WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-1-
Czy filharmonia była miejscem w którym można było spotkać Hugo? Niekoniecznie. Co więc zatem tutaj robił? Odpowiedź na to pytanie była dość prosta - fotografował. Tak, nie był profesjonalnym fotografem po szkole, ale może niewygórowane stawki, lub całkiem dobre portfolio sprawiły, że ktoś zdecydował się właśnie na niego? Nie wnikał w to zbytnio. Po prostu dostał zlecenie, które przyjął. To mogło być ciekawe doświadczenie. Nie miał jeszcze okazji pracować na takim wydarzeniu, a i z sama muzyka klasyczna nie było mu do końca po drodze. Prywatnie wolał jednak całkiem inne rytmy, inny styl, ale zawsze był otwarty na nowe i inne. Dodatkowo cała atmosfera tutaj była taka… elegancka. Sam nawet porzucił swoje skórzane kurtki, jeansy na rzecz materiałowych spodni i całkiem dobrze dopasowanej koszuli, takich dyżurnych, które wisiały w jego szafie czekając na właśnie taką okazję, niby był tu służbowo, ale jednak coś podpowiadało mu, iż nie wypada pojawić się tutaj w czapce z daszkiem, tak po prostu. Z resztą powinien być jak duch nie przeszkadzać, nie rozpraszać, a nie ściągać na siebie uwagę jaskrawym strojem.
Przemykał szybko z miejsca na miejsce starając się uchwycić jak najlepszy kadr, ale jednocześnie nie zasłaniać nikomu z publiczności muzyków. Nie chciał również, aby widzowie czuli się atakowani czy obserwowani, by jego obecność tutaj jakkolwiek wpłynęła na odbiór całego koncertu. Cóż, sam przecież grał i chociaż daleko było mu do występujących tutaj zawodowców to wiedział ile pracy wymaga, aby wydobyć odpowiedni dźwięk. Zdecydowanie mógł zaliczyć ten wieczór do przyjemnych. Światło było dobre, a i obiekty znakomicie wypadały w kadrze i nie miał tutaj na myśli wyłącznie instrumentów, chociaż te prezentowały się nadzwyczaj wdzięcznie. Skupiał się całkiem na tym co robił, poświęcał temu całą swoją uwagę, czasem.nawet lekko zmrużył oczy, aby coś lepiej dostrzec, tak zupełnie odruchowo, a dźwięki w tle sprawiały, że mimo wszystko czuł się dość zrelaksowany.
Jednak koncert dobiegł końca, mimo wszystko nie oznaczało to, że Pedroza może spakować swój sprzęt i pojechać do domu, nie jeszcze bankiet.
Przypatrywał się wszystkim z zainteresowaniem, było tak dystyngowanie, elegancko… Kelnerzy w muszkach z tacami niosący, małe przekąski i kieliszki z alkoholem, zapewne jakimś drogim. Kobiety w sukienkach, delikatnie przytrzymywane przez swoich partnerów w pasie…
Stanął sobie chwilowo na uboczu wpatrując się w aparat i przeglądając zdjęcia, które już zrobił, kasując zaraz te, które, jego zdaniem, wyszły nie do końca dobrze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

stylówka + muszka

Alexander brał udział jedynie w drugiej części koncertu, ale i tak cieszył się z efektu pracy, jaką włożył razem z resztą muzyków z orkiestry. Czasami nużące próby, które czasami sprowadzały się do powtarzania dosłownie tego samego non stop, tak by idealnie się zgrać i wyeliminować wszelakie fałsze, prawiły, że uznał ten koncert za bardzo uznany. Kochał występować, kochał tą atmosferę sal filharmonii, momenty kiedy oddawał się cały muzyce. Tylko ona się liczyła. Tak wiele razy to ćwiczył, że miał nuty wyryte w pamięci, a to co stało na pulpicie? Dodatek do całości ułatwiający zgranie się z innymi muzykami, jednak chwilami całkowicie o nich zapominał! I tak wyszło perfekcyjnie, przynajmniej jego zdaniem! Zadowolenie dyrygenta po wszystkim sprawiło, że jego ego wzrosło o co najmniej parę centymetrów. Szczęśliwy, podekscytowany i naładowany pozytywną energią, wchodził na salę nie do końca pewien czemu zostaje tym razem. Nie on w końcu był gwiazdą wieczoru. Byli na scenie o wiele lepiej znani, bardziej doświadczeni i uznawani muzycy od niego! Do tego dyrygent, który już przed laty zyskał szacunek wśród miłośników klasyki. I wśród nich on, jeszcze młody pianista, który był dumny z każdego koncertu, który udało mu się zagrać. Nowe doświadczenia i przeżycia, coś co zapisze w swoim sercu i pamięci... nie wiedział na ile jeszcze, ale póki co żył tymi emocjami i to one wręcz unosiły go kiedy kroczył po sali!
A skoro już jesteśmy przy chodzeniu i rozglądaniu się po obecnych na bankiecie! Zauważył bardzo przystojnego mężczyznę, fotografa. A skoro był na "fali" i pewność siebie wręcz podpowiadała mu "zagadaj, co ci szkodzi?" No właśnie! Co mu szkodzi? Porozmawiać w sumie może z każdym, a może akurat spędzi chwilę czy dwie z kimś przystojnym? No właśnie! Nie wiązał z tą rozmową żadnych oczekiwań czy planów. Wino w dłonie, czyli dwa kieliszki od kelnera, a potem prosto do pięknego mężczyzny, który niestety nie zauważał go wcześniej... no cóż... Pewnie woli kobiety! Nie można mieć wszystkiego, ale popatrzeć i tak można!
