WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Doskonały czy niedoskonały - jego umysł faktycznie tkwił w swoistym zamknięciu. Skryty przed światem, wglądem innych, sam przeprawiał się przez istny tor przeszkód. Uwięziony od wielu lat, przed sobą rozpoznawał jedynie Ciemność. I to nie nawet jej różne odcienie, a wciąż tą samą gęstą zasłonę mroku, której fragmenty nie ulegały delikatnej degradacji choćby poprzez wystawianie na słońce.
Tak, jak teraz, gdy Mitch ze zadartą lekko twarzą, aż nazbyt nachalnie wpatrywał się w owe ciało niebieskie. Normalny człowiek, gdy przymknie swoje powieki w takowych sytuacjach, to jest w stanie wyróżnić chociażby minimalną zmianę ostrości światła. Lecz nie on. Dla niego czerń miała wyłącznie jeden odcień, jaki to towarzyszył mu w każdej chwili od przeszło czternastu lat.
Początkowo było mu niezmiernie ciężko. Przerażony, zniszczony, obdarowany defektem pierwotnie utracił i chęć do życia. Depresja pochłonęła go praktycznie bez umiaru, zmieniając przy tym zachowanie z diametralnym wydźwiękiem. Z przebojowego, wiecznie uśmiechniętego mężczyzny w jednej chwili stał się zgorzkniałym i mrukliwym chujkem, który lubował się w ranieniu innych. Nie przebierał wtedy w słowach, nie zważając i na zachowanie, którym to się wykazywał.
Nie dziw zatem, że ówczesna wtedy dziewczyna po prostu go zostawiła. I to nie ze względu na kalectwo, które nagle stało się częścią ich wspólnego życia - lecz przez to, że Mitch stał się zupełnie inną sobą, tak odmienną od tej, którą znała i pokochała.
Z czasem udało mu się stanąć na nogi. Podążał drogą usłaną niemalże samymi cierniami, dopóki nie poczęły się jawić na niej różnobarwne kwiaty. Nauczył się oddychać, nieco innym tempem, aczkolwiek dzięki temu dotarł do tego drogowskazu, przy którym trwał obecnie.
Tak wiele wciąż znajdowało się przed nim, a każdy kolejny dzień roztaczał nutę wyzwania, bo przecież wciąż widniały przeróżne bariery. Te czysto fizyczne - mankamentów psychicznych wyzbył się już dawno temu.
Praca zaś była częścią jego egzystencji. Szczątkowym spełnieniem marzeń, dlatego do powierzanych mu obowiązków podchodził z widoczną skrupulatnością. Musiał się przecież wykazać, przed innymi. Bo kalectwo nie oznaczało zamknięcia pośród czterech ścian. Nie została mu odebrana wizja możliwego rozwoju. Bez tego etapu ewolucyjnego byłby nikm. Gościem cierpiącym w samotności, bez większych perspektyw na przyszłość. Teraz żył i oddychał pełną piersią, czerpiąc jak najwięcej z tego, co oferował mu świat oraz jego mieszkańcy.
Dystansu do osobistej dysfunkcji nabrał, toteż nie wzburzył się ani trochę, gdy to Pani Evans posłużyła się tym specyficznym zwrotem. Nie musiała go nawet użyć celowo, gdyż należał on do tych częstych i bardzo potocznych powiedzonek. Można by rzec, że te kilka słów w jakiś sposób rozbawiło Mitcha, stąd ten uśmiech widoczny na jego twarzy.
Przez krótką chwilę trwał w milczeniu, jakoby w tej prowizorycznej ciszy przetwarzał to wszysko. Zaciągnąwszy się po raz kolejny, głowę lekko obrócił w stronę swej niespodziewanej towarzyszki. Słuch miał bez zarzutu, dlatego drogą dedukcji zlokalizował jej aktualne położenie.
- Nie mnie to oceniać, a ponadto, o gustach się nie dyskutuje - lekkie wzruszenie ramion miało być kolejnym elementem w tej składni tajemniczości. Nie chciał rozwijać tematu, zostawiając go jakby niedopowiedzianym, działającym na mechanizm myślowy. Każdy lubił przecież co innego, a Mitch szczerze wątpił, aby kogoś zainteresowało jego kalectwo. Prędzej tatuaże, które pomimo koszuli wyłaniały się na szyi, jak i dłoniach.
On sam zaś nie oceniał niczego pod kątem wizualnym. Jego instrumentami poznania rzeczywistości był słuch, smak oraz dotyk. Niekiedy także i bliskość, choć od tej stronił od jakiegoś czasu.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała jak to jest zmagać się z traumatycznymi przeżyciami. Ze zdarzeniami, które odmieniły życie. Z takimi, o których się nie zapomina. Widziała je w dniu codziennym. Na kartach życia, na zdjęciach w aktach policyjnych. Na odciskach palców z miejsca zbrodni, na śladach krwi. Nigdy jednak nie dotyczyło to bezpośrednio jej samej. Morderstwo ojca co prawda miało wpływ na jej obecne życie, ale nie wpędziło jej w depresje i nie odebrało jej zmysłów. Czasami miała wrażenie, że jej matka i brat przeżyli to dużo gorzej.
Patrzyła na tatuaże, a właściwie ich części, na szyi i dłoniach mężczyzny. Była coraz bardziej ciekawa ich historii, tak jak historii blizn na jego twarzy. Miała ochotę zdjąć mu okulary, aby zobaczyć oczy. Oczy pozbawione wzroku.
Była nieco zaskoczona swoją ciekawością, nawet nie pamiętała kiedy ktoś ją tak bardzo zaintrygował. Śmiałość jej myśli i niejako chęci, wydawała jej się czymś niecodziennym, nieopanowanym. W pewnym momencie poczuła nawet chęć taktycznego wycofania się. Jakby miała stracić kontrolę. Kontrolę, nad która tak długo pracowała. Zaciągnęła się papierosem, mając nadzieję, że wypuści z siebie te wszystkie niepokojące, a jednocześnie intrygujące, myśli razem z dymem.
Patrzyła na jego uśmiech, jakby miał znaczyć coś konkretnego. Coś, co nie zostało wypowiedziane, ale powinno być jednoznaczne. W pewnym momencie zaschło jej w gardle, a traf chciał, że resztę kawy zostawiła na biurku Stacy. Może już wtedy była odrobinę rozkojarzona? Może wcale nie uznała słów Stacy za zabawne? Może wręcz przeciwnie, zirytowały ją? Może chciała wziąć przycisk do papieru i wbić go jej w czaszkę? Zamrugała zdziwiona i pospiesznie zgasiła papierosa, którego dopaliła zaledwie do połowy. Wtedy odezwał się Brown. Spojrzała na niego, przetwarzając powoli słowa, wychodzące z jego ust. Uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając spódnicę.
