WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Cześć, Liane! Przepraszam, że tak późno, ale trochę mi zeszło na rozmowach z wydawcą. – Brzmiało dumnie, co? Takie usprawiedliwienie z wyższej półki (żadne „zapomniałem”, żadne „jakieś-coś” bez wyrazu). Człowiek biznesu, krezus cholerny; bo stać go – ale nie na rzeczy i materialne luksusy (też mi coś!) – na rozmowy raczej, na biznesowe pertraktacje, prawie.
W rzeczywistości było to jednak smutne płaszczenie się przed oddelegowaną do rozmowy z nim panią – prośby, żeby zlitować się, przyjąć, rzucić okiem, poddać ocenie (surowej i niewybaczającej często). Patrzeć, jak kiwa głową, tak w ramach kurtuazji, sztucznej kultury wykreowanej na potrzeby wykonywanej profesji, zawodu. Jak mówi „dobrze, przejrzymy, zastanowimy się, damy znać”. I cieszyć się, ale z czego? Że jeśli twór nie przebije się do bestsellerów (marne szanse), to jego komiks w jakimś śmiesznym nakładzie poleży parę dni (tydzień, może – w optymistycznym porywie), da się wetknąć do tradycyjnego albo wirtualnego koszyka, a potem pozwoli mu spłacić część długów i może – ale tylko może – pozwoli też nie myśleć o zaległym czynszu.
Ale nie to było teraz ważne; nie dlatego, że mógł odwrócić od tego swoją uwagę, ale wręcz chciał – potrzebował usłyszeć „co u niej”. I tylko to pytanie, to jedno takie, entuzjastyczne, niecierpiące opieszałości, żadnego dukania – prosto, od razu, ze szczegółami, szybko! Bo przecież musiał wiedzieć!
No, nieważne. Opowiadaj mi lepiej! Jak? Jak to się stało? Gdzie? – W kawiarni, okej, wiedział przecież! Ale gdzie d o k ł a d n i e – i przy którym stoliku, najlepiej (jeśli w ogóle!) – O czym gadałyście? Piłaś kawę? Jaką? – Czy to miało jakieś znaczenie? Oczywiście! Wszakże – doszli już do wniosku – w życiu liczą się te pierdoły; te drobiazgi i drobnostki, te małe rzeczy, niuanse – to, co pozwalało mu wyobrazić sobie całe zajście. Obserwator wyobraźni i chyba najwierniejszy fan Liane – tego dziewuszyska, którego historia zdawała się i jego napawać jakąś krztyną nadziei.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powrót do mieszkania był jednym z cięższych przeżyć jej życia ostatnimi czasy. Nie spodziewała się, że widok Ariany przekraczającej próg drzwi kawiarni tak mocno ją rozbije. Nie była gotowa po raz kolejny oglądać jej odejścia, mimo że rozumiała, że Ukochana nie mogła rzucić dnia w pracy w niebyt byleby spędzić z nią choć chwilę dłużej. Otarła łzy, które nie proszenie spłynęły po jej policzkach i udała się do domu, w którym powinna być od kiedy zakończyła swoją zmianę. W międzyczasie jedyne na co znalazła siłę to wysłanie Bastianowi kilku smsów dzieląc się swoimi emocjami zakrawającymi o zbyt dużą ekscytację. Przekraczając próg własnego pokoju rzuciła wszystko w kąt by odespać całonocną zmianę. Z objęć Morfeusza wyciągnął ją dopiero dzwonek telefonu leżącego pod poduszką. Zanim zdążyła się przywitać czy choćby rozbudzić Bastian zasypał ją przeprosinami.
-Heej, nic się nie stało, i tak odsypiałam nockę.- rzuciła zupełnie nie przejmując się poślizgiem przyjaciela. -Jak poszło?- dopytała ze szczerym zainteresowaniem. Choć ostatnimi czasy zdawało się, że rozmawiają głównie o niej to Liane była szczerze przejęta również jego losem. Interesowało ją jego życie, co robił, jaki miał nastrój, czy obudził się dziś z uśmiechem na ustach czy może kolejny raz wstawał lewą nogą. Oczekując odpowiedzi dziewczyna podniosła się ze zbyt ciepłego łóżka pozwalając sobie na ciche ziewnięcie.-Przepraszam, próbuję się jeszcze rozbudzić.-dodała pośpiesznie.
Pytania o Arianę spadły na nią nagle całą lawiną, a zmęczony mózg nie pozwalał w pełni składnie układać zdań. Razem z pytaniami Bastiana dziewczynę zalały wspomnienia, na myśl o których momentalnie się uśmiechała.
-Jakoś nie miałam nastroju wracać do mieszkania po pracy, więc uznałam, że pójdę okrężną drogą. Jak byłam we Fremont to postanowiłam wejść do Starbucksa i trochę poczytać tę książkę od siebie. No i, wyobraż sobie, siedzę sobie spokojnie, zatapiam się w lekturze, swoją drogą świetna jest ta książka, a nagle jakaś dziewczyna się przysiada bo została oblana kawą, nerwowo się wyciera i dopiero po chwili, kiedy podniosłam wzrok z nad książki zdałam sobie sprawę, że to ona.- zrobiła krótką przerwę by złapać oddech i po raz kolejny ziewnąć cicho pozbywając się z siebie resztek przerwanego snu.- Generalnie to pierwsze z czym wyskoczyłam to zaczęłam ją przepraszać. Putain, popłakałam się praktycznie natychmiastowo. Zrugała mnie, żem głupia i to ona powinna mnie przepraszać, choć ja tam dalej uważam, że miałam za co ją przepraszać. - na wspomnienie tych chwil w oczach Liane po raz kolejny zaświeciły się łzy, które tym razem zdołała powstrzymać.-Miała właściwie ledwie godzinę czasu, bo szła do pracy. Kupiłam nam jakiś jogurt na śniadanie by zatrzymać ją na chwile dłużej. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym jak zmieniło się nasze życie. Nie mogła uwierzyć, że zaczęłam pracować na cemntarzu.- zaśmiała się krótko robiąc przerwę w swoim monologu by dać Bastianowi chwilę na przetrawienie informacji, którymi go zasypywała.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Czasami myślał sobie, że może nawet i chciałby tak – dzień w dzień maszerować do pracy, dopasowywać sobie plan dnia do odgórnie ustalonego harmonogramu zmian. Że chciałby nie chcieć wracać do domu; nie natomiast gnić w nim, do czasu, kiedy psisko nie upomniało się o swoje racje i prawa (prawo spaceru, przede wszystkim – z prawa weterynarza zdawał się móc łaskawie i dobrodusznie zrezygnować; tylko ten Bastian uparty). Albo kiedy w lodówce nie zaczynało piszczeć biedą. Albo kiedy znajomi zapraszali go „to tu, to tam”, wiedząc doskonale, że jeśli dadzą zaciągnąć się do niego – tak chłopak znów nie wyściubi nosa poza swoją klitkę. Domator przebrzydły.