-Pozwoliłem sobie przynieść panu wino... i spytać czy na zdjęciach wyszedłem na seksownego pianistę! Trzeba się pochwalić mamusi, że pianista jednak ma szansę na randkę! - przysunął w jego stronę dłoń z kieliszkiem, jednocześnie uśmiechając się szeroko do mężczyzny. Może załapie dowcip? Oby się nie wkurzył... szkoda by było złościć taką piękną buzię!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie znał tych ludzi tutaj, nie rozeznawał się w tym, kto jest kim w tym poważnym i eleganckim świecie, a może to był jego błąd? Może powinien się lepiej przygotować do tego zlecenia? Zagłębić się w internet, dowiedzieć na kogo powinien zwrócić największą uwagę, kto jest tą prawdziwą gwiazdą wieczoru, jeśli ogólnie ktokolwiek był? A może tutaj wszyscy byli na równi i po długich godzinach prób wychodzili na scenę, by w imię wyższej kultury zabawić zebranych słuchaczy?
Podniósł głowę słysząc, że ktoś zwraca się bezpośrednio do niego, chociaż słowo "Panu" sprawiło, że poczuł się dość dziwnie, nie pamiętał kiedy ktoś tak się do niego odniósł. Przeważnie był po prostu Hugo, Hugon, lub Pedroza. Tak więc dziwne, że zareagował na tak oficjalne słowa.
Spojrzał na twarz mężczyzny, całkiem miłego dla oka swoją drogą, a potem przeniósł wzrok na kieliszki z winem i to był moment, w którym jego serduszko się rozdarło, bo przecież wino, jego ulubiony alkohol, napój bogów... Odchrząknął delikatnie znów zwracają oczy ku swojemu rozmówcy.
-Nie wiem, czy powinienem, jestem w pracy ...-Powiedział powoli, bo przecież nie potrafił tak po prostu odmówić. Co prawda sam sobie był sterem, żeglarzem, okrętem i szefem, nikt nie wystawiłby mu za to nagany, ale ...biorąc pod uwagę miejsce w jakim był mogłoby mu to przysporzyć niepochlebnych opinii, a z samego malowania ciężko było wyżyć. Roześmiał się na następne słowa i automatycznie przeskoczył w aparacie o parę klatek na ujęcia w którym było widać mężczyznę.
-Co prawda nie wiem co Pan, a tym bardziej Pana mama rozumie pod pojęciem " seksowny pianista", ale gdyby co to mamy jeszcze szanse na zrobienie zdjęć, które będą nadawały się na tindera, będę tutaj jeszcze jakiś czas.
Zaśmiał się obracając aparat w jego stronę, nie dał mu go co prawda do ręki, bo jednak no ... po prostu nie, ale mógł zobaczyć i ocenić czy podoba mu się to jak został uchwycony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odpowiedź, którą usłyszał lekko go zawiodła, ale przecież nie można mieć wszystkiego! Na odmowę czy tak zwanego kosza też trzeba się liczyć. Cóż. Nie każdemu uroda pianisty odpowiadała. Nie każdemu podobała się też choroba oczu Lexa. Cóż. Zdarza się. Trzeba to wziąć na klatę i żyć dalej. Do tego też musiał przecież brać pod uwagę do kogoś kogo orientacji nie był pewien. Cóż. Trudno. Jakby nigdy nic wypił zawartość jednego z kieliszków, a potem oddał go kelnerowi i już grzeczniej wpatrywał się w mężczyznę, starał się przy tym nie wyjść na nachalnego zboka. Trzeba uważać, szczególnie w towarzystwie. Żarty żartami, ale skoro trafił na poważnego profesjonalistę, to wypadało by zachowywać się podobnie chociaż! Przynajmniej do końca tej rozmowy!
-Rozumiem. Nie namawiam. - nie przekonywał, ani nie karcił. Nie mógł to nie mógł, po co drążyć temat? No właśnie. Pozbawiona sensu rozrywka. W kwestii następnych słów to poczuł się lekko wyśmiany, no ale nic! Pewnie żart był tak głupi, że właśnie na to zasługiwał. Trzeba lepiej, ostrożniej dobierać słowa, a nie lecieć jak debil ciesząc mordkę. Odrobinę z tej radość przez to zagubił, ale może to lepiej? Może rozsądniejszy będzie pianista dzięki temu?
-Nie powiedziałem, że zdaniem mojej mamy, ale ogólnie. To po pierwsze. Po drugie nie korzystam z tej platformy. Po trzecie wizualnie. Pan jako profesjonalista powinien wiedzieć... Dziękuję za pokazanie mi zdjęć... Są profesjonalnie zrobione, myślę, że mama by oprawiła w ramkę i postawiła na kominku. Dziękuję za propozycje, jednak nie jestem pewien czy mnie stać, by kupić ujęcie od pana. - chciał grzecznego, nieco sztywnego dialogu? Dobrze. Alexander potrafił dostosować się i do takowego. Poważny i spokojny, może nawet nudny, czyli chyba taki jakiego oczekiwano od muzyka klasycznego. No tu mama by była zdecydowanie dumna z syneczka. Przestał zachowywać się jak idiota, a zaczął jak poważny mężczyzna! Na debila przecież go nie wychowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie rozpatrywałby tego jako kosza. Nie powiedział mu przecież, że ma spadać, a po prostu stwierdził, że jednak w godzinach pracy nie powinien chyba pić wina, w końcu nie po to się tu pojawił, i nie za to mu płaciła filharmonia. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach zapewne by nie odmówił, ale tak ... Cóż, dorosłość to jednak czasem czerstwy kawałek chleba. Odrzucanie kogoś po paru słowach ze względu na wygląd też nie było w jego stylu, tak więc naprawdę nie odebrałby tej stuacji jako spławianie na przysłowiowe drzewo.
"Poważny profesjonalista" to było raczej ostatnie co mógłby o sobie powiedzieć, naprawdę by się tak nie nazwał, ale po prostu nie chciał nikogo rozczarować, jeśli już się czegoś podejmował to chciał to załatwic porządnie, a nie na po łebkach. Zwłaszcza, że chodziło o coś co było jego pasją, w co wkładał całego siebie.
