Wczoraj, 10:33PM
(00:06 minut)
- -ufus, cholera jasna, złaź stamtąd! […] Rufus! […]
Wczoraj, 10:38PM
(03:32 minut)
- Piknęło? Piknęło chyba. Dobra, to… to chyba już. N-nie wiem, nie nagrywam się zbyt często na pocztę głosową, Phoe. Za pierwszym razem chyba mi coś nie wyszło, więc… więc po prostu powtórzę. To ja, Bastian, jakby co. Mówię, tak na wypadek, gdyby się nie wyświetliło. Chociaż pewnie i tak poznałaś po głosie. I jakoś musisz wejść w tę cholerną pocztę, to pewnie jest jak byk napisane. N-nieważne.
[dźwięk krzątaniny ustał; pewnie usiadł na parapecie – myślisz, potem szmer telefonu, wysuniętego z ucisku między ramieniem a policzkiem – do ręki, porządnie]
Phoe…
[cisza]
Ja… nie wiem co sobie myślałem, wiesz? A od tamtego spotkania, na tym śmiesznym wernisażu i potem – potem w knajpie u starego Harvey’a… miałem dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. Pewnie za dużo, jak zwykle. Jak zwykle, za długo mi zeszło. Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś była już przełożoną, zarabiała kolejne dziesięć procent więcej i zwiedziła pół świata.
Ja zwiedziłem co najwyżej własną kuchnię, chyba. Bo ja… ja cały czas jestem tutaj, Phoe. I chyba od tamtego czasu nigdzie się nie ruszyłem. No, nie tak dosłownie, nie? Rufus by mi na to nie pozwolił. Ale… wiesz, wiesz o co mi chodzi. Boże, już ci współczuję, że musisz tego słuchać. Tak samo, jak kiedyś czytałaś ten mój list na zajęcia z literatury. I że tak beznadziejnie dobieram słowa, że... To znaczy... nie musisz. Nie musisz tego słuchać, ale chyba jednak chciałbym, żebyś… żebyś to zrobiła. W zasadzie… wiele jest rzeczy, których bym chciał.
Chciałbym oczywiście pokoju na świecie, równouprawnienia, żeby wynaleziono jakąś cudowną szczepionkę na raka i… i takie tam. Ale… ale chyba chciałbym też cię…
[cisza – przerwanie wiadomości – ustaje szum tła]
Wczoraj, 10:45PM
(00:53 minut)
- Chciałbym cię przeprosić, Phoe. Miałaś – to znaczy… masz rację. Jak zawsze masz rację. Jestem skończonym idiotą, bo… bo zawsze podejmowałem te najbardziej beznadziejne decyzje. Chyba raz tylko postąpiłem słusznie. I to było – to było wtedy, na tej durnej huśtawce. To była najlepsza decyzja mojego życia, Phoe. Nie podjąłem lepszej, nigdy.
[słychać przygłuszone dudnienie; odległe dość, ledwie docierające do słuchawki]
Psia mać! Po-poczekaj, poczekaj, ktoś się dobija do drzwi. Muszę… chyba muszę otworzyć.
[…]
Idę już, idę!
[przerwanie wiadomości]
Dziś, 2:11AM
(02:54 minut)
- [chrząknięcie – kilka sekund nieśmiałej ciszy]
Na czym skończyłem? Cholera, cholera, choleeera. Mogłem to sobie zapisać. Byłoby mi trochę łatwiej. Tobie pewnie też. Pewnie… łapiesz się teraz za głowę albo kręcisz nią z niedowierzaniem. Niech zgadnę – opierasz się o narożnik kuchennego blatu. I słyszę nawet, jak przewracasz oczami [śmiech]. Znam cię trochę, Phoenix Grace Farrell! Znam cię doskonale!
[przerwa – westchnięcie]
No dobra, ale… do brzegu, Bastek. Do brzegu… [dziwny pogłos – być może uderzenie wnętrza dłoni o skroń; może brzegu telefonu o policzek] Phoe! Słuchaj, ja… ja po prostu… wtedy, po tym nieszczęsnym spotkaniu, ty… zastanawiałem się, czy dotarłaś do domu, bezpiecznie? Jak noga? Wszystko… wszystko okej? Bo… bo pomyślałem sobie wtedy, kiedy już poszłaś, że… zdałem sobie sprawę z czegoś, Phoe. Zdałem sobie sprawę, jak cholernie tęskniłem za tym przez ostatnie trzy lata. I jak k u r e w s k o tęskniłem za tym przez ostatnie… pół roku. Nie za twoimi tendencjami do kontuzji. Za... za tobą, chyba. Za tobą.
Rozmawiałem z kimś ważnym dla mnie. I myślałem, jaki głupi jestem, że… że każę komuś gonić za własnym szczęściem i nie poddawać się w tym wszystkim, a sam… sam nie zrobiłem nic. Wychodzi na to, że cholerny ze mnie hipokryta, co? Ale ty to wiesz. Przecież to wiesz.
Dziś, 2:43AM
(05:34 minut)
- Dochodzę do wniosku, że gadanie do samego siebie jest dużo trudniejsze, niż może się to wydawać. Zresztą… nie jestem najlepszym mówcą, ale… ale t-to wiesz przecież. G-gorzej niż wtedy, na zakończenie mojego senior year, chyba nie będzie, co? Pamiętasz? Po tej żenadzie stwierdziłaś, że jeśli kiedykolwiek będę się wypowiadać publicznie, to będziesz mi pisać ściągi. Żebym wiedział co mówić.
Tutaj… teraz nie mam żadnej ściągi. Chciałbym mieć, ale… nie mam.
No i tak myślę sobie, że wolałbym… wolałbym porozmawiać w cztery oczy. Ale nawet nie wziąłem twojego adresu. Obdzwoniłem większość naszych znajomych, ale nikt nie puścił pary z ust. Tych starych znajomych, bo teraz to pewnie całkiem inne kręgi są. A tamci? Może faktycznie o niczym nie wiedzą. A może po prostu są… bardziej lojalni od… od co poniektórych. Ode mnie, na przykład.
Słuchaj, odezwij się, co? Jeśli będziesz chciała. Albo napisz mi wiadomość. Albo zablokuj mój numer, to… to też będzie dla mnie jakiś sygnał. Ja wiem, że zasługuję co najwyżej na to, żeby tak czekać do usranej śmierci w niepewności, ale jednak mam… no, nadzieję chyba? Nadzieja matką głupich, mówią. No to… no to jestem głupi, Farrell. Żadna to nowość akurat.
[...]
Phoe? Ja...
[...]