WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- O ile dobrze kojarzę, facet chyba wołał, że odbiłem mu dziewczynę, więc raczej znał ciebie niż mnie - Taylor był przekonany, że facet miał jakieś bliższe spotkanie z Anne, teraz ją rozpoznał i upomniał się 'o swoje'. Albo może ją z kimś pomylił? On na pewno gościa nie kojarzył. Czy był z Washington State? Trudno powiedzieć. Nie rozpoznawał go. Nawiasem nigdy nie zrozumiem, jaki jest sens posiadania unwierystetów w USA, które nazywają się np. X oraz X State. Zero logiki, ale to przecież 'murica.
- Jakie pogotowie. Dostałem w żołądek, miał parę w łapie, będzie zaraz okej - oburzył się, chociaż trochę kiepsko było wciąż mieć głowę opuszczoną przez co miał piękny widok na swoje dzieło sztuki nowoczesnej. Ktoś poszedł po napój, więc dla rozchodzenia problemu oraz uniknięcia powtórki po prostu się podniósł i powoli zaczął rozchodzić swoje dolegliwości. Podziękował za napój. Gaz, cukier. Chyba niezbyt mądrze, ale wypił wszystko duszkiem, po czym naprawdę głośno beknął. Przynajmniej w żołądku się uspokoiło, choć mięśnie bolały nadal.
- Myślę, że after party zrobię sobie w domu. Możesz jechać ze mną, ale podejrzewam, że będziesz wolała tutaj zostać - nie mówił tego głosem cierpiniętnika, po prostu wiedział, że są partnerami od dobrej zabawy, a nie wzajemnego niańczenia. Zamówił telefonem transport, pożegnał się z Jo. I aby tutaj nie przedłużać dodam, że Anne wyszła razem z nim aby odprowadzić go na taksówkę, ale właśnie. Wsiadając, odpłynął i moja wizja jest taka, że on odzyska świadomość dopiero nad ranem. I możesz, moja droga, zacząc już w domu Taylora nową grę jak jest rano i ona się o niego troszczy albo gramy coś innego potem. Tak czy inaczej, tutaj...

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapowiadał się dzień jak co dzień. Ot zwyczajny dzień do pracy za barem, do którego Kira nie musiała się jakoś specjalnie przygotowywać. Niedziele zwykle była jednym z tych spokojniejszych dni. Po niej następował poniedziałek, więc i wielu ludzi szykowało się do pracy. Nie siedzieli w tedy nadzwyczajnie długo, a i imprezy nie były aż tak huczne, jak to bywało w piątki czy soboty. Bar nie by więc okupowany przez tłum ludzi, którzy nie mieli gdzie usiąść przy stolikach. Cały hałas skupiał się więc bardziej w głębi sali i na parkiecie. Nie było wyścigu z czasem, aby wszystkich obsłużyć. A i można było sobie pozwolić na luźniejsze rozmowy z klientami, bądź posłuchania otoczenia.
Blondynka jak zwykle wcisnęła się w wygodne, czarne spodnie, a do tego białą koszulę z długim rękawem, który zwyczajowo postanowiła sobie zawinąć do łokci. Włosy związała w wysoki kucyk, ot dla czystej wygody. Już będąc za barem poprawiła sobie kołnierzyk i rozpięła najwyższy guziczek, bo jednak zapinanie się pod samą szyję nie było najlepszym pomysłem. Miała wrażenie, jakby się miała zaraz udusić. Nie ta koszula. W chwili wytchnienia pomiędzy klientami postanowiła naszykować sobie coś do picia. Dziś nie kombinowała. Ot sięgnęła po szklaneczkę, do której wrzuciła plasterek z cytrynką i kilka listków mięty. Delikatnie przycisnęła je łyżeczką i zalała niegazowaną wodą mineralną. Przygotowany napój zaraz upiła by móc rozejrzeć się nieco i sprawdzić, czy ktoś jednak nie podszedł do baru po jakieś zamówienie.
<center><div class="s3"><img src="https://i.makeagif.com/media/7-29-2016/-0m9DK.gif" class="s1"><div class="s2">Morał jest taki, by strzec się<span class="s4">kobiet</span> zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym <span class="s4">facetem</span>.</div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.s3 {width:200px;height:auto;text-align:center;margin: 0 auto;}.s1 {width:200px;height:auto; -webkit-filter: brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);filter:brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);outline:1px solid rgba(255,255,255,0.15);outline-offset:-8px;border:1px solid rgba(255,255,255,0.15);}.s2 {text-align:justify;font-family: 'Roboto Mono', monospace;text-transform:uppercase;letter-spacing:1px;font-size:7px;color:#0A0D0A;line-height:15px;}.s4 {color:#8fa5a3;font-family: 'Cookie';text-transform:none;font-size:13px}</style>

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Mroźne powietrze zahaczało o czerwoną już buzię ciemnowłosej, gdy przechadzała się po nierównym chodniku dzielnicy Chinatown, dawno jej tu nie było - zapewne około dwóch lat. W innych częściach miasta w takim czasie nastałoby parę zmian - lepsze oświetlenie, pomalowane (a raczej poprawione) białą farbą pasy, działające światła - i równiejszy chodnik, lecz Chinatown wiecznie pozostawało taki samo; smutne, ponure - szaro-bure niekiedy swym wyglądem wprawiające człowieka w jeszcze większą depresję. Jak można tu mieszkać? Akceptować owe fakty, że w tym miejscu nic lepszego Cię nie spotka. Jednakże „wyrwanie się” z takiej dziury jest wielkim wyzwaniem - otóż wszyscy, którzy Cię otaczają próbują ściągnąć w dół. Rzecz jasna - zwykle zamieszkiwały tu biedne, wielodzietne rodziny, lub typowi popaprańcy. Z tego względu Claribel wolała zaparkować samochód swojego przyszłego męża o wiele dalej niżeli za chociażby godzinę „stawić czoło” wydarzeniu - w którym pojazdu dawno by już nie było - a oczywiście nikt-niczego-nie-widział. Każdy wiedział, że podobne sytuacje zdarzały się w tym obrębie dość często - także Pani Hannigan po prostu nie chciała ryzykować. Dlaczego więc się tu zjawiła? Swoim chodem, sposobem bycia - ubiorem, jak i również „całą prezencją” ukazując własną wyższość? Oczywiście, było inaczej Clari w calutkiej swojej egzystencji nigdy nie patrzyła na osobę drugą „z góry” - w każdym widziała dobro, choć odrobinę - i gdy je dostrzegła trzymała się tej cechy z całych sił - poza tym mogła się spodziewać, że nie wszyscy decydują się na taki los, niektórzy poprzez kwestię nieprzyjemnych przypadków muszą pozostać w najgorszej dzielnicy „Szmaragdowego miasta.” Aczkolwiek „zagadka” pojawienia się tutaj adwokatki - była bardzo prosta do rozwikłania - Elijah Martinez, mężczyzna który ponoć od sześciu lat znajduję się w kategorii przeszłości, a jednak bezustannie zahacza o teraźniejszość.
Wielkimi krokami zbliżały się święta i choć to był główny powód wizyty kobiety - w planach miała również wiele innych tematów do omówienia. Stojąc przed obskurnymi drzwiami do „Dragon club” przez krótki moment spoglądała na klamkę, powinna jej dotknąć i otworzyć „wrota piekieł?” Czy czekać na osobę, która pierwsza to zrobi? To nie tak, że się brzydziła - jednakże zdecydowanie wolałaby spotkać się w innym rejonie, bezpieczniejszym - ale z drugiej strony ile może wymagać od byłego męża by przejeżdżał praktycznie całe miasto? Szczególnie w chwilach kiedy to ona miała do niego „sprawę” i nawet jeśli związaną z córką, to odkąd postanowiła podzielić opiekę - musiała „grać według zasad.”