Na kolejną wypowiedz tylko zamrugał pare razy szybko i aż cofnął się pół kroku w tył. Nie był kompletnie przygotowany na taki słowny atak, bo własnie tak to wszystko odebrał. Tylko ... dlaczego? Co on takiego powiedział? Co zrobił? Przecież ... To miał być tylko taki delikatny żart, myślał, że może sobie na niego pozwolić sądząc po luzie z jakim podszedł do niego nieznajomy, ale widać pomylił się. Opuścił lekko aparat.
Wziął głeboki oddech i bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc. Musiał dać sobie sekunde na zastanowienie co powinien zrobić i jak sie teraz zachować. Trzeba się było poważnie ugryzc w język to pewne.
Skinął tylko powoli głową.
- Zdjęcia są opłacone przez zleceniodawce i będą do jego dyspozycji, nie będę pobierał dodatkowych opłat. -
W sumie nie wiedział już jak ma teraz rozmawiać, skoro mały żart, którywedług niego miał wprowadzić luźniejszą atmosferę został tak źle odebrany i spowodował tak sztywną postawę u jego rozmówcy? Może po prostu powinien wrócić do pracy, zrobić jeszcze kilka zdjęć i wyjść?
Jak narazie jednak patrzył na niego z delikatnym uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zachowanie oraz słowa mężczyzny sprawiły, że Lex poczuł wyrzuty sumienia. Nie chciał nikogo atakować. Nigdy nie chciał sprawić komuś przykrości. Był na to zbyt ciepłym facetem. Chciał zrobić dobre wrażenie... a wyszło jak zawsze! Chciał dobrze, a zepsuł wszystko jeszcze bardziej! Brawo Alexandrze. Ty to jak zawsze jesteś mistrzem podrywu! A potem się dziwisz, że sam zasypiasz. Mogli by cie spokojnie wstawić na reklamę środka antykoncepcyjnego... tak się właśnie teraz czuł, że wszystko znów popsuł, a przecież nie chciał! Jak to się działo? Chyba samo z siebie! Talent! Jedno niszczyli rzeczy, a Lex niszczył najlepsze perspektywy na cień szansy na randkę! Jednak chciał chociaż zostawić minimalnie miłe wrażenie. Skoro już ustaliliśmy sobie, że właśnie zjebał szansę na randkę, to trzeba ratować to co pozostało? Czyli konkretnie co? W sumie sam nie wiedział, ale ukłonił się lekko mężczyźnie i przepraszającym tonem głosu odpowiedział mu na ostatnie słowa.
-Przepraszam... zabrzmiałem za agresywnie. Nie chciałem pana atakować. Próbuję się dopasować do środowiska. Prosty ze mnie chłopak. Nie do końca jeszcze umiem być taki jak moi utalentowani znajomi muzycy. Jeśli pana uraziłem to bardzo przepraszam. - chyba czas odejść i zostawić w spokoju mężczyznę. Nie dość, że Lex wyszedł na idiotę i pewnie parę innych przemiłych określeń by się znalazło na jego temat, to jeszcze miał wrażenie, że powinien czasami ogólnie nic się nie odzywać. O wiele lepiej wyrażał swe emocje grając. To było o wiele łatwiejsze... tylko cholera jasna czemu dzięki temu nikogo nie może poderwać? No cóż... życie nie jest idealne, pewnie nigdy nie będzie!
-Mogę zrekompensować panu jakoś niefortunne słowa? Może przedstawię pana komuś? - komuś bardziej interesującego i mniej gubiącego się w tym wszystkim co się zwie relacje międzyludzkie? Kogoś ładniejszego? A może po prostu jakąś panią z orkiestry? Wiedział, że flecistka się wielu mężczyzną podoba, do tego nawet była wolna! A może skrzypaczka? Też piękna kobieta... choć zimna suka. Cóż...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No cóż, Hugo musiał się liczyć z faktem, że ludzie nie będą dla niego zawsze turbo uprzejmi, zwłaszcza Ci, dla których pracuje, i chociaż on sam starał się dzielić dobra energia to każdy mógł mieć zły dzień, czy jakoś drażliwy temat, a blondyn przed nim mógł po prostu być tak zwyczajnie, po ludzku zmęczony całym występem, skupieniem, którego ten od niego wymagał. Nie miał mu tego jakoś specjalnie za źle, w sumie sam też powinien się trochę ugryźć w język i nie robić sobie takich prywatnych wycieczek, ale po prostu samo wyszło. Pedroza miał to do siebie, że czasem szybciej język był szybszy niż mózg i coś palnął, jego znajomi doskonale o tym wiedzieli, no, ale ten ktoś był nieznajomy. Słuchał uważnie tego, co mówił i pierwszą myślą, która pojawiła się w jego głowie było "Aha… no to, fajnie tu macie, tak nie do końca przyjaźnie." Oczywiście tego już na głos nie powiedział, tak na wszelki wypadek. Zamiast tego postanowił zaryzykować. Wyciągnął dłoń w jego stronę.
-Hugo, po prostu Hugo.- Przedstawił się proponując jednocześnie zejście trochę z "tonu". No cóż, raz kozie śmierć i gorzej chyba już nie będzie. Mógł w ten sposób uratować, rozładować trochę sytuację, albo całkiem ja pogrzebać, a wtedy grzecznie oddali się i pójdzie robić to, co do niego należało. W sumie nie było zbytnio innego wyjścia z tej sytuacji, która przez chwilę była chyba dla nich oboje dość niezręczna.
