WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

0
0

-

Post

  • 002.
Wpatrywał się w swoją szafę przez około piętnaście minut.Nie miał bladego pojęcia jak powinien się ubrać; nie randkował za często, a ostatnim razem wykorzystał już opcje z elegancką koszulą, więc z niej od razu zrezygnował. Skoro miał zrobić jakieś wrażenie (najlepiej dobre) to nie chciał pokazywać się w tych samych ciuchach co ostatnio. To było drugie spotkanie i chciał żeby było mniej oficjalnie ale nie tandetnie! Znali się już trochę czasu i mieli wspólną przeszłość, która nie zakończyła się przez jego służbowe wyjazdy zbyt dobrze, więc mógł w ten sposób jakoś jej to wynagrodzić. Dlaczego nie miało być zbyt oficjalnie? Sam nie wiedział czy dobrze robił. Oszukiwanie siebie w kwestii uczuć było wystarczająco beznadziejne, nie chciał w to wszystko wplątywać bogu winnej dziewczyny. Chciał ruszyć do przodu, nie myśleć o przeszłości i wierzył, że to naprawdę możliwe. Zresztą nie robili nic złego, spotykali się i rozmawiali. Nikomu nie szkodzili i niczego sobie nie obiecywali. Na ten moment byli przyjaciółmi, wychodzącymi wspólnie na kolacje, spacery.. dobra jednak brzmi beznadziejnie i zupełnie jak randka.
Zaproponował spotkanie na plaży. Nie miał większego pomysłu i nie chciał robić z tego wielkiego halo. Zjawił się o umówionej porze i oczekując na swoją towarzyszkę, zdążył kupić dwa corn dogi w przydrożnym foodtracku. Przycupnął z nimi ostrożnie na ławce przy wejściu na deptak i liczył na to, że dziewczyna szybko się zjawi' zanim zdąży zesztywnieć i upaćkać się od jedzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potrzebowała z nią porozmawiać. Już nawet zupełnie nie chodziło o to, że każda żyje zupełnie innym życiem i nie mają na to często czasu, ale… miały tę jedną część, która w jakiś sposób ich łączyła, prawda? I absolutnie nie mówię tutaj o przyjaźni, którą Kaylee ceniła sobie jak nic innego. Przetrwały przecież nie jedno – wyjazdy, ucieczki, skejpy, przerabiały miliony dram w swoim składzie czerwonych sukienek iiii… no nie znały się dwa dni. Chciała mieć pewność, że wszystko jest okej i co by się nie działo, to nadal będzie okej. Miało być mroźno, ale słonecznie, więc oczywiste było, że umówią się na zwyczajny spacer, a Butler zupełnie nie chodziło o to, by wymęczyć fizycznie syna, coby później spał jak zabity do południa następnego dnia (on uczestniczy w tej grze nie dlatego, że właśnie istnieje głosowanie, okej). – Skończyłeś krzyczeć, czy powinniśmy jeszcze poczekać w samochodzie? – uniosła brew, kiedy pomagała gówniakowi wygramolić się z auta, a zaś kiedy poprawiała jego czapkę. – Nie lubię cię dzisiaj - warknął obrażony, no ale cóż mogła zrobić? Niekoniecznie były to słowa, które ostatnimi dniami chciała słyszeć od swojego syna, ale nie miała na to wpływu, no i też zdawała sobie sprawę, że nie znał wielu sposób na przekazanie swojej frustracji. Wsadziła mu łopatkę do piasku w dłoń w chwili, kiedy Posy zaparkowała niedaleko nich, a zaś do nich dołączyła. Eh, dzieciak nadal był obrażony, a Kajli nawet nie wiedziała za co. – Hej – machnęła łapką i objęła jedną ręką Posy na