WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://lh3.googleusercontent.com/-qBrI ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zdarzało mu się to często, a tym razem Blake Griffith nie wiedział co myśleć.
Nie wiedział co myśleć, ponieważ sprawa Charlesa, a raczej jego zaginięcia, była o tyle zagadkowa co i niepokojąca, a jak do tej pory pojawiło się zaledwie kilka wskazówek, jakie mogłyby rzucić chociażby delikatne światło na całokształt. Niestety, były zbyt wiotkie, aby były w stanie pomóc.
Na początku ciemnowłosy sądził, że dobry kumpel z więziennej celi zabalował; znał to, wyjście na wolność po kilkuletniej przerwie było równocześnie proste i przyjemne, a z drugiej sprawiało, iż człowiek nie wiedział co myśleć, jak się zachować, od czego zacząć swoje stare-nowe życie. On wtedy chciał zniknąć, zaszyć się gdzieś daleko, po czym stwierdzał, że ucieczka naznaczyłaby go znamieniem największego tchórza. Osoby, którą wizja konfrontacji z ludźmi przerażała, a jego częściej jedynie... drażniła.
Stevens jednak był pod tym względem inny; jego przeszłość różniła się od medialnej historii rozdmuchanej przed media, wobec czego Charlie wypuścił zakład karny niemalże jako anonimowa osoba. Nie musiał przejmować się natrętnymi spojrzeniami, setkami artykułów, reportaży, ani dziennikarzami pragnącymi uzyskać nowe informacje. Mógł żyć. Budować swoją codzienność wedle starannie zaplanowanych scenariuszy, albo wręcz przeciwnie - korzystając z możliwości spontanicznych wyskoków.
I do niedawna właśnie to obstawiał Blake; wciągnięcie się w wir imprez, próby odnowienia dawnych znajomości, utratę rachuby mijającego czasu.
...czasu, którego upłynęło za wiele, aby były więzień do tej pory nie wrócił do kobiety za którą tęsknił, a ta czekała na niego podczas odsiadywania wyroku.
- Cześć - przywitał się, dodając do tego pojedynczego słowa pojedyncze skinienie głową. Bez trudu odnalazł Morton, wszak podczas krótkiej rozmowy telefonicznej określili miejsce, w jakim będą mogli odnaleźć sobie wzajemnie o ustalonej godzinie.
- Cieszę się, że i ty nie zapadłaś się pod ziemię - dodał po chwili, zatrzymując na parę dodatkowych sekund spojrzenie na wysokości tęczówek blondynki. - Myślisz, że ci bezdomni mogą coś wiedzieć? - zagaił, przekierowując wzrok to na budkę obok, to rozglądając się dookoła w celu wypatrzenia jakiegokolwiek delikwenta. Było zimno, lecz na ich korzyść bezsprzecznie wpływało to, że nie padał deszcz. Warto było spróbować i podjąć działanie, zamiast biernego oczekiwania.
- Czyli... cisza, hm? Nie dawał żadnego znaku? - I wiedział, owszem, że o to już pytał, aczkolwiek może w międzyczasie coś się wydarzyło, albo jasnowłosa przypomniała sobie po wymianie wiadomości o czymś więcej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To niespodziewane spotkanie z Blake'm i jego sugestie, że póki co nie ma sensu się martwić, trochę uspokoiły Xylię. Próbowała spojrzeć na tę nieobecność Charles'a z innej, bardziej wyrozumiałej perspektywy, co nie było wbrew pozorom takie trudne. Znalazła całą paletę różnobarwnych usprawiedliwień, mniej lub bardziej sensownych i pasujących do jej partnera. I to wystarczyło na kilka dni, przez które i tak wybierała ścieżki na ichtrasach, w ich porach, nie chcąc nic przegapić. Bezskutecznie...
Znajomi Xylii powoli zaczynali tracić cierpliwość, bo od pewnego czasu nie witała się z nimi normalnie, tylko wciąż dopytywała, czy przypadkiem nikt nie widział albo w jakikolwiek inny sposób nie kontaktował się ze Stevensem. Polecono jej by sprawę zgłosiła na policję, a nawet by po prostu odpuściła, bo może Charles wcale nie chce być znaleziony? Ta ostatnia myśl nie dawała jej spokoju. A co, jeśli tak faktycznie było? Jako, że planowała spotkać się z jego przyjacielem, postanowiła prędzej, czy później i o to zapytać.
Nawet idąc na spotkanie z Griffithem, starała się mieć oczy dookoła głowy; bezczelnie wpatrywała się w gości mijanych lokali, którym nie dane było w spokoju sączyć kawy, przymierzyć ubrań, czy nawet wybrać karmy dla zwierzaka. To było silniejsze od niej.
- Cześć - odpowiedziała, podchodząc bliżej do mężczyzny, by go serdecznie uściskać na powitanie. Nie zastanawiała się, czy to było na miejscu, czy nie - krótkie, przyjacielskie przytulenie wyrażało tylko jedno: dobrze cię widzieć, co Morton dodatkowo udekorowała ciepłym uśmiechem.
- Nie przepadłam, ale jestem gotowa przekopać pół Seattle, jeśli miałoby to w czymkolwiek pomóc - stwierdziła, czując się coraz bardziej bezradna w tym bezowocnym oczekiwaniu i poszukiwaniach na małą skalę.
Przeniosła spojrzenie z ciemnowłosego na mężczyzn, którzy krzątali się w okolicy.
- Zapytajmy! Cóż nam szkodzi - odparła, odruchowo sięgając do kieszeni płaszcza, by upewnić się, czy ma tam kilka banknotów, które - jak zdążyła się przekonać - mają magiczną moc rozwiązywania języków i leczenia amnezji...
Posmutniała, bo nie miała żadnych wieści odnośnie partnera.
- Cisza. Nie wrócił, nie odezwał się, nie przekazał żadnej wiadomości. Jakby wyparował... - Wykonała w powietrzu ruch dłonią, który miał to zobrazować. - Myślisz, że tego chciał? - zapytała niepewnie i dość cicho, bo ciężko przeszło jej to przez gardło. - Może niepotrzebnie go szukam? - Uciekła wzrokiem, wpatrując się w nierówności chodnika. - Ty, jak wyszedłeś nie chciałeś zniknąć? Stać się kimś nowym? Anonimowym? Odciąć się od przeszłości, niezależnie od tego, co by się przy okazji utraciło? - zapytała, ponownie spoglądając na Blake'a. Wydawało jej się, że tylko jego może o to spytać i nikt, tak jak on, nie będzie umiał zrozumieć Charlesa, a dzięki temu może i rzucić trochę światła na ten mrok zmartwień, który coraz bardziej owijał nadzieję Xylii, usilnie próbując zdusić jej płomień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciemnowłosy zmierzając na spotkanie czuł się dziwnie, nienaturalnie spięty. Ciężko było jednoznacznie określić powód; czy chodziło o to, iż tych kilka wiadomości tekstowych, jakie między sobą wymienili, było - być może - w jakimś stopniu n i e o d p o w i e d n i e? A może sęk w tym, że zdecydowanie wolałby, aby powód umówienia się nie istniał? Być może i jedno i drugie, bowiem teraz przede wszystkim liczyło się to, że Charles przepadł, a mijający od jego zniknięcia czas jasno sugerował, że nie było to niczym, co łatwo mogliby umieścić w definicji: normy. Kilka dni dałoby się jeszcze wytłumaczyć, lecz wyszedł na wolność przed świętami, a teraz, nieubłaganie, dopadł ich styczeń.
- Cześć - powtórzył bezwiednie, o dziwo bez oporów przyjmując ten wyraz przywitania, jakim obdarzyła go jasnowłosa. Griffith z reguły nie wchodził w tak bliskie interakcje z ludźmi pod warunkiem, że z nimi nie sypiał, ale wtedy to inna sprawa, witając się zaledwie uściśnięciem ręki, czy krótkim skinieniem głową. Tym razem coś w postawie Morton sprawiło, że wcześniejsze obawy i dywagacje opuściły jego głowę, przez co i ramiona na krótką chwilę objęły drobną, kobiecą sylwetkę.
- Zimno dziś - mruknął, ale nie zamierzał poprzestać na tym krótkim, dobrze odczuwalnym wniosku. - Może weźmiemy coś ciepłego na drogę? Czuję, że to będzie długie popołudnie - dodał, ruchem głowy wskazując na znajdującą się nieopodal budkę, w której serwowane były zarówno gorące napoje, jak i zdrowe soki i smoothie. Z jednej strony miało to sens, z drugiej zaś nie miał doświadczenia i nie potrafił przewidzieć reakcji bezdomnych, do których mieliby podejść ogrzewając dłonie o tekturowe kubki parującego naparu.
A może zbyt wiele myślał, a ci, nie zważając na mróz, chętniej przyjęliby gotówkę, coś rozgrzewającego w formie alkoholu, bądź inną rekompensatę za poświęcony im, swój jakże nielimitowany cenny czas.
- Udało ci się skontaktować z którąś z tych znajomych? - zagaił, oczekując na podjęcie decyzji względem kupienia czegoś do picia. - Coś wiedzą? - dopytał, nie dając nawet czasu na zareagowanie na pierwsze z posłanych w eter pytań. Ciężko mu było ukryć, iż wiedza ta, nawet jeśli swoim kontekstem nawiązywała do osób bliskich Stevensowi, przywodziła mu na myśl jeszcze jednego mężczyznę. Zacisnął szczękę, nie chcąc, by mimowolnie na jego twarzy pojawił się grymas.