- Może nie powinno się dyskutować o pewnych sprawach. Ludzie są jednak słabi z natury i nie zawsze im to wychodzi - odparła, odzyskując równowagę. Przyszła znienacka i tak też się oddaliła. Zdradziły ją tylko stukające o beton obcasy.
-Do zobaczenia - powiedziała tylko na odchodnym. Tym razem użyte pożegnanie było starannie i umyślnie dobrane, o czym on wcale nie musiał wiedzieć. W końcu to powszechne, popularne powiedzenie./zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#5 Zazwyczaj nocna praca znacząco ją odprężała. Nie potrafiła stwierdzić, co w niej było pięknego, zwłaszcza że zajmowała się wtedy krojeniem zwłok i przeprowadzaniem na nich różnych badań, ale coś na pewno było. Może chodziło o fakt, że komisariat nocą był cichszy niż zazwyczaj, a może o jakieś poczucie bycia pożyteczną w momencie, gdy większość Seattle słodko spała. W każdym razie, nocą pracowało jej się zdecydowanie spokojniej i być może nawet bardziej efektywnie. Przynajmniej zazwyczaj, bo tym razem jednak była tak rozkojarzona, że z trudem przywoływała samą siebie do porządku. Co chwilę łapała siebie samą na zapominaniu o tym, co właściwie miała zrobić, mimo że trup leżał tuż przed nią i wręcz błagał o to, żeby wzięła się w garść. Zamiast jednak skupiać swoje myśli na leżącym na stole truchle, Averill myślała o Astrze.
Wiedziała, że uparcie wyrzucając ją ze swojej głowy przez tyle lat, w końcu, prędzej czy później, nadejdzie moment, w którym jej wspomnienie do niej wróci. Nigdy nie zakładała jednak, iż stanie się to za sprawą wspólnej pracy. Tamtej nocy, jadąc do domu, Callaway nie mogła pozbyć się wrażenia, że los śmiał się jej prosto w twarz. Nawet kiedy już dotarła na miejsce, przez długi czas nie była w stanie zmrużyć oka. Zasnęła dopiero nad ranem, a już kilka godzin później musiała wstawać, bo prokurator zlecił badania niezbędne w celu przeprowadzenia odpowiedniej autopsji. Blada i z podkrążonymi oczami, ruszyła z powrotem na komisariat, gdzie, wspomagana kawą, zabrała się do pracy.
Raport miał być gotowy dopiero późnym wieczorem, już po skończeniu jej zmiany. Nie musiała na niego czekać - mogła poprosić kogoś innego o to, aby dostarczył go do pani kapitan - ale wmawiała sobie, że czuła obowiązek, aby zrobić to osobiście. Poczekała więc na dostarczenie wszystkich wyników, a gdy już je dostała i zapoznała się z ich treścią, ruszyła na poszukiwanie kapitan Cabrery. Ponieważ było już dość późno, Averill liczyła się z tym, iż równie dobrze mogło już jej nie być. W takim przypadku zapewne zabrałaby raport z powrotem i wróciła dnia kolejnego, upierając się przy tym, iż musiała dostarczyć jej go osobiście. Na swoje szczęście jednak nie musiała wychodzić na desperatkę, bo kiedy przechodziła obok rządu biurek policjantów, dostrzegła jej sylwetkę pochyloną nad jakimiś papierami. Skierowała się w jej stronę powolnym krokiem.
- Pani Kapitan - przywitała się, chcąc ściągnąć na siebie jej uwagę. - Mamy już raport - to powiedziawszy, podała jej teczkę opatrzoną nazwiskiem córki Nashów. - W organizmie ofiary znaleziono ślady skopolaminy. Wszystkie szczegóły są w raporcie. - Samo przebywanie w towarzystwie Cabrery sprawiało, że Averill automatycznie zaczynała czuć się jakoś... słabo. Jakby w rzeczywistości nie była w posiadaniu swojego własnego ciała. - I jest jeszcze coś. Dziewczyna była w ciąży. We wczesnej, co prawda. Prawdopodobnie drugi miesiąc - wyjaśniła krótko. To również znajdowało się w raporcie, ale Averill była ciekawa reakcji Astry na tę wiadomość. Zastanawiała się, czy to jakkolwiek zmieniało obrót sprawy, i czy kapitan Nash i jego żona w ogóle zdawali sobie z tego sprawę?
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dłońmi przeczesała włosy i pozwoliła palcom sunąć po policzkach aż po żuchwę, zanim znów skupiła wzrok na zdjęciach, zapisach oraz raportach podopiecznych. Czuła, że miała prawie wszystko, czego jej trzeba, ale do pełni brakowało raportu z autopsji oraz namacalnych dowodów. Bez nich jej praca była na marne, a także znała prawo, które mogło podważyć wszystko, co właśnie tutaj robiła.
Wiele osób uważało, że policja była od tego aby karać złoczyńców, ale to nie prawda. Było nim prawo, które często zawodziło. Odpowiednia obrona potrafiła sprawić, że rzeczywisty przestępca winien morderstwa ani na chwilę nie powącha krat. Mogła łapać zbirów na krzywą mordę, ale znała wartość dowodów i wiedziała, że bez nich jej praca nie będzie miała znaczenia. Co z tego, że kogoś złapie, skoro ten ktoś zaraz wyjdzie na ulice, bo jakiś prawniczyna znalazł kruczek w ich pracy?
Wartość prawa poznała jeszcze w wojsku, kiedy dowody jasno wskazujące sprawce były podważane tam samo, jak jej praca, czego nienawidziła najbardziej. Nie przepadała także za nieposiadaniem biura, ale to aktualnie było remontowane po gwałtownym zalaniu przez wodę z przestarzałej instalacji wodnej.
Krążyła więc między salą konferencyjną a biurkami policjantów, gdzie głównie szukała nadzwyczajnej w świecie zmiany klimatu. Hałas w około czasami pozwalał jej lepiej myśleć niż głucha cisza, która momentami doprowadzała do szaleństwa i wpraszała do myśli nieproszonych gości takich, jak chociażby doktor Callaway. Tę samą kobietę, która stawiła się osobiście na przekór temu, co Cabrera starała się uczynić w swej głowie; odsunąć na bok.
Zadarła głowę i zamrugała parokrotnie przyzwyczajając oczy do zmiany, a głównie do żarówki wiszącej po lewej stronie za stojąca nad nią kobietą.
- Pani doktor. – Kiwnęła głową w krótkiej formie przywiania i odebrała teczkę. Otworzyła ją, rzuciła okiem na pierwszą stronę, a potem na otoczenie, aby upewnić się, że nikt z pobliskich policjantów ich nie słuchał.
- DNA dziecka? – zapytała nieco ciszej.
- Pobrane.
