WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Nigdy nie przypuszczał, że jeszcze spotka Fleur ponownie. Przecież przez ostatnie dwa lata robił wszystko, żeby od niej uciec. Wyjechał z miasta, zaczął nowe życie, spotkał kogoś innego. Pomimo wszystkich tych starań nie był w stanie zapomnieć. O oczach, uśmiechu, zapachu. Co rusz łapał się na odtwarzaniu ich spotkania w głowie. Poznał w życiu wiele kobiet, większości dawno już nie pamiętał. Ale Fleur nigdzie się nie wybierała. Zupełnie tak, jakby poznali się wczoraj.
Mimo wszystko nadal był przekonany o słuszności decyzji, którą wtedy podjął. Ona miała partnera, on karierę. Spotkali się w niefortunnych okolicznościach i w niewłaściwym momencie. Zaczęli subtelnie wykraczać poza niewidzialną granicę między zwykłą znajomością a czymś więcej. Byli blisko popełnienia błędu. A może tak tylko mu się wydawało? Może nigdy nie widziała go jako kogoś więcej aniżeli przyjaciela? Właściwie, to nie chciał poznać odpowiedzi. Wolał żyć w przeświadczeniu, że postąpił jak należy, że uciekł nie tylko dla samego siebie, ale i dla niej.
Ciężko opisać co działo się w jego głowie, gdy dzisiejszego ranka zobaczył ją na ekranie telewizora. Raczej nie miał czasu na oglądanie telewizji a co dopiero tej śniadaniowej, czy jakkolwiek inaczej nazywały się poranne programy. Jednak zrządzeniem losu, Good Morning Seattle leciało na ekranie znajdującym się w poczekalni. Od niechcenia rzucił wzrokiem na ruszający się obraz i zobaczył Fleur. Tę samą kobietę, do której nie odezwał się od dwóch lat. Jakaś głupia myśl strzeliła mu do głowy, a nim zorientował się co najlepszego wyprawia, był już w drodze. Praktycznie wybiegł z kliniki, rzucając jakieś kiepskie wyjaśnienie recepcjonistce. Pośpiesznie sprawdził jeszcze adres, pod którym znajdowała się siedziba telewizji i zniknął. Nie miał pojęcia, czy program kręcą akurat tam, o której Patterson kończy pracę, ani czy w ogóle będzie chciała z nim rozmawiać. Zwariował? Być może.
Pod budynkiem należącym telewizji sterczał dobrą godzinę. Niczym ostatni idiota - a może i gorzej - obserwował każdą wychodzącą osobę, próbując zidentyfikować znajomą twarz. Z minuty na minutę, coraz mocniej uświadamiał sobie, że to, co robił zakrawało o szaleństwo. Mimo wszystko nie potrafił zrezygnować. Po prostu chciał ją zobaczyć.
Wreszcie zauważył, jak opuszcza budynek.
- Fleur - zawołał, zupełnie nie myśląc o tym jak wytłumaczy całą sytuację. Gdy na niego spojrzała, stanął jak wryty. Wszystkie rzeczy, które chciał jej powiedzieć, pytania, które jeszcze sekundę temu układał w myślach - wszystko magicznie wyparowało mu z głowy. Stał na środku chodnika, nadal ubrany w medyczną bluzę i wpatrywał się w kobietę, nie będąc w stanie już nic z siebie wydusić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Rozdział 4 - Porozmawiajmy o pogodzie
Zobaczył ją po raz pierwszy w listopadzie, kiedy po powrocie z pracy włączył telewizor na losowym kanale, żeby cokolwiek zabiło ciszę panującą w mieszkaniu. Na widok znajomej twarzy zatrzymał się w pół kroku i uniósł brew nieco zaskoczony.
Zabawne. Miałaś zawsze tyle do powiedzenia, a teraz mówisz o pogodzie. Oczywiście, że tak. To dobry temat do rozmowy. Neutralny. I każdy może coś o nim powiedzieć w ramach small talku, bo każdy doświadcza tej samej aury. A jednak przez tyle godzin rozmów ani razu nie otworzyliśmy się na ten temat. Może następnym razem…
Oczywiście następny raz nie nadszedł. Eric szybko zapomniał o tamtym jednostronnym "spotkaniu" przez ekran. Przypomniał sobie o nim kilka dni temu. Kiedy życie wymykało mu się przez palce i nie mógł go na powrót uchwycić w stabilnych ryzach. Potrzebował porozmawiać, a w Seattle miał tylko kilkoro znajomych i bliskich, którym nie mógł powiedzieć o wszystkim. Zmusił się nawet do wizyty u terapeuty, ale zrezygnował po jednej sesji. To przecież proste. Wystarczy ze sobą rozmawiać o trudnych momentach. Dlaczego mam za to płacić obcej osobie?
Jak można się było spodziewać - poruszanie się w odmętach pamięci i wyciąganie na światło dzienne spektakularnych porażek oraz lekkomyślnie podjętych decyzji wcale nie było proste. Każda podjęta próba rozprawienia się z przeszłością wiązała się z uciskiem w brzuchu na wspomnienie żenady tamtych chwil i chęcią jak najszybszej zmiany tematu. Rozczarowanie samym sobą. Zastanawianie się “co by było, gdyby?”. Marna próba pocieszenia się, że “mogło być przecież gorzej”. Otóż “gorzej” to go dopiero czekało.
Potrzebował zatem porozmawiać z kimś. Najlepiej o "pogodzie". A z kim najlepiej rozmawia się o pogodzie, jeśli nie z osobą, która robi to na co dzień?
To nie tak, że Milton śledził Ariel przed budynkiem stacji, w której pracowała. A jednak wiedział, kiedy kończy pracę. I czekał na nią na ławce niedaleko wyjścia ze studia. Z dwoma kubkami kawy. Americano i latte, bo nie pamiętał, którą z nich wtedy wybrała.
Eric nie pamiętał wielu rozmów z blondynką. Ich zmieniająca się niczym w kalejdoskopie wielowątkowość nigdy nie prowadziła do konkretnej konkluzji, ale żadne z nich tego nie oczekiwało. To były tylko rozmowy. Tak samo miało być teraz.
Rozmowa o pogodzie. To wszystko. Tylko jak zacząć, skoro od ostatniego spotkania minęło tyle lat?
Siedząc na ławce Eric obserwował mijających go mieszkańców miasta i przypomniał sobie jedną scenę sprzed kilku lat. Gdy przy jakiejś rozmowie o hipotetycznych żywotach przechodniów padły słowa o kłamstwach. Jej reakcja nie pozostawiała złudzeń, że brzydzi się oszustwami. Warto zatem było uderzyć od strony, której się nie spodziewa - oskarżyć ją o to, co kiedyś tak bardzo ją mierziło. Dlatego gdy tylko Ariel przeszła chodnikiem na wysokości jego ławki, rozpoczął konwersację od drobnej prowokacji. - Nieładnie tak oszukiwać, szczególnie na wizji i szczególnie taką rzeszę odbiorców. Ludzie pokładają w tobie ufność, a ty z wdziękiem godnym barokowych aniołków putto wodzisz nas wszystkich za nos - powiedział wystarczająco głośno, aby usłyszała i nie miała wątpliwości, że zwraca się tym do niej. Zacmokał z teatralną dezaprobatą wyrażając niezadowolenie z tego, że go okłamała. - Gdybyś wspomniała choć słowem, że w porze deszczowej możemy spodziewać się serii dni bez intensywnych opadów, nie musiałbym brać parasola przed wyjściem. Kto wie, w jakim miejscu byłbym teraz, gdybym nie wracał trzech przystanków metra, aby odzyskać swoją nieprzydatną w taką pogodę zgubę…? - Wyciągnął z lekkim uśmiechem oba kubki w jej stronę, aby mogła wybrać jeden dla siebie jako wstęp dla luźnej pogawędki. Bo czyż rozmowy "o pogodzie" nie powinny być tymi najprostszymi? Wymijającymi? Niezobowiązującymi...?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie…
Zdumiewające, nawet nie należał do tych głośnych! Nie mówiąc już o tym, że niezliczoną ilość razy podczas wspólnych przygód to właśnie milczenie, było ich najlepszą odpowiedzią. A jednak… jednak to cisza przeraźliwie dźwięczała jej w uszach, kiedy czekając siedziała pod parasolem na jednej z ławek. Kolejne krople deszczu rozbijały się o parasol, ale ich dźwięk nie docierał do niej. Nie czekaj. Wstań i idź, już nie przyjdzie - podpowiadał jej rozsądek, kiedy nadzieja wciąż nieustępliwie pląsała po drugiej stronie, próbując szeptać ukradkiem, że - może coś mu wypadło, poczekaj… jak stąd pójdziesz zniknę na zawsze. Przypomniała sobie, jak stała na skraju podwodnej półki skalnej, wpatrzona w pusty bezkres morza, zupełnie sama. Ta jedna myśl sprawiła, że nadzieja rozmyła się w sekundzie, a rozsądek rozpoczął swoje świętowanie. Ariel jednak nie było do śmiechu. Wstała i ruszyła przed siebie, docierając na lotnisko wróciła do słonecznej Kalifornii, gdzie deszcz i on stawali się stopniowo mglistym wspomnieniem. Tamtego dnia dopadł ją taki rodzaj smutku, który trudno wytłumaczyć. Osiadł cicho na dnie jej serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy i nawet upalne kalifornijskie słońce potrzebowało sporo czasu, by go stopić.
