WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Weekend. To był czas na spędzanie czasu z rodziną, leniuchowanie, wycieczki i imprezowanie. Carls nie była fanką imprezowania w każdy weekend, uważała, że w tym czasie można zrobić wiele innych ciekawszych rzeczy. Wczoraj była na rodzinnym obiedzie, gdzie spotkała się z babcią i nawet wpadli kuzyni, których dawno nie widziała. Okropnie się najadła, ale to przez babcię, bo kobieta uparła się, że musi ją trochę utuczyć, bo jest za chuda. Ogólnie wiele osób jej to mówiło. Przyzwyczaiła się. Nie umiała jej odmówić, więc jadła wszystko co podtykała jej pod nos. Wieczorem leżała z bólem brzucha, ale warto było. Cieszyła się, że mogła ją uszczęśliwić.
Dzisiaj umówiła się z przyjaciółką na wyjazd na plażę. W sumie nie głupi pomysł i będzie mogła zabrać ze sobą Kaydena. Założy mu tylko kaganiec, żeby nikt nic nie mówił. Nie lubił go nosić, ale nie mogła ryzykować, że coś się stanie. Kayden był łagodnym psem, ale niektóre dzieci nie znały umiaru, a on nie lubił, kiedy ktoś ciągną go za ogon, czy uszy.
Zajechały na plażę jakoś koło południa. Rozłożyły leżaki i przez dobrą godzinę śmiały się, piły schłodzone napoje i wchodziły do wody. Kiedy skończyły się tematy do rozmów przyjaciółka wyciągnęła Frisbee. Na początku było śmiesznie, bo żadna z nich nie potrafiła go złapać . Kayden biegał między nimi. W pewnym momencie przyjaciółka za mocno rzuciła, Carls wyciągnęła rękę, ale Frisbee poleciało wysoko nad jej głową. Kayden od razu poleciał w tamtą stronę.
- Kayden! - Oczywiście nic to nie dało. Frisbee wylądowało pod nogami młodego mężczyzny. Widziała, jak jej pupil podbiega do niego i głośno szczeka. Była za daleko, a nie chciała krzyczeć przez całą plaże.
-
Kiedy wszystko było już gotowe, wstał i ruszył w stronę brzegu. Fale były idealne, więc nie mógł się już doczekać. Wtedy pod nogi podleciało mu frisbee. Z rozpędu stanął na nim i lekko się zachwiał. W tym samym momencie podbiegł do niego szczekający psiak. Robert odskoczył na bok, co zaowocowało niebezpiecznym przekręceniem się jego nie do końca sprawnej stopy. Na szczęście ból go ostrzegł, więc w porę ją wyprostował. Syknął tylko cicho, ale jednocześnie odetchnął z ulgą.
- To Twoje, kolego? - spytał psa, podnosząc powoli dysk z ziemi. Wyprostował się i zrobił z dłoni daszek, aby wypatrzeć z oddali właściciela psa i być może jego zabawki. Niby nie musiał się tym przejmować. Mógł zostawić sprawę i zając się sobą, ale skoro już podniósł frisbee, to wypadałoby oddać je właścicielowi lub właścicielce. Robby był z natury uprzejmy, więc nie miał z tym wielkiego problemu. Poza tym ból kostki był jakiegoś rodzaju ostrzeżeniem. Może powinien jednak z surfowania zrezygnować? Im dłużej kontuzja będzie się utrzymywać, tym gorzej.
-
- Hej… - Stanęła od niego w pewnej odległości, unosząc prawą dłoń i machając nią w jego kierunku. Beagle odwrócił głowę w jej stronę i szczeknął wesoło. Zamerdał ogonem, ale nie ruszył się z miejsca.
- Najmocniej przepraszam, za psa i Frisbee. Rzucamy sobie z koleżanką i nie do końca nam wychodzi… - Zaśmiała się nerwowo patrząc na niego. Nie wiedziała, jak się zachować. Czuła, że się denerwuje, a kiedy się denerwowała mówiła dziwne rzeczy. To był najlepszy moment, żeby zniknąć.