Po przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw” weszła do środka - dochodziła dopiero czternasta w południe; (była za wcześnie - przed nią godzina oczekiwania na Martineza - chyba, że detektyw „podzieli jej losy” i również pojawi się przed czasem.) - więc to nic szokującego, że w pomieszczeniu znajdowało się tylko kilka osób - o dziwo, niektóre wciąż kojarzyła. Wyprostowała się i pewniejszym krokiem podeszła do baru zamawiając serowe nachosy - następnie przysiadła na jednym z (niewyczyszczonych, albo wyczyszczonych od niechcenia) stolików. Z czarnej, skórzanej torby wyciągnęła dwa katalogi ślubne - postanowiła nie kontaktować się z blondynem, możliwe, że właśnie prowadził jakąś ważną (zresztą jak zwykle) sprawę. Zajadając się smakołykami, oraz przeglądając zdjęcia sukien, a jednocześnie wczytując się w interesujące (nawet jeśli tylko zdaniem Clari) artykuły nie spostrzegła ile minęło czasu, nim tak naprawdę się zorientowała i uniosła łepetynę w górę - Eli siedział już przed nią. Ze zdezorientowaną miną zamknęła gazetę (przy okazji) zakrywając ją dłonią, by przypadkiem niczego nie dostrzegł, dwukrotnie zmierzyła jego lepszą (według Clari), a na pewno zdrowszą twarz. - Długo mi się przyglądasz? - brew kobiety powędrowała do góry, a na jej buzi nadal widniało lekkie zaskoczenie. - Dawno mnie tu nie było. - całkowita prawda, nie do podważenia. - Ale to nadal smakuję jak gówno. - palcem wskazała na „śmieciowe żarcie.” - Enrique wciąż urzęduję w kuchni? Nie wyrzucili go po tych wszystkich kradzieżach? - pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, przechylając głowę na prawą stronę. - Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co Ty widzisz w tym lokalu. - po wzruszeniu bezradnie ramionami, zmieniła pozycję opadając plecami na oparcie czerwonej (zniszczonej!) sofy.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Elijah Martinez - dzieląc klitkę idealistycznie nazywaną przez siebie Swoim Nowym Królestwem jedynie z psem, stertami dokumentów oraz kłębami kurzu - z największą pewnością nie był wielodzietną rodziną. Czy w takim razie ta prosta zależność dotycząca Chinatown automatycznie oznaczała, że należał do grupy popaprańców? Pewnie nawet nie obraziłby się szczególnie za to określenie, a może, przy odpowiednio dobrym nastroju, nawet uznał je za komplement? Dość specyficzny może, ale jednak - w końcu odkąd tylko pamiętał wszystko co normalne i zbyt beztroskie nudziło go i nużyło, a sielankę uznawał za mordercę wszelkiej inspiracji i działania.
Jeśli tak, to w porządku, myślał sobie detektyw. Mógł być popaprańcem, a co mu tam. Pustelnikiem, samotnym wędrowcem, jednoosobową ligą sprawiedliwości pilnującą w tym nieszczególnie ekskluzywnym rejonie miasta względnego ładu i porządku, proszę bardzo.
Co... nie zmieniało wcale faktu... że w niektóre dni - zwłaszcza takie jak ten, szary niczym najtańszy papier toaletowy zrobiony z przetworzonej makulatury, oferowany przez wolno stojące kible przy stacjach benzynowych wylotówki ze Seattle, i jak on wilgotny od wiecznie panującej w tym mieście mgły - nawet i jego ogarniała pewna melancholia związana z życiem w pojedynkę. I to jeszcze w części miasta, w której ulice swoim ogólnym nastrojem raczej obniżały samopoczucie, niż je podnosiły. Mimo, że zbliżało się Boże Narodzenie i inne, zamożniejsze części miasta przypominały czasem, ze swoimi kolorowymi ozdobami i przesłodzonymi detalami sypiącymi się od brokatu, domki z pierników albo przebogacone europejskie szopki, w Chinatown atmosfera była raczej niewesoła. Jasne, w oknach wybranych sklepów, ale też i prywatnych mieszkań, pojawiły się ozdoby, gwiazdki wyrysowane na szybach sztucznym śniegiem, i girlandy lampek mogących przyprawić osoby cierpiące z epilepsją o poważny atak, niemniej wszystko to było wciąż przesycone elementami smutku i niedostatku. Tu jakiś sklep ogłosił upadłość, tu na chodniku, prawie, że rzędem, siedziało trzech młodych narkomanów żebrzących rzekomo o pieniądze na noc w hostelu, a tak naprawdę - na kolejną, świąteczną, dawkę najtańszej hery. Tu ktoś się porzygał na skraj krawężnika, tam zaś ktoś rzucił na jezdnie butelkę piwa, teraz przemienioną w pył zielonego szkła połyskującego od wiecznego deszczu. Tu ktoś krzyczał, że go okradli (ludzie, ratunku!), tam się ktoś zataczał, choć była dopiero druga po południu... I tak dalej, i tak dalej; jednym słowem: żadnej grubości warstwa świątecznych dekoracji i żadne natężenie radosnych śpiewów kolędników nie mogły zamaskować brzydoty Małych Chin.
Opuszczając mieszkanie - samotnie, a jakże - Elijah Martinez patrzył na to wszystko wzrokiem zasępionym, zmęczonym. Przepracował całą minioną noc, nie miał tego dnia żadnych spotkań, a i nowych zgłoszeń, jak to zwykle tuż przed Świętami, co kot napłakał - doskwierało mu więc poczucie nudy i samotności.
Nie chciał zadręczać Stelli smutnymi ojcowskimi zaczepkami na WhatsAppie, desperacko naszpikowanymi emotikonami, których znaczenia nie rozumiał w pełni ("hej, t u Tata, co słychać :awokado: :serce: :fajerwerki: u mnie dobrze, pracuje. tesknie za Toba! pozdrowienia od Nożyka :pies: dobrego dnia uważaj na siebie. Tata"), wypuścił Sookie do domu nieco wcześniej, by mogła wybrać się na przedświąteczne zakupy, odwalił na ten dzień wszystkie potencjalne spotkania i w sumie nie bardzo miał się gdzie podziać... Choć do umówionego spotkania z byłą żoną miał jeszcze całe mnóstwo czasu.
Z tak zwanego braku laku, co nie powinno być zaskoczeniem, zważywszy na to, jaką (niezrozumiałą dla większości) sympatią darzył szemrany lokal kilka ledwie przecznic od swojego mieszkania, zatelepał się do Smoka z dużym wyprzedzeniem. Liczył, że może trafi akurat na zmianę Kiry albo Ammy, powęszy trochę, a przy okazji dostanie jakiś rabat na whiskey albo przynajmniej darmową miseczkę orzeszków ziemnych - czasy były w końcu niełatwe, a praca w samozatrudnieniu - niestabilna, trzeba się było pilnować. Skinął głową bramkarzowi, z którym znał się z imienia (i któremu czasem wsuwał w wielką dłoń dziesięć dolców i woreczek maryśki za jakąś cenną wskazówkę albo cynk) i ruszył wąskimi schodkami do barowej przestrzeni, o tej porze w zrozumiały sposób nieszczególnie wypełnioną klientelą. Na scenie smętnie kiwała się jakaś, ubrana jeszcze, dziewczyna - chyba nowa, nie kojarzył jej z widzenia, przy barze siedziało kilku samotnych jegomości, a w głębi wnętrza jakaś niemłoda już para w stanie wskazującym na spożycie. Czyli klasyka - typowy przekrój populacji najczęściej goszczącej w Dragonie...
Z wyjątkiem jednej osoby. Ciemnowłosej zjawy w zwiewnej sukni, za drogiej i za czystej jak na te rejony miasta. Istoty o dłoniach nader zadbanych, by autorkami jej manicure były specjalistki z lokalnych salonów piękności, o spojrzeniu zbyt trzeźwym, by była stałą bywalczynią w tych areałach.