To nie twoja wina…
Początkowo przypadkowe i nieustannie bezimienne spotkania miały to do siebie, że nie były wiążące. Z resztą ona nigdy nie miała z tym problemu, nie próbowała przywiązywać się do ludzi - w końcu na zawsze ponosimy odpowiedzialność za to, co oswoiliśmy. Jak na złość jedna myśl nie dawała jej spokoju - że w całej tej serii przygodnych spotkań i niezliczonych rozmów, to ona naraziła się na łzy, pozwalając się oswoić. Nie winiła go za to, przecież nie mógł o tym wiedzieć. Jakże trafny był tu cytat: “Niektórzy pojawiają się znienacka. Mieszają, mącą w naszych sercach. A potem znikają bez pożegnań. Żadne czary, tylko nasza naiwność pozwala byle komu się oswoić.” Zawsze będąc tą najsurowszą wobec samej siebie, winiła siebie i własną naiwność.
To było tak dawno...
Już długi czas nie wracała pamięcią do tamtych spotkań, zaklęta w teraźniejszości i zbyt skupiona na tym, co tu i teraz. Nowe miasto, nowe cele, nowi ludzie - do dziś nie potrafiła wytłumaczyć, jak z krótkiego hotelowego pobytu i poszukiwań ojca przeszła do własnego domu, stałej pracy i powiększającego się grona nowych znajomych. Sprawa ojca stanęła w miejscu, wraz z nią, usidloną przez mgliste i deszczowe Szmaragdowe Miasto.
Jej życie toczyło się dalej, tylko słoneczną pogodę zamieniła na bardziej kapryśną. Wychodząc ze studia nie przypuszczała, że ten dzień będzie różnił się od poprzedniego. Obierając kierunek - dom, przemierzała brukowaną kostkę i przez chwile towarzyszył jej jedynie stukot obcasów. Do czasu, aż usłyszała głos. Znajomy głos. Wytężyła słuch w nerwowym oczekiwaniu. Kolejne słowa, wyraźne i oburzające. Wstrzymała oddech w nadziei, że się nie myli, że wcale tego nie usłyszała. Wypierając tą nurtującą myśl, że to mógł być ON, skupiła się na tym, co ktoś miał do powiedzenia. Odwróciła się napięcie w kierunku, z którego dobiegały słowa, a na delikatnym czole pojawiła się lekka zmarszczka. Wysunięta dolna warga i gotowość do walki, do kłótni, do stawiania na swoim - to pierwsze co mógł zobaczyć. O ile rzecz jasna miał okazję to dostrzec. W ułamku sekundy kąciki ust uniosły się ku górze, gdy tylko utkwiła spojrzenie w znajomych tęczówkach. Americano sięgając po Latte zwróciła się do Erica, wciąż nie znając jego imienia — nie ładnie tak zrzucać na kogoś odpowiedzialność za własne problemy z koncentracją. Fakt, że jesteś zapominalski nie zrobi ze mnie kłamczuchy — poinformowała, a pewność siebie do reszty przegoniła wcześniejsze oznaki zdenerwowania, jakie wywołała jego uwaga. — Nawiasem mówiąc, tylko szaleniec spodziewa się kilku suchych dni o tej porze roku. I tylko maruda, robi problem z tego, zamiast cieszyć się, że nie pada dłużej, niż kilka godzin. Oczywiste jest, że w końcu lunie! Czyż nie lepiej mieć parasol niż żałować, że przez całą drogę metrem jest się mokrym jak kaczka? — właśnie, parasol. Mądrzyła się, a znów swojego zapomniała; nawet po tych wielu miesiącach mieszkania w Seattle, wciąż nie przyzwyczaiła się, że to nie słoneczne Los Angeles i warto mieć to cacko przy sobie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Druga strona kontynentu, ten sam szary dzień z niebem zaciagniętym ciężkimi chmurami z pustą groźbą nadchodzących opadów. Być może nawet te same kawy. Inne miasto, inna ławka, inni oni. Zupełnie nowa historia do opowiedzenia. Dlatego Eric dokładnie obserwował; po to tu przyszedł. Obserwować i analizować. Przechodniów i ich wyimaginowane problemy. Konkretne problemy. Ale to nie na nich skupił się, gdy blondynka dała się złapać w drobną manipulację oraz sieć rozmów zapoczątkowanych pogodą. Bojowe nastawienie - pierwsza reakcja, która już wróżyła początek owocnej rozmowy - a którą sam sprowokował, wywołała przed oczami Erica krótką wizję, że kawa prędzej czy później wyląduje na jego głowie, przed czym nie uchroni go nawet największy parasol. Nie był na to gotowy, ale zrozumiałby. Czarny scenariusz rozpłynął się we mgle razem ze zmianą wyrazu jej twarzy na ten łagodniejszy - być może nawet mu przychylny - gdy pionowa zmarszczka między brwiami wygładzała się razem ze spięciem mięśni unoszących kąciki ust w przeciwnym do poprzedniego grymasie. Wyczekujący uśmiech niepewnie zawieszony na ericowych wargach poszerzył się znacznie i już bez obaw oddał jej kawę przyjmując do wiadomości, że od teraz właśnie tymi imionami będą się posługiwać. - Latte… - skinął głową w uprzejmym tym razem powitaniu nie wyłamując się z podjętej przed laty konwencji, mimo iż doskonale znał jej personalia. On za to pozostawał Americano. Rozwodnione espresso. Określiłby się bardziej jako wywar z zalanych po raz drugi wrzątkiem fusów w podrzędnej restauracyjce na obrzeżach miasta.
- A prognoza to zaledwie prawdopodobieństwo wystąpienia czegoś i warto mieć zawsze własny osąd? - wszedł jej w słowo tylko odrobinę przedrzeźniając jej ton. Wyczuł jednak delikatny pstryczek w nos kryjący się pod wypomnieniem zapominalskości. Zapomniałeś o spotkaniu. Nie przyszedłeś. Docenił jednak jej subtelność w wyrażeniu tego wyrzutu. Mogła to zrobić bardziej dosadnie. Oczywiście, miała prawo tak myśleć. W końcu ich ostatnie spotkanie nie doszło do skutku z jego winy. Nie poczuwał się jednak do konieczności wytłumaczenia się mimo wewnętrznego poczucia, że należały jej się wyjaśnienia. Od tamtych wydarzeń minęły lata. Nic nie zmieniłaby nawet najprawdziwsza wymówka rzucona lekko na zacinający i chłodny o tej porze wiatr, przed którym Eric ochronił się stawiając wyżej kołnierz płaszcza, nie wykorzystując tej okazji ani do przeprosin, ani do wyjaśnień. - Zawsze się czegoś żałuje - rzucił zamiast tego dość smętnie wyłapując z kontekstu najbliższe jego wewnętrznym rozterkom słowo. Żeby jednak nie wyjść na tę marudę, którą mu zarzuciła, zmienił szybko temat na bardziej optymistyczny. - Ale według zasad coachingu dla osiągnięcia najlepszych korzyści powinno się patrzeć pozytywnie - mimo iż się starał, pobrzmiewała w jego głosie duża doza powątpiewania. - Więc jakby się zastanowić… doceniam czterdzieści minut spaceru w trakcie którego raz nawet słońce wyłoniło się zza chmury! - odchylił głowę do tyłu i spojrzał w niebo. Zasnute szarymi chmurami z nielicznymi niebieskimi przebłyskami. To mu przypomniało o jednej rzeczy. A właściwie jej braku. Podniósł głowę i przyjrzał się dokładnie jej sylwetce, ale miał rację - nie dostrzegł tego atrybutu, który mógł jednoznacznie kojarzyć się z jej zawodem o tej porze roku. - Gdzie zatem twój parasol - Darling, cisnęło mu się na usta, ale zawiesił jedynie głos w urwanym rytmie zdania i po pauzie kontynuował jakby nic się nie stało - Latte...? Szaleństwo oczekiwania bezdeszczowego powrotu do domu czy problemy z koncentracją? - uniósł lekko brew w rozbawieniu wykorzystując jej argument przeciwko niej samej i upił łyka już coraz bardziej wystygniętej kawy. - A ty? Dziś bardziej żałujesz czy doceniasz…? - nie doprecyzował, o co mu konkretnie chodzi, zostawiając jej wolną rękę do interpretacji tego pytania, samemu zastanawiając się w duchu nad odpowiedzią.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Americano. Ubogi krewny specjałów kawowych, niedoceniany przez koneserów kawy i zawsze ten zły w oczach krytyków, ale to nie jest równoznaczne z tym, że nie posiada swoich zwolenników. Będą i tacy, którzy znajdą szczęście w łagodnej kawie, pobudzającej nie mniej niż ta właściwa.
Głupotą byłoby marnotrawienie czasu i kawy na niepotrzebną złość, kiedy nawet jej nie czuła. Nie teraz, kiedy stojąc przed nim dała się ponieść pogawędce o pogodzie, jakby tamten deszczowy dzień i lata przerwy dzielące ich spotkania, nigdy nie miał miejsca. — Prognozie pogody nie można całkowicie ufać. — Czy czemukolwiek lub komukolwiek można było zaufać w pełni? Nie, jej zdaniem to głupota. — Bez względu na to, jak pewnie wygląda ten, kto ją wygłasza… to tylko liczby, które w starciu z kaprysem matki natury nie mają żadnych szans — przytaknęła, po tym jak wszedł jej w słowo.
Przedrzeźnianie, choć nie umknęło jej uwadze, szybko zeszło na drugi plan. Z oddali wyczułaby tą smętną aurę, jaka właśnie go otoczyła i marna próba dostrzeżenia optymistycznych aspektów tego zdarzenia, nie była w stanie jej rozwiać.