-Przedstawić może niekoniecznie, ale będe wdzięczny za pokazanie mi na kim powinienem się skupić najbardziej. Tak naprawdę średnio znam się na orkiestrach i …- Urwał lekko wzruszając ramionami, no bo w sumie co więcej miał powiedzieć? Spojrzał na niego ponownie zastanawiając się nad tym z jaką reakcja się teraz spotka mężczyzna mu pomoże? Stwierdzi, że jest nieprofesjonalny? Nie przygotowany do swojej pracy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Alexander uśmiechnął się ciepło, życzliwiej niż w stosunku do innych gości bankietu... jednak przez swój bardzo kiepski początek zapewne szans na dłuższą znajomość nie miał. Podobno właśnie to pierwsze wrażenie było najważniejszym. To ono sprawiało czy kogoś się zauroczyło, nawet wspominając o tym w ogólnym nie romantycznym sensie, czy zupełnie zniechęciło do siebie. Tu chyba była szansa na coś pomiędzy. Może jeszcze naprawi to co zepsuł, ale coś więcej? Nie. Już nie. Cóż... szkoda, ale będzie miał nauczkę na przyszłość. Trzeba bardziej postarać się nie zrażać do siebie ludzi, a może kiedyś ktoś go bardziej polubi? W końcu nie był chyba taki najgorszy?
-Alexander, ale mówią mi też Lex. Przepraszam za uwagę... masz piękną karnację, ciemniejszą. Zasługa rodziny czy dalszych korzeni? Przepraszam za pytania... jesteś bardzo przystojny dzięki temu, ale pewnie to już słyszałeś tyle razy, że to chyba nudne... Przepraszam. - nieco się zapętlił w tym całym przepraszaniu, do tego lekko się zarumienił. Nie chciał po raz kolejny zniechęcić do siebie mężczyzny. Skomplementował to co widział, ale jak będzie miał odrobinę szczęścia to może dowie się coś więcej o mężczyźnie? Szczerze był ciekaw jakiej narodowości rodziców, czy może tylko dziadków fotograf zawdzięcza taką wyjątkową urodę. Tak jak czasami Lex wątpił czy może się komuś podobać, tak Hugo zapewne nie miał tego problemu. Piękne ciało, piękna twarz... ktoś taki na pewno ma każdą pannę na skinienie!
-Jasne. Tam stoi dyrygent, a tuż obok niego kobieta w czerni z miną jakby zjadła coś kwaśnego to jego żona. Kobieta plotkuje z naszymi najlepszymi skrzypaczkami i wiolonczelistką. Te panie to taka śmietanka towarzyska. Ale uważaj na nie. Potrafią być suko... niemiłe... Hmmm kogo my tu jeszcze... Tam kroczy cała w zieleni flecistka z mężem. Bardzo utalentowana... a z panów możesz bardziej zainteresować się tamtym grubszym mężczyzną, to kontrabasista, a obok niego równie pulchny wiolonczelista. Bardzo utalentowani muzycy. Swoją drogą tworzą genialny kwartet smyczkowy, ale ich skrzypka i altonisty dziś nie ma. Jak chcesz to załatwię ci, w ramach rekompensaty, wstęp na ich występ. Wiem, że są bardzo doceniani w środowisku. Każdy chce z nimi grać... Kto by tu jeszcze... - patrzył po ludziach zastanawiał się kogo jeszcze ciekawego mógłby polecić. Na pewno kogoś z sekcji dętej, ale póki co nie namierzył śmietanki z tej sekcji. Starał się być pomocny tak jak umiał najlepiej. Mówił przyjaźnie, tak jakby przyjacielowi opowiadał o czymś ciekawym. Chciał by tym razem fotograf poczuł się dobrze, swobodnie. Nie tak jakby rozmawiał w nie wiadomo jak drętwym i "jestemwielkimmuzykiem" bufonie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał w zwyczaju skreślać ludzi po jednym niefortunnie wypowiedzianym zdaniu. Gdyby miał tak robić już dawno zostałby kompletnie sam, rozmawiając ze swoim odbiciem w lustrze, chociaż i to nawet nie, bo przecież sam też nie był bez winy… Miał swoje za uszami. Dlatego ten niefortunny początek nie był dla niego przesłanką do niczego. Niby to pierwsze wrażenie robiło się jedynie raz, ale w sumie … Na przywitanie podszedł do niego z winem, a to już dawało mu plus dziesięć punktów na skali przychylności.
- Jestem Hiszpanem - Odpowiedział z uśmiechem, a nawet lekką nutką dumy w głosie. Jego pochodzenie, kraj w którym się urodził nie wprawiał go w zakłopotanie, nie chciał tego ukryć - wręcz przeciwnie. I chociaż tak naprawdę wychował się w Stanach to … właśnie tamten kraj miał specjalne miejsce w jego sercu. Przechylił lekko głowę w bok słuchając go, a w jego głowie zaczęła się istna gonitwa myśli. Starał się nadążyć za mężczyzna, który pierw wydawał mu się przyjazny, potem zrobił zdystansowany i nieprzyjemny, a teraz komplementował go, a to wszystko w nie więcej niż pięć minut ich rozmowy. Jeśli ktos kiedyś stwierdzi, że to kobiety są zmienne to przyśle go do filharmonii i da zadanie odnaleźć Alexandra i porozmawiać z nim.
-Dziekuje.- odparł krótko, a kąciki jego ust powędrowały lekko do góry. To nie było tak, że w każdym miejscu, gdzie się pojawił kobiety mdlały na jego widok, mężczyźni zasypywali komplementami. Owszem słyszał nieraz wypowiedzi podobne do tej jego, chociaż ludzie nie często byli na tyle śmiali, aby wypalać tak prosto z mostu. Nie próbował też nigdy czy to skinienie na kobiety będzie działać, ale przecież nie chodził za nim wianuszek adoratorek, więc może niekoniecznie? Swoją drogą przecież Lex też nie powinien mieć problemów z wzbudzeniem zainteresowania, był atrakcyjny i mimo tego, że Pedroza nie był w tym momencie tak wylewny w temacie jak on nie znaczy, że tego nie widział.
Wodził oczyma od postaci do postaci o której mu opowiadał, kilka razy podniósł aparat do góry fotografując wspomnianych ludzi, zaśmiał się na kilkukrotnie słysząc słowa jakimi określa niektórych z nich. Wszystko co teraz usłyszał było dla niego cenne i ciekawe tak swoją drogą.