W porządku, chyba. Reszta, w sensie komiks, musi się już wybronić sam, także pozostaje mi czekać. Ale nie o mnie teraz, Liane, nie o mnie! – Bo przecież było tyle ciekawszych rzeczy, niż załamywanie rąk i gdybanie nad tym, co przecież w tamtej chwili już niezależne było od niego. Poświecił oczami, przymilał się, gdzie trzeba – i niech się dzieje – wola – kogoś-tam.
Kogoś-tam-nieważnego; nieważnego tym bardziej, że słyszał przecież – słyszał, jak się uśmiecha! Jak jego pytania sprawiają, że – po nitce, do kłębka – wspomnienia dziewczyny zmierzają w przyjemnym kierunku. Takim lekkim, takim świeżym, takim pocieszającym, wreszcie.
A, jasne. „Została oblana kawą”, hę? Kaktus mi tu rośnie, Liane. Sukulent, cholerny! Pewnie cię wyczaiła i potem och, co za przypadek, kto to zrobił i jak śmiał! – Zachichotał chrypliwie, kiwając głową na boki. – Nie no, żartuję. Aczkolwiek, musisz przyznać, faktycznie ciężko w to uwierzyć. Trochę tak… filmowo, co? Albo książkowo. – Uśmiechnął się do samego siebie, wcisnąwszy komórkę między ramię a policzek. Cichy gwizd zagotowanej wody.
Noc. Kawa. Kawa czarna jak noc, tym razem – na noc, także. Brzydki nawyk, w zasadzie; ale nie dla niego. Po takiej dawce kofeiny i tak spać mógłby jak ci nieszczęśnicy, co ich Gagneux oporządzała u siebie, w robocie. Po takiej dawce kofeiny mógłby spać – gdyby nie to, że pracy, jak zwykle, nadmiar; więc i niedobór snu mu dolegał, i czas należało oszczędzać, i kawa o tej godzinie okazywała się nagle nie tak szkodliwa, jak to wydawałoby się z początku. Napar zamieszany nie łyżeczką (wszystkie brudne, chyba – albo niedające się zlokalizować w trybie „już – teraz”), a ołówkiem (trochę żal, ale dobra, trudno już, słuchać trzeba, dopytywać, cieszyć się z Jej szczęścia [chciał]).
Liane, to brzmi dobrze! To brzmi n a p r a w d ę dobrze. A jak atmosfera? Co w ogóle myślisz, co zrobisz dalej? Wiesz, ja ci już pisałem, że według mnie to jest naprawdę dobry pomysł, żeby ją odwiedzić. No, i spróbować. Spróbować, do cholery, bo przecież słyszałem… i widziałem, też, jak ci zależy.Jak tęskniłaś, widziałem. Westchnął, śmiejąc się pod nosem. – Ale śniadania powinnaś jeść porządniejsze – dodał, od tak, po swojemu. Z tą braterską troską, nieznoszącą krzywdy, sprzeciwu – zawsze taka „wiedząca-niby-lepiej” i nieszkodliwa, jednocześnie.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez lata Liane sądziła, że sama jest domatorką. Rzadko kiedy dawała się wyrwać z domu, a jeśli już to jedynie na spacer wśród alpejskich gór. Stroniła od wypadów do miasta czy głośnych imprez nie potrafiąc się odnaleźć w takiej przestrzeni. Było jej dobrze wśród jej czterech ścian, gdzie zamykała się czy to pracując, czy pisząc lub czytając. W dziwny sposób zawsze odnajdywała tam spokój. Dopiero Seattle nauczyło ją wstrętu do przebywania wśród murów mieszkania. Nauczyło ją potrzeby bycia wśród ludzi, nocnych rozmów i wylewania wspólnie żali nad kolejnym kubkiem czarnej herbaty lub kawy parzonej zbyt późną porą. Nauczyło ją opuszczania mieszkania jak najczęściej się dało.
-Będę trzymać kciuki.-powiedziała w pełni szczerze licząc, że dzieło Bastiana faktycznie się wybroni.-Dobrze, dobrze, skoro tak ci zależy już cię nie pytam co u ciebie.- zaśmiała się do słuchawki podnosząc się ze swojego stanowczo zbyt ciepłego i pachnącego jeszcze onirycznością łóżka. Przeciągnęła się lekko próbując rozruszać zastygłe mięśnie. Wstając zabrała ze sobą kubek po herbacie stojący nieopodal łóżka. Miała ten przebrzydły nawyk parzenia kilku herbat pod rząd w tym samym kubku, tylko po to by nie musieć go często myć.
-Tak, wiem jak to brzmi, ale szczerze mówiąc to Ariana była naprawdę zdziwiona moim widokiem, nie wydaje mi się, żeby to ugrała tylko po to by się do mnie dosiąść.- choć faktycznie sytuacja, którą opisała Bastianowi brzmiała nazbyt filmowo by mogła być prawdziwa to Liane szczerze wierzyła, że to wszystko było rolą przypadku. A może losu. Może to ten wstrętny, przebrzydły Los znów łączył ich życia by przysporzyć im ponownie smutku rozstań. -Do pełni filmowości brakowało tylko, żeby rzeczy z wrażenie wypadły mi z rąk, a nasze dłonie spotkały się próbując je podnieść.-zaśmiała się na wspomnienie tych krótkich chwil spędzonych razem z Arianą. Do tej pory nie była w stanie zapomnieć delikatności jej policzka, który nierozważnie musnęła dłonią chcąc pozbyć się napływających do jej oczu łez. Łamało jej się serce za każdym razem, gdy płakała, zwłaszcza jeśli był to płacz z jej powodu.
