WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Josephine Alderidge wzięła najdłuższe wolne w swojej zawodowej karierze… Nie przywykła do tego. Nie służyło jej to. Nie potrafiła funkcjonować bez pracy. Służyła prawie całe swoje dorosłe życie, więc gdy miała za dużo wolnego czasu – świrowała. Zwłaszcza, gdy Hirsch wykrzyczał jej w twarz wszystko, co o niej sądził. Wiedziała, że miał racje, ale była zbyt dumna by się do tego przyznać. Była żołnierzem, nie mogła być słaba… a jednak. Nie chciała dawać mu tej satysfakcji, więc po prostu zniknęła z zasięgu jego wzroku. Miał święty spokój. Nawet nie pofatygowała się, żeby go poinformować jak długo jej nie będzie i kiedy można się jej spodziewać na powrót na oddziale. Chyba sama trochę nie wiedziała. Nie była gotowa wracać. Nie wiedziała jak to zrobić, bo nie zamierzała spotykać się ze szpitalnym psychologiem. Nie i już. Była uparta.
Jednocześnie starała się by nie miał racji. Po kolejnej nocy na mieście, po kolejnym urwanym filmie i niezobowiązującej znajomości w jednym z seattlowskich moteli – miała dość. Serdecznie dość. Nie chciała, żeby miał rację. Nie chciała, żeby jej życie tak wyglądała. Bo faktycznie… ile mogła tak pociągnąć?
Musiała wziąć się w garść. Nie chciała, żeby miał rację.
Pieprzony Hirsch..
W końcu wróciła. Postawiła nogę na szpitalnym oddziale ratunkowym i właśnie wykłócała się z ochroną o swoją przepustkę, gdy… zaczęło się. Alarm. Karetki. Chaos. Dokładnie to, na co zawsze wszyscy z nich liczyli – adrenalina. Usłyszała tylko krótkie polecenie od jednego z mijających ją lekarzy „nie stój tak, wiele ofiar, chodź”. Wtedy już nie musiała się przejmować przepustką, psychologiem i całą resztą. Mogła robić to w czym była najlepsza – mogła działać. Była przygotowana i przećwiczona w ekstremalnych warunkach. A przynajmniej tak jej się wydawało.
Nawet nie zdążyła się przebrać. Założyła tylko rękawiczki i znalazła się w centrum wydarzeń, gdy na izbę docierały kolejne nosze z ofiarami w kiepskim stanie. Eksplozja. Przypadkiem usłyszała, gdy dwóch ratowników podejrzewało atak terrorystyczny… ale równie dobrze mógł to być po prostu gaz. Niemniej ofiary z zawalonego budynku, które do nich docierały sprawiły, że przed oczami Alderidge stanęły wszystkie wspomnienia z Afganistanu. Znowu tam wróciła. Znowu nie była w stanie im pomóc.
Zamarła.
Powinna czuć się tu jak ryba w wodzie, powinna pokazać na co ją stać, a w rezultacie… zamarła. Stanęła na środku izby, wszystko działo się jakby obok niej, a ona nie mogła zapanować nad coraz szybciej bijącym jej sercem. Czy tak właśnie wygląda atak paniki?
Alderidge! Alderdige! Usłyszała swoje nazwisko jakby z oddali, ale ten głos ściągnął ją na ziemię. Spojrzała w tamtym kierunku i pierwszy raz od dawna ich spojrzenia się spotkały.
Pieprzony Hirsch.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 33 —
Dzwonił do niej tyle razy, łącząc się wyłącznie z pocztą głosową, że gdyby to był jeszcze czas papierowych bilingów, ktoś poważnie złapałby się za głowę, jak zapakować ten dokument do koperty. Nie odebrała, ani razu. W sumie nie był tym nawet przesadnie zdziwiony. Kilkukrotnie odnajdywał siebie pod drzwiami do jej mieszkania, ale nigdy nie odważył się zapukać. Może tak powinno być? Może skoro dzwonił j a k o jej szef, nie powinien pojawiać się personalnie w miejscu jej zamieszkania. Ale czy właśnie w takim charakterze uparcie naciskał zieloną słuchawkę przy imieniu Posy? Josephine, Josie, P o s y. Nie powinien na nią tak krzyczeć. Miał sobie więcej do zarzucenia, niż chciałby przyznać. Nade wszystko jednak zależało mu przecież na tym, żeby było z nią dobrze. Żeby czuła się dobrze. Żeby przestała się obarczać wyrzutami sumienia za śmierć narzeczonego. Naprawdę uważał też, że potrzebowała pomocy wykraczające poza kompetencje przyjaciela, który mógł wyłącznie wysłuchać. Ale najwyraźniej nie należało wykrzykiwać jej tego w pokoju lekarskim w Swedish Hospital.

Nie posiadając żadnej wiedzy o jej planach na powrót do pracy, nie mógł przypuszczać, że pojawi się w szpitalu w dzień najgorszy z możliwych. Jego pager rozdzwonił się tak intensywnie i nerwowo, że prawie zabił się, zbiegając po schodach z laboratorium, prosto na oddział. W biegu złapał parę rękawiczek i wciągnął je na dłonie. Jednej z pielęgniarek kazał wezwać lekarzy z chirurgii ogólnej. Kilkanaście osób z jednego wybuchu. Podobnież gazu, jak udało mu się ustalić w trakcie krótkiej wymiany zdań z ratownikiem, którego poklepał po ramieniu w ramach pokrzepienia. Stan przywiezionych pacjentów był absolutnie koszmarny. Jednej ze stażystek przydarzyło się omdlenie, a on sam musiałby przyznać, że przełknął ślinę z niepokojem, patrząc na rozległe obrażenia mężczyzny w wieku zapewne zbliżonym do jego własnego. Nie było jednak czasu do stracenia.

Josephine zauważył kątem oka. Wiedział, że tu jest. Nie miał ani chwili na żadne kurtuazje. Potrzebował jej pomocy. Oni wszyscy potrzebowali.
Alderidge! – zawołał, ale jego krzyk pozostawał bez reakcji – Alderidge! JOSEPHINE, Na Boga! – dopiero po założeniu opaski uciskowej na pokiereszowanej nodze pacjenta zdobył sekundę, by na nią spojrzeć. Zamrożoną, przerażoną i zapewne z tętnem przekraczającym jakiekolwiek normy. Kurwa. Kurwa. Kurwa mać. Nie teraz, nie teraz, nie teraz, błagam. Kiedy tylko udaje mu się zapanować nad stanem mężczyzny na noszach, przekazuje go innemu z lekarzy, który szybko zabiera pacjenta w kierunku bloku operacyjnego. Hirsch ściąga rękawiczki, chwyta za parę nowych i podchodzi do Posy.