Jego byłej żony. Tu, teraz, tak bardzo przed czasem.
Jeśli była jedna rzecz, do której Martinez miał talent, to poruszanie się prawdziwie lisim sposobem - dyskretnie, bezgłośnie niemal, przedziwny kamuflaż umożliwiający mu zlanie się z tłem. Wykorzystując tę rzadką zdolność, przepłynął przez wnętrze lokalu nie zwracając na siebie uwagi kobiety i zatrzymał się nieopodal, mierząc ją spojrzeniem. Jedną rękę zanurzała w miseczce z nachosami (smakowały jak karton posypany glutaminianem sodu), drugą wodziła po stronach czegoś, co wyglądało na katalog ślubny. Kurwa mać, no to ładnie.
- Chwilę - odparł zgodnie z prawdą, gdy wreszcie uniosła głowę znad lektury i skonfrontowała się z nim lekko zaskoczonym spojrzeniem. - Jesteś przed czasem - zauważył też zaraz, sam nie bardzo wiedząc do czego tak naprawdę pije.
Z zaskakującą gracją wsunął się na miejsce obok brunetki, po drodze rozpinając pojedynczy guzik nakrapianej deszczem marynarki. Faktycznie wyglądał trochę lepiej niż wówczas, gdy widzieli się po raz ostatni. Jadł o bardziej rozsądnych porach i spał ponad sześć pięć godzin dziennie - jego skóra nabrała więc odrobinę zdrowszego kolorytu, a policzki nie zapadały się już tak bardzo, jak jeszcze miesiąc temu. Co nie znaczy, że ze starej wersji siebie zmienił się nagle w nowego Mistera Uniwersum; o, bynajmniej - nadal był bladawy, trochę za szczupły i trochę zbyt dramatycznie zasępiony ponurością życia w tej części miasta.
- Nie chodzi o to, co ja widzę w tym lokalu, Clari... - zaczął filozoficznie - Ale o to, co ten lokal widzi we mnie. Jesteśmy sobie chyba po prostu przeznaczeni - wzruszył ramionami. Miał ochotę na wódkę, ale wymownie zamówił bezalkoholowe piwo imbirowe; przynajmniej było tańsze - Enrique? Tak, nadal tu jest, ale tylko na pół etatu. Rozkręca własny biznes, z tego co mi wiadomo - rzucił, lekko zdziwiony, że Claribel nadal w ogóle pamięta postać zadziornego Brazylijczyka - Powiem mu, że o niego pytałaś. Ucieszy się.
Oparłszy się o oparcie w podobnym geście, co ten jego byłej żony, detektyw rozluźnił nieco napięte wcześniej mięśnie ramion i zabębnił palcami w powierzchnię blatu.
- No to? Co słychać?

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Przeznaczenie.
Najgorsze określenie, które może wprowadzić człowieka w stopień szaleństwa. Otóż, od pradawnych dziejów - każdy marzył byciu komuś przeznaczonym; podobnie jak w wszelakich baśniach, opowieściach, filmach, wmawiano nam, że wszyscy posiadamy jedną osobę w calutkim wszechświecie, która jest nam pisania - wystarczy tylko poczekać, a sama nas odnajdzie. Brednie. Wyssane z palca człowieka, który chcę manipulować społeczeństwem - wywierać na nim presję, jednocześnie doprowadzając, że nikt nie może wychwycić swojego własnego szczęścia. Od początku wpajane nam jest, że tylko „bratnie duszę” mogą połączyć się wiązem miłości - tylko oni są w stanie upajać się swoją radością, beztroską i uwielbieniem. Choć w gruncie rzeczywistość, jest całkowicie oddalona od naszych wyobrażeń, dorośli - dojrzali emocjonalnie ludzie, nie odszukują pośród tłumu „wyjątkowych osób” tych jedynych, a najlepszych przyjaciół - to właśnie oni są sekretem dobrej, spokojnej egzystencji. To u ich boku chcemy spędzić resztę swych dni, nie martwiąc się o jutro - oczywiście, niekiedy w tych monotonnych, rozsądnych żywotach przyda się odrobina ekscytacji, zazdrości - podejrzeń, obaw - lecz koniec-końców, to przy nich zasypiamy w sposób odpowiedni - bez zmartwień, strachu - rozprzestrzeniającego się po całym ciele bólu. To oni są czynnikiem bezgranicznej miłości, bo z nimi pragniemy trwać „pomimo” - tych wszystkich niezależności.
Claribel Hannigan przeżyła swoją „wielką miłość” - zaborczą, okrutną, z brakiem jakiegokolwiek rozsądku. Walczyła o nią, trwała - przekraczała wiele granic własnej moralności, (oraz moralności innych ludzi); wierząc, że jest z tym właściwym. Rzadko kiedy narzekała, z niewyobrażalną dostojnością pozwalała sobą poniewierać. Bo kochała tego buca, człowieka silnego, nadmiernie wykorzystującego czyjąś dobroć, słabość - pod osłoną nocy zwalczającego przestępczość. Imponował jej, charyzmą, dokładnością - a nawet swoimi obsesjami, które poniekąd same trochę przejęła. Ale ile można współgrać z osobą, która sama-od-siebie niczego nie daję? Zero bezpieczeństwa, odpowiedzialności - rozwagi. Bezustannie liczył się on - i jego sprawy. Wielokrotnie narażał życie Hannigan, oraz swej kilkuletniej córki - nim doszło do prawdziwej tragedii. Tak naprawdę, to śmierć Louisa wzmocniła (wiecznie przerażoną) Claribel, to wtedy najpierw postanowiła (z pomocą Judah i Dakoty!) skontaktować się z psychiatrą, a wraz z praktycznie codziennymi spotkaniami - dojść do punktu, w którym przestała widzieć jakikolwiek sens w swoim małżeństwie. Nie rozumieli się - od wielu lat, wszystkie niedomówienia - niedopowiedzenia, krzyki - agresja, wywierały w prawniczce negatywne emocje, przestała czuć się sobą; zagubiła się we własnej melancholii smutku, powolnie odpuszczając. Dlatego mając te trzydzieści cztery lata, wybrała najbardziej rozsądną drogę - odejście - bo choć Martinez mógł rzeczywiście być jej przysłowiową „bratnią duszą” to nie był przyjacielem.
Przebywanie w „Dragon Club” wiodło za sobą wiele wspomnień, a nie wszystkie należały do tych okrutnie złych. Brunetka zanim skupiła się przeglądaniem katalogu ślubnego wodziła wzrokiem po obskurnych (zapewne malowanych, przeszło dekadę temu) ścianach. Przypominały jej się co weekendowe wypady gdy wraz z resztą znajomych przesiadywali przy środkowym stoliku, wpatrując się w ekran telewizora, a na ich szyjach znajdowały się szaliki z barwami ulubionego zespołu sportowego. To jak - w nieszczęsny piątek, Elijah spóźnił się o niecałą godzinę (młody funkcjonariusz, nic dziwnego, że wykorzystywali go do nocnych patroli) i wynagradzał jej owe przewinienie w sposób mało-rozsądny w damskiej toalecie, wprawiając młodą brunetkę w takie chwile uniesienia, że ostatecznie powstała Stella. To kiedy wygrali w zakładach buchmacherskich i przenikali z wielką tobrą zapełnioną pięcioma tysiącami dolarów przez ciemne uliczki, dzięki później przez chwilę mogła sobie pozwolić na te arcydrogie zwiewne sukienki - nie przejmując następnym dniem, czy życiem „z miesiąca na miesiąc.” Niestety, ale później nadeszły niezbyt przyjemne wspomnienia - gdy nie wpuszczono ją na komisariat, jak Elijah został pierwszy raz postrzelony, a ona siedziała w tym o to przeklętym Smoku zanurzając się w swych własnych łzach. To jak go porwali i nie było o nim słuchu przez kilka tygodni, a widok Clari był jednostajny - z szklaneczką taniej whisky. To jak... była tu po raz ostatni, na drewnianym stoliku pozostawiając za sobą lśniącą (już trochę schodzoną) złotą obrączkę. Ewidentnie można dostrzec, że Dragon także przewijał się przez jej życie, był miejscem w którym przelała miliony łez - smutku, radości - gdy podjęła tysiące, ważnych decyzji - choć nie wszystkie były dobre. A jednak... unikała lokalu bardziej, niż byłego męża. Dlaczego? Bo nie była już Claribel, młodziutką, niewinną, naiwną aplikantką - pragnącą zmienić świat najlepsze. Wpasowała się, w każdy czynnik swojej egzystencji. Bo teraz, była równie szczęśliwa - kochała własne życie, a tym bardziej te wszystkie niedoskonałości. Nie musiała już niczego udowadniać, to co aktualnie się działo i jak udało się brunetce do tego dojść - było tylko i wyłącznie precedensem ciężkiej pracy.
