WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 7
Będąc w szpitalu miała całkiem sporo czasu. Odwiedzało ją niewiele osób, bo przecież niewielu jej przyjaciół wiedziało o chorobie, czasami Eda też prosiła pielęgniarki, żeby nikt do niej nie przychodził, a innym razem wszyscy byli po prostu zabiegani. Doskonale to rozumiała, bo przecież ona też przed tym wszystkim miała swój niewielki świat składający się z niej i Jonah. W szpitalu stworzyła bucket list. Było na niej sporo normalnych rzeczy, marzeń związanych z podróżami, jedzeniem czy książkami. Było też pragnienie zrobienia tatuażu. Nie miała pojęcia, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Może nie czuła takiej potrzeby, a może bała się bólu? Z reguły nie dokładała go sobie na życzenie, bo przecież ból towarzyszył jej w ciągu ostatnich kilku miesięcy dość często. A mimo to, kiedy dostała od lekarza zielone światło, postanowiła wybrać się do studia tatuażu. Kilka dni wcześniej poprosiła Kaylee o towarzyszenie jej w tej chwili. Przyjaźniły się od dosyć dawna. Eda właściwie sama nie wiedziała, ile minęło czasu, ale wiedziała, że na Butler może w takiej czy innej sytuacji liczyć. Umówiły się w kawiarence niedaleko. Eda nie wiedziała, ile to zajmie czasu, nie miała pojęcia, czy będą mogły wtedy rozmawiać, czy jej próg bólu będzie tak niski, że będzie tylko w stanie ściskać dłoń przyjaciółki. Dlatego chciała usiąść z nią gdziekolwiek i dowiedzieć się, jak się ma. Tęskniła za takimi wypadami. Eda uwielbiała towarzystwo ludzi, kochała spędzać czas po za domem. Przynajmniej teraz, kiedy w jej życiu nie było Jonah, więcej czasu przebywała na zewnątrz, by zająć umysł czymś innym. Miała dosyć myślenia, analizowania swoich błędów, skoro nie miała pojęcia jak je naprawić. Popijały kawę, a Eda pochłaniała kolejnego pączka z lukrem. – Strasznie się boję – przyznała. – I w dodatku idę na żywioł, więc mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego jakiś penis – zażartowała głupio.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • #16
Nie było ważne to, jak długo się znały, ani jak się poznały. Było to tak dawno temu, że Kajli już nie pamiętała i ja też nie pamiętam, więc… po prostu się znały. Mimo różnicy (jezu, dopiero teraz to zobaczyłam!) wieku, mimo absolutnie różnych zainteresowań i ścieżek życiowych – dogadywały się, a to przecież wystarczyło. Mogły na siebie liczyć i choć Butler nie zawsze miała czas, bo jednak praca i dziecko potrafią zająć czas tak mocno, że aż prosiłoby się o wydłużenie doby o chociażby krótkie dwie godzinki dla siebie to jednak zawsze starała się okazać choć trochę zainteresowania i być. Tak zwyczajnie. Swojego czasu sama dość intensywnie myślała o ozdobieniu swojego ciała odrobiną „atramentu” jednakże nigdy się na to nie zdobyła – po pierwsze była niezdecydowana jak mało kto, po drugie, jej próg tolerancji na ból był śmiesznie niski. Kiedy jednak nadarzyła się okazja by być tego świadkiem, nie zastanawiała się ani chwili. W kawiarni pojawiła się wcześniej niżeli było to umówione. Keylen był w przedszkolu, ona miała do przerobienia tytuły zdjęć, które totalnie nie spodobały się naczelnemu. Tak jakby się na tym znał, eh. Zamknęła laptopa w chwili, kiedy Eda zajęła miejsce obok niej, a już po kilku minutach na stoliku stały dwie wysokie szklanki i słodkie co nieco. – Oj, daj spokój, na pewno nie boli tak mocno, jak się wydaje – odezwała się. Mądra, bo nie ją to czekało, ale kiedy dotyczyłoby to jej, to pewnie nie piłyby teraz kawy, a o wiele mocniejsze trunki. – Jeszcze się nie zdecydowałaś? – uniosła brwi w górę, z uśmiechem kręcąc głową. No tak, żywioł. – Masz wizytę za kilkanaście minut, a totalnie nie wiesz, czym chcesz ozdobić swoje ciało na resztę swojego życia? – halo. Jeśli naprawdę nie miała pojęcia, to pewnie zaraz coś wymyślą. – Wiesz już chociaż w którym miejscu? – czy to też było nadal kwestią dyskusyjną?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dopóki jej życie nie było pasmem niepowodzeń, swój wolny czas, Eda spędzała w oceanarium bądź z mężem. Może nie miała dzieci, nie wiedziała, jak bardzo pochłania to wszystkie momenty w życiu, ale ona swoje miała tak wypchane Jonah, że nie miała prawa marzyć, by było tego więcej. A jednak chciała. Co nie znaczy, że zaniedbywała inne bliskie jej osoby. Na całe szczęście obie dziewczyny nie czuły się przez siebie pomijane, a Eda uwielbiała wpadać do Kaylee, by spędzić trochę czasu z małym Kaylenem. Więc nawet, jeśli Butler czasami nie miała zwyczajnie siły na gości, bo chłopiec dawał jej w kość, Eda gotowała coś smacznego i przybywała przyjaciółce na ratunek, by ostatecznie poczuć się jak superbohater i wesprzeć ją w samotnym macierzyństwie. Może dlatego, że nie planowała swoich dzieci i chyba do końca życia się na to nie zdobędzie, tak mocno lubiła spędzać czas z innymi dziećmi, bo nie wiedziała, ile kosztuje to wysiłku, kiedy ma się takiego szkraba na co dzień. – Możliwe, nie wiem. Kurde, przeżyłam operację serca, dam radę wytrzymać mały tatuaż – odpowiedziała, popijając łyk kawy. Wyjęła telefon i pokazała Kaylee kilka propozycji. Wszystko znalazła na pintereście, ale było tego tyle, że Eda nie potrafiła wybrać. Podobała jej się jaskółka i kwiatki, i motyl, i masa innych, małych, delikatnych rzeczy. – Wiem, ale to głupie i nie wiem, czy to na pewno dobry pomysł. Chciałam wytatuować sobie fokę, o tutaj – wskazała swoje przedramię – ale może bezpieczniejszy będzie kwiatek albo taki samolocik? – jeszcze raz wyciągnęła w kierunku Butler telefon.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zarówno Kaylee jak i Keylen byli niesamowitymi szczęściarzami. Nie mieli niewiadomo jak wielkiej rodziny, a mimo to dzieciak był otoczony ciociami z każdej strony. Pewnie już nie widzi różnicy między siostrami mamy, a jej przyjaciółkami, ale to nic złego generalnie, prawda? Ta cała otoczka ludzi dookoła była ogromną pomocą szczególnie, kiedy Butler wróciła do pracy, a Keylen nie chodził jeszcze do przedszkola. To nic, że czasami była wykończona, to nic, że ostatnimi czasy miała coraz większą ochotę zamknąć się w czterech ścianach w samotności - to nic, bo kiedy ktoś do niej wpadał, szczególnie z butelką wina i szczególnie ostatnimi czasy, przyjmowała to z wdzięcznością. Nie działo się dobrze ostatnimi czasy. Jej życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a żeby o tym wszystkim nie myśleć, z radością spotykała się z ludźmi – chociażby po to, by po słuchać o ich problemach, nie zaś myśleć o swoich. Zajęcie głowy czymś innym było szalenie pomocne. Uśmiechnęła się na jej słowa. – Oczywiście, że tak. Mimo że sama się na ten ból decydujesz – musiała, no MUSIAŁA. Nie dość, że igła, to jeszcze ten dźwięk, brr. Nachyliła się nad stolikiem, by zerknąć w telefon Edy, a ostatecznie i sama wyciągnęła swój, by wpisać w niego kilka frazesów. – Wcale to nie jest głupie. Nie dla ciebie, a to jest najważniejsze – tatuaż to nie byle co, zostanie z tobą na zawsze, więc lepiej by znaczył coś dla nas, nie dla otoczenia. – Można uznać, że dostałaś drugie życie, jeśli więc masz ochotę na fokę na przedramieniu – zrób sobie fokę na przedramieniu, a jeśli chcesz portret psa koleżanki na środku czoła - zrób sobie portret psa koleżanki na środku czoła – wzruszyła ramionami. – Wiec co mówię? Żyje się tylko raz, ale czasami dostaje się drugą szansę – pokrętnie wytłumaczyła to, o co jej chodziło, przełykając kawę. – Może oni coś doradzą? O której mamy tam być? – chyba sama zaczynała się ekscytować, jako że nigdy nawet nie była w podobnym miejscu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