przywitanie. – Ma zły humor, ale przejdzie mu, prawda? – zerknęła na buźkę dzieciaka, który rzucał im tylko mordercze spojrzenia. NO TRUDNO. Czy był sens, by mówić mu teraz, że ładnie by było, gdyby przywitał się z ciocią? Pewnie czekałaby ich kolejna awantura, więc naah. – Potrzebuję kawy – kiwnęła głową do Alderidge, by podeszły do tego nieopodal stojącego coffee straganku nim wejdą na plażę i przemarzną pewnie do kości. Na pewno tak będzie. Lepiej więc mieć jakieś ciepełko w dłoni, nawet jeśli musi to być kawa, a nie dla przykładu – grzane wino.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bała się tego spotkania. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie…
Nie była najlepszą przyjaciółką na tym świecie – była doskonale tego świadoma. Wyjechała z Seattle na wiele lat, nie myśląc o powrocie i ograniczając kontakt do minimum. Tęskniła za najbliższymi, ale warunki nie zawsze pozwalały na swobodną rozmowę i wymianę ploteczek. Nie znała wszystkich szczegółów z życia przyjaciółek, ale nie wiedziała, że po powrocie to wszystko się tak bardzo skomplikuje. Gdyby wiedziała, że Kaylee i Jacoba kiedykolwiek coś łączyło… Nie weszłaby w to. Nie chciała mieszać. Nie chciała czuć się niekomfortowo i nie chciała, żeby ktokolwiek przez nią czuł się niekomfortowo. A już na pewno nie ktoś bliski jej sercu. Ale stało się. Mleko się rozlało i jakoś trzeba było ten bajzel posprzątać.
Zatrzymała auto na parkingu przy plaży i uśmiechnęła się do Butler jak tylko z niego wysiadła i ruszyła w ich kierunku – Kiedyś na pewno… chociaż ja mam prawie trzydziestkę, a ciągle jestem obrażona na matkę. – zażartowała, szczerząc kły w szerokim uśmiechu. I oczywiście, że młodego zaczepiła. Nie musiał się z nią witać, ale nie chciała widzieć tej obrażonej miny. Więc musiał znieść jej szeroki uśmiech, musiał znieść jej zaczepki to, że ściągnęła mu czapkę na oczy. No eeeej. I jeszcze raz. I kolejny. Tak długo aż Keylen chociaż trochę się nie rozchmurzył. Zwłaszcza, że miał małe pole do popisu… albo mógł się zacząć z nią śmiać albo zrobić im awanturę. Żadnych awantur!
- To chodźmy po kawę! – zadecydowała, spoglądając na przyjaciółkę i szczerząc kły w szerokim uśmiechu. Gdy tylko podeszły do stoiska wzięła im dwie duże kawy i gorącą czekoladę dla Keylena – Przepraszam, że dopiero teraz… – zaczęła, gdy już z kubkami w dłoni mogły ruszyć w kierunku plaży – Chyba trochę się bałam spotkania z Tobą, K. I jeszcze ten Nowy Jork. Jezu… jakie to wszystko jest pojebane. Wiem, że zawsze wszystko muszę komplikować, ale naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie. Słowo honoru! Nie miałam pojęcia, że się znacie, że coś was łączyło. Mogę być suką, ale przecież wiesz… – że nie była nią dla najbliższych, a do tych niewątpliwie zaliczała się Butler. I darowała sobie grę wstępną, rozmowę o pogodzie i kurtuazyjne „co słychać” – od razu przeszła do tematu, zwłaszcza, że syn Kaylee pobiegł przed nimi, więc nie będą się musiały tłumaczyć przed kilkulatkiem ze swoich słów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ha - ha – coś pewnie w tym było, bo sama Kajli przecież nie żyła w