WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://media.bizj.us/view/img/10090627 ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W ostatnich kilku dniach Ava złamała swój próg zmęczenia, resztki energii zostały wypłukane z nieco zapadniętego już ciała, bezsenność uległa i przestała ją dręczyć: wreszcie udało się jej przespać więcej niż wybrane kwadranse z późnych godzin, które zlewały się w nieznośną całość. Nocna próżność, która wydawała się nie mieć końca, miała metaliczny posmak, nieznośne ciepło kołdry i suchość ukrytą pod zaspanymi powiekami. Bezwiednie uczestniczyła w tej karuzeli, w której noc zlewała się z dniem, gdzie do normalnego funkcjonowania zmuszały ją tylko zobowiązania zawodowe. Skrzypce okazały się być wybawieniem––podobną zasługę w utrzymaniu jej w pionie miała kawa, rodzynki w czekoladzie i napięty harmonogram prób. W tych rzadkich momentach ostatnich tygodni, gdy miała jeszcze na to resztki siły, przez ten ułamek sekundy, wiedziała, że w rutynie, którą porzuciła kilka miesięcy temu, było zbudowane gniazdo bezpieczeństwa z kimś, kto zmusiłby ją (z opiekuńczością) do zjedzenia czegoś ciepłego i przykryłby kocem (z czułością). Newt. Co wydarzyło się później (pomiędzy tym zawsze idealnie ugotowanym makaronem al dente a dzielenie umywalki w łazience) było, musiała to przyznać z trudem, było dość sztamptowe. Najpierw miejsce miała przewidywalna ucieczka do bezpiecznej alkowy, którą znała od lat (skrzypce), poprzez wypełnienie własnego kalendarza po brzegi, a potem wreszcie po prostu wyszła z ich wspólnego mieszkania. (I nie była to filmowa scena, w które biegnie roześmiana ulicą, przy wtórującym jej wybuchaniu fajerwerków na ciemnym niebie.)
Kolejny wieczór, kolejny powrót z próby, z kroplami deszczu wolno wystukującymi rytm na mokrym chodniku, dłonie wciśnięte głęboko w kieszenie obszernego płaszcza, włosy posklejane, poczucie głodu zawędrowało już do klatki piersiowej. Kolejny, długi dzień. Dość uderzająca monotonia, proza codzienności, banał rytuału––złośliwie dosięgło ją w ostatnich dniach to, przed czym kilka miesięcy temu uciekła. Gdzieś pomiędzy trąbieniem zniecierpliwionych taksówkarzy, znerwicowaną kobietą, która z podniesionym głosem prowadziła rozmowę przez telefon a lawirowaniem przy omijaniu przechodniów wpatrzonych w ekran swojego telefonu (Ava teraz mogła być mądra, ale zapomniała naładować komórkę) usłyszała coś, co wydawało się być znajomym dźwiękiem; wątpliwy dar od niebios w postaci słuchu absolutnego dał o sobie znać––tony były za wysokie, a instrument z pewnością rozstrojony. Przystanęła, nie zważając, że prawie wpadła komuś pod nogi i rozejrzała się, żeby zidentyfikować źródło bolesnego dźwięku. Pomiędzy poruszającymi się głowami, gdzieś w okolicy swojego lewego ramienia, dostrzegła znajomy ruch smyczka (nieco wystrzępionego), który rezonował na strunach skrzypiec, przyklejonych do czyjegoś ramienia. Już z dystansu wiedziała, po samym uchwycie, że mężczyzna miał braki technicznego, a sam dźwięk ją tylko w tym utwierdzał. Poszła, dość odruchowo w jego kierunku, bez intencji wywyższania się (reakcja otoczenia nie zawsze pokrywała się z intencjami samej Avy, której bezpośredniość nie znajdowała od razu samych fanów) i bez ogródek, ze wzrokiem wbitym w drewnianą skrzynię pokrytą kropelkami wody, powiedziała:
– Nie graj w deszczu, zniszczysz instrument. – skrzypce już były nadwyrężone i wytarte, przyjrzała się temu ulicznemu grajkowi, który w otwartym futerale kolekcjonował drobne, niedopałki i zgniecione bilety. Odpuściła sobie uwagę o jakości jego wykonania, nie miała w zwyczaju głaskać swojego ego poprzez wytykanie błędów obcym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Muzyka, która wydobywała się spod cienkiego smyczka, chrobotała nieprzyjemnie, roznosząc się wokół wprawdzie pobłażliwie, lecz bez szczególnego polotu. Co i raz przerywał ją brzęk monet od niechcenia i jak gdyby z litości wrzucanych do futerału, niekiedy rozmowa ludzi, którzy akurat przechodzili obok, dźwięk klaksonów z pobliskiej ulicy, cichy i wszechobecny szum miasta, które nawet w niepogodę zdawało się tętnić ukrytym i niezrozumiałym życiem, rozrysowującym się na twarzach mieszkańców w postaci krzywych uśmiechów, które równie dobrze mogłyby być grymasem niezadowolenia, Uriah nie mógł bowiem uwierzyć, że to, co widział na ich zaczerwienionych licach, naprawdę było radością, jakąś dziwną i niezrozumiałą dla niego formą nadziei, że kolejny dzień przyniesie ze sobą zmiany.
Nie zauważył kiedy deszcz zaczął dudnić o chodnik i o szyby, zsuwać się po liściach i przenikać atmosferę gęstym szmerem, jaki zazwyczaj zapowiada początek załamania pogody – nie słyszał muzyki, nuty, choć wciąż wydzierane spomiędzy cienkich strun, nie docierały już do jego uszu, ginąc w pozornym gwarze parkowej alei, wtapiając się w odgłosy miasta, którego mieszkańcy, zaalarmowani przez pierwsze, chłodne krople, stopniowo przyśpieszali kroku. Uriah przerwał na chwilę, splunął na mokrą już ziemię, wodząc wzrokiem za zakapturzonymi sylwetkami, które poruszały się wzdłuż chodnika – zazdrościł im, mieli chociaż dokąd uciekać, on mógł wprawdzie schować się pod wiatę, wsiąść w autobus i pojechać do zapyziałego mieszkania w South Park, lecz nawet wówczas czułby się tak, jak gdyby wciąż stał tutaj, na deszczu, mokry i zmęczony – więc przysunął drewniany instrument z powrotem ku brodzie, poruszając smyczkiem powoli i z precyzją, mimo to melodia, jaka wydobyła się ze skrzypiec, choć zawodząca pasującą do pogody chmurnością, zdawała się być rozstrojona i nierówna, czy to za sprawą dżdży, nieszczęsnego stanu podniszczonego instrumentu, czy zwyczajnie braku umiejętności, którymi przecież nigdy nie mógł się pochwalić.