-Umm… zabiorę psa i dysk.. Nie będziemy już Panu przeszkadzać. - Wyciągnęła dłoń podchodząc bliżej i wzięła od niego dysk. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Na chwilę zawiesiła na nim spojrzenie. Miał na sobie piankę, a obok niego stała deska do surfingu. Zrobiła krok w tył.
- Miłego dnia. Chodź Kay… - Przenosiła spojrzenie na swojego psa, który cały czas wpatrywał się w mężczyznę. Dziwne. Musiała pogłaskać go po głowie, żeby w końcu zwrócił na nią uwagę. Ruszyła w kierunku przyjaciółki i swojego leżaka. Odwróciła się tylko raz, sprawdzając czy mężczyzna wciąż tam stał, czy wszedł już do wody.
Opowiedziała przyjaciółce co się stało, ściągnęła Kaydenowi obrożę i nalała mu trochę wody do miski. Choć wychodziło im to beznadziejnie, rzucały do siebie przez kolejne 40 minut. Było przy tym dużo biegania i śmiechu .-Okej, ostatni raz… - Cofnęła się do tyłu. Zamachnęła się mocno i puściła dysk. Podążyła za nim wzorkiem i nagle zamarła. Frisbee poleciało w stronę brzegu i uderzyło w głowę, wychodzącego mężczyznę z wody. - O matko! - Jak najszybciej pobiegła w tamtą stronę. Nigdy w życiu nie zrobiła nikomu krzywdy. Nigdy! - Nic się… - Szlag! To był ten sam mężczyzna, którego wcześniej spotkała. Tylko ona może mieć takiego pecha. Wbiegła do wody i pomogła mężczyźnie usiąść. Założyła okulary przeciwsłoneczne na głowę i wciąż trzymając go pod ramię, zaczęła oceniać szkody. I właśnie wtedy ją zobaczyła. Krew. Zbladła.
- Tak bardzo Pana przepraszam… - Głos jej się załamał, ale to nie był najlepszy moment, żeby się rozpłakać. Musiała wziąć się w garść.
- Dobrze Pan się czuje? Widzę, krew, ale nie wiem jak głębokie jest rozcięcie. Trzeba przemyć ranę… -Przesunęła wzrokiem po jego przystojnej twarzy. Naprawdę nie zrobiła tego specjalnie. Była pewna, że już nigdy więcej nie zagra w Frisbee.
-
Zauważył dziewczynę idąca w jego stronę. Uśmiechnął się do niej lekko, pogodnie i wyciągnął w jej stronę dysk.
- Hey - odparł na jej przywitanie. - Nic się nie stało, normalna sprawa - odparł, wzruszając ramionami, dając do zrozumienia, że to faktycznie żaden problem. frisbee, pies… normalka na publicznej plaży.
Słysząc, że mówi do niego “Pan”, odchrząknął krótko. Chyba nie wyglądał tak staro? Chociaż z tym zarostem, kto wie? A może to ona była młodsza, niż wyglądała. Teraz nastolatki przechodzą same siebie. Można się nieźle pomylić. Miał wrażenie, że sytuacja zrobiła się odrobinę niezręczna, więc kiwnął tylko głową i uniósł dłoń w geście pożegnania.
-Tak, miłego dnia… Tobie też - mruknął, zerkając trochę niepewnie na psa, wiercącego w nim dziwnym spojrzeniem. Wyglądało tak, jakby chciał go zahipnotyzować wzrokiem. Pies kosmita. Wycofał się powoli, gdy dziewczyna zabrała psa i również ruszyła do swoich spraw.
Robert stanął na brzegu i dość długi czas wpatrywał się w fale, jakby wahał się czy na pewno z nich skorzystać. Może tylko się poobijać, jednak pozwolić tej kostce dojść do siebie? Nie, nie ma co. Chwilę posurfuje i przynajmniej nie zmarnuje czasu. Dlatego w momencie, w którym dopiero wchodził do wody, Carla mogła pomyśleć że jest odwrotnie i z niej wychodzi. Czuł się całkiem nieźle, woda była przyjemna, wiał wiatr, co w połączeniu z ciepłymi promieniami słońca dawało miły efekt. No i morska bryza, którą tak bardzo lubił. Zrobił krok do przodu, chcąc zaraz położyć deskę na wodzie. W pewnym momencie zgasło światło. Gdy ocknął się, siedział przy brzegu, w wodzie, podtrzymywany przez kogoś, kto coś do niego mówił. Zamrugał zdziwiony i spojrzał na rozmazaną postać. Po chwili obraz się wyostrzył i zobaczył tą samą dziewczynę, która wcześniej rzuciła mu pod nogi frisbee.