Josie? Jesteś nam potrzebna, słyszysz? Weź się w garść – tak bardzo chciałby mieć dla niej teraz czas. Tak bardzo chciałby móc ją stąd zabrać. Tak bardzo chciałby móc pozwolić jej na to, by nie musiała tego robić. Ale… W priorytetach pracy lekarza życie tych wszystkich ludzi liczyło się bardziej, niż stan jej głowy. Nawet jeśli pękało mu od tego serce.
Ich spojrzenie krzyżuje się na ułamek sekundy zaledwie, Jacob wciska w jej dłonie rękawiczki i biegnie w kierunku wjazdu dla karetek. Chwilę później ratownicy wjeżdżają z noszami, na których leży młody mężczyzna z licznymi ranami na klatce piersiowej. To on łapie Posy za nadgarstek i zduszonym głosem wyszeptuje, że nie chce umierać.
Ostatnio zmieniony 2021-02-21, 01:07 przez Jacob Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Weź się w garść. Weź się w garść.
Weź się… do cholery… w garść.
Jego głos odbijał się w jej głowie. Ale nie tylko on! Jej własny też się przebijał przez tą mgłę, która na chwilę ją otoczyła. Wiedziała, że musi to zrobić. Musi się właśnie wziąć w garść. Była lekarzem. Lata spędzone na Bliskim Wchodzie sprawiły, że miała blizny, które już zawsze będą dawały o sobie znać, ale mimo wszystko była lekarzem… była chirurgiem urazowym, nie mogła dać się tak łatwo sparaliżować. Wspomnienia nie mogły wziąć góry. Nie mogła tracić panowania nad ciałem, czy głową.
Dzwonienie w uszach powoli ustępowało. Zaczęły do niej wracać dźwięki izby przyjęć, co akurat wcale pomocne nie było, bo panował na niej chaos. Dużo większy niż się można było spodziewać po tego typu placówce. Ale z drugiej strony – takie sytuacje nie zdarzały się wcale tak często. Znowu – to nie był Afganistan.
Otrząsnęła się.
Założyła wciśnięte w jej dłonie rękawiczki i była gotowa do pracy. Kolejnym impulsem były palce zaciskające się na jej nadgarstku. Spojrzała na pacjenta, na mężczyznę na łóżku i znów na moment ją sparaliżowało. W jego twarzy zobaczyła twarz kogoś, kogo widzieć nie powinna, kto nie miał prawa się tu znaleźć. Kogoś, kto z podobnymi obrażeniami zginął wiele miesięcy temu. I drugi raz do tego dopuścić nie zamierzała.
W ciągu ułamka sekundy przeszła na wyższe obroty. Od razu zarządziła, do której sali na sorze mają go przewieźć. Zaczęła wykrzykiwać polecenia do towarzyszącego jej personelu. Leki. Zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej. Zatamowanie krwawienia. Ustabilizowanie pacjenta. Pracowała dokładnie tak, jak pracować powinien lekarz na szpitalnym oddziale ratunkowym. Była jak dobrze naoliwiona maszyna. Tylko w jej spojrzeniu było coś… co mogło zwiastować kłopoty.
Tak bardzo nie chciała dopuścić do tego, żeby mężczyzna zmarł, że gdzieś po drodze straciła zdrowy rozsądek. Gdy odmawiał współpracy, gdy jego organizm mówił – dość – ona się nie poddawała. Ręce jej się trzęsły, głos drżał a w oczach stanęły łzy, ale dalej zaciekle walczyła. Naiwnie. Personel przyglądał jej się podejrzliwie, gdy zlecała kolejne dawki leków, które miały go ustabilizować. Gdy kolejną minutę prowadziła masaż serca. Gdy przerywała tylko na chwilę i wściekała się, gdy na ekranie nie pojawiał się odpowiedni sygnał – Nie umrzesz. Nie dzisiaj. Nie teraz. – mamrotała, zlecając pielęgniarce podanie kolejnej dawki leków, a samej wracając do masażu. Za nic na świecie nie chcąc przyznać, że mężczyzna już… umarł.
Nie wiedziała ile czasu minęło. Nie wiedziała, czy walczyli piętnaście minut czy dwie godziny. Czas stanął w miejscu. I nie wiedziała kiedy za jej plecami zmaterializował się Hirsch, ale gdy poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, nie miała wątpliwości, że to on. Ktoś musiał mu zaraportować…
Niechętnie, ale dała się odciągnąć od pacjenta. Z gigantyczną gulą w gardle przekazała pielęgniarce czas zgonu, a sama właśnie rozpadała się na tysiące małych kawałków.
Znowu go straciła.
I prawdopodobnie gdyby nie to, że Jacob ją trzymał pewnie osunęłaby się na kolana. Ale był. Trzymał ją. I nie chciała, żeby kiedykolwiek puszczał…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy położył rękę na jej ramieniu, wydawało mu się, że będzie musiał się z nią kłócić, żeby odpuściła. Przez chwilę stali w milczeniu, ale szybko zdecydowała się podać czas zgonu. To już ostatni pacjent z tego wypadku. Wszyscy, którym udało się wyjść z tej przypadkowej eksplozji z życiem, znajdowali się już na salach operacyjnych.
Jacob był zmęczony i fizycznie i emocjonalnie, cały jego fartuch pokrywały rozmaite ślady krwi, ale mimo wszystko stał za Posy z pełną dozą niepewności. Nie miał pojęcia, jak zareaguje. Widział ją przecież na początku tego całego koszmaru. Kiedy wydała więc polecenie do zaprotokołowania, a następnie zrobiła kilka kroków wstecz, przyszło mu na myśl, że będzie dobrze. Do momentu, kiedy nie zauważył jej spojrzenia i nie poczuł, jak nawet pod palcami rozsypuje mu się na milion kawałków. Na środku głównego korytarza, na widoku wszystkich, którzy przyglądali się im z pełną lekkiego szoku uwagą.
Podtrzymał ją, objął ramionami drżące ciało i przycisnął ją do siebie, próbując dać jej chociaż chwilową namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Nie wiedział, co mu sprawia większą przykrość – to, jak Posy się czuje czy to, czyje wspomnienie wywołuje w niej aż tak silne emocje.