— Coaching to takie pieprzenie dla naiwnych, którzy łudzą się, że wszystko można zwalczyć pozytywnym nastawieniem — powiedziała wprost z lekkim poirytowaniem w głosie. Wcale nie chciała stłamsić jego starań docenienia kilku słonecznych promieni w tym pochmurnym dniu, ale wobec tego stwierdzenia nie potrafiła przejść obojętnie. — To nic innego jak okłamywanie samego siebie i to w najgorszym możliwym momencie swojego życia — może była w błędzie, a może miała więcej racji niż ci wszyscy wielcy mówcy. — Czasami trzeba sobie pozwolić na te wszystkie złe emocje, a nie tłumić je w zarodku, bo w pierwszej chwili może wydawać się, że odniosło się sukces, a później jak zaczynają się w ukryciu rozwijać to z biegiem czasu okazuje się, że ciężko te chwasty wyplewić — trochę dała się ponieść własnym przemyśleniom, ale zawsze miała problem z tym, by ugryźć się w język i milczeć. Szczególnie wtedy, kiedy w głowie myśli zawzięcie się kotłowały.
Zmiana tematu była dobra, to dzięki niej zaczerpnęła powietrza i nieco ochłonęła. Na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech, bowiem doceniała jego spostrzegawczość.
— Może to przemyślane działanie, bo mam słabość do zakradania się pod cudze parasole? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, przez chwilę zawieszając swoje spojrzenie na parasolu mężczyzny. — A może zwyczajnie nie przepadam za dźwiękiem kropel rozbijających się o poliester — wyznała nieco ciszej, bo przypuszczenie to skrywało w sobie malutkie ziarenko prawdy. Wydawać by się mogło, że przerażająca cisza zagłuszyła tamten stukot, ale nie… tak się nie stało. Już na zawsze w dźwięku kropli rozbijających się o rozciągnięty materiał, zaklęty został niesmak wystawienia. Trąciła w bok to mgliste wspomnienie, by nie mieszało jej niepotrzebnie w głowie. — Jest jeszcze opcja numer trzy - może po kilku latach spędzanych w pełnym słońcu Kalifornii lubię, gdy od czasu do czasu zmoknę jak kaczka — w której z tych odpowiedzi ukrywała się ta najwłaściwsza? Ciężko się przekonać, w końcu nie sposób wywołać deszcz tylko w celu sprawdzenia jak postąpi, gdy krople deszczu zaczną rozbijać się o jej blond czuprynę.
A ty? Dziś bardziej żałujesz czy doceniasz…?
Starając się wyczytać między wierszami to, co konkretnie chodziło mu po głowie, gdy zadawał to pytanie, jednocześnie próbowała znaleźć na nie odpowiedź. Z pozoru zwyczajne pytanie, po głębszym rozmyślaniu okazywało się trudniejsze niż przypuszczała.
— Żałowanie niczego nie zmieni… — wyznała, mając w pamięci jego wcześniejsze słowa — ale nawet mając tego świadomość niekiedy to robię. Zazwyczaj żałuję tego, czego nie zrobiłam — przyznała wciąż przyglądając się mu z góry, gdy tak stała, a miejsce obok niego aż prosiło się o zajęcie. — Dzisiaj na przykład żałowałam, że nie wyjechałam z miasta nim zdążyło mnie pochłonąć — im dłużej w nim tkwiła, tym coraz bardziej się zatracała i nie była pewna, czy to jej odpowiada.
Wykonując krok w jego stronę przysiadła tuż obok - w końcu. Upiła łyk kawy, przez moment oddając się ciszy jaka zapanowała między nimi. Nie na długo, bo już po chwili przerwała to cichym wyznaniem. — Teraz… cieszę się, że nie wyjechałam. — Czy miała na myśli ich spotkanie, czy po drodze wydarzyło się coś jeszcze, co zmieniło jej nastawienie? Tego nie sprecyzowała, ale czy to było konieczne?
Odwracając się delikatnie w jego stronę podparła się łokciem o oparcie ławki, pozwalajac by wiatr rozwiał jej poskręcane włosy, łaskotając przy tym lekko policzek.
— Czekałeś na mnie? Czy masz w zwyczaju inwestować w dwa kubki kawy i zajmować ławkę z nadzieją, że wpadniesz na kogoś z kim warto ją wypić? — nie mogła się wyzbyć tego irytującego głosiku w jej głowie, który drążył temat: Co on robi tu? Skąd się tutaj wziął? Jak na nią wpadł i czy zrobił to celowo? Mnożące się pytania i jeszcze więcej sprzecznych odpowiedzi nie dawało jej w spokoju cieszyć się stygnącą już kawą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Napięte mięśnie ukształtowały uśmiech po jednej stronie jego twarzy. Próbował sobie przypomnieć, czy przed laty była bardziej realistką, czy optymistką, ale na przestrzeni wielu rozmów raz przejmowała rolę pierwszej, raz drugiej. Dzisiaj zdecydowanie wpisywała się w obraz tej pierwszej, kiedy bezwzględnie - choć prawdziwie! - traktowała o zaufaniu do prognoz. Dalsza część wypowiedzi tylko go w tym utwierdzała, nie wypowiedział jednakn myśli na głos. - Nie tylko matka natura bywa kapryśna. Fortuna także potrafi być przewrotna - spojrzał w niebo i uniósł kubek w kierunku bliżej nieokreślonego bóstwa, w które i tak nie miał w zwyczaju wierzyć. Nie chciał jednak kusić losu, dlatego wniósł kawą pseudo-toast do tego zjawiska, które teraz miało go pod opieką. Niech sobie nie myśli, że Eric nim gardzi! A gdy wyłapał jej sceptycznie podejście do tego coachingowego bełkotu - parsknął radosnym śmiechem. Doskonale to rozumiał, ale faktycznie naiwnie się łudził, że próba podjęcia działania przez pryzmat motywacji zewnętrznej przyniesie jakiś efekt bez odnoszenia tego do motywacji wewnętrznej. Jak widać marny. - Cieszę się, że nie tylko dla mnie to brzmi jak gadanina guru jakiejś sekty mająca na celu zwabienie do siebie zakompleksionych dusz. Już się bałem, że tylko ze mną coś nie tak, że tego nie kupuję. - Jego szczere rozbawienie szybko przeszło w to autoironiczne, gdy Ariel tak trafnie opisała jego stan ducha. To najgorszy z momentów twojego życia? Myśląc zapatrzył się na chwilę na parę wydobywającą się przez dziubek plastikowej nakrywki, zanim zwilżył usta w ciemnym płynie. Odpowiedź przyszła szybko - nie. Bywało gorzej. Po prostu osiągnął taki poziom zmęczenia, że było mu wszystko jedno. - No tak, bo po takie zagrywki sięgają zwykle ci na dnie, żeby jakoś się od niego odbić… - Nie, żeby nie wiedział, o czym mówi. W końcu sam - gdyby nie osiągnął tego poziomu - zapewne nie szukałby w sieci równie bzdurnych informacji.
Zerknął na nią z ukosa zaintrygowany, gdy zaczęła mówić o uwolnieniu emocji i mierzeniu się nawet z tymi złymi, które głęboko się ukorzeniły. Z jej głosu biło przekonanie, jakby dokładnie wiedziała, co kryje się pod jej słowami, ale słowa to dalej tylko słowa, bez wprowadzenia ich w życie niewiele się w nim zmieniało. - Czasem te zarodki budzą się po latach jako pełnoprawni obywatele, a z takimi już trudno dyskutować. Bardzo dobrze rozwijały się na pożywce z kłamstw, wyparcia oraz iluzji trzymania wszystkiego pod kontrolą. A kiedy dojdą do głosu, nie da się ich wyciszyć… - odpowiedział jej w tym samym tonie, tak jak ona samo żałując, że czasem zamiast zatrzymać coś w głowie wypuszczał z siebie głupie myśli, których konsekwencje później odbijały mu się czkawką przez długie lata.
Temat parasola przemilczał, ale uśmiechnął się, gdy wymownie spojrzała na jego własny. Nie wyłapał w jej melancholijnym wyznaniu żadnego nawiązania do samego siebie, dlatego nie poczuł wcześniejszego ukłucia wstydu, gdy wytknęła mu zapominalskość. Jego umysł przeszedł płynnie do trzeciego argumentu. Chciał nawet zapytać, jakie to tajemne siły przegnały ją z gorącego LA w deszczowe odmęty stanu Waszyngton, ale uznał, że to będzie - o ironio! - zbyt osobiste. Jakby pytanie czego żałuje, takie nie było. Słuchał jej z zadartą do góry głową, bo był ciekawy mimiki towarzyszącej odpowiedzi. Tak jak się spodziewał - należała do tych ostrożnych, którzy myślą o następstwach swoich decyzji. W przeciwieństwie do niego.
