WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oschłość w jego głosie zapiekła równie dobitnie, jak suchość w gardle po wszystkich alkoholach wlanych w siebie podczas zabawowej nocy; sprawiając, że nosek odsunął się od niego, a zieleń oczu z jasnej i radosnej przybrała tę pochmurną, mdłą. Niezadowoloną, rozczarowaną.
Przez chwilę trwała w całkowitym milczeniu, przyglądając się grymasowi na jego twarzy, temu zgorzkniałemu wykrzywieniu warg, z których to raz po raz wypluwał kolejne słowa.
Wiedziała, że czasami ludzie, którzy otaczali chorych, cierpieli jeszcze bardziej. Czasami ból ten trwał na długo ponad to, gdy osoby dotknięte śmiertelną chorobą miały już spokój.
- Ale… – zaczęła, a następnie zamilkła, aby dać mężczyźnie niemy przekaz tego całego niedowierzania; że ze wszystkich możliwych słów, paść akurat musiały te konkretne.
Przecież wiedział. Doskonale wiedział, że w tym wszystkim chodziło o skrócenie cierpienia; że najważniejszą rzeczą na ziemi było doprowadzenie do tego, by pod koniec walki zaznali ukojenia.
Mae nienawidziła szpitala i tej ciągle pracującej aparatury. Odleżyn na jego ciele, które odmówiło mu posłuszeństwa, cichego charczenia, które pojawiało się ilekroć to oddech rwał się w klatce piersiowej. Patrzenia jak silny i pełen werwy mężczyzna z dnia na dzień kruszał. Jak malał, jak powolutku sobie umierał.
Spoglądała na Newmana, wcale go nie dostrzegając. Kiedy to poderwał się z łóżka, jej myśli na nowo wędrowały po szpitalnych korytarzach, na których już od dawna nie było nadziei; na których to siadała i przelewała kolejne litry łez. Bezbronna, całkowicie sama. Zmęczona tym koszmarem, mająca już tylko nadzieję, że prędzej czy później cały ten koszmar się skończy.
Nieprzytomne, umęczone spojrzenie wpatrywało się w pustą lukę w pościeli, która to stopniowo wychładzała się przez jego brak, a następnie powoli podniosła się do siadu.
Niektórych wciąż to bolało. Niepomni pogodzić się z losem, wciąż unosili swoje pięści w gardzie, czekając na ciosy.
Gregg był jednym z nich. Niepogodzonym. Rozżalonym i smutnym.
Przeczesując palcami swoje włosy, po prostu tak trwała. Pomiędzy przeszłością, teraźniejszością a ewentualną przyszłością; czując jak w gardle pojawia się ucisk i zsuwa się w dół. Jak przyciska serce do żeber i dusi; nie pozwalając choćby cicho zakwilić.
Czy dobrze robiła, chcąc ruszyć naprzód? Czy powinna zamknąć wszystkie drzwi i schować klucz w kieszeni, czy może należało je otworzyć szeroko na oścież? Tak jak robił to on? By wspomnienia wylewały się przezzeń raz po raz i nie pozwalały iść dalej?
Coleman zsunęła swoje stopy na podłogę. Lekkie tąpnięcie bosych paliczków, następnie skrzypnięcie pracującego drewna.
Tłuczone szkło, niepewne spojrzenie w czerń własnego domu.
- Gregg? – szelest materiału, którym się okryła wypełnił lukę, kiedy to mężczyzna pieczołowicie wspinał się po schodach.
Ciche „och”, gdy dostrzegła zarys jego sylwetki, wsunięcie się na nowo na łóżko i otulenie szczelnie ciepłą pościelą. Lustrowanie go uważnym spojrzeniem, by zrozumieć, że sporo wysiłku kosztowało go powrócenie.
Lekkie uderzenie serca, wzięcie głębszego oddechu, a następnie przesunięcie się na brzeg łóżka i zrównanie z jego twarzą.
Pozwalała mu mówić. Przymykając powieki, wyobrażała sobie Daphne. Jej ciemne, albo jasne włosy i wciąż błyszczące oczy, które zgasły dopiero w momencie, kiedy jej serce odmówiło posłuszeństwa.
- Jesteś głuptasem – mruknęła wreszcie, podsuwając się jeszcze bliżej, aby musnąć swoimi wargami nosek. Palce zacisnęły się na ramionach, by stanowczym gestem nakazać mu powrotu do łóżka.
- Po pierwsze i ostatnie: nie miała. Na pewno nie miała – zaczęła, kiedy to ulokował się obok niej, przy okazji narzucając na niego warstwę kołdry.
- Nie mogła. Wiedziała, że to… że to trudne nie tylko dla niej – westchnęła. Tylko oni wiedzieli jakie to uczucie patrzeć na gasnące życie i nie potrafić nic na to zaradzić.
- A poza tym nie wyglądasz tak tragicznie jak myślisz. No, może kiedy burczysz, to jest co współczuć – Coleman przysunęła się nieco bliżej.
- To wymaga sporej odwagi, wiesz? Być i widzieć jak odchodzą ci, których się kocha. Zrobiłeś co mogłeś. -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekOd samego początku chciał wyrzucić to z siebie. Ale nie od początku znajomości z uroczą, spoczywającą dziś u jego boku szatynką. Raczej „od początku”, który równoznaczny był z „końcem”; kiedy dobiegły go jego pięćdziesiąt trzy minuty. Wiedział, że zawsze mógł zwrócić się do rodziny Daphne. Do rodzeństwa – Finnicka i Elizabeth. Do ojca albo kochającej matki, która choć w zwyczaju miała zerkać na niego krzywo, to nigdy nie dała mu odczuć swojej – wewnętrznej – dezaprobaty dla zawodu, jakim się parał.
Wyszło na to, że on sam był zawodem.
Od nich też się odciął. Pozostały tylko życzenia wysyłane cyklicznie – co święta. I lakoniczne wiadomości zwrotne; „nawzajem” – „tak, na pewno kiedyś wpadnę”. Ich ostatnią formą kontaktu pozostawały więc nieprzerwanie rozpalone znicze. Te na grobie Daphne nie gasły nigdy.

ObrazekKtoś był przy niej zawsze.
Obrazek ObrazekA kiedy zniknęła, przy nim nie było już nikogo.

ObrazekNie ostał się nawet on sam. I za tym zdawał się tęsknić szczególnie – najbardziej – wyłącznie. Nie za kobietą, którą stracił; ale za samym sobą. Za człowiekiem, którym wtedy wciąż jeszcze mógł się stać. Zanim wybrał tę, a nie inną drogę. Daphne była wyłącznie pierwszą płytką domina, która wprawiła w ruch wszystkie pozostałe.
Nie wypadało przyznawać się do tej myśli. Żył więc z myślą, że tęskni. Za „dobrymi czasami”.
„Jesteś głuptasem.”
ObrazekJestem oszustem.

ObrazekSam nie wiedział co podkusiło go do tego, by pozwolić sobie na coś, co od słowotoku, bliższe było prawdziwemu słowospadowi. Może łapał się tej iskry nadziei, która podpowiadała mu, że jeśli salwa bzdurnych myśli świadczących o jego słabości, wybrzmi wystarczająco szybko, to przypominać będzie zrywany plaster. Może nie zawaha się w ostatniej chwili. Może przytłoczy nadmiarem informacji, które rozproszone zostaną pierwszymi promieniami świtu. Tego, który późnym porankiem wkradnie się pomiędzy zaciągnięte szczelnie, sypialniane zasłony. Obejmie ich ciepłym pasmem, wybudzając z upragnionego snu. Że tak, jak alkohol wyparuje z żył, tak i pamięć stanie się lżejsza. I lżejsza – ulatniając się w słodkim niebycie.
Że imię Daphne pozostanie wyłącznie rozmytym skojarzeniem, a nie przypadkiem klinicznym wypełzłym z ust wplątanego w sypialniane pielesze, podpitego kochanka.