Josie? Josie słyszysz mnie? – Hirsch opiera dłoń na jej karku, próbując ją uspokoić, ale czuje, że za moment sobie z nią nie poradzi. Że odpuściła tego pacjenta tylko pozornie. Że w chwili, kiedy pielęgniarze będą próbować wywieźć przykryte prześcieradłem ciało z oddziału, Josephine rzuci się za nim w panice. Że w tym drobnym i targanym emocjami ciele skumulowało się więcej siły, niż ta, z którą przyciskał ją do siebie. Że na oczach całego personelu, podczas gdy niektórzy z przejęcia zasłaniali dłonią usta, będzie musiał ją w tej całej histerii odciągać od noszy. Że chociażby fizyczne zapanowanie nad nią będzie prawdziwym wyzwaniem. Że nawet jeśli w końcu obejmie ją od tyłu tak, by zablokować jej ramiona, będzie próbowała wyrwać się mu jak dziecko. I że nie pomogą wszystkie wypowiadane w jej kierunku prośby i słowa.
Posy, błagam! – to nie krzyk, to raczej dramatyczna próba zwrócenia na siebie jej uwagi. Jedna z pielęgniarek pokazuje Hirschowi leki uspokajające, ale ten tylko stanowczo i niemal natychmiast zaprzecza ruchem głowy. Odmawia też interwencji kogokolwiek innego.
Josie? – szepcze gdzieś z tyłu jej głowy, kiedy finalnie stawia ją spłakaną na ziemi. Stoi tuż za nią, za blisko, jeśli chodzi o przełożonego i bardzo powoli rozluźnia uścisk, podnosząc ręce do góry. Chyba wtedy do Aldridge dociera, co się stało. Wszyscy, absolutnie wszyscy, czy ze zwykłej ciekawości, czy z ogromnym współczuciem przyglądają się teraz tej dwójce. Część nie wie na pewno, ale ci, którzy wcześniej zaledwie się domyślali, na pewno teraz mają już potwierdzenie. To nie tylko relacja zawodowa. To nie próba opanowania podwładnej – i zdradza to nie tylko bliskość i zachowanie Hirscha, ale cała jego, pełna emocji mina. Posy odwraca się w jego kierunku zaledwie na chwilę, żeby zaraz zniknąć biegiem w końcu korytarza, niczym zranione i spłoszone zwierzę.
Wracajcie do pracy – Jacob wydaje jeszcze tylko krótkie polecenie, zanim nie pobiegnie za nią, nie złapie za ramię i nie wepchnie do niewielkiego pokoju, który pełni rolę składziku dla pielęgniarek, z półkami pełnymi opatrunków medycznych czy prześcieradeł na zmianę. Mężczyzna podnosi ręce w obronnym geście, nie chce zrobić jej nic złego.
Josephine, ja… – tylko że nie ma pojęcia, co powinien jej powiedzieć. Tak mi przykro? Czy może… Miałem rację?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie była sobą. Od tygodni… może nawet miesięcy. A może nigdy nie była sobą? Już właściwie nie wiedziała jak to jest. A może wręcz przeciwnie? Może gdzieś po drodze postradała zmysły i to właśnie była ona? Przez chwilę wydawało jej się, że było dobrze – zresztą nie tylko jej, wszystkim z jej otoczenia wydawało się, że Josephine Alderidge doskonale sobie radzi. A później znów przyszedł kryzys. Dzisiaj? Sięgnęła dna.
Był to atak paniki, o który nigdy by siebie nie podejrzewała. Gdy wróciły do niej wszystkie te obrazy i wspomnienia, które chciała wymazać ze swojej głowy. Jacob mógł myśleć, że chodziło w tym wszystkim o Marka, ale prawda była taka, że to była zaledwie kropla… tych twarzy było więcej, tych urazów było więcej. Przez pięć lat swojej służby widziała setki wybuchów.
I znów nie miała czym oddychać. Łzy płynęły po jej policzkach, zachłannie próbowała złapać powietrze do płuc i zapanować nad galopującym tętnem. Trzęsła się jak osika na wietrze. A spojrzenia skierowane w jej stronę wcale jej nie pomagały.
Nie uspokoiła się nawet wtedy, gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi pomieszczenia gospodarczego. Chociaż panujące w nim spokój, chłód i ciemność działały kojąco, gdy brunetka weszła głębiej i dalej, próbując się schować za metalowymi regałami. Ciągle jednak drżała, ciągle serce chciało jej wyskoczyć z klatki piersiowej i ciągle stąpała z nogi na nogę. Słyszała głos Jacoba, ale wszystko docierało do niej z pewnym opóźnieniem. Podchodził bliżej, spokojnie ale jednak to robił, a ona nie miała już dokąd uciec, dookoła były regały, a za plecami miała tylko chłodną szpitalną ścianę.
Nerwowo otarła łzy z policzków – Powinnam sobie poradzić… widziałam takie obrażenia setki razy. Potrafię sobie z nimi radzić. Potrafiłam. Wybuchy i zawalone budynki. Przez ponad 5 lat to była moja codzienność, Jake. 5 pieprzonych lat. Byłam dzieciakiem, gdy sobie z tym radziłam. A teraz? Nie wiem, co się ze mną dzieje… spanikowałam. Wpadłam w pieprzoną panikę. Kurwa, Jake. – ciągle nie potrafiła zapanować nad nerwami, chociaż fakt, że próbowała cokolwiek w tym zajściu racjonalizować i tłumaczyć – dobrze o niej świadczył. Wracała na ziemię. Znów potrafiła prawie jasno i logicznie myśleć. Spojrzała na mężczyznę przed nią i bardzo, ale to bardzo mocno starała się zapanować nad płaczem. Nie chciała wyglądać żałośnie. Nie chciała być żałosna. Nie przed nim. O ile mogła zignorować cały szpitalny person tak nie mogła tego samego zrobić z nim.
Pieprzony Hirsch.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jacob kręci przecząco głową. Nie musi mu się tłumaczyć. Naprawdę rozumie. Poza tym nic złego się nie stało. K a ż d y ma prawo do okazania słabości. To nie jest normalny zawód. Doświadczenia lekarza wojskowego nie są codziennością, której doświadcza każdy. To próbował jej ostatnio przekazać, chociaż w wątpliwie wybranej metodzie. Krzyk nigdy nie podziałał jeszcze na nikogo, powinien być mądrzejszy.
Z każdym jej zapewnieniem o tym, że powinna zachować się inaczej, robi krok w jej kierunku. Nie chce jej przestraszyć, widzi, jak się przed nim cofa. Podchodzi nadal z uniesionymi dłońmi, tylko na moment opuszczając je, kiedy ściąga z siebie zakrwawiony fartuch, zostając tylko w granatowym uniformie.
Mówiłem ci to już Josephine. Poradziłaś sobie. Poradziłaś sobie dobrze. To, że ktoś umiera, nie jest naszą winą. Nie zawsze możemy pomóc. To, co powiedziałem ci ostatnio… Nie rozumiem, dlaczego odbierasz to jako atak, skoro próbuję tylko pomóc. Potrzebujesz tej pomocy…. – zaczyna, ale szybko zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest rozmowa na teraz. Widzi jej rozbiegany wzrok i łzy sunące po policzkach i nie chce dokładać już więcej. Powoli, bardzo powoli zbliża ręce do jej twarzy, opiera dłonie na policzkach, a kciukami ściera łzy razem z resztką rozmazanego tuszu do rzęs.