-O dziwo, naprawdę dobrze nam się rozmawiało-kontynuowała swój monolog wstawiając na gaz czajnik pełen wody i wsypując do wysłużonego kubka liście herbaty.-Jeśli odjąć te wszystkie przeprosiny i bolesne wspomnienia to było prawie tak jak...jak kiedyś. Zupełnie swobodnie, z żartami i uśmiechami. Tak, jakby nic się nigdy nie wydarzyło.-uśmiechnęła się na samo wspomnienie tych kilku chwil spędzonych w towarzystwie Ariany, na wspomnienie tego poczucia komfortu i bezpieczeństwa jakie w koło siebie tworzyła. Przez ułamki sekund czuła, że znowu wszystko jest na swoim miejscu.-Nie mam pojęcia co zrobię, Bastian. Zielonego. Najchętniej rzuciłabym wszystko co teraz robię i poszła do niej, ale po pierwsze nie mam żadnego pretekstu dlaczego niby zjawiam się u jej drzwi, a po drugie jest już późno.- tak naprawdę nie miała pojęcia, która była godzina. Wiedziała tylko tyle, że wróciła około dziesiątej i od tamtej pory odsypiała nocną zmianę. Nie zdążyła zobaczyć godziny w pośpiechu odbierając telefon od Bastiana. Mimo to, czas wydawał się odpowiednią wymówką.-Nie do końca też wiem co niby miałabym jej powiedzieć. Hej, przepraszam, że cię nachodzę, ale tak cholernie za tobą tęsknie, że mam wrażenie, że umieram.- parsknęła pod nosem na samą myśl o tak marnej, acz prawdziwej wymówce.-Ale fakt faktem mam ochotę do niej pójść. Zobaczyć gdzie zaprowadziłyby nas nocne rozmowy.- doskonale wiedziała, gdzie chciałaby by je zaprowadziły. Jednak nie miała absolutnie żadnego pojęcia czy istnieją na to jakiekolwiek szanse.
-Taaak, wiem, chciałam ją wyciągnąć w jakieś inne miejsce na śniadanie, ale miała ledwie godzinę przed pracą, a też chciałam wykorzystać praktycznie każdą sekundę czasu jaki miałyśmy.- uśmiechnęła się delikatnie na przyjacielsko-braterską uwagę Bastiana. Cholernie doceniała tę jego troskę o nią.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Może tak już po prostu miało być – że te pełnione przez nich role odwracały się raz za razem, z biegiem lat i kolejnymi przydziałami obowiązków (albo szeroko-pojętych doświadczeń, po prostu). I tak, na przykład, jak Bastianowi wydawało się niegdyś absurdalne, by z własnej woli garnąć w kierunku domu, tak teraz bywały dni, kiedy, najzwyczajniej w świecie, brakowało mu motywacji, by w ogóle wypełzać z niego w pierwszej kolejności. I (również "chyba") dopiero po głębszym zastanowieniu mógłby wskazać palcem na ten punkt zwrotu; to nagle załamanie w wykresie pożytkowanego czasu. Jego znajomi i przyjaciele się ustatkowali. Nagle nieskończone źródło czasu i możliwości stało się ograniczone i wyczerpywalne. Praca, związki, rodzina, dzieci. I On; co chyba nie radził sobie w żadnej z wymienionych przed momentem sfer.
I chyba właśnie dlatego tak dobrze dogadywał się z Cosmo, ze Stellą czy Laną, nawet – chociaż i ona, zdaje się, zaczynała kroczyć w kierunku jakiejś „lepszej” (to znaczy jakiej, w zasadzie?) przyszłości. I właśnie dlatego dogadywał się też z Liane; i właśnie dlatego zależało mu też, żeby nie przegapiła swojej szansy na szczęście. Na tę małą cholerę, co to w drzwiach stawała niespodziewanie, wodziła za nos, rozochocała zmysły, a potem nie dawała się pochwycić. Ani tak, ani tak. I goń za nią – za tym Szczęściem swoim, jak taki idiota skończony. Goń.
I niech rozpocznie się wyścig (z czasem?). I start.
Może po prostu ten powojenny kurz wreszcie opadł. Może dobrze się skończyło, że miałyście trochę czasu… no, wiesz, rozłąki. To czasami pomaga przewartościować pewne sprawy, spojrzeć z innego punktu. Jezu, cholera no, ja pierdolę! Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego, co mówisz. – Aż jakoś podskoczył w miejscu; tak pokracznie, bo przecież późno było, a on nie chciał przyprawić sąsiadów z piętra niżej o zawał serca, czy jakieś inne zaburzenia i arytmie. Tak; taki lekki podskok, jak ptak nielot, który w porę zorientował się, że marzenia – marzeniami, ale na cuda nie ma co liczyć.
Słuchaj, jeśli mam być szczery, to dla mnie to jest lepszy pretekst niż jakikolwiek inny. Szczery, na pewno. A jak idziesz z naręczem uczuć w odwiedziny do kogoś, kogo kochasz, to powinnaś być szczera jak nigdy. Szczera. Jak. Nigdy – stwierdził, wzruszając ramionami do samego siebie. Bo jak inaczej mają wyjaśnić sobie pewne sprawy? Jak, jeśli nie przez szczerość? Jak dojść do wniosków, jak przeprosić, jak budować coś na nowo, jeśli nie… przez… szczerość…? Ugh, pacanie ty, skończony! Odezwał się ten, który latami (i to nie latami-latami, ale przez zdecydowaną większość swojego życia) nie odważył się, by powiedzieć [o / d w a / s ł o w a] za dużo. Żeby nie wymsknęło się, przypadkiem, to nienazwane coś, co wymsknąć mogło się tak, jak wymykały się przekleństwa; gdy krew wzburzona, gdy nerwy zszargane.