To dobrze. Przyda się. Pomyślała zadowolona, że Averill uprzedziła fakty i zrobiła to samodzielnie bez wyraźnej prośby pani Kapitan.
- A jakieś dobre wieści? – zapytała i ledwie na chwilę zawiesiła spojrzenie na pani doktor, od której wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Wystarczyło skupić uwagę na wargach, których kąciki po chwili uniosły się nieznacznie, bo jasne, że się droczyła zbyt wiele nie oczekując od świata; a zwłaszcza tych dobrych wieści.
Położyła teczkę na pozostałych papierach i pochyliła się nad nią z zamiarem przeanalizowania danych, lecz szybko zorientowała się, że Callaway ciągle przy niej stała.
- Coś jeszcze, pani doktor?
Odpowiedziała jej cisza. Czyżby miała do przekazania inne wieści niż ciąża córki Nasha? Coś, co bardziej zasługiwało na tajemnicę od tej jakże osobisto rodzinnej informacji? Owszem, Astra uważała, że ciążę młodej Nash na razie zostawi dla siebie. Ludzie wokoło nie musieli o tym wiedzieć.
- Przejdźmy do konferencyjnej – zasugerowała, gdy Callaway wciąż wymownie milczała. Spokojnie i bez pośpiechu zebrała swoje dokumenty i wskazała kobiecie kierunek, za co szybko skarciła się w myślach, bo tamta na pewno wiedziała, w którą stronę miała się udać. - Znalazła pani coś jeszcze? - dopytała, gdy zamknęła za nimi drzwi i w oczekiwaniu na odpowiedź, zasłoniła żaluzje szklanych ścian w konferencyjnej. Nie spodziewała się, że temat trzymający Callaway w napięciu nie dotyczył sprawy Nash'owej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Milczała dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. W gruncie rzeczy nie miała jej do przekazania w tej sprawie nic, co wykraczałoby poza informacje zawarte w raporcie, który, swoją drogą, sporządziła jak najbardziej szczegółowo, nie chcąc, aby Astra miała jej cokolwiek do zarzucenia. Przynajmniej nie na stopie zawodowej, bo przecież dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w każdym innym przypadku Cabrera mogła jej zarzucić wszystko, co najgorsze. Może dlatego właśnie tak bardzo starała się wykonać swoje obowiązki nawet rzetelniej, niż zazwyczaj – bo chciała pokazać, że chociaż zawiodła ją w ich sprawach osobistych, profesjonalnie można było na nią liczyć.
Tylko czy to cokolwiek zmieniało? Owszem, była kompetentnym koronerem, który dobrze wykonywał swoją pracę, ale czy to naprawdę rekompensowało jej to, co poprzedniej nocy nie dało jej zmrużyć oka? Nawet kiedy Astra przejrzała wzrokiem teczkę, którą jej wręczyła, Averill nie odniosła wrażenia, aby ten nieznośny balast, który ciążył jej na sumieniu, zmniejszył się choćby o krztynę. Wciąż czuła się tak samo. Ba, być może nawet trochę gorzej, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że od tej chwili prawdopodobnie jej pomoc nie będzie jej już aż tak potrzebna. Miała już większość informacji, których potrzebowała.
Musiała coś zrobić, ale nie wiedziała co, dlatego wpatrywała się w nią uparcie, co Astra zrozumiała zupełnie na opak. Przeszła z nią do sali konferencyjnej zupełnie bezwiednie. Chociaż uparcie próbowała wymyślić rzekomy, związany ze sprawą powód, dla którego w ogóle się tutaj znalazły, jej myśli były puste jak niezapisana kartka papieru, pognieciona ze zdenerwowania.
Coś mówiło jej, że nie istniało nic, co mogłaby zrobić dla polepszenia ich relacji. Nie po tylu latach, nie po tym, jak zostawiła ją z ostrymi jak brzytwa ”nie kocham cię” – kłamstwem, które wypowiedziała ze zwykłego strachu. Paradoksalnie teraz również się bała. Pewnie nie tak samo, jak wtedy, ale wystarczająco, aby na chwilę pozbawić ją wszelkich słów.
Znalazła pani coś jeszcze?
Musiała wziąć się w garść, jeśli nie chciała, aby przepadła jej szansa. Westchnęła, założyła włosy za ucho w podenerwowanym geście, spojrzała na podłogę. A potem uniosła wzrok na nią, ale tylko na chwilę – szybko przekonała się o tym, że jeśli chciała cokolwiek powiedzieć, nie mogła na nią patrzeć. Onieśmielała ją. Chociaż może dokładniejsze byłoby stwierdzenie, że onieśmielało ją wspomnienie własnego błędu, którego za nic nie mogła już naprawić. A jednak, mimo to, chodziła za nią jakaś przymusowa potrzeba uzyskania przebaczenia, choć zdawała sobie sprawę z tego, iż na to przebaczenie nie zasługiwała.
- To... – zaczęła niepewnie. – To nie jest związane ze sprawą. – Nie miała pewności, że po wypowiedzeniu tych słów Astra nie postanowi wyjść bez słowa, musiała więc się streszczać. – Zastanawiałam się, czy... czy mogłybyśmy porozmawiać. – Nie pamiętała, kiedy ostatnio dopadło ją aż tyle wątpliwości na raz. – Wiem, że proszę o wiele i zrozumiem, jeśli nie chcesz, ale myślę, że jeśli nasza współpraca ma być owocna, powinnyśmy porozmawiać – zupełnie mechanicznie odezwała się do niej na ty.
Nie miała pojęcia, skąd w ogóle znalazła w sobie siłę na to, aby tak odwrócić kota ogonem. Może to po prostu było już jej domeną. Zamiast przyznać się, że nawaliła i teraz po prostu szukała wybaczenia, wykręciła się pracą. Być może, mimo upływu czasu, wcale nie zmieniła się tak bardzo.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak bardzo skupiła się na pracy, że z początku nie zauważyła u pani doktor chęci poruszenia jakiegokolwiek innego tematu niż tego związanego ze sprawą. Morderstwo córki Nasha było bardzo ważne, a nawet ważniejsze od prywatnych pierdół, którymi Cabrera starała się nie karmić. W tej chwili nie miała na nie czasu ani na podenerwowanie Callaway, która sama wyłożyła się jak na tacy. Jednak dopiero teraz, gdy Astra zasłoniła wszystkie okna i wbiła spojrzenie w kobietę, która przez dłuższy czas milczała, zrozumiała jak wiele przegapiła. Łatwiej ignorowało się wszystkie oznaki niż wprost przed samym sobą oznajmiało, że ktoś miał do powiedzenia coś więcej; że jej dawną miłość trapiła nie tylko tak drastyczna zbrodnia, ale także ich wspólna przeszłość.