Wszystko jest w porządku. Wszystko jest dobrze. Nic się nie stało – powtarza krótkie zdania w zapętleniu, jak do małego dziecka, próbując przerwać tym samym wylew jej pretensji do samej siebie. Nie ma tu miejsca na dyskusję. Alderidge cała dygocze i jej widok w takim stanie łamie mu serce na kawałki. Chciałby pomóc, gdyby tylko potrafił.
Zamiast tego zawiesza swoje spojrzenie w jej źrenicach i powtarza dokładnie to, co myśli. Jedną z dłoni przesuwa na jej włosy, gładząc ją po głowie dokładnie tak, jak zrobił to wcześniej na SORze. Gdyby tylko mógł ją uspokoić, albo sprawić, żeby poczuła się lepiej. Boi się jednak, że w momencie, w którym przesadzi, Posy odetnie się na dobre.
Odwiozę cię do domu, zgoda? – nie powinna wracać do pracy. Nie powinna wracać do pracy, nie robiąc tego, o co poprosił ją ostatnim razem. Ale to nie rozmowa na teraz. Nie na dziś. Wrócą do niej jeszcze. Na razie trzeba było zatamować ten potok łez wywołanych stresem, a on nie miał pojęcia jak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że miał rację. Wtedy, gdy na nią krzyczał w pokoju lekarskim również miał rację.
Po pierwsze nie mogli uratować wszystkich – byli lekarzami, a nie bogami. Kompleks boga to chyba najgorsze, co mogło spotkać lekarza… i na szczęście na chwilę obecną jej to nie groziło. Przechodziła raczej kryzys wiary w swoje umiejętności i zdolności, chociaż nadal niczego jej nie brakowało. Nadal była jedną z najlepszym rezydentek w tym szpitalu. I ten moment, gdy przejęła dowodzenie i kontrolę nad pacjentem był tego doskonałym przykładem. Gdyby go nie straciła – chociaż tak naprawdę jedną nogą na tamtym świecie był już w momencie pakowania go do karetki – pewnie latałaby teraz gdzieś przy suficie i znów była arogancką zołzą. A nie kłębkiem nerwów.
Po drugie potrzebowała pomocy. Każdy kolejny dzień ją w tym utwierdzał, a dzisiaj… musiała sięgnąć dna by bardzo brutalnie się o tym przekonać i jednocześnie dorosnąć do tej myśli. Potrzebowała pomocy, ale nie potrafiła o nią poprosić. Nie potrafiła się do tego przyznać. Nie umiała i nie chciała okazywać słabości… jakiejkolwiek. Także do tej do mężczyzny, który stał przed nią na wyciągnięcie dłoni.
A po trzecie… była głupią dziewuchą. Była cholernie głupią dziewuchą, której serce nie biło jak szalone już z powodu tych nerwów z izby przyjęć. A na pewno nie tylko z tego powodu. Była jeszcze jego bliskość. Fakt, że dotykał jej twarzy. To, że ich oczy zdążyły się już przyzwyczaić do ciemności, że widziała jak się w nią wpatrywał. Dla odmiany przed oczami stanął jej szereg innych wspomnień. Tych bardziej pozytywnych. Dogryzanie sobie na izbie przyjęć, wspólnie pita kawa na nocnych dyżurach, wyjazd do Nevady, pierwsza wspólnie spędzona noc, później kolejna i następna… malowanie jej samochodu salonu (bo jednak żadne z nich nie jest blacharzem-lakiernikiem), fakt że zaprosił ją na randkę i to, że potrafił ją rozśmieszyć. To, że czuła się w jego towarzystwie dobrze i swobodnie. To, że lubiła spędzać z nim czas. Lubiła jego. I chociaż ostatnim razem wszystkie jego słowa sprawiły jej przykrość i złamały jej serce… to mężczyzna przed nią na pewno nie był jej obojętny. Czuła do niego wszystko to, czego tak bardzo się bała. Uczucia nigdy nie były jej mocną stroną. Ale nie myślała dłużej, jak na głupią dziewuchę przystało zrobiła najgłupszą z możliwych rzeczy – pocałowała go. Przeniosła dłoń na męski kark, jednocześnie trochę mocniej się do niego przysuwając i wcałowała się w niego mocno, zachłannie i właśnie… z uczuciem. Tym, którego nie planowała nigdy mówić na głos.
Czuła jak odpuszcza, jak zamiast odsunąć ją od siebie – robi coś zupełnie odwrotnego. Pogłębia ten pocałunek, przyciąga ją do siebie jeszcze mocniej i obojgu całkowicie puszczają hamulce.
Seks na pocieszenie? Seks bo ci smutno? Seks w miejscu pracy? Każde z tych zagadnień brzmiało tak samo źle i ciągnęło za sobą pasmo… skutków ubocznych. Ale nie mogła – i nie chciała – tego teraz przerwać.
- Jake…potrzebuję cię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

+18

Przez chwilę wpatruje się w nią, ale nie do końca rozumie, co oznacza ten cichy szept, który wymknął się z jej rozchylonych ust po przerwanym pocałunku. Hirsch dotyka dłonią jaj twarzy i ściąga brwi, jakby próbował przeprocesować tę nie do końca werbalną prośbę. Jest do niego przyklejona niemal na całej długości ich ciał. Staje na palcach, trzyma rękę na jego karku i wpatruje się w jego oczy z wyczekiwaniem. Czy… Och. OCH, Posy.
Nie jest przekonany, czy to jest właśnie to, co powinno się teraz zadziać. Czy to dobry pomysł. Czy nie narobi to więcej szkody niż porządku. Waha się przez chwilę. Otwiera usta, żeby coś jej powiedzieć, ale czuje też, jak drżące palce jej dłoni zsuwają się z jego karku i wędrują szybko w okolice jego podbrzusza, a następnie dość znacząco zaczepiają o spodnie od jego uniformu. Scrubsy na gumkę. Naprawdę nie mogło być nic bardziej sexy. Ale… dobrze. Nie potrafiłby jej teraz odmówić. Nie do końca też chciał. Ostatnie tygodnie bez niej były jednymi z najgorszych, jakich miał okazję doświadczyć w życiu. Nie tylko dlatego, że wydarzyło się wokół niego mnóstwo trudnych rzeczy… Ale po prostu niedobór jej towarzystwa, rozmowy, bliskości – dawno nie odczuwał tak boleśnie swoistego b r a k u.