A Phoenix Grace Farrell zszargała mu wszystkie nerwy. Każde pojedyncze włókno i każdą pojedynczą strunę. U-g-h-! I pytanie teraz; czy to Liane okazywała się tak silna (sfatygowane ciężką pracą ciało – i dusza, jeszcze silniejsza od tego ciała, co przekopywało się przez wszystkie te zwały cmentarnej ziemi?), czy może to on był słaby; i jakiś taki niezdolny do polecanej wszystkim wokół i wychwalanej przez własne usta s z c z e r o ś c i?
Powinnaś spotkać się z nią jak najprędzej. Serio, to całe „odczekiwanie” kilku dni, co niektórzy mówią, że trzeba, że to taka zasada, to głupie jest jak nie wiem. Kto to wymyślił w ogóle – podzielił się, zawczasu, swoimi spostrzeżeniami. A potem przemknął spojrzeniem przez kalendarz. A no, właśnie, dwunasty luty! Trzynasty, zaraz, tuż-tuż. – Tylko może nie w Walentynki. To by akurat trąciło tandetą. – Zaśmiał się.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć miejskie zamieszkania się zmieniło rola Liane pozostawała niezmienna. Momentami nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości tak różnej od tej, do której przywykła latami. Miała wrażenie, że w przeciwieństwie do Bastiana jej podejście do życia nie zmieniało się zupełnie, pozostawiając ją w pustce, której nie umiała zapełnić. Z tego powodu tak łatwo było jej uciekać w ludzi, szukać pocieszenia i wsparcia w innych, oddawać im swój czas za lepsze poznanie się i wniesienie uśmiechu na poszarzałą od pracy twarz. Uciekała w co rusz to nowe relacje niespodziewanie znajdując ludzi takich jak jej rozmówca- ludzi, dla których była gotowa oddać kawałek swojego serca. Bastian stał jej się bliski już dawno, a ich relacja od samego początku kierowała się w stronę tych głębszych, momentami rozrywających pierś, melancholijnych i bliskich znajomości. Nie wiedziała czy Bastian zdaje sobie sprawę jak bliski jej się stał, ani czy ma świadomość, że gdyby tylko tego potrzebował rzuciłaby wszystko by być obok i go wesprzeć. Potrzebowała człowieka takiego jak on, takiego, z którym dzielić można było zarówno te momenty, które wznosiły na twarz szczery uśmiech, jak i te, które kroiły poszarpane już serce.
-Może masz rację. Może to lepiej, że spotkałyśmy się po dwóch latach niż po tygodniu, ale jedyne co opadło to ten bitewny kurz, bo emocje uporczywie tkwią w tym samym, nieznośnym miejscu.-zwierzyła się szczerze prawdopodobnie pierwszy raz tak otwarcie przyznając, że w dalszym ciągu czuła coś do Ariany, choć coś wydaje się tutaj dużym niedopowiedzeniem. Do tej pory czuła ten ekscytujący stres, który wkradał się w zakamarki jej ciała, zupełnie nieproszony, a jakże przyjemny. Stres, który pojawił się, gdy tylko zdała sobie sprawę z tego na kogo patrzy. Stres, który uporczywie przypominał jak prawdziwe i szczere były jej uczucia.
-Chciałabym być szczera, serio, po prostu pojawia mi się przed oczami to wyobrażenie, w którym ona mówi, że nie mam na co liczyć, a mój cały świat po raz kolejny wali się w posadach. Zajęło mi cholernie dużo czasu, może nie wyleczenie się z niej, ale przejście do porządku dziennego ze stanem rzeczy, który był do tej pory. Nie chce wracać z powrotem do swojego wąwozu i znów wznosić się na podanej przez kogoś linie. Nie wiem czy mam w sobie tyle siły.-westchnęła przeciągle przyciskając ramieniem telefon do ucha bo rozmowę przerwał uporczywy gwizd czajnika. Zdjęła go z gazu zalewając swoją czarną herbatę, która swym kolorem przypominała o nocy spędzonej nad rozgrzebywaniem ran zarówno zaleczonych jak jeszcze się jątrzących. Z rozkojarzenia, które nie pozwalało jej się skupić w pełni nad tym co robi, oblała się lekko wodą sycząc ciche putain pod nosem. Kolejny znak na to, że jej myśli stale zajmowało coś innego, a raczej k t o ś inny.
-Swoją drogą, twoja rada by dokończyć ten felerny list okazała się nad wyraz trafna. Ariana powiedziała, że też ma dla mnie list. Napisany podobno dawno temu, chciała go wyrzucić, ale uznała, że należy do mnie i go zostawiła. Wspominała, że ma też rzeczy mi do oddania, jakieś stare swetry, takie pierdoły. Ja też mam sporo jej rzeczy i to byłaby dobra wymówka by ją odwiedzić, gdyby nie to, że cholernie nie chcę jej nic oddawać. Wiesz, mam wrażenie jakby to było takie przypieczętowanie końca.-westchnęła między słowami mieszając powoli gorącą herbatę.-A ja nie chcę tego kończyć.- wyznała szczerze po raz kolejny obnażając się przed Bastianem ze swoich uczuć. Miała wrażenie, że rozbiera się przed nim do bezsilności. -Tak, walentynki to by była całkowita tandeta, choć byłyby to nasze jedyne spędzone wspólnie walentynki. Może jeszcze dziś do niej wpadnę. Putain, nawet nie wiem, która jest godzina i czy jeszcze wypada.- zupełnie jakby teraz się przejmowała tym co wypada.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

//Jezu nie wiem dlaczego mi ten post uciekł, przepraszam ;(

Było coś w tej zażyłości między nim a Liane; coś naiwnie urokliwego – ale szczerego. Jakiś rodzaj wyjątku zawartego w tempie, z jakim nawiązali tą łączącą ich nić porozumienia. Wtedy, tam, w cmentarnym błocie, deszczu i plusze paskudnej, jak – wydawało się – nigdy.