- Długo sugerowali mi, że tak powinienem zrobić - potwierdził - zniknąć, wyjechać. Na dwa dni zatrzymałem się u kumpla, a później zacząłem zabijać czas na różne sposoby - oznajmił, skrobiąc się po policzku ze wzrokiem opartym o jakiś przypadkowy, nieistotny punkt w oddali. Minęło zaledwie półtora roku, a w ciągu tego czasu tak wiele zdążyło się wydarzyć.
- Jak wychodzisz z więzienia, wszystko jest równocześnie intrygujące i trochę przytłaczające. Nie wiesz od czego zacząć, co ze sobą zrobić. To wybawienie i pułapka - dokończył myśl, najprawdopodobniej najlepiej jak potrafił. W kilku zdaniach zamknął parę miesięcy, gdzie uczył się życia na nowo; w obecnych realiach, pośród grona ludzi, którzy pomimo wszystko zostali i garstki nowych, jaką był w stanie dopuścić do siebie.
- Moja sytuacja była trochę... inna, u Charlesa, tak sądzę, było... - Łatwiej? Nie chciał tego ważyć; usprawiedliwiać siebie tym, że początki na wolności były trudne z wielu względów, tak kumpel miał kogoś, kto na niego czekał, jak i był pozbawiony łatki mordercy, jaką przyklejał mu ogół. Pokręcił głową. Nie powinien tak tego kategoryzować.
- Espresso. Podwójne. A dla ciebie? - Uniósł brew; całe szczęście, że ten niezręczny, wcześniejszy wywód został przerwany przez zniecierpliwionego sprzedawcę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szybki marsz, żeby nie spóźnić się na ustaloną godzinę, w połączeniu z nieustającymi kolizjami emocji, które wciąż na nowo obijały się we wnętrzu Xylii sprawiło, że wzmianka ciemnowłosego była dla Morton niemałym zaskoczeniem. Odruchowo wychodząc z mieszkania ubrała płaszcz, otulając się szalikiem. Zapomniała jednak spojrzeć na termometr (podobnie jak na buty, które na szczęście okazały się tymi odpowiednimi na tę porę roku!) i dopiero słowa Blake'a pozwoliły jej poczuć otaczające ich zimno. Chuchnęła, dostrzegając chmurkę pary, która powstała po tym wydechu. Czy Charles był na nie przygotowany?
- Zabezpieczymy się na wypadek, gdyby od ciebie też powiało chłodem? - zażartowała, zerkając na mężczyznę, tak różniącego się od tego swojego więziennego pierwowzoru. Nie trzeba było Xylii namawiać, by skorzystała z propozycji Griffitha, więc już po chwili znaleźli się w budce.
- Pojechałam do nich. Widziały się z Charles’em mniej więcej wtedy, kiedy ty. Mówiły, że nie posiedział długo. Był zdenerwowany i wybiegł od nich nawet nie dopijając piwa, którym chcieli uczcić jego wyjście z paki. No i właściwie tyle... Nie mówił dokąd mu tak spieszno i więcej się z nimi nie kontaktował - poinformowała o rezultatach spotkania, które nawet Xylii, która starała się być pozytywnie nastawiona do ludzi i świata, wydawało się dziwne. - Mam wrażenie, że czegoś mi nie mówią - dodała, przenosząc wzrok z Blake'a na rozpiskę serwowanych napojów. - Albo już wariuję i szukam znaków tam, gdzie wcale ich nie ma - dokończyła, wzdychając przy tym ledwie słyszalnie, po czym opatuliła się szczelniej szalikiem, chociaż byli już wewnątrz Jucivany.
Nie od razu spojrzała na Blake’a, chcąc w jego wypowiedzi usłyszeć głos Stevensa. Choć Xylia sama poruszyła ten temat, ze słowa na słowo czuła, jak ciężko jej udźwignąć jego powagę, dlatego w pewnym momencie wtrąciła, słysząc jak ciemnowłosy mówi o zabijaniu czasu.
- Uch, czyli fiasko systemu resocjalizacji, skoro biednego czasu nie oszczędziłeś. Może nie powinieneś mówić tak głośno o swoich grzeszkach? - skwitowała z błąkającym się na ustach uśmiechem, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. Następnie dała znać, by kontynuował, bo widziała, że ma jeszcze coś dodania. Pokiwała głową, starając się to pojąć najlepiej jak umiała; wejść w skórę skazańca, którego przywrócono do życia, które tak się zmieniło przez czas, kiedy został z niego wykluczony.
I może dłużej by nad tym myślała, gdyby nie urwane zdanie Griffitha.
-... prościej? - podjęła próbę dokończenia jego myśli, wysoko unosząc przy tym brwi. - To miałeś na myśli? Jeśli tak… dlaczego tak uważasz?[/b] - dopytała, nie do końca rozumiejąc skąd mógł wyciągnąć takie wnioski. Miał tylko ją. Nigdy im się nie przelewało, przez co ciężko było sobie coś na poważnie zaplanować, a ich relacja - zwłaszcza za więziennym murem - opierała się na regularnym odkopywaniu wspomnień podczas odwiedzin Xylii, która mimo zapewnień wierności, przespała się z jego przyjacielem. Na dodatek wychodziło, że Charles nie mówił jej o wielu rzeczach, które mogłyby teraz jakoś sensownie usprawiedliwić jego nieobecność.
Zreflektowała się, że nie są sami i nie przyszli tu dyskutować, ale złożyć zamówienie. Jeszcze raz rzuciła okiem na listę, w końcu decydując się na coś dla siebie.
- Gorącą czekoladę z malinami. I jeszcze cztery herbaty z cytryną - poprosiła, sięgając do kieszeni po portfel. Uznała, że zagadanie bezdomnych serwując im rozgrzewający, bezprocentowy napój, może posłużyć na ich korzyść i będzie też takim symbolem, że przychodzą w pokoju, nie stanowiąc żadnego zagrożenia. Zgarnęła też sporą ilość saszetek z cukrem, by chociaż tak spróbować osłodzić życie tych, których los nie oszczędzał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Punktualność była jedną z cech mężczyzny, która odmawiała posłuszeństwa zazwyczaj w sytuacjach od niego niezależnych, kiedy to inne czynniki wygrywały i nie były bynajmniej efektem jego opieszałości, czy celowego spóźnialstwa. To znaczy, oczywiście, niekiedy spóźniał się z premedytacją; głównie wtedy, kiedy nie zależało mu na spotkaniu, albo czuł niemalże przymus, że gdzieś powinien się pojawić, a wcale nie miał na to ochoty. Wtedy z reguły nie przychodził, albo właśnie się spóźniał, by spędzić w danym otoczeniu jak najmniej czasu.
Tym razem jednak ów spotkanie płynęło - niemalże po równo, tak sądził - z chęci obu stron. Nie tego, aby po prostu się spotkać i wymienić byle-plotkami, albo powspominać stare, nie tak dobre dobre czasy i tych parę kwadransów, jakie udało im się spędzić w swoim towarzystwie, a update w kwestii Charlesa przydałby się zarówno blondynce, jak i jemu. Gdzieś przy tym naiwnie liczył, że Xylia przy okazji konfrontacji innej, niżeli zaledwie za pomocą wiadomości sms, podzieli się z nim newsami z serii tych pozytywnych, a spotkał się z przepełnioną znakami zapytania ciszą.
- Dobrze jest się zabezpieczać - odpowiedział od razu, bez przemyślenia. Błąd, którego istnienia nie dał po sobie poznać, a zamiast tego nonszalancko wzruszył ramionami, jak gdyby powiedział to całkiem celowo; tym razem była to zwykła, cóż, wpadka...
- Choć wyjątkowo nie miałem siebie na myśli, ani tego chłodu - dodał pół żartem, pół serio, wszak zdawał sobie sprawę z tego, że zważając na ich dawną (nie)znajomość, ale również nowe fakty, które wpadły w posiadanie wiolonczelistki, osoba Blake'a Griffitha mogła w jej jasnych oczach wyglądać dość... wątpliwie. Mógł jawić się jako kryminalista, zdrajca, ktoś z wybujałym ego i do tego kłamca. Brał pod uwagę tę możliwość; zapewne i na kilka z niezbyt miłych dla oka łatek zasłużył, ale nie zamierzał też w żaden sposób się usprawiedliwiać, ani tłumaczyć.
- Do nich - powtórzył pod nosem, notując jedną, wydawało mu się istotną informację. - Czekaj, zaraz... - Pionowa zmarszczka pojawiła się na czole ciemnowłosego, kiedy to partnerka Charliego pokrótce opowiedziała mu zarówno przebieg jej spotkania z kobietami, oraz to, jak tamte przedstawiły jej rozmowę z Stevensem. Kolejne niewiadome, jakich nie potrafił od razu przyswoić i zrozumieć.
- To nie ma sensu - wydedukował po kilkudziesięciu sekundach - spotkał się z nimi mając kiepski humor i szybko uciekł? - Uniesiona brew sugerowała jak bardzo sceptycznie podchodził do tego opisu. I to nie tak, że nie wierzył Xylii; coś mu śmierdziało w historyjce zaserwowanej przez Viv i jej matkę. Tylko... dlaczego miałyby kłamać?