Zależy mi na tobie Josie… – mówi jeszcze, dotykając palcami jej ust. Nie chce, żeby pomyślała sobie, że robi to tylko dlatego, że Posy tego potrzebuje. Zaraz po tym, nie ściągając z niej swojego spojrzenia nawet na chwilę, nawet pomimo tego, że stoją w półmroku i zsuwa z jej ramion sweter. Przesuwa opuszkami po ramionach, gładząc delikatnie skórę. Jest już po dyżurze, musi wypełnić tylko kilka dokumentów, nie musi się nigdzie spieszyć. Prosi ją, żeby podniosła swoje ręce do góry i ściąga z niej koszulkę, chwilę później sprawnie pozbywa się również swojej. Dopiero wtedy zamyka się w swoim uścisku i bardzo delikatnie całuje jej usta. Gładzi ją dłońmi po włosach – na jego policzkach twarz Posy wciąż odciska mokre od łez ślady, dlatego nawet zważywszy na okoliczności, nie chce się z niczym śpieszyć. Pozwala temu pocałunkowi trwać, a rękom bardzo powoli przesunąć się wzdłuż jej pleców, żeby zmierzyć się z zapięciem jej stanika. I, mimo że bardzo się stara to… nie jest w stanie tego zrobić. Uśmiecha się rozbawiony w trakcie pocałunku i wyszeptuje jej usta krótkie – Tego zupełnie się nie spodziewałem… – w akompaniamencie cichego prychnięcia. Zgrabnym ruchem przekręca ją więc tak, by stała przodem do ściany, a on miał łatwiejszy dostęp do jej stanika. Przesuwa ustami po jej plecach, a dłonie, kiedy tylko uparte zapięcie w końcu odpuszcza, wsuwa pod koronkowy materiał na jej piersiach i zaciska je delikatnie, podczas gdy usta całują zagłębienie pomiędzy szyją a ramieniem.
Jacob wydaje z siebie zbyt głośne westchnięcie, jak na realia lokacji w jakiej się znajdują i znów wyszeptuje do jej ucha, tym razem krótkie –Przepraszam.
I tylko ciężko stwierdzić, czy to odniesienie do tego, co zrobił wcześniej, czy zapowiedź tego, że jedna z dłoni dotyka już zapięcia jeansów Alderidge, sprawnie radząc sobie z guzikiem i niemal natychmiast zanurzając się w głąb jej bielizny, podczas gdy całe ciało Hirscha przyciska Posy do zimnej ściany. Tęskniłem. Boże jak ja za tobą tęskniłem. Myśli, których nie ma odwagi wypowiedzieć, wypełniają całą jego głowę, nie ma tam w tej chwili miejsca na cokolwiek innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zależy mu na niej. Zależy…
Na moment aż jej serce stanęło i zapomniała jak się oddycha. Bo to była ta rzecz, której właśnie teraz potrzebowała. Świadomości, że nie jest w tym wszystkim sama, że komuś na niej zależało… w jakimkolwiek sensie. Nie chciała ciągnąć go za język, nie chciała w ogóle nic mówić. O dziwo – bywały momenty, w których Josephine Alderidge nie chciała nic mówić. Ciągle była rozemocjonowana wszystkim, co wydarzyło się na izbie przyjęć, a teraz jeszcze bardziej…
Dużo bardziej.
Kolejne pocałunki składane przez Hirscha na jej skórze powodują kolejne dreszcze. Raz za razem. Oparła czoło o chłodną ścianę, zagryzła wargę i sama walczy ze sobą. Żeby nie zareagować zbyt gwałtowanie, żeby nie zapominać o tym, że są w szpitalu, że nawet jeśli częściowo są ukryci za półkami ze sprzętem medycznym to w każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Walczyła ze sobą nawet z tym by nie zapominać, co ostatnio jej powiedział, wykrzyczał właściwie… jak paskudnie się przez niego poczuła, że ją zranił.
A teraz zdawało się to nie mieć najmniejszego znaczenia.
Mocniej zagryzła wargę, zagłuszając jęk, gdy wsunął dłoń między jej uda. Pomogła mu jednak z jedną rzeczą. Zsunęła z bioder jeansy razem z koronkowym materiałem majtek, mocniej wypychając biodra w jego kierunku. Jednocześnie obróciła twarz tak by móc sięgnąć jego i móc go pocałować, móc złączyć ich usta w pocałunku. Wtedy też odwróciła się w jego stronę, oparła się plecami o ścianę i spojrzała na niego, spojrzała prosto w jego oczy… i przez ułamek sekundy chciała coś powiedzieć. Chciała użyć słów, od których nie było odwrotu, które postawiłyby świat na głowie– Jake, ja… – urwała w ostatniej chwili, pokręciła lekko głową, odganiając od siebie te myśli i robiąc to w czym była najlepsza – nie gadała. Całowała. Coraz gwałtowniej, coraz zachłanniej. Gdy tylko ją podniósł, jednocześnie ciągle przypierając do ściany, momentalnie objęła go udami w pasie. Już nie było odwrotu, magiczna granica została przekroczona, a oni… no cóż, chociaż zapowiadał, że to nigdy się nie stanie – kochali się w szpitalu. Na pocieszenie. Na zapomnienie. W wyrazie tęsknoty i wzajemnej potrzeby. I uczucia, do którego żadne z nich nie chciało się przyznać. Ale czasami nie trzeba było mówić…
Kocham cię. Potrzebuję cię.
Było to wszystko wypisane w spojrzeniu. Dotyku. Szybszym biciu serca, przyspieszonym oddechu i zgłuszonych westchnieniach, które ginęły w kolejnych pocałunkach - Jacob - pieprzony Hirsch.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciepły, szybki oddech i mieszanina cichych i tych zupełnie nie westchnięć. Dotyk, bliskość i skóra przesuwająca po skórze. I jego imię, które wydostało się przypadkiem z ust Posy, wypełniając magazynek przyjemnym dźwiękiem, który wywołuje nieznaczny grymas ust Hirscha. Przedziwny spokój, który daje wrażenie, jakby poza tym pomieszczeniem nie liczyło się absolutnie nic więcej. Tylko oni. Tylko te ciche szepty, tylko te ukradzione chwile.
Jest moment, że Jacob ledwo, pomimo jej niewielkiej wagi i drobnego ciała, ledwo ją utrzymuje. Spinają się jego mięśnie a dłoń wsuwa się pod lędźwie Posy, nie mogą powstrzymać się od niesubtelnego nacisku. Dopiero wtedy mężczyzna odkleja od niej swoje usta i opiera twarz o jej spocony policzek. Nie pozwoli jej jednak jeszcze przez chwilę stanąć na ziemi. Delektuje się tym drżącym ciałem i dotykiem jej piersi na swojej klatce piersiowej.
