiało, że był tchórzem.
Obserwował niemal każdy jego ruch, starając się już nie przekraczać żadnych granic. -To chyba bardziej zauroczenie.- zdecydował. Nie wiedział skąd w nim dzisiaj tyle pewności siebie, rzadko kiedy wyrażał z taką łatwością swoje zdanie, a tutaj w wielu kwestiach się z nim nie zgadzał. Nie można być zakochanym po kilku dniach, można się w kimś zauroczyć i wtedy czar może całkiem szybko prysnąć. Starał się zignorować słowa o wylanym drinku i tylko uśmiechnął się tajemniczo. Nie chciał już roztrząsać tematu zakochania, bo to była dla Jeffa już bardziej skomplikowana sprawa. Nawet po kilku miesiącach spotykania się z Atlasem, nigdy na głos nie powiedział, że go kocha.
Przystał na jego propozycję, chciał się już stad wydostać i miał wielką nadzieję, że im się to uda i po drodze nie zginął od uderzenia pioruna. Jeśli znajdą się już u Caspera będą większe szanse, że niedługo będzie mógł wrócić do domu i odebrać Kluskę... ale przynajmniej o nią był już teraz spokojny. -Dam radę, już raz byłem dzisiaj cały mokry, więc nie zaszkodzi zmoczyć się po raz kolejny.- zaśmiał się, chociaż wyjście z kwiaciarni napawało go lekką paniką. Na szczęście sytuacja na zewnątrz wyglądała już dużo lepiej, więc nie było chyba obaw, że nie uda im się dotrzeć do mieszkania. Zanim wyszli dodatkowo upewnił się, że zgasili wszystkie świeczki, miasto nie potrzebowało pożaru, który wywołaliby swoim małym niedopatrzeniem. Zabrał swoją przemoczoną bluzę i ubrał na siebie kurtkę, która wcale nie była w lepszym stanie. Kiedy wyszli na ulicę skrzywił się lekko widząc to, co się tam dzieje. Nie było zagrożenia życia ale nie wyglądało to optymistycznie. -Tak jest.- odpowiedział żartobliwie na jego słowa o tym, że ma się nie oddalać na krok... Nawet nie miał takiego zamiaru. Wzdrygnął się widząc płynącą wodę i zaczął powoli wątpić w to, czy powinni w ogóle zmieniać miejsce pobytu. Nie było jednak odwrotu kiedy Casper ruszył przed siebie. Zgodnie z wcześniejszą instrukcją udali się prosto do mieszkania bruneta, a Jeffie po drodze wsunął dłoń w tą należącą do drugiego chłopaka. Poczul się wtedy nieco lepiej, nie miał zamiaru się od niego oddalać. Spiął się słysząc grzmoty ale dość szybko udało im się dotrzeć na miejsce. Na szczęście byli tylko przemoczeni i nic poza tym się nie wydarzyło.
Crawford czuł się nieco niekomfortowo z racji tego, że tak zwalił mu się na głowę, ale Casper nie wyglądał jakby miał coś przeciwko. Mogli przenieść imprezę do ciepłego mieszkania i dokończyć wino na wygodnej kanapie. Tak było zdecydowanie lepiej, co prawda wciąż siedzieli po ciemku i musieli podratować się kolejnymi świeczkami ale poradzili sobie całkiem dobrze. Spędzili jeszcze przynajmniej kilka godzin na rozmowie, o wszystkim i o niczym, na piciu wina i na przygotowaniu kolacji w utrudnionych warunkach. Jeff musiał przyznać, że dogadywali się nadzwyczaj dobrze i razem poradzili sobie w kryzysowej sytuacji. Z tego wszystkiego nie wiedział nawet, kiedy zasnął obok Casa na kanapie i było tylko trochę niezręcznie rano, kiedy obudził się wtulony w jego ciało. Kiedy opady deszczu nieco się uspokoiły, wiatr ucichł, a grzmoty całkowicie ustały, mógł wrócić do swojego mieszkania i odebrać Blue od Jessa. Skorzystał z propozycji podwózki, a kiedy był juz u siebie nakazał wręcz Casowi, że ma mu dać znać jak już dotrze do mieszkania.

/ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/ przed grą w klubie z Leighton

Na początku myślał, że to jakaś k p i n a.
W połowie stycznia, gdzieś między odbiorem nowego garnituru, a pewnie stawianymi krokami w celu dojścia do biura podróży, został zaczepiony przez dwie, stosunkowo młode wolontariuszki, jakie oferowały możliwość wylosowania nagrody w zamian za niewielki datek na organizację zajmującą się... nawet nie pamiętał czym dokładnie. Skinął głową, o dziwo nie wywracając oczami i nie mijając ich (spieszył się, jak zwykle) bez cienia zainteresowania, nadal nie wiedząc dlaczego postąpił w ten sposób. Możliwe, że akurat miał dobry humor i chęć udzielenia komuś pomocy przyszła nadzwyczaj naturalnie; wszak wyrok, jaki zapadł tego poranka był dla Palmera satysfakcjonujący, miał odebrać szyty na miarę strój, a wizja zbliżającego się - kurewsko zasłużonego - urlopu pachniała z daleka. Wyciągnął z portfela banknot, a potem jeszcze jeden, nie zważając na to, na ile jego budżet właśnie zubożał, wypełnił jeden świstek, wyciągnął swój los i na długo zapomniał o całym wydarzeniu.
Przypomniał sobie dopiero w okolicy nielubianego - szczególnie w tym roku - przez siebie święta, kiedy to wibrujący natrętnie telefon nie dawał o sobie zapomnieć. Za czwartym razem odebrał, odkładając na bok czytaną lekturę i dowiedział się, że... wygrał udział w warsztatach florystycznych.
Parsknął, później prychnął, na koniec podziękował i się rozłączył. I tyle go to interesowało.
Nie minęło dwie minuty, a poprzez wiadomość sms doszło zaproszenie, gdzie ewidentnie ktoś próbował mu zasugerować, jak niesamowitym to będzie doświadczeniem. I to zignorował. Do czasu.
Cała otoczka walentynek gryzła mu się straszliwie; te czerwone serduszka, bukiety i bombonierki, jak gdyby ludzie nie potrafili wymyślić coś bardziej kreatywnego. On potrafił, ale chyba nie było się czym chwalić; na palcu zamiast obrączki - wciąż - widniał blady ślad po niej.
Może przez to - a może po prostu słuchał co mówiła do niego Ashley - przypomniał sobie o zamiłowaniu Farrow do kwiatów i wszelkich spraw związanych z florystyką. Ze względu na to - poniekąd tajemniczo - uprzedził o niespodziance, dawkując przy tym skonkretyzowanie informacji. W jednej z rozmów telefonicznych uprzedził, aby miała wolny poranek przyszłej środy, a gdy ta nadeszła - dwie godziny wcześniej wysłał pinezkę z lokalizacją i godziną.
Nie wiedział, jak wiele osób miało uczestniczyć w tych warsztatach i czy jego zaproszenie obejmowało jedną, czy dwie osoby, niemniej czekał w środku, niby to z uwagą oglądając bukiety, świeczniki i inne pierdoły, co miały tylko zaabsorbować jego myśli do czasu, kiedy w drzwiach lokalu nie pojawiła się młoda kobieta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaskoczenie okazało się niemałe, gdy napisał, że przygotował walentynkową niespodziankę. Zaszło od tamtej pory tak wiele; tak bardzo jej umysł zajmował się dwoma mężczyznami, że nie wiedziała do końca, jak rozwiązać to wszystko. Kiedy ostatni raz miała adoratorów? A w dodatku jeden z nich miał żonę, a drugi – kiedyś uchodził za jej wroga, a dziś sojusznika. Miała mętlik w głowie, tym bardziej, że Winston miał teraz kryzys w małżeństwie. Jak długo jeszcze będzie w stanie ciągnąć życie na dwa fronty? Tak to można było nazwać?