Jestem oszustem, Mae. Muszę nim być.
Przepraszam.
Muszę wykorzystywać okazje.

Czy ja wiem – burknął. Policzek uderzył o jedną z poduszek; ciążąca mu głowa lgnęła natomiast do kojącego chłodu. Obserwował ją jednym okiem – przyglądał się czułości, z jaką traktowała niemal obcego sobie mężczyznę.
Nie wydaje ci się, że gorsza jest niewiedza? Ż-że… gorsze są pytania, na które brakuje odpowiedzi? – Wciąż pozostawał spięty. Któryś z zamków zaciął się i nie dawał odblokować. – Myślę, że być przy kimś to żadna odwaga, Mae. Odwagą jest każdego dnia walczyć z myślą, że wystarczyło zostać.
Że – gdzieś tam – jest ktoś, kto czeka na te pierdolone zeznania, Coleman. Że chce wiedzieć, co stało się z jego dzieckiem, chrześniakiem, rodzeństwem. Że od ciebie – od Michaela – zależeć może czyjś spokój ducha.
Tylko nie przesadź.
Nie wyobrażam sobie... – pomrukiwał w poduszkę. Czuł się źle, parszywie. Czuł się tak, jak zwykle. I nawet uniesienie, którego doświadczył niedawno, nie pomogło zapełnić pustki. A jednak poszukiwał jej dotyku.
Dlaczego poszukujesz jej dotyku, Newman?
Palce przebiegły po kobiecym biodrze, zawadzając o drobne wypukłości kręgosłupa.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trzeba było mieć sporo odwagi, aby samemu dźwigać ten ciężar; kiedy to codzienność, która kierowała cię do szpitala legła w gruzach, kiedy to na końcu korytarza nie czekała już ukochana osoba. Słaba, podpięta pod aparaturę podtrzymującą jej życie, lecz wciąż spodziewająca się gościa.
Ciężko było wpatrywać się w chłodną, zmienioną już pościel, wsłuchiwać się we wszystko: w kroki za swoimi plecami, ciche rozmowy w pobliskich salach, lecz nie w to, czego pragnęło się najbardziej: ciche pykanie kardiogramu; czegoś co tak jawnie pokazywało, że jeszcze istniała szansa, że jeszcze była…
Nadzieja.
Mae Coleman cicho westchnęła. Układając dłoń pod własną głową na moment przymknęła oczy. Wysunąwszy koniec języka, przejechała pierw po górnej części swojej wargi, a następnie dolnej, trwając przez chwilę w zawieszeniu.
W próżni wspomnień, którą stworzyli, powracając na nowo do szpitalnych łóżek i holów, przejść pomiędzy życiem a śmiercią.
Do pustych pokojów i tej okropnej ciszy, pozbawionej cichego tykania aparatury.
Do chłodnej pościeli, idealnie zaścielonej. Do ręki zaciskającej się na ramieniu i zaproszenia do gabinetu ordynatora.
Do pustki. Do nadziei wyrwanej z samego serca.
Do pustki.
- Co masz na myśli? – zapytała miękko, otwierając jedno ze swoich oczu, aby móc zlustrować go bacznym spojrzeniem. Nie uśmiechnęła się, wiedząc, że nie była na to pora. Nie teraz, kiedy nie było sensu udawać, skoro wystawiali swe dusze na dłoniach; odkrywali najgłębiej skrywane tajemnice. Cząstki samych siebie – te, które pogrzebali razem z Daphne i Charliem.
- Och – mruknęła, gdy dokończył i następnie przysunęła się bliżej. Jej dłoń wysunęła się spod krótkich, ciemnych włosów i zacisnęła na jego ramieniu. Kciukiem tocząc niewielkie okręgi, poruszyła się i westchnęła.
- Jesteś odważny. Ja nie wyobrażam sobie ciągle… tego odtwarzać. Myśleć, że nie… że nie było mnie przy najgorszym momencie, że… ż-e był sam – przymknęła się, czując jak ciążyło to na niej od dawna.
- Dobrze, że Twoja dziewczyna miała Cię przy sobie. – szepnęła, czując jakie to wszystko było trudne, ciążące. Wstydliwe.
- Dobrze, że byłeś – zauważyła i nabrała cicho powietrza do swoich płuc.
- Dobrze, że jesteś. -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekIstniały takie gesty, które zastępowały słowa. Ba; pełniły swoją rolę lepiej, aniżeli tysiące doskonale wyważonych określeń, epitetów, porównań i metafor. Stanowiły fundamenty dla leksykonu odbieranego na całkowicie innej płaszczyźnie – leksykonu budowanego na emocjach niemal nieuchwytnych. Dotykających duszy, ledwie musnąwszy ją opuszkiem palca. Zahaczając szponem o zadry; ciągnąc brutalnie i rwąc na strzępy.
Obydwoje pamiętali zapewne wzrok lekarza. Spojrzenie błądzące po korytarzu na chwilę, nim nie zetknęło się z twarzą wyczekującą wieści z sali operacyjnej. Z ostatniego bastionu nadziei. Cisza. Powolny ruch głowy. Posłanie nadziei na szafot. Ostrze gilotyny ucinający łeb szansie, planom, marzeniom.

Jesteś odważny.
Jestem tchórzem.

