WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie rozumie. Wpatruje się w nią z rosnącą irytacją, ale nie próbuje odpowiedzieć atakiem na ten, który właśnie uskutecznia w jego kierunku Josephine. Nie zmniejsza dzielącej ich odległości, zachowując dystans. Co takiego stało się w ciągu tych kilku dni zaledwie, od czasu ich spotkania przy plaży?
Nie mogłem Posy. Naprawdę przepraszam – unosi ręce powoli, w obronnym geście. – Przecież cię uprzedziłem, że mam coś do załatwienia w innym stanie. Byłem poza zasięgiem. Przepraszam, że zawiodłem twoje oczekiwania Josie, ale nie mogłem inaczej – powtarza po raz kolejny i robi krok w jej stronę, ostrożnie, jak w kierunku dzikiego zwierzęcia. Boi się jej reakcji. Nie do końca rozumie przecież tę sytuację. Jest dogłębnie zraniony obserwacją, którą miał okazję poczynić zaledwie kilka chwil temu, ale stara się zdystansować od tego, co zobaczył. Inaczej to byłoby niesprawiedliwe.
Nie oddzwoniłem, ale przyjechałem tu wcześniej specjalnie po to, żeby z tobą porozmawiać… – jest już blisko, ale kiedy dotyka jej ramienia, Alderdige odsuwa się od niego jak oparzona. To przelewa w nim czarę goryczy. Jest furiatem i denerwuje się naprawdę szybko. I nawet, jeśli przez ostatnie chwile udawało mu się trzymać w ryzach to jej zachowanie i w y g l ą d jej skóry naprawdę wyprowadza go z równowagi. Nie pozwala się jej odsunąć. Akcja wywołuje reakcję. Hirsch obejmuje dłonią jej kark, palcami naciskając zasinione miejsca, które ukrywa koszulka. Tak cię wtedy trzymał? Nie wypowiada tego pytania, ale pełne wyrzutu spojrzenie zatrzymuje się na twarzy Posy.
Dlaczego mi nie wierzysz Josie? – wypowiada na głos, ale ma wrażenie, że jego słowa zawisają w dziwnej próżni. Nie docierają ani do brunetki, ani nie są do końca tym pytaniem, które chce jej zadać.
I pieprz się? To z autopsji? To ci pomogło zapomnieć o kilku nieodebranych telefonach? – cedzi wściekły i może zaciska palce odrobinę zbyt mocno. Dopiero wtedy reflektuje się, zabiera rękę, a złożonymi w pięści dłońmi uderza w blat aneksu kuchennego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyjechał specjalnie, żeby z nią porozmawiać. Prychnęła i odtrąciła jego ręką, gdy wyciągnął ją w jej stronę. Nie spodziewała się, że spowoduje to jego reakcję. I to tak nerwową reakcję. Gdy zacisnął palce na jej skórze – zabolało. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Zacisnęła wargi, a w oczach miała tyle samo złości i wyrzutów, co on. Wpatrywała się w niego. Gniewnie i wyzywająco. Nie chciała, żeby widział, że robi jej krzywdę, teraz… w tym momencie w pokoju lekarskim w ich miejscu pracy – w miejscu, w którym zdecydowanie powinni chociaż próbować zachowywać pozory. Chyba już dawno przestało im się to udawać.
Gdy zacisnął palce trochę za mocno – wyrwała się w dokładnie tym samym momencie, gdy on się zorientował, że to co robi jest nieodpowiednie i chciał zabrać rękę. Pomogła mu. Znowu ją odtrąciła, a jego odepchnęła i odsunęła się od blatu – Znowu cię to interesuje? Co robię i z kim się pieprzę? Mogę zaliczyć nawet połowę tego pierdolonego miasta i nic ci do tego. Nie jestem twoją maskotką, Hirsch. Nie będę na twoje zawołanie, gdy potrzebujesz pocieszenia, gdy potrzebujesz kogoś do łóżka i kogo możesz pieprzyć, żeby odreagować chore akcje z twoją żoną. – wycedziła przez zęby, ciągle powstrzymywała się przed podnoszeniem głosu, żeby nie robić niepotrzebnej sensacji. Nikt więcej nie musiał znać szczegółów ich relacji – Ja mam cię zrozumieć, ja mam się uzbroić w cierpliwość… mam być grzeczna i cierpliwie poczekać na swoją kolej, aż znowu będziesz chciał ze mną rozmawiać i poświęcić mi kawałek swojej uwagi, czy cennego czasu? Nawet wtedy, gdy to ja potrzebuję ciebie, nie mogłeś… byłeś zajęty. – prychnęła, ale przynajmniej chociaż częściowo udało jej się wyrzucić to, co leżało jej na wątrobie. Ciągle też uparcie wpatrywała się w jego plecy, gdy stał oparty o blat, gdy się odwrócił, gdy ich spojrzenia się spotkały znów dopadło ją to okropne uczucie. Nie wiedziała, czy bardziej chce rzucić się na niego z pazurami, wykrzykując jak bardzo go nienawidzi, czy bardziej chce zedrzeć z niego koszulę i się kochać. Tu i teraz. Jedno i drugie było jednak podszyte ogromną ilością złości i rozczarowania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chce się z nią szarpać. I nie mógłby się też z nią teraz kochać. Jest zły i zraniony. Wydawało mu się, że dość jasno określił swoje intencje. Wie, że prosząc o czas, prosił nieco o zbyt wiele. Do tej pory jednak nie powiedziała mu nie. Czy zmieniło to kilka dni bez odebranych telefonów? Co takiego się stało? Co takiego się stało Josie?!