Musiała wyrzucić wszelkie zmartwienia z głowy. Całe szczęście, miała teraz więcej pracy, więcej zamówień na okazyjne bukieciki i tworzyła plan na swoją kwiaciarnię. Marzyła, by wyrwać się w końcu z kawiarni i nie użerać się z szefem. Dla niego robiła nadgodziny, użerała się z klientami i nie miała absolutnie czasu na wypicie kawy, którą podawała w hektolitrach zadowolonym biznesmenom. Była zmęczona monotonnością, jaką dawała jej praca kelnerki. Męczyła się, to było pewne, nawet jeśli nie dawała tego po sobie poznać. Zadowolony klient – wypłacalny klient. Może właśnie ta niespodzianka Palmera wcisnęła w Ash nieco więcej podekscytowania i wyczekiwania. Nic nie zdradził, a ona była niecierpliwą osobą. Odliczała do spotkania, przebierając nogami. Tylko momentami miała wyrzuty sumienia, że wprowadzała Dominica w błąd, ukrywając swoją relację z prokuratorem. Nie dręczyły je jednak, gdy myślała o żonie Winstona. Wszystko powoli zaczynało się komplikować, a to już nie było jej na rękę.
Pocieszała się, widząc działania starszej siostry. Mężatka, a jednak dziecko było kochanka. Chryste, Ash nie chciała mieć dziecka! A na pewno nie z Winem albo chociaż nie teraz, bo jak? Przyszłość wtedy nie miałaby najmniejszego sensu, on zapewne by odszedł, a jej kwiaciarnia marzeń nie byłaby jej. Czuła się za młoda na dziecko i nie gotowa na bycie w ciąży. Takie kobiety brzydziły ją. Dostawała dreszczy, gdy widziała wystające brzuchy, dlatego też męczyła się bardzo przy Florence. Pewnie będzie kochała swojego siostrzeńca, ale zajmie jej trochę czasu z pogodzeniem się, że… że to jest dziecko.
Tego dnia ubrała się ładnie, chociaż bardziej na luzie. Spotkanie rano było zapewnieniem, że nie idą na żadną kolację, więc elegancka mała-czarna odpadła. Wybrała jeansy, które również mogły pobudzić wyobraźnię mężczyzny. Od rana humor jej dopisywał (właściwie jak zazwyczaj) i nie mogła doczekać się. Fakt, że spotykają się w kwiaciarni był dla niej najcudowniejszy, bo w końcu miejsce pełne kwiatów zawsze było wspaniałe. Przyszła w miarę bez większych spóźnień, a wtedy podkradła się do Wina i zakryła mu oczy, przylegając do niego ciałem.
- Zgadnij, kim jestem – powiedziała wesoło, przechodząc powoli, by stanąć naprzeciw niego. Wahała się, na ile może sobie pozwolić, skoro byli w miejscu publicznym, więc pocałowała go jedynie w policzek i rozejrzała się po kwiaciarni z zachwytem. – Co to za niespodzianka? Czekaj, jeśli chcesz mi podarować to miejsce, toooo chyba nie jestem gotowa – zażartowała, wyjmując z wazonu tulipana i podsuwając kwiat pod nos, wbijając przy tym wzrok w Wina.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Winston nie wiedział, że w życiu Ashley jest jakiś inny mężczyzna, aczkolwiek gdyby miał tego świadomość - na pewno byłby daleki od wszczynania nieuzasadnionych w ich sytuacji (patrząc na całość tejże relacji) awantur, ani nie stosowałby jakże niedojrzałych zagrywek w celu pokazania kobiecie, jak bardzo jest z tego faktu niezadowolonym. Farrow była w o l n a, więc całkiem normalnym wydawało się to, że interesowała się różnymi mężczyznami, tym bardziej, że sam Winston był - wciąż, nadal, jeszcze - oficjalnie żonaty. Papiery rozwodowe swoją drogą, to, że już nie nosił obrączki - również, aczkolwiek przy tym stale trzymał się stanowiska, że ich przygoda miała trwać tyle, ile mogła; do kiedy oboje dobrze się bawili, czerpiąc satysfakcję ze wspólnie spędzonych nocy. Jeden kryzys przyszedł wraz ze spotkaniem się z zamkniętymi na klucz drzwiami, choć został prędko rozwiany poprzez skuteczną próbę skuszenia go przez kelnerkę. Tym bardziej nie powinien chcieć się wycofać, skoro Leighton - jak zdołał odczuć - nie widziała dla n i c h nadziei.