4
Outfit pod płaszczykiem

W ostatnim czasie życie Nanette, stanowiło niekończące się pasmo, niezbyt przyjemnych dla niej niespodzianek. To, że nieustannie kłóciła się z matką praktycznie o wszystko, było już standardem, ale fakt, że ta ukrywała przed nią prawdę już niekoniecznie. Kobieta przez 18 lat kłamała, wmawiając córce, że jej ojciec umarł, gdy była w ciąży. Prawdą było jednak to, że mężczyzna żył i miał się całkiem nieźle. Jakby tego było mało, ta wymyśliła sobie, że przyszedł czas na to, aby Joachim sprawdził się w roli ojca. Koniec, końców Rudowłosa zmuszona była do tego, aby zamieszkać z tym zupełnie obcym dla niej człowiekiem. Czy może być gorzej?
Niestety nastolatka nie potrafiła odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Często zdarzało jej się opuszczać zajęcia, czy wymykać się potajemnie, z miejsca, które od niedawna było jej domem. Zawsze uchodziła za wyjątkowo uparte dziewczę. W gruncie rzeczy, była dobrą dziewczyną. Uczyła się całkiem nieźle, z tym że miała nieprawdopodobną tendencję do pakowania się w kłopoty. Dzięki temu w ciągu tego ostatniego, najważniejszego roku szkolnego, wywalili ją aż z dwóch szkół. Teraz w nowej, było nieźle, a przynajmniej bardzo starała się, żeby tak właśnie było.
Dziś jednak ponownie opuściła zajęcia, ponieważ w jej głowie zrodził się kolejny, szalony pomysł, którego realizacja spędzała sen z powiek Rudowłosej. Panna Dawson nie chciała dłużej z tym zwlekać, więc w końcu pozwoliła sobie na mały research, który naprowadził ją na naprawdę dobre studio tatuażu. "Lucky Dragon Tattoo" miało być idealnym miejscem na pierwszy tatuaż. Z tą właśnie myślą, zadzwoniła tam i umówiła sie na wizytę.
Gdy w końcu dotarła na miejsce, jej entuzjazm nieznacznie się zmniejszył. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie była nawet bardziej, niż prosta. Otóż Nan od zawsze przeraźliwie bała się igieł. Z drugiej jednak strony, pragnienie posiadania tatuażu było tak wielkie, że obiecała samej sobie, iż będzie dzielna i da radę! Wkroczyła więc do "jaskini lwa" z ogólnie pozytywnym nastawieniem.
- Dzień dobry. Byłam umówiona na wizytę. - Odezwała się dźwięcznym głosem, uśmiechając się przy tym delikatnie. Wszystko po to, aby zamaskować nerwy, które wręcz zżerały ją od środka. Niestety młody chłopak, który najprawdopodobniej miał dziś pomóc jej w wyborze wzoru na tatuaż i również go wykonać, nie wyglądał na zadowolonego jej widokiem. Patrząc na niego, Nanette mogłaby przysiąc, że ten wręcz pobladł na twarzy, gdy ją zobaczył...
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[#4]