- Chyba większość ludzi żałuje tego, czego nie zrobiło - przyznał po chwili zastanowienia. - Ciekawe, czy żałowaliby, gdyby to zrobili. - Zamyślił się przez chwilę. - Nie, to było głupie. Oczywiście, że by żałowali. Przecież przed podjęciem decyzji o ich zrobieniu, najczęściej byli świadomi podejmowanego ryzyka, a jednak się na nie zdecydowali. - Uśmiechnął się w ironicznym grymasie kręcąc głową. - Co nie zrobisz i tak żałujesz, chociaż to nic nie zmienia. Żałowanie to pokuta za głupie decyzje z przeszłości. Wolałbym doceniać, tylko że chwasty już się rozrosły. - Odruchowo zaczął skubać kawałek kartonika owiniętego wokół kubeczka dla osłonięcia palców przed gorącem kawy. Uśmiechnął się nikle, gdy pesymistyczny wniosek zamieniła w coś odwrotnego. - Ale taką decyzję mogę docenić! - Eric także obrócił narrację wypowiedzi z dekadenckiej w bardziej entuzjastyczną. - Oby kawa była tego warta - stuknął swoim kubeczkiem o jej kubek, gdy tylko zajęła miejsce obok i patrząc na nią upił kilka łyków, bo oczywiście, że egoistycznie właśnie tak pomyślał - że to spotkanie z nim mogło wpłynąć na zmianę zdania. - Uważaj, Seattle potrafi pochłonąć. Nie ma tu nic spektakularnego, a jednak raz zapuszczone korzenie lubią o sobie przypominać co jakiś czas, z powrotem ściągając w to miejsce. Nic mnie tu nie trzyma, a ostatecznie i tak tu wylądowałem. - Zrobił sztucznie męczeńską minę i w tym samym stylu westchnął ciężko, ale zaraz wyraz twarzy mu się rozpogodził, gdy zapytała, czy na nią czekał. - Skłamałbym mówiąc, że nie. Ale widziałem reakcję na próbę włożenia w twoje usta kłamstwa i nie będę tego robić. Wyglądasz na taką, co ma radar oszustw wbudowany na stałe w oczy - zmrużył własne próbując ocenić, czy rzeczywiście coś się kryje za niebieskimi tęczówkami, niczego jednak nie dostrzegł. Przynajmniej niczego technicznego. - Pomyślałem, że to zabawne. Myślę ostatnio dużo o przeszłości i nagle włączam telewizor - i widzę ciebie. W równie depresyjnym i deszczowym mieście, ale po drugiej stronie kontynentu. - Dość pokrętnie zaczął wyjaśnienia, ale myśli kłębiące się w jego głowie nie chciały ułożyć się w logiczne ciągi. Nic się nie łączyło, a w jego głowie miało jakiś sens. Frustrowało go to, że nie umie tego wysłowić. On także usiadł bokiem na ławce - niczym jej lustrzane odbicie - rozsiadając się wygodniej. - Nie wierzę w przypadki, a jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że częściej kierują naszym życiem, niż nam się wydaje - ciągle bez konkretów, ale zacząć wcale nie było tak prosto, jak wydawało się Ericowi przed spotkaniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko szaleniec wrzuciłby ją do jednego z tych worków, kiedy była stąpającą po ziemi sprzecznością. Nietolerującym kłamstw zakłamaniem. Szukającym przygód wolnym duchem, pozwalającym wciągnąć się w pułapkę stabilizacji, co czymże było przygarnięcie psa i dom na własność w mieście, w którym zabawić miała raptem kilka dni. Realizm odzywał się nieproszony, gdy szybowała zbyt wysoko w pogoni za marzeniami. Optymizm nawiedzał ją niespodziewanie w chwilach dla wielu ludzi nieodpowiednich. Była inna niż wszyscy, ale nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych spojrzeń w oczy. Każdy na swój sposób jest inny, a skoro tak to czyż nie była taka jak wszyscy?
— Fortuna - dla jednych matką, dla innych teściową — kąciki ust drgnęły ku górze malując tym samym rozbawienie na jej twarzy. Drwiąc nieco z tego nie obawiała się, że nagle los okaże się dla niej zgubny właśnie z tego powodu. Przezorność nigdy nie była jej mocną stroną.
Nagle ogarnęło ją zaskoczenie, kiedy radosny śmiech mężczyzny sprawił, że poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Miła odmiana, wciąż nie przywykła do temperatur panujących w Seattle. Czemu tak się stało? Nie analizowała tego, jakby przeszła wobec tej reakcji obojętnie; przynajmniej na tę chwilę. Może to magia zaklęta w tych kilku dobrych wspomnieniach współdzielonych z nim? Może.
— Jakoś raźniej mi ze świadomością, że nie tylko ja dostrzegam w tej całej paplaninie sekciarskie zaloty — stwierdzenie, że zwątpiła w siebie to lekka przesada, ale niekiedy naprawdę zastanawiała się czy problem nie leży po jej stronie, kiedy tak krytykowała panujący trend. Nie zamierzała jednak przepraszać za to, że głupie żarty, na temat tych wszystkich zapatrzonych w mówcę osób, same cisnęły się jej na usta. Ktoś trzepie grubą kasę mówiąc ludziom co mają zrobić i jak żyć, nie zadając sobie nawet trudu, by poznać ich twarzą w twarz. Jakby dla wszystkich ludzi istniała jakaś uniwersalna zasada: jak żyć lepiej i „wychodzić poza strefę swojego komfortu” lub jak radzić sobie z popełnionymi błędami. A przecież błąd błędowi nie równy.
Biła od niej beztroska, kiedy kroczyła pewnie przed siebie i choć pod tym pozornym obrazem skrywało się wiele niepewności, pracowała nad sobą. Pomocna okazała się pomoc drugiej osoby, kozetka w gabinecie psychiatry grzeszyła wygodą. Wiedziała o czym mówi, ale zbyt pewnie i nawinie zakładała, że ten etap ma za sobą. Prawdopodobnie dlatego brzmiała tak, jakby wiedziała o co się rozchodzi… nie mając świadomości, że nie wiedziała
— Właśnie dlatego trzeba działać wcześnie i skutecznie, by nie miały prawa głosu w przyszłości. Pójście na łatwiznę może wiązać się z tym, że to nam z czasem zabraknie głosu, kiedy pełnoprawni obywatele przejmą kontrolę — łatwo się mądrzyć, kiedy nie miało się samemu trudności z przepracowaniem pewnych emocji. Pewnych, bo nie wszystkich. Nieświadomie karmiła małe zarodki, które pewnego dnia rozrosną się, staną przed nią, spojrzą w oczy i wyśmieją, że pewnego bezdeszczowego dnia siedziała na ławce i naiwnie myślała, że wszystko ma pod kontrolą.
Bum! Znów był w błędzie, ponownie nie trafił w dobry worek. Niezliczoną ilość razy w swoim życiu wybierała opcje, które z całą pewnością nie zaliczały się do tych ostrożnych, a jednak nie brakowało i takich, do których droga wiodąca przez przemyślenia wydawała się nieskończoną alejką, a nawet labiryntem bez wyjścia.
— Zawsze to żałuje się czegoś, czego się nie zrobiło — przytaknęła, choć z resztą nie mogła zgodzić się z taką łatwością. — Jednak nie można stawiać tego na równi z tym, że żałuje się wszystkiego. Jeśli istnieje taka osoba na świecie, która każdą podjętą przez siebie decyzję sprowadza do takiego stanu… cóż, następnym razem powinna konsultować swoje wybory z kimś jeszcze, bo samodzielnie kiepsko jej to wychodzi — przyznała lekko rozbawiona, jakby chciała ocieplić swoją krytykę wobec ludzi dokonujących nieustannie złych wyborów. Gdyby miała żałować każdej podjętej przez siebie decyzji, zwariowałaby. Często te, których by nie zmieniła, skrywały za sobą niezadowalające konsekwencje, ale nawet one nie były w stanie zmusić jej do pożałowania.
— Nie pozwól mi tego pożałować — cicha prośba, czy może ukradkiem rzucone wyzwanie? Uniesiona lekko brew i zadziorny uśmiech nie był wyrazem cichego błagania, by nie spartolił tej chwili. Jakby wciąż chciała się cieszyć z tego, że jednak pozostała w Seattle. Trudno było się nie zgodzić z jego słowami, na które odruchowo przytaknęła, jednocześnie mógł dostrzec odrobinę ironii ukrywającej się w jej delikatnym uśmiechu. — Obawiam się, że już za późno na ostrzeżenia — przyznała, jakby sama wpadła w pułapkę Szmaragdowego Miasta. Wpadła, ale wciąż głupio łudziła się, że wystarczy załatwienie sprawy, która ją tutaj sprowadziła, by rzucić wszystko i wyjechać - raz na zawsze.
Cichy śmiech opuścił jej usta, nie mogła się powstrzymać, gdy tak wlepiał w nią swoje ślepia. W jego oczach było coś, czego nie potrafiła zignorować. Jakby ujawniały zmianę, której nie rozumiała. Czy to kwestia tych kilku drobnych zmarszczek, czy jedynie zmęczenie? Jakby coś go dręczyło zbyt długo, w rezultacie odciskając piętno na tym, co niegdyś miało mocniejszy blask. Co spustoszyło beztroskę, którą niewątpliwie tliła się w nich, przynajmniej sporadycznie podczas ich dawnych spotkań. Rozszerzyła szerzej oczy, jakby próbowała ułatwić mu poszukiwania, nie trwało to jednak zbyt długo. Zamieniła się w słuch i to chętnie, skoro zamierzał poczęstować ją szczerą prawdą.
Pokrętną - to prawda, ale szczerą. I choć nie do końca tak uważała, nie mogła oprzeć się pokusie, by wykorzystać słowa, które swego czasu usłyszała od innej osoby. — Przypadek to tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, ale — w tym momencie poległa, nie kryjąc swojego rozbawienia — nic się nie martw, pomogę ci. Po prostu, zamiast tłumaczyć to jakąś nieistniejącą siłą wyższą - przyznaj, że zatęskniłeś za mną i stąd twoja obecność na tej ławce — tylko się droczyła i trwało to krótką chwilę. Wiatr na kilka sekund przybrał na sile, a ona odruchowo skupiła się na poprawieniu włosów, które zmówiły się przysłaniając jej twarz. Po krótkiej interwencji wydawała się już poważniejsza, jakby wraz z wiatrem odleciał jej żartobliwy ton.