Dlaczego jesteś taka niesprawiedliwa?! – warczy na nią, ale wciąż nawet jeszcze nie patrzy. Nadal opiera się o blat, a przez chwilę dotyka też czołem o wiszącą szafkę. Prostuje palce. – Znowu?! A czy ja kiedyś powiedziałem, że mnie to nie interesuje? Skąd ten wniosek Posy?! Próbujesz mnie ukarać za to, że się nie odezwałem?! Czy ty masz piętnaście lat?! – wrzeszczy na nią i dopiero teraz odwraca się w jej kierunku. Ktoś próbuje wejść do środka, ale napotkane spojrzenie Hirscha skutecznie go przed tym powstrzymuje. To nie ma większego znaczenia. I tak połowa szpitala już wie. Nie pomogły im ani wszystkie napięcia pomiędzy nimi, ani widoczna zażyłość poza nim.
Chcesz pieprzyć połowę Seattle? Proszę bardzo! Tylko nie dopisuj do tego ideologii, że robisz to przeze mnie – jego głos jest ciągle podniesiony, ale załamuje się na moment. Jacob wraca myślami do sytuacji z jego mieszkania. Dotyka go, że chociaż wtedy nie powiedziała mu, że to jej przeszkadza, że on otworzył się przed nią i opowiedział tyle o Rebecce, a teraz tak zgrabnie i z taką złośliwością wykorzystuje to przeciwko niemu. To zabolało. Bardziej niż to, że najwyraźniej przez ostatnie dni miewała w swojej sypialni gości. Z ulgą przychodzi do niego myśl, że w zasadzie cieszy się, że nie dowiedziała się, co wydarzyło się pomiędzy nim a panią Hirsch ostatniej nocy, przed zniknięciem.
Poprosiłem cię tylko o odrobinę czasu. Trzeba było mi powiedzieć już wtedy, że to cię przerasta, zamiast za karę pieprzyć się z kim popadnie. To kara dla mnie? Szkoda, bo to nie ja będę jeszcze przez to ryczał po nocy! – nie panuje nad sobą i mówi więcej słów, niż by sobie tego życzył. Broni się, atakując. Jacob czuje się za bardzo odsłoniony, więc ma wrażenie, że cała ta sytuacja uderza w niego jeszcze bardziej. Głupi, tak bardzo głupi. Ciągle popełnia te same błędy. Albo narkomanka, albo dziewczyna ze stresem pourazowym. Nigdy się nie nauczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona była niesprawiedliwa? Ona?! Aż wniosła oczy ku niebu. Miała serdecznie dość robienia z niej najbardziej tej najgorszej. Oboje w tym momencie mówili rzeczy, których pewnie za parę chwil pożałują, ale… stało się, tak? Teraz już było za późno, żeby to zatrzymać.
- O nie, Jake… masz w tym momencie za duże mniemanie o sobie. Nie robię niczego przez ciebie. Nie robię niczego z twojego powodu. Robię to, na co sama mam ochotę. – wcale nie. Każdej kolejnej bezsennej nocy, gdy próbowała walczyć z bezsennością, wyrzutami sumienia i nadchodzącym kacem spowodowanym wszystkim, co jeszcze w danej chwili płynęło w jej żyłach – nienawidziła siebie. Nienawidziła siebie i swojego życia, brakowało jej normalności, stabilności. Cholera… brakowało jej czyjejś uwagi, zainteresowania, miłości i tego uczucia bycia dla kogoś najważniejszą. Przez moment ubzdurała sobie, że może to otrzymać od Jacoba, ale tych kilka dni sprawiło, że wybiła to sobie z głowy. Nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego sensowego powodu dla którego mężczyzna nie mógł jej odpisać, oddzwonić czy jakkolwiek się odezwać, gdy go o to prosiła. To dawało jej jasny obraz, że jest daleko w hierarchii, a myśl, że mogłoby być inaczej była strasznie… naiwna. Nie lubiła tego uczucia. Skończona idiotkaRobię to, co potrafię najlepiej, rozpieprzam sobie życie i to już nie jest twój interes. Nie wściekam się o nieodebrane wiadomości… robiłeś nie wiadomo co, nie wiadomo gdzie i z nie wiadomo kim, ale to tylko i wyłącznie twoja sprawa. Nie wściekaj się jednak, że to samo zrobiłam ja, gdy odbiłam się od muru. To jest mój sposób na radzenie sobie z rzeczywistością. Brawo, trafiłeś na kolejną wariatkę! – zakpiła, znowu cedziła słowa przez zęby. Prosiła o pomoc… każda jedna komórka jej ciała aż o nią krzyczała. Zaczynając od żałosnych wiadomości, które wysłała do Jacoba i których dzisiaj zdecydowanie żałowała. Bo powinna być mądrzejsza – Przy następnej może dostaniesz zaproszenie do jakiegoś tajnego, elitarnego klubu. – którzy ciągle pakowali się w takie bagno. W końcu to niemałe osiągnięcie! – Ostrzegałam, że nie będę czekać wiecznie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Każde jej słowo było jak precyzyjnie wymierzony cios. Wiedziała co mu powiedzieć, żeby naprawdę zabolało. A on nie pozostawał dłużny.