Ufał jej. Ufał, że tylko ona wie tak naprawdę, co jest dla niej najlepsze. I nie chodziło tu już o to, że Bastian z natury nie właził ludziom z butami w życie – on po prostu był pewien, że Liane sobie poradzi. A jeśli nie; to przecież będzie wiedziała gdzie go znaleźć. Będzie mogła przyjść do niego – o każdej porze dnia i nocy – jako przerwa od pracy albo snu. Pauza w melodii rysika ścierającego się na kartce papieru albo cichego pochrapywania dobiegającego z sypialni.
Tak; o każdej porze dnia i nocy.
W porządku, w porządku! Wiem, że będzie OK! Obiecaj mi tylko, że nie będziesz wygłuszać serducha własnym rozumem. Nie można tak. To nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Bo, wiesz, zawsze znajdzie się jakieś „ale”, jakieś „przeciw”. I czasami trzeba mieć to „ale” głęboko w dupie, i robić to, co się wydaje słuszne sercu właśnie, a nie jakiejś tam logice. W m i ł o ś c i nie ma logiki, żadnej. Kpi z niej sobie i z wszystkich, co myślą, że ją właśnie, miłość w sensie, można na zdrowy rozum wziąć. – Na zdrowy rozum, właśnie! Jak na zdrowy rozum wziąć coś, co wydaje się być synonimem choroby; i czasami poprawniej wydawało się przyznać „choruję na ciebie”, niż „kocham”. I byłoby w tym wszystkim tyle samo prawdy. Ba! Choroba to tak złośliwa, że powoli infekowała wszystkie tkanki; serce najpierw, rzecz jasna. A potem szło już samo.
Płuca. Bo na dźwięk tego głosu oddech rwał się samoistnie.
Dłonie. Bo tak często, nieświadomie, zapisywały w narożniku kartki to jedno imię.
Oczy. Bo w tłumach ludzi poszukiwały tej twarzy.
I myśli-myśli-myśli. Nawijane na szpulę, jak nici – te, co prowadzić mają wyłącznie w jedną stronę. Do serca drugiego (drugiego-drogiego-pierwszemu), wykonanego niby jako bliźniaczy odlew pochodzący z jednej i tej samej formy.
Aha, aha – pomrukiwał prosto do słuchawki. Stopą szturchał właśnie jakąś Rufusową zabawkę; schylał się co jakiś czas i podrzucał, ku uciesze psiska. A potem ciche „szukaj” i „przynieś”, i znowu „aha, aha”.
Wiesz… – zaczął, uśmiechając się do samego siebie. To znaczy – „do siebie”; bo tak naprawdę chyba bardziej był to uśmiech przeznaczony Liane, niż jemu. – Mam jakieś takie dziwne przeczucie, że ty doskonale znasz treści tych wszystkich listów, których to nie mogłaś napisać. Ba! Mam wrażenie, że to, co ja tutaj słyszę, co mi mówisz, to to są właśnie te recytowane listy. Może nieprzeredagowane jeszcze, trochę , ale… Boże, Liane. I jak ty chcesz to rozegrać?! Wymienicie się najpierw korespondencją, czy… Nie no, cholera, nie oddawaj jej tych rzeczy przecież. To twoja karta przetargowa, nie godzi się. – Zaśmiał się. – Słuchaj, jakbyś z czymkolwiek miała kłopot, to wal jak w dym, dobra? Wykombinujemy coś. Nawet jakbym cię miał tam na plecach z tego wąwozu wyciągać, daję słowo.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może to właśnie moment, w którym przyszło im się poznać nadawał biegu ich relacji. Ciemny wieczór pełen deszczu nieubłaganie opadającego na odkryte głowy, lepkiego błota przyklejającego się do źle dobranych butów i łez nieuchronnie spływających po wrażliwej skórze nadawał rytm wszystkiemu co wydarzyło się później. Przyszło im poznać się w czasach ciemnych dla obu z nich, w czasach pełnych nostalgii i melancholii wgryzającej się w kości nawet mocniej niż jesienny chłód, a teraz tkwili znów wśród tej cholernej nostalgii i tęsknoty za czymś utraconym. Za bliskimi, których zaczynało coraz bardziej brakować w szarej rzeczywistości i wśród białych czterech ścian. Za wspomnieniami, które rozrywały pierś i doprowadzały serce do skowytu. Skowytu smutnego i cierpiętniczego. Skowytu, który zdawał się grać im w tle, gdy słów zaczynało brakować a między zdania wkradały się dłuższe chwile milczenia, które nie należało do tych nieprzyjemnych i kłujących. Milczenia, które dawało oddech upragnionym temu płucom, milczenia, które pozwalało lepiej poznać drugą osobę, bo to właśnie dzięki ciszy dowiadujemy się tego co tkwi w czyimś sednie. Słowa mogą być złudne i omylne, jednak cisza zawsze mówiła prawdę i tylko prawdę.
-Miłość rządzi się chorymi zasadami. Czasami mam wrażenie, że sama nie do końca je jeszcze pojęłam. Wiesz, to była szczeniacka miłość oddanej nastolatki, ale cholera, jakie to było prawdziwe uczucie. Szczerze mówiąc, sama nie wiem czy jestem w stanie wygłuszyć rozum. Ciągle mam gdzieś z tyłu głowy tę myśl, że to wszystko jest tak ryzykowne i niepoprawne. Mam wrażenie, że szanse powodzenia są nierównomierne z możliwymi stratami.-westchnęła przeciągle pozwalając sobie odetchnąć na chwilę by napić się łyka gorącej jeszcze herbaty. Syknęła cicho, gdy zbyt ciepły płyn zalał jej język. Od początku tej rozmowy ważyła swoje szanse w głowie, tworzyła scenariusze wszelkich możliwych opcji, które mogły się wydarzyć w czasie ich kolejnego spotkania. Czuła, że znowu tonęła w uczuciach tak prawdziwych i obezwładniających, że nie była w stanie myśleć rozsądnie. Choć, według Bastiana, to właśnie rozum powinna wyłączyć. Serce podpowiadało jej, że powinna gonić za tym uczuciem, oddać mu się w pełni, ale resztki walczącego o uwagę rozumu mówiły dobitnie, że zbyt dużo mogła na tym stracić. Chwyciła kubek parującej herbaty, z resztą zaparzonej w ulubionym niegdyś kubku Ariany, i przeniosła się z powrotem do swojego pokoju przytłaczającego ją białością swoich ścian. Momentami, aż szpitalną jasnością.