- Ile masz lat? - zapytał ni z tego, ni z owego. Niby nie miało to związku z całym zamieszaniem, skoro nawet jeszcze nie wiedział co się stało. Wypowiedział pierwsze lepsze pytanie, które wiązało się z nieznajomą. W końcu kwestia jej wieku wydała mu się niezwykle ważna. - Krew, gdzie? - spytał w końcu, z trudem łącząc fakty. Powoli zaczynał czuć pieczenie nad prawym uchem. Sięgnął tam ręką i gdy zobaczył krew na palcach, przełknął z trudem ślinę.
-
- Dzięki - Powiedziała na odchodne, uśmiechając się do niego ostatni raz. To miało być jednorazowe spotkanie, a ktoś tam na górze stwierdził, ze jej życie jest tak nudne, ze postanowił je nieco skomplikować.
Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przerażona. Nie była ciapą. Oczywiście zdarzały jej się małe wypadki, coś jej spadło ze stolika, upuściła telefon, ale nigdy coś takiego. Najwyraźniej frisbee było jedyną dyscypliną sportową, w której była beznadziejna. Dlatego teraz trzymając go pod ramie postanowiła, ze już nigdy więcej nie weźmie dysku do ręki. Poważnie.
- Eee... 29. - Czy rzeczywiście informacja ile miała lat była w tej chwili tak ważna? Zmarszczyła brwi przyglądać mu się uważnie. A może uderzył się w jakiś kamień leżący na dnie i teraz nie do końca wiedział co się dzieje ?
Miała ogromne wyrzuty sumienia. Zagryzła wargi wciąż mu się przyglądając. Pieprzyć dobre wychowanie. Nie był na tyle stary żeby mówić do niego per Pan.
- Nad prawym uchem... - Przeniosła spojrzenie na ranę i przyglądała się, jak dotyka tego miejsca swoimi palcami. Nie wyglądało to aż tak źle, ale nigdy nic nie wiadomo póki nie przemyje się rany. Lekarzem tez nie była, ale mogli przez chwile posiedzieć na plaży i zobaczyć czy jego stan się pogorszy. Miała nadzieje, ze obędzie się bez wizyty w szpitalu. A jeśli tak, to oczywiście go tam zawiezie.
- Pójdziesz ze mną na mój koc i pozwolisz mi opatrzyć ranę ? - Miała wielką nadzieje, ze się zgodzi - W aucie mam apteczkę. - Miała ochotę błagać go żeby się zgodził. Spojrzała w stronę miejsca, w którym od kilku godzin leżała z przyjaciółka. Berni cierpliwie czekała i trzymała Kaydena na smyczy. Kiwnęła do niej głową i wróciła spojrzeniem do Roberta czekając na jego decyzje.
-
Usłyszał odpowiedź na zadane przez siebie pytanie i dopiero wtedy dotarło do niego, że to totalna głupota o coś takiego się pytać i nie tylko w tej sytuacji, ale w ogóle. W końcu kobiet o wiek się nie pyta. Można za to dostać w łeb. Cóż… może uznał, że skoro już dostał, to nie szkodzi spytać. Dobrze, że nie walnęła go drugi raz.
Z pewną ulgą przyjął, że dziewczyna nie była dużo młodsza, ale postanowił jak najszybciej zmienić temat, żeby ta niezręczna chwila nie okryła nowej znajomości kurtyną wstydu i jego ignorancji.