Masz rację. To, że robisz te wszystkie niepotrzebne bzdury to tylko i wyłącznie twoja sprawa. Ale czy ty sama siebie słyszysz? Masz na to ochotę? Gdyby ten typ nawet posunął cię na drugą stronę to… Tak zachowuje się zadowolona i spełniona kobieta, hm?! Komu wciskasz ten pieprzony bullshit?! Rób co chcesz Josie, jeśli jesteś na tyle głupia, żeby robić sobie krzywdę BEZ POWODU! – krzyczy, kiedy po raz kolejny uchylają się drzwi od pokoju lekarskiego.
NA MIŁOŚĆ KURWA BOSKĄ, PO DRUGIEJ STRONIE KORYTARZA JEST DRUGI POKÓJ! – informuje intruza w niewybrednych słowach, a drzwi za kimś, kto chciał wejść do środka, zamykają się w ułamku sekundy. Ten krzyk trochę go uspokaja. Bierze głęboki oddech, ale kiedy spogląda na Posy, jego wzrok nadal ciska gromami w jej kierunku.
CO robiłem? I z KIM robiłem? Trzy dni Josephine. Trzy pierdolone dni bez kontaktu z kimkolwiek z Seattle, ale ty wiesz co i gdzie robiłem?! Nie pojechałem na żadne seks-wakacje, jeśli to właśnie TO masz na myśli. Wydaje ci się, że po nagłej informacji o byciu ojcem czterolatka i upewnieniu się, że moja zmarła żona ŻYJE, jedyne, o czym myślę to festiwal przypadkowego jebania?! Czy ty jesteś poważna Posy? Naprawdę to pierwsze, co przyszło ci do głowy?! – jest też rozczarowany. Jego głos łamie się tak, jak nigdy wcześniej. Zamiast obrzucać ją kolejnymi pytaniami bez odpowiedzi, po prostu na chwilę się zamyka. Kręci przecząco głową i opiera się dłońmi o blat. Nie zamierza zrobić kroku w jej kierunku, ale… Musi zadać to pytanie. Wciąż się przecież martwi o tę idiotkę. Najbardziej na świecie. Jak o nikogo innego.
CO się na boga stało cztery dni temu Josephine?! – pyta z pełną irytacją, ale na moment spuszcza z tonu – Co się stało Josie? – pyta ponownie, po chwili zreflektowania się. – Tylko nie zaczynaj kurwa tej wspaniałej opowieści o tym, że to nie moja sprawa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał rację. Miał pieprzoną rację…
Nie mogła jednak tego powiedzieć na głos. Nie mogło jej to przejść przez gardło. Nic jej w tym momencie nie mogło przejść przez gardło. Stała wyprostowana jak struna i wpatrywała się w niego. Nawet na sekundę nie odwróciła wzroku. Nawet wtedy, gdy ktoś wszedł do pomieszczenia, nawet wtedy gdy zarzucał jej bycie niepoważną (chociaż ona to traktowała raczej jako – „czy ty jesteś głupia?!). Wpatrywał się i w pewnym momencie po prostu zaczęła kręcić głową. Na nie. Cała ta sytuacja była na nie. Nic z tych rzeczy nie powinno się wydarzyć, nic z tych rzeczy nie powinni sobie powiedzieć. I nie chciała też wracać do tego, co stało się cztery dni temu. Wystarczy, że zapytał a po plecach brunetki przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nie chciała do tego wracać, więc nie odezwała się od razu.
Jeszcze przez chwilę tylko kręciła głową.