- Mógł się pokłócić z którąś z nich, albo z obiema... - rzucił po chwili, w międzyczasie przesuwając dłonią po krótko ostrzyżonych włosach. Wahał się, czy nie wyznać prawdy związanej ze swoim małym odkryciem, jednak to sprawiłoby, że zamieszałby Morton w sprawy Jacksona, a on - na szczęście - nie miał, tak sądził, nic wspólnego z jasnowłosą. Błędem było to, że początkowo chciał ją wprowadzić w cały ten... wielokąt.
...a może nie?
- Z tego, co opowiadał - zaczął ostrożnie - jedyna osoba, na której mu zależało, była w stanie mu wybaczyć, a cała reszta... - Urwał, nie chcąc zabrzmieć jak pozbawiony emocji gbur, któremu nadzwyczaj łatwo przychodzi mówienie o morderstwach i śmierci, tym bardziej, jeżeli słowa te kierował do osoby, jaka była blisko związana z osobą, która straciła życie.
- Cała reszta skupiła się na tym, co dookoła nich. Na mniejszych, albo większych problemach i dramatach. - Nie zaprzątali sobie głowy zamordowaną - jak źle to brzmiało - przypadkowo kobietą; nie była to zbrodnia krwawa, ani spektakularna, by nadzwyczaj długo rozpisywały się o niej gazety, a media nie przestawały trąbić. Blake równocześnie nie wiedział, z jakimi przykrościami spotykała się Xylia; jak chociażby wtedy, kiedy zastała bałagan w otoczeniu nagrobku matki.
- Skoro miał do kogo wrócić i mógł zacząć żyć od nowa, myślę, że miał łatwiej. - Krótki, przelotny uśmiech miał złagodzić gorzki grymas, jaki sekundę wcześniej - nie do końca świadomie - ukazał się za pomocą złączonych warg i nieco bardziej chmurnego spojrzenia. Rzadko kiedy czegokolwiek komukolwiek zazdrościł - a wtedy zazdrość, niestety, towarzyszyła mu zaskakująco często. I wcale nie był z tego powodu dumny.
- Zapłacę. - Nie pytał, a informował i nim Morton wyciągnęła z portfela pieniądze, ten już zdążył przyłożyć kartę do terminala. Pan w budce bynajmniej się nie sprzeczał, ani też nie czekał na zgodną decyzję, skoro dla niego liczyło się tylko to, aby ktoś zamówienie opłacił.
- Znasz któregoś z nich? Kojarzysz? - zapytał rzecz jasna o tych okolicznych bezdomnych, kiedy odebrał swoje espresso i wytłoczoną z masy papierowej tackę, na której znajdowały się cztery zamówione przez kobietę herbaty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się, ale nie zamierzała pozostać tylko przy chichocie. Był on bowiem wstępem do wniosków Xylii, które nie w pełni pokrywały się ze słowami Blake'a. W końcu to gdzieś w styczniu dwa lata temu, zaszła w ciążę, która choć niosła ze sobą odrobinę obaw, była wspaniałą niespodzianką.
- Nie zawsze, bo życie lubi pozytywnie zaskakiwać - wtrąciła z błąkającym się na ustach uśmiechem na wspomnienie tego wzruszenia, które towarzyszyło jej podczas USG. Nie tylko zresztą pojawienie się nowego życia było takim przykładem. Każdego dnia spotykały ją dobre rzeczy, przed którymi mogłaby się chronić chociażby nie wychodząc z domu albo unikając wielu miejsc, z góry je przekreślając lub podchodząc do nich zbyt przezornie. - Lubisz niespodzianki? - zapytała, kiedy jej chwilowo nieobecne spojrzenie się wyostrzyło i powróciło na twarz Blake'a. - Ups! Mam nadzieję, że to znów nie jest pytanie, na które trudno ci będzie odpowiedzieć. Robię się coraz lepsza w zadawaniu takich pytań, prawda? - zażartowała, pamiętając co powiedział jej ostatnio na odchodne. Niewiele - przynajmniej dla Xylii - zmieniło się w postrzeganiu Griffitha od ich spotkań w więzieniu. Wyrok, co o nim mówili inni, a nawet to, jak on siebie postrzegał, zwłaszcza gdy patrzył przez pryzmat odbywanej (odbytej?) kary, było dla blondynki mało istotne. Czasem wręcz zawadzało w wyrobieniu sobie o nim zdania, a to - póki co było nie najgorsze: był całkiem ciekawym rozmówcą i dobrym przyjacielem (jeśli spojrzy się na to zaangażowanie w poszukiwanie Charles'a). I to pewnie nie były jedyne pozytywy, które w nim dostrzegała, myśląc o nim po prostu dobrze - bez zbędnego idealizowania, ani przesadzania w drugą stronę.
Morton poczuła, że dreszcz, który przebiegł jej po kręgosłupie, a który niewiele miał wspólnego z panującym na zewnątrz zimnem, sprawił, że się spięła i zrobiło jej się bardzo nieswojo.
- Nie ma sensu…? - zapytała ostrożnie, niezupełnie wiedząc, o co mu chodzi. Xylia nie miała podstaw, by podejrzewać, że kobiety sprzedają jej jakąś ściemę, byle tylko nie węszyła w temacie Charles’a. Nie miałoby z tego żadnej korzyści - tak przynajmniej myślała, nie chcąc też od razu przypisywać ludziom złych zamiarów, ba! może czasem zbyt naiwnie wierzyła, że pierw przemawiają przez innych dobre intencje. - Dlaczego mieliby się kłócić? Charles raczej starał się unikać konfliktów - oznajmiła, kręcąc głową, bo nie pasowało jej do wizji ukochanego, jak wykłóca się z kimkolwiek o cokolwiek. Ale może więzienie go zmieniło i to Blake, który spędzał z nim niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę miał w tej chwili lepszy ogląd na całą sprawę. - Już nie pierwszy raz mam wrażenie, że o czymś nie wiem, a to mogłoby być istotne - powiedziała bardziej do siebie, mamrocząc to zdanie pod nosem. Nie czuła się dobrze z tą niewiedzą, której źródła nie mogła wypatrzeć. To Charles o czymś jej nie mówił? Blake? Lily i Viv? Czy może wszyscy wymienieni?
Kolejny raz spojrzała na mężczyznę z niezrozumieniem, do którego tym razem dodała wyrażające niezadowolenie cmoknięcie.
- Ty nie miałeś do kogo wrócić? - zapytała, choć za moment zreflektowała się, że to pytanie było trochę niegrzeczne. - Przepraszam. Nie chciałam być wścibska, ani tym bardziej jakoś cię personalnie rozliczać. Chciałam tylko wskazać, że hej! nawet ja na ciebie czekałam, pamiętasz? Mieliśmy razem coś zagrać! - powiedziała z ożywieniem, szturchając przy tym Griffitha w ramię. Choć ta wizja, próbująca swoimi kolorami rozproszyć szarość więziennej rzeczywistości, wydawała się czymś nierealnym, gdy ciemnowłosy pozostawał w zamknięciu, tak teraz właściwie nie miała na swojej drodze zbyt wielu przeszkód, by się urzeczywistnić. - Nie bądź taki krótkowzroczny - poleciła, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
Uprzedził ją, gdy chciała uregulować rachunek. Nie oponowała, tylko podziękowała, przyjmując z radością ten miły gest z jego strony. Chciała chociaż wziąć te herbaty, ale i tu Blake był szybszy, więc nie zamierzała wyrywać mu ich z rąk, bo jeszcze komuś stanie się krzywda, a tego przecież chciałaby uniknąć, niezależnie czy sprawa dotyczyła gorącej herbaty, czy czegoś poważniejszego.
Musiała się chwilę zastanowić, zwłaszcza, gdy jeszcze byli kawałek od nich.
- Tego z najdłuższą brodą. Przypomina mi dziadka. Raz nawet przytrzymał mi drzwi, jak wracałam z koncertu i miałam sporo bagaży, do tego wiolonczelę. Zapytał, co mam w tym pudle i jak powiedziałam, że instrument, to zaczął mnie tak uroczo nazywać… Hmm, jak to było? - zapytała samą siebie, robiąc krótką pauzę na przeszukiwanie pamięci. - Już wiem! Pani muzyczka! - Zaśmiała się, spoglądając w kierunku starszego człowieka, który najwyraźniej wyczuł, że się o nim mówi i popatrzył w ich stronę. Xylia uniosła dłoń i pomachała mu. - Pozostałych nie kojarzę, ale może to wynika z tego, że nie mieszkam tu długo - dopowiedziała, wyciągając ręce po herbaty, które chciała wręczyć bezdomnym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział.
O konsekwencjach, jakie przyniosło ich drugie spotkanie; kiedy smutek zaczął mieszać się z pożądaniem, a paradoksalnie między wszystkim - zmniejszając dystans obu ciał - znajdowała się długotrwała samotność ciemnowłosego. Był to czynnik, który znacząco przeszkadzał w zachowaniu zdrowego rozsądku i utrzymaniu tych kilku wymaganych metrów przestrzeni między obojgiem. Dał ponieść się chwili; zanurzył długie palce w jej jasnych włosach, kiedy nierówny rytm bijącego, kobiecego serca, wystukiwał swoją własną melodię, a on wyczuwał jej tempo na swojej klatce piersiowej. Oddechy mieszały się, a ciche - i nie tylko - pomrukiwania mimowolnie goniły uciekające minuty.