-Nie ma potrzeby, abyś rekompensował mi cokolwiek.- zauważył przyjaźnie. Naprawdę nie uważał, aby to było konieczne. Przecież Alexander tak naprawdę nie powiedział mu nic złego, nie obrażał, wręcz przeciwnie pochwalił nawet jego zdjęcia.
-Może jacyś darczyńcy, osoby które wspierają filharmonie datkami? Z doświadczenia wiem, że oni nie lubią być pomijani na zdjęciach i w relacjach…- Zaśmiał się krótko przestawiając coś w swoim aparacie, zmieniając jakieś ustawienia,a później znów przeniósł wzrok na swojego rozmówcę.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

23) oh, I'm in trouble again, aren't I? • I thought as much • 'cause you turned over there • pulling that silent disappointment face • the one that I can't bare • and I can't be arsed to carry on in this debate that reoccurs • oh, when you say I don't care • but, of course I do, yeah, I clearly do 23.02.2022

Dwudziesta : czterdzieści.
Dwadzieścia minut do nagłej, acz kontrolowanej, przewidzianej, a przede wszystkim – wyczekiwanej – zmiany; miękkiego przymglenia świateł opływających koncertową salę.
W zgodzie z programem – w pobliskim punkcie ksero wydrukowanym w jakimś skromnym trylionie minimalistycznych kopii. Na dwa tygodnie przed wydarzeniem rozklejonych po – co najmniej – połowie miasta (z jego ćwierci – powydzierany natychmiast lub zagubiony pod kolejną warstwą reklam; pomniejszych zespołów desperacko pragnących przez "garaż", wbić się we własne pięć minut sławy. Także: ogłoszenia prywatne, z wyraźną przewagą sprzedaży i kupna zdezelowanych samochodów oraz świadczonych korepetycji).

Chłopak nie za bardzo rozumiał jaki sens krył się za wyprawianiem podobnych okoliczności w środy (rozchodziło się, chyba, o jakiś kamień milowy, w czyimś – znowu, bezimiennie – dorobku artystycznym; albo rocznicę dotyczącą działalności samej filharmonii; Zachary, w świadomym ignoranctwie, po prostu nie pokwapił się wnikać w szczegóły). Najwyraźniej jednak dobór daty, wieczorem siekącej tydzień wpół – nie przeszkodził w tłumnym zapełnieniu widowni. To wszystko jednak? Nie miało dla niego większego znaczenia.
Znaczenie miał fakt, że – w oczywistej zależności względem repertuaru – za czterdzieści minut na scenie miała stanąć także Teresa Goldie Kingsley; tego wieczoru (na równi z czterema innymi młodymi talentami), w chwili zapowiedzi, przedstawiona zostanie jako nadzieja oraz przyszłość muzyki klasycznej.

Nie powinno go tu być.
Jednak we wrzawie wieczoru – gdzieś pomiędzy wzniesieniem kobiecego głosu i kilku nakazów (na każdy; po sześć żwawych przyklaśnięć wysmuklonych zaczątkiem starości dłoni) – że od tej pory koniec żartów i już tylko skupienie skupienie skupienie (a także: kon cen tra cja!) – na Zacharego nikt nie zwracał uwagi. W raczej skromnym, pół-profesjonalnym pokoiku służącym za substytut prawdziwej garderoby – oddanej w wyłączny użytek Terry oraz dwóch innych dziewcząt (Reni i Rose; ta pierwsza – w toalecie, druga – z nosem w telefonie) – Prescott pojawił się ledwie przed chwilą. Nie bez wcześniejszej zapowiedzi, ale za to w swobodnej bez-ścisłości; czy wypatrywać miałaby go wprost ze sceny – wzrokiem natrafiając na sylwetkę chłopaka goszczącą w pierwszych rzędach publiki.
Czy – tak jak teraz. Na tyłach; z ręką opasającą dziewczęce biodra. Zupełnie, jakby wcale się nie zmienił (i może to już, samo w sobie, w intuicji Terry wybrzmiewać powinno jak zmiana). Naprawdę się starał – z wagą daty nie tyle utkwioną w świadomości, co w sumieniu. Cokolwiek wydarzyło się w Los Angeles – zdarzeń sprzed niespełna miesiąca nie mógł wytoczyć przeciwko niej tutaj. Nie teraz. Nie w ten sposób.
I bał się; Chryste – czy jest przy nim bezpieczna.
Jak nastawienie? – zapytał, lędźwiami oparłszy się wygodniej o blat wysunięty poniżej linii rozświetlonego lustra. – Twoi rodzice też będą?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmiany malowały się jawnie w podkrążonych, zmęczonych oczach, spierzchniętych wargach, sklejonych sercach na szybko. Zmiany oddalały ich od siebie, tworząc nieznane dotąd skorupy, których nie chcieli pozbywać się. Zachary myślami wciąż przebywał w Los Angeles, nawet teraz obejmując Terry, a ona? Ona przed oczami miała pustkę, zimną i bezkresną, ziejącą złowrogim śmiechem. Czekała tylko na macki, aż porwą ją w końcu, by mogła poczuć spokój po tej długiej walce ze sobą.
Oczy nie skupiały się na chłopaku, uciekając gdzieś w bok, gdzie leżała jej torba ze specyfikami na poprawę humoru. Stres. To tylko stres - tak właśnie można tłumaczyć wszystko, co pchało ją w tragedię i kolejne błędy. Nie potrafiła spojrzeć na Zachary'ego, gdy co chwilę widziała swoje odbicie w oświetlonych lustrach. Śmiało się z niej szyderczo, wbijając maluteńkie igiełki w serce, które już krwawiło obficie. Czekało na prawdę, na magiczne słowa o zdradzie, ale było jej tak wstyd, że nie potrafiła ich z siebie wyrzucić. Nie była gotowa na stratę swojej miłości nawet jeśli ona jego miłością nie jest.