Rozstawiła nogi szeroko i skrzyżowała ręce na piersiach. Przyjęła postawę agresora i niechlubnie musiała przyznać, że satysfakcjonował ją widok zawstydzonej oraz przerażonej Callaway. Bała się wspólnego życia, więc niech jeszcze bardziej obawia się życia osobno acz na jednej orbicie, planecie, mieście, osiedlu i pracy.
- Po mieście grasuje morderca kobiet zwany Duchem, powrócił bombiarz, o którym słuch zaginął na dwa lata i na domiar złego ktoś zamordował córkę Kapitana Wydziału Narkotykowego. Naprawdę sądzisz, że mam teraz czas albo ochotę na rozmowy z tobą? – Zarzuciła jej wszystkim, chociaż nie oskarżała o nic. Nie wytknęła błędów przeszłości a jedynie niefortunne wybranie momentu do rozmowy, którą mogły odbyć przed laty. Poprawka – mogłyby, gdyby Averill nagle gdzieś nie przepadała.
Spojrzeniem przewiercała się przed kobietę i choć w pierwszej sekundzie czuła satysfakcję jej postawą, to wcale nie była z tego powodu dumna. Z każdą kolejną mijaną sekundą udowadniała sobie, że nie potrafiła być aż tak nieczuła wobec kogoś, kogo kiedyś kochała. Rosaline by tego nie pochwaliła, a na pewno nie chciałaby aby Astra karmiła się aż taką nienawiścią.
Gdzie byłaś dwadzieścia lat temu? – zapytała przerywając powstałą ciszę. – Wtedy byłaby to idealna pora na rozmowę, ale pewnie byłaś zajęta pieprzeniem chłopaczków z akademika, z którymi nie bałabyś się wyjść na ulicę. – Prychnęła pełna pogardy do niej i w tej chwili również samej siebie.
Nie była dumna z tego, co właśnie powiedziała, ale klapka zapadła – słowa już okrążyły świat i wróciły do niej z podwójną siłą. Była szują.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jej niechęć jej nie zaskoczyła, ale zdecydowanie zabolała. Jej obronna postawa, jej ton głosu, jej słowa – wszystko to nagle uświadomiło Averill, że próby przeprosin były z góry skazane na porażkę. I chociaż po części było to zrozumiałe, kuło ją poczucie bezradności.
- Więc kiedy będzie odpowiedni czas? – Może powinna była odejść z podkulonym ogonem, skoro Astra jasno dała jej do zrozumienia, że nie miała najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Mimo to, Callaway nie byłaby sobą, gdyby przed zaakceptowaniem jej woli nie wskazała luk w jej rozumowaniu. Taki miała charakter, z czego Cabrera prawdopodobnie dobrze zdawała sobie sprawę. – Zawsze będą ważniejsze sprawy. Morderstwa, ataki terrorystyczne. Tysiące spraw, które można postawić na piedestale. – Patrząc na to z perspektywy, którą przyjęła Astra, znalezienie dogodnego momentu graniczyło z cudem. I może Averill nie powinna była wytykać jej tego z taką zawziętością, ale chyba podświadomie chciała, aby Pani Kapitan, zamiast zasłaniać się rzekomymi ważniejszymi sprawami, wprost przyznała, iż nie miała ochoty jej słuchać.
Jej kolejne słowa zabolały, prawdopodobnie dlatego, że nie były prawdziwe. Przemawiała przez nią niechęć, którą Callaway w pełni rozumiała, lecz zamiast pokornie spuścić głowę, ona tylko uniosła ją wyżej, patrząc na swoją rozmówczynię spod zmarszczonych brwi. Może rozpoczęcie tego tematu było błędem. Może powinna kontynuować to, co zaczęły i udawać, że faktycznie nigdy wcześniej się nie spotkały.
- Nie rób ze mnie takiej osoby. – Owszem, zraniła ją – porzuciła z dnia na dzień, łamiąc jej serce bez słowa wytłumaczenia i nie była z tego dumna. Nienawidziła siebie za to i wyrzucała to sobie każdego dnia z nieodpartym wrażeniem, że gdyby w przeszłości była lepszą osobą, jej życie ułożyłoby się inaczej i może teraz nie patrzyłaby każdego ranka w lustro z taką przejmującą niechęcią. Nie mogła jednak zmienić biegu wydarzeń, niezależnie od tego, jak bardzo by chciała. Jedyne, co jej pozostawało, to próby szukania przebaczenia, lecz w tamtym momencie Astra jasno dała jej do zrozumienia, iż na takowe nie zasługiwała. W porządku. Skoro przeżyła bez niego tyle lat, teraz też da sobie radę. Jedyne, co ją bolało, to jej słowa, z których wynikało, jakoby nigdy nie żywiła do niej jakichkolwiek uczuć. Z jednej strony jednak ją rozumiała. W końcu, kończąc ich znajomość, zachowała się jednoznacznie. – W porządku, jeśli mnie nienawidzisz – stwierdziła w końcu, czując, jak jej serce zacisnęło się boleśnie wraz z wypowiedzeniem tych słów. Po tylu latach ich zaprzepaszczona relacja wciąż była czymś, co ją ruszało. Paradoksalnie nawet napięta, zmierzająca ku dołowi relacja z Mikaelem nie wywoływała w niej aż tak intensywnych uczuć. – Rozumiem to i postaram się nie wchodzić ci w drogę bardziej, niż to potrzebne. – Może faktycznie byłoby łatwiej, gdyby jakiś inny koroner przejął tę sprawę. Niezależnie od kwalifikacji Averill, coś mówiło jej, że od tego momentu ich współpraca będzie jeszcze bardziej napięta. Skoro już przerwały milczenie i przestały zachowywać się tak, jakby poznały się dopiero wczoraj. – Chciałam tylko przeprosić. Możesz zrobić z tymi przeprosinami, co chcesz. – Gdyby była bardziej ordynarna, pewnie powiedziałaby "możesz oblać te przeprosiny ciepłym moczem", ale nie pozwalało jej na to dobre wychowanie.
Westchnęła bezgłośnie, czyniąc krok do tyłu. Nie wyszło tak, jak miało wyjść. Nie wyszło w ogóle, ale czy mogła dziwić się jej postawie? Miała do niej pełne prawo i Averill po prostu musiała pogodzić się z faktem, iż nie mogła w żaden sposób polepszyć sytuacji. W ich przypadku czas najwyraźniej nie zaleczył ran.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słuchała i obserwowała Averill, z którą teraz nie mogła się zgodzić. Nie miała też ochoty przedstawiać swoich racji, bo to nie był moment na tego typu dyskusję. Kiedyś potrafiły prowadzić ją na spokojnie, przy tym nie narzucając tej drugiej swojego zdania. Przedstawiały swoje poglądy, punkt widzenia i weryfikowały z tym drugim, zarazem nie krytykując a jedynie twierdząc, że „Rozumiem, co masz na myśli, ale ja widzę i czuje to inaczej”. Potrafiły się uszanować oraz to, że każdy człowiek postrzegał świat w zupełnie odmienny sposób.