Zapamiętał te spotkanie zaskakująco intensywnie, bowiem było jednym z nielicznych - w tym nadzwyczaj trudnym okresie - po którym czuł się... dobrze, co bynajmniej nie powinno być pozytywnie odebranym ze względu na Charlesa. Niemniej wrócił myślami kilkukrotnie do jej nierówno rozsianych piegów, sposobu, w jaki związywała włosy, albo śmiechu, którego brzmienia nie potrafił wyrzucić z głowy.
- To... zależy - powiedział po dłuższej chwili namysłu - lubię czuć, że mogę kontrolować rzeczy, a w przypadku niespodzianek to nie jest takie proste - dodał, starając się jej wyjaśnić w czym tkwił problem owego stwierdzenia, a raczej tego, co z niespodzianek wynikało. Z jednej strony, sam wydźwięk, zdawał się być pozytywnym, aczkolwiek Blake, słysząc, że ktoś ma dla niego niespodziankę, nie potrafił łatwo odsunąć od siebie ciemnych scenariuszy, jakie uwidoczniały się w jego wyrazie twarzy i sceptycznie uniesionej brwi.
- Mam chyba problem z zaufaniem. - Wzruszył delikatnie ramionami, tym razem nie patrząc w bystre oczy Morton, a posyłając jeden, trochę koślawy uśmiech sprzedawcy z budki, gdy odbierał swoją kawę. I z jednej strony w wielu przypadkach mu to przeszkadzało, wszak rezerwa z jego strony mogła być wyczuwalna przez innych; to, że nie był szczególnie wylewny względem uczuć, nie słał miliona komplementów, nie pokładał przesadnej wiary w zapewnienia innych. Trzymał się na bezpiecznym gruncie, zostawiając sobie pole do manewru na różnych płaszczyznach.
...w końcu doświadczenia nauczyły go, że nie powinien ślepo wypatrywać jednego i jedynego celu, kiedy los tak bardzo lubił pogrywać ze wszystkimi stałymi, jakie obrał tamtego czasu na swoje pewne.
- To się nie klei - skwitował rzeczowo - jeśli nie ma się dobrego humoru, to zawsze można spotkanie odwołać przed. Charles by tak zrobił - rzucił, samemu sobie na to kiwając na potwierdzenie głową. Przez te kilka lat tkwiąc w więzieniu umknęło mu wiele wyjść i spotkań towarzyskich, a Griffith miał niemalże pewność, że to, po swoim wyjściu, chciałby przeprowadzić w miłej dla wszystkich atmosferze.
- Coś musiało się stać jak tam przyszedł; albo się pokłócili, albo czegoś się dowiedział - podsumował ponownie, a chcąc sobie kupić nieco czasu, upił łyk kawy. I on wiedział coś, czego nie wiedziała Xylia, równocześnie nie wiedząc, czy pozyskane przez niego informacje są jakkolwiek przydatne w prowadzonej dyskusji dotyczącej Charliego.
- Racja - odparł z rozbawieniem - szkoda, że nie zabrałem ze sobą gitary. Ją łatwiej byłoby przetransportować, nie to, co fortepian albo perkusję - skwitował, powoli kierując się w stronę wskazaną przez jasnowłosą, uważając przy tym, aby gdzieś przypadkiem nie rozlać - ani nie oblać nikogo - zakupionymi, gorącymi napojami.
- Coś czuję, że tym ostatnim zyskałbym najwięcej - mruknął, chowając unoszący się kącik ust za tekturowym kubkiem. I to też nie tak, że miał zamiar cokolwiek w jej oczach ugrać, albo przedstawić się w błędnym świetle, które bynajmniej do niego nie pasowało, a tworzyłoby tylko złudny obraz osoby, którą bynajmniej Griffith nie był.
- Zagrajmy coś kiedyś. Razem - zaproponował, na krótką chwilę zapominając, że ich relacja opierała się głównie - przede wszystkim - na tym, by odnaleźć Stevensa. Sięgnięcie po instrument i radosne muzykowanie zdawało się być w obliczu zaginięcia czymś niemalże nieprzyzwoitym.
Nie, by nigdy wcześniej niczego takiego się nie dopuścili.
- Ten, co siedzi oparty o kontener, nie wygląda najlepiej - zauważył, odruchowo marszcząc przy tym czoło. Ciemnoskóry, młody człowiek, skrywał się przed wiatrem opierając plecy o duży, zielony pojemnik na odpady. Kilka metrów dalej, z wyraźnym niezadowoleniem spoglądał od czasu do czasu na niego inny facet, gdzieś między łypaniem spode łba rzucając pod nosem dziwne hasła. Blake wyłapał zarówno coś o szczęściu, głupcu, ale też parszywym oszuście, któremu wcale się to (co?) nie należało.
- Chyba się pobili - dopowiedział, rejestrując kilka plam krwi na zbyt dużej, szarej bluzie młodszego, ale i zaschniętą ciecz pod nosem, jak i na wardze tego, co wciąż mamrotał przeróżnymi (wcale nie przypadkowymi) hasłami. Między tym stał wspomniany - wydawało mu się - poczciwy staruszek, prędko odwzajemniający uśmiech Morton; rozpoznał ją, nie było opcji, że nie. Tym razem Blake nie oponował; bez wahania pozwolił jej ostrożnie odebrać kubki, równocześnie kontrolując to, jak wyglądało najbliższe otoczenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała.
O konsekwencjach ich drugiego spotkania; była przekonana, że maleńki człowiek, którego miała okazję dojrzeć na ekranie aparatury medycznej, jest w połowie Charles'a i jej, bo w końcu to z nim chciała spędzić życie i to do niego ich dzieci miały mówić: tato. Czy gdyby wtedy spotkała się z Blake'm, uświadomiłby jej, że to niemożliwe? Że Stevens już nie może dać jej biologicznego potomstwa, tylko do tej pory nie wie jak jej o tym powiedzieć? Że muszą nieco przestawić priorytety, zmierzyć się z kolejnymi niepomyślnościami, które wyjątkowo często zmuszały ich do zaciśnięcia zębów i całkowitej zmiany planów? Przyjęłaby to. Z miłością, może nawet mocniejszą, bo wciąż wystawianą na próby. Tylko co z dzieckiem? Miało być pseudo cudem? A może problemem? Szczęście w nieszczęściu, że te pytania w tej chwili nie istniały...
- Sobie? - podchwyciła Xylia, gdy ciemnowłosy wspomniał o zaufaniu. - Czy innym? - dopytała, właściwie chyba domyślając się odpowiedzi. Na pewno w budowaniu zaufania do kogokolwiek nie pomagali ludzie, którzy woleli żyć cudzym życiem, wydawać wyroki, czy jakkolwiek inaczej poświęcać zbyt wiele energii i uwagi wtykając nosa w nieswoje sprawy. - Masz z kim nad nim popracować? Kogoś bliskiego? - zapytała z troską, gotowa wspomóc proces budowania zaufania, dokładając choćby niewielki kamyk do powoli powstających fundamentów. Jeszcze nie wiedziała jak, ale była przekonana, że znajdzie sposób (o ile ten w ogóle będzie potrzebny!).
Wychodziło na to, że Stevens nie zmienił się tak bardzo, bo słowa Blake'a potwierdzały to, jak przypuszczalnie zachowałby się partner Xylii. Blondynka zamyśliła się, ale doszła do wniosku, że jej tworzące się w myślach równanie posiada zbyt wiele niewiadomych, by mogło doprowadzić do rozwiązania.
- Czego mógł się dowiedzieć? Co byłoby na tyle ważne, że byłby w stanie nie tylko się zezłościć, ale też zniknąć? - Morton wbiła pytające spojrzenie w ciemnowłosego. - Coś wiesz? - zapytała ostrożnie i z pewną dozą podejrzliwości. - Powiedz mi, ale tylko pod warunkiem, że to ciebie nie obciąży. Nie chcę, żebyś ściągał na siebie dodatkowe kłopoty… - przyznała, powoli zsuwając spojrzenie z twarzy Griffitha wprost na jego barki, które - jak mogła sobie wyobrazić - już zapewne miały co dźwigać.
Temat instrumentów rozświetlił rozbawieniem także i twarz Xylii. Zaśmiała się, kiwając potakująco głową.
- Jeszcze gdybyś poza przyniesieniem perkusji, zagrał mi na niej jakąś popisową solówkę... To koniec! Całkiem skradłbyś mi serce - odparła, niekoniecznie potrafiąc zachować powagę przy tym wyznaniu. - A chyba nie potrzebujesz zapasowego, bo jak widzę twoje ma się całkiem nieźle i nawet nie wydaje się tak skostniałe obojętnością, jak stukało, gdy cię poznałam - dodała żartobliwie, ponownie posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech, chyba trochę po to, by on też się nieskrępowanie rozweselił.
- Umowa stoi! - Xylia ochoczo wyciągnęła dłoń w stronę Blake'a, by uściskiem przypieczętować pomysł wspólnego muzykowania, w którym bez względu na okoliczności, blondynka nie widziała nic złego.
Radość, która towarzyszyła planom na instumentalny duet, ulatniała się, robiąc miejsce trosce i zmartwieniu, które po słowach mężczyzny i osobistej obserwacji, odmalowały się na twarzy Xylii. Mimo tej nieciekawej sceny, nie zraziła się by podejść do mężczyzn, ba! wręcz przyspieszyła kroku, by w razie czego służyć pomocą, gdyby okazało się, że rana któregoś jest poważniejsza, niż to wyglądało z pewnej odległości.