Gdy nieznajoma zaproponowała pomoc od razu, bezmyślnie się zgodził. Przyjmowanie pomocy od nieznajomych może się w końcu różnie skończyć, ale sytuacje, w których ofiara jest ogłuszana i porywana występują najczęściej w filmach i książkach takich, które sam pisał. Nie przeczył, że takie i gorsze rzeczy dzieją się w rzeczywistości, ale jakie było prawdopodobieństwo, że ta miła blondynka z pieskiem jest porywaczką i morderczynią? Raczej zerowe. Już prędzej jej pies mógł być małym psychopatą.
— W porządku, ale pewnie to nic takiego — odparł, po czym powoli się podniósł, razem z deską. Nie wykonywał gwałtownych ruchów, wiedząc z doświadczenia, że po upadku może mu się jeszcze zakręcić w głowie. Gdy był już pewny, że dobrze się czuje, ruszył z dziewczyną wzdłuż plaży. Przykrył krwawiące miejsce dłonią tak, aby go bezpośrednio nie dotykać, ale zakryć ranę i zatrzymać krew, która mogłaby spłynąć po jego szyi. Na plaży mogły być dzieci lub osoby źle znoszące widok posoki. Nie czuł dużego bólu, więc podejrzewał, że mimo wszystko to tylko powierzchowne skaleczenie.
-
Także można powiedzieć, żeby Robert był w dobrych rękach.
Nie komentowała już pytania o wiek. Może rzeczywiście bardzo chciał to wiedzieć, ale po co? Nie wiedziała. Możliwe, że chciał tylko zaspokoić swoją ciekawość. Prawdopodobieństwo, że spotkają się po raz kolejny, było zerowe. Chodzi o to, że to miasto było duże.
Asekurowała go, kiedy szli wzdłuż plaży. Już z daleka widziała zmartwioną minę przyjaciółki. Carla Westchnęła i spuściła głowę. Jeszcze nigdy nie miała takich wyrzutów sumienia.
- To tutaj. - Wskazała ręką na leżak jakieś 2 metry przed nią. Kayden zaczął szczekać. - Kay, cicho! - Cała trójka usłyszała skomlenie, ale pies od razu ucichł. Pomogła Robertowi usiąść. Zbliżyła się do przyjaciółki i poprosiła ją o podejście do jej auta po apteczkę. Znalazła w torbie klucze i podała jej.
- Okej, moja przyjaciółka przyniesie z auta apteczkę. - Uklękła przed nim. Skrzywiła się, bo piasek był gorący. Normalnie Carls zawstydziłaby się, że siedzi przed nieznajomym w samym bikini, ale teraz nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się czymś zasłonić. Sięgnęła po swój ręcznik, odnalazła butelkę z wodą i zmoczyła go.
- Odsuniesz rękę ? Przemyłabym Twoją dłoń , bo pewnie jest cała we krwi. -Wzrokiem odszukała jego spojrzenie w oczekiwaniu na reakcję.
Chwilę później przybiegła Berni i podała jej apteczkę. Pokazała jej, że oddali się na chwile z Kaydenem, żeby im nie przeszkadzać. Carls nie była pewna, czy na pewno chce zostać sama z nieznajomy. Bała się, ale w sumie nic gorszego już nie mogła mu zrobić. Otworzyła apteczkę przyniesioną przez przyjaciółkę.
- Tak w ogóle to mam na imię Carla. - Uśmiechnęła się do niego delikatnie. - Pozwolisz, że przemyję teraz ranę? - Otworzyła apteczkę, wyciągnęła z niej gazę oraz płyn do dezynfekcji ran. Drżały jej dłonie, kiedy odkręcała butelkę. Nasączyła wacik i wyprostowała się. - Gotowy? Może trochę zapiec. - Nie chciała robić niczego bez jego zgody, więc póki nie potwierdził, że jest gotowy nie ruszyła się z miejsca.
-
— Właśnie, Kay. Musisz być ciszej — poparł słowa Carli i lekko się uśmiechnął. Przyjaciółka poszła po apteczkę, za co był jej wdzięczny, ale tego w żaden sposób nie wyraził.