ObrazekCzy nie dlatego szpitalne sale gościły pacjentów białą pościelą? Czy nie dlatego, że przypominały biel poddańczej flagi? Pragnęły rozlewu krwi, porażki. Tchórzostwa. Z pogardą zerkały na tych, którzy pomimo bólu – pomimo ogółu cierpienia, jakie nie tylko sami przeżywali, ale jakim raczyli także i najbliższe sobie otoczenia – na tych, którzy bez względu na wszystko wciąż walczyli. Nie poddawali się, nawet wtedy, gdy w przeciwnym narożniku ringu stawała Śmierć.
ObrazekDaphne nigdy się nie poddała. Charlie – ten sam Charlie, którego zdążył złożyć ze strzępów powieści – też nie sprawiał wrażenia kogoś, kto odszedł z posłuszeństwem wobec przewrotności losu. Szamotał się, rozpychał; porwał ze sobą swoich jeńców. Uszczknięte dni. Ich skradziony nadmiar – nawet wtedy, gdy i one wydawały się już policzone.
[…] "I am Death. I come for all, the young, the old, the new, the broken. I am the truth no one wishes to know." The girl simply stared, not in horror, but in peace. The wolf spoke the truth. The only truth, the truth that will always exist.
ObrazekDeath.
[…]Od dawna był już sam. On tylko do ciebie wracał, Mae. Do was. – Westchnął, wzruszając ramionami. Chciał to powiedzieć; bo i była to myśl – choćby i tania mrzonka – która jednak pozwalała mu przetrwać bez ciągłego obarczania się winą.
Lek przeciwbólowy, który nie naprawiał źródła problemu; ale łagodził je. Pozwalał… zapomnieć. Może stąd słabość do sięgania po alkohol? Goniąc za uczuciem sobie znanym? Bezpiecznym?
ObrazekMoże dlatego jesteś tak fascynująca. Bo delikatna, zadbana dłoń sięga pod skorupę. Sięgasz pod ten strupek, którego dzieciak z przeszłości nabawił się dekady temu.
Jesteś czymś nowym. I czymś znanym; jednocześnie.
ObrazekDłonie Rhysa złożone zostały na kobiecych biodrach. W najszerszym ich punkcie – na miłym wzgórzu, którego serce skrywało swoją zakazaną rozkosz. Przyciągnął ją bliżej. Pragnął czuć.
Jesteś… Przypominasz mi…
Przypominasz Daphne.
Brwi ściągnęły się ku sobie; jak zbiegające się ze sobą, burzowe chmury.
Kurwa – jęknął, kiedy nieboskłon myśli przeciął piorun dobijającej się do niego świadomości. Smuga krwi rozpostarta na płótnie bladego ciała szatynki. Posoka uchodząca z nieokreślonego punktu, spod opartej o kobiece udo dłoni.
ObrazekEmocjonalny wstrząs, adrenalina, alkohol. Coś sprawiło, że drobny sznyt nabyty przy okazji drobnej kolizji przebytej na parterze umknął jego uwadze.
Syknął, czując, jak paznokieć wpija się zbyt głęboko pod z wolna przysychający skrzep. Strużka krwi – jak notorycznie niedopilnowany przez matkę obiad – kipiała, umykając spod twardniejącej pokrywy. Czerwoną pręgą kreśli szlak wzdłuż chłopięcej łydki; rozbryzguje się na kępie wypalonej trawy.
Wspomnienie, którego nie był już – a może nigdy – świadomy. Wracało. Przy Niej.
Krwawił, więc żył.
[…] "You, great wolf, may be death. But you cannot exist without me, for I am life. I am the truth all know, the truth we all see, and without me, you cannot exist, and without you, nor can I." The wolf stared at the girl, looking at her, for she also spoke the truth.
ObrazekThe Two Truths.
Obrazek ObrazekLife and Death.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciała już nigdy w życiu przechodzić przez to samo: nie chciała czuć ciężaru dłoni, która niosła same najgorsze nowiny. Nie chciała czuć tego rozdzierającego bólu i nagłego uczucia pustki.
Utraty wszystkiego - nadziei, szczęścia i najważniejszej osoby w jej życiu.
Nieważne czy miałby to być Mitch, Lay czy Robert, albo któreś z jej dzieci.
Nie przeżyłaby kolejnej straty.
- Wiem. Wiem, że w pewnym momencie był tylko dla mnie. Odszedłby dużo wcześniej, gdyby miał pewność, że dam sobie radę. Wiesz? - zieleń czule otuliła rysy twarzy Newmana, jego zmęczone i zatroskane spojrzenie. Ciesząc się, że przełamał barierę i był tym, kto ukrywał się pod powłoką ponurego, odpychającego człowieka.
- Myślę, że... - urwała, gdy odsunął się, próbując odnaleźć źródło problemu.
Syknęła cicho, widząc jak krew leniwie sączy się z rany. Jak ciemna maź zostawia ślady na bladej skórze i jasnej, niedawno zmienianej pościeli.
Nie przejmowała się jednak brudem, ani też pierwszą myślą, że tego najprawdopodobniej już nie dopierze. W tej chwili problemem był ból, który niespodziewanie przedarł się przez otumaniający alkohol.
- Czekaj, nie ruszaj tego - poprosiła, wymykając się z jego ramion. Po drodze złapała za jakąś koszulkę i wcisnęła ją na siebie, nim zniknęła za drzwiami. Chwilę trwało odnalezienie narzędzi, które miały mu pomóc.
- Przepraszam, mam tylko dziecięce - rzuciła wyjaśniająco, gdy znalazła się znów u jego boku. Chwyciwszy jego dłoń, odnalazła źródło rany i poczęła je powoli oczyszczać. Pryskając specjalnym preparatem i dotykając ligniną, Mae upewniła się, że nie ma tam żadnych drobin.
- Masz szczęście. Nie trzeba szyć. Ale... ale musisz uważać- rana choć krótka, była głęboka.
- Mam nadzieję, że przepadasz za minionkami - lekki uśmiech, kiedy prostokątny plasterek wylądował na ranie, szczelnie chroniąc go przed bodźcami z otoczenia.
- Chłopcy ich uwielbiają. Nawet George, a przypomnę Ci, że ma trzynaście lat - przygarbiła się delikatnie i następnie musnęła wargami zranione miejsce, a następnie ułożyła się znów na łóżku.
- Kogo Ci przypominam? Ją? Prawda? Jaka ona była? Czy... była mila? - głowa opadła na poduszkę, dłoń ułożyła się na piersi, skubiąc jasną skórę i zaróżowione od niedawnych kąsań miejsce. Zastanawiała się, to oczywiście. Czy miała jasne, czy może ciemne włosy? Czy była dobrym człowiekiem?
Czy to, że je porównywał świadczyło dobrze o niej samej?
Mae przechyliła głowę na bok.
- Chodź do mnie, Głuptasie. Chodź i wszystko mi opowiesz... - albo i nie. Miał możliwość wyboru.
Mógł wypluć z siebie wszystko. Co tylko chciał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekByła typową matką. Matką, o której legendarnym, niemal mitycznym wzorcu okazję miał jedynie słyszeć. Nigdy go jednak nie zaznając. I w tym tkwił jej urok; ta kobieca słodycz. Była przede wszystkim matką swoich pociech. W pierwszej kolejności zadręczając się abstrakcyjną myślą – „nie dopiorę tego”; myślącą o priorytetach naturalnie wkradających się w jej codzienność. Przyzwyczajoną do wszelkiego rodzaju kontuzji i urazów. Znającą receptę na każdą z dolegliwości.
Gotowa szyć, sprzątać, tulić, gotować, czytać do snu i opatrywać wszelkie rany.
Czy z podobną wprawą potrafisz poskładać pogruchotane serce?

W porządku… pani… doktor – mruknął; nie tyle w niedowierzaniu, co z pewnym zaintrygowaniem wypisanym na pochmurnej twarzy. Leżąc na boku, oparł się o ugięty blisko torsu łokieć.
ObrazekBył spokojny; i nie chodziło tu już wyłącznie o to, że byle skaleczenie nie miało w zwyczaju wprawiać go w żaden z chorobliwych nerwostanów. Był niemal wyciszony. Po prostu czekał – spojrzeniem goniąc za kobiecą sylwetką. Za pagórkami piersi chowającymi się pod płachtą materiału. Za dłońmi szukającymi zmiętych rękawów. Wyglądał tak, jakby porastające rękę pnącze krwistej strugi pozostawało wyłącznie rekwizytem; bezbolesnym symbolem podkreślający dramaturgię scenicznego aktu.
Parsknął.
Miała tylko dziecięce plastry. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, by w tej pozycji pozostać na dłuższą chwilę. Kolejny wniosek, który zaobserwował, a który przy okazji jednocześnie odbił się na jego licu lekkim drgnieniem brwi.
Poświęciłaś im całe swoje życie, co? To taki wyraz stawiania ich potrzeb – nawet tych najbardziej bzdurnych – ponad swoje. Nie dlatego, że dałaś im się podporządkować. Choć pewnie wiele razy zbliżałaś się ku temu, by wleźli ci na głowę.