Przyjechał do Seattle już jakiś czas temu - nie był wstanie przypomnieć sobie ile już minęło odką opuścił swój rodzinny dom, ale nie to sprawiało w nim poczucie niespęłnienia. Choć od początku starał się przecież stanąć na nogi - jedyny plus jaki dostrzegał w tym co udało mu się do tej pory zrobić to taki, że na szczęście miał pracę. I to nie jedną, a dwie! Miał pełne ręce roboty i to pozwalało mu oderwać się od przygnębiających myśli, które często lubiły dopadać jego myśli. Wmawiał sobie, że jakoś sobie radził (sznyty na rękach już wskazywały, że jednak średnio mu to wychodziło) Ojciec już co raz żadziej zlecał mu jakieś zadania dotyczące gangu (tak nadal był jaszczurką) a jemu było to na rękę gdy jego numer wcale nie pojawiał się na wyświetlaczu jego telefonu - to wszystko zdawało się zbyt skomplikowane niż by tego chciał. Na szczęście miał jeszcze siostry, choć również rozsiane po różnych miejscach i były jedynymi, z którymi chciał utrzymywać względny kontakt.
We snach wciąż wracał do niej - do swojej zmarłej dziewczyny, cholernie tęskniąc za nią. Choć od tamtego wydarzenia minęło już trochę i to z tego powodu tak naprawdę czmychnął tutaj do Seattle, wciąż prześladowały go koszmary. Dlatego częściej niż powinien sięgał po butelkę z alkoholem, który na razie sprawdzał się w pozbywaniu się problemu - marzył, aby rudowłosa Maze wciąż była przy nim, ale było to nie możliwe. Ona nie żyła, a on wciąż obwiniał się, że to wszystko przez niego - pozwolił jej na ten związek, pozwolił ją dopuścić do siebie, a był to błąd. Może, gdyby nie byli razem, wszystko wyglądało by inaczej? W jego głowie zaczął rodzić się niebezieczny pomysł - chciał znaleźć tamtych ludzi, którzy ją zabili i potraktować dokładnie tak samo. Wiedział jednak niewiele o nich, poszukiwania były trudne, a jedyną informację jaką posiadał to to, że byli członkami innego gangu. I właściwie tyle.
Pomasował swoją zbolałą szyję, kiedy klient zadowolony opuścił salon tatuażu w którym spędzał od rana już kolejną godzinę. Mimo tego, że był zmęczony, nie narzekał. Wszystko było lepsze niż siedzenie w swoich czterech kątach i wgapianie się bezmyślnie w ściany Nie było go stać na pieprzonego terapeturę, a żal było mu wydawać zarobioną kasę właśnie na coś takiego, ale może to byłoby jednak dobrym pomysłem? Wciąż jednak nie mógł się do tego przekonać tkwiąc więc nadal, w tym samym, martwym punkcie.
Jego przerwa nie trwała zbyt długo gdyż już po chwili dzwonek zdradził przyjście następnego klienta. - no cóż papierosa spali najwyżej po tej wizycie nic się przecież nie stało. Sam sobie na własne życie tak obładował grafik by wciąż być w ruchu. W sumie nie sądził, że ten salon będzie przeżywał w tak krótkim czasie takie oblężenie, a ludzie przychodzili naprawdę z różnymi pomysłami. Gdy były złe, próbował nakłonić osobnika na jego pomysł i wtedy powstawał na szybko jakiś inny rysunek - zwykle to się sprawdzało, bo ratował klienta od paskudnej dziary, która by potem widniała na jego ciele już do końca jego zycia.
- Co za punktualność... - uśmiechnął się pod nosem patrząc w swój zeszyt a potem na zegarek w swoim telefonie. To dobrze świadczyło o przybyłym - znaczyło, że był zmotywowany i gotowy do działania, ale brał jeszcze jedną uwagę pod rozwagę. Zwykle takie cechy kryły się pod płaszczem przerażenia, które wychodziły dopiero wtedy gdy klient miał usiąść na fotelu a on chwytał przyżąd w rękę i miał igłę przybliżyć do skóry by zacząć kreślić kształt -O kurwa.... - wyrwało mu się gdy podniósł wreszcie głowę by zobaczyć z kim miał do czynienia. Nie wierzył własnym oczom. Zdębiał. I miał wrażenie, że serce mu zaraz podskoczy do gardła. Nie...to przecież nie było możliwe. Czy...los właśnie postanowił tak z niego okrutnie zakpić? Czy serio wziął wczoraj za dużo i wzrok mu jakoś zaczął płatać figle? Boże, Boże, Boże... wewnętrznie totalna panika, gdyby tylko mógł puściłby większą wiązankę przekleństw, ale stał nieruchomo. Jakby zobaczył ducha i chwilę mu dosłownie zajęło zanim sie otrząsnął. Kurwa, ogarnij się, to wcale nie jest Maze!
-Tak więc...jaka dziara cię interesuje? - wydukał wreszcie gdy nabrał większego powietrza w płuca. W grafiku przecież miał inne dane, to nie mogła być ona. Nie mogła zmyślić tego zabójstwa a teraz podszywać się pod innymi danymi, prawda? Przyglądał się więc klientce przerażonymi, rozszerzonymi do maksymalności zielonymi oczyma, w myślach błagając aby znalazł jakąkolwiek różnicę, która pozwoliłaby znaleźć mu ich więcej, ale najchętniej chciałby, żeby jednak spanikowała na widok igły i...nie, miała przecież prawo natatuaż - Masz już jakiś pomysł czy nie? - dodał jeszcze po chwili, bo przecież to było najistoniejsze a zadawanie takich pytań powstrzymywało go od zrobienia najgłupszej rzeczy na świecie.
<div class="mood"> <div class="mood1"> <img src="https://i.imgur.com/fOdUCBO.gif" class="mood2"> <div class="mood3">Caesar Flanagan</div> <div class="mood4">How can we let this happen and just keep our eyes closed 'till the end - There's the feeling once again.
</div> </div> </div> <link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com"> <link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"> <style>.mood1 { margin: 0 auto; width:220px; height:auto; } .mood2 { width:220px; height:100px; object-fit:cover; border-radius:5px; filter:grayscale(10%); border:1px solid rgba(255,255,255, 0.4); } .mood3 { font-family: 'Dr Sugiyama', cursive; color:#45797C; font-size:11px; letter-spacing:1px; margin-top:2px; text-align:center; } .mood4 { color:#222; font-family:arial; font-size:9px; font-style:italic; margin-top:2px; text-align:justify; line-height:1.5; width:210px; margin-left:5px; }</style>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nanette z całą pewnością nie miała tak wybuchowego życia, jak Caesar. Jej mama była prawnikiem. Spędzała masę czasu w swojej kancelarii prawnej, przez co w domu była praktycznie gościem. Jej biologiczny ojciec nie żył, a każdy kolejny "wujek" zdawał się być gorszy od poprzedniego. Fakt, niektórzy z nich byli naprawdę w porządku, ale niestety żaden z nich nie był jej ojcem. Jego nikt nie mógł zastąpić.
Problemy zaczęły pojawiać się na początku szkoły średniej. Rudowłosa, choć uczyła się bardzo dobrze i pomagała w wolnym czasie swoim kolegom, udzielając im korepetycji z różnych przedmiotów, to w rzeczywistości daleko jej było do wzoru godnego naśladowania. Z czasem było już tylko gorzej. Nastolatka wpadła w złe towarzystwo. Pojawiły się pierwsze używki, oraz ucieczki ze szkoły. Czara goryczy przelała się, gdy dziewczyna po raz kolejny została wydalona ze szkoły. To właśnie wtedy, Emily wyznała córce prawdę, dotyczącą jej ojca. Ta wiadomość w połączeniu z szalonym postanowieniem rodzicielki, tylko jeszcze bardziej skomplikowała relację matki z córką.
Jeszcze kilka tygodni temu Nanette zapewne nie zdecydowałaby się na to szaleństwo. Niestety w jej życiu w zbyt krótkim czasie, wydarzyło się zbyt wiele rzeczy istotnych, na które nie miała żadnego wpływu. To z kolei popychało ją w tym niekoniecznie poprawnym kierunku.