Dziewczyna nie musiała przejmować się tym, że była w samym bikini. Na plaży większość kobiet była tak ubrana. On też by pewnie by był w samych spodenkach, gdyby nie fakt, że chciał surfować. W każdym razie jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby wykorzystywać sytuacje i patrzeć się jej na piersi, albo w inne miejsce, które chociaż częściowo było teraz odsłonięte. A nawet jeśli kilka razy tylko zerknął, to co za problem? W końcu był tylko mężczyzną… tylko człowiekiem.
— Oh, tak… oczywiście — mruknął, odsuwając rękę od boku głowy. Nawet nie zorientował się, że dalej zasłania ranę. Spojrzał na wnętrze dłoni i zmarszczył lekko nos, widząc że faktycznie jest cała we krwi. Za to samo rozcięcie już chyba bardzo nie krwawiło.
Zerknął na Berni odrobinę przepraszającym spojrzeniem, a gdy ta odeszła z psem, poczuł ulgę. Trochę dziwnie się czuł, kiedy patrzyła tak na niego ze współczuciem, a jednocześnie podejrzliwością. Jakby specjalnie ustawił się tak, aby dostać dyskiem.
— Mimo wszystko miło mi. Jestem Robert — przedstawił się łagodnym tonem, dodając do tego subtelny uśmiech. Słysząc, że chce przemyć ranę, kiwnął głową.
— Spokojnie, mam już wiele takich sytuacji za sobą. Nie przejmuj się, dam radę.
Faktycznie specjalnie się nie bał. Bywał w gorszych sytuacjach. Przekręcił głowę w bok i oparł ją o leżak. I jemu będzie tak wygodniej i jej.
-
- On nie do końca lubi obcych, dlatego tak się na Ciebie patrzył. - Powiedziała, nawiązując do ich spotkania jakąś godzinę temu. Już bardzo żałowała, że poznali się w takich okolicznościach. Ogólnie to coś takiego przytrafiło jej się po raz pierwszy. I miejmy nadzieję, że ostatni.
W ciszy starannie wycierała mu dłoń z krwi. Trochę jej było. Musiała jeszcze dwa razy zamoczyć ręcznik. Zmieniała tylko strony, żeby wycierać tą stroną, która jeszcze była czysta. Ręcznik nadawał się już tylko do wyrzucenia. Nie będzie żałować. Miała ich dużo w domu.
- Mi też miło Cię poznać Robercie- Uniosła głowę i posłała w jego kierunku serdeczny uśmiech. Mimo iż okoliczności w jakiś się poznali, nie były fajne, miała jednak nadzieję, że kiedyś, jak spotkają się na ulicy to chociaż uśmiechną się do siebie, albo powiedzą krótkie „Hej” .
- Lubisz ryzyko, czy masz takiego pecha i co jakiś czas, jakaś niezdara rzuca w ciebie przedmiotami? - Próbowała nieco rozładować napiętą sytuację oraz odwrócić jego uwagę od wykonywanej czynności. Pochyliła się nad nim, staranie przemywając ranę. Jej zdaniem nie była głęboka, ale lepiej chwilę odczekać i zobaczyć, czy rana nadal będzie krwawić.
- Gotowe, ale przykleję jeszcze opatrunek. Później zobaczymy co dalej.- Przykleiła opatrunek i odsunęła się. - Czy oprócz tego coś jeszcze Cię boli? - Spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem. - Chcesz napić się wody?
-
Długo czekał na poprawę pogody, która pozwalała większą ilość czasu spędzać w terenie, gdzie mógł szukać inspiracji do kolejnych dzieł, oddawać się chwilom pełnym relaksu, czy poznawać nowych ludzi. Tego dnia zdecydował się jednak nie na przebieżkę po parku i nie na samotne wysiadywanie na jakiejś ławce w środku miasta, a na spotkanie z jedną z najważniejszych dla niego osób. Felicity była dla niego ważna. Prawdopodobnie najważniejsza, bo nie miał w swoim życiu nikogo bliższego niż przyjaciółka i ktoś na wzór młodszej siostry w jednej osobie, za którą skoczyłby w ogień.