-Właśnie nie mam pojęcia jak to rozegrać. Strasznie nie chce jej nic oddawać, mam wrażenie, że to byłoby pożegnanie. Z drugiej strony sama mówiła, że chce mi oddać mój sweter, nie wiem co prawda na ile to była wymówka by znów się zobaczyć, a na ile prawdziwe chęci. - tok jej słów przerwał nagły dźwięk przychodzącej wiadomości. Odsunęła na chwilę rozgrzany telefon od ucha by przeczytać smsa, który okazał się być właśnie od Ariany.- Napisała właśnie, że ma czas w weekend i mam wtedy wpaść. Także to już chyba przesądzone, że przyjdzie mi się z nią ponownie spotkać i cholera, bardzo bym chciała by to był nowy początek, a nie zakończenie tego co było.- zamyśliła się na chwilę pozwalając sobie wrócić myślami do ich poprzedniego pożegnania, nie tego kawiarnianego, a tego, które na dwa lata przekreśliło ich znajomość. - Nie wiem, putain, nie mam pojęcia jak to rozegrać. Czuję się znowu jak głupio zakochana nastolatka.- zaśmiała się bardziej smutno niż rzeczywiście. -Będę walić, z resztą jak zawsze. Dziękuję, że mogę na ciebie liczyć, Bastian.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Everett wychodził z założenia (mylne czy nie; w bastianowym odczuciu – jedyne słuszne), że na każdego człowieka, który stanął na jego drodze – i który stanie, prędzej czy później – trafia nie bez powodu. Nie bez mniej lub bardziej wyraźnej przyczyny. Nawet jeśli jego obecność sprowadzać i ograniczać miałaby się do wyłapanego na ulicy uśmiechu, który jak przekazywana z punktu do punktu iskra, za zadanie powziął sobie rozjaśnić ułamek jego dnia. Niby nic więcej; ale jednak coś. I to coś wydawało mu się absolutnie wystarczające.
Taka Liane z kolei pojawiła się w jego życiu nagle – przypadkiem niby, nie wiedząc jeszcze jak wielką rolę odegra, kiedy przyjdzie na to pora. A, wierzcie lub nie; odegra ją, choć pewnie całkiem nieświadomie. Bo u końca tej rozmowy do Bastiana dotrze przecież, że czas najwyższy zerwać ten dziwny pakt podpisany z własną hipokryzją. Że może wystarczy już czekania, notorycznych rozważań, pytań powtarzanych przed snem „warto/nie warto” i „powinienem/lepiej-nie”. Że jeszcze tylko dzień lub dwa i podejmie decyzję. Zadzwoni do Phoenix – powie jej wszystko.
Spróbuje.
Tak, spróbuje – to dobry początek.

A co to byłaby za miłość, która nie zna straty? Li, ryzyko odrzucenia jest chyba jedynym wyznacznikiem tego, jak wiele takie uczucie dla ciebie znaczy, w ogóle. I jeśli Ariana ma trochę oleju w głowie – a jestem pewien, że ma – tak na pewno w czasie waszego rozstania przemyślała sobie wszystko i… doszła do podobnych wniosków. O, o! Widzisz? To jak się z nią będziesz widziała w ten weekend, to weź tylko część rzeczy. Powiedz, że reszta leży gdzieś na strychu albo w piwnicy, i że musisz poszukać. Zostaw sobie jakiegoś zapasowego asa w rękawie. Tylko nie zachowuj się dziwnie, żebyś jej nie wystraszyła. – Zaśmiał się. A potem „dziękuję, że mogę na ciebie liczyć”, i on, w odpowiedzi:
Nie ma sprawy przecież. Do usług. – Najchętniej ukłoniłby się nisko; ale zamiast tego wtopił jedynie łapsko w psią kryzę. I drapał, drapał, drapał; w głowie jeszcze chwilę przetwarzając rzucone przez dziewczynę słowa-hasła. Wciąż z wyraźnym, niedającym się pohamować uśmiechem.
Głupio zakochana, co? Wiesz, możesz się zacząć teraz ze mnie nabijać, ale uważam, że to jest taki rodzaj zadurzenia, do którego każdy chciałby się czasami cofnąć. Potem przyjdzie rutyna i… jeszcze za tym zatęsknisz, zobaczysz! – Westchnął, próbując opanować ten umyślnie przyciszany, basowy chichot. – Słuchaj, ale… dasz znać jak poszło, nie? Od razu. Najlepiej zaraz jak zamkniesz za sobą drzwi!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Liane całe życie wychodziła z podobnego założenia- każdy człowiek, którego spotkała pojawiał się w jej życiu z jakiegoś powodu i z jakiegoś powodu następowało to właśnie teraz, a nie kiedy indziej. Wierzyła też, że niektórych ludzi ma się przeznaczonych do spotkania, wierzyła, że nieważne gdzie by była, gdzie by żyła, budziła się i zasypiała to ostatecznie pewnych ludzi spotkałaby w ten czy inny sposób. Może naiwnie wierzyła w przeznaczenie, a może to właśnie naiwność była najważniejszą cechą, którą każdy powinien posiadać w choćby minimalnym stopniu. To właśnie naiwna wiara pchała ludzi w objęcia innych, w sytuacje, w których normalnie by się nie znaleźli, w momenty, które później okazywały się tymi najważniejszymi, tymi najbardziej znaczącymi na przestrzeni czasu. W taki właśnie sposób wierzyła, że było jej pisane spotkać, na którymś etapie życia, Bastiana, wierzyła, że jego rola w jej życiu jest znacząca, a momentami może nawet i kluczowa. Chwilami miała go za swojego brata, którego nigdy nie było dane jej posiadać. Znaczył dla niej więcej niż były w stanie opisać to słowa.