ObrazekOtoczone piwnymi tęczówkami źrenice przeskakiwały pomiędzy zlokalizowaną, wprawnie zabezpieczaną raną, a zasłoną zarysem żywego pejzażu, wyłaniającego się sporadycznie spomiędzy opadających na czoło, ciemnych kosmyków jej włosów. Bujały się przy co intensywniejszym ruchu; zaczesywała je wtedy, by zebrane za uchem wymykały się niemal wstydliwie przysłaniając skupione, dziewczęce lico.
Palec Rhysa mimowolnie drgnął przy zetknięciu z rozpalającym naruszoną tkankę środkiem.

Wiedziałaś po prostu, że na to zasługują. Na bycie dziećmi.
Nie pozwoliłaś, by śmierć Charlesa im to odebrała. By odebrała im dzieciństwo. Szczęśliwe, beztroskie, takie, jakim powinno być.
Jakoś je zniosę – mruknął z żartobliwą nutą, przyglądając się wyzierającej ze wzorzystego opatrunku bandzie żółtawych pokrak.

A potem przyglądał się jej. Spokojnej wędrówce ust, które spoczęły na efekcie zgrabnie przeprowadzonej pracy. Dziwne uczucie.
Była…
ObrazekPrzyjmował ją. Pozwalał zbliżyć się i paść u jego boku. Doceniając to, kim była. Jaka była – a jednak nie siląc się, by wspomnieć o tym na głos.

Nie wiem jaka była. Pamiętam tylko jaką ją poznałem.
Potem przyszedł czas jego przeciągających się w nieskończoność nieobecności. Przyszedł czas, kiedy – choć pozostawiona w towarzystwie newmanowego cielska – tak odizolowana od jego myśli. Wciąż uciekających do biura. Do pierwszych zawalonych spraw. Do notatek, które nie miały większego sensu; złożone z chaotycznie niewspółgrających ze sobą bohomazów myśli. Z każdym dniem oddalając go od rozwiązania. Oddalając ich od siebie nawzajem.
Nie wiedział jakim człowiekiem się stała.
ObrazekI nigdy już się tego nie dowie.
Wyrozumiała. I cierpliwa. Nigdy by mi tego otwarcie nie powiedziała, ale wydaje mi się, że… zaniżyła dla mnie wymagania. Kochała ludzi. Kochała być, czuć, czerpać. Kochała życie.
I bolało widzieć, że tylko miłość trzymała ją przy życiu.
Może dlatego zdążył. Może dlatego – jako ostatni ze złożonych podarunków – ofiarowała mu swoje pięćdziesiąt trzy minuty.
Może.
Kiedy stoisz tyłem, to… Można byłoby was pomylić – burknął, owijając sobie wokół palca dolny szew, całkowicie zbędnej w jego mniemaniu, koszulki.
A on?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To prawda. Dzieciaki przysłoniły cały jej świat. Będąc prawdopodobnie jedyną, drobną radością, jaka jej pozostała.
W ich uśmiechach przecież widziała swojego męża. Widywała nawyki, które nieświadomie przejęli po swym ojcu: w tym, jak oblizywali swoje usta, ilekroć to masło orzechowe kapało im na brody, jak przeczesywali przydługie, poskręcane włosy. I jak darli się w niebogłosy, ilekroć to byli rozbawieni, jak nie pozwalali dojść jej do słowa, kiedy się awanturowali. Jak ich serca przepełnione były troską, gdy wpadali do jego gabinetu i kiedy widzieli łzy u któregoś z członków rodziny.
Jej synowie byli jedynym powodem, dla którego wciąż miała siłę, aby budzić się rano. Gdyby nie oni, gdyby nie piątka nieokrzesanych motywacji, najprawdopodobniej skończyłaby źle; być może będąc zamkniętą w wielkiej, drewnianej trumnie u boku swojego Charliego.
To dzięki nim, Mae nie myślała tak często o przeszłości, o tym co było. O wszystkich lękach, którymi otoczona była podczas choroby mężczyzny, a także i wtedy, kiedy została całkowicie sama.
- To dobrze. Byłoby mi przykro, gdybyś się wykrwawił bo nie lubisz minionków – zaśmiała się cierpko, nadając własnym słowom niepotrzebnej dramaturgii.
- Wiesz ile kosztuje mnie naklejanie ich chłopakom? Prędzej rana sama się zabliźni, niż zdecydują się który będzie dobry – dorzuciła jeszcze, poprawiając się na łóżku i przez chwilę wgapiając się w sufit.
- Jesteś najlepszym pacjentem, jakiego miałam. Najmniej marudnym – przechyliła głowę w bok, a potem się uśmiechnęła. Najmniej panikującym, że krew zmienia się w pianę, że za bardzo szczypie i w ogóle na pewno będzie bolało. Połowę czasu w opatrywaniu chłopców zajmowało jej przecież przekonanie ich, że to jest mniej bolesne niż na przykład nadzianie się na zardzewiały gwóźdź czy potraktowanie swojego brata kijem baseballowym i przypomnienie sobie w dość brutalny sposób jak działała fizyka oraz jej prawa.
Coleman wsunęła dłoń pod jego ramię, próbując zacisnąć ją na bicepsie – przekonując się, że z powodu rozbudowanej tkanki mięśni jest to niewykonalne.
- Nie dziwię się, że ją pokochałeś. Po Twoich opowieściach sama bym to zrobiła – odparła miękko, kiedy to zakończył swoją opowieść, a następnie nieznacznie się skrzywiła, gdy pozwolił sobie na tę skromną ocenę.
- Naprawdę? – w głosie pobrzmiało coś na kształt niedowierzania.
- Ale chyba nie lubisz mnie dlatego, że ci ją przypominam, co? – choć żartobliwy ton głosu świadczyć miał o tym, że niespecjalnie się tym przejęła, nie była to prawda. Ta nieprzyjemna myśl, że był tu i teraz z powodu podobieństw momentalnie przyczepiła się jej, przypominając jakiegoś natrętnego owada, który to bzyczał nad uchem i nie pozwalał w spokoju odpocząć.
- Charlie? Charlie lubił dużo się śmiać – bąknęła i wzruszyła ramionami, przypatrując się temu, jak pooszarpywał za brzegi jej koszuli. Uśmiechnęła się lekko.
- Był niekiedy drażniący i mało poważny, ale miał swoje zdanie. Był odważny, wiesz? Nigdy nie wstydził się tego, co mówił i nie miał oporów, żeby komuś pocisnąć – Mae przymknęła oczy i lekko westchnęła.
- Jesteście tacy różni, Gregg. Tak bardzo, że aż… widziałeś, prawda? Jego zdjęcia – nie sposób było ich przeoczyć, przecież większa część fotografii była rodzinna. Stanowiąca pamiątkę z tamtego, nieosiągalnego już życia.
- Ale to dobrze, Gregg. Cieszę się, że jesteś inny. Lubię Cię. I nie muszę porównywać… – Coleman ułożyła się na swoim boku, jednocześnie zmniejszając dystans między sobą, a Newmanem.
- Przytulisz mnie? -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niech zgadnę. Pozbywają się ich dopiero wtedy, kiedy same zaczynają odpadać razem z brudem, co? – grzmiał nieadekwatnie stanowczo. Ton głosu nijak nie pokrywał się z zawartym w myśli – choć całkiem prawdopodobnym – żartem. W głowie zawieruszyło mu się wspomnienie małej Mahalii, kiedy to godzinami odtrącała każdą kolejną próbę zerwania plastra. Ten ostatecznie odklejał się sam; mniej-więcej wtedy, kiedy po ranie nie widać było już ni śladu.
Hej, hej. Nie rozpędzaj się tak. – Uniósł dłoń; tak, jakby w sposób zautomatyzowany zdecydował się pohamować dziewczynę. Jej zapęd we wnioskach, po które sięgała beztrosko. – Skąd przypuszczenie, że cię w ogóle lubię? Nic takiego nie powiedziałem.
Jedna z jego brwi; jak obciążona odważnikiem szalka, powędrowała w dół. Druga z kolei – analogicznie do swojej siostry, uskoczyła ku górze, oprawiając spojrzenie posłane szatynce przez mężczyznę.
Obrazek
Nie próbował uniknąć odpowiedzi. Szkopuł tkwił raczej w tym, że z trudem przychodziło mu przyznać się przed samym sobą, że – najzwyczajniej w świecie – jej nie posiada. Nie potrafi naprostować wątpliwości, którymi podzieliła się z nim Mae.
Nie masz prawa jej lubić.
Obrazek
A jednak.