— Niezliczoną ilość razy nurtowało mnie, jaką rolę w życiu pełni przypadek — wyznała nieświadomie podchwytując od niego odruch skubania kartonika owiniętego wokół kubka z kawą — a później uświadomiłam sobie, że on nie istnieje. Każde zdarzenie po coś się dzieje i nie powinno się go lekceważyć — zabrzmiała pewnie, lecz czy naprawdę w to wierzyła? Czy może bardzo chciała w to wierzyć? W tej teorii było coś kojącego, coś co pozwalało wierzyć, że bolesne dotknięcie losu ma jakiś większy cel. Z czasem, choć celu wciąż nie widać, szuka się go jakby rzadziej, a parszywe doświadczenia stają się mniej dotkliwe.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Porównanie losu do matki lub teściowej - choć komiczne - niosło w sobie wiele prawdy. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to matka miała być dobrą stroną, a teściowa złą, jednak mając odniesienie do własnego życia, Milton pokusiłby się o stwierdzenie, że odwrócenie tego medalu wcale nie musiałoby oznaczać gorszej perspektywy. - Dawno nie słyszałem równie trafnej puenty - tu także się roześmiał, nie tyle na ten zmyślny wniosek, co na nieodgadniony wyraz jej twarzy towarzyszący przy wypowiadaniu riposty. Czyżbyś miała mniej lub bardziej traumatyczne doświadczenia? Nie był jednak pewien, czy ma na myśli teściową, czy fortunę. Sam zapętlił się we własnej plątaninie odniesień i porównań. - Aczkolwiek to dalej kwestia interpretacji. Chcąc być precyzyjnym teściową poniekąd można wybrać, matki już niekoniecznie… Trudno powiedzieć, co jest gorszą opcją… - Jak to mówią uważaj, czego sobie życzysz… Co też było ironicznym stwierdzeniem, bo czasem dopadało człowieka to, czego sobie nie życzył. W jego przypadku zdecydowanie częściej ta druga opcja.
Gdy znaleźli się na wspólnym gruncie powątpiewania w coachingową sektę, Eric bardzo mocno odczuł to, jak potrzebował rozmowy. Ale nie konkretnej, która miała rozwikłać jakiś problem, a właśnie takiego kluczenia między niedopowiedzeniem, czytaniem między wierszami oraz szukaniem odpowiedzi na pytania, na które w zależności od nastroju udzielało się innego wyjaśnienia. I nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak oczyszczające okazało się dla niego to spotkanie z Ariel już po wymianie kilku zdań. Czy się w czymś z nim zgodziła, czy nie, czy odpowiedziała mu śmiechem, czy kąśliwym komentarzem - nie miało to większego znaczenia. Ta rozmowa prowadziła rozwidlającą się ścieżką donikąd, a jednak Eric miał wrażenie, że jednocześnie gdzieś dąży. Jej lekkość wypełniła także spokój w jego głowie i duszy, mimo iż aura pogody niekoniecznie temu sprzyjała, kiedy spojrzało się w niebo i dostrzegało wiszące nad głową posępne chmury poprzerywane od czasu do czasu przesmykiem niebieskiego nieba dodającego dziwnej otuchy.
Nawet pomimo podjęcia tematu cięższego, wymagającego zmierzenia się z samym sobą. Eric westchnął. Oto właśnie zabrakło mu głosu. Zabrakło mu głosu kilka tygodni temu, kiedy stał na moście za barierką i patrzył w ciemność przed sobą. Opuszczenie strefy komfortu w jego przypadku przyniosło tylko zgubę - co swoją drogą dziesięć lat temu chętnie wykorzystaliby guru coachingu. Życie poza granicą prawa było odskocznią od tego, co wpajano mu od dziecka. Nie, to nie było wygodne ani łatwe życie. Ale na swój sposób było… lepsze. Mimo iż niepewne. - Wiesz, co jest w takich momentach najśmieszniejsze? - Nie, nie było śmieszne. Było rozbrajająco-rozbijające. Ale wyparcie zrobiło swoje. - Że kiedy te emocje, zarodki czy obywatele - jak zwał, tak zwał - się wreszcie ujawnią, nawet krzycząc najgłośniej na świecie nie zagłuszysz tego głosu, który czasem przejawia się ciszą i ciężkim poczuciem beznadziei, chociaż wszystko masz pod kontrolą- To nie był jego sposób walki z przeszłością. To nawet nie był bunt. Eric raz się temu poddał i gdyby nie przypadek, najpewniej by go tu nie było. Próbował to poskładać, ale skoro uciekł się do grzebania w przeszłości i spotkania z nią, liczył na to, że i dla niego znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Przeplatanie trudniejszego rozważania żartem to chyba był jej popisowy numer, bo skutecznie potrafiła złagodzić jego coraz głębsze zapadnie się w sobie, wyciągając z powrotem na powierzchnię, chociażby po to, aby zaczerpnąć powietrza i się zdystansować. To samo zrobiła z odbiciem piłeczki w kwestii żałowania. Eric znów zaśmiał się kręcąc głową. Kolejny punkt dla ciebie!, pomyślał, ale co innego popłynęło z jego ust, chyba tylko z czystej przekory. - Oj, nie bądź taka surowa! Zawsze ta osoba mogła trafić na kogoś, kto udzieli jej jeszcze gorszych rad, przez co wciągnęłaby się w prawdziwą spiralę żałowania. Wyobrażasz sobie, jakie to dopiero musi być frustrujące? - Znów: nie żebyś coś o tym wiedział. Przesadny entuzjazm nad tym hipotetycznym rozważeniem tym razem był próbą zwrócenia uwagi. Pokrętną. Nieintuicyjną, ale gdzieś w spojrzeniu rzuconym kątem oka na postać obok kryła się niema prośba. Tylko o co… wybaczenie? Nieocenianie? Akceptację?
Czy to wyczytał w kolejnym cichszym zdaniu, które przez przejeżdżającą nieopodal ciężarówkę mogło ulecieć między rezonującym odgłosem silnika wybijającym się na pierwszy plan pośród popołudniowego gwaru? Mógł je zignorować, udać, że nie usłyszał, ale jednak uśmiechnął się w odpowiedzi nie tyle tajemniczo, co niejednoznacznie. Żeby nie powiedzieć - nieprecyzyjnie, nie ujawniając w nim swoich intencji. - Dobrej kawy nie powinno się żałować! Ale znam miejsce, gdzie podają jeszcze lepszą… - zawiesił głos w niewypowiedzianym zaproszeniu. Kolejna obietnica bez pokrycia? Sam przecież myślał o opuszczeniu miasta. Ale skoro i ona utknęła tu na dłużej, najwyraźniej jakiś niezidentyfikowany magnetyzm nie pozwalał im opuścić Seattle. - Zatem nie ma dla nas ratunku… - powiedział grobowo, ale przed pociągnięciem łyka kawy z kubka błysnął zębami w rozbawionym uśmiechu. Przytrzymał dłużej kawę w buzi, gdy Latte na głos powiedziała to, co Ericowi od jakiegoś czasu krążyło po głowie. Przypadek to usprawiedliwienie. Próba zracjonalizowania czegoś, czego nie rozumiemy. Zanim jednak zdążył coś odpowiedzieć, Ariel już rozgromiła jego refleksyjny nastrój wymuszając i na nim cichy śmiech. - Wydało się! - klepnął się w kolano w wyrazie sztucznego zawodu, że jego tajemnica wyszła na światło dzienne. - Ponad pięć lat przy każdej wizycie w Nowym Jorku chodziłem do tej samej kawiarni zastanawiając się, czy jeszcze cię spotkam, a wystarczyło włączyć telewizor w Seattle… - cmoknął, jakby to była najbardziej oczywista z oczywistości. Poderwany wiatr i jemu rozwiał włosy, które przeczesał palcami. Krótka cisza między nimi wypełniona była burzą w jego myślach, gdy analizował jej kolejne słowa. Opróżnił kolejny łyk z kubka dając sobie jeszcze kilka sekund na przemyślenia. - Równie dobrze patrząc z perspektywy czasu możemy mieć wrażenie, że wszystkie przypadki ułożyły się w logiczny ciąg zdarzeń, przez które tłumaczymy sobie, że dane wydarzenia z przeszłości nie są jedynie losowymi, a tworzą jakąś całość. Niczym odhaczanie wykonanych zadań na check-liście, które doprowadziły nas do tego momentu, w którym jesteśmy. Z drugiej strony jeden przypadek czasem może zmienić cały odgórny plan. - Eric rozejrzał się po przechodniach i nagle dostrzegł idealny okaz. - Popatrz na niego - skinął ręką na stojącego na chodniku naprzeciwko siwiejącego mężczyznę pod czterdziestkę w dopasowanym garniturze, na który zarzucił rozpięty płaszcz, a w ręku miał obtartą na brzegach skórzaną torbę, bardzo elegancką. - Gdyby dwadzieścia lat wcześniej zamiast uczyć się do egzaminów na studiach, wsiadł do samolotu do Europy po egzotyczne kolczyki na prezent urodzinowy dla matki, mógłby dzisiaj siedzieć w więzieniu… nie wiem, za - dla przykładu - przestępstwo podatkowe. Czysto hipotetycznie, oczywiście - dodał szybko, bo przecież fantazji nigdy mu nie brakowało. A jednak zerknął ciekawie w bok zainteresowany tym, jak zareaguje na tę jakże wyssaną z palca historię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Matka, powierniczka wszelkich sekretów Darling, przyjaciółka, wymarzona rodzicielka.
Teściowa, ktoś kto w jej życiu pozostanie poza zasięgiem.
By poznać oblicze tej drugiej wpierw musiałaby posiadać męża, a w tym przypadku była święcie przekonana, że to jej nie grozi. Oczywiście nie licząc pijackiego przedsięwzięcia, które ukrócone prawem pozostawiło w życiu Darling ślad jedynie słowny, kiedy to on zwracał się do niej stwierdzeniem była żona. I nic poza tym. Porównanie jakie padło z jej ust, owszem - mogło być trafne, ale w gruncie rzeczy Ariel nic na ten temat nie wiedziała. Postanowiła więc uczepić się jego odpowiedzi. — To dlatego, że dawno się nie widzieliśmy — żart przeszyty drobną szpileczką, jakby ponownie chciała mu wytknąć tamtą nieobecność. Najwyraźniej wciąż to w niej siedziało, choć sama Darling była przekonana, że pogodziła się z tym dawno temu. — To prawda, matki nie można wybrać — zgadzając się z jednym, nie potrafiła przytaknąć na drugie. — Teściowej również, nie licząc jakiś strategicznych posunięć, kiedy człowiek kieruje się majątkiem rodzinnym przy wyborze partnera. W końcu - czy nie powinno się wybierać miłości, a nie teściowej? — nie oceniała ludzi, którzy pragnęli z kimś dzielić całe życie. Ba! Nie miała problemów ludźmi fascynującymi się absurdalnym wydarzeniem, jakim był ślub. Jeśli jednak, ktoś przy wyborze kierował się nie uczuciem, a teściową? Tutaj miałaby kilka słów do dodania, najprawdopodobniej krytykujących.