Drgnął nieznacznie, kiedy czyjś głos wdarł się pomiędzy nuty, uniósł wzrok, a wtedy skrzypce wydały z siebie przeciągły jęk, niby rzężenie człowieka, który po raz ostatni, w konającym geście, osunął głowę na materiał białej, szpitalnej poduszki. Uriah westchnął cicho, opuszczając instrument i przenosząc wzrok bezpośrednio na twarz nieznajomej, która przyglądała mu się z nieprzyjemnym i słabo ukrywanym wyrazem rozgoryczenia, po czym ściągnął brwi, pozwalając by kącik jego ust drgnął w paroksyzmie wątłej irytacji.
Zniszczyłem go już dawno temu. – odparł, mimowolnie przenosząc wzrok na trzymane w dłoni skrzypce, których wytarta i obita faktura sprawiała wrażenie, jak gdyby musiał cofnąć się po nie w czasie. Czuł, jak coraz silniej padający deszcz spływa mu po włosach, po twarzy, wzdłuż zakrzywionej linii nosa, jak przesiąka przez materiał, pozostawiając na nim ciemniejsze plamy. – Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zamierzał zabrzmieć groźnie, głos nabrał jednak tonu co najmniej defensywnego i to w sposób, który wcale nie wskazywał na gniew, a raczej na wyuczoną i pełną znużenia niechęć względem każdego, kto go krytykował. Naraz poczuł się głupio z własną wypowiedzią, więc oparł się o murowany podest, który sterczał dotąd za jego plecami, raz jeszcze lustrując kobietę uważnym wzrokiem – nie znał jej, nie pamiętał, by kiedykolwiek ze sobą rozmawiali, nie mógł jednak odeprzeć natrętnego przeczucia, że kiedyś przeciął z nią już linię spojrzenia, a ponieważ nie miał w zwyczaju ufać własnej pamięci, stał w bezmyślnym oczekiwaniu na jakąkolwiek wskazówkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie kilka tygodni? Robienie lepszej miny do złej gry, którego kulminacja była wciąż przed nią (mogła pójść dwutorowo: wariant jeden zakładał cały wachlarz prób zahamowania łez pełnych złości, przygryzanie spierzchniętych ust, trzęsące się dłonie, powszechnie znaną kryjówkę pod kocem, wariant drugi to wielki włoski finał z łamaniem smyczka w tle, choć to zdarzyło się tylko raz). Nie żałowała decyzji o wywróceniu swojego życia do góry nogami, do tego można było porównać zakończenie kilkuletniego związku. Mdliło ją na samą myśl o tej monotonnej układance dzień po dniu, kawałek po kawałku, aż do zamknięcia tego puzzlowego pejzażu w antyramie. Gdy już opadła ekscytacja własną odwagą i adrenalina napędzona szumną wizją zmian, rzeczywistość okazała się nieco trudniejsza, a perspektywa powrotów po długich dniach prób do pustego mieszkania mało motywujące. Czasami, mimo zmęczenia, zamiast własnych czterech ścian wybierała długie spacery, niespieszne picie kawy gdzieś na mieście lub powolne sączenie negroni w małym barze niedaleko filharmonii. W tych chwilach nie przeszkadzała jej samotność, nie szukała towarzystwa, rozmowy, ogłuszającej własne myśli muzyki. W obcej przestrzeni bycie sama ze sobą było prostsze, niż w miejscu, które od kilkunastu tygodni udawało bez większego sukcesu dom. Nie pomagały świeże kwiaty, sojowe świeczki, miękki szlafrok czy zestaw kilku książek.
Wieczorny szum miasta mieszał się z coraz odważniej padającym deszczem, którego krople nieproszone osiadały na karku, próbując dostać się za kołnierz grubego swetra (wcale nie okazał się być tym wsparciem, którego Ava szukała po omacku rano w szafie). Skrzypce wydały swoje ostatnie tchnienie (chociaż przewidywała, że konać będą jeszcze długo i powolnie, dopóki zupełnie się nie rozpadną albo nie skończą jako opał w kominku), jednocześnie zmuszając ją do odruchowego zmarszczenia twarzy na ten ostatni, zupełnie rozstrojony ton. Mimowolnie wydała więc ocenę, co myśli na temat tego niezręcznego wykonu.
– Oszczędzę Tobie moich złotych rad. – przede wszystkim nie uzurpowała sobie prawa do tytułu wszystkowiedzącej, ostatecznej wyroczni, a co więcej przekreślało ją zamieszanie z poplątaniem, które zafundowała sobie kilka miesięcy wcześniej. Trudno było też stwierdzić, czy bardziej jej było żal instrumentu, czy tego przemoczonego chłopca, czy po prostu nie spieszyło jej się, mimo zmęczenia, do mieszkania. – Ale jak odpuścisz skrzypcom i je schowasz do futerału, to kupię tobie coś do jedzenia. – wskazała głową na pobliski parkowy wózek z preclami i hot-dogami. Być może za szybko przyjęła, że na to zbiera pieniądze (walor artystyczny, jak już zostało ustalony, nie był główną przesłanką tego parkowego recitalu), a w futerale wciąż zgniecione papierki górowały nad drobniakami. Nie miała zwyczaju zaczepiać obcych ludzi, raczej jak większość ogółu przemykała z głową wpatrzoną w bruk, unikając nieprzewidywalnych interakcji, a jednak teraz stała, przyglądając mu się (tak samo jak on przyglądał się jej) odważnie, bez nadmiernego altruizmu, a raczej realizując własną potrzebę egoistycznego zainteresowania kimś, kto nie był nią: wiecznie dzielną, maskującą swój strach i nerwy, gotową poradzić sobie z każdą przeciwnością losu. Po powierzchownej ocenie, najpewniej niewłaściwej i sugerującej pewną dozę wyższości, do której niechętnie by się przyznała, grajek stanowił jej przeciwieństwo. No i te skrzypce: rzadko kiedy potrafiła przejść wobec nich obojętnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W przeciwieństwie do Avy, Uriah w głębi serca pragnął prostego życia – spokojnej, nawet jeśli nieco trochę monotonnej układanki, rutyny od ósmej do ósmej i corocznych wakacji w tym samym, ekskluzywnym pensjonacie w Wyoming. Nie mówił tego nigdy i nikomu, nawet najzaufańszym i najbliższym przyjaciołom, ale tak było, po cichu, w tajemnicy – może nawet przed samym sobą – zazdrościł uciech życia ludziom, których otwarcie krytykował z tak gorzkim i zajadłym cynizmem. Zmarnował szansę, która już od samego początku dawała mu ledwie margines tego, co miały inne dzieci, znające swój rodowód dziesięć pokoleń wstecz, posiadające na świecie miejsce, które, już przed ich narodzinami, zostało dla nich skrojone na miarę. Uriah całe życie stał w cieniu owych wielkich lasów genealogicznych, w płomieniach gorejącej nienawiści do ojca i żałosnej niemożności pokochania matki, której postępująca choroba zdawała się stopniowo wymazywać go z jej pamięci. Od zawsze był zdany tylko na siebie, na własne słowa, błędy i decyzje, nieważne jak wytrwale poszukiwał ludzi, na których statecznym ramieniu mógłby choćby na chwilę oprzeć swoje zmęczone problemami ciało, jak desperacko próbował utwierdzać się w przekonaniu, że nie został jeszcze na świecie całkiem sam – że zawsze znajdzie się ktoś, na czyj karb zrzucić mógłby wszystkie swoje nieszczęścia.