Próbowała wyobrazić sobie życie bez Zacha. Misja niemożliwa. Nie ma już takowego. W magiczną, zimową noc oddała mu swoje serce na z a w s z e, a zwrotów nie przyjmowała. Pragnęła wieczności, lecz takowa przecież nie istnieje. Dla nich? Czy wciąż mogą nazywać się parą, gdy tak wiele zaczęło ich różnić? Przerost formy nad treścią nastąpił jeszcze zanim zdecydowali się brnąć w to razem.
Koniec zbliżał się coraz szybciej, jak zima przepędzająca jesień w oka mgnieniu; koniec był następstwem wspólnie spędzonych chwil. Rozstrzeli ich bezlitośnie, a dusza w końcu upadnie.
Wyswobadza się z objęć Zachary'ego i sięga po upragnione pudełeczko z proszkami uspokajającymi. Matka brała je, gdy Othello trafił do ośrodka.
  • [Ciekawe czy będzie się nimi posiłkować, gdy Terry pójdzie w ślady brata?]
Bierze dwie na raz z wprawą niewymagającą popicia. Oplata jednak smukłymi palcami butelkę z wodą, by chłopak nie domyślił się absolutnie niczego. Choć ten i tak wydaje się być z dala od niej, w innej krainie. W innym świecie. Przy kimś... innym. Wraca jednak do Zacha, czując, że ma niewiele czasu na wspólne chwile. Zostały jej zaledwie ulotne minuty życia. Wtula swoje wątłe ciało w męskie, czując znów spokój w duszy (choć może to w końcu leki szybko zaczęły działać?). Słabo jej się robi na myśl o wyjściu na scenę. Zbladła jeszcze bardziej, a gdy odgarniała włosy do tyłu, zachwiała się niebezpiecznie.
- Stresuję się, nawet nie wiem dlaczego - odparła cicho, opierając dłonie na jego torsie.
Oddychała powoli, jakby zastanawiała się i analizowała każdy wdech i wydech. Czy opłacał się, czy na pewno dobrze to robi, czy potrafi wciąż. - N-nie, nie będzie ich. I dobrze. Schrzanię to po całości, więc też nie powinieneś na to patrzeć. - Odsuwa się, drżenie dłoni ukrywając w połaciach swetra.
Zdejmie go tuż przed wyjściem na scenę, a wtedy obnaży się przed światem i jak naga stanie przed publicznością, by odegrać kilka nut.

Niepokój powoduje mdłości; mdłości zaś ból głowy. Zaczyna krążyć po pokoju, wywołując zirytowanie u Rose.
- Wiesz, Zach, dziękuję, że byłeś ze mną cały czas. I ja... k-ko... - kocham Cię.
Nie chce tam wychodzić. Nie chce tu być.
I znów - dopasowuje ciało do Zacha, ukrywając roztrzęsione oblicze w zagłębieniu jego szyi. Gdzieś w niej pojawia się obawa, że zawiedzie teraz jego: swoją prawdą, fatalnym występem i faktem, że niebyła dla niego nigdy dość dobra.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

A Zachary? Przewrotnie i w opozycji do osamotnienia Teresy – od jakiegoś czasu czuł się przy niej bardziej obecny, niż kiedykolwiek dotąd. Być może wizja, której się trzymał, zaprojektowana została przez niego na potrzeby chwili; i wciąż tylko wydawało mu się, że z Los Angeles wrócił na dobre – choć z brokatem piasku we włosach i skórą obleczoną słonawym woalem oceanu, i z kilkoma wapiennymi szkielecikami utkniętymi po kieszeniach.
Naiwnie było wierzyć w to, że Zachary nie widział; blistrowego opakowania po tabletkach, pospiesznie wrzuconego w odmęt torebki, plecaka – lub, jeśli zachodziła nagląca potrzeba, wciśniętego za stan spodni; niewyraźnie zarysowanego pod materiałem koszulki.
Wieczko po pustej fiolce – barwionej brzydkim odcieniem brudnej żółci – której okleina jasno wskazywała, że recepta została wystawiona na to samo nazwisko. Ale nie imię.
Wreszcie – niepokojących wiadomości wysyłanych mu o absurdalnych porach dnia i nocy. Mógł przecież zainterweniować – gdyby potrafił. Gdyby samego siebie nie powstrzymywał jedną tylko myślą; że jego intuicja, ostatnimi miesiącami, gubiła się w obsesji. W zwyczajnej, bolesnej paranoi w obawie przed tym, czego doświadczył; w kalifornijski pęd zdarzeń wepchnięty nie tyle może po dobroci, co na własne życzenie.
Gdyby sygnałów nie wypierał własnym strachem; widokiem Harperowej ręki zwieszonej bezwładnie poza krawędzią szpitalnego łóżka. Powtarzalnością piskliwego echa medycznych aparatur, do których pozostawał podłączony. Przeczuciem, że gdyby jego organizm nie okazał się wystarczająco silny – widok ten byłby także ich pożegnaniem.
Samolubnie pragnął więc wierzyć, że tabletki na ból głowy są wyłącznie tabletkami na ból głowy. Że okazjonalnie wypalona trawka – w ujęciu studenckiej moralności – nie jest znowu żadnym przestępstwem. Że tak samo jak ze stresem, tak i z problemem bezsenności należy sobie jakoś radzić (przytakiwał; tak się przecież poznali – w jedną z tych nocy, które organizm zdecydował się wypłukać ze snu).

Tak naprawdę? Bywały dni, kiedy w towarzystwie Teresy nie myślał jednak o niczym innym.
Dotychczasowy splot ramion, oparty o własną klatkę piersiową, poluzował w odpowiedzi na powrót Kingsley; pozwolił się oprzeć o siebie – i przytrzymać, kiedy jeden niewyważony ruch zachwiał jej równowagą. Chryste.