- Dzień dobry, czy nie przeszkadzamy? Ja nazywam się Xylia, a to mój przyjaciel Blake - wskazała ruchem głowy na towarzyszącego jej ciemnowłosego - Może mają panowie ochotę na ciepłą herbatę? - zapytała, uśmiechając się zachęcająco, w pierwszej kolejności podsuwając kartonik z napojami w stronę znajomego bezdomnego. - Jeśli to nie problem, to chcielibyśmy z panami porozmawiać. Od kilku dni nie widziałam mojego narzeczonego i szukam jakichkolwiek informacji na jego temat. Charles Stevens. Może pokaże panom zdjęcie? - zaproponowała, na chwilę przekazując papierową tackę Griffithowi, by wyjąć telefon i wyświetlić kilka ujęć Charles’a. Były to zdjęcia sprzed odsiadki, ale nie na tyle stare, by nie dało się go rozpoznać. - Widzieli go może panowie? - zapytała, zerkając na zebranych, gdzieś w międzyczasie podając chusteczki ciemnoskóremu, na którego od czasu do czasu zerkała, nie wiedząc, czy za chwilę nie poczuje się gorzej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy ufał s o b i e?
Wypowiedziane głośno pytanie sprawiło, iż Blake, na dwie sekundy po rozchyleniu warg w celu udzielenia odpowiedzi, zacisnął ponownie usta i ze zmrużonymi nieco oczami zawiesił spojrzenie na znanym tylko sobie punkcie. Morton bez dwóch zdań wiedziała, na jaki tor przenieść tematy ich rozmowy, by miał nie lada wyzwanie, bowiem nigdy nie należał do osób wylewnych i takich, które z łatwością spowiadały się zarówno ze swoich win, przemyśleń, bądź emocji. Odchrząknął krótko i spojrzał w bok, kupując sobie dodatkowych kilka sekund.
- Sobie zazwyczaj ufam - odpowiedział, dodając do tego pojedyncze skinienie głową. Nie mógł powiedzieć, że z a w s z e, wszak zdarzały się momenty, podczas których rozumiał swoje zachowanie po fakcie; jak dana chwila przeminęła, a jego myśli ułożyły się w klarowną całość. Wtedy potrafił - albo i zupełnie nie - zrozumieć swoje intencje, będące wcześniej nagłym porywem chwili i okoliczności sprzyjających danej sytuacji.
- Wobec innych - kontynuował, bezradnie - choć z ostrożnością związaną z trzymanymi rzeczami - rozkładając ręce na boki. - Mam większy dystans - skwitował zgodnie ze swoimi odczuciami, przy okazji kątem oka zerkając na idącą obok niego blondynkę.
Dawniej taki nie był.
Nie zastanawiał się, czy jeżeli zbliży się do kogoś na tyle, to druga osoba wykorzysta to do sprawnego, szybkiego wbicia noża w plecy. Nie analizował wypowiadanych słów pod kątem odnalezienia w nich fałszywego tonu. W zaciekawionym błysku w oku rozmówcy nie wypatrywał wścibstwa godnego (nie, bardzo niegodnego) kolejnego z wielu upartych pismaków, tak bardzo chcących - swojego czasu, aktualnie miał względny spokój - pozyskać nowe informacje, żeby później je podkoloryzować i upublicznić.
Blake Griffith dawniej był dobrą osobą. Teraz? Nie wiedział, czy mógłby nazwać tak samego siebie.
- Wydaje mi się, że tak - odpowiedział, tym razem nie potrzebując za wiele czasu. - Jak poradziłaś sobie wtedy, kiedy Charles usłyszał wyrok? - zapytał nagle, tym samym oddając swój strzał. Nie miał on na calu ugodzenia jej, ani zadania nieprzyjemnego ciosu, aczkolwiek nie chciał ukrywać, że był ciekaw. Z opowieści Stevensa znał sytuację; orientował się w tym, w jakich - mniej więcej - okolicznościach i kiedy dopuścił się nieplanowanego morderstwa. Niefart chciał, że nie tylko zabił, ale i przy tym pozbawił swojej partnerki kogoś, kto był dla niej niezwykle ważny.
- Byłem oskarżony o morderstwo. Potrójne - podjął po chwili - w tym mojej narzeczonej. Długo zastanawiałem się nad tym, jak jej siostra - jedna z sióstr - była w stanie mi wybaczyć, ale w waszym przypadku... - Urwał, nie chcąc prawdopodobnie powiedzieć za wiele, ani jednak stworzyć niepotrzebnej rysy na pamięci Xylii o Charliem. - Charlie był winny. Ja nigdy się nie przyznałem do zamordowania Ivy - wyjaśnił, mając nadzieję, że ta krótka opowieść pozwoli wiolonczelistce odkryć jakie było sedno zadanego na początku pytania.
Stevens zabił, czego nie ukrywał, a ona była tego świadoma. Pomimo wszystko - wybaczyła mu i dała kolejną szansę. Coś, co było dla Griffitha równocześnie niezrozumiałe, ale też dające całe mnóstwo nadziei, że gdyby jednak okazało się, że on...
Nie, nie zrobił tego. Nie zabił Ivory Hughes.
Jak bardzo ufasz sobie, Blake?
- Jakiś czas temu spotkałem w klubie znajomego... z przeszłości - wyjawił po chwili zawahania - wiem, że to brzmi jak absurd, ale myślę, że całkiem dobrze zna się z waszą znajomą. Tą Vivienne - mruknął, mając świadomość tego, że cała ta historia naprawdę brzmiała jak gdyby Seattle i okolice stanowiło kilkumilową prowincję, na jakiej żyło dwadzieścia osób i prawie każdy się znał.
- Nie wiem, czy nie zrobił jej krzywdy. Jedna z dziewczyn to sugerowała i może... - Może Stevens się o tym dowiedział i to go wzburzyło? Może, może, m o ż e. Puste gdybania, na jakie nie miał żadnego potwierdzenia, a przecież tak bardzo nie lubił teoretyzować.
Krótkim uśmiechem zareagował na ich umówienie się, lecz nie było czas go dokładniej przedyskutować, bowiem na ten czas mieli coś istotniejszego do załatwienia.
- Eee, paniusiu, za kubek herbaty to mi się nawet nie opłaca gęby otwierać - parsknął ten, który najwidoczniej miał na pieńku z ciemnoskórym, zaś ten zmarszczył brwi, a w następstwie niepewnie podniósł się i sięgnął dłonią po chusteczki. Niefortunnie podczas tego ruchu, trzymany w kieszeni bluzy telefon zaliczył kontakt z nierównym asfaltem. Młody człowiek zareagował błyskawicznie - rezygnując z przejęcia prezentu od Morton, by ratować - wyglądający na stosunkowo nowy - telefon.
- Hej, skąd to masz? - Zmarszczone brwi Griffitha i ostry ton sugerowały, że coś mu nie pasowało. - Ta obudowa. Znam ją. - Znał t e n telefon, wszak sam go kupił przyjacielowi, aby nie czuł się w żaden sposób wykluczony, i mógł sprawnie posługiwać sprzętem dopasowanym do tych czasów, a nie kilkuletnim rzęchem, jaki czekał na niego w więzieniu.
- To złodziej, kurwa, Franky, mówiłem ci, że ojebie nas tu wszystkich, to ty NIE, dajmy mu, kurwa szansę. SZANSĘ, tu. - Śmiech nieznajomego mężczyzny był cierpki, a głos przepity. Tym razem swoje słowa kierował do starszego z mężczyzn, który znał Morton.
- Nie jestem złodziejem! Znalazłem to. I tamto też. Znalazłem, więc jest już moje - wymamrotał przyparty do muru - dosłownie, bowiem czterdziestoparolatek doskoczył do młodszego kolegi i układając przedramię na wysokości mostku ciemnoskórego, przyparł go między kontener a ścianę z cegieł.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się przyjaźnie i ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową, by dać znać, że zakodowała to, co jej powiedział o sobie i tym, jak u niego wygląda kwestia zaufania. I o ile w przypadku do ufności względem siebie, nie miała do czego się przyczepić, bo miała podobnie, o tyle w stosunku do innych postrzeganie Blake’a zaczęło ją nurtować. Dotychczas nie dał jej powodu, by zamknęła buzię i przestała pytać, więc korzystała ze swojego przywileju i chciała dowiedzieć się o ciemnowłosym czegoś więcej.
- To strategia obronna? Nie chcesz się za bardzo zaangażować? No bo chyba nie wynika to z tego, że czujesz się niegodny zaufania? To by była największa bzdura o jakiej świat by słyszał! - Choć mężczyzna nie przedstawił jeszcze swojego stanowiska, Xylia nieco się zirytowała, bo kiedyś coś podobnego powiedział jej Charles, zwłaszcza gdy nie rozumiał, dlaczego chce z nim być po tym, jak odebrał życie jej matce i - z sobie tylko znanych powodów - nie uważał się za dobrego człowieka.
Miała w planach dodać coś jeszcze, ale gdy Blake wyskoczył z pytaniem o nią, zamilkła, spuszczając wzrok. Na to pytanie nie było jednej, prostej odpowiedzi. Bo czy tak naprawdę Xylia sobie poradziła? Po jakim czasie mogła powiedzieć, że przepracowała stratę? Czy nie zdarzało się, że obwiniała samą siebie, że mogła wrócić wcześniej i ochronić matkę, poświęcając tym samym swoje życie? Czy nie zastanawiała się, czy tak nie byłoby lepiej? Cisza, którą po tym pytaniu nakarmiła Griffitha przeciągała się, choć nie powinna tyle trwać.