Na słowa nieznajomej zmarszczył nieznacznie czoło, przyglądając jej się uważnie, nie panując nad niesfornym kącikiem ust, który w przejawie nerwowego tiku drgnął nieznacznie, wyginając usta w gorzkim i cierpkim uśmiechu. Nie lubił litości. Nie lubił uczucia, które ogarniało go zawsze, gdy ktoś patrzył na niego z tym troskliwym, lecz jednocześnie zniesmaczonym przejawem zinternalizowanej dobroci, ogarniały go mdłości na samą myśl o tym, jak mogłaby postrzegać go osoba, która z czystej bezinteresowności oferuje swoje słowa, pieniądze, kilka drogocennych minut poświęconego czasu. Znał swoje miejsce na świecie, a jednak, na przekór tej świadomości, nie potrafił pogodzić się z podobnym uniżeniem – pomoc oferowana przez nieznajomego była równie uwłaczająca co jej brak ze strony najbliższych. Nie dopuszczał do siebie ludzi, zamykał się szczelnie między ukośnymi pasmami światła wpadającymi przez opuszczone niedbale rolety, po godzinach spędzonych poza mieszkaniem, w bezpiecznej – nawet jeśli nieszczególnie pocieszającej – ostoi nieszczęsnego pokoju utrzymywał pozycję boczną ustaloną i oddychał miarowo.
Tak? Może od razu zaprosisz mnie na kolację w Belltown? Czy może twoja litość do ubogiego skrzypka nie sięga aż tak głęboko? – odparł, pozwalając by wypowiedź przesiąkła wyrazem ironicznej frustracji, zaraz pokornie schował jednak skrzypce z powrotem do futerału. – Jeśli moja muzyka jest aż tak godna pożałowania, proszę bardzo, zaśmiej się od razu, uprzedzam, że nie zmartwi mnie to ani trochę. W każdym razie nie bardziej, niż fałszywe przejawy wymuszonej łaski. – jego fizjonomia zmieniła się nieznacznie, bo chociaż wciąż utrzymywał pozycję defensywną, w błękicie przyćmionego spojrzenia pojawiła się jasna iskra chwilowego rozbawienia, która błysnęła figlarnie jak gdyby w reakcji na zaistniałą pomiędzy nimi sytuację. Po chwili Macaulay nachylił się nieznacznie do przodu, mimowolnie, w niezrozumiałym przejawie niecierpliwości, podrygując lewym kolanem w rytm jakiejś dawno zapomnianej melodii. – Więc jak to jest? Kupujesz śniadanie każdemu ulicznemu grajkowi, czy może tylko mnie spotkał dzisiaj ten zaszczyt? – dodał, uśmiechając się ponownie, wprawdzie nie bez cynizmu, ale z jakąś nieobecną wcześniej, młodzieńczą buńczucznością.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Żołądek był nieprzyjemnie skurczony, oczy już piekły z suchości, a monotonny szum miejski, wymieszany z niezgrabnymi uderzeniami kropel o bruk sprawiły, że Ava nagle poczuła się bardzo, bardzo zmęczona. Marsz wybijał nie tylko głód, ukryty w labiryncie wnętrzności, ale wtórować zaczęły mu pulsujące skronie. Przetarła oczy, wzięła głęboki oddech, uczucie w środku wydawało się przenikliwe i bolesne, jak przemoczone ubrania. Jeszcze raz, oddech, zamknięte oczy, oddech. Powietrze wypuszczone w formie tulejki przez spierzchnięte usta. Gdzieś na granicy przewlekłego zmęczenia a zduszonych (zawsze) w zarodku drgających strun, dla odmiany nerwowych, znajdowała się w tym punkcie średnio raz w tygodniu. Trudno było zaprzyjaźnić się z nowym nieprzyjemnym stanem –– nie umiała zidentyfikować jego przyczyny, przecież nie mogły to być ataki paniki. Dwa razy prawie zadzwoniła do Newta, gdy zabrakło jej chwilowo oddechu. Prawie. Poza doraźną pomocą, którą udało jej się znaleźć metodą prób i błędów (nie zawsze skuteczną: zamykanie oczu i leżenie) chciała jeszcze poczuć ciepły, uspokajający dotyk na karku, te kilka monotonnie wypowiadanych słów. Poczucie bezpieczeństwa, od którego uciekła, wciąż miało jego kształt.
Jeśli tylko poznałaby ten sekretny przepis, na to jak poprawiać własne samopoczucie aktami altruizmu na pokaz (chociaż efekt był pewniejszy przy poniżaniu innych, przynajmniej tak wywnioskowała) to być może jej życie byłoby łatwiejsze. Brak zaufania po stronie mało uzdolnionego młodzieńca wcale nie był zaskakujący, jeśli tylko by się nad tym zastanowić; ale Ava nie kalkulowała na zimno, listy za i przeciw nie były jej specjalnością. Ten buńczuczny ton nie współgrał z jej nagle skróconym oddechem, nie była do końca pewna, czy musi usiąść, czy coś zjeść i bardziej niż wdawaniem się w pyskówki (nie każdy dostępował tego zaszczytu), zajęta była próbą opanowania swojego nagłego stanu. Stanu, który być może dla otoczenia przebiegał bezobjawowo i tak naprawdę ściskające ciśnienie ograniczało się do klatki piersiowej Avy.