- Słucham? - Zapytała nieco skołowana reakcją chłopaka, po czym odwróciła się za siebie, aby upewnić się, czy owe słowa na pewno były skierowane do niej. - Tego typu laski znajdziesz wieczorem po drugiej stronie ulicy...- Odparła pół żartem, pół serio przyglądając się z uwagą dziwnemu zachowaniu tatuażysty. Po tej drobnej uwadze, Nan zdjęła z siebie płaszcz i odwiesiła go na wieszak, stojący przy drzwiach.
- W tej chwili wiem, gdzie chciałabym mieć tatuaż, ale co konkretnie miałoby to być, to już troszkę mniej. - Przyznała z rozbrajającą szczerością, podchodząc do tatuażysty. - Zacznę może od tego, że sam tatuaż miałby znajdować się na karku. - (Tak, aby w razie potrzeby, mogła zasłonić go lawiną rudych włosów, ale o tym już nie zamierzała mówić chłopakowi.) - Na pewno chciałabym, aby to było coś delikatnego i drobnego...- Dodała po chwili namysłu i na moment zamilkła. Intensywne spojrzenie tych zielonych, wpatrujących się w nią oczu, sprawiło że zabrakło jej przysłowiowego języka w gębie. - Emmm...jestem Nanette, ale wszyscy mówią do mnie Nan. - Odezwała się ponownie, wyciągając przy tym smukłą dłoń w kierunku bruneta.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On za to nie miał najlepszych relacji ze swoim ojcem - będąc synem lidera gangu był właściwie cały czas pod ogromną presją. Zawsze zależało mu na tym, aby wypadać dobrze w jego oczach, a było to cholernie trudne. Prawie niemożliwe - w szkole, jeszcze trudniej. Im bardziej odkleić złą passę od nazwiska wraz z siostrą wychodziło po prostu różnie. Oczywiście jego siostrze wychodziło to znacznie lepiej, jemu ta natura buntownika niestety czasem za często wchodziła i to, że skończył szkołę średnią z całkiem dobrymi wynikami to był jakiś cud. Na to wszystko składało się również niezbyt łatwe życie w gangu, w którym...zawsze coś się działo. A to nie nalot glin, a to jakieś inne problemy. I kiedy naprawdę myślał, że jego życie powoli zaczynało się wyprostowało tak znów los postanowił z niego zadrwić i to chyba w najgorszy sposób.
Dla niego zrobienie sobie tatuażu nie było szczytem szaleństwa - on sam już posiadał ich kilka, pracował jako tatuator i stykał się z tym każdego dnia. Był niemalże oswojony, ale lubił tą pracę. Lubił tworzyć swoje dzieła i patrzeć jak za każdym razem idzie mu co raz lepiej gdy tworzy nowe rysunki. Ratowanie ludzi od szalonych pomysłów wychodziło mu całkiem nieźle i chciałby, żeby chociaż to mu nie zostało przypadkiem odebrane jak to było do tej pory.
-Wybacz, ciężki dzień - zaczął pokrętnie się tłumaczyć rudowłosej, w myślach przeklinając na siebie, że jednak zbyt głośno wyraził swoje niezadowolenie z powodu tej konkretnej wizyty. Widok nieznajomej rudowłosej do złudzenia przypominającej jego nieżyjącą dziewczynę. Serce utknęła mu w gardle na dłuższą chwilę, zanim zdążył się otrząsnąć. Przecież nie powinien naskakiwać na bogu ducha winną dziewczynę, która...niczego nie była świadoma. - Uwierz mi, wybranie miejsca na tatuaż jest równie ciężkim wyborem co jego sobie wyobrażenie...to może tak. Narysuję ci trzy wersje, a ty wybierzesz tą...która ci podpasuje? - zaproponował Nan gdy ta wyciągała w jego kierunku swoją dłoń i to prawda, że miał lekkie opory aby ją uścisnąć, ale w końcu się przemógł - To usiądź w tamtym kąciku, ja tylko wezmę swój rysownik i przejdziemy do działania - nadal dość sztywny i jakby skrępowany zajrzał pod ladę w recepcji spod której wyciągnął dość sporej wielkości zeszyt w którym mieściły się przeróżne szkice tatuaży -Rozumiem, że to twój...pierwszy raz? - zagadał, kiedy zaczął szkicować dla niej pierwszy tatuaż. Pierwsze co przyszło mu do głowy to aby narysować dla niej projekt, który już od dawna chodził mu po głowie. Trochę męczył się z detalami, ale wreszcie pokazał szkic dziewczynie, starając się w tym czasie wcale nie myśleć o tym, jak bardzo mu przypominała Maze - Co...powiesz na to? Czy rysować następny? Bo wiesz mam jeszcze kilka pomysłów i możesz spokojnie się zastanowić. Mamy czas - powiedział, nie chcąc wywołać w niej jakiejś niepotrzebnej presji, bo jednak była to ważna decyzja - To...skoro chwilę tu będziemy razem, to może powiesz coś o sobie? - zaproponował jeszcze, jak to się naoglądał tych wszystkich programów o poprawianych tatuażach, to zawsze wychodziło dobrze.
szkic
<div class="mood"> <div class="mood1"> <img src="https://i.imgur.com/fOdUCBO.gif" class="mood2"> <div class="mood3">Caesar Flanagan</div> <div class="mood4">How can we let this happen and just keep our eyes closed 'till the end - There's the feeling once again.
</div> </div> </div> <link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com"> <link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"> <style>.mood1 { margin: 0 auto; width:220px; height:auto; } .mood2 { width:220px; height:100px; object-fit:cover; border-radius:5px; filter:grayscale(10%); border:1px solid rgba(255,255,255, 0.4); } .mood3 { font-family: 'Dr Sugiyama', cursive; color:#45797C; font-size:11px; letter-spacing:1px; margin-top:2px; text-align:center; } .mood4 { color:#222; font-family:arial; font-size:9px; font-style:italic; margin-top:2px; text-align:justify; line-height:1.5; width:210px; margin-left:5px; }</style>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawdę powiedziawszy, gdyby Nanette znalazła się w skórze Caesara, z całą pewnością, miałaby nie lada problem w tym, aby odnaleźć się w tak szalonej, a zarazem niebezpiecznej i ryzykownej rzeczywistości. Rudowłosa nie znała takiego świata. Dla niej wszelkiego rodzaju gangi, czy mafia, były tylko fikcją, którą zazwyczaj oglądała na ekranie telewizora, czy w kinie, podczas seansu, na który wybierała się z garstką znajomych. Jasne, dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z rozmiaru przestępczości, jaka występowała na świecie, czy nawet w samym Seattle, lecz nigdy osobiście się z nią nie zetknęła. Dlatego zapewne nie byłaby w stanie zrozumieć wielu rzeczy, z jakimi musiał mierzyć się sam Caesar.
Rudowłosa dopiero tak naprawdę znajdowała się u progu dorosłości. Wszystkie decyzje, jakie podejmowała nie zawsze były przemyślane. A szaleństwo w jej głowie, zaczynało zaledwie raczkować. Pomysł i chęci na ozdobienie ciała tatuażem, pojawiły się nagle, ale za to uderzyły w nią z taką intensywnością, że nie była w stanie odmówić samej sobie tego ekscytującego doświadczenia. Nawet, jeśli gdzieś tam z tyłu głowy miała świadomość wiszącego nad nią widma olbrzymiej awantury, jaką z całą pewnością, zgotują jej rodzice, gdy dotrze do nich wieść, że Nan odwiedziła teoretycznie zakazane dla niej miejsce. Ale tak naprawdę to wszystko było nieważne, dziewczyna bardzo tego pragnęła i tylko to się w danej chawili dla niej liczyło. Z ewentualnymi późniejszymi konsekwencjami owego czynu, zmierzy się, gdy będzie już po fakcie.