- Zniszczyłam ci statystyki na oddziale. Postawiłam złą diagnozę, leki nie pomagały, gdy się zorientowałam było już za późno. Szesnastolatek. Jego rodzice stwierdzili, że go zamordowałam, to wcale nie była wina moich leków, przywieźli go w ciężkim stanie, ale gdybym się nie pomyliła może udałoby się go uratować. Grozili mi pozwem, nie mieliby szans w sądzie, bo teoretycznie nie zrobiłam nic złego, ale szpital i tak poszedł z nimi na układ. Zabiłam szesnastolatka, Jake. A byłam pewna, co robię. – wreszcie się odezwała. Spokojnie i rzeczowo, nie było sensu już dalej się wściekać – Ale dzisiaj nie ma to najmniejszego znaczenia. Muszę wracać do pracy. – zdecydowała, znowu odwracając od niego wzrok i podchodząc do ekspresu, żeby zrobić kolejne podejście do wypicia kawy na dyżurze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mój słodki Jezu. Nie odzywa się, przypatruje jej się w milczeniu. Nie doceniał tego, jak bardzo przytłaczający problem trapi Josephine. To nie był ani temat do żartów, ani coś, co można byłoby bagatelizować. Nadal był wściekły, na wszystko, co przez ostatnie dni udało jej się zrujnować, ale chyba najbardziej irytowało go to, jak niepotrzebnie krzywdziła samą siebie. Dlaczego. Dlaczego uważała się za winną całego zła i wszystkich niepowodzeń na tym świecie. Potrzebował chwili, żeby ukryć złość w swoim głosie i zachować się tak, jak na jej przełożonego przystało. To właśnie było komplikacją, której najwyraźniej starały się uniknąć szpitalne zapisy w nowych kontraktach.
Nie zawsze możemy uratować każdego pacjenta Posy. Nie pojawiają się na oddziale ratunkowym bez powodu. Często nam się udaje, ale czasem nie możemy nic zrobić. Jesteśmy lekarzami, nie cudotwórcami Josie. Każdemu z nas przytrafiają się niepowodzenia. I to jest wpisane w nieustające ryzyko naszego zawodu. Naprawdę przykro mi, że cię to spotkało. Ale spotka jeszcze niejeden raz i musisz się na to przygotować… – stara się mówić miękko. Wysila się na tak olbrzymią ilość empatii w tej sytuacji, że w życiu by siebie nawet o to nie podejrzewał. Ale wciąż zachowuje dystans. Przynajmniej do momentu, w którym Alderidge nie wyciąga rąk w kierunku ekspresu do kawy.
Wystarczy na dziś. Nie możesz faszerować się kofeiną tak, jak wyrzutami sumienia. Idź już dziś do domu. Przyjdź na jutrzejszy dyżur, ale zamelduj się najpierw u szpitalnego psychologa. I nie mówię tego, żeby sprawić ci przykrość. Mówię to, jako twój szef. Bez zaplanowania spotkań ratujących twoją głowę, nie próbuj pokazywać się na SORze –nadal mówi dość lekko, z dystansem, ale nie zmieni zdania. Zrobiłby tak z każdym rezydentem, który nie radzi sobie ze śmiercią pacjenta. Nie ważne czy to Josephine czy nie. Nie ważne też, czy to Josephine, która przeleciała połowę Seattle, czy leżała na jego poduszkach. Potrzebowała pomocy, a on wcześniej tego nie zauważył. Nie tylko, jako ktoś jej bliski. Nie zauważył tego, jako jej przełożony. Błąd.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ściągnęła brwi, przyglądając mu się uważnie. I znowu pokręciła głową. Nie był to pierwszy pacjent, którego nie uratowała. Nie była to pierwsza śmierć pod którą musiała się podpisać. Po pierwsze nie była dzieckiem, nie wyszła dopiero z bezpiecznego uniwersytety i nie doświadczała tego wszystkiego w teorii. Prawdopodobnie jako trzydziestoletnia rezydentka straciła większą ilość pacjentów niż niejeden specjalista w tym szpitalu. Więc nie chodziło jej o samą śmierć… nie musiał się z nią w ten sposób obchodzić – Ludzie umierają, nie musisz mi tego tłumaczyć, Jake. Straciłam wielu pacjentów, straciłam wielu bliskich, straciłam narzeczonego… wiesz, że w tym miesiącu powinnam brać ślub? – randomowy fakt o Josephine Alderidge, który może niczego konkretnego nie tłumaczył, ale jednocześnie też dawał światło na to dlaczego tak łatwo wpadła w emocjonalny dołek, gdy podwinęła jej się noga. Bo nie chodziło o śmierć… chodziło o śmierć z jej winy. O to, że ktoś wykrzyczał jej to w twarz. Nazwał ją morderczynią. Wiedziała, że w emocjach mówiło się dużo… sami byli tutaj doskonałym tego przykładem. Gdy emocje brały górę łatwo było kogoś zranić, atakowało się by w ten sposób ukryć własną słabość – Więc nie rób mi kazań na ten temat. Nie potrzebuję ich teraz. Potrzebowałam zapewnienia, że zrobiłam wszystko jak należy wtedy… tamtego dnia. Potrzebowałam przyjaciela, a nie przełożonego. – którym niewątpliwie teraz próbował być – I nie możesz mi zabrać dyżurów. Może tak powinien zachować się mój szef… ale ty doskonale wiesz, że to w niczym nie pomoże, wręcz przeciwnie. – poznał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że praca była jej potrzebna by utrzymać się na powierzchni. Bez niej pójdzie na dno, a tych kilka siniaków, które tak go zabolały to będzie pikuś… A do psychologa się nie wybierała – czekają na mnie pacjenci. – powtórzyła raz jeszcze i wróciła do przygotowywania kawy. Była uparta. I czy naprawdę chciał się z nią dzisiaj o to szarpać? W ogóle chciał się z nią o to szarpać? Zwłaszcza, gdy wiedział, że nie była w najlepszym stanie i w każdej chwili mogła znowu wybuchnąć? Rozmowa z nią przypominała teraz przeprawę przez pieprzone pole minowe. Gdy nalała kawy do papierowego kubka, założyła na grzbiet kitel, który do tej pory trzymała w dłoni i ruszyła w kierunku wyjścia. Nie wyglądała na kogoś, kto wybierałsiedo domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To było trudne. To, co było dobre dla Josephine, nie było najlepszym dla pacjentów ich oddziału. Wiedział, że nie posłucha po dobroci. Że prawdopodobnie nie posłucha w ogóle. Ale pomimo tych wszystkich emocji, mimo nagromadzonych wzajemnych pretensji i wielu niedopowiedzeń pomiędzy tą dwójką… Nie powinien zapominać o tym, że przede wszystkim odpowiadał za cały swój personel i pacjentów, których im powierzał. Najpierw był jej szefem. Potem tym wszystkim, co ukrywała pod plakietką „pieprzonego Hirscha”.