– Niestety kolacji nie jadam zbyt często. Nie namawiam, powodzenia w zbieraniu papierków. – odpowiedziała, na moment otwierając oczy, ostre światło latarni wdarło się gwałtownie do soczewek. Zrobiła krok, drugi, przed trzecim powstrzymał ją ucisk. Poczuła przeszywający ból skroni, mimowolnie wygięła usta w podkówkę i zmarszczyła czoło. Sytuacja sprzed kilku sekund przestała istnieć, została teraz sama ze swoim… no właśnie czym? Zagubieniem, migreną, paniką? Nazewnictwo nie było ważne. Ava wiedziała już, że te momenty miały nieunormowany czas pracy, mogły trwać chwilę lub kilkadziesiąt minut; zresztą zazwyczaj jej wewnętrzny zegar biologiczny nie umiał przestawić się na tę jednostkę chorobową, a mijający czas kontrolowany był wyłącznie przez bezszelestnie zmieniające się cyferki w komórce i okazywał się być krótszy, niż jej się wydawało. W pobliżu nie znajdował się żaden element do podparcia, pozostało jej tylko masowanie czoła i nadzieja, że równie szybko jak pojawił się ból, tak szybko zniknie. Próba wzięcia głębokiego oddechu złamała ją wpół i przypadkowo oparła się o kamienny, mokry murek. Powoli na nim siadając, Ava poczuła suchość w gardle i wciąż nie mogła się wyprostować. W głowie myśli pojawiały się z prędkością światła, bez klarownej odpowiedzi, czy czekać, czy do kogoś dzwonić, nie miała siły na wpisywanie pytania w wyszukiwarkę internetową. Wdech Ava, wdech. Krople deszczu dostawały się za kołnierz płaszcza, ale nie robiło to już jej ż a d n e j różnicy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wpierw pomyślał, że powinien był rozpoznać te błahe, niewyraźne objawy – nagła dezorientacja, skrócony oddech, niespodziewana słabość, która, niby pierwsza iskra pożaru, pojawiała się w potylicy, by później spłynąć na całe ciało, wniknąć w zagłębia narządów, docierając aż po same palce kończyn drżących z pozoru przeciętnie, zrozumiale, biorąc pod uwagę wciąż uderzające o chodnik krople deszczu oraz chłód jesiennego wiatru, który co i raz szastał silniejszym powiewem po zaczerwienionej twarzy. Znał te uczucia, przyznał się do nich kiedyś przed Flynnem i tylko przed nim, mimo to, ilekroć się pojawiały, ignorował je z animalistycznym zawzięciem, determinacją dziecka, które wstydzi się wszystkiego, co mogłoby odróżnić je od rówieśników lub postawić w złym świetle przed ojcem, który i tak rugał go i beształ wobec najmniejszych nawet przejawów słabości – zniewieszczenia, jak sam to nazywał.
Uriah był jednak – jak po stokroć dotąd mu wypominano, mimo że wciąż nie potrafił przyznać się do tego przed samym sobą – do rdzenia przesiąknięty niezrozumiałą, zinternalizowaną arogancją, która nie pozwalała mu dostrzegać żadnych problemów poza swoimi własnymi, a i te spychał niekiedy na umysłowe pobocze, jak gdyby w nadziei, że znikną dzięki temu na zawsze, że niekarmione uwagą zdechną z głodu, z przetrąconym kręgosłupem wylądują w ciemnym i mokrym rowie, z daleka od jego świadomości. To, co było jego zdaniem drogą najmniejszego oporu, było jednak w istocie metodą o tyle szkodliwą, o ile zwyczajnie głupią, wszystkie zamiecione pod dywan problemy wychodziły bowiem na jaw w chwilach najmniej ku temu odpowiednich. Całe życie unikał nieprzyjemnych tematów – parszywego dzieciństwa na obrzeżach miasta, matki dogorywającej w domu opieki, skutków uzależnienia, rozproszonego po kraju rodzeństwa, samotności, cierpienia i smutku, a robił to z takim uporem i godną politowania zapamiętałością, że ilekroć którykolwiek z tych wstydliwych i chmurnych aspektów jego życia wychylał swoją głowę z pandorowej puszki jego serca, emocje z nim związane uderzały go gwałtownie i bez ostrzeżenia. Czuł się wobec nich nie tylko skrępowany, ale także pochwycony w pułapkę – metalowe wnyki zaciskające się boleśnie wokół jego gardła.
Gdy refleksja dotycząca własnej nieuwagi przemknęła już zwinnie na wskroś jego umysłu, w jej miejscu pojawiło się opozycyjne spostrzeżenie – silniejsze, bo stawiające go w dobrym świetle, znajdujące błahe wytłumaczenie dla złych skłonności jego charakteru. Nie był kobiecie nic winien, jakkolwiek poufała wydawała mu się z początku jej twarz, w gruncie rzeczy nie znał jej zupełnie, nie wiedział kim była, nie miał wobec niej żadnych powinności. Mimo to, gdy przystanęła zaledwie kilka kroków do miejsca, w którym pozostawiła go przed chwilą z komentarzem co najmniej spodziewanym, Uriah wzdrygnął się mimowolnie, bezwstydnie przenosząc wzrok z leżących w futerale skrzypiec na jej znieruchomiałe plecy, zupełnie jakby obawiał się, że zaraz odwróci się i wymierzy w jego kierunku palec nowych, zdecydowanie bardziej poważnych oskarżeń – nic takiego się jednak nie wydarzyło. Nieznajoma wydała z siebie tylko cichy świst urywanego oddechu, po czym usiadła chwiejnie na pobliskim murku, niespełna kilka metrów od niego.
To chyba nie opóźniona reakcja na piękno mojej muzyki, co? – odparł głupio i trochę niezręcznie, przekręcając się tak, by siedzieć naprzeciwko niej po linii prostej, gdy jednak kobieta zwlekała z odpowiedzią, skrzywił się nieznacznie, marszcząc czoło w cierpkim wyrazie zaniepokojenia. – Wszystko w porządku? – jego głos, dotychczas butny i arogancki, nabrał spokojniejszego tonu, wprawdzie nieszczególnie podnoszącego na duchu, lecz wybrzmiewającego wśród kropel wciąż dudniącego deszczu z wyczuwalnym zaniepokojeniem, obawą nie wynikającą co prawda bezpośrednio z nagłego pogorszenia stanu zdrowia Avy, a z własnych, fatalistycznie powracających teraz do umysłu doświadczeń, wciąż stanowiącą jednak wątłe oparcie wobec piorunującego chaosu świata wokół.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na chwilę ostre światła z reflektorów aut i ulicznych lamp zlały się w jaskrawe paski, wibrujące w nieczytelnej palecie plam. Chłód przestał napływać z zewnątrz, a nagle zdawał się wydobywać z okolic żołądka, ściśniętego na granicy bólu, jeszcze bardziej kurcząc płuca i uniemożliwiając wyprostowaną pozycję. Ava tkwiła w bezruchu, zgięta wpół, z coraz bardziej przemoczonym płaszczem, z niewyczuwalną pustką w głowie. Stan, który mógł trwać raptem kilka sekund, wydawał się w bezdechu dłużyć niemiłosiernie i każdą cząstkę wewnętrznej energii, której i tak nie było zbyt wiele, starała się przekierować w stronę oddechu. Było to dla niej uczucie zupełnie nieznane, nawet nienazwane (nie była w sprawach medycznych najbardziej zorientowana ani nie do końca ufała pseudo poradom z internetu) i chociaż wcześniej miała kilka chwil, które wydawały się łamać ją wpół, to nigdy w takiej skali jak teraz. Jeśli przyjdzie pora na pogłębioną refleksję dlaczego akurat tutaj i w tej chwili (być może), to dopiero, gdy atak stanie się mglistym wspomnieniem.