Fakt, faktem - zaskoczył ją, jednak się tego spodziewała - cóż, gdyby postawiła „wszystkie karty” na swoją pewność, iż zna Martineza jak „własną kieszeń” zapewne wyszłaby teraz na głupią. - Ty też. - odpowiedziała automatycznie pozwalając sobie na delikatny, subtelny uśmiech - a kiedy się przysiadł, przesunęła się kilka centymetrów, by było mu wygodniej. Roześmiała się, głośno i wyraziście, brązowymi tęczówkami przesuwając po bladej buzi detektywa. - Zawsze masz na wszystko odpowiedź, huh? - mruknęła nieporadnie, poprawiając palcami własne włosy. - Pozdrów go. - wtrąciła, posyłając blondynowi, kolejny - nieco szerszy uśmiech. Właściwie to była ciekawa co u Endrique, czy się ożenił - czy rozstał z „wybranką swego serca” - aczkolwiek zdecydowała się nie kontynuować tematu, w końcu nie po to tu przyszła. - Praca, praca, Stella, Harrison, Stella, praca. Harrison. Praca. - odpowiedziała automatycznie, kiwając głową na-prawo-i-lewo, niczym jakby była znużona - choć odczucia ciemnowłosej były przeciwieństwem. - A u Ciebie? - po przechyleniu łepetyny w bok, łapką sięgnęła po jeszcze jednego nachosa - co okazało się błędem, albowiem od razu po ugryzieniu skrzywiła się niemiłosiernie odkładając go na miejsce. - Jakaś nowa sprawa? - dobrze, trzeba było przyznać, że nieco przedłużała dojście do prawdziwego powodu swojego rannego telefonu. Ale czy powinna? Raczej wątpliwe stwierdzenie, z tego względu poruszyła przecząco głową. - Okej, nie zadzwoniłam do Ciebie tylko dlatego, by pogaworzyć o naszej codzienności. Jednak chyba się tego spodziewałeś, prawda? - niezręcznie wyszczerzyła swoje białe ząbki, paznokciami stukając o blat, w jednym rytmie. - Jak co roku, Stella na wigilię zostaję ze mną. Pierwszy dzień świąt jest Twój. - mruknęła, uznając, iż nie będzie mu tłumaczyć, że tym razem młoda zgodziła się iść z nią i Harrisonem na kolację do jego rodziców - na pewno się o tym dowie, a Clari nie musi być świadkiem reakcji śledczego. - Poprosiłam Cię o spotkanie, dlatego, że... - krótka pauza i nerwowe przygryzienie wargi. - ...mała ma styczniu bal zimowy, idą na niego córki z ojcami. - zaznaczyła, nadal nieznośnie wybijając rytm na stole. - Zakomunikowała mi, że nie zamierza iść, bo Ty nie będziesz chciał, a głupio jej zaprosić samego Harrisona. - odrzekła, oczętami próbując wychwycić zmianę na twarzy Elijah. - Obiecała, że Cię zapyta, ale jestem pewna, że tego nie zrobiła, prawda? Dlatego... pomyślałam, że może mógłbyś z nią porozmawiać na ten temat? Nie chcę, aby przez jej upartość, omijały ją wydarzenia, które później wspominałaby z uśmiechem i jeśli jej niechęć, rzeczywiście jest spowodowana obawą, że odmówisz... To... proszę Cię, zrób to dla niej. Zatańczcie kilka piosenek i tyle. - po zakończeniu swojego wywodu złapała za szklankę, przechylając i biorąc kilka łyków, jakby ta wypowiedź sprawiła, że całkowicie zaschło jej w garde.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie to nie powinna nigdzie się sama włóczyć. Właściwie to było bardzo nieodpowiedzialne i skrajnie głupie ale Natasha posiadała jedną cechę, która standardowo raz na jakiś czas wpędzała ją w kłopoty. Mianowicie chodzi o to, że gdy czuła się zbyt pewnie to zaczynała kombinować. Miało to zastosowanie nawet w głupiej jeździe na desce zimą kiedy spokojnie umiała zjechać całą trasą bez żadnej wywrotki lub lądować co chwilę na tyłku próbując czegoś bardziej „wow”. I teraz zbyt szybko wyszła na miasto sama chociaż dobrze wiedziała, że powinna trzymać się kurczowo trasy dom –praca i ewentualnie wyruszać z psem na spacery do parku. Jej ojciec ciągle nie dawał zielonego światła do powrotu a kontakt z nim był mocno ograniczony. Nikt nie wiedział na ile pobyt Nat jest czymś istotnym dla tamtej sprawy ale fakt, że mafia ma długie macki powinien dać jej dużo do myślenia. Była cenna z powodu swego pochodzenia a teraz wypadało jeszcze intensywniej dbać o swoje bezpieczeństwo.
Dlaczego więc mimo wszystko Rosjanka znalazła się w barze takim jak ten? Nic nie jest kwestią przypadku… zaintrygowana dość dobrą renomą na mieście z czystej ciekawości chciała podpatrzeć pracę personelu oraz rzucić okiem na asortyment, który oferował bar. Będąc po drugiej stronie barykady w tak zwanej konkurencji kusiło ją aby podejrzeć innych. Małe pokusy nie są po to żeby się im opierać tylko po to żeby dać się im ponieść. Tak więc ubrana dość standardowo (jak to w klubie), przysiadła na wysokim krześle zamawiając szklaneczkę szkockiej. Co odróżniało ją od całej reszty? Otóż jako jedna z nielicznych z nikim nie rozmawiała i nie siedziała z nosem w telefonie. Jej ciemne niczym czekolada oczy śledziły wyposażenie pieszczeniach, lustrowała zachowanie barmanów a także notowała w głowie to co znajdowało się na wystawie. Na pierwszy rzut oka jedną ale za to konkretną cechą, która odróżniała „jej” klub od tego był wystrój choć i tak pewnie nie o to chodzi. Godzina wcale nie była późna więc po pierwszej szklance nadszedł czas na drugą i trzecią. Dopiero wtedy odeszła od blatu żeby trochę potańczyć. Skoro już znalazła się na imprezie to głupio byłoby cały czas siedzieć. Przy okazji poznała na parkiecie grupkę dziewczyn świętujących rozwód jednej z nich. Sytuacja dość zabawna bo mimo tego, że to dość nieprzyjemna sytuacja to wszystkie panny wraz z „zainteresowaną” bawiły się świetnie.