A gdybym miał lepszy pomysł? – pyta, zataczając wokół niej zwarty okrąg. Teraz obejmuje ją od tyłu; z kontaktem wzrokowym odbitym i podtrzymywanym przez garderobiane lustro. Na ten widok – spad kręgosłupa opływa ciąg mrowienia. – Terry? Chodźmy stąd. Teraz.
Przekrzywia głowę, jednocześnie zaniżając ton głosu – w miękkim upadku zwieńczonym półszeptem:
I tak nigdy z ciebie nie zrezygnują. Jesteś za dobra. Kogo niby mieliby wziąć na twoje miejsce? – Nachyla się nad skronią dziewczyny. Przysuwając się, ustami zawadzi o krawędź ucha; subtelnie puszczonym spojrzeniem przysiadając na sylwetce Rose. Ze słuchawkami w uszach sprawia wrażenie całkiem odklejonej od rzeczywistości. – Błagam. Spójrz na nią. Ona miałaby cię wygryźć?

Przerywa im stukot obcej pięści w drzwi garderoby. Następnie – kobiecy głos, do pokoju wtłoczony wyłącznie nieszczelnością nieotwartych (na całe szczęście dla Zacha) drzwi.
– Tereso?! Przygotowana?! Za pięć minut wychodzisz! Reni?! Reni, jesteś następna! Chryste, czy ktoś widział Reni?!
Chłopak milknie na moment – i dopiero kiedy upewni się, że na korytarzu znów zapanowała względna cisza, kontynuuje.
Chodź. – Odsuwa się, a potem wyciąga do niej rękę; dłoń spękaną kilkoma prążkami zacięć kartką papieru, odcisk na zboczu palca wskazującego – i kolistą blizenką po oparzeniu. Wygojona już dawno – ale z jakiegoś powodu niedającą się zapomnieć.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Tylko, że ich pragnienia i poczucie rzeczywistości rozjeżdżało się niebezpiecznie, powodując jakieś śmieszne nieporozumienia. Teresa odklejała się od otaczającego ją świata, zaczynając żyć ilością połkniętych tabletek i godzinami wygranymi na skrzypcach. Kurtyna opadła już dawno, nie pozostawiając miejsca na wycofanie się w głąb bezpiecznych kulis. Bała się mnóstwa spojrzeń, bezlitośnie wbijanych w nią. Światło powodowało u niej mdłości. Nie chciała już więcej słyszeć braw i oklasków, od których dostawała migreny. Miała dość zadawalania wszystkich wokół, ale i również spojrzeń ze sceny na pierwszy rząd, w którym zasiadał Zachary. Mógłby wtedy w końcu zauważyć, że źle się dzieje; że palce osunęły się na nieodpowiednią nutę, a smyczek zadrżał w jej dłoniach. A nagląca potrzeba zniknięcia stawała się priorytetem.
Z chęcią zamieniłaby się miejscami z Harper-Jackiem Dwellerem. Oddałaby mu Zachary’ego. Oboje chociaż byliby w końcu szczęśliwi. Teresa zaś odpoczęłaby od życia, poznała tą drugą stronę i zachłysnęłaby się w końcu łatwością, której jej brakowało odkąd pamięta. Umarłaby, ale co z tego, jeśli płakałby za nią tylko Othello? Albo i Zach, ponieważ przeoczył moment upadku Teresy.
Bawiło ją, jak dobrą jest aktorką. Nikt, absolutnie nikt, nie zorientował się, że jest jej źle. Matka za to wciąż wykupywała recepty na przeróżne buteleczki, by ostatecznie korzystać z nich okazjonalnie. Uwielbiała tę nieświadomość, jaka czaiła się w jej najbliższych. Nauka nie poszła w las – zdana na własne emocje, potrafiła z nimi obchodzić się odpowiednio, nie prosząc przy tym nikogo o pomoc. Silna, niezależna i na granicy wytrzymania. Fiolki z proszkami wciśnięte za linię jeansów były jedynie formą auto-pomocy.
Radzi sobie z całą gamą problemów s a m a.

Nie potrafiła wyobrazić sobie kolejnych dni bez Zachary’ego; stał się jej wsparciem pod każdym względem. Wiedząc, że może widzieć go codziennie, czuła się o wiele lepiej. Mogąc przy nim zasypiać i budzić się? Boże, czy jest coś piękniejszego? A fakt, że nie zerwał z nią, chociaż przeraziła się, że może być w ciąży? Anioł, nie człowiek.
Fakt, że nie dobiegał, dlaczego cykl miesiączkowy Kinglesy uległ drastycznej zmianie sprawił jedynie większą miłość do mężczyzny.
Za moment będzie kochać go jeszcze mocniej, z wdzięcznością obdarowując go spojrzeniem w rozświetlonym odbiciu lustrzanym. Odetchnęła głęboko, z trudem przełykając ślinę, a dłoń układa na wierzchu jego, by ostatecznie przesunąć na przegub. Drżała od wspaniałej wizji wielkiej ucieczki. Łzy napełniały się w jej tęczówkach od wzruszających słów swojego ukochanego. Błądziła spojrzeniem od tafli lustrzanej, ku Rose i z powrotem: od Rose, na Zacha. Zamiera na przerywnik pukania opiekunki spektaklu.

W jej głowie zachodzi szybka analiza: jeśli nie znajdą Reni, Teresa będzie grała więcej, co zwiastuje większe szanse procentowe na zauważenie jej. Z kolei jak Teresa ucieknie, a Reni wciąż się nie znajdzie, Rose przejmie całe przedstawienie dla siebie. Czy aby na pewno Zachary nie myli się? Jest ktoś w stanie ją zastąpić? Czy ten talent jest jednak ulotny, więc i ktoś śmiało mógłby zająć jej miejsce? Ale tylko w karierze? Zachary też będzie chciał ją zastąpić kimś innym?
Boi się. Uczucie to chyba wżyna się w jej duszę już na dożywocie.