Pytania grajka nie przebijały się niewidoczną, ale niemniej bolesną bańkę, w której bezsilnie tkwiła, Newt, Newt, myślała w przebłyskach świadomości, wstrząśniętych i niezmieszanych z sporą dozą strachu, że to samo nie przejdzie. Była przyzwyczajona do samodzielnego rozwiązywania problemów, nie była najlepsza w proszeniu o pomoc czy szukania wsparcia (to był duży błąd, Ava dopiero miała się tego dowiedzieć, jeśli spotka ją rzadkie, nagłe olśnienie) i teraz sama chciała sprowokować, nieco zbyt na siłę, odzyskanie oddechu, klarownego ciągu myśli i kontroli nad własnym, funkcjonującym według nieco zbyt rozhuśtanego zegara biologicznego, ciałem. Mroczki pod zamkniętymi powiekami przypominały dzikie kształty z fowistycznych obrazów, dźwięki z otoczenia wydawały się być iluzorycznie zbyt krzykliwe i wysokie, a przeszywający klatkę piersiową chłód zbyt dogłębny. Skrzyżowała, wciąż nienaturalnie zgięta, dłonie, przyciskając je do żeber, starając się jednocześnie zapanować nad oszołomioną reakcją własnego organizmu. Wdech, wdech, spróbuj jeszcze raz, wdech, zagraj to jeszcze raz, Ava. Jak kolejną sonatę, wystukiwaną najpierw nerwowo palcami na pudle skrzypiec, zanim wzięła do ręki smyczek, żeby subtelnie prowadzić taniec z mocno naciągniętymi strunami — taką strategię starała się przyjąć w tym chocholim tańcu sama ze sobą. Powolnie i dość niechętnie, wydawało się, że działa, efekt nie był natychmiastowy, ale wreszcie mogła otworzyć oczy i zacząć próbować wydłużyć oddech. Był to mozolny proces, w którym mimowolnie ignorowała nie tylko deszcz, przybierający na sile, a także aroganckiego młodzieńca o wątpliwych zdolnościach muzycznych (Ava nie miała aktualnie głowy do takich ocen, a ponadto inne elementy tego wieczoru zapadną jej być może bardziej w pamięć). Wreszcie udało się wziąć znaczący, niemal pełen oddech, który powolnie wypuściła z organizmu przez usta ułożone w tulejkę. Włosy posklejane od wody luźno obejmowały jej zgrzaną twarz, otchłań wydawała się ją opuścić, oby definitywnie (na dziś).
— Jest okej. — odpowiedziała z dużym opóźnieniem, najpewniej bardziej przekonując siebie samą niż Uriaha, zachrypniętym głosem (zaschło jej w gardle, o ironio, mimo wszech otaczającej ulewnej wilgotności). Wzięła głęboki oddech, bardzo powoli, przybierając wyprostowaną pozycję na mokrym, kamiennym murku. Odwróciła głowę w stronę pobliskiej, jasno żarzącej się latarni, a potem w stronę grajka, bez słowa patrząc mu zmęczonym (nieco mętnym?) wzrokiem prosto w oczy. — To pewnie była opóźniona reakcja na wiele rzeczy. — zamyśliła się, wciąż odzyskując przytomność ciała i umysłu, nie lubiła, gdy jej ciało buntowało się jej planom i oczekiwaniom, gdy odpływał z niej cały, tak starannie skompletowany każdego dnia, spokój.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Długo i mozolnie poświęcał nieznośne resztki swojej siły woli, ażeby całe życie zachować ustawiczny spokój, tę rzadko spotykaną, pozbawioną skrupułów beztroskę, stanowiącą znakomity kamuflaż dla rosnącej w sercu apatii, biernej obojętności, która kiełkowała w jego piersi, stanowiąc pierwszy i niezastąpiony mechanizm obronny, tarczę, która pozwalała mu siedzieć w bezruchu na twardym łóżku w rodzinnym domu podczas gdy zza drzwi dobiegały krzyki matki i przerażające odgłosy tłuczonych talerzy, tarczę, która wspierała go ilekroć rzeczywistość okazywała się zbyt bolesna i obezwładniająca, zbyt przesycona strachem i całkowitym bezsensem. Hołubił w sercu tę nieznośną zdolność do odcięcia się od świata, umiejętność, która z czasem, w oczach innych ludzi, lecz wreszcie także w jego własnych, z obślizgłego kokonu trwogi przeobraziła się w zuchwałość i arogancję, głęboko zakotwiczony w duszy egoizm, nakazujący zajmować głowę jedynie własnymi problemami, skupiać się na rzeczach przyziemnych, materialnych, pozornie zupełnie nieistotnych. Niekiedy, gdy pozostałe, rozdzierające trzewia uczucia były jednak zbyt silne, gdy presja była zbyt wielka, a świat wokół zbyt wyjałowiony z nadziei, tamta dawna, dziecięca obawa, niby ostrożne zwierzę, wychylała swój kudłaty łeb z ciemnego dna jego piersi, by następnie, wypoczęta i obrośnięta w siłę, styranizować wszystko inne. Wydostawała się, jak dożywotni więzień, na światło dzienne, szarpiąc i dręcząc jego ciało, które, tak nieprzyzwyczajone do podobnej, pozbawionej genezy trwogi, drętwiało i słabło, niespodziewanie uświadomione o własnej śmiertelności i niemocy.
Kiedy patrzył na nieznajomą, odczuwał poniekąd, że ona czuje coś podobnego, zaraz odpychał jednak własne myśli od tego porównania, czując, że jego wewnętrzny głos – ten sam, który z taką wytrwałością wyrobił w nim gniew zaciśniętej, ojcowskiej pięści – cofa się w myślach, krzywi swoją bezosobową twarz w obawie i obrzydzeniu. Nie byli do siebie podobni, nie był równie słaby i bezbronny, nie pozwoliłby, by ktokolwiek przyłapał go publicznie na podobnym zniewieszczeniu – przynajmniej tego był pewien.
Aha. – odparł sucho i trochę bezmyślnie, gdy kobieta odetchnęła wreszcie głębiej, podnosząc głowę i prostując ciało, którego pierś, choć wciąż falowała jeszcze nerwowo, napełniła się świeżym, rześkim powietrzem deszczowego popołudnia. – Często ci się to zdarza? – wypalił zaraz, nim zdążył zatrzymać te słowa za ciasną fasadą zaciśniętych zębów, w jego głosie natomiast, zamiast niepokoju czy ciekawości, wybrzmiała szczera obawa, wątła świadomość, która nieumyślnie przedarła się do rzeczywistości – że przydarzały mu się przecież podobne ataki, że ilekroć obce, kościste palce zaciskały się nikczemnie na jego piersi, ilekroć powietrze, jak gdyby za sprawą głębokiego wydechu, uciekało w popłochu z jego płuc, ilekroć ciało paraliżowane było strachem pozbawionym końca oraz początku, zamierał w bezruchu, niezdolny odnaleźć przyczyny ani rozwiązania, jednocześnie niezdolny jednak także, by przyznać, że miewał podobne problemy, że koła zębate w jego wnętrzu zaczynały stopniowo rdzewieć i trzeszczeć, zacinać się i zwalniać, że kiedyś w końcu będą musiały zatrzymać się całkowicie.