Ale… – Odchrząknął. – Mówię to teraz. Nie jesteś taka tragiczna. Nie aż tak, jak myślałem, Mae Coleman.
Przed państwem Rhys Newman. U szczytu swojej interpersonalnej finezji.
Obrazek
Spod lekko opuszczonych powiek wyglądały półkola opartych o buźkę dziewczyny źrenic. Obserwował ją; pozwoliwszy sobie wreszcie na uśmiech. O nieco szelmowskiej krzywiźnie. Taki, który samym swoim jestestwem zapraszał do mniej lub bardziej werbalnej przepychanki.
Obrazek
Wciąż wsparty na jednym z łokci, ułożywszy się stabilnie, zwrócił w końcu swoje cielsko w kierunku leniwie prężącej się u jego boku kobiety. Słuchał jej – przemykając jednocześnie spojrzeniem od roznegliżowanego uda, przez linię koszulki, w której lekko ugięta noga gubiła się w fantazji cienia. Po biodro, wąskie przedramię, dekolt. Zatrzymując się dopiero na twarzy. Twarzy ciepłej, ludzkiej. Należącej do panienki, która była tu – bo chciała. Nie ze względu na ulotność jednostrzałowego, ulotnego pragnienia. Zrywu przygody. Albo naglącej potrzeby sprowadzonej do pilnego zastrzyku gotówki.
To prawda. Wiele ich różniło.
W pewnym momencie wydawało mu się nawet, że jedyne, czym zbliżyć mógł się w swoim podobieństwie do Charlesa, był fakt, jakoby ich ślepia znaczyły te same trasy; wędrując wzdłuż szlaków jej kruchego ciała.
Pan Kennedy chyba by się z tobą nie zgodził – zauważył przekornie. Nie spełnił jej prośby – niezupełnie. Bo choć przestrzeń między nimi zacieśniła się z lekka, tak pełnia objęcia nie nastąpiła. I tylko dłoń mężczyzny, która zakradła się nieco dalej; śledząc pagórki żeber, kciukiem zawadzając o fałdkę skóry u podnóża piersi.
Jak się poznaliście?
Zaufaj mi.
Przecież… nie masz się czego bać.
Ostatnio zmieniony 2020-08-08, 21:03 przez Rhys Newman, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Najpierw dramat, aby go nakleić. Potem dramat, aby je zdjąć. A żebyś wiedział – mruknęła w jego ramię i następnie westchnęła. Dziewczynie przed oczami stanęła wanna, a w niej drący się w niebogłosy i przerażony Jack, który to nie chciał oddać swojego plasterka nawet wtedy, kiedy ten wisiał już na resztce, czarnej od brudu, kleju. Pamiętała to, jak gorąca wtedy woda już dawno zrobiła się zimna, a on lamentował żałośnie prosząc tylko o to, aby nie odrywać kawałka, bo jeszcze nie dajcie bogowie, zacznie go szczypać.
Dzieci.
Wyprowadzały ją z równowagi, sprawiały, że wyrywała sobie włosy garściami i przeklinała nie gorzej niż pijany facet, który wykłócał się przy barze. Ale czasem wystarczyło jedynie ciche pytanie o bajkę, a wszystko to, co tak bardzo ją irytowało, po prostu znikało. Jak za sprawą dotyku magicznej różdżki, każde, nawet najgorsze przewinienie odchodziło w niebyt. W przeciwieństwie do innych osób i ich grzechów, Mae dzieciakom wybaczała wiele, o ile nie wszystko. Matczyna miłość była jednak o wiele silniejsza niż ulotne, błahe emocje, którymi była obdarowywana przez innych.
- Osz ty – burknęła, a jej dłoń zaczepiła o jego bok. Delikatnie przyganiając jego słowom, momentalnie się roześmiała; nie wiedzieć czemu, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłoby być to prawdą.
Przecież nie sypia się z kimś, kogo się nie lubi. Prawda? Przecież to, że byli w tej chwili obok siebie musiało coś znaczyć, prawda? Nie tylko to, że gdyby stała odwrócona do niego plecami, tak zaprzedałby duszę samemu diabłu, że jego ukochana wróciła zza grobu.
Prawda?
Wyraz jej twarzy nieco złagodniał, a ona sama skryła się pod swoimi powiekami. Udając zmęczenie, nawet ziewnęła i cicho mruknęła coś, co nie brzmiało jak słowo, które miałoby wpłynąć na tę dziwną formę spokoju.
- A już myślałam, że masz do mnie jakiś biznes i próbujesz… – Coleman cmoknęła cicho, a następnie wlepiła w niego swoje duże, zielone ślepia.
- Mnie uwieść. Cholera, całkiem nieźle ci to wyszło – westchnęła i pokręciła swoją głową. Gdyby nie te głupkowate żarty i choć odrobina uprzedzenia względem obcych sobie osób, być może zwęszyłaby podstęp i nie pozwoliła mu na to, aby tak łatwo wkradł się do jej domu, łóżka. Do jej rodziny.
- Oj cicho, jak ktoś ma okulary jak denka od butelek i taki sokoli wzrok jak Pan Kennedy, to nawet mnie by za niego uznał. Chociaż… chociaż, jakby się uprzeć, to macie podobne nosy. Takie śmieszne bulwy – odparowała, najwyraźniej nie szczędząc go za ten przytyk o lubieniu.
- To zabrzmi źle, ale kiedyś bardzo kiepsko gotowałam. I skoro nie poszłam na studia, a rodzice chcieli mieć ze mnie pożytek, to zapisali mnie na kurs. No i tak się złożyło, że i on tam był. Nie spodzie… – przerwała, gdy przed oczami stanął jej Coleman w brudnym fartuchu i ciemnych lokach wybielonych od mąki. Parsknęła.
- Boże, nie spodziewałam się, że na ziemi chodzi ktoś, kto gotuje gorzej ode mnie. I co? Okazało się, że tym kimś był on. Instruktor wydłubywał skorupki z jego jajecznicy – zaśmiała się, mrużąc przy tym swoje oczy.
- Kiedy odprowadzał mnie po kursie, nie planowałam… on nie planował… no ale tak wyszło. Zawsze się śmiał, że ktoś musi się mną opiekować i bym nie natrafiła na jakiegoś chuja… o tak, dobrze słyszałeś, chuja, to on się mną zajmie – teraz została sama. Teraz już nie mógł się nią opiekować, bo był martwy, a ona musiała dalej się budzić i udawać, że wcale jej to nie ubodło.
- Najlepiej wychodziło mu przerzucanie naleśników na drugą stronę i… przyklejanie ich do ścian, sufitów, okapów… dzieciaki go uwielbiały – westchnęła, przytykając dłoń do własnego czoła w geście dezaprobaty.
- W przeciwieństwie do mojej rodziny. Początkowo bracia chcieli mu skopać dupę za to, że wpadł w ogóle na pomysł, aby brać ślub w wieku osiemnastu lat. A Ty? Jak ją poznałeś? -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A gdybym… miał? – zagaił spokojnie, nie mogąc odmówić sobie tej – wątpliwej – przyjemności, by wystawić na próbę kobiecą intuicję. Wyczekać reakcji.
Jak zareagowałabyś, Mae, gdyby w dzisiejszej nocy zawrzeć nie tylko prywatne katharsis, ale i spowiedź w swojej najczystszej postaci? Kim stalibyśmy się, jakie role zostałyby odegrane? Która ze spektrum człowieczej reakcji wpisałaby się w bieg tego scenariusza?
- Tylko, widzisz. Wydawało mi się, że jeszcze do niedawna oficjalną wersją pozostawała ta, w której to ty… uwodzisz mnie. Zaszły jakieś zmiany? – Przekrzywił głowę, prostym, pionowym muśnięciem znacząc nagi fragment dziewczęcego ramienia.