Zgorzkniała? Nie, wcale taka nie była. To, że nie przepadała za całą ślubną szopką o niczym nie świadczyło. Może i nie wiedziała czym jest miłość, ale przecież ona nie zawsze idzie w parze z sakramentalnym tak. Mogła nie lubić ślubów i to było okej.
Okej, była też jej samotność, która zakradła się cicho i niepostrzeżenie, rozsiadła się obok i gładziła jej włosy podczas snu. Ukradkiem owinęła się wokół jej ciała i otuliła mocno. Nie odstępując na krok czuwała u jej boku, każdej nocy pozostawiając kłamstwa na jej sercu i wysysając światło z każdego kąta. Była z nią, nie porzuciła jej, a przecież do tego zdolny był jej ojciec. Nie miało znaczenia to, że jest tuż obok tylko po to, by pociągnąć ją w dół, kiedy gotowa była do odejścia... Otwierała się na kogoś. Otwierała się na miłość. Powiedziała tak zgorzkniałemu towarzyszowi, samotności. Co gorsza, życie z nim wydawało się dobre. Przecież była szczęśliwa.
Jesteś szczęśliwa Darling?
Żyła w zakłamaniu już tak długo, że tak - wydawało się jej, że jest szczęśliwa. Nie chcąc sparzyć się na znajomościach, które są jak karta kredytowa, nie zdawała sobie sprawy, że wplątała się w taką zawierając pakt z samotnością. Nie dostrzegała jak wielkie koszty ponosi i jak ogromny rachunek przyjdzie jej zapłacić.
Już miała swojego małego obywatela oraz liczne zarodki, które pewnego dnia uwolnią się i spustoszą jej życie.
Cholera, a przecież miała dobre życie.
Lekki śmiech i krótkie przytaknięcie. — Masz rację, tego nie przemyślałam — przyznała marszcząc lekko nos, zacmokała delikatnie. Jak osoba podejmująca nieustannie beznadziejne decyzję, miałaby wybrać kogoś właściwego? Spirala żałowania gwarantowana! — Taka frustracja musi być wyczerpująca, nie mówiąc już o ciągłych złych wyborach — dodała ciszej, sprawiając wrażenie kogoś, kto rozumie.
Rozumiała. Wybaczała. Akceptowała.
Skoro tak, to z ciekawości zapytam: gdzie? — odparła posyłając mu krótkie spojrzenie, jakby właśnie zignorowała ukryte między wierszami zaproszenie, dopuszczając do głosu jedynie ciekawość. Dopiero po krótkiej pauzie dodała. — I kiedy? — zapytała jakby właśnie planowali spotkanie jak za starych dobrych czasów, lecz to nie było już to samo. Zdawała sobie sprawę z tego, że Americano dobrze wie jak ma na imię, w jakim miejscu pracuje, a tym samym, gdzie może ją z łatwością znaleźć, jeśli coś nie pójdzie po jego myśli. Został pozbawiony tej konieczności, która wymuszała na nich myślenie: jeśli nie dziś, to kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą. Magia tamtych spotkań ulotniła się wraz z poznaniem kilku informacji, ale nie jest powiedziane, że nie mogą zbudować wokół kolejnych nowej. Może nawet i lepszej?
— To zabrzmiało ponuro… nie wystarczy ci, że nad nami zawisły czarne chmury? — zapytała, a rozbawienie kryło się w jej spostrzeżeniu. — Dosłownie — zauważyła spoglądając nieco w górę, po chwili uśmiechając się delikatnie. Była pewna, że właśnie jakaś samotna drobna kropelka rozbiła się o czubek jej nosa, lecz kiedy go dotknęła nie poczuła nic niepokojącego. Wyobraźnia płatała jej figle? Czy może to był znak, a nawet przepowiednia nadchodzącego deszczu?
Przyglądała się tej teatralnej próbie zobrazowania zawodu, jakby starała się dostrzec, czy nie kryje się w niej ziarno prawdy. Tęskniłeś? To pytanie wybrzmiewało tylko w jej myślach, bo prawdę mówiąc obawiała się szczerej odpowiedzi. Głupio czułaby się wiedząc, że dopuściła do siebie tęsknotę za czymś, co dla drugiej osoby było mało ważne, a jednak nie powstrzymała słów cisnących się jej na język. — To nawet zabawne, bo ja będąc w Nowym Jorku odwiedzałam tamtą kawiarnię. Naprawdę — wyznała, choć głupstwem wydawało się jej przyznanie do swej naiwności. Jego odpowiedź sprawiała wrażenie żartobliwej, dlatego zamiast wziąć ją za pewnik obarczyła ją powątpiewaniem, zamkniętym w wypowiedzianym przez siebie naprawdę. — Zastanawiam się, czy los stwierdził, że to właściwy czas? Czy raczej miałeś niebywałe szczęście? — zastanawiając się, nie oczekiwała odpowiedzi. — Jeszcze niedawno spędzałam czas na antenie obwieszczając jedynie słoneczne dni i nic nie zwiastowało tak wielkiej zmiany — prawdę mówiąc to było dawno, i to Ariel nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że od jej przylotu do Seattle minęło tak wiele czasu. Nie wspominając już o tym, że na wiele miesięcy przed wylotem jej przygoda pogodynki z Los Angeles zakończyła się, dając początek tułaczce po sądach w sprawie o naruszenie jej osobistej przestrzeni. Chyba próbowała wypierać się tych przeciwności losu i uciekającego czasu, który był miarą tego w jak wielkim stopniu dała się wciągnąć w życie w Szmaragdowym Mieście.
Wsłuchując się w przemyślenie towarzysza nie mogła powstrzymać przytaknięcia. Brzmiało nawet prawdopodobnie, a tym samym sprawiło, że na jej twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. — Skoro tak, to zastanawiam się jaki kretyn sporządzał moją check-listę — wydusiła z siebie, a z jej ust wymsknęło się ciche parsknięcie. Nie pogardliwe, beznadziejność niektórych wydarzeń z jej życia sprawiała, że nie pozostawało jej już nic, tylko śmiech. Czy to już pewna forma bezsilności?
Nie, nie dała się wplątać w ten wir przemyśleń. Zamiast rozpatrywać absurdalne punkty swojej życiowej listy, spojrzała na przechodzącego nieopodal mężczyznę. — Zamiast kolczyków, wrócił ze skórzaną torbą — stwierdziła, gdy w jej oczy rzuciły się przedarte brzegi — z którą nie rozstaje się po dzień dzisiejszy. Pewnie służy mu jako taki życiowy amulet przynoszący szczęście. Myśli, że to on pomógł się wzbogacić się i dlatego wciąż jej używa, choć łatwo można stwierdzić, że stać go na nową — zamiast bujać w krainie fantazji postawiła na fakty, które zaobserwowała. — Wystarczy spojrzeć na ten garnitur i płaszcz — pewnie się myliła, ale nie potrafiła się wyzbyć wrażenia, że torba była uosobieniem strachu mężczyzny przed utratą pieniędzy, które posiadał. Nie od dziś wiadomo, że bogactwo uzależnia i prowadzi do zguby.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szpilka bardzo precyzyjnie ugodziła w czuły punkt; znów była trafna, stąd też kącik ust drgnął Ericowi nieznacznie. Nic więcej jednak nie powiedział w tej kwestii. Zakładał, że wiązałoby się to z gęstym tłumaczeniem, a skoro oboje ślizgali się po tym temacie całkiem płytko, nie warto było psuć nastroju wyciąganiem na wierzch przeszłych niedopowiedzeń, czyż nie?
Gdy Ariel wspomniała o wyborze miłości nad teściową wyobraził sobie wagę, gdzie na jednej szali znajdowało się serce, a na drugiej stereotypowa teściowa, która Miltonowi kojarzyła się z Hiacyntą z brytyjskiego serialu “Co ludzie powiedzą” i szybko zrozumiał, co miała na myśli obierając stronę wyboru miłości nad teściową. Patrzył przed siebie z niezbyt inteligentną miną próbując złapać jakąś nitkę prowadzącą go do kłębka nawiązań do teściowej, ale za cholerę nie był w stanie przypomnieć sobie, od czego wyszli z tymi porównaniami. - Chyba zabrnęliśmy za daleko w otchłań dywagacji, z których umknął nam sens pierwotny… - przyznał z wesołością, a kolejny łyk kawy przepłukał mu gardło.
Cisza, w trakcie której oboje zatopili się we własnych myślach, nie dłużyła się bardziej niż wyczekiwanie na sprzyjający moment do odezawania się. Rozważania nie przyniosły może ulgi, ale Ericowi łatwiej było się z nimi zmierzyć w towarzystwie niż w samotności. Bo ta doskwierała również jemu, mimo iż w nieco inny sposób, chociaż on jeszcze nie zdefiniował swojej relacji z samotnością. Na razie wiedział, że była. Odczuwał jej obecność, co nie dodawało mu wcale otuchy, a napawało przeszywającym chłodem pustki; co nie wynikało jedynie z nagle podmuchu wiatru, który zrywał się od czasu do czasu wdzierając się we wszystkie szczeliny, jakich nie osłaniał ciepły materiał płaszcza.