Zaoferowałbym ci herbatę, ale zdaje się, że nawet na to dziś nie zarobiłem. – odparł w końcu, siląc się na żart, który mignął chwilowo na jego licu, niby cień cierpkiego uśmiechu, gdy wzrok z bladej twarzy kobiety przeniósł się z powrotem na uchylony futerał, gdzie, na ciemnym materiale wnętrza, leżało zaledwie kilka srebrnych monet.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli miałaby jakiś wybór, to też wolałaby przeżyć (oby) to odcięcie tlenu w zaciszu własnego mieszkania, podczas gdy w centrum dodatkowym faktorem był stres związany z brakiem emocjonalnego intymności. Uriah był w tej wygodnej pozycji, z której mógł uprawiać bezpieczne uprawianiem teorii i tworzenie wskazówek, gdzie najlepiej jest ulegać atakowi paniki, Ava tego komfortu nie miała. Nie umiała też tego w żaden sposób sobie wytłumaczyć i zrozumieć, znaleźć jakichkolwiek ram dla tego kryzysu. Długo wydawało jej się, że w życiu nie ma żadnych większych problemów, wszystko, mimo koniecznego wysiłku, idzie w miarę gładko. Okazuje się, że była w błędzie, a narastające od kilku tygodni napięcie znajdowało nieprzyjemny finał w zbuntowanym ciele. Być może ta cała interakcja z ulicznym grajkiem była zbędna, wywołała przecież to wzburzenie (niepotrzebne, krępujące, niezrozumiałe). Nie szukała współczucia, opieki, pomocy (i do kogo miała dzwonić, do Newta, który w pierwszym wdrukowanym odruchu pojawił się w myślach?), teraz chciała jak najszybciej dotrzeć do domu, w nadziei, że najgorsze już ma za sobą. Być może wytłumaczenie tej aberracji Ava znajdzie dopiero za jakiś czas, a może wcale, w zależności, jak głęboko i w którą szufladę ukryje to doświadczenie.
— Nie wiem, to jest coś nowego. — powoli wstała, długo wspierając się dłońmi o mokry od deszczu murek. Niespiesznie udawało się wydłużać oddech, pierś przyjemnie napełniała się, choć wciąż rozedrgana, świeżym powietrze. Ava poczuła się pewniej, gotowa do dalszego ruchu, ale jeszcze upewniała się, czy utrzymuje bez problemu i bólu pion. Wróciła do siebie, wreszcie, nie wiedziała, ile czasu trwała ta złośliwość losu, wydawało się, że za długo. Jeden głęboki oddech przez nos. Propozycja, nawet nie do spełnienia, herbaty nieco ją skonsternowała, najwidoczniej odzyskiwała również trzeźwość myślenia.
—Dobrze się składa, bo chyba żadne z nas nie piłoby jej z przyjemnością, co? — szczere do bólu, chyba nie nadawali się do silenia na kurtuazje, los po prostu niechcący splątał ich deszczowe popołudnia i gdyby nie nagłe załamanie, Avy już dawno tu nie było. Ach, no i skrzypce, zawsze one, wszędzie. Uriah wcześniej już jasno zakomunikował, że nie interesuje go żadna zapomoga, więc już nie oferowała, że może ona postawić mu herbatę. — Uważaj na skrzypce. — kiwnęła dłonią w stronę instrumentu, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza i odeszła, w nadziei na złapanie taksówki.

/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chociaż do późnych godzin wieczornych zostało jeszcze trochę czasu, to na zewnątrz panowała już mało sprzyjająca popołudniowym spacerom szarówka. Gabi wracała ze służbowego spotkania, które przeciągnęło się zdecydowanie zbyt długo jak na jej aktualny nastrój na jakiekolwiek tego typu rozmowy. Nie narzekała na to jednak zbyt głośno, dopiero po zakończonym spotkaniu pozwalając dać ujście emocjom w postaci głośnego stuku niewielkich obcasów czarnych muszkieterek, którymi wybijała równomierny rytm szybkim tempem. Z dłońmi głęboko wciśniętymi w kieszenie skórzanej, motocyklowej kurtki i spodniami przetartymi czy to na wzór mody, czy to już z powodu wysłużenia może i nie wyglądała jak ktoś, kto jeszcze przed chwilą dobijał targu na pokaźną sumę pieniędzy, to Gabi, jak prawdziwa córeczka tatusia, miała to gdzieś, bo mogła pozwolić sobie na tego typu zachowanie.
Charakterystyczny dźwięk telefonu powiadomił ją o przyjściu wiadomości. Gabi wyjęła na moment jedną dłoń z kieszeni, by na nią odpisać, nie zatrzymując się przy tym. Pech, a może przypadek chciał, że z tego powodu nie zauważyła, jak nagle wpadła na jakąś osobę. Przez to odruchowo zrobiła krok do tyłu.
- Kurwa. - wyrwało jej się, gdy z powrotem schowała telefon do kieszeni. - Uważaj, jak cho... - oczywiście była gotowa całą winę za swoje gapiostwo zrzucić na tę drugą osobę, bo prędzej bez słowa poszłaby dalej niż przeprosiła, tym samym przyznając się to błędu. Urwała jednak zdanie pod koniec, gdy podniosła wzrok i dostrzegła, na kogo wpadła.
Przez chwilę nie potrafiła się odezwać, czując w głowie kompletną pustkę, ze słowami ugrzęźniętymi w gardle. To był pierwszy raz od dłuższego czasu, jeśli nawet nie pierwszy w ogóle, gdy wyszczekana Gabi nie wiedziała, co powiedzieć. Z zaskoczeniem wyraźnie wymalowanym na jej twarzy stanowiło to niespotykane połączenie.