Jeśli nastolatka miałaby być szczera, chociażby w stosunku do samej siebie, to przyznać musiała, że dziwne zachowanie tatuażysty cholernie zbiło ją z tropu. Chłopcy, czy ogólnie mężczyźni, zazwyczaj reagowali pozytywnie na jej widok, a tu nagle zderzyła się z niechęcią? Strachem? Sama nie do końca wiedziała, jak poprawnie okreslić, to co tu się wyrabiało.- Jasne, nie ma sprawy. - Odparła uprzejmie, przyglądając mu się przy tym uważnie. - Ten pomysł mi się podoba. Tak możemy to rozegrać! - Powiedziała z wyraźnym entuzjazmem, który dodatkowo przyozdobiony był uroczym uśmiechem. Rudowłosa zajęła proponowane jej miejsce, z niecierpliwością wyczekując efektów pracy chłopaka. - Emmm...tak. - Mruknęła cicho, czując się odrobinę niezręcznie, słusząc sformułowane przez niego pytanie w taki, a nie inny sposób.
Nanette była wręcz zachwycona przedstawionym jej, pierwszym projektem. Chłopak miał niezaprzeczalny talent, a że ona sama kochała rysować, szkicować i malować, bo była z niej taka niepozorna, artystyczna dusza, to miło jej było, podzielać tę samą pasję z kimś tak doświadczonym, jak Caesar. - Jest naprawdę piękny. - Wyszeptała, ciesząc oko owym szkicem. - A mógłbyś naszkicować coś ogólnie związanego ze sztuką? Chodzi mi o kwestie związane ze szkicami, ołowkami i wszystkim co połączone jest z rysunkami. Tak się składa, że sama zajmuję się tym na co dzień. Dlatego myślę, że fajnie byłoby mieć na sobie coś, związanego z moją wielką pasją... - Zaproponowała nieśmiało, odgarniając odruchowo kosmyk rudych włosów za ucho. - Więc, już od dziecka interesuje się wszystkim, co ma związek z rysunkiem. Uwielbiam szkicować, malować i ogólnie przelewać każdy swój pomysł na papier. Z tym, że w przeciwieństwie do Ciebie, moje projekty nie przyozdabiają ciał. Tak naprawdę są tylko moje, bo nawet nikomu ich nie pokazuję. - Dodała po chwili namysłu. Taka była prawda. Nan należała raczej do mniej wylewnych osób, a co za tym idzie, mało kto w ogóle zdawał sobie sprawę z jej talentu.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stał na rozstaju dróg - z jednej strony tęsknił za swoimi rodzinnymi stronami, bo zostawił tam wszystkich swoich bliskich i pół rodziny ale nie potrafił w tej chwili tam przebywać. Może to tchórzliwe, ale wydarzyło się zbyt wiele by mógł tam jeszcze dłużej być. Musiał uporządkować to wszystko co mu zostało odebrane nagle i mimo wszystko trochę niespodziewanie. Złudnie liczył na to, że będzie szczęśliwe życie wiódł przy rudowłosej wybrance a będąc w gangu będzie mógł ją ochronić przed złem. Nie dał rady. To był wymierzony cios w plecy, po którym ciężko było się jakkolwiek pozbierać gdy...wciąż się o to wszystko obwiniał. Obwiniał się, że nie potrafił jej obronić, że nie mógł nic więcej zrobić i to sobie zarzucał najbardziej ze wszystkiego co go dręczyło. Chciał iść do przodu, dlatego w końcu wylądował z przyjaciółką w Seattle i tutaj próbowali od zera i to właściwie dosłownie. Przyjechał bez większego planu, jakimś cudem znajdując mieszkanie w China Town a potem zaczął szukać pracy - to serio było lepsze od patrzenia się bezczynnie dzień w dzień sufit albo przeglądanie telefonu w końcu zaczynało być na tyle nużące...że musiał coś zacząć robić by zwyczajnie nie zwariować. Z początku praca za barem zupełnie mu wystarczała, pomagała wrócić ale czegoś mu brakowało. To dlatego jeszcze zaczął rozglądać się za czymś innym i w końcu gdy trafił tutaj. Miał więc ręce pełne roboty, a to naprawdę dobrze na niego wpływało. Każdego dnia był zabiegany, a kiedy odpoczywał? Wtedy
gdy wychodził na imprezy z kumplami i zwyczajnie wtedy kiedy kładzie się spać - jest na tyle zmęczony, że nawet wyrzuty sumienia zwykle nie mają już szans mu przeszkadzać we śnie. Nie zastanawiał jak tak długo da radę pociągnąć - chwilowo wszystko działało i naprawdę nie chciałby rezygnować z tego swojego pędu.
I nagle ta cała złudna iluzja roztrzaskała się na drobne kawałeczki - dziewczyna, która właśnie weszła do salonu tatuażu naprawdę do złudzenia przypominała jego Maze. Nie potrafił zapanować nad swoją reakcją, ale teraz tylko bluźnił na siebie, że w ten sposób dał się głupio podejść. Choć wciąż był w niezłym szoku, starał się teraz przekonać Nanette do całkiem innej wersji, która miała uratować jego dobre imię, które schrzanił już na wstępie.
- Na pewno - przytaknął głową, dając nieznajomej pewność, że dadzą zwyczajnie radę. Nie z takimi problemami stykał się w tym miejscu na co dzień. Nie jeden raz słuchał narzekań klienta na temat swojego życia i właśnie dlatego postanowił zrobić sobie dziarę. Oh C, chyba znowu zmieszałeś swoją klientkę, ale oczywiście zorientował się dopiero po swoich słowach, że mogła skojarzyć to różnie i najchętniej mógłby przywalić sobie w czoło. Serio go rozbroiła, a teraz zaliczał wpadki za wpadką. -Dobra, to muszę cię nastawić na to, że to nie jest zbyt przyjemne, ale pewnie o tym wiesz? Boisz się igieł czy raczej masz do nich jakieś neutralne podejście? - zapytał jeszcze zanim z dziewczyną usiadł na przeciwko siebie na wygodnych kanapach. Do tej pory nie wyglądała na przerażoną, raczej na zniesmaczoną jego głupim zachowaniem i teraz chciał u niej jakoś zaplusować. Trochę ją poznać, ale wciąż przerażało go to, jak bardzo była podobna do jego Maze. Zagryzł dolną wargę ust. Maze również była artystyczną duszą, uwielbiała malować. Często widział ją upaćkaną od fart, pędzel wetknięty miała za uchem albo w rudych włosach. Malowała dużo. Kilka jej obrazów trzyma nawet u siebie w nowym mieszkaniu. Aż musiał wziąć głębszy wdech i nieznacznie, powoli i z lekkim uznaniem skinął głową - Super, trafiła mi się artystyczna dusza! I wiesz co? Nie chowaj swoich prac, serio. Zrób coś z tym, rusz w świat...nie warto ukrywać swojego talentu, a nóż może coś fajnego ci się trafi..wiem, że teraz tak gadam, ale...po prostu spróbuj.. - brawo, chyba wreszcie zaczynasz się przyzwyczajać do jej obecności. Serce powoli się uspakajało a i głos przestawał być taki zduszony jak na samym początku. W między czasie gdy Nanette opowiadała o sobie i o tym jak bardzo lubiła tworzyć, on rysował dla niej kolejny szkic. Zagryzał końcówkę od ołówka, marszczył brwi wyraźnie w skupieniu i co jakiś czas jeszcze przytakiwał, dając rudowłosej znać, że słucha -Jak zaczęłaś mówić, że lubisz sztukę, to trochę wydawało mi się głupie, ale zacząłem rysować paletę z kolorami i jakieś pędzelki... zgaduję, że nie ma być ogromnych rozmiarów? No i jeszcze wcześniej zapomniałem spytać czy chcesz w kolorze czy czarno białym? - zagadnął, pokazując w końcu dziewczynie szkicownik i efekt drugiego pomysłu, równocześnie czekając na jej reakcję.
<div class="mood"> <div class="mood1"> <img src="https://i.imgur.com/fOdUCBO.gif" class="mood2"> <div class="mood3">Caesar Flanagan</div> <div class="mood4">How can we let this happen and just keep our eyes closed 'till the end - There's the feeling once again.
</div> </div> </div> <link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com"> <link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"> <style>.mood1 { margin: 0 auto; width:220px; height:auto; } .mood2 { width:220px; height:100px; object-fit:cover; border-radius:5px; filter:grayscale(10%); border:1px solid rgba(255,255,255, 0.4); } .mood3 { font-family: 'Dr Sugiyama', cursive; color:#45797C; font-size:11px; letter-spacing:1px; margin-top:2px; text-align:center; } .mood4 { color:#222; font-family:arial; font-size:9px; font-style:italic; margin-top:2px; text-align:justify; line-height:1.5; width:210px; margin-left:5px; }</style>