Za dużo w tym wszystkim było personalnego syfu. Alderidge nie była w formie. I nie mógł pozwolić jej się zapracować na… Nie mógł jej pozwolić pracować, jeśli to miało być jej sposobem na radzenie sobie z prywatnymi problemami.
Doktor Alderidge, to nie prywatna sugestia, ale polecenie służbowe – nie miał innego wyjścia. Nie chciał zabrzmieć tak obcesowo, ale inaczej nawet by go nie posłuchała.
Naprawdę mi przykro, że nie mogłaś liczyć na mnie jak na przyjaciela, ale… Idź do domu Josephine. Ile trwa twój dyżur? Minęłaś już dwanaście godzin? Myślę, że z powodzeniem. Wrócisz tu jutro, ale zaczniesz od psychologa. Nie zabieram ci zmian. Proszę cię tylko o to, żebyś o siebie zadbała. To nie jest nic złego. Ja j e s t e m twoim szefem Posy, czy tego byśmy sobie życzyli, czy nie. Bez potwierdzenia od lekarza o wizycie, nie wpuszczę cię na oddział… – zdaje sobie sprawę, że mówi do jej pleców. Monotonnym, spokojnym głosem, który kosztuje go olbrzymią ilość samokontroli – Zmiana skończona, Josephine. Idź do D O M U – dodaje jeszcze i to faktycznie zatrzymuje ją przed wyjściem z pokoju lekarzy. Ale czy na pewno? Przecież nie będzie się z nią szarpał. A nade wszystko, nie chciałby nasyłać na nią szpitalnej ochrony. Akurat takich scen nie potrzebują oboje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zatrzymała się w drzwiach i mocniej zacisnęła palce na papierowym kubku. Jeszcze moment i będzie musiała znowu spierać jego zawartość ze swojej koszulki. To w najlepszym scenariuszu. W najgorszym wyląduje on na ścianie za plecami Jacoba, gdy jej cierpliwość (zdaniem panny Alderidge wręcz anielska) się skończy i po prostu rzuci w niego czymś, co miała pod ręką. Kawą.
Nienawidziła, gdy to robił. Gdy używał swojej pozycji tylko wtedy kiedy tego potrzebował. Gdy wydawało mu się, że ona tego potrzebowała. A nie, nie potrzebowała. Radziła sobie ze stresem i emocjami w popieprzony sposób, ale to nie była jego sprawa – ciągle się przy tym upierała – Nie potrzebuję psychologa! – wycedziła przez zęby i odwróciła się wreszcie na pięcie, by znów zmniejszyć między nimi dystans. Gdyby była postacią z kreskówki pewnie właśnie zaczęłaby jej para uszami lecieć. Była na niego zła – Jesteś moim szefem tylko wtedy, gdy tego potrzebujesz, co? Chcesz się na mnie odegrać? Bo uraziłam twoje męskie ego pieprząc się z innymi? Nie jesteśmy razem i nigdy nie byliśmy. Nie zdradziłam cię. W końcu jesteś moim szefem. Gdy mnie pieprzyłeś w Nevadzie na służbowym wyjeździe też nim byłeś. I w Nowym Jorku. W twoim mieszkaniu i moim. I gdy robiłeś zdjęcie na którym jestem naga. I gdy wysyłałeś mi dwuznaczne wiadomości. Zawsze byłeś moim szefem, Hirsch. Ale dopiero teraz zaczęło mieć to jakiejkolwiek znaczenie? – uniosła brew i spojrzała na niego pytająco. Ale nie dała mu dojść do słowa, jeszcze zanim się odezwał kontynuowała – Nie jestem tak płytka, żeby ci grozić. Nie musisz się martwić, że komukolwiek o tym powiem. – nie próbowała go szantażować, czy zastraszać, bez przesady. To byłoby poniżej jej godności. I nie była aż taką wariatką… miała problemy, ale nie aż takie – Ale przestaniesz używać tego argumentu wtedy, gdy jest ci wygodnie. A ja wrócę do pracy. I będę trzymała się z daleka gabinetu psychologa… dokładnie tak jak to robię od miesięcy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Hirsch rozchyla usta w niedowierzaniu. Czy ona naprawdę właśnie to wszystko powiedziała? Czy Josephine Alderidge w całej swojej złości, cokolwiek było jej irracjonalną genezą, właśnie mu… groziła? Z całym bezczelnym ładunkiem słów, które właśnie wypowiedziała w jego kierunku? Nie potrafiłby określić, czy bardziej jest zły, czy zszokowany. Gdyby nagrywał do tej sytuacji offy, jak z kamerą u Kardashianów nie miałby nic do dodania. Otwierałby usta jak ryba wyrzucona na brzeg i rozkładał ręce w bezradnym geście. Niewiary-kurwa-godne.