- Nie wierzę. - odezwała się w końcu, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że wpadła na jednego ze swoich ulubionych aktorów. I przeklęła w jego obecności. I chciała go upomnieć. Niezbyt pozytywne pierwsze wrażenie, mogła z całą pewnością powiedzieć, że wręcz beznadziejne. - O. Mój. Boże. Raphael Boski Barnett. - poczuła, jak jej kolana robią się miękkie, a policzki stają się nieprzyjemnie gorące. I na nic zdawało się próby przekonania samej siebie w głowie, żeby zachowywała się na swój wiek, a nie jak jakaś nastolatka, widząca na żywo swojego idola. To było jednak o wiele silniejsze od niej i niewiele mogła na to poradzić. - Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie? - spytała, starając się powstrzymywać zdradliwe drżenie głosu i zachowując się tak, jak gdyby nic się nie stało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubił spędzać wolny czas na spacerach czy na popołudniowych przebieżkach po okolicy, wprawdzie dopiero niedawno zaczął o siebie dbać na tyle, żeby zacząć także wieczorem biegać po okolicy. Miał dzisiaj o dziwo dobry humor, słuchawki w uszach bo ostatnimi czasy także zaczął słuchać muzyki zwłaszcza klasycznej. Nie było to oczywiście związane z poznanym ostatnio mężczyzną w restauracji.. ani trochę, ale przecież sam siebie nie będzie oszukiwał, że ten mężczyzna zrobił na nim pewne wrażenie. Nie do końca był tego świadomy i nawet gdy jego myśli uciekały w jego kierunku to starał się je opanować. Biegł przed siebie i wyciągnął telefon z zamiarem przełączenia piosenki gdy poczuł jak coś a raczej ktoś wpada prosto na niego, już nawet otworzył usta i chciał przeprosić, ale zatrzymał spojrzenie na twarzy kobiety. Okulary przeciwsłoneczne, które mężczyzna miał na nosie zsunęły się ukazując jego twarz. Przywykł do tego, żeby ukrywać swoje oczy czy czasami nawet twarz ubierając czapkę z daszkiem i trzymając głowę nisko. Nigdy nie lubił kiedy ktoś widział w nim tylko i wyłącznie aktora, osobę z ekranu telewizora, który grał pewną rolę którą musiał zagrać bo przecież była taka jego praca.
Nigdy też nie sądził, że w Seattle spotka jakąkolwiek swoją fankę. Na moment odjęło mu nawet mowy, tylko wpatrywał się w nią nie wiedząc jak ma zareagować. Spotykał wielu fanów, ale w Los Angeles w mieście gdzie mieszkał połowę swojego życia i gdzie kręcił większość swoich filmów, nie sądził że w Seattle znajdzie się ktoś kto będzie w stanie go kojarzyć. Jeszcze to określenie boski, które w żaden sposób do niego nie pasowało. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, raczej drgnął mu tylko kącik ust kiedy z zaciekawieniem przekrzywił głowę na bok wyciągając słuchawki z uszu i chowając je do kieszeni bluzy, tak samo jak swój telefon.
- Wystarczy tylko Raphael - rzucił w kierunku kobiety siląc się na spokojny ton, przecież wobec swojej fanki powinien być wyrozumiały czyż nie? Próbował jak zawsze zrobić dobrą minę do złej gry, zadając sobie w duchu pytanie czym tak naprawdę sobie na to wszystko zasłużył. Nie mógł jednak narzekać bo z drugiej strony takie życie było dość satysfakcjonujące, zwłaszcza gdy patrzył prosto na twarz widocznie zażenowanej jego widokiem kobiety, lubił kiedy te tak na niego reagowały i miał zamiar to wykorzystać. Zmarszczył delikatnie czoło spoglądając na siebie, a raczej na swoje dresy w które był ubrany, zdecydowanie niezbyt wyjściowe wdzianko a tym bardziej do zdjęć ale wzruszył tylko ramionami.
- Jasne, ale jak dasz się zaprosić na kawę - rzucił w jej stronę, przeczesując palcami włosy tak, żeby wyglądać w miarę normalnie i przybliżył się do niej patrząc na nią wyczekująco, w końcu to ona chciała zdjęcie więc powinna w tym momencie wyciągnąć telefon i je po prostu zrobić. Miał tylko nadzieję, że jego propozycja kawy nie zostanie tak po prostu odrzucona, miał akurat ochotę na wypicie takiej dobrej..

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z każdą chwilą czuła się coraz bardziej głupio, na różne sposoby. Przynajmniej tyle, że Raphael nie zwrócił uwagi, albo po prostu był zbyt uprzejmy, by skomentować jej mało grzeczne zachowanie, dlatego starała się puścić samo wpadnięcie na niego w niepamięć. Jednak mogłaby przysiąc, że zaczyna się rumienić, co było dla niej wręcz absurdalne - uważała siebie za zbyt dorosłą na podobne reakcje. Nie potrafiła w inny sposób wytłumaczyć poczucia gorąca, które zapewne zmieniało kolor jej policzków na zdradliwy róż. Na upartego, mogłaby się wytłumaczyć niższą temperaturą, ale doskonale wiedziała, że byłoby to zwykłe kłamstwo.
Jakby wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, na kogo przyszło jej wpaść, to teraz skutecznie by się ich pozbyła. Naprawdę ciężko było uwierzyć jej w to wszystko, a gdyby ktoś nawet te pięć minut temu by powiedział, że zaraz spotka Raphaela, to zapewne by go po prostu wyśmiała. Ale to wszystko działo się naprawdę, a stojący obok niej mężczyzna był jak najbardziej realny.
- Jasne. Tylko Raphael. - dodała i nerwowo się przy tym zaśmiała, przestając ufać swoim reakcjom. Kolejna fala wstydu przyszła, gdy uświadomiła sobie, że naprawdę na głos określiła go boskim. To miało zostać tylko i wyłącznie w jej głowie. Gabi jednak nie od dziś miała z tym problem, zdarzało jej się najpierw coś powiedzieć, a później ewentualnie się nad tym zastanowić, w szczególności, gdy kierowały nią emocje.
Poziom zaskoczenia wzrósł jeszcze bardziej po kolejnych słowach mężczyzny. Wpatrywała się w aktora nic nie rozumiejącym wzrokiem, mając wrażenie, że tym razem naprawdę się przesłyszała. W końcu to, że Raphael chciał zaprosić ją na kawę, wydawało się być całkowicie niemożliwe. Odrealnione. Istniało na to praktycznie zerowe prawdopodobieństwo. W końcu była tylko jedną z wielu fanek, które poznały go na ulicy spod okularów przeciwsłonecznych i czapki.
- Co? - spytała w pierwszej chwili, zapewne nie brzmiąc całkiem inteligentnie. To wszystko musiało jednak do niej dojść, miała chyba za dużo wrażeń jak na jedną chwilę. - Znaczy tak, oczywiście, że tak. - dodała szybko na jednym wydechu, praktycznie od razu, gdy była tylko w stanie coś więcej powiedzieć. Nie chciała, żeby Raphael w tym czasie się rozmyślił. Odrzucenie takiej propozycji było czymś, nad czym ani przez moment się nie zastanawiała. Nawet jeśli miałaby już plany na najbliższy czas, to jednak taka sytuacja, jak teraz, nie zdarzała się zbyt często, więc wszystko inne z automatu stawało się dla niej mniej ważne.
Zaraz też wyciągnęła telefon i zbliżyła się do mężczyzny, żeby zrobić sobie z nim selfie. Może nawet znalazła się bliżej niego niż potrzebne było to do zdjęcia, ale nie byłaby sobą, gdyby nie skorzystała z tej okazji. Drugiej takiej mogła już nigdy nie mieć.