Oddycha szybko, próbując złapać równowagę absolutnie w każdej materii.
Dopiero teraz dociera do niego też, co właściwie zrobił. Dotyka czołem tego Josephine, korzystając jeszcze z okazji, że ma jej twarz na wysokości swojej.
Zaklinał się, że nigdy nie zrobi już tego w szpitalu. Obiecywał jej, że to nie nastąpi. Zbywał ją, kiedy chciała doprowadzić do tego wcześniej.
Tymczasem stoi naprzeciwko niej półnagi, zaczerwieniony na policzkach, próbujący wyrównać oddech, więc z rozchylonymi ustami i trwa ze spojrzeniem utkwionym w jej źrenicach. I zamiast panikować, ubierać się w pośpiechu, zostawiać ją tu samą… Powoli opuszcza ją na posadzkę, jemu też lekko drżą jeszcze ręce. Podciąga swoje spodnie, ale następnie namierza bieliznę Alderidge w półmroku i pomaga jej się ubrać. Wsuwa z powrotem stanik na jej ramiona i odwraca ją, by go zapiąć. Znów delikatnie całuje przy tym jej ramię.
Nawet kiedy obydwoje stoją już w komplecie ciuchów, które parę chwil wcześniej fruwały po tym niewielkim pomieszczeniu, Jacob wciąż nie czuje się gotowy, żeby ją wypuścić. Wyciera kciukami jej policzki, gdyby miały tam zostać jeszcze resztki makijażu.
Przy okazji też przygląda się jej, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Zaczekasz na mnie? Zostawię dokumenty, zabiorę rzeczy z dyżurki i odwiozę cię do domu, zgoda? – zadaje pytanie trochę niepewnie. Nie chce jej się narzucać, ale z drugiej strony też nie wyobraża sobie, że mógłby ją teraz wypuścić, jak gdyby nigdy nic. Jego dłoń opiera się o policzek, kciuk lekko przesuwa po dolnej wardze ust.
Nie jest przekonany, czy to pora na żarty, ale... Nie może powstrzymać satysfakcji, która wypełnia teraz jego męskie ego.
Jeden-jeden, Josie – mówi w końcu, dotykając w przelocie palcem wskazującym jej nosa. Może i jemu zdarzyło się to już dawno temu, ale tym razem to wszystko Alderidge!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czuła się…
Rozbita.
Z jednej strony dostała to, czego chciała, co było jej próżnym widzimisię od jakiegoś czasu, ale jednocześnie mogło prowadzić do okropnych konsekwencji. Z drugiej strony ciągle była roztrzęsiona. I to nie tylko tym, co właśnie zrobili, ale całym dzisiejszym dniem. Wszystko to dudniło jej w głowie, mieszało się i doprowadzało do tego, że skroń jej boleśnie pulsowała. I wcale nie wyglądała na szczęśliwą. Była raczej… smutna.
Mimo jego żartu! Mimo tego, że na moment faktycznie uniosła kącik ust w lekkim rozbawieniu to i tak dość szybko opadły. Ale doceniała coś innego… ten spokój. To, że właśnie nie wpadł w popłoch, panikę i nie zaczął wykrzykiwać przekleństw na temat tego, co właśnie się stało. Po ich ostatniej awanturze była to miła odmiana. Zaskakująca czułość ze strony mężczyzny sprawiła, że nie potrafiła odmówić. Nie mogła się zmusić do tego, żeby zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku, że przecież przyjechała do pracy autem i autem z niej wróci, że właściwie to przecież powinna wrócić na dyżur i nie potrzebuje opiekunki. Doskonale poradzi sobie sama.
Nieprawda. Nie dzisiaj i nie teraz.
- Poczekam na parkingu. – zapewniła, poprawiła sweter spadający jej z ramion i ruszyła do wyjścia. Zawahała się przy drzwiach. Jednak jeden głębszy oddech i opuściła to bezpieczne miejsce. Szwajcarię jak to kiedyś próbowała nazwać, gdy w żartach próbowała go namówić na seks w miejscu pracy.
Nie oglądając się za siebie, unikając spojrzeć i rozmów kierowała się do wyjścia. Jedynie z dyżurki, gdzie wcześniej walczyła o przepustkę zanim została wezwana na izbę – zabrała swoją torbę. Ochroniarz patrzył na nią podejrzliwie, ale poza krótkim pytaniem „czy wszystko w porządku?” nie ciągnął tematu. Ona też nie miała nastroju na pogaduszki.
Palacza przed szpitalem poprosiła o papierosa, więc gdy Hirsch pojawił się na parkingu właśnie go dopalała. Dopiero trzymając go w dłoni zdała sobie sprawę z tego jak bardzo trzęsły jej się dłonie – teraz nikt nie posądziłby jej o bycie chirurgiem. Ostatnie zaciągnięcie dymu do płuc, rzuciła niedopałek na ziemię, przygniotła go czubkiem buta i… wsiadła do auta. Nawet nie spojrzała przy tym wszystkim na Jacoba. Zajęła miejsce pasażera i wbiła wzrok w szybę – Nie chcę rozmawiać, dobrze? Możemy? – odezwała się, gdy wbijane w nią spojrzenie mężczyzny stało się zbyt… natarczywe.
Przez całą drogę milczała.
- podejrzewam, że nie ma sensu pytać, czy wejdziesz do środka, bo… i tak to zrobisz? – zerknęła na niego, gdy znaleźli się pod drzwiami jej mieszkania i sama nie wiedziała, co powinna teraz czuć. Z jednej strony chciała, żeby został – nie chciała być sama, ale z drugiej… chciała tylko tego by zostać samą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziwi go papieros w ręku Posy, ale nawet tego nie komentuje. Zgodnie z jej życzeniem, poza cichym westchnięciem w ogóle nie pozwala sobie na żaden komentarz w jej kierunku. Parkuje pod jej blokiem i z lekkim ociąganiem się, zmierza parę kroków za nią. Dopiero pytanie, które dziewczyna artykułuje w jego kierunku, pod samymi drzwiami sprawia, że jego brwi lekko unoszą się ku górze w geście zdziwienia.