Krótki śmiech Ariel miło wybrzmiał mu w uszach, gdy ta pustka coraz bardziej zawładała na własność jego resztki dobrego samopoczucia. - Na pewno nie jest lekko… - wypowiedziane takim tonem, jakby było to stwierdzenie faktu, że "nie jest" zamiast sugerowanego prawdopodobieństwa. - Ciekawe czy podejmowanie kolejnych złych wyborów wynika z czystej głupoty czy naiwności, że tym razem może uda się coś zmienić… - rzucił bardziej do siebie analizując własną przeszłość. Chyba żadna z tych odpowiedzi nie była właściwą. W jego przypadku najbardziej prawdopodobną opcją była chęć sprawdzenia “a jeżeli…?”. I cóż, owo “jeżeli” z jakiegoś dziwnego powodu nigdy mu nie sprzyjało, a jednak dalej w nie brnął. Czyli jednak był głupi.
- La Bouilloire - kaleczenie francuskiej wymowy wyszło mu naturalnie. - Do każdej kawy serwują najlepsze makaroniki po tej stronie oceanu - zapewnił z ochotą, bo jeśli jakieś miejsce w deszczowym Seattle miało przypominać francuski klimat, to zdecydowanie było to La Bouilloire. Przynajmniej tak było dziesięć lat temu. Jaka była szansa na to, że kawiarnia istniała dalej? - Powiedzmy… za siedemnaście dni od dziś, o tej samej porze? - nie umiał na szybko wskazać, w jaki dzień tygodnia konkretnie wypadnie to spotkanie, ale siedemnaście dni to data jak każda inna. Oczekując na odpowiedź sam zadarł głowę do góry patrząc na ciemniejsze chmury, które faktycznie zasnuły niebo. Szybko. Bez zapowiedzi, acz na niego nie spadła jeszcze żadna ciężka kropla deszczu. Czyżby to jakiś ukryty znak? Znów dopadło go to okrutne pytanie - przypadek czy niekoniecznie? Nie dało się tych pytań jakoś wyłączyć?
Zastanowiło go to “naprawdę”. Jaka była szansa, że mogliby się jeszcze raz spotkać w Nowym Jorku w trakcie tych pojedynczych wizyt? Trudna do określenia. Ale prawdopodobieństwo było jedynie mniej lub bardziej przybliżonym szacunkiem mającym możliwość się wydarzyć. Jeśli się nie wydarzyło - nikogo to nie dziwiło. A gdy doszło do skutku, mimo niewielkiej szansy - było tym bardziej nieprawdopodobne, jak na ironię. Mimo dziwnej tendencji do wyłapywania między wierszami ukrytych insynuacji lub pytań, tym razem nie wyczytał jej ukrytego pytania, skupiony na rozważaniu - ponownie!, niech przeklęte będą zawiłości ludzkiego umysłu i podświadomości! - losowości zdarzeń. - Takiej zmiany jak niespodziewany wyż nadciągający ze wschodu? - włączył się w owo przewidywanie pogody uśmiechając się wesoło znad brzegu kubka, który akurat przystawił do ust. - Nie wiem, ale jak już ustaliliśmy, przypadki lubią łączyć się w jakąś całość w konkretnym celu, który odkrywamy dopiero po fakcie. Co też jest zabawne, bo rzadko włączam telewizor, szczególnie w celu innym niż odpalenie Netflixa. A tu proszę. Ciekawe, jak ocenimy ten przypadek z perspektywy czasu… - naprawdę zaczął się nad tym zastanawiać. - Nie stawiałbym jednak na szczęście - dopowiedział znów dość smętnie i zakręcił kubeczkiem, żeby wymieszać dokładnie cukier osadzający się na dnie i upił kilka łyków. - Jeśli miałbym w coś wierzyć, to wolę już przypadki. One nie są nacechowane ani negatywnie, ani pozytywnie. Po prostu… są przypadkami, bez żadnych oczekiwań. Myślę, że to sprawia, że są lepsze niż szczęście czy pech. - Wzruszył ramionami. Od pesymizmu, przez lekki powiew optymizmu, wracając z powrotem na rzeczowy realizm, chociaż znów poruszali się w materii metafizyki i metafor. Absurdy i sprzeczności - ostatnio całkiem nieźle się pośród nich odnajdywał, mimo iż wcale się o to nie prosił.
Zaśmiał się chowając twarz za kubkiem, gdy wspomniała o kretynie sporządzającym jej check-listę. - Hej, ponawiam: nie bądź dla siebie taka surowa. - Bo chcąc nie chcąc sami sobie to robili nie wiedząc, co ich czeka. Ale czy gdyby wiedzieli, na pewno podjęliby te “właściwe” decyzje? Eric - opierając się na autorefleksji - szczerze w to wątpił. Skupił się jednak na jej interpretacji elegancika. - Albo jest typem sentymentalnego romantyka, bo dostał ją w prezencie od byłej żony, z którą - chociaż rozwiódł się kilka lat temu - ciągle utrzymuje kontakt, bo jeszcze ma nadzieję, że coś z tego będzie, mimo iż ona próbuje ułożyć sobie życie z innym. To jego symbol, który może go uszczęśliwiać i unieszczęśliwiać jednocześnie. Ja na jego miejscu wybrałbym kolczyki… - rzucił z dość gorzkim rozbawieniem, bo - cholera - właśnie tak zrobił. A wizja rozwodu i próżnej nadziei na odzyskanie przeszłości była dla Erica dużo bardziej przyjemna niż wiszący nad jego głową nie tylko burzowy cumulonimbus, a nieunikniony proces.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawda. — Nikomu nie jest lekko, każdy boryka się z jakimiś problemami — przytaknęła, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią do jego stwierdzenia. — I myślę, że nie ma znaczenia czym człowiek się kieruje. Głupota czy naiwność, tak czy siak trzeba szukać rozwiązania, bo każdy ma prawo do szczęścia — chciała w to wierzyć, chociażby dla samej siebie. — Do spokoju, spełnienia, wolności, miłości, a nawet do samotności, jeżeli tego właśnie chce — a może to ona była naiwna lub - co gorsza - głupia? Jaka by nie była, miała prawo marzyć i te marzenia realizować.
Trudno było powstrzymać lekkie drżenie ust, które rwały się do cichego parsknięcia. Na szczęście - opanowała to i skończyło się na krótkim uśmiechu oraz wyczekującym spojrzeniu. — Możesz powtórzyć jeszcze raz nazwę miejsca? Chyba nie dosłyszałam — nawet brzmiała przekonująco, kiedy po raz kolejny chciała usłyszeć to kaleczenie brzmiąco nawet uroczo. — La co? — dobrze wiedziała co, francuski też nie był jej obcy. Przykładała się do jego nauki mocno, nie była tylko, co motywowało ją bardziej. Chęć wyprawy w te zakątki Europy? Czy profesor, który swoim wyglądem sposobem nauczania czynił każdą lekcję języka francuskiego piękniejszą. Zamierzchłe czasy liceum teraz przewijały się w jej wspomnieniach, a Americano bardzo przypominał jej wiernego druha z ławki, którego wymowę zawsze poprawiała.
— Przekonamy się za siedemnaście dni, czy faktycznie są najlepsze — obwieściła przypieczętowując tym samym ich umowę. Słownie, ale wiedziała, że chociażby się waliło i paliło, pojawi się w tej kawiarni. Złośliwość nie miała żadnych szans w tym starciu, nawet kiedy podpuszczała ją bezczelnie, że nie powinna się zjawiać tak jak kiedyś on. Darling wiedziała, że się odważy - nawet jeśli historia miałaby zatoczyć koło.
Ciekawe czy minęli się chociaż raz na tyle blisko, że aż tchnęło by to żal w serce widzów, gdyby stanowili część filmowego scenariusza? Jeśli tak, to kiedy i gdzie? Jeśli nie, to jaka była najmniejsza różnica czasowa dzieląca ich wizyty w tamtej kawiarni? Głupio czuła się z tym, że ją to interesowało. Przeszłość, na którą pozostawali bez wpływu już na zawsze. To i tak niczego nie zmieni.
— Większej — oznajmiła. — Tak wielkiej, że wciąż nie jestem w stanie jej zrozumieć — co ją tutaj przywiało i dlaczego na tak długo? Czy było to związane z nim i tymi, których dotychczas zdążyła poznać w Seattle? — Zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek będę — bez względu na to, czy wszystkie te przypadki złączą się w logiczną całość. Może nie dane było jej odkrycie celu swojej wędrówki, a jedyne ciągłe podążanie za nim tylko po to, by miało to jakiś sens. — Boisz się szczęścia? — zapytała, kiedy ostrożnie podchodził do lawirowania między wyborem, ostatecznie stawiając na przypadki. — Czy może tego, że okażesz się skazanym na wiecznego pecha? — to było interesujące, w końcu skądś musiało się wziąć to nastawienia. Oczywiście brała pod uwagę to, że doszukiwała się dziury w całym - z łatwością wpadała w myślowe pułapki i wszechstronne analizy, kiedy towarzyszył jej ktoś oddający się temu w takim stopniu jak ona. Łatwo było zatracić się pomiędzy właściwymi analizami, w których doszukać się można drugiego dna, a tymi błędnymi, gdzie na pierwszy rzut oka było widać prawdę i głębsze kopanie nie miało żadnego sensu.
— Mam ochotę zabrać twoją parasolkę i zdzielić cię nią za to, że tak bezczelnie śmiejesz się z mojego nieszczęścia — oznajmiła z nienaganną powagą, by kilka sekund później uśmiechnąć się z dumą - choć powodów do niej nie miała absolutnie żadnych. — Gdybym w skrócie przedstawiła najważniejsze punkty swojego życia, sam uznałbyś, że jakiś kretyn się nad moją listą pastwił — może była surowa, ale wolała stwierdzenie, że jest realistką.