najlepszych stosunkach z rodzicami za, właśnie, dzieciństwo, więc wskazała paluchem na Keylena. Ostrzegawczo. – Ty masz przestać być obrażony za dwie minuty, kolego – rzuciła, ale pewnie nie będzie z tym problemu, skoro Posy wzięła sprawy w swoje ręce. Mimo, że z początku warknął wściekłe: - Przeeeestań, macocho ciociaaaaa!!! – to już za którymś razem na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, a za ostatnim nawet się zaśmiał, mimo że bardzo starał się nadal rzucać gromami z oczu. Tak, kawa. Keylen pewno pierwszy wychylał głowę by dosięgnąć straganowego blatu, bo ON TEŻ CHCE. Dostał. Gorące więc nie chciał. Butler westchnęła pod nosem, bo dziś chyba naprawdę już przekraczał limit jej cierpliwości. Puściła go w końcu by je wyprzedził, rzucając by NIE zbliżał się do wody, i że ma go ciągle widzieć. I pobiegł, więc faktycznie miały chwilę spokoju. Pewnie serio spodziewała się lekkiego „ładna pogoda” ale to nie tak, że się stresowała albo bała tego spotkania. Nie. Przecież to była Posy. Posy, na boga. – Daj spokój, Josie – chciałaby wepchnąć dłonie w kieszenie, ale te dwa kubki skutecznie jej to uniemożliwiały, więc upiła łyk z jednego z nich. – Dlaczego miałabyś się bać? Nie chcę żebyś kiedykolwiek się bała spotkania ze mną. Nie chcę żeby do tego doszło, co ty w ogóle mówisz? – spojrzała na nią, bo nie. Tak nie będzie. Nie i koniec. – Wiem, wiem, przestań – pokręciła głową, bo się Alderidge niepotrzebnie nakręcała. Jezu, jaką Kaylee miała nadzieję, że to wszystko było niepotrzebnie. – Nic nie komplikujesz – może tylko troszkę, heh. – To wszystko… sama nie wiem. Nie wiem. Nie mam pojęcia, kurwa. Nie wiem… Przecież to nic nie zmienia – a zmieniało, niestety, pewnie dużo. Nawet nie wiedziała, czy Posy już wie? Czy się domyśliła? Czy jej powiedział? Czy mają kontakt? Jezu. Spojrzała za synem, bo to przecież wszystko trochę też PRZEZ NIEGO. Nie wiedziała też, co naprawdę dzieje się pomiędzy przyjaciółką i Hirschem, bo przecież w trakcie świąt wszystko działo się tak szybko, że mało dało się zrozumieć. I choć nie był to zupełnie jej biznes: - Jak było w Nowym Jorku? – oczywiście, że chciała wiedzieć jak się sprawy mają. Czy jest poważnie? Czy jest źle? Czy jest dobrze? Czy jest nadal cokolwiek? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dlaczego miałaby się bać? Powodów było przynajmniej kilka… a warto tu wspomnieć, że Josephine nie należała do najbardziej tchórzliwych jednostek w tym mieście. Ale mimo wszystko ta cała sytuacja ją przerażała. Głównie dlatego, że chodziło właśnie o Kaylee. Gdyby to była jakakolwiek inna kobieta na świecie… pewnie jakoś by to przełknęła, może nawet próbowałaby walczyć, ale jak miała walczyć w tym przypadku? Co miała o tym wszystkim w ogóle sądzić? Była zagubiona. To uczucie jej towarzyszyło od powrotu do Seattle, ale teraz jeszcze bardziej wezbrało na sile i całe szczęście, że chociaż próbowała zachowywać się przy tym jak na dorosłą osobę przystało… zamiast uciec w imprezy, prochy i przypadkowy seks, co uskuteczniała przez kilka pierwszych miesięcy po powrocie. Teraz głównie pracowała. I od niedawna remontowała mieszkanie.