Czyli mogę w ciebie wejść w miejscu publicznej ochrony zdrowia, a nie mogę wejść do twojego mieszkania? Musisz popracować nad swoim zbiorem zasad Josephine – oznajmia, po czym bezpardonowo mija ją w wejściu. Nawet jeśli nie do końca jest tu mile widzianym gościem. Nie wydaje się jednak specjalnie przejęty średnim zadowoleniem Posy z jego obecności. Hirsch rzuca okiem na pomalowane ściany, stwierdzając, że nie wygląda to nawet najgorzej i że jeśli wyrzucą go kiedyś z roboty, to mógłby pomyśleć nad przebranżowieniem. Nalewa wody do czajnika i po kilku nieudanych próbach znajduje w końcu resztki jakiejś herbaty. Chwilę później podaje kubek Alderidge i przygląda się jej ze spokojem. Wciąż wygląda tak, jakby za moment miała się rozpłakać. Wyjątkowo niecodzienne do zaobserwowania. Jacob delikatnie wsuwa palce w jej włosy i odgarnia je nieco niepewnie. W końcu brunetka trzyma w ręku kubek z wrzątkiem, więc jeden pochopny ruch mógłby grozić poparzeniem pierwszego stopnia. A na dzisiejszy dzień wystarczy już dramatów.
Nie zostaniesz dzisiaj sama. Mogę towarzyszyć ci ja, albo możesz zadzwonić po któregoś z braci, ale… Do póki nie usłyszę, że ktoś tu przyjdzie, nigdzie się nie ruszam – oznajmia.
Wypij herbatę, możesz wziąć potem ciepły prysznic, kąpiel, cokolwiek ci pomoże dla odrobiny dobrego samopoczucia, dobrze? – jest spokojny, a przynajmniej naprawdę się stara. Nie wraca do tego, co wydarzyło się na oddziale. To nie najlepsza pora. Jeszcze nie teraz. Nie pyta też o to, co zaobserwował w tym ciasnym i wypełnionym oddechami szpitalnym magazynku. Nie chce ciągnąć jej za język w żadnej sprawie.
Dasz mi kluczyki do twojego samochodu? Przywiozę go jutro po dyżurze. Wydaje mi się, że twoje zwolnienie jeszcze się przedłuży. O kilka dni. Chociaż do weekendu, dobrze? – ma wrażenie, że stąpa niepewnie po polu minowym. Nie wie w końcu jak Posy zareaguje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był… był bezczelny. Ale miał rację. Więc poza cichym prychnięciem nie odpowiedziała mu w żaden inny sposób, a nie protestowała, gdy się zaprosił do środka. Pracowała nad swoim zbiorem zasad.
Weszła do środka, zarówno torbę jak i skórzaną torbę rzuciła na komodę w przedpokoju, spojrzała na siebie w dużym lustrze i westchnęła, bo… wyglądała źle. Najgorsze, że sweter miał cały w plamach krwi ze szpitala – w końcu w żaden sposób się nie zabezpieczyła zanim nie podjęła się próby uratowania chłopaka z wybuchu. Aż zrobiło jej się niedobrze. Ściągnęła go przez głowę i rzuciła prosto do kosza na śmieci. Nawet nie podejmowała próby ratowania delikatnego materiału. A czy powinna podejmować próbę ratowania własnej niezależności? Wypij, możesz wziąć prysznic, nie możesz zostać sama, daj kluczyki, weź urlop… Ściągnęła mocniej brwi i podniosła wzrok na Jacoba – Muszę wrócić do pracy. Chcę wrócić do pracy. – wreszcie się odezwała. Odstawiła kubek na blat i sam się o niego oparła zaciskając dłonie na brzegu blatu tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Głębszy oddech i kilka sekund, żeby nie powiedzieć nic głupiego – To wszystko wydarzyło się tylko dlatego, że miałam od niej przerwę. Gdy pracowałam, gdy codziennie przychodziłam na dyżur nie dochodziło do momentów, w których emocje brały górę. Jestem lekarzem, Jake… nie mogę się mazać, a później przez następne dni ukrywać się w mieszkaniu. Jutro mam normalnie dyżur. Potrzebuję go. – a on doskonale o tym wiedział. Wszystko zaczęło się pieprzyć, gdy ordynator kazał jej iść do domu odpocząć po wydarzeniach, które miały miejsce pod nieobecność Hirscha. Później? To już równa pochyła. Że reagował na bezczynność, a później nie mogła się na nowo odnaleźć… wejść w rytm i na odpowiednie tory.
- I nie zamierzam dzwonić do żadnego z moich braci, więc… rozgość się. Chociaż nie potrzebuję niani. – a ona sam postanowiła skorzystać z jego „oferty”, bo skoro pozwolił jej iść pod prysznic to zamierzała to zrobić. Wyminęła go, a po chwili zniknęła za drzwiami łazienki.
Potrzebowała długiego, gorącego prysznica. Dla rozluźnienia mięśni i oczyszczenia głowy z ponurych myśli. Z zaparowanej łazienki wyszła parę chwil później, owinięta tylko ręcznikiem przeparadowała przed Jacobem, gdy szła do sypialni, ale nie miał okazji długo nacieszyć tym wzroku.
- Jesteś głodny? – wróciła już w swobodnej koszulce sięgającej jej do połowy uda i lekko spadającej z jednego ramienia. Była u siebie, mogła czuć się swobodnie – Nie mam, co prawda dużego wyboru, ale mogę ci coś zamówić… chińszczyzna? Pizza? Albo… – zajrzała do lodówki – Jajecznica. – zawyrokowała po krótkiej ocenie jej marnej zawartości – Decyduj. Ja nie mam apetytu, ale ty jesteś po długim dyżurze – a ona nie była tak bezduszną suką jak mogło się wydawać. Upiła spory łyk herbaty, która pewnie zdążyła już wystygnąć i pozostając w kuchni, wracając do opierania się o blat – wróciła też do obserwowania Jacoba, który podczas jej nieobecności zajął strategiczne miejsce na kanapie w salonie. Doskonale go z tego miejsca widziała. I widziała, że on też jej się przygląda, równie intensywnie, co ona jemu… - No wyduś to z siebie wreszcie. Co chcesz mi powiedzieć, Jacob. – bo widziała, że coś mu chodziło po głowie, ale gryzł się w język. Teraz nadarzyła się niepowtarzalna okazja by to wreszcie wyrzucił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężkie westchnięcie. Potem krótkie sapnięcie. Potem niepewne poprawienie dłonią poduszki. W końcu, chociaż z ociąganiem Hirsch powoli podnosi się z kanapy i idzie w kierunku Posy. Oczywiście, że ma coś do powiedzenia. Niestety jego opinia i wnioski są zupełnie sprzeczne ze zdaniem kobiety. I nie wie, jak ma jej to przekazać, żeby obyło się bez kolejnej awantury. Nie odzywa się więc, tylko staje naprzeciwko niej w kuchni i obejmuje. Zatapia ją w swoim uścisku, pochylony chowa twarz w zagłębienie jej szyi i tylko zabiera z jej dłoni pudełko jajek, gdyby przypadkiem chciała rozbić je mu na głowie. Odsuwa też kubek z herbatą nieco dalej. Potem jego ręce obejmują ją w talii, ciasno i Jacob podnosi ją tak, by móc posadzić na kuchennym blacie, o który opierała się do tej pory. Dopiero wtedy przestaje przytulać się do niej jak mały chłopiec, odchyla nieco głowę i opiera się czołem o jej czoło. Zaciska usta. Kolejne westchnięcie, nadal bez słów. No dobrze, kto nie ryzykuje…
Moim zdaniem, to wszystko wydarzyło się dlatego, że masz problem, z którym sobie nie radzisz. Posy, ja naprawdę chcę dla ciebie jak najlepiej. Czy mogłabyś mi w to chociaż raz uwierzyć? Nie kochałbym się z tobą w szpitalu, gdyby było inaczej… – specjalnie używa właśnie tego słowa. Powinna wyczuć różnicę. Nie tylko w tonie, w jakim się do niej zwraca w tej kwestii, ale też w zupełnie innym ładunku emocjonalnym tego, co wydarzyło się w zamkniętym magazynku, a tego jak wyglądał ich pierwszy wspólny wyjazd na konferencję. Zmiana. Ta subtelna różnica musiała, chociaż odrobinę, naprowadzić ją na to, co wobec niej czuje Jacob. To nie było takie trudne.