- Dla zmarłych nie mogłam nic już więcej zrobić, prócz pielęgnowania pamięci o nich. Charles żyje i na dodatek musiał jakoś nauczyć się żyć z tym ciężarem, którego nie byłam w stanie mu zdjąć, więc chociaż chciałam go wspierać, dodać swoje ramię, by może było trochę lżej? Nie mogłam pozwolić na to, by był sam - powiedziała, unosząc głowę, by spojrzeć gdzieś w przestrzeń, jakby to miało pomóc dolecieć jej słowom, nie tylko do uszu jej towarzysza, ale także do Stevens’a, gdziekolwiek był. Może gdyby sobie to przypomniał, to by wrócił? A jeśli z jakichś powodów nie może, to chociaż dostał zastrzyk sił, bo w myśleniu Xylii niewiele się na ten temat zmieniło.
Nie zdążyła w porę zareagować, gdy Blake przyznał się jej do wyroku. Odkąd poznała jego personalia, nawet nie przyszło jej do głowy, by poszperać w internecie albo w jakichkolwiek prasowych doniesieniach o sprawie Griffitha. Tak, jak mówiła w więzieniu - to nie było dla niej istotne. Nie chciała, by określała go wina, bo to nie ona była w nim najważniejsza, a mogła przysłonić całe piękno, które nosił w sobie. Ale nim zdążyła go zrugać, że nie chce o tym słuchać, zrozumiała do czego zmierzał i dlaczego zadał jej pytanie o poradzenie sobie.
- Ktoś kiedyś powiedział: największy błąd życia to zatrzymywanie się na sobie samym. - Popatrzyła na Blake, chcąc złapać jego spojrzenie. - Ja cierpię, ja coś straciłam, ja nie widzę przez ciebie przyszłości. Byłoby wielką stratą, gdybyśmy przez siebie tak łatwo skreślali innych - stwierdziła, uśmiechając się lekko.
Wiadomość, którą ciemnowłosy przekazał Xylii sprawiła, że blondynkę znów ogarnęło to nieznośne poczucie niepokoju, które od kilku dni nie pozwalało jej spać spokojnie.
- Ten znajomy… To nie jest dobry człowiek, prawda? - zapytała, nie chcąc właściwie wiedzieć o nim nic więcej. Podejrzenia o zrobienie komuś krzywdy też raczej nie biorą się znikąd, choć w tym przypadku Morton podchodziła do takich zarzutów ostrożnie, zwłaszcza nie znając sytuacji, ani chociażby jej tła. Nikomu nie chciała przyklejać łatek, opartych tylko na tym, że coś się o kimś mówi. - Charles by tego tak nie zostawił. Wiesz, gdzie można spotkać tego twojego znajomego? Może powinnam z nim porozmawiać? - zasugerowała, wpatrując się z nadzieją w Blake’a. Nie chciała przegapić żadnego kroku, który mógłby doprowadzić ją do rozwiązania tego zagadkowego zniknięcia Stevensa.
- Chciałam herbatą przełamać lody. Zapłacę albo kupię, czego panowie potrzebują, jeśli to bardziej przekonująca waluta - powiedziała spokojnie Xylia, nie zamierzając odpuścić. Nawet uśmiech na jej twarzy wciąż pozostawał przyjazny. Dopiero reakcja Blake’a, sprawiła, że kąciki ust nieco opadły. Z niezrozumieniem patrzyła to na komórkę, to znów na Griffitha, czekając, że powie coś więcej.
Wszystko jednak się pokomplikowało, gdy pojawiła się przemoc, na którą kobieta nie chciała pozwolić. Szybko odstawiła kubek z niedopitą czekoladą, a także pozostałe herbaty i skoczyła w stronę mężczyzn, próbując ich rozdzielić.
- Panowie, spokojnie. Na pewno wszystko się zaraz wyjaśni. Prawda? - zwróciła się do młodszego. - Co znalazłeś i gdzie? - zapytała, starając się brzmieć życzliwie i spokojnie, choć okoliczności wyjątkowo temu nie sprzyjały. Jej wzrok podążył za wyciągniętą dłonią mężczyzny, która wskazywała niewielki błyszczący przedmiot. Xylia natychmiast ruszyła w jego kierunku, bo w pierwszym momencie pomyślała, że to srebrny krzyżyk. Gdy jednak przykucnęła, już wiedziała, że to nie to.
- To klucz - poinformowała, czując jak ściska ją w gardle. - Klucz do strojenia perkusji - powtórzyła, już konkretnie wskazując instrument. To znalezisko sprawiło, że nie miała siły wstać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za kubkiem z gorącą kawą ukrył kącikowy uśmiech, przy okazji posyłając Morton krótkie, oparte na kobiecym profilu spojrzenie. Bez wątpienia rozmowy z nią - i kiedyś, ale i teraz również - były dla Griffitha swojego rodzaju wyzwaniem, aczkolwiek zdecydowanie chciał je podejmować. Nie miało za wielkiego znaczenia nawet to, że uzewnętrzniał się przed kobietą bardziej, niżeli był skłonny to zrobić przed wieloma osobami, jakie znał dłużej.
- Czekaj, może przypomnieć czym się zajmujesz? - zagaił, kupując sobie jeszcze chwilę czasu. - Na pewno nie ukończyłaś studiów związanych z dziedziną psychologii, ani psychiatrii? - Uniósł brew, tym razem nawet nie chowając rozbawionego wyrazu twarzy. I to bynajmniej nie tak, że teraz sobie kpił, albo próbował jej dopiec, a faktycznie wyłapał takowe umiejętności u Xylii, zatem postanowił się tym spostrzeżeniem podzielić.
Czy on, Blake Griffith, czuł się osobą godną zaufania?
Wydawało mu się, że tak; że dla bliskich osób był w stanie zrobić naprawdę wiele, zarówno tych legalnych rzeczy, ale też nie bał się przejść na drugą stronę, chwytając się kwestii takich, gdzie mógłby ponownie zawitać w celi, na zdecydowanie dłużej, niż czterdzieści osiem godzin. Pierwszym przykładem, jaki mógł mężczyźnie przyjść do głowy był ten z Saoirse; na początku wiernie strzegł sekretu ufnie mu powierzonemu (o tym, że dowiedziała się, że Robert Hughes miał romans, a w rodzinie jest jeszcze jedna siostra), by później, po paru miesiącach zrzucał z bark ciężar...zwłok faceta, jaki okazał się randkowym niewypałem jednej z bliźniaczek. Podobnych przykładów - może nie ze zbrodnią w tle - na pewno potrafiłby przywołać więcej, lecz nie było teraz na to czasu, ani nie było czymś koniecznym.
- Nie lubię smaku rozczarowania - poinformował krótko, dodając do całości lekkie wzruszenie ramion. - Kiedyś go nie znałem, parę lat temu byłem skłonny stwierdzić, że żadnego innego już nie pamiętam, a teraz... - Urwał na krótką chwilę, dopijając przy tym swoje espresso i rozglądając się za koszem, do którego mógłby wrzucić tekturowy kubek.
- Teraz wiem, że świat smakuje lepiej bez niego - mruknął cicho, jednakże wiedział, że słyszała. - Nie uważasz, że jest tak, że im bliżej kogoś do siebie dopuścisz, im bardziej się obnażysz... -I pomimo tego, że odruchowo otaksował kobietę spojrzeniem, zupełnie nie miał na myśli cielesności. - Tym łatwiej jest tej osobie, ewentualnie, rozczarować? Może za wiele w tym naszych oczekiwań, niż intencji drugiej strony, ale jednak - dokończył zdanie, mimowolnie kwitując je westchnięciem. Z reguły nie sprowadzał rozmów na tego typu tematy, lecz kłamstwem byłoby gdyby nagle powiedział, że wcale nie było mu lżej z tym wyznaniem, nawet jeśli w dużych oczach jasnowłosej nie miałoby za grosz sensu.
- Charlie to dobry facet - przyznał, posyłając Morton kolejny uśmiech. - Pamiętam, kiedy jeden dzieciak prawie skończył zadźgany w swojej celi. Żaden strażnik tego nie pilnował... - Krótki grymas przebiegający przez twarz ciemnowłosego i akcent oparty na nagle wyraźnie mogły sugerować jakiego typu było to zagraniem i magiczną sztuczką, dzięki której trzech oprychów próbowało się zemścić na dwudziestodwulatku, mającym na sumieniu tylko to, że chciał im się uporządkować.
- Stevens zareagował, kończąc samemu z nożem przy trzustce - przytoczył pokrótce, zerkając na Xylię, której wyraz twarzy wywołał na nim samym dziwne poczucie konsternacji. - Uhm... wiedziałaś o tym, prawda? - zapytał, skrobiąc się po pokrytym zarostem policzku. Nie chciał wygadać za wiele, dodatkowo był przekonany, iż Charlie, kiedy po długim pobycie w więziennym szpitalu wreszcie mógł pojawić się na jednej z ich śród opowiedział co takiego było powodem jego nieobecności.
- Jacksona? - Zacisnął wargi w cienką linię. - Nawet gdybym wiedział gdzie go znaleźć, to nie ma szans, że pozwoliłbym ci go szukać w pojedynkę. - Za dobrze widział jego zagrywki względem kobiet, podobnie jak i coraz bardziej przekonany był na temat winy faceta.