– Spadam zapalić – rzuciła do nowych, najpewniej jednorazowych koleżanek kierując swoje kroki najpierw do baru gdzie tym razem zamówiła szklankę wody. Odwróciła się na chwilę żeby zasunąć buta, który nie wyglądał tak jak powinien tracąc naczynie z zasięgu wzroku. To był jej błąd, którego bardzo szybko pożałowała bo nawet nie doszła do upicia połowy cieczy kiedy tuż za nią wyrósł nagle postawny facet. Pierwszym pomysłem było wyminięcie gościa i pójście w swoją stronę co jednak średnio jej wyszło. – Nie jestem zainteresowana – próbowała odgonić natręta ruchem ręki ale ten dość niespodziewanie złapał ją za nadgarstek. Tego nie mogła się spodziewać. Tłum, mnóstwo ludzi, głośna muzyka i zero reakcji na typa, który ciągnie za sobą drobną blondynkę. Natasha nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W jednej chwili wydawało jej się, że z jakiegoś powodu jej ciało odmawia posłuszeństwa. Wiedziała, że wcale nie chce za nim iść ale nie umiała się powstrzymać. Chciała krzyczeć i prosić kogoś o pomoc ale zamiast tego przestała stawiać opór.
Oj było z nią źle…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odkąd Jackson zniknął Dragon stał się jeszcze bardziej niebezpieczny, bo o ile najstarszy Russell trzymał wszystko w ryzach, o tyle bez jego twardej ręki, młode wilczki zbyt śmiało sobie poczynały. I owszem Thomas miał zaopiekować się klubem, ale takie procedury wymagały czasu, szczególnie jeśli chodzi o wyrobienie sobie odpowiedniego szacunku wśród ludzi. Nie mniej jednak Will wierzył z brata, a tylko kwestią czasu było zdobycie przez niego nieopisanego wręcz posłuchu wśród półświatka. Jednak nazwisko Russell swoje znaczyło, a Billy od dziecka na tym sporo korzystał.
W każdym razie tamtego wieczoru miał na oku młodą blondyneczkę, która pojawiła się w rodzinnym biznesie. Dlaczego? Otóż wieść o tym, że córka pewnego wpływowego człowieka z NY jest w Seattle dość szybko dotarła do odpowiednich uszu. Takim to sposobem i on wiedział, o tym jak istotna może okazać się znajomość z panną Ivanow. Chociaż znajomość to chyba nieodpowiednie słowo, jeśli w grę wchodziły układy i płynące z nich korzyści, a przecież wiele można zyskać przysługując się zapracowanemu ojcu i poświęcając swój wolny czas by zaopiekować się jego słodką córeczką, prawda? Nawet jeśli Ivanow jeszcze o tym nie wiedział, zaciągnął dług u Russella i jak się miało okazać w krótce całkiem spory.
Jego ludzie, a raczej ludzie jego brata, wszystko widzieli wszystko, a w odpowiedniej chwili poinformowali Billa, o tym co zaszło. To nawet nie wymagało jakiejś specjalnej interwencji. To znaczy wymagało, ale było czystą formalnością, bo raczej nikt nie stawiał oporu nie na swoim terenie. Dwóch ludzi zagrodziło drogę mężczyznom, którzy ciągnęli za sobą blondynkę, a gdy ci wyrazili swoje niezadowolenie z tego faktu, Will postanowił się wreszcie wtrącić.
- To żałosne, panowie... Dragon to klub z klasą, a wy swoją obecnością okropnie psujecie mu renomę - rzucił lekko, po czym przeszedł kilka kroków w stronę uwieszonej na nich dziewczyny. - Mam nadzieję, że to ostatni raz kiedy się tutaj pojawiacie - dodał i skinął w stronę ludzi, którzy także się zbliżyli. Oczywiście mężczyźni nie byli zachwyceni z takiego obrotu spraw, co też dość dosadnie okazywali używając niezwykle niecenzuralnego języka. - Przepraszam, ale popełniłem błąd nie przedstawiając się z samego początku, aczkolwiek sądziłem, że to zbędne, bo każda szanująca się osoba wie kim jestem, więc... Może jednak grzecznie stąd znikniecie, zanim nie ze mną, a z Thomasem przyjdzie wam rozmawiać - dokończył nadal utrzymując na swojej twarzy nienaganny uśmiech, chociaż palce już od kilku sekund zaciskał na kolbie pistoletu trzymanego pod skórzaną kurtką. - Dobra decyzja - dodał widząc jak z twarzy mężczyzn uchodzi pewność. Pchnęli dziewczynę w stronę Willa, a potem obrzucając nieprzychylnymi spojrzeniami ludzi Russella, powoli skierowali się w stronę wyjścia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Natasha żyła w przekonaniu, że jest panią swojego losu i tym razem skutecznie udało jej się ukryć z dala od NY i wpływów ojca. W końcu takie było założenia, taki był plan. Miała zaszyć się gdzieś daleko i nie wychylać póki na mieście nie zrobi się spokojnie. Sporadyczny kontakt z głową rodziny tylko utwierdzał ją w świadomości, że ojciec nie ma czasu jej niańczyć i pierwszy raz od dawna będzie miała możliwość życia po swojemu, bez nakazów, bez doglądania albo ochroniarza kilka kroków za sobą. Już to przerabiała, wiedziała jak to jest być ptakiem w złotej klatce i mimo świadomość, że to z miłości rodzica do własnego dziecka – nie umiała, nie potrafiła się powstrzymać przed robieniem wszystkiego na własną rękę.
Tak jak dziś kiedy zamiast odpoczywać w wolny dzień, wieczór, noc… ubrała wysokie szpilki i wybrała się do jednego z klubów stanowiącego konkurencje dla tego, w którym pracowała choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to już niedługo. Właścicielem był Hamilton, który skutecznie zniechęcał ją do siebie każdego dnia doskonale wiedząc jaki żywi do niego stosunek a mimo to nic nie stało na przeszkodzie żeby umawiać się z innymi. Ten człowiek nie był zdolny do zmian, do miłości i dawania poczucia bezpieczeństwa, którego pragnęła jak niczego innego. Każdy kolejny dzień sprawiał, że czuła jak coś zaciska się na jej szyi odbierając oddech i szczęście a na to pozwolić nie mogła. Była za młoda na rozczarowania i samoudrękę.
Może to rozkojarzenie, gonitwa myśli, a może zwykłe niedopatrzenie sprawiło, że spuściła z oczu szklankę, w której wylądowała bezwonna substancja. Niewiele czasu minęło nim zupełnie odpłynęła tracąc kontrolę nad swoim ciałem i wolą. Mogła iść wszędzie gdzie ktoś ją prowadził a fragmenty wymiany zdań między większą grupą mężczyzn zlały się w jedną całość do momentu aż ktoś nie chwycił ją za ramiona ściskając niemal bezwiedne ciało. – Co? – nikt o nic nie pytał. Mało przytomne spojrzenie czekoladowych oczu utkwiło w wyższym osobniku, który w zagadkowych okolicznościach przechwycił ją od kogoś innego. Ale kiedy to się stało i jak? Nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. – A Ty to kto – zasłoniła oczy dłońmi bo nagle światło zaczęło jej dziwnie przeszkadzać a hałas drażnić. – Chcę wyjść na dwór – rzuciła nadal oszołomiona substancją, która była niczym innym jak tabletką gwałtu mającą na celu ogłupić ofiarę i sprawić aby nie stawiała zbędnego oporu. – Możesz mi pomóc się stąd wydostać? – oparła się o nieznajomego kompletnie nie biorąc pod uwagę, że mogą to być jej kolejne tarapaty. Jakoś nic nie miało większego znaczenia, wszystko było totalnie obojętne. Może świeże powietrze dobrze jej zrobi?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skinął jednemu z ochroniarzy, aby poszedł za mężczyznami, a pozostali ludzie wiedzieli już co powinni robić i kogo poinformować. Takie sytuacje w Dragonie nie zdarzały się zbyt często, ale miejsce miały i zawsze w takich wypadkach odpowiednie osoby chciały wiedzieć, kto pozwolił sobie na taką bezczelność. Tym razem jednak Russell doskonale zdawał sobie sprawę, że nie chodziło o uprowadzenie dziewczyny w celu wykorzystania jej w haniebny sposób. Liczyła się sama dziewczyna, jej nazwisko i to jakie możliwości dawało posiadanie jej.