- N-nawet jeśli ze mnie zrezygnują, to chociaż… masz lepszy pomysł – odparła szeptem, przez moment pocierając dłonią policzek. Uszczęśliwi Terry, porywając z tego miejsca zbrodni na jej nadziei. Takowej miała już niewiele, będąc na skraju załamania. Sądziła, że długo nie pociągnie. A jeśli przejęła geny swojej rodziny i skończy kiepsko jak Yael i Othello? Wtedy cała ona: ciało i dusza pocięte będą cięciami cieniutkimi i głębokimi jak od kartki papieru załatwiona była dłoń Zachary’ego.

W końcu umuje jego dłoń powoli i niepewnie jakby robiła to po raz pierwszy, jak nad basenem. Od nowa pozna Zachary’ego, który pozwoli jej uciec od świata, w którym nie chce być. Wykonuje pierwszy krok zmniejszający dystans między nimi. Uśmiech. Splata palce z jego, chwytając wolną dłonią swoją torbę. Uśmiech. Rusza w stronę drzwi, zostawiając za sobą Odklejoną Rose i Zaginioną Reni.
- Zabierz mnie stąd – prośba przeszywająca jej serce wypowiedziana jest szeptem, tak błagalnym jak prosi się o znieczulenie przy żywym odcięciu kończyny. Coś uparcie stara się wyrwać serce Terry, pozostawiając ją nagą i przestraszoną przed dniem kolejnym.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Obserwował ją jeszcze przez chwilę. Ostrożnie przyglądał się, jak wyswobadza jego nadgarstek z objęć własnej dłoni. Jak odsuwa się od niego – jednocześnie zbliżając do wychodzącego naprzeciw niej, bliźniaczego odbicia ograniczonego lustrzaną ramą; obwarowaniem kolistych żarówek przypominających miniatury słońca. Jak oswaja się z wszelkimi „za” i „przeciw”, balastem przytwierdzonymi do – niespodziewanej, być może – propozycji chłopaka.
I co, pozwoliliby ci pójść do konkurencji? Przestań, nie zrobią tego – zapewnił ją. Wbrew pozorom – jego słowa nie były wyłącznie próbą uciszenia dziewczęcego sumienia. Stwierdzał fakty; obiektywnie – oczywiście, Teresa miała dokładnie to, co inni nazywali talentem. Ale nie tylko. Była też młoda. Pochodziła z dobrego domu. Potrafiła dobrze się zaprezentować – poza charyzmą, mogła przecież pochwalić się także ładną buźką (taką, której skupienie ulokowane w pracy smyczka nie tylko nie wadziło, ale wręcz dodawało uroku); i to właśnie okazywało się, zwyczajnie, lukratywne. A nie od dziś wiadomo, że nazwisku, które skrywało za sobą wszystkie z wymienionych wyżej cech – wybaczało się więcej.
Tak. Teresie Goldie Kingsley wybaczyliby więcej, niż Rosie czy Reni. Z powodu, który jednocześnie okazywał się nieskończonym źródłem frustracji; gdzie ginęło znaczenie elementu tak podstawowego, jak włożone w pasję pokłady ciężkiej pracy.
Wystarczało nazwisko.
I właśnie dlatego – właśnie, kurwa, dlatego – potrzebował ją stąd zabrać. Potrzebował stąd wyjść. Nie mógł sobie jej na to pozwolić.
A-cha. Właśnie tak – przytaknął, spojrzeniem wadząc najpierw o splecione ze sobą dłonie; paliczki zazębione w zwartej cieśninie wspólnego planu. Na sabotażu – względem wielkich wieczorów i milknących nagle – własnych serc.
Zachary pomyślał sobie, że – faktycznie – czuje się dokładnie tak, jak czuł się w noc ich poznania. Z jedną tylko, diametralną, różnicą; dziś zamieniali się rolami. Dziś to on był trzeźwy. Ale nie czysty.
Bierz rzeczy. I wynośmy się stąd wreszcie – pomrukuje, zanim policzkiem nie przylgnie do płyty drzwi; wsłuchując się przy tym w rwetes panujący na korytarzu. Wybiera odpowiednią chwilę – to znaczy taką, która pozwoliłaby im przedostać się do foyer względnie niezauważonymi. – Mimo wszystko... trochę żałuję, że twoich rodziców dzisiaj nie będzie. I że nie zobaczę ich min. – Wychodząc z niewielkiego pokoiku, raz jeszcze spojrzy za siebie – w kierunku nieświadomej niczego Rosie; całą zaszłość tłumaczącą sobie zbliżającym się występem Teresy. Dziewczyna odprowadzi ich wzrokiem – i pokiwa nawet; i w pokrzepiającym geście zaciśnie nawet kciuki – choć nawet wtedy nie pokwapi się, by wyciągnąć z uszu słuchawki rozbuchane muzyką (niemającą zbyt wiele wspólnego z charakterem dzisiejszego performance’u).

W której garderobie trzymacie jakiegoś Clos du Mesnil? No, bo nie powiesz mi chyba, że nie opijacie udanych wieczorów? – Zerka na szatynkę. Jeszcze przez kilka następnych kroków prowadzi ją w zwartym splocie rąk. Uśmiecha się. I w jednej tylko chwili, pomyśli, że wszystko naprawdę jest mogłoby być dobrze. Że gdyby potrafił zapomnieć o tym, co wydarzyło się pod świetlistym konturem szkarłatnych neonów; mogłoby im się udać. Gdyby nie popełnił tych paru błędów; i gdyby część z nich – potrafił w ogóle nazwać błędami.
Zachary odwraca się do niej – i, niewielki odcinek trasy pokonując tyłem – pyta:
Możemy pójść na górę i obejrzeć to fiasko. A potem...
Potem cię stąd zabiorę.
Ale nie wezmę.
Ostatnio zmieniony 2022-05-12, 11:53 przez Zachary Prescott, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Columbia City”