Kiedy poinformowała go o swoim wyjeździe w góry i to w towarzystwie obcego faceta, autentycznie się zmartwił. Być może był nieco nadopiekuńczy, mimo świadomości, że Hartley była już dorosłą kobietą i odpowiadała za własne decyzje, ale nie potrafiłby zasnąć spokojnie, gdyby po jej powrocie, nie zobaczył na własne oczy, że naprawdę wróciła cała i zdrowa. Wiadomość o tym, że była już w domu to jedno, jednak spotkanie i rozmowa to drugie, dlatego korzystając z okazji, że oboje mieli nieco wolnego czasu, zaproponował spotkanie na mieście.
Słońce o tej porze roku nie grzało mocno, ale w połączeniu z przyjemnymi wiosennymi powiewami, tworzyło bardzo przyjemną aurę, z której warto było skorzystać na jednej z miejskich plaż, gdzie od rana do wieczora przechadzało się wiele ludzi, a gdzie jednocześnie można było znaleźć miejsce na uboczu, gdzie nikt nie przeszkadzałby im w prowizorycznym pikniku, na który składały się jakieś kanapki, woda i kilka mniej zdrowych przekąsek, które zapakował wraz z kocem do plecaka chwilę przed wyjściem z domu.
Na miejsce dotarł punktualnie, nie będąc zaskoczonym tym, że Felicity również pojawiła się o czasie.
— Masz szczęście. Zastanawiałem się, czy nie odwołasz pod byle pretekstem na ostatni moment, żeby uniknąć całej serii pytań, którymi cię zasypię — zaśmiał się, podchodząc do dziewczyny i ściskając ją na powitanie, mocniej niż było to wskazane, ale w ostatnich tygodniach nie mieli dla siebie za wiele czasu i najzwyczajniej w świecie stęsknił się za nią — Usiądziemy tam? — wskazał na nieco odległe miejsce plaży, gdzie przewijało się mniej ludzi, co pozwalało wierzyć, że mieliby więcej spokoju, niż ludzie po przeciwnej stronie, gdzie nie brakowało rodzin z rozkrzyczanymi dziećmi — Jak się udał wypad? — dodał, chcąc poznać całą relację z tego jednego weekendu i mając nadzieję, że usłyszy, że nowy znajomy nie robił żadnych problemów i zachowywał się przyzwoicie. Tylko czy on naprawdę wierzył w to, że Felicity powiedziałaby mu, gdyby było inaczej? Chyba nie...
-
Chociaż mogła się nad nim znęcać i unikać ewentualnego spotkania jak ognia, to jednak wykazała się resztkami zdrowego rozsądku i dojrzałego podejścia do sprawy. Przed wyjazdem poinformowała go o tym, że takowy w ogóle miał się odbyć, a od razu po powrocie do domu zameldowała, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie była jednak zaskoczona wątpliwościami, z jakimi zmagał się mężczyzna, dlatego ten słoneczny - dziwny jak na Seattle - dzień postanowiła spędzić właśnie w towarzystwie Ethana.
Na miejscu pojawiła się punktualnie, chociaż przez moment i to stało pod znakiem zapytania. Także Hartley pomyślała o prowiancie podczas posiedzenia na plaży, dlatego w drodze do celu wstąpiła do jednej z cukierni, gdzie zaopatrzyła się w pudełko ulubionych ciasteczek oraz dwa kubki aromatycznej kawy. To właśnie podstawkę z nimi dzierżyła w dłoni, kiedy nieporadnie próbowała odwzajemnić uścisk przyjaciela.
- Zastanawiałam się nad tym, ale uznałam, że twoje starcze serce mogłoby tego nie wytrzymać - westchnęła przeciągle, składając na męskim policzku ulotnego buziaka. - Kawusi? - zagaiła po chwili, wskazując na przyniesione prezenty.
Kilka krótkich kiwnięć głową miało być wyrazem aprobaty dla wybranego przez mężczyznę miejsca. Felicity niemal od razu ruszyła w tamtym kierunku, z ulgą opadając na koc, kiedy rozłożyli wszystkie przyniesione rzeczy.