Jesteś tą, której język rozwiązuje się wprost proporcjonalnie do ilości przelanego przez siebie alkoholu, co? – skwitował gdzieś pomiędzy następującymi po sobie wspominkami.
ObrazekWłaśnie wtedy stwierdził też, że leżące naprzeciw niego dziewczę otrzymało w darze od niebios talent, by byle opowiastki zamieniać w drobne, kształtowane gliną głosu dzieła sztuki. Że każda z historii, którą aranżowała za pomocą słów, stawała się żywa. Niemal namacalna. Nie wiedzieć za sprawą czego – być może latami wpraw i setkami sczytywanych miękko bajek, baśni, czy komiksów, których bohaterowie stawali się autorytetem tej nad wyraz żywej gromady.
Boże, Mae. Zapomnij, o nic nie pytałem. Gęba ci się nie zamyka – pomrukiwał równocześnie, chowając łeb w poduszkę. Przyswojenie wszystkich tych informacji, które wyrzucała z siebie, w jego obecnym stanie i tak graniczyło z cudem. – Świetnie. Teraz… teraz odbiegasz od tematu… - docierało do niej tłumione pierzem dudnienie basowej chrypy.
Ale wciąż słuchał; nie pozwalając, by cokolwiek, co uznała za ważne, przeszło go bokiem.
Poza tym – był prowokatorem zadanego przez siebie pytania. Pytania, które równie dobrze otworzyć mogło ich puszkę Pandory. Pozostawał na gotów.
ObrazekA potem zapytała o nią. I na to pytanie, niezależnie od dnia czy godziny, nie był gotowy – nigdy. Ale skoro życie Gregga Crawforda pozostawało kłamstwem, to czy i prawda wpleciona pomiędzy nie stworzy jakąkolwiek różnicę?
Czy wreszcie będzie mógł oprzeć pulsującą skroń o konfesjonał kobiecego serca?
Chciał usłyszeć tych kilka uderzeń, świadczących o odpuszczeniu winy. O rozgrzeszeniu.
Daj mi je, Mae.
Na terapii rodzinnej dla ćpunów – mruknął zdecydowanie ciszej. W jego wspomnieniach – przynajmniej tych sięgających początków ich znajomości – brakowało naleśników, nieudanych wypieków; brakowało amorów godnych taniej kinematografii. – Ona… ona przychodziła na spotkania z bratem, ja odprowadzałem kumpla z sąsiedztwa – sprostował w następnej kolejności, nie pozwalając dziewczynie na niepotrzebną nadinterpretację.
ObrazekBrakowało tylko tego, aby we własnej wizualizacji uroiła sobie zaszczanego Gregga Crawforda, cisnącego w kanał. Gdzieś w jednym z publicznych kibli; pomiędzy kabiną zajętą przez żądnych pijackiego uniesienia kochanków czy degenerata podobnego jemu samemu.
My… z Daph… To była trudna… znajomość. Przez pierwszych kilka tygodni więcej nasłuchiwałem się o jej bracie, niż o niej samej. Z czasem pojawiała się wcześniej. Piliśmy kawę, ona znikała za drzwiami. Ja zastanawiałem się skąd w niej tyle optymizmu. Wierzyła w karmę. Wierzyła we mnie. Najwidoczniej i jedno, i drugie, zdecydowało się wracać – cmoknął. Ich historia, opowiedziana od początku do końca, zajęłaby zapewne – przy odrobinie szczęścia – całą wieczność. A może nawet kilka wieczności.
Zamilkł.
Miał naprzeciwko siebie półnagą dziewczynę, z którą zrobić mógł wszystko.
Tymczasem… rozmawiali. Po prostu rozmawiali. Rozmawiali tak, jak nie robili tego od lat. Tak, jak – być może – nie robili tego nigdy.
Ten ślub… to była ucieczka?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedzieć dlaczego, ale w tej chwili rozmowa wydawała się być bardziej intymna, aniżeli miłosny akt, który miał miejsce kilkanaście minut temu.
Czas zwolnił, świat stracił na znaczeniu. Ciche dźwięki wydobywające się z ust pobrzmiewały przyjemnie w ich głowach, będąc czymś na kształt kołysanki. Kojąc wszelkie, nawet najgorsze myśli, otulały do snu; będąc sycącą wersją powrotów do wspomnień.
Będąc bezpieczną formą tychże wspomnień.
Mae zachichotała, kiedy Rhys wtulił swoją głowę w poduszkę.
- Może tak, a może nie. To nie moja wina, że zadajesz pytania, a mi co rusz się coś przypomina - uniosła swoje dłonie w górę, aby zamachać się i podkreślić swe słowa.
- Po prostu... po prostu miło jest móc to z siebie wyrzucić - dodała jeszcze i zagryzła policzek od środka. Miło było nie dostrzegać współczucia w jego oczach, ani nawet smutku: czegoś, od czego czuła się jeszcze gorzej. Wreszcie trafił się ktoś, kto wydawał się ją rozumieć; a nawet jeśli i nie, to nie mądrował się i nie udawał.
Gregg był sobą. I to przede wszystkim ją w nim ujęło.
- No już. Obiecuję nie paplać jak wariatka - Mae pociągnęła go za ramię, a następnie zamilkła, czekając na jego opowieść. Kiedy więc zaczął, posłała mu delikatny, pełen empatii uśmiech. Zachęcając, prosząc więc do kontynuacji podjętego już wątku.
- Wcale nie pomyślałam, że wciągałeś - obruszyła się na wstawkę i znów zamilkła.
Jednocześnie czuła, jak coś się w niej kruszy i łamie: albowiem myśl, że miłość jej znajomego oraz jego ukochanej wielokrotnie była wystawiana na próbę.
- Disney to to nie jest, ale... chyba cieszysz się, że mogłeś być przy niej, co? - Coleman ujęła brzeg swojego ubrania, aby go wygładzić i przykryć swoje biodro.
- Na pewno nie wyglądasz na kogoś, kto by żałował, Gregg- mruknęła z przekorą w głosie, a widząc jego minę od razu się żachnęła:
- No już. Już. Konkrety. -
A potem zamilkła. Nie była to jednak cisza nieprzyjemna, zmuszająca do tego, aby od razu ją przerwać.
- Nie. Ja po prostu chciałam zrobić coś innego, coś dla siebie. Kochałam Charliego. I chociaż każdy mówił, że jesteśmy za młodzi i nic nie wiemy o miłości, wydaje mi się, że... że już nigdy nie poczuję tego, co czułam przy nim - wymamrotała wreszcie.
- Moi bracia albo się uczyli, albo balowali. Rodzice myśleli, że pójdę w ślady najstarszego brata. Zostanę chirurgiem czy coś. A ja chciałam mieć rodzinę. Jak widzisz zresztą, dużą. W międzyczasie podrasowałam swoje umiejętności i oto jestem: ilustruję książki. Głównie dla dzieci. Boże, znowu się nakręciłam. A Ty? Czy chciałeś wziąć z nią ślub, Gregg? -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po zepsutej randce, dzięki Mae!