-Wiem, wiem, każda miłość zna stratę, przynajmniej każda z tych prawdziwych. Po prostu nie jestem pewna czy będę w stanie z kolejną stratą sobie poradzić. Ale może nie ma sensu tego tak rozkładać na czynniki pierwsze, może powinnam po prostu dać się rzeczom dziać i zobaczyć co w ogóle z tego wyniknie, postarać się nie nastawiać na nic konkretnego. - zamyśliła się na chwilę zdając sobie sprawę, że choćby chciała to nie była w stanie na nic się nie nastawiać. Sama myśl o spotkaniu z Arianą budziła w niej długo skrywane emocje, te z gatunku tych rozrywających klatkę piersiową. -To jest bardzo dobry pomysł. Coś sobie zostawię z jej rzeczy.- zaśmiała się na samą myśl o wciskaniu kitu o schowanym na strychu swetrze, o którym akurat przypadkiem zapomniała. Już teraz miała w głowie listę wszystkich rzeczy, które nie należały do niej, a zapomnienie o choć jednej z nich wymagałoby nie lada wysiłku od niej. Małe kłamstwa przecież nikomu nie zaszkodzą- powtarzała sobie choć całe życie starała się być szczera aż do bólu.
-Sama po przeprowadzce nieraz marzyłam o powrocie do czasów tej niewinnej, szczeniackiej miłości. Głupota, bo przecież odejście od tego etapu to naturalny bieg każdej relacji, ale chyba każdemu czasem tęskno za tamtymi czasami. Oczywiście, że dam znać, Bastian! Będziesz pierwszą osobą, która się dowie jak poszło. - uśmiechnęła się do siebie po raz kolejny w głowie dziękując losowi za zesłanie jej kogoś takiego jak Bastian.-Mam nadzieję, że wiesz, że ty też zawsze możesz na mnie liczyć. Nie ważne co by się nie działo.-dodała z delikatnym rozrzewnieniem chcąc być dla Bastiana takim samym oparciem jakie on dawał jej.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Szczeniacka miłość! To właśnie! Ten stan między zauroczeniem całkiem powierzchownym, zmiennym niemal z godziny na godzinę, a czymś zdecydowanie bardziej skomplikowanym – często trwalszym nieco i przemyślanym. Szczeniacka miłość; czyli połączenie tej spontanicznej żywotności i dynamiki, głupstwa jakiegoś, szaleństwa – z zalążkiem myśli „a może, a gdyby tak… na zawsze?”.
I żaden dzieciak nie myślał wtedy, że takie „zawsze”, to cholernie dużo czasu. Ale też żaden dzieciak nie trapił sobie głowy kalkulacjami – a jeśli już, to na pewno nie takimi, jak robiły to stare, zgorzkniałe, zamknięte w rutynie „związku” – ale nie miłości – wygi.
Czasami, tu Bastian szepnąłby w sekrecie, nie tęskni się nawet za miłością. Czasami tęsknić można za uczuciem, którego nigdy nie zdążyło się zdefiniować. Ale… czy jeśli nienazwane „miłością” – sprawiało, że faktycznie nią nie było? Aj, cholera! Skomplikowana sprawa, te uczucia.
Jestem pewien, że damy sobie radę. – O, tak powiedział właśnie. Nie żadne „poradzisz sobie”, „uda ci się”; damy radę. Everett-skrzydłowy, Everett-cholerny-optymista. Równie wieczny, jak niepoprawny. I co z tego, że melancholia. Co z tego, że nostalgia – kiedy o, tu, nie żadne odległe gwiazdy, ale właśnie na wyciągnięcie ręki – błyszczy się światełko w tunelu.
Wiesz… coś mi podpowiada, że – świadomie czy nie – już mi pomogłaś. Właśnie tą rozmową, o. Też muszę do kogoś zadzwonić. I na nic się nie nastawiać. No bo, hej, jak się kogoś straciło, to co? Można stracić bardziej? Chyba nie, co? Bez sensu. – Przeniósł się do sypialni. Dźwięk zapalanego światła. Pogłos drepczącego Rufusa w tle. – Tak, tak zrobię właśnie. A i… Liane? Błagam cię, nie rób tylko żadnych głupstw, okej? To znaczy, cholera. Rób! Rób głupstwa! Byleby z nią, i żeby były szczere i żebyś na siebie uważała! Ale żadnego „udawania obojętnej” i „niewzruszonej”, bo to to już całkowicie poza skalą głupoty. I nigdy coś takiego nie pomaga, jasne? No. Dobra. To chyba wszystko. Jezu, nie wiem, co powinienem jeszcze powiedzieć? Ubierz się ładnie. I wyśpij się porządnie, żebyś nie wyglądała jak ci, co pomagasz ich w pracy wysłać w ostatnią podróż. I weź jakieś miętówki ze sobą. I Chryste Panie, ja ci dziękuję, że ty sobie dziewuchę wybrałaś, to nie muszę ci tych wszystkich obrzydliwych kazań prawić. – O ironio. – To byłoby bardzo niezręczne, Liane! To znaczy to też zaczyna się robić niezręczne, więc… po prostu utnę temat. A w ogóle to chyba powoli stresuję się bardziej od ciebie. – Aż się, biedaczysko, prawie z tego wszystkiego zapowietrzyło

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Damy sobie radę. Te kilka słów rozbrzmiewało w głowie Liane niosąc za sobą ciepły, kojący dotyk, zupełnie jakby Bastian był obok i położył jej rękę na ramieniu w geście wsparcia. Nie ty dasz sobie radę, nie ty to udźwigniesz, ale razem, wspólnie przebrniemy przez te chwile i lepsze i gorsze, przez wzloty i upadki, będziemy się wspinać wspólnie na szczyt naszego wąwozu i wspólnie spadać ponownie w jego otchłań. To właśnie to poczucie wspólnoty, bezgranicznego wsparcia niezależnie od sytuacji sprawiało, że Liane zaczęła nabierać poczucia odwagi, zaczęła wierzyć, że może ma jakąś szansę, że może, ale tylko być może, uda jej się pokonać przeciwności losu i znów uświadczyć na własnych oczach uśmiechu Ariany, który przed lata odebrał jej dech w piersi i nigdy go już nie oddał.