- Jestem twoją największą fanką. - powtarzanie sobie w głowie, żeby przestała zachowywać się jak jakaś nastolatka najwidoczniej nie zdawało egzaminu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był przecież złym człowiekiem, a z drugiej strony Raphael nie lubił być poprawiany jeśli zrobił coś źle czy jak się źle zachował więc nie poprawiał innych i rzadko na takie rzeczy tak naprawdę zwracał uwagę. Starał się być wyrozumiały dla każdego człowieka, nawet gdy wewnętrznie go skręcało to jak zawsze wyuczony robił dobrą minę do złej gry. Tak już miał we krwi. Tak więc obdarzył ją tylko delikatnym uśmiechem starając się być bardzo wyrozumiały, w końcu spotkał swoją fankę jak powiedziała więc.. musiał sprawiać jakiekolwiek pozory. Kawa była tylko i wyłącznie dodatkiem, czasami lubił spotykać się ze swoimi fanami a zwłaszcza gdy była to piękna kobieta, bo nie ukrywajmy ale Barnett był facetem i miał oczy, to nic że ostatnio jego myśli często uciekały w kierunku pewnego mężczyzny.. Pokiwał delikatnie głową kiedy ta powtórzyła jego imię, chociaż nie ukrywał że to określenie boski mu się podobało, nawet gdy zapewne się jej tak po prostu wymsknęło. Nie sądził, że było to przemyślane bo jakby nie patrząc ludzie nie mówią swoim idolom takich rzeczy, raczej starają się zachowywać normalnie, niewinnie ale bywa i tak, że mówią to co ślina na język przyniesie, tak właśnie jest najczęściej w tym wszystkim. Nie panują nad swoimi emocjami gdy mają przed sobą osobę, którą podziwiają na ekranie telewizora. Kobieta akurat była w tym wszystkim na tyle urocza, że ten nie mógł oderwać od niej spojrzenia i instynktownie zaprosił ją na kawę zanim zdążył się ugryźć w język, pytanie tylko czy coś korzystnego z tego wyniknie czy ucieknie z krzykiem?
Zaśmiał się delikatnie na jej zdezorientowanie uraczając ją jednym ze swoim uśmiechów zarezerwowanych tylko i wyłącznie na takie a nie inne sytuacje. Była ona dosyć komiczna, więc postanowił po prostu zaryzykować. - A już się obawiałem, że odmówisz - rzucił w jej kierunku przechodząc na Ty, mimo że tak naprawdę jeszcze nawet nie poznał jej imienia, będą mieli czas do nadrobienia przy kawie, czyż nie? On sam przysunął się do niej jeśli chodzi o zdjęcie, nawet objął ręką dziewczynę w talii starając się jednak jej w ten sposób nie spłoszyć, raczej jego gest był łagodny. Uśmiechnął się do aparatu i kiedy rozległ się dźwięk cykanej fotki odsunął się od niej delikatnie.
- Mogę poznać imię mojej największej fanki? - uniósł brew do góry, zatrzymując ciemne oczy na jej twarzy. Może i zachowywała się jak jakaś nastolatka, a zdecydowanie nie wyglądała na taki wiek ale z drugiej strony było w niej coś uroczego co spowodowało, że ten postanowił nadzwyczaj w świecie być miły. Chociaż ten jeden raz. Rozmowa z fanami ograniczała się raczej do zdjęcia, ewentualnie autografu i Raphael starał się im znikać z oczu zanim nie zaczną się niekomfortowe pytania, teraz nie był jednak w Los Angeles więc mógł sobie pozwolić na więcej spoufalania, to nic że jego manager będzie niezadowolony z tego faktu i to cholernie. Barnett powinien przecież udawać niedostępnego, wszystkie laski na to lecą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wcześniej nie podejrzewałaby siebie ani trochę o takie zachowanie. Może i nigdy wcześniej nie zastanawiałaby się, co by zrobiła, gdyby spotkała na ulicy swojego ulubionego aktora, ponieważ dla niej był to na tyle nieprawdopodobny scenariusz, że nie brała go pod uwagę. Jeśli jednak miałaby wcześniej się określić, to podejrzewałaby, że zachowałaby się raczej spokojnie - poprosiłaby o zdjęcie, autograf i może spytałaby o możliwość przytulenia, co by nie naruszać przestrzeni osobistej, bo niektórym zdarzało się zapominać, że sławne osoby też coś takiego posiadały. Zdecydowanie nie spodziewałaby się o reakcję taką, jak teraz, o czerwienienie się policzków, miękkie kolana i rozchodzące się po ciele ciepło, które nie miało nic wspólnego z klimakterium. Szczególnie, że na co dzień daleko jej było to tego typu reakcji, a ostatni raz określaną ją jako uroczą, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Nie mogła nic poradzić na to, że przy Raphaelu po prostu głupiała i robiła coś, co nieszczególnie do niej pasowało.
Gdy uśmiechnął się do niej w ten sposób, Gabi miała wrażenie, że jej to wszystko się po prostu śni. Dla niego było to tylko pewnie kolejne spotkanie z fanką, jakich wcześniej miał setki, jeśli nawet nie tysiące; dla niej natomiast - coś, co z całą pewnością zapamięta już do końca życia z ambiwalentnym podejściem, przywołując na twarz zakłopotany uśmiech za każdym razem, gdy przypomni sobie, w jak niedojrzały sposób się zachowywała. Teraz jednak było to dla niej nieistotne, najważniejsza była ta chwila, ta, w której Raphael zaprosił ją na kawę.
- Jakbym miała tobie odmówić? - odezwała się, również przechodząc na ty, z nieco onieśmielonym uśmiechem. Nawet, jakby gdzieś się spieszyła, to w porównaniu ze spędzeniem czasu z aktorem inne plany nagle przestałyby być dla niej aż tak bardzo istotne. Była nawet zaskoczona, że Raphael myślał, że mogłaby mu odmówić, taka opcja nawet nie przyszła jej do głowy. Oba na pewno będą stanowić pamiątkę i chociaż po objęciu nie będzie nawet śladu, to samo to uczucie oraz chwilę Gabi na pewno zapamięta.
Gdy położył rękę na jej talii, przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a kobieta odruchowo przybliżyła się do niego bardziej. W sumie to nie wiedziała, co teraz było dla niej ważniejsze - ten gest, czy samo zdjęcie.
- Gabriella, ale mówią mi Gabi. - nie miała problemu z pełną wersją swojego imienia, ale z reguły przeznaczała je na bardziej formalne spotkania. W innych sytuacjach wolała przedstawiać się pseudonimem. I chociaż dalej nie mogła pozbyć się lekkiego uśmiechu i zaczerwienionych policzków, to zaczęła czuć się nieco bardziej swobodnie niż na samym początku ich spotkania. Nietrudno było jej dostrzec, że Raphael wydawał się być normalny, nie zachowywał się arogancko i z wyższością, na co mógł sobie pozwolić. Wręcz przeciwnie, był naprawdę miły, co tylko sprawiało, że stawała się jego fanką jeszcze bardziej. - W pobliżu jest kawiarnia, całkiem niedaleko stąd.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”