autor

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Jak to już bywa w święto zakochanych, Yosef był zupełnie sam i zupełnie nie w humorze, bo po wizycie u matki Laury z wyciągniętym ze śmietnika bukietem kwiatów, gdzie też dostał bardzo otwartego kosza (bo pani Hirsch szła NA RANDKĘ i to NIE Z NIM, ale z jakimś Johnem - och, John, jak ja cię nienawidzę, ty pierdolony kutasie, jak cię spotkam na ulicy to... to spróbuję się nie zabić o krawężnik, do czego sekundę temu było niebezpiecznie blisko) i napisaniu pod każdy numer, który miał opisany w telefonie jako milf, zrozumiał, że te wszystkie gorące mamuśki w jego okolicy, o których tak często krzyczały mu powiadomienia w telefonie, to w gruncie rzeczy skam perfidny, phishing jakiś (podał hasło do konta bankowego na stronie z porno, ale że miał na nim całe pięć dolarów i żadnej zdolności kredytowej, to miał to w dupie) i chociaż robił któreś z kolei okrążenie po tej okolicy właśnie, to wszystkie mamuśki były już zajęte, a do niego odzywały się tylko jakieś małolaty, co pewnie były w wieku jego siostry, tylko tak wymalowane jak dwadzieścia pięć plus.
Podsumowując - nikt nie powinien go winić za to, że uznał skurwienie się jak szmata za najlepszą strategię na ten wieczór.
Żyć nie umierać, bycie singlem miało tyle zalet! Mógł się najebać, wyrzygać, najebać znowu, jebnąć kreskę, znowu wyrzygać i to była sprawa tylko jego i jego honoru (jeśli jeszcze go miał), i nikt mu nie zaszczebiotał nad uchem, że dom, dzieci, urodziny teściów, co tam, cokolwiek. Mógł mieć tak pięknie wysrane na te wszystkie konwenanse - pieprzyć te kwiaty, tylko więdną i potem w mieszkaniu śmierdzi spleśniałą, nigdy nie wymienioną wodą, a perfumy są drogie, tak jak woda kolońska; umycie się to też wysiłek i sprawa dla baronów narkotykowych jakichś albo coś - no nie dla niego, bo rachunki w górę poszły, normalnie aż zaczął żałować, że się tak wziął wypindrzył, nawet jeśli po paru godzinach wczesnowieczornych hulanek z tego wypindrzenia niewiele zostało.
I ruchanie też mu coś nie szło specjalnie. Ponownie - kręciły się obok tylko jakieś nastki, które prosiły go o fajki, a on nawet niektórym czasem dawał, bo pamiętał jak to było mieć czternaście lat i nikotynowy głód. Kurwa, nawet pobić się nie było z kim! Zero emocji, zero adrenaliny, tylko pusta noc w cuchnącym, pustym mieście, gdzie odbijał się od pustego baru do pustego baru (bo w ten jeden dzień w roku wszyscy nagle okazywali się zwolennikami kultury wysokiej, pretensjonalnych spektakli teatralnych, burżujskich restauracji z pięcioma gwiazdkami Michelin i spacerów wzdłuż plaż, gdzie pizgało złem), zostawiając po sobie puste kufle.
Nikomu też specjalnie nie chciało się z nim gadać - spotykał samych załamanych odrzuceniem rozwodników w średnim wieku i to niełapiących takich oczywistych aluzji, że ich libido musiało być niższe niż u jego starej po przedawkowaniu ketaminy. Żadnej znajomej mordy - co się tak wszyscy nagle odchamili?
Aż nagle - bingo! Ktoś kogo znał. Ktoś to dobre określenie - burza jasnych włosów, blady chłopaczek gdzieś w rogu jednej z tych spelun, a Yosef musiał bardzo mocno się skupić na wyostrzeniu spojrzenia, żeby móc połączyć ten wygląd z jakimś konkretnym imieniem. Wstyd trochę, bo gościa widział trochę więcej niż parę razy i rozmawiał nawet (z raz czy dwa), i pamiętał, że nazywał się jakoś śmiesznie, coś z ruchaniem (więc - jak już zostało wspomniane - ś m i e s z n i e), i nawet chciał właśnie jakoś tak sobie zażartować na powitanie, ale neurony w jego mózgu działały na siebie jak magnesy zwrócone w swoją stronę takimi samymi biegunami i nijak nie potrafiły przylepić do tej widywanej często w South Parku sylwetki żadnych personaliów.
- DICK TITFUCK, JAK DOBRZE CIĘ WIDZIEĆ! - przywitał się w końcu, odrobinę za głośno, bo tych kilku smutasów przy barze odwróciło się na moment w ich stronę, ale przecież Yosef był trochę za wysoko, żeby w ogóle zwrócić na to uwagę. Przyciągnął do siebie jakieś najbliżej stojące krzesło, aby zaraz klapnąć na nim z głośnym westchnieniem. - Tłoczno dzisiaj, co? Duży macie ruch? - bo uznał - oczywiście - że Dick musiał być jakimś kelnerem albo coś tam, skoro tak nie rozmawiał z nikim i w ogóle, ubrany był trochę jak kelner albo mu się coś w oczach już kurwiło; nie wiadomo. - Oni kłamią, Richard, o mamuśkach kłamią… - pożalił się jeszcze i jakby chciał jeszcze coś dodać, ale wymownie machnął ręką i wpatrywał się w tego Dicka, przypominając sobie nagle, że on go nie lubił chyba wcale, nie? Okej, no ale to nic przecież, nawet z wrogiem się trzeba uchlać trochę. - Kup mi piwo - zażądał bezpardonowo, żeby Dick nie myślał, że go tutaj naciągnie zaraz na coś; wystarczyło mu, że porozdawał fajki małolatom.

Cotton Cockburn

autor

kaja

... wymawia się Co-burn...
Awatar użytkownika
20
184

pasożytuje na innych

i śpi w cudzych łóżkach

south park

Post

W przeciwieństwie do Yosefa, Cottie dzisiejszego wieczoru zdążył już zaliczyć – tylko że nie żadną dupę, chociażby (nie oszukujmy się, to ten cherubinek na dwóch patykowatych nogach podawał się innym na srebrnej tacy przypadku i lichej gotówki), a plażę, na którą starszemu z chłopaków nawet nie śniło się wybierać.
Cottie poszedł, bo lubił walentynki. Lubił sposób, w jaki promenadą albo labiryntami parkowych alei przemykały sylwetki splątane ze sobą na wysokości dłoni – i dłonie dociskające do piersi bukiety czerwieniejących kwiatów (zwykle: róż, ale nie tylko) albo pudełka czekoladek, albo wielkie, pluszowe misie z rumianymi pyszczkami i sercami w ramionach – i sklepowe witryny wyklejone kartkami „na okazję” – i każde „też cię kocham”, rzucone w telefon albo między siebie, z większym niż zwykle, jakby, namaszczeniem.
Cottie lubił miłość (i tejże miłości się przyglądać, przycupnięty na publicznej ławeczce), po prostu. I nawet w nią wierzył – w ogóle nie utożsamiając jej z jebaniem kurwieniem klęczeniem przed kimś z mordą na wysokości zadania za banknot na rozstanie wciśnięty w tylną kieszeń spodni ledwie trzymających się dziewiętnastoletnich bioder.
Wyrzucone z siebie czym prędzej (prawie wyplute), na jednym wydechu, bez potknięć o niepotrzebne zupełnie przecinki.
Na miłość trzeba było po prostu poczekać, aż przyjdzie. Albo, no – sam już nie wiedział – aż wróci?
Trochę jak do siebie wracali chłopcy z South Parku – tylko że z przynależności albo zadłużeń, na przykład, a nie dlatego, że wielcy byli z nich romantycy.

W każdym razie; dziewiętnastolatek się, natychmiast, wzdrygnął, ale – w przeciwieństwie do reszty zebranych tu, zalanych piwem i testosteronem facetów – nie zwrócił twarzy w stronę młodziutkiego (a i tak skatowanego i rozchrypiałego szlugami) głosu.
Wiedział, że taki z niego trochę człowiek wielu imion. Reagował więc na każde spojenie imienia i nazwiska, które masakrowało niefortunność jego godności (a godność poszła w cholerę, jebiąc się pewnie w jakimś rynsztoku razem z honorem Sadlera).
Cockfuck, Cocktail, Cockslut, Cocksucker, Titfuck-
Zawsze wiedział, że o nim mowa.
Ale, jak do wszystkiego – i do tego dało się przecież przyzwyczaić. Wolał w ten sposób; kiedy ich poprawiał, zwykle się denerwowali, a to nigdy nie kończyło się dobrze.
Tylko ten facet, u którego teraz mieszkał (a leciał już chyba drugi miesiąc? albo coś koło tego) – John znaczy się, John Bradshaw – nigdy nie zawołał na niego brzydko i bez szacunku, choć Cottiemu wcale nie wydawało się, żeby na ten szacunek jakoś szczególnie zasługiwał.