Oderwała wzrok od przyjaciółki, przyglądając się chłopcu, który biegł przed nimi. Czy myślała czasami o tym, co powiedziała jej Kaylee podczas świątecznej imprezy? Że to mógłby być syn Jacoba? To dopiero byłoby skomplikowane… i musiała o to zapytać, wiedziała. Tylko jak to zrobić? Tego jeszcze nie wiedziała. Upiła więc spory łyk kawy, starając się nie poparzyć przy tym języka i pokręciła lekko głową – Polubiłam to miasto… jeśli kiedyś wyprowadzę się z Seattle i nie wrócę na pustynię to chyba postawię na Nowy Jork, wiesz? I sporo się nauczyłam. I zabawne… wiesz, że to był mój prezent świąteczny dla niego? Stanęłam na głowie, żeby zdobyć wejściówki na tą konferencję, a on przekazał mi bilet przez ordynatora. – przewróciła ślipiami, bo gdy powiedziała to na głos, brzmiało to dość… dziecinnie? Jeszcze bardziej skomplikowanie – I chyba dostałam kosza. Znaczy… tak jakby? Sama nie wiem. Efekt jest jednak taki, że nic już między nami nie ma. Pracujemy, rozmawiamy… ale nic więcej. – wzruszyła lekko ramionami i wzięła kolejny łyk kawy – Jak mogłam stracić głowę dla kogoś, kto jest starszy ode mnie o dekadę, spał z moją przyjaciółką i może być ojcem jej dziecka? Czuję się jak skończona kretynka. – oh, my sweet summer child, nie tylko może nim być… on nim jest i jakoś będzie trzeba z tym handlować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słuchała jej, kiwając głową, przelotnie zerkając na kopiącego jakiś dół w piasku syna. No trudno, musiały przystanąć. To, co słyszała z jej ust wskazywało na jedno – zależało jej. Boże. – Dlaczego miałabyś się kiedykolwiek wyprowadzać z Seattle? – zmarszczyła brwi w lekkim zastanowieniu. Okej, kiedy dostała wyniki badań też przeszło jej przez myśl, że może warto spakować walizki i przenieść się gdzieś, gdzie nikt nie będzie ich znał i będą mogli sobie dalej żyć swoim spokojnym, zakłamanym życiem, ale… no ona miała chociaż powód, a u Posy na razie nie mogła się go doszukać. Czysto więc z ciekawości zapytała. Ale to nie było ważne – grała właśnie na zwłokę. Grała, bo zaczęły niewygodne tematy, od których niestety nie mogły się uwolnić. To wszystko faktycznie zbytnio ingerowało w ich życia. Jak relacje tej trójki będą wyglądać teraz? Co jeśli Posy będzie z Jacobem? Nie będzie? Ten temat był tak świeży, że naprawdę niewiadomo było, co o tym sądzić. Jak to widzieć? Najlepiej chyba zapytać prosto z mostu, choć sama nie wiedziała, czy jest sens. Straciłam dla niego głowę. – Chcesz go, Posy? Co, jeśli nie dostałabyś kosza? Tylko idiota mógłby ci dać kosza – czyli się zgadzało, jakby nie patrzeć. - Naprawdę ci na nim zależy, prawda? Zależy? – tak wnioskowała, a mimo że zazwyczaj się nie myliła w swoich wnioskach, to tutaj nie chciała żadnych przypuszczeń. – Josephine – zaczęła, a wszyscy doskonale wiedzieli, że Butler używała całych imion, by wyrazić się jasno i klarownie, i by dać znać, że to co mówi nie podlega żadnej dyskusji. – Mówiłam ci, nie wiedziałaś, jezu. Nie chcę żebyś się tak przeze mnie czuła. Przestań, proszę. To ja powinnam się czuć jak kretynka. Ja. Ostatnie kilka lat miałam za złe Kailowi te wszystkie zdrady, wszelkie… – oddech. – …a tymczasem jestem gorsza od niego – zaśmiała się gorzko. No i nie wiedziała. Jak można nie wiedzieć czegoś takiego? Zerknęła na Keylena, kiedy Alderidge wspomniała o domniemanym ojcostwie. – Nie rozmawiałaś jeszcze z Jacobem? Nie... nie… zrobiliśmy badania, Posy – czy ona jej właśnie złamie odrobinę serce? Nie chciała widzieć jej reakcji, nie chciała widzieć tego spojrzenia, więc uparcie wpatrywała się w szalejącego z łopatą syna. – Jest jego – rzuciła. Co więcej mogła? - Przepraszam. Boże, przepraszam.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała przed sobą dziewczynę z zespołem stresu pourazowego, który starannie chowała przed najbliższymi, gdzie cały czas grała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Kogoś, kto od kilku miesięcy przespał zaledwie parę nocy, przepracowywał się do granic wytrzymałości i prowadził bardzo, ale to bardzo niezdrowy tryb życia, kto pakował się w kłopoty przy każdej możliwej okazji i jak widać – komplikował życie nie tylko sobie, a ona się ją pytała dlaczego miałaby się wyprowadzać z Seattle? Byłaby anonimowa, całkowicie. Nie musiałaby przed nikim udawać. Mogłaby się albo pogrążać w swojej autodestrukcji albo wyjść z tego raz na zawsze. Może właśnie zmiana otoczenia byłaby najlepsza dla Josephine. I może nie tylko dla niej? Może wtedy byłoby też łatwiej Kaylee i Jacobowi? Zwłaszcza jemu. Gdyby Alderidge wypisała się z tego obrazka pewnie wszystko byłoby łatwiejsze.