W tamtej chwili była w ramionach Willa i to tylko przypadkiem, bo sama niekoniecznie umiała stanąć na nogach. W każdym razie Billy wiedział, że to co zrobił będzie miało swoje konsekwencje, głównie dla Ivanowa, który przecież powinien okazać swoją wdzięczność za uratowanie ukochanej córeczki, prawda?
- Twój bohater - burknął oschle, pomagając jej złapać pion, ale nie było to wcale takie łatwe. Zaklął więc nieprzyjemnie, a potem przerzucił jej ramię przez szyję i poprowadził w stronę wyjścia, aby faktycznie mogła zaczerpnąć świeżego powietrza. - Już. Chodź - dodał i zaczął przeciskać się przez tłum.
Chłodne powietrze i jego ocuciło, bo już jakiś czas spędził w klubie i w zasadzie potrzebował oddechu od ciężkiej atmosfery panującej w środku. Przeszedł wraz z blondynką obok kilkunastu ludzi, którzy dyskutowali pośród chmur papierosowego dymu. Wreszcie posadził wpółprzytomną dziewczynę na niskim murku nieopodal parkingu i sam przykucnął tuż przed nią.
- Hej, ej, Natasha? Słyszysz mnie? - Och doskonale wiedział jak miała na imię. Takie rzeczy są istotne w momencie, w którym takie prezenciki zjawiają się w nieswoim mieście. - Spójrz na mnie - rozkazał i złapał twarz dziewczyny w dłonie nakierowując jej wzrok na siebie, co wcale łatwym nie było. - Kurwa.. - Syknął, bo nie wyglądało to dobrze, a pewnie narkotyk będzie działał na nią jeszcze jakiś czas. Co tu dużo mówić wcale nie uśmiechało mu się niańczenie tej głupiej dziewuchy, ale chyba nie miał innego wyjścia. - Jak na tak bystrego, to chyba ojciec zapomniał udzielić ci kilku istotnych lekcji o życiu /b] - burknął poirytowany i bardziej te słowa kierował do siebie, niż do niekoniecznie ogarniającej rzeczywistość wokół siebie, dziewczyny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W normalnych tzn. domowych okolicznościach powiedziałaby, że to świetne prochy bo nie dość, że kontakt ze światem był ograniczony to dodatkowo było jej wszystko jedno. Ale to nie był jej dom ani inne bezpieczne miejsce, w którym mogła sobie pozwolić na podobny odpływ. Nie miała przy sobie ani jednej koleżanki, znajomego, nikogo kto by jej pomógł w razie potrzeby. A chętnych do wykorzystania takich sytuacji wcale nie brakowało. Prawdopodobnie gdyby nie to że została przechwycona przez tajemniczego gościa, którego na potrzeby aktualnego rozwoju wydarzeń nazwiemy panem X, teraz ktoś dobierałby się do jej spodni w jednej z toalet.
Natasha miała w swoim życiu niezaprzeczalnie więcej szczęścia niż rozumu dlatego teraz z ramieniem uwieszonym na nieznajomym wychodziła w kierunku wyjścia a nie tajemniczego pokoju opatrzonego tabliczką z napisem VIP.
Powiew chłodu i czyste powietrze przywróciły ją jedynie częściowo do świata żywych. Może nie była jeszcze w stanie prowadzić logicznych rozmów ze zdaniami wielokrotnie złożonymi ale mniej więcej wiedziała gdzie jest i z jakim zamiarem tu przyszła. Posadzona na murku zwiesiła głowę między kolana czując jak wszystko przyjemnie faluje. Kurtyna jasnych loków zasłoniła jej buzię a końcówki zamiatały piach z betonu. W końcu poczuła ucisk na brodzie i konieczność uniesienia spojrzenia.
– No cześć – uśmiechnęła się blado koncentrując spojrzenie czekoladowych tęczówek na mężczyźnie którego nigdy wcześniej nie widziała. Przynajmniej tak jej się wydawało. – Patrzę. Nie znam Cię – punkt dla Ciebie mała za logikę i bystrość…
– Dragi są drogie a tu Ci je dosypują jak nie patrzysz. Sztos – odrzuciła bardzo wolnym ruchem całą tą gęstwinę do tyłu oddychając równie głęboko co i wolno. Odruchowo spojrzał na tarczę zegara na lewym nadgarstku ale trudno było zweryfikować gdzie teraz znajdują się obie wskazówki. O tej odpowiadającej za sekundy nawet szkoda wspominać. – Bo ja mam psa. Takiego dużego – majaczyła? O dziwo nie! – Znasz tatusia? – dźwignęła się na powiedzmy „równe” nogi poszukując wzrokiem jakiegoś transportu. Był jej potrzebny Uber.
– A Ty pojedziesz ze mną? – w jej naćpanej logice zabrakło miejsca żeby poinformować mężczyznę gdzie ma niby z nią jechać. – Kiedyś zabrałam kogoś do Moskwy i tata był zły więc nie możemy tam jechać ale do Belltown pod numer 253 jest trochę bliżej – potarła prawą skroń mrucząc coś o tym, że jutro będzie miała zjazd stulecia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niańczenie naćpanej córki nowojorskiego mafiosy zdecydowanie było ulubionym zajęcie Russella w wolnym czasie. W zasadzie mógłby poprosić o to kogoś z ludzi, ale obecnie zmiana warty w Dragonie sprawiała iż sam już nie wiedział, którym ludziom zaufać warto, a którym nie bardzo. Za to człowiek, który ewentualnie mógłby zająć się tą sprawę, obecnie niańczył inną pannę, a chociaż określanie Eleanore takim mianem było dość krzywdzące.
- Bardzo dobrze go znam, dzieciaku - burknął spoglądając to na blondynkę, to na swój telefon i szukając jakiegoś rozwiązania z tej patowej sytuacji. - Możesz mi wierzyć, że byłby nieposieszo... - Uśmiechnął się podle, bo przecież trzymał w dłoni gwarancję na to, że stary Ivanow będzie musiał później być milusi dla Russellów. - Natasha pomachaj do tatusia. - Wykorzystał niezbyt dobry stan w jakim była dziewczyna, aby nagrać krótki filmik, a potem zrobić jej jeszcze kilka zdjąć w tym nawet pokusił się o podłe selfie, aby Ivanow dostał białej gorączki na widok swojego skarbeńka w towarzystwie Billego.
Po tym jak już zapewnił sobie bilecik do rosyjskiego raju, postanowił naprawę zająć się kupką nieszczęść siedzącą na murku przed nim. Westchnął słysząc plątaninę słów jakie wyrzucała z siebie dziewczyna. W sumie na rękę mu było, że zdradziła swój adres, ale z drugiej strony pomyślał o tym jak dobrze, że to akurat w jego rękach się znalazła, bo nie ma się co oszukiwać, ale ten wieczór mógłby się dla niej naprawdę źle skończyć.
- 253? - Powtórzył za nią. - Świetnie. To chodź ze mną, bo masz to szczęście, że uber już czeka - dodał i złapał wpół przytomną dziewczynę, aby pomóc jej stanąć na nogi.
Przeszli przez parking, gdzie znajdował się jego czarny Aston, który otworzył się w momencie, w którym Russell złapał za klamkę od strony pasażera, aby pomóc Natashy zająć miejsce. - Masz więcej szczęścia niż rozumu, wiesz? - Rzucił starając się zapiąć jej pas, bo jakoś nie wierzył, aby w tym stanie pomyślała o czymś tak błahym jak własne bezpieczeństwo. W zasadzie od dłuższego czasu nie miała na nie absolutnie żadnego wpływu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Ty to taki średnio miły jesteś – zmarszczyła nosek bo mimo tego, że gość jej pomógł to wcale nie wydawał się z tego faktu dumny. Przecież uratowanie niewiasty z opresji powinno podsycać u niego poczucie spełnienia obowiązku jako dobry obywatel, prawy mężczyzna i… wróć Natasha na ziemię i przestań więcej ćpać bo źle się dla Ciebie to skończy.