Wszystko mi jedno z kim się pieprzysz. To zostawmy już na marginesie tej absurdalnej wymiany zdań. To, że ŁĄCZYŁ – z premedytacją używa czasu przeszłego – nas seks, nie oznacza, że daje ci to jakiekolwiek prawo do sterowania moimi decyzjami, jako twojego s z e f a właśnie. Chcesz o tym zaraportować ordynatorowi? Droga wolna. Myślisz, że nie wie o tym już pół szpitala? I tak się w końcu dowie. Jest mi to kurwa obojętne. Mogą mnie też wyjebać stąd na zbity pysk… Ale Ty. TY JAKO LEKARZ NA MOIM ODDZIALE nie jesteś godna zaufania. Jesteś przepracowana, kierujesz się złymi emocjami i kto kurwa wie, jak zareagujesz, kiedy umrze ci na noszach kolejny pacjent. Masz nieprzepracowany zespół pourazowy, martwego narzeczonego na koncie i tysiąc innych zawirowań, które wymagają nadzoru. Psycholog to nie jest KARA, TY GŁUPIA DZIEWUCHO, tylko ostatnia deska ratunku. Jestem od ciebie o DEKADĘ starszy. To też DEKADA doświadczenia zawodowego. Myślisz, że ile jeszcze tak pociągniesz, hm? Rok, dwa? Bo moim zdaniem nie wytrzymasz do końca przyszłego tygodnia. Wysłałbym na konsultację KAŻDEGO innego lekarza z mojego oddziału, jeśli byłby w takim stanie, jak ty. JAK TY JESTEŚ OD MIESIĘCY, Josephine. To nie chodzi o to, że jesteś narcystyczna, nadambitna albo że zajeżdżasz się pracą. Masz niepoukładane w głowie. Jesteś jak tykająca bomba. I potrzebuję zapewnienia kogoś innego, niż ty sama, kto powie mi, że JEST DOBRZE i że JESTEŚ W STANIE dalej pracować – nawet na moment nie pozwala jej wejść sobie w słowo. Ponieważ Posy nacisnęła na klamkę drzwi, zanim Jacob rozpoczął swój monolog, to słucha ich prawdopodobnie już pół korytarza, biernie bądź czynnie nadstawiając ucha. Hirsch uspokaja się na moment, chociaż jest cały purpurowy na twarzy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był na kogoś TAK zły.
Powtarzam więc po raz ostatni. Kończysz dyżur teraz. Wracasz do domu. Rano meldujesz się u szpitalnego psychologa. Z papierem o odbytej wizycie zgłosisz się przed dyżurem do mnie, albo zostawisz go na recepcji. Bez tego nikt nie wyda ci przepustki. Koniec dyskusji. Z całą resztą życiowego syfu rób, co chcesz. Nie moja kurwa sprawa – chłodny i zdystansowany ton, którego nigdy do tej pory jeszcze wobec niej nie używał. Nawet jeśli na początku współpracy żarli się na każdym kroku. Nigdy dotychczas jednak nie pokazał jej tej strony swojej osobowości. Z jakiegoś powodu w końcu prowadził oddziały dla skrajnie uzależnionych przypadków. Z jakiegoś powodu ktoś powierzył mu też zarządzanie największym oddziałem ratunkowym w Seattle.
Stanowczość. Opanowanie. Zamknięta pozycja za sprawą skrzyżowanych na klatce piersiowych rąk. Uważne i punktujące spojrzenie. Zaciśnięte w wąską kreskę usta.