Bo czy jej zależało? Zależało. I chociaż chciała, żeby jemu zależało na niej tak samo mocno jak jej na nim… to było to niewykonalne. Z kilku powodów. Po pierwsze Josephine Alderidge była najgorsza w związki. Po drugie… facet, którego chciała miał dziecko z jej przyjaciółką.
Gdy Kaylee to powiedziała – poczuła się jakby dostała obuchem w łeb. Zamilkła. Przez kilka chwil nic nie mówiła, wbiła wzrok w ocean, zastanawiając się nad tym, co właściwie w związku z tym czuje. Oprócz tego, że jest piątym kołem u wozu. Gdzieś tam w głębi serca liczyła, że to nie będzie prawda, ale to było próżne – myślała wtedy o sobie. A jednak najważniejsi w tym wszyscy byli Kaylee i Keylen – Nie jesteś gorsza od Kaila, nie gadaj głupot. – przerwała w końcu ciszę, wracając do poprzedniego tematu – To był jeden błąd. Zdarza się. Zresztą wiesz, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię potępiać za jakiekolwiek zdrady. – uśmiechnęła się pod nosem, prychnęła właściwie, bo heh… tak, piła do swojego bardzo udanego życia związkowego – A Kail… nie zasługiwał na ciebie. Po prostu. – wzruszyła ramionami, upiła łyk kawy i spojrzała na chłopca – Będzie dobrym ojcem. – mruknęła po chwili, pijąc oczywiście do Hirscha, nie przepowiadała przyszłości Keylenowi – To się porobiło, co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała pojęcia. Wiedziała tyle, ile Josephine była w stanie im (ich paczce) powiedzieć, albo z czego była w stanie się zwierzyć. Nie widziały się niewiadomo jak często, nie plotkowały co wieczór, bo wszystkie miały zupełnie odmienne życia, a jak już udawało się im wszystkim spotkać, to Kajli jednak nie zawsze mogła. Keylen zajmował większość jej życia i szczerze powiedziawszy, na wiele rzeczy wręcz egoistycznie nie zwracała uwagi. Wiedziała, że z Afganistanu nie wraca się takim człowiekiem, jakim się było. Wiedziała. Posy jednak tak skrzętnie chowała niektóre elementy swojego życia, że… no nie wiedziała. Po prostu. Nie miała zielonego pojęcia. Boże, naprawdę była fatalna. Wciąż gdzieś w tym całym bałaganie Alderidge była w stanie stać się pewnego rodzaju wzorem dla Butler. Była przecież silna, zdecydowana, wiedziała czego chce, a te cechy zawsze, ale to zawsze były trudne do wyrobienia dla Kaylee.