W tej chwili Cabrera nie uważała aby coś mogło być ważniejsze od trzech przedstawionych przez nią spraw. Takiego combo nigdy się nie spodziewała ani nie doświadczyła przez już całkiem długie życie. To nie były byle jakie morderstwa a seryjne, co nie zdarzało się aż tak często jak pojedyncze przypadki. Mówiła o seryjnym zabójcy kobiet, seryjnym bombiarzu, który znów się uaktywnił i o sprawie zabójstwa córki Kapitana, co formalnie stało się super ważnym śledztwem; nad każdym z nim i przy tym również nad nią siedział Komendant dysząc oraz niecierpliwie oczekując rezultatów. Nigdy nie czuła tak wielkiej presji, jak teraz, ale Callaway nie mogła tego wiedzieć ani nie była w stanie zrozumieć, bo Astra tego nie chciała. Stała tam przed rudowłosą tak, jakby nic jej nie ruszało; jakby nic nad nią nie ciążyło i wszystko było w porządku.
Nie było.
Na chwilę opuściła spojrzenie i z dezaprobatą oraz niedowierzaniem pokiwała głową na boki.
- Jak zwykle, łatwo odpuszczasz – stwierdziła, znów wbijając ciemne tęczówki w Callaway. – i wciąż niczego nie rozumiesz. Nawet mnie nie przeprosiłaś. – Skoro już wytykała kobiecie wszystko, to ten szczegół również, bo stwierdzenie „chciałam tylko przeprosić” wcale nie było przeprosinami. Chciała to zrobić, ale nie zrobiła a to spora różnica, którą Astra wychwyciła. Bez tego nie byłaby dobrym detektywem. Albo po prostu chciała być teraz upierdliwa.
- Mówisz coś, a potem uciekasz, nawet nie wiedząc co po sobie zostawiasz. – Jak teraz, zostawiłaby Astrę bez przeprosin, a jednak myślałaby, że to zrobiła. Podobnie jak z zerwaniem. Niby było, ale tak nie do końca. – Czy kiedykolwiek powiedziałam, że cię nienawidzę? – To pierwszy przykład czegoś, co Ave sobie sądziła, ale nigdy nie było prawdą. Może przez chwilę, w którymś etapie po zniknięciu kobiety, Cabrera poczuła coś na wzór nienawiści, ale w większości była to po prostu niechęć, ból i żal. – Nie – odpowiedziała za kobietę. – Bo moje zdanie i uczucia nigdy cię nie obchodziły. Liczył się tylko twój strach, irracjonalna obawa, że spalą cię na stosie a ja.. tylko słuchałam i cię pocieszałam, bo nie chciałam dolewać oliwy do ognia. – Dokładanie własnych emocji nie było wtedy mile widziane w obliczu rozsypującej się z bojaźni Cheyne. Liczył się tylko jej pogląd świata, chęć ukrywania się i zatajania wszystkiego przed rodziną. Jasnym było, że gdyby Astra myślała inaczej, o co czasami się kłóciły, to byłby ich koniec. Starała się więc stłumić swe myśli i próbować dalej, ale jak się przekonała podczas kolacji u rodziny Cheyne, to nie działało w drugą stronę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może nie musiała mówić, że jej nienawidziła. Może Averill wystarczyło wiedzieć, że nienawidziła samej siebie za to, co zrobiła. Wyrzucała to sobie każdego dnia. Miała męża i dzieci – rodzinę, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa – ale nie mogła nic poradzić na to, że kiedy kładła się spać, myślała o tym, jak by to było mieć ją obok. I choć nie była to jedna z tych nagminnych myśli, które uniemożliwiałyby jej codzienne funkcjonowanie, nie raz wyobrażała sobie sytuacje uwzględniające obecność jej dawnej miłości. Prawdopodobnie trochę to idealizowała. To nie było przecież tak, że zawsze się ze sobą zgadzały i nigdy nie wkraczały pomiędzy nie nieporozumienia, bo owszem, istniały chwile, kiedy żarły się jak walczące o terytorium, dzikie zwierzęta, ale… Ale kiedy już wracały na stopę zgody, przynajmniej Averill kochała ją tak bardzo, że to aż bolało. I nie miała tego później z nikim innym, nawet z Mikaelem.
Patrzyła na nią pusto, nie potrafiąc znaleźć słów, aby wyrazić to, co czuła. Nie chciała popadać w sentymenty, tym bardziej, że widziała, w jaki sposób ją obserwowała. Z rezygnacją i rozczarowaniem, bez żadnych ciepłych uczuć. I nie dziwiła się temu, oczywiście, że nie. To nie było spotkanie dwóch kochanek, które odnalazły się po latach po podjęciu wspólnej decyzji o rozstaniu. Chodziło o zetknięcie się dwóch osób, z których jedna została boleśnie zraniona, a druga żałowała ze zbyt długim opóźnieniem. Nie mogło wyjść z tego nic dobrego.
- Zawsze cię podziwiałam – rzekła cicho w odpowiedzi na jej zarzuty. Jedyne, czym mogła się bronić, to faktem, iż najwyraźniej jej nie dorównywała. – Za tę odwagę. Żyłaś, jakbyś nie miała nic do stracenia. – W jej głosie nie brzmiała już buntowniczość, wstyd za to, kim była. – Po latach mogę tylko żałować, że nie potrafiłam ci w tym dorównać. – Wtedy miała wybór – stracić ją albo stracić rodziców. I choć bardzo chciała myśleć, że teraz postąpiłaby inaczej, wcale nie była tego taka pewna.
- Przepraszam. – Teraz już to powiedziała, chociaż zamiast patrzeć jej w oczy, wzrok ulokowała na jej butach. Wstyd, wstyd, wstyd. Nawet nie była w stanie na nią spojrzeć, bojąc się, że ujrzy coś, czego widoku nie dałaby rady znieść. – Nie mogę już niczego zmienić. Mogę tylko żałować tego, jak to zamknęłam.I że w ogóle zamknęłam.Wtedy to wydawało się słuszne. Wierz mi lub nie, ale… – zawahała się na moment. – Myślałam, że robiłam coś dobrego. – Ciekawe, ile razy słyszała takie słowa z ust przestępców? – Że ucinając wszystko z dnia na dzień, szybciej dojdziemy do siebie. – Prychnęła cicho, kręcąc głową. Szybko jednak zebrała się w sobie, podejrzewając, że Astrę tak naprawdę guzik obchodziły jej pierwotne zamiary. Najważniejszy był efekt, a ten prezentował się raczej marnie.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z ledwością powstrzymała się od rozluźnienia ramion, co oznaczałoby rezygnację i brak sił. Nie mogła okazać słabości, chociaż bardziej robiła to tylko dla siebie niż na pokaz przed Callaway. Jeżeli pozwoli sobie na okazanie słabości, być może całkowicie się załamie. Nie powinna, ale patrząc na Averill przypominała sobie, że była to jedna z tych osób, przy których mogła się otworzyć, okazać emocje, a nawet załamać bez oceniania jej jako słabej kobiety (co non stop robili starsi bracia). Przez tę łatwość czuła, że jej umysł będzie kapryśny i jeśli tylko opuści gardę, wyjdzie z niej wszystko to co w sobie tłumiła; cały żal do świata i duszący od środka smutek.