To ona powinna przyjechać po dzieci. Ona, nikt inny. Nie mama, nie tata, nie Ethan, Layonell, Noah i tym bardziej nie Mitch. Nawet nie zostawiła mu głupiego fotelika i Robert musiał podłożyć Charlesowi skrzynkę po piwie pod pupę. Prowizoryczne przymocowanie jej za pomocą taśmy klejącej i sznurka wytrzymało jazdę w jedna stronę. Zaparkował przed domem, jak najbliżej wejścia. Kochał siostrę i każdego z tych małych urwisów, których wypluła jednego po drugim na ten straszny, pełen piękna i brzydoty świat, ale czasami czuł się przez nich co najmniej wyprowadzony z równowagi. Poza tym skręcona kostka pulsowała tępym bólem, mimo pomocy mocnego środka przeciwbólowego, co dodatkowo potęgowało irytacje. Niezależnie od tych wszystkich niefortunnych zdarzeń próbował zachować spokój i miał nadzieję, że mu się to uda.
W tym samym momencie, w którym o tym pomyślał, Peter i Michael zderzyli się głowami i wybuchnęli głośnym płaczem. Robb pospiesznie wyłączył silnik, wyszedł z auta i wrzasnął na całe gardło, wyciągając zaciśnięte pięści do nieba. Za jakie grzechy?
Bracia Coleman zamilkli i wszyscy jak jeden mąż wyjrzeli przez okno. Nawet najmłodszy z nich ocknął się z drzemki i spojrzał na wujka zaspanym wzrokiem.
- Wszyscy wychodzić - powiedział pisarz, oddychając niespokojnie. Niedaleko przechodziła starsza kobieta, która teraz stała i patrzyła się zszokowana na rozczochranego mężczyznę, robiącego awanturę przed domem Colemanów.
Dzieciaki chyba zorientowały się, że to już nie żarty i poganiane również przez George’a, wygramoliły się z auta i ruszyły posępnie do drzwi frontowych. Został tylko najmłodszy, przymocowany do skrzynki, wyciągający rączki w stronę Browna. Robby obszedł samochód i wyciągnął z niego malca, który zaraz podbiegł za resztą rodzeństwa. Trzynastolatek wiedział gdzie znajduje się zapasowy klucz, więc towarzystwo wpadło na przedpokój, przepychając się między sobą. Z jakiegoś powodu każdy chciał wejść pierwszy. Każdy poza Robertem Brownem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciałem tylko, żeby była… nie wiem. Szczęśliwa.
Brednie. Za każdą z obietnic stała wyłącznie chęć spłaty zaciągniętego u niej długu – za to, że cię znosiła.
Ale Daphne nie była głupia. Wiedziała; o tym, że zmuszenie Newmana do wyplucia z siebie słów przysięgi byłoby zwykłym nieporozumieniem. Że cały ceremoniał bliższy byłby zaobrączkowaniu dziko żyjącego ptactwa. Powinności, mającej ugłaskać sumienia ich – i rodziców dziewczyny.
Rodzinny ideał uwieczniony na fotografii. I tylko na niej.
Zdjęcia zachowywały wszakże obraz – i pewnym nietaktem byłoby odmawiać im jednej, kluczowej zalety. Nie przenosiły ów trupiego odoru, który trzymał się każdego związku, w jaki zdolny byłby zaangażować się Newman.

ObrazekAle rozmowa nie dała się pociągnąć dalej; szczęście w nieszczęściu, pozwalając Newmanowi zachować ostatki zdrowego rozsądku. Zanim chlapnąłby o słowo za dużo. Zanim nabrałby wątpliwości.
Niemniej jednak uroczej pogawędki nie przerwał im sen, ni nużące zmęczenie. Bynajmniej. W pierwszej chwili było to echo pokrzykującego na podjeździe mężczyzny – niesłusznie uznanego przez Newmana za włóczącego się o bladym świcie niedobitka jakiejś alkoholowej libacji. Ale trzeźwiejące szare komórki względnie sprawnie połączyły ze sobą fakty; głównie za sprawą rwetesu, jaki zapanował na oblężonym przez dziecięcą hałastrę parterze.