- Prawie zapomniałam. Deser! - poinformowała, sięgając do torebki, na dnie której wciąż znajdowało się pudełko z ciasteczkami. Dopiero wtedy uznała, że wszystko było na swoim miejscu, a oni w końcu mogli skupić się na rozmowie. - Jejku, nie owijasz w bawełnę. Co z jak przeprowadzka albo jak Ci się podoba Seattle? - jęknęła żałośnie, sięgając po kubek ze swoją kawą.
- W porządku. Pochodziliśmy po górach, posiedzieliśmy nad jeziorem, zjedliśmy nieprzyzwoite ilości ryb oraz turystycznych konserw. Wróciłam cała i zdrowa, więc... chyba nie masz powodów do zmartwień - skwitowała, zerkając na Ethana kątem oka. Wątpiła, że taka odpowiedź go satysfakcjonowała, ale na więcej nie miał co liczyć.
-
— Nie wytrzymałoby. Ostatnio i tak jest już mocno nadwyrężone — przyznał, uśmiechając się do niej z wdzięcznością. Byłby rozczarowany, gdyby w ostatnim momencie odwołała spotkanie, albo wystawiłaby go do wiatru. O ile w pierwszym przypadku nie miałby się czym martwić, tak w drugim pewnie zacząłby odchodzić od zmysłów, zastanawiając się nad tym, czy nie stało się nic złego. Na całe szczęście wszystko szło zgodnie z planem, a Ethan mógł się podjąć „braterskiego” przesłuchania, które kierowane miało być nadmierną troską — Zawsze o wszystkim pamiętasz — odparł, sięgając po kubek z kawą. Tej odmówić nie mógł, bo tego dnia i tak nie pozwolił sobie na to, by spożyć odpowiednią dla siebie dawkę kofeiny, która do wieczora miała napędzić jego wenę twórczą, by kolejną noc mógł zarwać nad płótnem.
— Deser? Jaki deser? — spojrzał na nią. Nie wpadł na to, by w trakcie umawiania się na spotkanie, dogadać kto przyniesie coś do jedzenia. Teraz zaś mieli go zdecydowanie za dużo jak dla dwóch osób. Jego kanapki i przekąski, jej ciasteczka, na których widok oczy mu się zaświeciły, bo o ile je znał i uwielbiał, to dawno nie miał okazji zjeść. — Też przyniosłem trochę jedzenia. Z takim zapasem, będziemy mogli zrobić imprezkę dla postronnych osób — stwierdził z rozbawieniem, wyciągając na koc to, co zabrał z domu. Cóż. Lepiej za dużo niż za mało. Przynajmniej nie będą musieli biegać po mieście, żeby zjeść coś na wynos. — Do tego przejdziemy później. Wciąż nie uciekłaś, więc zakładam, że miasto ci się podoba. O pomoc z przeprowadzką nie prosiłaś, więc sobie poradziłaś... — wzruszył ramionami, bo to było dla niego takie proste i oczywiste, że nie widział sensu w zadawaniu takich pytań, kiedy po głowie kłębiły mu się inne, dużo ważniejsze.
— Zachowywał się normalnie? Nic podejrzanego, co mogłoby mieć na celu uśpienie twojej czujności? Skąd go w ogóle znasz? Jak długo? — zasypał ją pytaniami, ale chciał wiedzieć, z kim Felicity spędzała czas i kto zasłużył sobie na miano na tyle zaufanego człowieka, by zdecydowała się z nim wyjechać na cały weekend. Wcześniej o żadnym kolesiu nie słyszał, tym więc bardziej podejrzliwy był względem nieznajomego. Wierzył w to, że była na tyle odpowiedzialna, by wyjeżdżać z kimś prawie obcym. Z drugiej strony... Znał ją za długo. Wiedział, że szaleństwo miała we krwi. Dowodziły tego liczne, samotne podróże.
-
- Zaczynasz mnie martwić - westchnęła po krótkiej pauzie. Niespodziewane uderzenie wyrzutów sumienia skutecznie zmyło z kobiecej twarzy dotychczas zdobiący usta uśmiech. Wiedziała, że sprawy związane z przeprowadzką i urządzaniem nowego mieszkania pochłonęły ją bez reszty, co w pośredni sposób odbiło się na towarzyskich elementach życia codziennego. O ile niewielka garstka znajomych w żaden sposób jej nie przeszkadzała, to jednak ochłodzenie się kontaktu z Ethanem już owszem.