- To nie prawda – odpowiedziała już nieco łagodniej. – Miałam wiele do stracenia. – Więcej niż chciałaby mieć. – Po prostu żyłam tak, bo o wiele więcej do zyskania. – W tamtym czasie kariera i ich związek był dla niej najważniejszy, ale z czasem priorytety się zmieniły. Została praca, a raczej wojsko, na rzecz którego rzuciła studia. Nigdy tego nie żałowała. Armia stała się drugim domem, za którym momentami tęskniła, ale z drugiej strony był to także jej osobisty koszmar. Może to swoisty syndrom sztokholmski? Chęć powrotu do koszmaru, do potwora, którym stała się strefa wojny?
- Żadne ‘my’. – Oschły ton wrócił, jak nóż wbity między żebra. Zniecierpliwiona przetarła dłonią czoło. Przez chwilę pomyślała o młodej Nash, a potem gwałtownie w jej głowie pojawiła się treść listu od bombiarza. Za dużo.. – Zrobiłaś to tak, jak tobie było wygodnie. To tobie miało być z tym lepiej. W takim traktowaniu nie ma żadnego ‘nas’. Zrozum.. – Uniosła wzrok ku górze. – ..potraktowałaś mnie jak śmiecia. Potraktowałaś tak samo, jak twoi rodzice, podczas tej nieszczęsnej kolacji. – Takim zachowaniem uświadomiła Cabrerze, że związała się z kimś, kto jej nie szanował. Z kim, kto skrycie był homofonem, rasistką i zapewne w minimalnym procencie także mizoginem.
Westchnęła ciężko i podeszła do jednego z krzeseł przy długim stole. Położyła na oparciu dłonie i pochyliła do przodu. Pierwszy raz, od początku rozmowy, oderwała spojrzenie na dłużej. Opuściła głowę w dół pozwalając aby krótkie włosy połaskotały ją po policzku.
- Przypisujesz sobie wszystko, ale ja też miałam dość. Nie chciałam tak żyć i nie mogłam. – Chować się po kontach, udawać przez bliskimi, że nic je nie łączyło i słuchać niepochlebnych komentarzy, jakby była krypto żydówką wokoło zdeklarowanych nazistów. Uniosła głowę i znów spojrzała prosto na Averill. – Chciałam z tobą zerwać, chociaż w tamtym czasie wydawało się to cholernie trudne. Kochałam, ale nie mogłam żyć z kimś, kto na każdym kroku dawał mi do zrozumienia, że o wiele łatwiej byłoby gdybym była białym facetem. – Chayne nie robiła tego dosłownie, ale wszystkie obawy związane z ujawnieniem się, które w sobie nosiła, odbijały się również na samoocenie Astry.
Mimowolnie spojrzała na obrączkę Callaway i znacząco kiwnęła na nią głową.
Czy on taki jest? Wykształcony i szanowany biały blond gościo w garniturku? - Nie myślała o tym, że być może to była jakaś obraza pana Callawaya. Nie znała gościa, więc mogła mówić o nim wszystko; a przynajmniej takie prawo sobie nadała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jej kolejne słowa dały jej do zrozumienia, że była od niej gorsza i cóż, nawet nie próbowała z tym walczyć. Nie umiała postawić wszystkiego na jednej szali jak ona. Nie umiała zaryzykować. Taka była, tak została wychowana. Bała się, że coś skończy się źle, dlatego szła z prądem, a nie pod prąd, mimo iż jej najskrytsze pragnienia ciągnęły ją zupełnie w innym kierunku.
Potraktowałaś mnie jak śmiecia. Słuchanie jej słów było okropne, przede wszystkim dlatego, że miała rację. Nigdy nie uważała się za kogoś, kto źle traktował innych ludzi. Zawsze starała się być spokojna, dyplomatyczna, sprawiedliwa. A jednak wtedy zawiodła i nie miała nic na swoją obronę. Bo czy strach był wystarczającym uzasadnieniem dla czegoś takiego? Jej zdaniem może i tak, ale tylko początkowo. Z roku na rok wyrzuty sumienia stawały się coraz większe, aż w końcu osiągnęły tak kolosalne rozmiary, że sama Averill przestała wierzyć w słuszność swoich pobudek.
Skinęła głową. Jej słowa bolały, nawet mimo upływu lat, ale zdawała sobie z tego, że miała święte prawo do postrzegania i czucia tego w taki sposób. Na przestrzeni lat dała jej milion powodów do tego, aby nie czuła się w jej towarzystwie wystarczająco komfortowo. I choć dziś nie była z tego dumna, rozumiała jej perspektywę. Być może nawet żałowała, że to Astra nie była tą, która zakończyła to wszystko, bo wydawało jej się, iż miała do tego więcej przesłanek.
- Nie mogę zrobić nic, aby cofnąć czas – wypowiedzenie na głos oczywistości może i było głupie, ale wydawało jej się, że jeśli tego nie zrobi, zamknie się w kapsule obrzydzenia samą sobą i już nie odnajdzie z niej wyjścia. Potrzebowała to sobie powtórzyć; utwierdzić się w przekonaniu, że w tamtym momencie mogła tylko przyjmować jej ciosy, bo nie istniał żaden sposób na naprawienie błędów. – Mogę tylko powiedzieć, że jest mi wstyd. – I naprawdę miała to na myśli. – Nigdy nie powinnam była traktować cię w taki sposób. Jakby… – zawahała się. – Jakby to, kim jesteś, było złe. – Pokręciła lekko głową.
Kiedy spojrzała sugestywnie na jej obrączkę, niemalże poczuła, jak pali ją ręka. Była żoną Mikaela na tyle długo, że niemalże nie zwracała już uwagi na zdobiący jej palec pierścionek. Traktowała go jako coś, co było jej częścią, co może nawet jakoś ją identyfikowało.