— Jeśli tak, to jest dla mnie kolejnym przykładem tego, że z małżeństwa nie wychodzi nigdy nic dobrego. Jest tylko złudna nadzieja, że będzie lepiej ulokowana nie w sobie, a w kimś, kto może odejść w każdej chwili, bo żadne tak złożone nawet przy tłumie osób i urzędniku, nie może być brane za pewnik — powiało pesymizmem? Nie, to tylko awersja wobec ślubu, którą nosiła w swoim sercu. Właśnie dlatego bez problemu uśmiechnęła się jakby nigdy nic, nie czuła się źle z tym, że śluby uważa za głupotę.
Głupotę, której sama się podjęła - co prawda, po dużej ilości alkoholu i pod czujnym okiem podrabianego Elvisa - ale jednak! Niebo najwyraźniej postanowiło przypomnieć jej o tym, kiedy z czarnych chmur unoszących się nad nimi od dłuższego czasu, spadł deszcz.
Obudź się Darling, sama powiedziałaś TAK.
— Masz swój deszcz, Americano — powiedziała zwracając się w jego stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Bawiło ją to, niewątpliwie. Parasol był zbędny w tej chwili, wystarczyło kilka sekund, by włosy kleiły się jej do twarzy, a ubranie przywierało do skóry serwując nieprzyjemne drapanie.
— Na mnie już pora, ale — wstając z ławki wyrzuciła kubek do pobliskiego kosza i odwróciła się jeszcze na moment w stronę mężczyzny. — Widzimy się za siedemnaście dni, nie każ mi na siebie zbyt długo czekać — nie tak jak teraz, kilka lat - pomyślała i nie zwlekając zaczęła się oddalać od ławki, wokół której zaczęły tworzyć się już niewielkie kałuże. W podskokach, krok za krokiem, dalej. Jeszcze raz odwracając się na sekundę, obdarzając go ostatni raz beztroskim uśmiechem. Jedno uniesienie ręki na do widzenia połączone z próbą złapania taksówki, do której wsiadła.
Takiego spotkania się nie spodziewała.
Nie tutaj, nie dzisiaj.
Nie w Seattle.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Nie mogła w nieskończoność wodzić go za nos. Cóż to za zwyczaje! Nie znosił odmów i ta sytuacja była dla niego wyraźnie niespodziewana. Szybki research pozwolił na łatwe znalezienie Leonie i kontynuowanie krucjaty, a raczej próby zaciągnięcia jej do łóżka. Była punktem na liście, kolejnym elementem do odhaczenia, który zdaniem Cartera wisiał tam zbyt długo. Nie miał z tym nigdy większych problemów, kobiety nie oponowały ani tym bardziej nie zanosiły się płaczem, kiedy już zabierał je w ustronne miejsce. Był w stanie pojąć problemy, z którymi się mierzyła, ale był zdania, że jeśli tylko poszliby na całość z pewnością zrobiłoby jej się lepiej. Dobrze na pewno.
Czas działał na jego niekorzyść, a raczej niekorzystnie dla jego stanu psychicznego. Dlatego musiał się bardziej postarać, bo inaczej nie zaśnie w nocy spokojnie. Paląca potrzeba wykreślenia tego punktu z listy nie dałaby mu normalnie funkcjonować, w takich przypadkach zazwyczaj przechodził w niebezpiecznie maniakalny stan, od którego nie łatwo było się uwolnić. Na całe szczęście przechodziło jak tylko wykreślał punkt z listy. Oczywiście nie zamierzał zdradzać swoich prawdziwych pobudek kierowanych problemami z własną psychiką. Zaparkował samochód niedaleko King 5 TV i ruszył pod wejście, uprzednio orientując się w czasie pracy Stone. Nie czekał zbyt długo, aż w końcu pojawiła się na progu wejścia, gdzie bezczelnie i zupełnie celowo na nią wpadł.
- Leonie! Cóż za zupełnie przypadkowe zrządzenie losu. – powiedział na wstępie wpatrując się głęboko w jej tęczówki. Zrządzenie losu zwane zapłaceniem ochroniarzowi za znalezienie jej i zorientowania się co do paru kwestii. Jak zwał tak zwał, aby rządzić losem trzeba było mieć kasę i jaja. A on posiadał i to i to. – Pracujesz tu? Wiedziałem, że skądś kojarzę tą śliczną twarz… – dodał czarująco i ponownie wlepił czarne tęczówki w jej oczy. Nie posiadał sumienia, ani kręgosłupa moralnego, nic co świadczyłoby o możliwości obarczenia czegokolwiek jego fatalnym charakterem. No trudno, jak to mówią. Dla niego w ten sposób było wygodniej, trochę pogra, trochę się pobawi, byleby wyszedł na swoje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stacja telewizyjna to główny punkt na mapie podróży Stone od powrotu do Seattle. To jedyna rzecz, którą miała zaplanowaną na nowy start, może też dlatego tak bardzo poświęcała się właśnie temu, by nie myśleć o wcześniejszych porażkach oraz trudach układania wszystkiego od nowa, co właśnie było przed nią. Praca to dobra ucieczka, a kiedy jesteś gdzieś nowy masz do tego bardzo dobry argument, bo przecież trzeba się starać, by pokazać z jak najlepszej strony, prawda? I choć początkowo stresowało Leonie to, że miała występować na żywo po miesiącu już nawet o ich obecności nie pamiętała. Rutyna, jednak potrafi oswoić.
Kobieta nie oswoiła się jednak z nowym znajomym, o którym... Sama nie wiedziała co myśleć. Na pewno nie spodziewała się wpaść na niego w miejscu swojej pracy, co było widać po zaskoczonej minie blondynki.
-Theo, hej... Co tu robisz? - bo naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego pojawił się w studiu i to o tak wczesnej porze. Wydawało się jej - choć może to zbyt daleko idące wnioski, bo przecież nie znają się całe życie - że prowadzi raczej nocny tryb życia i nie należy do tzw. rannych ptaszków. Choć ona sama kiedyś miała z tym problemy, ale nieważne... Istotniejsze jest to, że się zmieszała, bo tak zawsze było jej nieco głupio w towarzystwie Cartera i zupełnie nie rozumiała po co on dalej z nią rozmawia, bo przecież skompromitowała się dość mocno, kiedy zaczęła mu wywlekać wszystkie swoje żale względem płci męskiej oraz opowiadać o niespełnionych, życiowych planach. Według Stone to skutecznie skreślało jakąkolwiek jej atrakcyjność i dodatkowo budowało niewidzialną barierę między tą dwójką, która dla niej stała się nie do przekroczenia. Koleżeństwo to chyba maksimum na co mogła sobie pozwolić. Albo umiała aktualnie. Ciężko orzec. -Tak, ale to żadna tajemnica - przyznała, bo przecież trudno ukryć fakt, że jest się prowadząca program w telewizji. Właściwie niemożliwe. Tak samo jak ciężko było schować ten rumieniec, kiedy ją skomplementował, więc wywróciła oczami niby to zażenowana, żeby jednak mniej nachalnie się rzucał. Jakoś radzić sobie trzeba. -właśnie wychodzę... a ty? - zapytała, bo nie wiedziała w dalszym ciągu co się dzieje. Ani dlaczego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sięganie po kłamstwo przychodziło mu dość naturalnie i nie miał problemu z udawaniem kogoś kim nie jest. Tak jak w tym przypadku, wiedział o niej więcej niż sama by sobie tego życzyła i zapewne nie byłaby zadowolona z tego faktu. Carter lubił dostawać to, co sobie właśnie wymyślił, a jego myślach leżała nago w jego łóżku i była niezmiernie zachwycona tym faktem. Tylko dlaczego to wszystko tak się przeciągało. W swoim całym misternym planie zapomniał uwzględnić powodu, dla którego miałby znaleźć się pod jej miejscem pracy, na szczęście był wybitnej klasy ściemniaczem i mógł wymyślić idiotyczną wymówkę na poczekaniu, tym bardziej, że miał dość nieograniczone pole manewrowania w tej kwestii. A pytanie co tu robił padło od razu, co akurat było w tym wszystkim najbardziej przewidywalną akcją.
- Chcę zorganizować imprezę charytatywną w Fallen i chciałbym to nagłośnić. – odparł niemal od razu. Ach, on i charytatywna działalność. To jak cholerny oksymoron. Nie przepadał za dzieleniem się kasą, ani za akcjami zbierania kasy na kogokolwiek. Był zakichanym egoistą, zapatrzonym w samego siebie, egocentrykiem, któremu kompletnie zwisał los innych osób. Najgłupsza wymówka, jaką kiedykolwiek mógł wymyśleć, ale przecież Leonie nie wiedziała jakim był człowiekiem. Najwyżej zorganizuje jakieś party, rzuci trochę kasą i pouśmiecha się ładnie do zdjęć. Oby tylko było warto się tak poświęcać po to, żeby zaliczyć. Chyba zwariował.
- Mogę przełożyć to spotkanie na inny termin, bo wyraźnie widzę, że reflektujesz wyskoczyć na kawę. – rzucił czarująco, kompletnie niezrażony ani rumieńcem, ani wywróceniem oczu. Może i nie była to żadna tajemnica, że pracowała w tym miejscu, ale… skąd on miał wiedzieć? Przecież to był niewinne i przypadkowe spotkanie. Cholera, dobrze, że się dowiedział tych paru rzeczy na jej temat, bo przecież nie oglądał telewizji i bladego pojęcia nie miał, kim była Leonie Stone. – Nie powiesz mi przecież, że się bardzo spieszysz… – stwierdził z lekkim, uroczym uśmiechem, patrząc jej głęboko w oczy.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „King 5 TV”