I tylko rozczarowanie. Olbrzymie rozczarowanie osobą, którą wydawało mu się przez moment, zaledwie chwilę temu, że…

































kocha.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czego się właściwie po niej spodziewał? Że rzuci mu się w ramiona, że przyzna mu rację, grzecznie pomaszeruje do psychologa i następnego dnia pomacha mu odpowiednim kwitkiem. Po tym, co właśnie z siebie wyrzucał? Może ona była bezczelna… okej, nie może. Była bezczelna. Była suką. Doskonale wiedziała, że w tym momencie nią była i prawdopodobnie przegięła… ale czy pozostawał jej jakoś bardzo dłużny? Gdy wylał na nią w tym momencie to całe wiadro pomyj? Prawdopodobnie myślał, że zadziała to jak terapia szokowa, tak? Że w rezultacie Josephine Alderidge zrobi to, czego od niej wymagał.
No i to był podstawowy błąd. Nie zamierzała. Była wściekła. Gotowała się. Dłoń na klamce zaciskała tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Policzki płonęły czerwienią, a oczy aż pociemniały. Była w ś c i e k ł a. Ale nie zaszczyciła go żadnym komentarzem, nawet spojrzeniem. Kiedy skończył – po prostu wyszła, trzaskając drzwiami jak na dojrzałą, odpowiedzialną osobę przystało.
Ale faktycznie tego dnia poszła do domu, nie wracała już na izbę. Mało tego… nie wróciła do pracy także przez kilka następnych dni. Może nawet dłużej. Jeśli warunkiem jej powrotu do obowiązków miała być terapia to ona nie zamierzała się w to bawić i po prostu wzięła wolne. Dużo wolnego. Musiał wiedzieć, że to nie oznacza nic dobrego, bo nie umiała nie pracować… ale sam do tego dopuścił.
Zranił ją jak dawno nikt.
Powinna się była domyślić.


/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

XVII Urlop, brutalnie przerwany przez wezwanie do powrotu, ze względu na jakiś stan klęski żywiołowej był już tylko wspomnieniem. Miał wrażenie, że z sielskiego krajobrazu od razu wpadł w oko cyklonu. Dosłownie, bo pogodę, jaką zastał w Seattle nie dało się w żaden sposób inaczej opisać oraz w przenośni, gdyż przez lekko mówiąc niekorzystne warunki pogodowe, pacjentów z różnego typu nagłymi przypadkami przybywało niemal co minutę. Praktycznie nawet nie towarzyszył podczas operacji, wykonując rolę lekarza pierwszego kontaktu dla poszkodowanych. Poniekąd czuł się w ostatnim czasie niczym lekarz wojenny, opatrujący rany żołnierzy, tudzież cywilów w tym przypadku.
Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się wcale lepiej. Nie mógł wykonać swoich czynności, będąc co chwila proszonym na ten bądź na tamten oddział do pomocy bądź zajęcie się pacjentem. Ciężko było z tego powodu o chwilę wytchnienia, pozwalając sobie jedynie w minutę wypić cały kubeczek kawy, niczym wstrzyknięcie kofeiny prosto w żyły.
Dopiero o jakieś popołudniowej porze został zwolniony na godzinną przerwę. Nie zakładał z góry, że wybitnie sobie odpocznie, lecz może akurat uda mu się coś zjeść. Może nawet się przespać! Od nowa musiał przyzwyczajać się do braku snu, bo będąc na wyjeździe spał dowoli w blasku słońca. Serwując sobie kolejną brązową przyjemność dostał wiadomość o pilnym spotkaniu w jednym z pokoi lekarskich. Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu w bezradności i tym jakże niespodziewanych pechem. W takich momentach jeszcze czasem zastanawiał się, czemu zgotował sobie ten los. Jak mus to mus. Przemierzał ścieżki szpitalnych korytarzy odnajdując właściwe drzwi gdzieś na uboczu. Wszedł do wygłuszonego pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Założył cienkie kosmyki swoich związanych włosów za ucho i natrafił na spojrzenie sprawcy tego wezwania. Spojrzał na blondynkę, która siedziała w fotelu a kąt ust automatycznie uniósł mu się w górę.
- Tęskniłaś? Bo ja cholernie. – odrzekł na przywitanie po jakże długim tygodniu rozłąki. Monty pozwolił sobie przysiąść na innym wolnym miejscu i podelektować się chwilę i niespiesznie swoją kawą. – Jestem zaszczycony, że pofatygowałaś się aż tutaj, by się ze mną spotkać. Lecz, pani doktor, kiedy uwzględni mnie pani w swoim grafiku i wysłucha moich potrzeb? – odparł nieco żartobliwie. – Jak się miewa mój ulubiony psychiatra? No i co to za sprawa nie cierpiąca zwłoki? Na pewno nie mojej. – uniósł lekko brew, czekając na podanie przyczyny ich tajemniczego spotkania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Seattle...
Miejsce, do którego nie sądził, że kiedykolwiek przyjedzie, a które finalnie stało się jego nowym domem.