- Wystarczy – ucięła, bo nawet jeśli nią a Mikaelem się nie układało, wciąż był jej mężem. Mężem, u którego boku spędziła szesnaście ostatnich lat. Wystarczająco, aby Averill spinała się, kiedy ktoś odnosił się do niego w pogardliwy sposób. – Nie ma potrzeby wplątywać w to moją rodzinę. – W końcu nie mieli żadnego bezpośredniego związku z tym, jak sytuacja między miała się między nią a Cabrerą.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ale tak się stało i przez kolejnych dwadzieścia lat utwierdzałam się w tym przekonaniu – Że ich związek zakończył się przez to kim (jaka) była. Dopiero z czasem zrozumiała, że nie powinna być zmuszona za to przepraszać.
W jednej chwili kochała Averill a w drugiej okazała się ona każdą osobą, która szykanowała Cabrere za to skąd pochodziła, jakie geny w sobie posiadała, za wybór kariery i za lubowanie się w kobietach bardziej niż w mężczyznach. Pod każdym względem – pochodzenia, zawodowym, orientacji i nawet płci – doświadczyła ogromu nienawiści oraz nietolerancji, której nigdy nie spodziewała się ze strony Chayene. Okazało się jednak, że wszystkie sygnały, jak chęć krycia zażyłości między nimi, były w rzeczywistości cichą oznaką nietolerancji a przynajmniej tak to odebrała porzucona praktycznie bez słowa Astra.
Nie nienawidziła Averill. Miała do niej żal o to, że tak długo ukrywała to kim naprawdę była, a jeżeli była kim innym, to czemu nie potrafiła zawalczyć o swoje.
Na te czy inne pytania nigdy nie dostanie odpowiedzi, z czym pani Kapitan pogodziła się wiele lat temu. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ave trafiła na listę osób, z którymi lepiej się nie zadawać, bo jedyne co robiła to ciągnęła człowieka na dno.
Zacisnęła wargi z ledwością przyznając kobiecie rację. Nie powinna w ich konflikt wplątywać rodziny Callaway, a jednak tak uczyniono, przez co Astra poczuła się odrobinę źle. Zbeształa się, chociaż zrobił to głos Rosaline w jej głowie.
- Przepraszam – szepnęła cicho, trochę niedbale z ledwością przyznając się do złej taktyki. Averill na pewno zauważyła, że ciężko przeszło jej to przez gardło.
- Zostawmy tę znajomość na stopie zawodowej, pani doktor. – Stanowczo wróciła do oficjalnych zwrotów. Utrzymanie ów tonu wraz z pewnego rodzaju dystansem ułatwi im współpracę. – Tak będzie najlepiej. – Przynajmniej tak sądziła. – Dla dobra spraw. – Wszystkich, podczas których będą współpracować.
Rzuciła okiem na położone wcześniej teczki i na zamknięty raport z autopsji Amelii Nash. Niespodziewanie poczuła potrzebę podzielenia się kolejnymi wnioskami opartymi na przeszukaniu mieszkania ofiary oraz po rozmowach z bliskimi. Kiedyś nieraz wspólnie analizowały przeróżne przypadki. Dzieliły się swoimi spostrzeżeniami ze świata medycyny, chociaż z początku był to pretekst aby po prostu popatrzeć na Callaway zdecydowanie mądrzejszą w tym temacie. Cabrera jakimś cudem prześlizgiwała się z roku na rok, czego dowodem był warunek z biofizyki. Gdyby jednak nie powtarzała przedmiotu, nie spotkałaby na swej drodze młodej, ambitnej i wcale nie takiej wrednej rudowłosej piękności. Możliwe też, że gdyby nie wspólny projekt (w czteroosobowej grupie) nie spędziłyby ze sobą tyle czasu, który uzupełniały o wspólne spacery (czyt. piesze powroty do akademika). To był dobry czas; beztroski i prawdziwy, jak ta chęć wygadania się przed Averill, która zawsze w ten sposób działała na Astrę. Jak widać, nic się nie zmieniło.
- Czy ma pani do mnie jeszcze jakąś sprawę? – zapytała oschle mając nadzieję, że kobieta nie zauważyła chwilowego wahania, jakby faktycznie Cabrera rozważała podzielenie się z nią swymi myślami.
Callaway zaprzeczyła, więc pani kapitan zajęła miejsce przed odłożonymi wcześniej teczkami i wbiła w nie spojrzenie całą sobą starając się nie zerkać w kierunku drzwi aż do momentu, gdy te się zamknęły.

z/t x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mini-ingerencja w ramach loterii po-eventowe



Co za abstrakcyjna sytuacja. Niedorzeczna wręcz. Gdy została wezwana na posterunek policji – nie miała z tym większego problemu. Była pewna, że to jakaś drobnostka, że może komuś w bloku na parkingu przytarli samochód i poszukiwali świadków? A może coś związanego z pracą? Mogło to być absolutnie wszystko. Na pewno jednak nie spodziewała się tego, co się stało. Gdy zaproszono ją do jednego z pokoi, aż się zaśmiała, czy w takim razie powinna zadzwonić po prawnika, ale no… żartowała! Nie miała nic na sumieniu, żeby musieć rozmawiać z policją przez prawnika. Nawet przyszła tu dobrowolnie i z szerokim uśmiechem na ustach.
Więc gdy usłyszała, że została główną podejrzaną w sprawie o włamanie – zaczęła się śmiać. Bo chyba każde z nich zdawało sobie sprawę jak niedorzecznie to brzmiało. Na szczęście byli skłonni iść po rozum do głowy. No na boga… była lekarzem, prawie połowę swojego życia była związana z armią, służyła na Bliskim Wschodzie i absolutnie niczego w jej życiu nie brakowało. Oczywiście żaden z tych argumentów nie świadczy o tym, że ktoś od razu jest dobrym człowiekiem, ale no… O Josephine Alderidge można było powiedzieć dużo (i niekoniecznie były to same dobre rzeczy), ale nie to, że po nocach włamywała się i okradała mieszkania, czy tam lokale usługowe. Zwłaszcza, gdy na dworze szalał armagedon i w szpitalu mieli ręce pełne pracy. Aczkolwiek wieczór, o który pytali – wcale nie był przez nią spędzony w szpitalu, a u Jacoba. Dlatego był oczywistym wyborem, gdy zapytali, czy ktoś mógłby to potwierdzić. Oczywiście, że mógł.