Teraz jednak Cottie uśmiechnął się szeroko i cały jakby rozświetlił, błyszcząc, z dnia na dzień coraz bardziej wykruszałą w uzębieniu, dziurą. Zawinął chudy tyłek z kanapy w kącie lokalu – i przesunął się po siedzeniu bliżej krzesełka dostawionego przez Yosefa. Wiedział, że chłopak trzyma się z Jericho – i chyba z racji tego, że trochę za nim (znaczy, za Jericho, nie za Yosefem) tęsknił, a trochę był na niego zły i obrażony – postanowił się do Sadlera przykleić. Nawet jeśli za sobą nie przepadali, Cotton nie za bardzo potrafił żywić urazę. Wszyscy mieli tu ciężko.
Nie miał ani komputera, ani telefonu, ani nawet dostępu do internetu – nie mógł więc wiedzieć, o jakie mamuśki chodzi chłopakowi – i dlaczego ktoś miałby o nich kłamać. To wyznanie zbył więc niepewnym wzruszeniem ramion i pocieszającym muśnięciem chłodnych dłoni (bał się, że zwyzywa go od pedała; i nie byłby to zresztą pierwszy raz – ale jak chciał, to mógł; nie odkrywał Ameryki). Chyba miał już trochę w czubie – ale dziewiętnastolatkowi to nie przeszkadzało.
Ale ja tu nie-
Zmarszczył brwi.
Ja tu nie pracuję. I nie mam hajsu. – Przy sobie. A już na pewno nie na piwo. Które ostatnio znowu podrożało, nawet w takiej spelunie jak ta, kosztując prawie siedem dolców. Blondyn rozejrzał się po lokalu, wcisnąwszy między usta słonego arachida podkradzionego wcześniej z miseczki stojącej na barowej ladzie. – Ani dowodu.
Cmoknął.
Hej, err- ale możemy się dogadać. Chyba. – Skubnął plaster, którym nadal obklejał zerwany paznokieć. W domu nie, ale nie chciał straszyć, kiedy wychodził do ludzi. – Załatwiłbyś coś dla mnie? Nadal trzymasz się z Jericho? – Zorientował się, że nerwowo galopował pod stołem nogą. – To może mógłbym- err- – Przymrużył oczy (ostatnio, wydawało mu się, że świat jest bardziej rozmazany, niż był kiedyś, ale nie chciał Johnowi zaprzątać tym głowy). – Patrz, tamten, widzisz? Ten w koszuli, z brodą. Wygląda na takiego, co dałby sobie obciągnąć za dwa piwa, co?
Trochę uwierała go myśl, że John nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział. Ale, z drugiej strony, powiedział przecież, że to okay – tak długo, jak Cottie nie próbował dostawiać się do niego.
Spojrzał na Yosefa, wyczekująco.
Wiedział, że nie powinien mu ufać. Ale chciał.
Potrzebował.

Yosef Sadler

autor

cottie

JEDNO ŻYCIE, TYLKO TYLE I AŻ TYLE, TYLE DANO KAŻDEJ ISTOCIE, A JEGO ŻYCIE BYŁO CAŁKOWITĄ PORAŻKĄ
Awatar użytkownika
20
176

asystent bibliotekarza

biblioteka w south parku

south park

Post

Nie takiej reakcji spodziewał się w odpowiedzi na podzielenie się przez niego tak druzgocącą informacją (o mamuśkach, znaczy się). Może Richard po prostu miał więcej szczęścia od niego i nie musiał bujać się po dziwnych zakątkach internetu na miejskim wifi. Albo miał swoją mamuśkę. Albo tatuśka - wyglądał na takiego, co wolałby tatuśka i Yosef na chwilę się przestraszył, że jeszcze pomyśli, że on by chciał być jego tatuśkiem - a nie chciał, nie był pedałem, fuj w ogóle. No przecież.
- Szukasz tatuśka? - no nie potrafił użreć się w język, musiał to wtrącić - i to jakoś zupełnie nieelegancko, gdzieś w połowie zdania, którym Richard chciał potwierdzić, że tak, pracuje tu (no przecież, że Yosef był dobrym słuchaczem); Sadler miał nadzieję, że chłopak zrozumie to, że on nawet pić jeszcze legalnie nie może i na tatuśka nie nadaje się wcale. Zresztą do tego trzeba było mieć zdolność majątkową jakąś. - Bo ja nie jestem, jakby co - dorzucił, niby to od niechcenia, ale noc jeszcze młoda i okoliczności wieloznaczne, to musiał sprawę postawić jasno, żeby sobie Richard nie myślał za dużo, wiadomo. - Nie jestem gejem - oznajmił brawurowo, tak po prostu, żeby sobie podbić smalcze samcze ego (i znowu zbyt głośno, bo ten chłop z brodą, który w niedługim odstępie czasu miał zagościć w ich rozmowie, znowu się obejrzał). Kurwa, a co, jeśli ktoś pomyśli, że są na randce, on i Richard?! Ludzi przecież totalnie obchodził każdy szczegół jego nędznego życia; aż sobie przypomniał jak w gimnazjum dostał kosza od tej ładnej brunetki z aparatem na zębach, a potem ktoś go nazwał przegrywem na korytarzu, normalnie do tej pory nie mógł spać po nocach, bo go oblewały zimne poty (albo to przez narkotyki - niestety to kolejna zagadka, na którą odpowiedzi nigdy nie poznamy, chyba że ktoś wskrzesi Nostradamusa).
- AJEZU, się nie martw, ja mam chyba trzy, czekaj no… - zakrzyknął hucznie, jakoś nie biorąc pod uwagę tego, że posiadanie lipnych dowodów to było raczej tajne przez poufne i chyba nie powinno się o tym drzeć ryja jakoś specjalnie. Ale kto by się tym przejmował? Leszcz jakiś, płotka w tym oceanie możliwości - może tak, ale nie ON przecież; nie Yosef S. co to jak ten kafkowski Józef K. teraz próbował nadążyć za systemem (choć zamiast biurokracji jego największym wrogiem okazały się kieszenie jego własnej kurtki.). Zastygł na moment w bezruchu, zakotwiczając spojrzenie w oczach Richarda. - Ty - wyrzucił z oburzeniem i niedowierzaniem jednocześnie. - Różaniec mi zajebali, Richie. No ale żeby… żeby różaniec zajebać…? - mamrotał pod nosem, obłapiając z niepokojem kolejne kieszenie swojego eleganckiego wdzianka (i to tak eleganckiego, że prawie nie było widać, że wyciągnął je z pojemnika Caritasu) i jakoś zupełnie wytrącając z własnej świadomości informację, że różańca to on nigdy w łapie nawet nie trzymał.
I byłby tkwił w tym swoim paranoicznym dyskursie, gdyby do jego uszu nie dopłynęło imię, którego przez ostatnie dni starał się unikać.
- Co ty, nie znam typa - skłamał odruchowo, zaraz jednak mrugając szybko, a potem decydując się na zmianę narracji: - Tak, znam, więc oddaj różaniec, bo ci zajebie. Jericho znaczy. Tobie. W sensie fizycznie, agresywnie - zagubił się odrobinę we własnej groźbie. - Nie no, sorry w sumie… w sumie głupio tak cię straszę, ale ja się droczę tylko, no wiesz… ja jestem luźny chłopak, zero spiny, pełen luz i w ogóle… a fajki masz? - zmienił temat chyba pięćdziesięciokrotny w tej ich krótkiej rozmowie, zanim dotarło do niego, że została mu właśnie przedstawiona oferta barterowa, na której analizowaniu przepaliły mu się styki.
- OBCIĄGNĄĆ?! - No mistrzem dyskrecji to on nie był. - On ma wszy łonowe na pewno, co ty w ogóle… co ty pierdolisz, Jerome, nie robimy takich rzeczy, to jest… nie, to nie jest, o właśnie, to nie jest W OGÓLE dobry pomysł, co ty chcesz w ogóle… jakie głupoty ci chodzą po głowie, Jerome, jaaaa pierdolę! - Musiał aż widowiskowo uderzyć się plaskaczem w czoło, żeby dać rozmówcy do zrozumienia, w jaki stan znerwicowania wprawił go samą taką sugestią. - Nie jesteśmy pedałami, Jake, pamiętaj, nie robimy takich rzeczy, my robimy tylko rzeczy takie dla… męskich mężczyzn. Może ja mu zajebię po prostu, co? Jericho przyjdzie i mnie uratuje - wzruszył ramionami, zapominając nagle o fakcie, że przecież unikał Cel Tradata po tym, jak go wziął perfidnie okradł (Yosef w sensie) z jego części rozbójniczego łupu i już - już! - się z krzesła podnosił, kiedy jego wzrok przykuły światła w lokalu naprzeciwko. Kto kiedykolwiek był na podejrzanym haju, może się domyślać, że było to zjawisko na tyle w a ż n e, że nagle jakoś mu się zapomniało, że przed chwilą rwał się do bitki i o piwach też już zapomniał.
- JAMES, chodź, jebniemy se po dziarze. Takiej wiesz: macho i w ogóle, żeby ktoś nie pomyślał czasem, że wiesz… że my ten tego; żadnego obciągania dzisiaj, dzisiaj jest dzień heteromęskości, którą idziemy kultywować, no już. - I nie czekając na reakcję chłopaka zacisnął palce na jego nadgarstku i pociągnął za sobą - mając nadzieję, że jednak nie stawiał dużego oporu, bo choć Yosef był zdeterminowany, to siłować mu się raczej nie chciało - w stronę wyjścia.
Brodacz odetchnął z ulgą. On i jego wszy łonowe byli uratowani.