– Ja jestem wdzięczna alle… - uniosła do góry jeden palec chcąc coś zaznaczyć. Najwyraźniej dalszy ciąg jej słów miał być kluczowy dla wypowiedzi ale widząc co robi gość ściągnęła jedynie do środka brwi. – Fotka? Hej – poruszyła palcami u prawej dłoni na znak machnięcia chociaż jej nadgarstek opierał się gdzieś o kolano i nie było możliwości aby ów część ciała została zawarta na zdjęciu z tak małej odległości. – A czemu tak ? – zapytała nie mogąc połączyć faktów. Niby coś gdzieś jej świtało, sądziła, że wszystko jest ze sobą powiązane a mimo to nie umiała się skupić na tyle aby spiąć oddzielne elementy. - Źle robisz jeśli masz telefon do tatusia. Nie denerwuj go bo wybije Ci ząbki – pogroziła mu z błogim uśmiechem na ustach. Gdyby była chociaż odrobinę bardziej trzeźwa, jeśli ta cała szopka miałaby miejsce w innych warunkach i okolicznościach, Nat walczyłaby niczym lwica nie mogąc dopuścić do jakiś durnych zdjęć i nagrywania filmików z jej udziałem. Ale w tym momencie była zupełnie bezbronna i odklejona od rzeczywistości na tyle, że opór z jej strony był równy zeru.
– No 253 bo wcześniej było 243 a tata myśli że 241 – zaśmiała się cicho pod nosem bo sama ledwo ogarniała tą zawiłość. Najlepsze było to, że wcale nie miała pojęcia o tym iż Will był a właściwie jest jej sąsiadem. Dobrze się dla niego składa, nie będzie miał daleko do mieszkania…
– Tylko ostrożnie bo w domu czeka bestia – usiadła ostrożnie na miejscu pasażera podnosząc ręce do góry, tzn. dłonie na wysokość głowy tak jakby właśnie się poddawała. – A co robisz? – pasy? Serio? Po co to komu…
– Ile razy to już słyszałam. Powtarzacie się – ziewnęła zakrywając dłonią usta kiedy zamknął drzwi od jej strony i przeszedł na swoją – kierowcy. – To Ty jedź a ja tu sobie odpocznę – przytuliła policzek do zagłówka przymykając jednocześnie oczy. Gdy auto wytaczało się z miejsca parkingowego Nat praktycznie była w swoim świecie zupełnie nie zwracając uwagi w którą stronę Will prowadzi auto.

Zt x 2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bywały sytuacje, w których człowiek działał pod wpływem chwili. Emocji, jakie powodowały radość i szczęście, albo wręcz przeciwnie - smutek i rozczarowanie kierowane wobec niemalże całego świata. Zdarzały się momenty, kiedy nagle zmienialiśmy cel podróży; nie idąc już tą drogą, która wydawała się pewną, a drogowskazy prowadziły do znanego punktu. Gdzieś, gdzie chcieliśmy podążać. Obraz stawał się zblurowany, a iskrzący neon wabił, mówiąc, że alternatywne ścieżki mogą być równie... kuszące i zachęcające.
Zahaczając w drodze powrotnej o Chinatown, miał kupić sushi. Coś, co choć w niewielkim stopniu - dodając do tego trunek zamknięty w kształtnej butelce - mogło poprawić humor zarówno jego, jak i Charlotte. Coś, co było w stanie - a może jednak nie dziś? - przywołać wizje tych pozytywnych obrazów, jakie aktualnie przykrywał mrok ostatnich dni.
Blake Griffith nie należał do osób, które w swoich wyborach działały pod wpływem całkowitego impulsu, a to on - niestety? - skierował go do miejsca, w jakim zupełnie nie widział - do t e r a z - swojej osoby. Wobec tego usiadł na barowym hokerze, trzymając w dłoni szklankę z - rzekomo - whiskey, choć jego wyczulony smak był w stanie rozpoznać dziwne nuty innych, mniej interesujących dla jego podniebienia trunków.
Jedna, druga, trzecia.
Stracił rachubę.
W międzyczasie, z dawnych czasów podobnie mocnego kryzysu (bzdura; wtedy
w y d a w a ł o mu się, że takowym był) przypomniał sobie, że Dragon Club w pewnych kręgach owiany był dość mroczną, niekoniecznie migającą tak jasno, jak kolorowe światła lokalu, sławą. Nie potrzebował wiele czasu; przemykając gdzieś między klientami (krokiem odrobinę chwiejnym, ale wciąż wzrok miał bystrze ukierunkowany wobec poszukiwań celu) i tancerkami, dotarł do dostawcy. Plik banknotów, które miał w portfelu, został uszczuplony, a jego miejsce zajął strunowy woreczek wypełniony w 1/3 białym proszkiem.
Nim jednak podjął się tego wyzwania (kolejna droga na skróty, bo może dla odmiany takimi miał chadzać), sięgnął po telefon, bokiem opierając się o długi, barowy blat. I wysłał wiadomość.
Chyba wreszcie miał odwagę i siłę na to, by spojrzeć komuś w oczy, a tym samym dając bez trudu rozpoznać, jak wiele szarości zawitało w jego tęczówki.
I czekał; rozmyślając, czy powinien wymagać (nie wymagał; liczył, że się pojawi) przyjścia, czy lepiej, gdyby zajął się swoim świeżym zakupem i nie fatygował do ów miejsca innych ludzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czekanie dłużyło się i uwierało w potrzebie wsparcia, ale Travis wiedział, że to Blake musiał zadecydować kiedy będzie gotowy. Gotowy o tym mówić, lub gotowy by siedzieć razem w ciszy i pić. Spotkać się i być widzianym. Cavanagh nie mógł zrobić więcej niż czekać. Bo i co było tu do zrobienia? Umysł musiał nadal funkcjonować, podtrzymując skomplikowany mechanizm, ale duch nie miał dawnej werwy, chęci. Zapewne wyłączyłby ośrodek czucia, gdyby to tylko było możliwe. Zamiast tego wygłuszał myśli, tymczasowo znieczulał i skłaniał do mało odpowiedzialnych przedsięwzięć w desperackiej próbie zapobiegnięcia przeładowania systemów swojego nosiciela.
Dni wydłużały się, ale jeszcze nigdy wcześniej tak szybko nie nadchodził mrok. Samemu zaledwie udając jakby życie nadal płynęło nie wyobrażał sobie przez co musieli przechodzić Blake i Charlotte. Jak przytłaczające było przechodzenie obok pokoju w którym jeszcze tak niedawno leżało niemowlę, ten pokój z którego dochodził jej płacz gdy domagała się jedzenia, złożone ubranka jeszcze z metkami upchnięte w szafach. Zapewne nie potrafiłby poruszać się we własnym domu. Nic jednak nie mógł zrobić ; pozostawało czekać.
Kiedy więc pojawiła się wiadomość rzucił wszystko co robił i wpakował się do taksówki akurat zaparkowanej nieopodal jego mieszkania. Możliwe, że pośpiech częściowo brał się z nieprzyjemnego przeczucia, że Blake mógłby podjąć jakąś głupią decyzję, a nazwa klubu w którym przebywał nie napawała szczególnym entuzjazmem. Odczuł na własnej skórze jak niektóre z tych przedsięwzięć mogły się skończyć, a tym razem już nie mogliby liczyć na kartę przetargową Leslie.