Nie było czasu na dalsze rozprawianie na jego temat, bowiem zarówno Morton jak i Griffith zajęli się rozmową z bezdomnymi i próbą pozyskania nowych informacji. I nawet jeżeli po prawdzie udało się tego dokonać, coś niepokojąco ciężkiego osiadło na żołądku Blake'a, gdy odkrywali kolejne znaleziska.
- Któryś z was widział mężczyznę, który to zgubił? - Spojrzeniem lawirował od najmłodszego, do najstarszego z nich, ale usłyszał tylko krótkie: obiecuję, znalazłem, nie okradłem nikogo!, wyrzucone w eter przez ciemnoskórego.
- Przyjechali tu jebanym mercedesem - warknął nagle ten najbardziej buńczuczny - śmiali się, że stawiając stopę na tej części miasta czują się jak na slumsach. A potem spotkali się, z tym... - Wskazał brodą w stronę Morton, zapewne nawiązując do fotografii, jaką wcześniej pokazała. - Inaczej wyglądał. Miał podbite oko i pociągał za sobą lewą nogą - powiedział, bacznie obserwując wyraźnie bledszą niż wcześniej kobietę, a potem patrząc na Blake'a, jak gdyby potrzebował zapłaty za to, że pokusi się na kolejną część opowieści.
- Trzymasz się? - podjął, wyciągając rękę do dziewczyny, a drugą odnajdując portfel, z którego wyciągnął plik banknotów i podał bezdomnemu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się, opuszczając głowę, by pozwolić jasnym włosom opaść na policzki, dzięki czemu pod tą blond zasłoną mogły ukryć się rumieńce speszenia, które przy okazji ozdobiły twarz Xylii.
- Brakuje jeszcze kozetki, prawda? - zapytała z rozbawieniem, jednak nie czekała na odpowiedź Blake’a, tylko pospiesznie dodała: - Przepraszam, nie chciałam, żebyś poczuł się przesłuchiwany albo co gorsza jakbym podstępem zapędziła cię na jakąś terapię. - Uniosła głowę, by spojrzeć na ciemnowłosego. Wolną rękę uniosła do góry, by przyłożyć ją do ucha. - Mam całkiem dobry słuch i wykorzystuję go nie tylko po to, by nastroić wiolonczelę. Bardzo lubię słuchać ludzi, a miałam takie szczęście, że na przestrzeni lat spotkałam naprawdę wyjątkowe osoby, od których próbowałam się uczyć lepiej zrozumieć siebie i innych - oznajmiła, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Griffith też zaliczał się do tego grona, bo choć spotkali się ledwie kilka razy, blondynka miała wrażenie, że nie wychodzi z tych spotkań z pustymi rękami, bo jego doświadczenia i to, czym chciał się z nią dzielić było budujące i niejednokrotnie skłaniało do refleksji.
Pokiwała głową, bo trudno było się nie zgodzić z mężczyzną w kwestii rozczarowania. Chyba nie było osoby, którą one by cieszyły. Może niektórych motywowały? Ale tych Morton raczej nie znała. Korzystając z okazji, że to Blake mówi, upiła łyk czekolady, która była znakomita. Może to dzięki towarzystwu, w jakim przyszło ją pić?
- Porównałabym rozczarowanie do smrodu, którego nie da się lubić. Ale spójrz, jak wiele innych zapachów ma do zaoferowania świat! Czy w obawie, że poczujesz ten nieprzyjemny, jest sens budować barierę, która nie przepuści nawet tych pięknych i pobudzających do życia? - zapytała Xylia, może za bardzo upraszczając problem rozczarowania, ale na tę chwilę przytoczona przez nią metafora wydawała się dość trafna. - Wiesz… na to wspólne muzykowanie najlepiej umówmy się w nocy, bo coś czuję, że przy okazji przegadamy wiele filozoficznych kwestii, które za dnia wcale nie wydają się takie nurtujące, jak po zachodzie słońca - zażartowała, łapiąc się na tym, że mogłaby zapytać Blake’a o wiele rzeczy, chcąc poznać jego światopogląd, a to nie był dobry czas i miejsce na odbywanie tego typu rozmów.
O ile przyznanie, że jej partner jest spoko gościem wywołało pełen dumy uśmiech na twarzy Morton, tak kolejne słowa Blake’a nieco przyćmiły jego blask. Xylia z coraz większym zaciekawieniem przysłuchiwała się opowieści o młodzieńcu, któremu pomógł Stevens, przypłacając zdrowiem… Cicho westchnęła, kręcąc przy tym przecząco głową.
- Czyli to nie była grypa… A ta blizna, to nie dlatego, że… jak to wytłumaczył Charles: zaciął się przy goleniu…? - powiedziała, uśmiechając się pobłażliwie. - Pewnie nie chciał mnie martwić, mój kochany wariat - podsumowała, tym razem na krótki moment przykładając dłoń do czoła, wciąż nie mogąc uwierzyć w tok rozumowania Stevensa. To już nie pierwsza nowość zaserwowana przez Griffitha, o której nie miała pojęcia. - Ciekawe, jak wielu rzeczy jeszcze mi nie powiedział, bo uznał, że sobie z nimi poradzi, więc nie ma sensu mnie kłopotać. O, albo, że skoro nic poważnego się nie stało, to nie ma sensu do tego wracać. Powiedz, że to nie twoja szkoła? - zapytała pół żartem, pół serio, zaczepnie szturchając Blake’a, nie spuszczając z niego wzroku.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, że nie zostawiłby jej samej w poszukiwaniu tego człowieka, a później w jego obecności. Nie miała zamiaru zgrywać samowystarczalnej, twardej babki, która nikogo się nie boi. To byłaby największa bzdura, a komu jak komu, ale Blake’owi Xylia nie chciała wciskać takiego kitu.
- Dziękuję. Dobrze wiedzieć, że miałabym wsparcie - wypowiedziała na głos to, czego nie udało się ująć w posłanym ciemnowłosemu uśmiechu. Nie analizowała, czy robi to ze względu na przyjaciela, czy wynika to z jego własnej troski o drugiego człowieka.
Nie wiedziała na którym mężczyźnie dłużej zatrzymać spojrzenie, więc przeskakiwała nim z jednej postaci na drugą, nie przerywając… i nie oddychając, gdy zaczęli dzielić się konkretami. Bała się, że nawet cichy podmuch powietrza może sprawić, że umknie jakieś słowo albo usta bezdomnych za szybko się zamkną.
Miał podbite oko i pociągał za sobą lewą nogą…
- O Boże! - wyrwało się Xylii, choć obiecała sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi. Szybko przytknęła dłoń do ust, zaciskając przy tym mocno powieki. Coś mu się stało. Jest ranny. Cierpi… - zaczęło namnażać się w myślach blondynki, która choć dzielnie walczyła, coraz głębiej wpadała w ruchome piaski paniki i dopiero dłoń Blake’a przywróciła jej świadomość. Chwyciła ją jak ostatnią deskę ratunku, dzięki której udało jej się z powrotem wydostać na powierzchnię.
- Dziękuję - pierw zwróciła się do Griffitha, a następnie podziękowała także i mężczyznom. - Mogę to zatrzymać? - zapytała, ściskając w dłoni klucz. - Jest bezwartościowy dla kogoś, kto nie stroi instrumentów - powiedziała, sięgając po portfel, z którego wyjęła kilka banknotów, wręczając je właścicielowi przedmiotu, który w tej chwili próbowała utargować.
Dopiero po tym popatrzyła ponownie na Blake’a.
- Boję się. Już wcześniej miałam złe przeczucia… W co on się wplątał? I dlaczego? Przecież mieliśmy siebie, a razem mogliśmy wszystko… - Ostatnie zdanie powiedziała ciszej, patrząc na srebrny przedmiot, który teraz ogromnie zyskał na wartości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przechylił głowę w bok, na twarz przybierając wyraz zamyślenia. Starał się - choć na chwilę - ukryć kącik ust, który uniósł się, tym samym odganiając chęć zagrania powagi adekwatnej do przybranej roli. On, w przeciwieństwie do blondynki, nie czuł się niczym speszony, ani nie uważał jej rumieńców za coś nieodpowiedniego, wszak bez wątpienia miały swój urok. Samemu poskrobał się po policzku, dopiero po parunastu sekundach przekierowując swoje spojrzenie na Morton. I to wcale nie tak, że szukał w głowie wolnego terminu, kiedy to mógłby umówić się z nią na sesję terapeutyczną.
A może jednak?
- Mam prawie pewność, że byłabyś w stanie wymyślić coś zdecydowanie ciekawszego, niż kozetka - powiedział, gdzieś przy ostatnim słowie wywracając oczami na znak, że było to na tyle sztampowym, że nijak nie pasowało do jasnowłosej. Potrafił bez trudu przypomnieć sobie strój (nawet jeżeli nie przyglądał się jej wtedy nadzwyczaj długo), w którym ujrzał ją po raz pierwszy, jak i pytania wychodzące poza schemat typowych i prostych do udzielenia na nie odpowiedzi.