Czy - z drugiej strony - w sytuacji, w której Ash miałaby stałego partnera, Win - bez cienia egoizmu, z samym przeświadczeniem, że tak będzie fair - wycofałby się z tego układu, dając młodej kobiecie przestrzeń, żeby realizowała się w związku? Zapewne również nie, wszak skoro sam dopuścił się zdrady osoby sobie najbliższej, dlaczego miałby myśleć o komforcie obcego (a nawet nie, mógłby go znać, bo wbrew pozorom Seattle tak wielkie nie było) faceta? Nie był żadnym miłosiernym samarytaninem, aby rozmyślać nad czymś tak bezsensownym, jak w danych chwilach mogliby się poczuć ludzie. Trochę zawinił w tym fakt wieloletniego pełnienia funkcji prokuratora, która skutecznie nauczyła go wyciszać pewne emocje i malować świat w takich barwach, w jakich patrzeć było Palmerowi najwygodniej.
Przyglądał się akurat jednej z ramek, czy innych ozdób, jakie zbierały kurz na jasnym regale zagraconej jak na jego gust przestrzeni, aczkolwiek równocześnie całość bardzo wpasowywała się w charakter miejsca, w jakim znajdował się ciemnowłosy. Przekierował spojrzenie - sunąc nim leniwie - po kolejnej z doniczek, później zmrużył tęczówki odczytując z etykiety nazwę rośliny. Próbę zarejestrowania nazwy przerwały mu kobiece dłonie.
- Poważnie, Farrow? Próbujesz przysłonić mi świat? - zagaił pół-żartem, pół-kpiąco, co bardzo jednoznacznie sugerował ton głosu, jak i mimowolnie unoszący się kącik warg. W tym samym czasie, kiedy Ashley musnęła jego pokryty zarostem policzek, on uniósł rękę i ściągnął z powiek jej dłonie.
- Gorzej, gdybym zaprosił tu kilka kobiet - rzucił, niby to rozglądając się dookoła, jak gdyby istniało takie prawdopodobieństwo. - Wtedy, w rzeczy samej, mógłbym nie zgadnąć kim jesteś. A tak? - Wzruszył lekko ramionami, nie próbując nawet rozłożyć rąk na boki, bowiem zapewne łokciem strąciłby jakiś wazon, czy innego słonia, jaki rzekomo niósł szczęście.
- To może później - rzucił, zupełnie tak, jak gdyby takie prawdopodobieństwo w ogóle wchodziło w grę. - Najpierw czeka cię kurs florystyczny, który zacznie się za... - Uniósł spojrzenie, aby odczytać z umieszczonego na nadgarstku zegarka godzinę. Nim jednak odezwał się, podeszła do nich - tak zakładał, może błędnie - właścicielka, zbyt intensywnie przysłuchująca się wymianie zdań ów dwójki.
- Słoneczka, zapraszam, zapraszam - powiedziała zachęcająco, z szerokim uśmiechem, kontrastującym z mimowolnym grymasem niezadowolenia prokuratora. - Philip i Suzie nie pojawią się, starczy miejsca dla wszystkich - dodała, układając dłonie na wysokości lędźwi Winstona i Ashley, równocześnie (niezbyt subtelnie) pchając ich w kierunku wejścia na zaplecze.
- Nie, ja jestem tu przez... - I tu nie było mu danym skończyć, wszak nieznajoma pokręciła przecząco głową i mruknęła coś o tym, by kochanieńki nie tchórzył, kwiatki to też poważne zajęcie i mężczyźni nie muszą się tego wstydzić.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”