Sceptycznie zmierzył kolorowe neony, uzbrajając się mentalnie na to jakie uderzenie przyjdzie mu przyjąć wraz z przekroczeniem progu. Było to wręcz chwilową odskocznią myśleć o muzyce, mieszaninie zapachów przyprawiających o ból głowy, czy zbieraninie ludzi tłoczących się przy tych najciekawszych punktach klubu. Zerknął jeszcze na wiadomość nim wsunął go do wewnętrznej kieszeni ciemno-brązowej kurtki i ruszył przed siebie. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, więc potrzebował kilku sekund by zlokalizować schody. Jedna kelnerka musiała nawet dostrzec jego szukające spojrzenie, ale nim zrobiła krok w jego stronę Travis brał już co drugi schodek wspinając się na kolejne piętro klubu. Tam już nie trudno było dostrzec bar jak i znajomą sylwetkę przyjaciela.
-Odrealnione miejsce, takie w sam raz na zapominanie. – Skomentował, przysiadając na stołku obok. Nie trudno było poczuć alkohol w powietrzu i to nie ten pochodzący z baru; nie spodziewał się jednak niczego innego. Sam robiłby zapewne dokładnie to samo na jego miejscu. –Ale dobrze wiedzieć, że jeszcze o mnie nie zapomniałeś. – Zazwyczaj byłaby w tym nuta żartobliwości, ale dzisiaj występowała tylko fantomowo. Mówił Griffithowi, żeby dzwonił czy pisał gdyby czegoś potrzebował, jakby nie było i tak już oczywistym, że przyjaciel mógł na niego liczyć.
Odwrócił wzrok na blat, zbierając myśli, by słowa i tak nie miały składu, gdy z powrotem zwrócił się ku Blakeowi.–To… Jak się trzymasz? Jak widać, doskonale. –co chcesz robić? – Brzmiało to trochę jakby rodzice wepchnęli ich do jednego pokoju i powiedzieli ‘bawcie się’ do dwóch chłopców, którzy nawet dobrze się nie znali. Może nie było to naturalne, może w tym jak szukał słów nie brzmiało to też swobodnie, ale całkiem szczerze, chciał po prostu skupić się na tym czego to Blake potrzebował w danej chwili. –Tak, wiesz, w granicach rozsądku. – Dodał, jakby na rozluźnienie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pamiętał - być może nawet za dokładnie - pierwsze tygodnie po tym, jak wyszedł z więzienia, a znana niegdyś rzeczywistość wydawała mu się niesamowicie obca i przytłaczająca. Wiele różnych czynników działało na to, jak Blake Griffith odbierał otaczający go świat. Całe mnóstwo plotek, jakie trafiały go idealnie tam, gdzie ktoś je wycelował, ale i artykuły, które rykoszetem dokładały kolejne draśnięcia. Mimo to nie zamierzał pokazać, że bierze to wszystko do siebie, a co więcej - że jest s ł a b y. Zajął się czymś, co wydawało mu się przydatne w powrocie do normalnego życia, którego pragnął zaznać, skoro kilka lat zostało mu tak brutalnie zabranych. Skupił się wtedy na wyborze domu, by w następstwie całe godziny poświęcić remontowi. Nie obyło się oczywiście bez kilku fachowców, jacy pomogli mu sprawdzić parę spraw, na których zupełnie się nie znał, aczkolwiek oddanie się tak prozaicznym czynnościom jakimi było między innymi malowanie ścian, czy składanie mebli - co wymagało solidnego uzbrojenia się w cierpliwość - zdołało mu pomóc.
Tym razem jednak było inaczej.
Brakowało mu chęci, by naprawić szkody wyrządzone w noc śmierci Zoey Gii Griffith i zapewne gdyby nie szybka interwencja Jackie, w domu przy Phinney Ridge panowałby chłód większy, niż ten, który i tak był - bardziej metaforycznie, niż dosłownie - odczuwalny. Wybite w akcie furii okno, rozwalone meble, potłuczone naczynia; zniszczeniu uległo wszystko, co niefortunnie stanęło na drodze mężczyzny.
Skupił się zatem na zorganizowaniu pogrzebu, na czym - nawet jeżeli pełnił funkcje zaledwie właściciela Serenity i dorywczo kierowcy - teoretycznie (i chyba trochę w praktyce także) się znał. Wybranie niewielkiej, białej trumny, całości dodatków pasujących do pożegnania trzymiesięcznego dziecka; to zaabsorbowało zarówno Charlotte, jak i jego.
Tylko... co dalej?
Nie wiedział, i w tym problem.
Powrót do deszczowego Seattle naznaczony był gorzkim grymasem rozczarowania; co z tego, że próbował go ukryć i przywdziać na twarz bardziej neutralny wyraz. Rozczarował się i na sobie - aż tak dobrym aktorem nie był.
Dni mijały, a szara rzeczywistość nabierała kolorów głównie - ale nie z a w s z e - wtedy, kiedy mógł sięgnąć po woreczek strunowy i wprowadzić w krwioobieg biały proszek.
- Nie wiem dlaczego tu trafiłem - odpowiedział, odruchowo prostując się i wyciągając rękę, aby przywitać się z przyjacielem. - Jak tu trafiłem chyba też do końca nie jestem pewien. - Rozejrzał się dookoła z lekką konsternacją, by cały ten wywód zwieńczyć obojętnym wzruszeniem ramion. Odrobinę mu ulżyło, że Travis nie planował - z tego co wyczuł po tonie jego krótkiego monologu - oceniać go za wybór miejsca. Nie twierdził, że być może nie powinien, że to nieodpowiednie, tym bardziej na zaledwie kilka dni po śmierci i pogrzebie dziecka. W zasadzie - ostatnim, co można było aktualnie powiedzieć o Blake'u to to, że się dobrze bawił. Że jakkolwiek się bawił.
- Nie zapominam o rodzinie - mruknął nieco wzburzony, kładąc mocny nacisk na rodzinę i marszcząc przy okazji czoło, jak gdyby słowa te - wypowiedziane przez kumpla - nie były dla niego do końca zrozumiałe. Złagodniał na kilka sekund później, kiedy podążył spojrzeniem od szklanki, z której pociągnął łyk, aż do siedzącego na hokerze obok mężczyzny.
- Po prostu... - urwał, nie do końca wiedząc jak mógłby się z tego wytłumaczyć. Od odejścia Zoey rozmawiali zapewne raz, może dwa; były to dość krótkie rozmowy, aczkolwiek Blake i tak je doceniał. Doceniał więcej, niż po sobie pokazywał.
- Sam wiesz - dokończył niewyraźnie, lecz czuł, że nawet tak niepoukładana myśl była dla Travisa zrozumiała. W końcu znał go już długo i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że... Griffith czasami tak miał. Musiał swoje przełknąć, odcierpieć, zanim nabrał siły na konfrontację z innymi ludźmi. Tymi najbliższymi również, a do takich zdecydowanie zaliczał się Cavanagh.
- Tamta dziewczyna - rzucił nagle, wykonując lekki ruch głową w lewo - zapewniała, że zna różne formy rozrywki, by opuściła mnie ta grobowa mina - prychnął, dopijając alkohol i podsuwając ponownie barmance szklankę, a ta, nim zgodziła się nalać, zerknęła kontrolnie na towarzysza Blake'a. Pewnie bardziej z obawy na to, czy będzie w stanie go stąd zabrać, albo zapłacić, gdyby się okazało, że sam Griffith nie będzie w stanie tego zrobić.
- Chyba nie jest pełnoletnia - mruknął cicho, przelotnie taksując szczupłą szatynkę wzrokiem. - Może dla zabawy poinformujemy odpowiednie służby, by skontrolowały ten lokal? - wypalił, bardziej w ramach nieudanego żartu, niż faktycznego pomysłu na to, jak kreatywnie mogliby spędzić czas. Barmanka niestety nie złapała dowcipu i z nietęgim wyrazem twarzy wstrzymała w swojej dłoni zamówiony przez niego alkohol, na co ciemnowłosy westchnął ciężko.
- Masz lepszy pomysł? - zapytał przyjaciela, bo jakoś nie uśmiechało mu się dociekać co takiego rzekomo ekstra miała na myśli tancerka.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Dragon Club”