Czekała na niego przy stoliku jednego z policjantów. Dostała nawet kawę w papierowym kubeczku i właściwie to całkiem miło jej się z nim rozmawiało. Ale nie, nie działała tu jej słabość do mundurowych. Rozpromieniła się, gdy zobaczyła Hirscha, którego jeden z policjantów prowadził prosto to ich stolika. Wstała i przywitała się z nim, lekko muskając jego policzek – Panowie muszą mieć na papierze twój podpis, że spędziliśmy razem noc pod koniec lutego. – w szpitalu, u niego, gdziekolwiek… musiał to po prostu potwierdzić. Prościzna, prawda? – Wtedy będziemy mogli sobie darować te mało śmieszne żarty, że gdzieś się włamałam… bo naprawdę. Włamanie i kradzież. – prychnęła i upiła łyk swojej kawy. Starała się brzmieć swobodnie, bo w końcu sytuacja była abstrakcyjna, ale też odrobinę irytująca. Bo kto lubił tłumaczyć się z rzeczy, których nie zrobił?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

40 Krótki i treściwy telefon od Posy, który nie pozostawił nawet miejsca na dyskusję, sprawił, że Hirsch prosto ze szpitala – z trudem znajdując czas na przebranie się w biegu – stawił się na posterunku policji najszybciej, jak tylko mógł. Na p o s t e r u n k u p o l i c j i. Co ona nawyprawiała? A może to nie chodziło o nią? Może to… Stopień podenerwowania Jacoba sięgał zenitu, więc zaparkował, a właściwie porzucił auto na pobliskim parkingu i wbiegł do budynku, orientując się gdzieś pomiędzy trzecim schodkiem a recepcją ze wkurzonym funkcjonariuszem, że nie zapiął nawet rozporka jeansów. Przedstawił się i został zaprowadzony do pokoju, w którym czekała na niego już Josephine i bardzo profesjonalnie wyglądający policjant z notesem na biurku. Dotknął przelotnie pleców dziewczyny, kiedy się z nim przywitała i zajął miejsce obok. Wciąż lekko zestresowany i zdezorientowany. Dopiero słowa Alderidge, powtórzone formalnie przez policjanta sprawiły, że olbrzymi głaz przestał uciskać jego klatkę piersiową. A więc nie chodziło o niego i Rebeccę? Ale czy na pewno? Łysiejący mężczyzna streścił mu jednak sprawę, w ramach której się tu spotykają. Włamanie, wyważenie drzwi ciężkim przedmiotem, najprawdopodobniej łomem, rabunek i zniszczenie mienia. Mieszkanie wyglądało tak, jakby przeszedł przez nie tajfun. Hirsch nie mógł więc powstrzymać się od cichego prychnięcia i rozbawionego spojrzenia, które rzucił na siedzącą obok Josie. Został jednak przywołany do porządku głośnym chrząknięciem, więc skupił swój wzrok na mężczyźnie siedzącym obok. Położył więc złączone dłonie na stoliku i poruszył się niepewnie na krześle. A może tylko udawał? Może wtedy właśnie przyszedł mu do głowy ten szatański plan, żeby…
Panie władzo. Miewam kłopoty z pamięcią. To po matce. Czy to na pewno wydarzyło się tego wieczoru? Czy mógłbym spojrzeć do kalendarza? – pyta, narażając się na pełen oburzenia wzrok, który posyła mu jego dziewczyna. Policjant przygląda mu się z nieskrywanym zdziwieniem, ale zgadza się na jego prośbę. Jacob zaczyna więc dłubać w kalendarzu, ale trwa to naprawdę długo. Za nic ma ponaglające spojrzenia z obu stron. Posy musi być nieźle w k u r w i o n a, natomiast funkcjonariusz jest już wyraźnie znużony, chciałby odfajkować te formalności i iść do domu. – Nie chyba… Chyba łatwiej będzie mi zweryfikować, co wtedy robiłem po zdjęciach z galerii. Mogę? – po cichym sapnięciu i wzniesieniu oczu do nieba łysy mężczyzna zgadza się z pełną irytacją, a Hirsch kładzie telefon na stole i bardzo, bardzo powoli zaczyna scrollować przez wszystkie zdjęcia. Psa, płytek w sklepie budowlanym, screeny memów aż po różne zdjęcia Posy, które powstały ostatnim czasem. Jacob czasem zatrzymuje palec dłużej, jakby się zastanawiał nad Josephine z p r a w i e podwiniętą bluzką, leżącą na łóżku, ale zawsze kręci jednak głową i scrolluje wyżej. Nadal nie jest jednak przy dacie, której dotyczy cale to spotkanie. I nadal wydaje mu się, że to świetny moment na żarty.
Ostatnio zmieniony 2021-03-16, 23:12 przez Jacob Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy jemu naprawdę zebrało się w tym momencie na żarty? Wiedziała to już od pierwszego momentu, w który jego głos zadrżał, zawahał się i wspomniał o kalendarzu. Policjant mógł go nie znać tak dobrze, mógł uwierzyć w całą bajkę o kiepskiej pamięci i dużej ilości zajęć, w których niby uczestniczył Hirsch. Okej. Nie miała wątpliwości, że będąc szefem oddziału ratunkowego miał sporo na głowie – nigdy tego nie negowała – ale doskonale wiedziała, że on doskonale pamiętał, że spędziła tamtą noc w jego łóżku. Właściwie… jak każdą noc bez dyżuru od czasu tamtego ulewnego dnia. Swoją drogą dzień, o którym mowa – to zaledwie parę dni po tym jak przyszła do niego zapłakana, więc powinien pamiętać. Musiał pamiętać.
Dlatego te żarty, przeciąganie… nie była wkurwiona. Była zirytowana. Jej frustracja rosła z każdą kolejną sekundą, gdy wpatrywała się w Jacoba przeglądającego zdjęcia na telefonie. Policjant też mu się przyglądał. I była pewna, że bardzo, ale to bardzo nie chciał patrzeć, ale wzrok mu uciekał w kierunku wyświetlacza na którym pojawiały się zdjęcia Josephine – Jeszcze chwila a dokopiesz się do zdjęć Rebecci. – wycedziła przez zęby, jednocześnie zaciskając dłoń na udzie mężczyzny, gdy trochę pochyliła się w jego kierunku. Widziała zdjęcia, które oglądał i które w ogóle nie powinny znajdować się w jego telefonie. A już na pewno nie powinien ich oglądać w miejscu publicznym – a takim niewątpliwie był posterunek policji. I czy była z tą Rebeccą trochę złośliwa? Odrobinę! Ale po prostu nawiązywała do nagich zdjęć, które dostawał z prywatnych numerów telefonów – A już na pewno zaraz znajdziesz jakieś dowody rzeczowe. Jestem w stu procentach pewna, że wszyscy je chętnie obejrzą. – zwłaszcza, że byłaby na nich ona… - Ale nie tego tu teraz potrzebujemy. Jesteś wystarczająco wiarygodny, więc możesz już podpisać, co trzeba, Hirsch. – powtórzyła, wbijając w niego uważne spojrzenie. Wymowne. Bardzo wymowne. Tak wymowne, że policjant też tak na niego spojrzał. Naprawdę chciałby iść już do domu. Skoro i tak nie mógł z bliska pooglądać zdjęć z telefonu Jacoba.
Grabił sobie… oj grabił.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Seattle Police Department”