- Wiem, jak wyglądają przesłuchania - zauważył, nawiązując do wiadomego dla siebie okresu sprzed kilku lat. Nie powiedział tego tonem szorstkim, niechętnym i jednoznacznie ucinającym temat, zatem szybko kontynuował myśl. - A terapia... - zawahał się przez moment, aczkolwiek po krótkim przemyśleniu za i przeciw - skinął potakująco głową. Nie lubił podstępów, równocześnie wiedząc, że świadomie - zapewne, bo jeszcze w jego życiu mogło być różnie - prawdopodobnie nie zapisałby się na żadną, wobec czego podstęp mógłby być jedyną, możliwą do zrealizowania opcją.
- Powinnaś nad tym pomyśleć - zasugerował, kątem oka śledząc ewentualne, nowe zmiany, które mogły zajść na kobiecym profilu. - Sądzę, że muzykoterapia byłaby strzałem w dziesiątkę - wyznał, odruchowo przykładając dłoń do serca i ponownie dodając do całości kiwnięcie głową. Może było w tym za dużo teatralnego przerysowania, lecz bynajmniej, Blake Griffith mówiąc to, był śmiertelnie poważny i przekonany w sens pomysłu, więc nie musiała się obawiać, że się zgrywał, bądź kpił. Nie tym razem.
W ciszy i ze skupieniem przeanalizował to, co miała mu do powiedzenia Xylia względem rozczarowania i... nie mógł się nie zgodzić z jej słowami. Życie, kiedy poruszało się tylko po bezpiecznej, znajomej sferze, wydawało się faktycznie czymś pewnym i stabilnym, lecz tym samym każda wydeptana trasa - raz za razem - stawała się nudną. On nie lubił się nudzić, ani nie planował być tchórzem, wycofując się z nieznanych dla siebie ścieżek.
- Kiedyś przeczytałem, że wybaczenie jest tym, kiedy jednak próbujesz przełknąć coś, co wolałbyś wypluć - rzucił, tak w temacie rozczarowań, bowiem ten łączył się płynnie z... wybaczeniem. Czasami. Sobie, komuś, kto zawiódł nasze zaufanie. Niekiedy i to było w stanie się połączyć, kiedy pluliśmy - nie dosłownie - sobie w brodę, że obdarzyliśmy kogoś czymś tak cennym, odsłaniając przy tym najczulszy punkt, by wylądował w nim - też niekoniecznie dosłownie - nóż. Uśmiechnął się krzywo i opuścił wzrok.
- Jak będziesz miała czas i ochotę - odpowiedział, wyrażając swoją gotowość do przystania na jej pomysł. Nad tematem Charlesa wolał się za to zbyt długo nie rozwodzić, wszak skoro wyszło na jaw, że jego wersja, a ta, co przedstawił narzeczonej mężczyzna... różniły się od siebie, z dozą niezręczności wzruszył lekko ramionami i pokręcił głową.
- Nie wiem, czy grypa działa tak na człowieka, więc chyba... nie do końca - stwierdził, stawiając akcent na słowie tak, choć rozwijanie swojej wypowiedzi nie było czymś, gdzie on mógł czuć się swobodnie w kontynuowaniu tego dialogu. Przykrymi były konsekwencje ów bohaterskiego czynu; uratował życie jednej osobie, co przyczyniło się do tego, że prawdopodobnie nigdy nie mógłby zostać ojcem nowego człowieka. I jak dawniej Griffith nie czuł w związku z tym żalu, tak teraz, jako jeszcze ojciec Zoey, miał inne podejście.
Zasłyszana opowieść podana im - za drobną opłatą - przez faceta, wywołała tylko kolejną falę niepewności i nieprzyjemny ścisk gdzieś na wysokości żołądka. Mimowolnie zacisnął szczękę, starając się nie stracić rezonu całkowicie, wszak coś jeszcze przyszło mu do głowy. Pewna możliwość, jaka wymagała weryfikacji. Dlatego - bazując na tym, że już wiedział, jak właściwie podejść do bezdomnego - raz jeszcze chwycił za kilka banknotów. Nim je mu podał (i widział, jak zaświeciły się oczy typka), znalazł na telefonie pewne zdjęcie. Nie było to trudne, skoro Jackson lubił na bieżąco relacjonować na facebooku to, jak wygląda jego codzienność, tak bardzo różna do tej, jaką prezentowały im trzy, nieznajome dotąd osoby.
- Czy on był jedną z tych osób, które widziałeś? - zapytał bezpośrednio, pokazując ze trzy zdjęcia Jacka. Wartkie udzielenie odpowiedzi przez mężczyznę zakłóciło to, że najpierw polizał (brudne, więc Blake z trudem powstrzymał się przed tym, by nie wzdrygnąć się z odrazą) palce, by zaskakująco szybko przeliczyć zgromadzone środki. Pół minuty później doczekali się zarówno kiwnięcia głową, jak słów o tym, jak to miło było robić z nimi interesy.
- Kurwa - burknął pod nosem, z jednej strony uznając, że zawsze to jakaś wskazówka (jeśli miałby szukać pozytywów), a z drugiej... jak mógł szukać czegokolwiek dobrego, jeśli kręcił się przy tym jego wróg?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Może tak… pierwszy rząd w filharmonii? Albo loża vip-ów? To byłaby nietypowa miejscówka do spowiadania się - stwierdziła z cichym parsknięciem rozbawienia, odbierając słowa Blake’a jako zaczepkę, która aż prosiła się o niepoważny rewanż. I mimo tego, że wciąż trochę czuła się skrępowana jego sugestią, to jednocześnie było jej miło, że docenił próbę przebicia się przez warstwy nieznajomości, które wciąż ich dzieliły, uniemożliwiając lepsze zrozumienie siebie nawzajem. Charles miał lata, by poznać Griffitha, a Xylia jedynie kilka godzin? Mimo to cieszyło ją, że ich nie zmarnowała i choć odrobinę zbliżyła się do tego człowieka, który próbował ją na dzień dobry przestraszyć swoim wyrokiem i chłodem, który go otaczał.
- Pomyślę, bo tego nigdy nie brałam pod uwagę. Dziękuję za poradę - odparła z rozbrajającą szczerością, którą potwierdzał uśmiech posłany w stronę ciemnowłosego. - Ale najpierw Charles, a później moja kariera - przypomniała już mniej pewnie i wesoło, choć starała się utrzymać pozory swobody towarzyszącej poprzedniemu zdaniu.
Bardzo spodobało jej się zdanie, które powiedział Blake, dlatego od razu sięgnęła po telefon. Nim jednak go odblokowała, popatrzyła na mężczyznę, niemo pytając: mogę? bo nie chciała niegrzecznie gapić się w ekran smartfona w jego towarzystwie.
- Chciałabym zapisać sobie te słowa. Są… świetne! Lepiej bym tego nie ujęła… - powiedziała, wstukując chwilę wcześniej zasłyszany cytat. - Już! Dziękuję - dodała, chowając telefon do kieszeni. - Czuję się prawdziwą bogaczką po tych naszych spotkaniach - skwitowała, bo choć nie materialnie, to duchowo Griffith ją ubogacał. Bardzo jej się to podobało.
Pokręciła głową, dodatkowo unosząc dłoń, by nie kontynuować tego tematu. Z jakiegoś powodu Stevens nie przyznał się do faktycznych obrażeń, więc to raczej jego należało pytać: dlaczego to zrobił i co zataił.
- Nigdy nie mieliśmy problemów z komunikacją. Przegadywaliśmy nawet te najtrudniejsze tematy, więc o tę grypę też zapytam - poinformowała Xylia i przelotnie się uśmiechnęła. - Coś czuję, że przegadamy cały dzień, bo sporo ciekawostek wypłynęło - dodała z udawanym oburzeniem, ale widać było, że nie mówi poważnie. To nie był typ kobiety, która stała z wałkiem i robiła awantury o byle co. Słuchała i próbowała zrozumieć, starając się przy tym nie tracić spokoju, a przede wszystkim nie zapominać o miłości, którą stawiała na pierwszym miejscu. - Ale pierw go znajdźmy - dodała, mówiąc niemal to samo, co chwilę wcześniej, jakby to miało podeprzeć nadzieję, że jeszcze nie będzie za późno na zrealizowanie planów związanych z Charles’em. Potrzebowała tego, bo to była w tym momencie jedna z niewielu rzeczy, które napędzała jej działania i pozwalała jako tako egzystować.
Ściskając w dłoni klucz, przyglądała się poczynaniom Blake’a, będąc mu wdzięczna, że coś robi, że próbuje pomóc i popchnąć sprawę do przodu, zwłaszcza, że ona miała wrażenie, jakby uleciały jej siły. Nie była z tego powodu zadowolona, więc po tym jak wzięła głębszy oddech zrobiła kilka kroków, by przez ramię zerknąć na pokazywane bezdomnym zdjęcia. Nie kojarzyła tego człowieka, ale było w nim coś nieprzyjaznego, mimo tych wszechobecnych uśmieszków. A może sobie to wmówiła, wiedząc, że to ktoś niebezpieczny?
Spojrzała na Griffitha, gdy ten dość wymownie skomentował potwierdzenie swoich przypuszczeń.
- Jest aż tak… źle? - zapytała, choć właściwie nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. - Muszę go odnaleźć, Blake. Za wszelką cenę… - dodała, kładąc dłoń na przedramieniu ciemnowłosego. Nie patrzyła mu w oczy, tylko skupiła wzrok na swoich palcach, kurczowo zaciskających się na materiale ubrania Blake’a. - Pomożesz mi? - zapytała, dopiero teraz unosząc głowę, by odszukać jego oczy.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”