Kiedy dostał przeniesienie, Brennan nie miał pojęcia co czuł. Z jednej strony ogarniała go ekscytacja, bo lubił takie zmiany i odkrywanie nowych miejsc. Z drugiej strony była niepewność. Nowe miejsce, nowi sąsiedzi, nowi znajomi i współpracownicy. Rzeczą ludzką było poddanie się licznym obawom, które towarzyszyły mu każdego dnia, gdy pakował swój dobytek życia do kartonów i przygotowywał się do przeprowadzki.
W mieście był od dwóch tygodni.
Czas ten w zupełności wystarczył do tego, by zajął się badaniami, które były wymogiem przy przyjmowaniu go do miejscowego oddziału FBI i żeby zdążył się zadomowić w nowym mieszkaniu, które nieco odświeżył wedle własnego gustu, by kilka ostatnich wieczór spędzić na układaniu swoich rzeczy w szafkach i komodach. Jako że nie pozwalał sobie jeszcze na wycieczki, które pozwoliłyby mu się zapoznać z okolicą, wszystko szło mu całkiem sprawnie i tego ranka pierwszy raz obudził się ze świadomością, że wygrzebał się z pudeł, o które rozbijał się w ostatnich dniach. Porządek jaki zapanował w mieszkaniu nastrajał go pozytywnie i pozwolił na to, by zaraz po śniadaniu udał się do miejscowego szpitala, w którym przeszedł całą serię badań, by móc odebrać wyniki.
Pierwsze problemy pojawiły się dość szybko. Jedna z pielęgniarek, która miała go pokierować najprawdopodobniej pomyliła kierunki. Albo to on był niewystarczająco rozgarnięty, bo w ciągu następnych piętnastu minut nie odnaleźć osoby, która mogłaby mu udostępnić wszystkie wyniki potrzebne dla pracodawcy, z którym miał się spotkać w nadchodzących dniach.
Nieco poirytowany, zniecierpliwiony i całkowicie zagubiony w ogromnym budynku, kątem oka dostrzegł tabliczkę na jednych z drzwiach. Pokój lekarski brzmiał jak miejsce, w którym mógłby się dopytać, gdzie powinien się udać. Krótkie pukanie poprzedziło moment, w którym chwycił za klamkę, zaglądając do środka.
O dzień dobry — mruknął widząc jakąś brunetkę w białym kitlu i wszedł głębiej — Byłem kilka dni temu na badaniach, dzisiaj miałem odebrać wyniki, ale nikt mnie nie potrafi pokierować... Może pani zdoła mi pomóc? — wyjaśnił, tłumacząc się z tego najścia z nadzieją, że nie przeszkadzał w jakiejś długo wyczekiwanej przerwie.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

9

Kolejny dyżur przed nią, kolejny pacjent, kolejna długa, wyczerpująca operacja. Na tę chwilę ratowania życia innym nie sprawiało jej już nawet przyjemności, lub satysfakcji. Do tej pory medycyna była jej jedną pasją, żyła nią, a szpital był miejscem ucieczki od jej własnych problemów. Mogła się tu skupić tylko na jednym - życiu innych. Nie musiała martwić się swoją matką, zdradzającym ją mężem, ani tym jak zakryć swoje cienie pod oczami, aby nikt nie pytał w czasie rodzinnej uroczystości. Jednak w tym momencie znajdowała się na skraju wyczerpania, a do pracy przychodziła wyłącznie z poczucia obowiązku. Jeszcze nigdy nie wzięła wolnego, aby tylko i wyłącznie odpocząć i zregenerować swoje siły. Nigdy nie czuła takiej potrzeby, a urlopy na święta brała tak krótkie, jak się tylko dało. A teraz z każdym dniem czuła narastające zmęczenie, a ratowały ją wyłącznie - kawa, przerwa na papierosa, oraz adederall.
Z ciężkim westchnięciem, opadła na jeden z foteli znajdującym się w pomieszczeniu. Czuła ogarniającą ją senność oraz pulsujący ból w skroniach, które właśnie delikatnie masowała. Przymknęła oczy, starając się chociaż odrobinę odpocząć po właśnie przeprowadzonej operacji domknięcia zastawki. Coś, co robiła już kilkadziesiąt razy w swojej karierze, jednak dziś było to wyjątkowo wymagające dla niej. Sięgnęła jedną ręką do kieszeni fartucha, aby wyciągnąć plastikowe, pomarańczowe opakowanie, ale gdy tylko usłyszała otwierające się drzwi, jak poparzona wyciągnęła dłoń i podniosła się z fotela. Zmarszczyła ostro brwi, widząc obcego mężczyznę. W dodatku pacjenta. Nawet tutaj nie mogła mieć chwili spokoju? - O jakie wyniki chodzi konkretnie? Bo wie pan, jest wiele możliwości - czasami wydawało jej się, że pacjenci zapominali, że lekarze jasnowidzami nie byli. - I to dziwne, że żadna z pielęgniarek pana nie pokierowała. Jak pan się nazywa?

autor

ala

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”