Mogłabyś mnie wysłuchać? Proszę? – pozwala sobie na odrobinę żartobliwe nawiązanie do jej prośby z samochodu, która kazała mu zamknąć usta i przebyć całą podróż do jej mieszkania w milczeniu. – Dobrze. Możesz wrócić do pracy. Jesteś lekarzem, chcesz pracować. Dobrze. Ale emocje nie biorą się z przymusowego urlopu Josephine. I to właśnie emocje są tym, co niszczy człowieka. Widziałem to zbyt wiele razy, żeby móc ci pozwolić nie zadbać o ten temat. O siebie w zasadzie… – czuje, że Alderidge cała się spina, zapewne gotowa zaprzeczyć każdemu jego słowu, ale… Hirsch wie, że ma rację. I nie pozwoli się zbyć, nawet jeśli miałaby się z tego narodzić kolejna awantura. Przez lata pracował z ludźmi, których problemy z samymi sobą zepchnęły w prochy. Narkomani to nie bezdomni bez przeszłości i przyszłości. To prawnicy, lekarze, krawcowe, sprzedawcy, matki, ojcowie, siostry i przyjaciele – wszyscy, którzy nie radzą sobie z funkcjonowaniem w codziennym życiu. Tylko na ostatnim etapie swojego problemu. Odchyla głowę do tyłu, by móc na nią spojrzeć, ale nie rezygnuje z dzielącej ich bliskości. Jego dłonie opierają się na blacie kuchennym, blisko bioder Posy. Po chwili jednak przesuwa jedną rękę na jej kark, kciuk opierając na linii jej szczęki.
Musisz rozmawiać o tym z kimś, kto może ci pomóc. To nie wstyd. To nie oznaka słabości. Proszenie o pomoc nigdy nie jest ujmą Josephine. Rozumiesz? – tym razem nie krzyczy, ale jego głos jest pełen emocji. Ostatnio go zaskoczyła. Napadła na niego, więc opowiedział jej tym samym. Ale zarówno podczas awantury w szpitalu, jak i teraz naprawdę się martwił.
Ja nie mogę cię… Nie mogę pozwolić, żebyś… Po prostu… – to, co chce jej powiedzieć, nie do końca może przejść mu przez gardło. Słowa grzęzną gdzieś i organizm buntuje się, by wypowiedzieć je na głos. Czy tego więc Posy chce, czy nie, ręka która spoczywa na jej karku przysuwa jej twarz do ust Hirscha a ten chwyta się jej warg, jakby to był jakiś ratunek, by jednak nic więcej nie mówić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mógł jej… co? Czego nie mógł? Czego nie chciał?
Z jednej strony każda komórka jej ciała krzyczała, żeby dokończył. Żeby powiedział to na głos. Z drugiej? Panicznie się tego przeraziła. Bo zależało mu. Martwił się o nią. Naprawdę mu zależało. Tylko, co w związku z tym? Co można było z tym zrobić? Ponieważ jej się bardzo brutalnie wydawało, że no…
Nic.
Nie mogli być razem. Nie wiedziała, czy w ogóle potrafiła. Każdy jeden jej związek kończył się wielką katastrofą, a na dodatek Jacob sam miał mnóstwo nierozwiązanych spraw, chociażby tych związanych z żoną. Nie mogła jeszcze bardziej komplikować mu życia. Nie chciała jeszcze bardziej komplikować mu życia.
Jednocześnie nie potrafiła go odepchnąć. Po zaledwie ułamku sekundy, którego potrzebowała by zorientować się, co się dzieje – zachłannie odwzajemniła zainicjowany przez niego pocałunek. Mocniej przesunęła się do krawędzi blatu by jeszcze mocniej do niego przylgnąć, zacisnęła palce na jego koszuli, nie pozwalając mu się odsunąć i jęknęła żałośnie, gdy się od siebie wreszcie odkleili.
Tyle wystarczyło by serce zaczęło bić jej trochę mocniej, a spojrzenie nabrało tego charakterystycznego błysku. Nadal jednak nie była najszczęśliwszą wersją siebie.
- Jacob, ja… – zaczęła, zabierając dłoń z jego torsu i zaciskając kciuk oraz palec wskazujący przy nasadzie nosa, jakby nagle strasznie rozbolała ją głowa. Potrzebowała sekundy lub dwóch, głębszego oddechu i znów mogła na niego spojrzeć – Poradzę sobie. Wrócę do pracy i wszystko wróci do normy. Nie musisz się o mnie martwić, Jake, naprawdę. – dłonią sięgnęła do jego twarzy, zaledwie opuszkami palców przesunęła po jego zarośniętym policzku… cieszyła się, że wrócił do zarostu, było mu w nim do twarzy. Przybliżyła się zresztą tak, że zaraz przesunęła też po nim nosem i lekko musnęła go wargami. Wszystko po to, żeby znaleźć się bliżej i móc prosto w jego ucho wymamrotać – Nie tylko nie musisz. Nie powinieneś tego robić… Nie powinieneś mnie pilnować. Przejmować się. Całować. Kochać się ze mną. – szepnęła i wreszcie się wyprostowała – Pracujemy razem, Hirsch. Jesteś moim szefem. – a na pewno nie zachowywał się jak szef. Zmierzyła go wzrokiem, zatrzymując się na jego niesprawiedliwie przystojnej twarzy – Czyli mogę wrócić bez tych bzdurnych warunków? – nie będzie jej zmuszał do rozmowy z psychologiem, której wcale nie chciała?

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”