Cotton Cockburn

autor

kaja

... wymawia się Co-burn...
Awatar użytkownika
20
184

pasożytuje na innych

i śpi w cudzych łóżkach

south park

Post

Cottie patrzył na Yosefa z taką ostrożnością, z jaką zabierał się tylko do ludzi pod wpływem – czyli takich, którym lepiej było nie wtrącać się w chluśnięcia pozbawionego sensu monologu.
Chyba dopiero na wzmiankę o wszach łonowych dziewiętnastolatek wciął mu się w słowo krótkim, łamliwym chrząknięciem. Cottie nie był pewien, czy takie wszy naprawdę istniały – a jeśli tak, to czy były groźniejsze od tych zwykłych? Te zwykłe – to znaczy, na głowie – sam kiedyś wyhodował, dlatego tym bardziej nie podobało mu się, że w tonie Sadlera pobrzmiewało to znajome (i nielubiane) obrzydzenie.
Pociągnął nosem.
Nie, fajek też nie mam. – Chwilę się wahał, ale potem – głosem, który dla Sadlera musiał być cichszy, niż myśli Cottiego – postanowił jednak zapytać. – Yosef? C-co wziąłeś? – Skrzywił się, we wnętrzu prawej dłoni mnąc palce lewej. Jak posrane było to życie, żeby Cottie – widząc chłopaka w takim stanie – cieszył się, że chociaż jego własna matka woli, w najgorszym wypadku, zaszczać kanapę – ale przynajmniej się z niej nie rusza; zbyt nafurana, żeby utrzymać się na nogach.
Mimo to, chyba się zmartwił. Nieważne jak napięte na co dzień były ich stosunki (relacje, znaczy się, nie to, co robi się za, w najlepszym wypadku, sypialnianymi drzwiami albo w klubowej toalecie) – bardzo nie chciał zostawiać go teraz samemu sobie. Cottie pomyślał sobie, że gdyby był na jego miejscu, to też przecież nie chciałby zostać sam.
Poczekam z tobą, oki? Dopóki nie poczujesz się lepiej. – Potarł oko grzbietem dłoni. – Bo nie chcę, żebyś się z kimś bił. – Tego, akurat, realnie się przestraszył. Nawet trochę pobladł. Sporo ryzykował samym przyjściem tutaj – nadal nie był do końca pewien na czym stoi. Taka rozróba to ostatnie, czego mu było trzeba – szczególnie z psami na ogonie. – Proszę?
Milczał chwilę, a potem spojrzał w dół, na to jedno miejsce, w którym podwijała się czerń jego własnej bluzy.
To znaczy – bluzy Jericho, którą ten oddał mu chyba z samej tylko litości, a którą Cottie miał teraz ochotę z siebie zdrapać i wcisnąć Yosefowi w ramiona – te ramiona, z których wyrastały ręce, razem z nadgarstkami i pięściami palącymi się, żeby rzucać je w innych mężczyzn, i które Jericho w narracji chłopaka miał uratować, jak jakiś zbawca, a który nie uratował Cottiego, kiedy go o to błagał. Jasne, nie mógł o tym wiedzieć, bo Jericho nie potrafił czytać w myślach – a nawet jeśli, to na pewno nie na odległość.
Sęk w tym, że w Święta Bożego Narodzenia Cottiemu stała się krzywda. I ta narkotyczna pewność, która towarzyszyła teraz Yosefowi, sprawiała, że Cottonowi, na drodze równego rytmu, potykało się serce.
No, ale tak, patrzył na swoją bluzę.
Bluza w tym miejscu odsłaniała pudrowy róż cienkiego sweterka. I stan spodni – z wyszytym na nich hafcikiem chryzantemy, tuż ponad pośladkiem (to znaczy, na tym hafciku oczywiście siedział, więc nie mógł się mu przyglądać, ani go zobaczyć, ale wiedział że tam jest – nieregularne zgrubienie wyczuwalne przez sztywność jasnego, dżinsowego materiału).
Ale, zanim zdążył tak zatopić się w tym widoku, czuł już na swoim nadgarstku oplot chudych palców.
Poszedł za nim, bo to jedyna rzecz, jaką mógł teraz zrobić, jeśli zamierzał dotrzymać tego, co w podświadomości nazwał obietnicą, a co w rzeczywistości było tylko narzuconym na siebie obowiązkiem pilnowania innych chłopców z South Parku, wartych tyle, co wyrzucony na ulicę śmieć.

Nie wiedział, jak długo szli, ale jeszcze przed wejściem do obrzydliwego w prezencji studia zatrzymał się szurnięciem podeszew butów o chodnik – wbił spojrzenie w twarz chłopaka (tak samo wybiedzoną, jak jego), przetkał głos cichym chrząknięciem i zamrugał.
Ale ja nie wiem, czy chcę. To byłby mój pierwszy. – Zamrugał. Jericho powiedział mu, że tatuaże nie bolą, ale stojąc tutaj, Cottie zaczynał w to wątpić. Może te, które robił Jericho, nie bolały. Ale od Jericho nie chciał już ż a d n e g o tatuażu. – Więc err- chyba wolałbym cię potrzymać za rękę.

Yosef Sadler

autor

cottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Columbia City”