-Cieszę się, Bastian. Cholera, jak się cieszę, że do niej zadzwonisz. Masz rację, nie da się stracić nikogo bardziej, więc... nie masz nic do stracenia. - tak jak i ja. Miała przed sobą jedynie możliwości, a nie skorzystanie z żadnej było tą najgłupszą możliwą opcją. Nie mogła stracić Ariany bardziej niż przed laty, a tliła się licha szansa, że być może ją odzyska, nawet jeśli nie jako ukochaną to jako przyjaciółkę, której tak bardzo jej brakowało.-Masz absolutny nakaz dania mi sprawozdania z tego jak poszło! Inaczej nie dowiesz się jak poszło mnie!- postawiła twarde ultimatum podekscytowana decyzją Bastiana. Kazania, które chwilę później rozpoczął jej rozmówca przyprawiły ją o najszczerszy z ostatnich uśmiechów. Roześmiała się do słuchawki na te wszystkie ostrożnościowe prawidła. -Spokojnie, nie mam zamiaru zgrywać niedostępnej czy robić innej głupoty, która mi nic nie przyniesie. Zobaczymy co przyniesie to spotkanie. Nie chce się na nic konkretnego nastawiać, żeby się jakoś mocno nie zawieść, zobaczymy, zobaczymy. - zrobiła krótką przerwę uświadamiając sobie, że faktycznie nastawiała się na coś. Nastawiała się na pojednanie, na zakopanie toporów wojennych i wkroczenie na ścieżkę pokoju. Nie wiedziała tylko dokąd ta ścieżka prowadzi, ale to chyba było w tym wszystkim najbardziej ekscytujące. Niewiadoma na samym końcu drogi. - Nie stresuj się! Ja się nastresuję za nas obu! Dziękuję, że mogłam z tobą pogadać, Bastian, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.- im bardziej zazębiała się ich relacja tym bardziej zaczynała widzieć w nim nie tylko przyjaciela, a niemalże figurę braterską, mając nadzieję, że i on widzi w niej więcej niż przyjaciółkę. Mogli liczyć na siebie w każdej sytuacji, bezgranicznie, o każdej porze dnia i nocy, i to chyba było właśnie w ich relacji najpiękniejsze.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Nie miał pojęcia jak to jest być „starszym bratem”. Ani sam nie był starszy, ani brata nie miał; tyle tylko, co siostrę – i ona, rzeczywiście, na świecie pojawiła się szybciej. I już jakby wyłącznie z tego faktu płynął obowiązek, że jakimś azymutem musiała być dla Bastiana. A to głupota przecież. To nie wiek grał rolę, co? Więc jak to – jaki jest przepis na „bycie starszym bratem”? Czy to te drzwi niezamykane nigdy; takie nieme pozwolenie na to, by zawsze czuła się zaproszona? Że „mój dom jest twoim domem”, jak już ustalili niegdyś? Czy to godziny spędzone na rozmowach o wszystkim (i o niczym, również; i milczenie, i wszystko pomiędzy)? Czy może kciuki posiniałe od zaciskania – a zaciskane na szczęście.
Czy może Szczęście, właśnie, samo w sobie? To magazynowane ponad podziałami krwi i przeznaczone tylko najbliższym – niezależnie, czy współdzieliło się rodzinne korzenie, nazwisko, czy, tak zwyczajnie, skrawki pasujących do siebie dusz; które odnalazły się, gdzieś tam, pomiędzy cmentarnymi padołami.
Pewnie, że dam znać. I jak dostanę jakieś info od wydawców, to też. Przecież musisz być na bieżąco. A ja już o to zadbam, żebyś była. – Zaśmiał się, wlazłszy na łóżko. Wyciągnięty na całą długość, leżąc na plecach, z ramionami skrzyżowanymi pod głową. I, hop, okulary zsunięte z nosa; w jego przypadku częsta praktyka. Wyłączenie (ograniczenie, będąc dokładnym) wzroku pozwalało mu skupić się wyłącznie na głosie. I, mógłby przysiąc, taki ton Liane – na przykład – zmieniał się nagle; jako barwniejszy dźwięczał w uszach i niósł się zupełnie innym echem.
I chałwa ci za to. – Rozmyte kształty przed oczami; zabawnie-zmienne, ilekroć mrużyło się te ślepia, tworzyło światy niby-znane, ale zupełnie nowe. Odległe i zamglone. Niewyraźne – trochę jak zerkanie w przyszłość. Różnica tylko taka, że przyszłość gnała przed siebie i nijak nie pozwalała mościć się wygodnie w łóżku.
I nawzajem, Li. Nawet nie wiesz jak dobrze mi jest się czasami, tak o, pomartwić za kogoś, na przykład. – Znów się zaśmiał. – No ale mam nadzieję, że jednak mimo wszystko będziemy świętować sukcesy, a nie opijać smutki. – „Rufus, no gdzie się pchasz”; posłyszane pomiędzy. – Dobra, młoda. Bo ktoś mnie tutaj próbuje na awaryjny spacer wyciągnąć, chyba. Wyśpij się porządnie, ok? I… no, trzymaj się. I pamiętaj, żeby dzwonić, w razie co. Znaczy nie tylko w razie co. W ogóle, dzwoń. Kiedy chcesz i z czym chcesz. No, no, papapap. Rufus też ci mówi „papap”.
I jeszcze tylko jakiś urywek zwrotu, przeznaczonego już ściśle do Rufusowych uszu. I zakończenie połączenia.

[Koniec.]

autor

rezz

Zablokowany

Wróć do „Telefony”