Ale czy to właśnie nie ten dzień miał to naprawić? Albo przynajmniej nawrócić na właściwe tory.
- Specjalnie odpuściłam sobie obiad, więc... nie łudziłabym się na Twoim miejscu - skwitowała, zaglądając między poszczególne pudełka, paczki i inne opakowania, w których znajdował się prowiant. Głód dawał się jej we znaki, dlatego bez skrępowania zajęła się przeglądaniem tego, co przygotował Ethan, jednocześnie w międzyczasie podając mu pudełko z ulubionymi, różnokolorowymi ciasteczkami mającymi być słodkim dodatkiem do zorganizowanej przez Fel kawy. Żyć, nie umierać.
- Och, już się nie obrażaj. Nie potrzebuję asysty faceta na każdym etapie swojego życia. Wiesz, że sklepy z meblami oferują nie tylko dowóz do klienta, ale i montaż? - zasugerowała w rozbawieniu, wcale nie żałując swojej decyzji o tym, by z przeprowadzką uporać się na własną rękę. Nie potrzebowała niczyjej łaski, nawet jeżeli proszenie o pomoc nie stanowiło problemu. Nadużywanie jednak tego przywileju nie było w stylu Hartley, z czym przyjaciel musiał się po prostu pogodzić.
- Jezu, uspokój się - upomniała go, sięgając po coś z przyniesionego jedzonka. Padło na kanapkę, w którą Felicity świadomie się wgryzła, by spędzony na przeżuwaniu czas skutecznie zbudował odpowiednie napięcie. - To mój sąsiad. Poza tym jakiś czas temu robiłam u niego tatuaż. Trochę dziwak, ale miły - skwitowała, popijając jedzenie kawą.
-
— No tak, czasami zapominam, że masz żołądek bez dna. To wszystko przez to, że w ogóle po tobie nie widać — roześmiał się. Miała szczęście, że należała do grona tych osób, które mogły jeść bez końca i nijak nadmiar kalorii, również tych niezdrowych, nie wpływał na jej sylwetkę. On tego szczęścia nie miał, to też regularne przebieżki po parku, czy odwiedzanie siłowni, było koniecznością, gdy pozwalał sobie na to, żeby wpaść w tryb odżywania się niezbyt zdrowym i tuczącym jedzeniem.
— Ale jakby od czasu do czasu, jakiś facet ci asystował, to też nic złego by się nie stało. Wiesz, że czasami lubię się czuć potrzebny — odparł, szturchając Hartley ramieniem. Powinna o tym pamiętać. Był typem człowieka, który większość życia spędził na chodzeniu własnymi drogami, w myśl własnych, a nie ogólnie przyjętych zasad, ale nawet on od czasu do czasu lubił się na coś przydać. Pomoc innym bywała miłym urozmaiceniem dla monotonnej codzienności.
— Jeszcze jestem spokojny — mruknął w niezadowoleniu związanym z tym, że nie rozumiała jego troski. Nadmiernej, ale wciąż troski. — Każesz mi się uspokoić i mówisz, że typ jest dziwakiem? Nie wiesz, że dziwakom się nie ufa? Nie wiadomo co im zaraz strzeli do głowy — skrzywił się i wgryzł w swoją kanapkę, przeżuwając powoli i intensywnie myśląc nad tym, co powiedziała Felicity. Miły dziwak. To nie wróżyło niczego dobrego. Ci najgorsi zawsze byli najmilsi. Usypiali tym czujność, a potem niczym przyczajony w krzakach drapieżnik, atakowali. — Pod którym numerem mieszka? Jak zapadniesz się pod ziemię i będę ganiał policję do roboty, wyślę ich do niego — zapytał. Wolał wiedzieć, kto w przypadku takiej sytuacji, mógłby się znaleźć w kręgu podejrzanych, aczkolwiek jednocześnie miał nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Chodziło o Felicity. Wyrwałby sobie wszystkie włosy z głowy, gdyby coś jej się stało i nie wiedziałby co.