ObrazekWestchnął ciężko. Nawet jeźdźców apokalipsy było czterech. Kto normalny wpadłby na pomysł, żeby dorobić sobie piątego?
Obróciwszy się na plecy, przylgnął potylicą do poduszki. Źrenica wcisnęła się w kąt oka, sprawiając, że spojrzenie zostało przez mężczyznę posłane z ukosa.
Domyślam się, że poza Georgem… i, i tym… twoje dzieciaki nie mają pojęcia, dlaczego miałabyś trzymać obcego faceta w łóżku? – Uniósł brew, splatając dłonie na karku. Potem cmoknął pod nosem; przy okazji z żywym zainteresowaniem przyglądając się jej reakcji. Spanikuje? Wyrzuci go oknem? Przedstawi go?Tylko błagam, Mae. Nie rób ze mnie pomocnego sąsiada, który zgodził się wymienić uszczelkę. Ani hydraulika. To beznadziejny pomysł. – Mogłaby. Oczywiście, że by mogła. Gdyby tylko nie...
Chyba zostawiłem spodnie na dole – zauważył, niemal... dumnie?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coleman delikatnie się uśmiechnęła na słowa mężczyzny. Podobało jej się to, co w nich się jawiło: troska o swoją kobietę. W obecnych czasach bardzo rzadko dało się to wyłapać w zdaniu, a co dopiero w czynach. A tu przyznać musiała, że Gregg stanowczo wolał pokazać, aniżeli pleść trzy po trzy. Wystarczyło przyjrzeć mu się i temu całemu zakłopotaniu, ilekroć to przyszło mu do głowy coś, co dotyczyło uczuć. Tej intymnej sfery pełnej emocji i miłosnych uniesień.
Newman nie był kimś, kto siedział na brzegu oceanu i pisał wiersze dla swej wybranki. Prawdopodobnie byłyby to najgorsze i najbardziej nieczytelne artystycznie plugastwa, które zostały stworzone przez człowieka. Dlaczego więc Mae była ich tak cholernie ciekawa?
Uśmiech złagodniał, a ona wtuliła się głębiej w poduchę i pościel z zamiarem ułożenia do snu, który nadchodził wraz z jego opowieściami.
Coś jednak szybko wyrwało ją z przyjemnego letargu – głośny, ostrzegawczy sygnał, dobiegający prosto z parkingu, który znajdował się przed jej domem.
Dźwięku tego nie sposób było pomylić z nikim innym. Nie, kiedy samemu było się niejednokrotnie powodem jego wydobywania – czy to za młodu, czy trochę później, ilekroć to wpadła na pomysł, aby podrzucić mu smarki na weekend.
- Robb? – mruknęła, a następnie poderwała się z łóżka. W ekspresowym tempie znalazła się przy oknie, by dostrzec auto swojego młodszego brata, a następnie uniosła dłonie do głowy, aby podrapać się po niej w wyrazie wyjątkowo głębokiej konsternacji.
- Cholera, cholera, cholera, choleraaa – wymsknęło jej się coś mało przyjemnego, a następnie odwróciła się w stronę łóżka.
- Miał je przywieźć dopiero na wieczóóór! – warknęła, w przelocie łapiąc pierwsze lepsze dresowe spodnie i naciągając je na goły tyłek, nieco nerwowo się roześmiała.
- Nie zamierzam im mówić kim jesteś – podnosząc nogę, wykonała kilka skoków w kierunku drzwi, słysząc na dole jak szarańcza rozlewa się po pokojach. Przecież on coś tam stłukł, prawda? Jeszcze tego brakowało, aby dzieciaki powbijały szkło w stopy i zachlapały resztę pomieszczeń krwawą whiskey. Zatrzymała się jednak, gdy dotarła do niej dalsza treść wypowiedzi Newmana.
- Zaraz ci je przyniosę. Po prostu… po prostu poczekaj – nie ma powodu do obaw, ani do paniki, Coleman. Wszystko jest pod kontrolą.
- MAMO MAMO A CHARLIE JECHAŁ NA KARTONIE PO PIWAACH! – dobiegło ją z dołu radosne chwalipięctwo jednego z potworów: prawdopodobnie Jacka, który podniecony powrotem do domu już nie mógł doczekać się opowieści. Jęknęła, pochylając swoją głowę. Jeśli ona chciała wyrzucić go oknem, teraz nie wątpiła w to, że sam wyskoczy. Żaden mężczyzna nie był tak zdesperowany, aby próbować ciągnąć ten kociołek dziwów i cudów.
- Zaraz wrócę – i to mówiąc zbiegła na dół, przeskakując w pośpiechu co drugi schodek i przy okazji pilnując, aby pozapinać koszulę, którą miała na sobie – orientując się nie w porę, że była to ta, która należała do Crawforda.
- Chłopcy! – powitała ich, co spowodowało bolesny dla bębenków wybuch wzajemnych przekrzykiwań się wzajemnie.
- Jak to na kartonie? -
- On miał na myśli, że na kracie – wtrącił George, a następnie nieco się skrzywił, kiedy dopatrzył się pękniętej karafki.
- Czy to whisky taty? -
- Tak. Nie wchodź tam, bo jeszcze rozniesiesz szkło – George zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Rozumiem, że to też… jego spodnie? -
- Mamo, po co ci spodnie taty? – zapytał Peter, który z uścisku szybko się wykaraskał, a następnie zerknął do salonu.
- Czy chciałaś je wyprasować? -
- Mamo, dlaczego pachniesz tak dziwnie? – zamigał nawet Michael, a następnie przyjrzał się jej krytycznie i tej dziwnej koszuli, którą miała na sobie.
- Boże, ale wy jesteście gadatliwi! – Coleman wyciągnęła ręce w stronę najmłodszego, który podbiegł do niej i wtulił się w nią mocno, najwyraźniej chcąc zostać podniesionym do góry. Oplatając ją szczelnie swoimi nogami.
- Pewnie wujek was nie nakarmił, co? – nic dziwnego, z pensji byle pisarczyka horrorów nie było go stać.
- ZJEDZMY GOFRY! – poprosił Jack, a Peter i Charlie mu potaknęli.
- Z dżemem, mama! – poprosił trzylatek.
- Coś wymyślę, tymczasem idzie mój ukochany braciszek. Mówiąc „szósta”, nie miałam na myśli tej nad ranem, wiesz? – zagadnęła go, łypiąc ponuro w jego kierunku.
- Cho na kawę. Wstaw wodę, a ja… a ja muszę… – chrząknęła lekko, próbując połączyć w alkoholowym upojeniu, zaniesienie Greggowi spodni i posprzątanie bałaganu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Robert wszedł za stadem jako ostatni i nawet zamknął za sobą drzwi. Zrobił duży krok, przechodząc nad szkłem, jakby było jakąś wyszukaną ozdobą w tle. Prawie się przewrócił, bo na moment zapomniał, że jego kostka nie działa tak, jak powinna. Rozejrzał się, w poszukiwaniu siostry, a jedyne co zastał to porzucone męskie spodnie. Stał przez chwilę nad nimi, budując na ich podstawie cały scenariusz zdarzeń, które w jego głowie wydawały się wyjątkowo żywe i bardzo tego żałował. Dopiero, gdy usłyszał “whiskey taty”, zerknął na szkło i rozlany alkohol, którego zapach powoli roznosił się po mieszkaniu.
Uniósł wzrok na Mae i skrzywił się jak stary dziad, widząc ją w stanie upojenia, ubraną w męską koszulę, prawdopodobnie będącą kompletem do porzuconych spodni.
- Weź, zjedli mi zapasy na cały miesiąc - mruknął dosyć ponuro, ale widać było że już się z tym pogodził. Za to kiedy wspomniała o tym, o której miał przywieźć dzieci, na jego twarz wstąpiły kolorki. Wyglądał trochę jak wulkan tuż przed erupcją. Jak mina, nad którą ktoś zawiesił stopę. Jak ostatnia sekunda na zegarze bomby.
-Mae, czy Ty wiesz co Ty w ogóle do mnie mówisz -powiedział po dłuższej chwili, bo ciężko było mu przez wzburzenie zebrać myśli.
- Przywiozłaś dzieci, napisałaś mi tylko coś o dupie i ani razu nie wspomniałaś, o której je odbierzesz, a tym bardziej że ja mam to zrobić. Skoro nie zostawiłaś im rzeczy na przebranie i szczoteczek do zębów, ani fotelika dla Charlesa, to uznałem, że sama po nie przyjedziesz późnym wieczorem. Czekałem do północy, aż zasnąłem - mówił powoli, ale coraz głośniej. - I sama sobie zrób kawę - dokończył, a po chwili namysłu zerknął w stronę schodów. - czy tam wam.
Podejrzewał, że wspomniana w smsie dupa, to ta sama dupa, która pasuje do leżących na podłodze spodni i zapewne znajduje się obecnie w sypialni na górze. Nie powiedział jeszcze, że jego randka w ogóle się nie udała i właściwie skończyła się, zanim się zaczęła. Nie wspomniał też, że o mało nie skręcił sobie drugiej kostki, próbując usunąć z podłogi i łóżka w sypialni rozlany płyn do kąpieli. Nie mógł tez wykrzyczeć, że George ogląda pornosy na jej laptopie, bo nie miałby czym go szantażować. Wszedł więc do kuchni, otworzył lodówkę i napił się mleka, chamsko, prosto z kartonu. Z drugiej strony zaczynał być ciekawy jak jego siostra wytłumaczy dzieciom, że to spodnie obcego faceta, a nie ich taty i to takiego, który pił ojcową whiskey i leżał w łóżku rodziców, prawdopodobnie razem z ich mamą.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”