Widziała wzrok Posy i nienawidziła tych kilku chwil ciszy. Otwarła usta raz i drugi, by coś powiedzieć, ale nie wiedziała co? Mogło pomóc cokolwiek? Może ten dzieciak, który potrafił rozświetlić szary dzień, a który właśnie podbiegł, by mama pomogła mu wydostać uwierający piasek z buta mógłby pomóc, zamiast zajmować się kopaniem dołków? Odwróciła się do pani lekarz, kiedy gówniak znowu znalazł się kilka metrów od nich. – Właśnie, błąd. Ogromny błąd, który absolutnie nie ma znaczenia – aż chciałoby się zaśmiać na te słowa. – Nie widziałam go ponad cztery lata, Posy. Nie znam go, nie wiem jaki jest teraz, on nie wie nic o mnie. Nie łączy nas nic, prócz… tego całego bałaganu. I Keylena. Cokolwiek się nie stanie, czy ty i Hirsch… czy wam się nie uda, czy jednak pójdzie po rozum do głowy, my nie chcemy w to ingerować, chce żebyś to wiedziała, dobrze? To Ty go znasz, tego obecnego, nie ja – zdawała sobie sprawę, że Alderidge nie angażowała się w związki co dwa dni, więc kurwa jak ciężko musiało jej być? Jak mogła jej pomóc, co powiedzieć, jeśli sama była tak mocno w to gówno zaangażowana? Zaśmiała się ledwie słyszalnie. – Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniało. Nie chcę, żeby był ojcem – pewnie to nieładnie, ale to nadal był szok, okej?- Nie wiem, czy nawet Jake chce uczestniczyć w jego życiu. Nie wiem. Nie wiem, co się stanie jutro, albo co na to wszystko powie Keylen za kilkanaście lat? Nie wiem – Kaylee nie była ważna. Chodziło tyko o dziecko. – Ale wiem, że to nic nie zmieni między nami. Nic. Prawda? – przecież sobie to wszystko ułożą, a Kajli potrzebowała jedynie malutkiego potwierdzenia. – Nawet nie umiem sobie tego poukładać w głowie – westchnęła ostatecznie, stając ramię w ramię z Posy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może źle zareagowała? Może powinna być bardziej… wyluzowana? Podejść do tego wszystkiego swobodniej? W końcu ostatecznie – to nie była jej sprawa. Jej przyjaciółka miała dziecko z jej kolegą z pracy. Z jej szefem. W nowym układzie sił chyba właśnie tym dla niej był Jacob, prawda? Tym chciał być. Sam wyznaczał te granice. Dlatego nie powinna się tym tak przejmować. W ogóle nie powinna się tym przejmować! Zamiast tego powinna być wsparciem dla Butler, bo to jej życie stanęło na głowie. Jej i Keylena.
- Hej, oczywiście, że nic się nie zmieni! Przecież nie poróżni nas facet, którego jak sama mówisz… żadna z nas nie zna. – bo sama też nie byłaby na tyle odważna by z całą pewnością stwierdzić, że zna Hirscha. Nie znała. Spojrzała na przyjaciółkę i ładnie się do niej uśmiechnęła. Pokrzepiająco? Tak właśnie chciała. Stojąc obok niej trąciła ją też trochę w bok. I kolejny raz. Zaczepiała dokładnie tak jak parę chwil wcześniej zaczepiała Keylena, bo podobnie jak w przypadku chłopca – chciała, żeby Butler się uśmiechnęła. Rozpromieniła – W tym całym bałaganie najważniejsi jesteście wy. Ty i Keylen. Głównie on. I oboje zawsze możecie na mnie liczyć. – dodała – I to ty decydujesz, czy coś się zmieni… ty decydujesz, czy wpuścisz go do waszego życia. Ale przeczucie mi mówi, że jeśli to zrobisz… stanie na wysokości zadania. Nie wiem… może nowa życiowa rola mu pomoże? – bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Hirsch był w życiu tak samo mocno zagubiony jak ona. A może bardziej? Wydarzenia z Nowego Jorku brutalnie ją w tym uświadomiły – Rozmawialiście? – pociągnęła spory łyk kawy, bo ta wreszcie przestała parzyć ją w język i nawet na moment nie spuszczała wzroku z przyjaciółki – No i hej… rozchmurz się! Masz kogoś, kto pomoże ci zbierać na medycynę dla tej gwiazdy. Nie wyobrażam sobie, że mógłby nie iść w ślady ciotki Josie. – wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu i miała nadzieję, że jej głupkowaty żart chociaż trochę rozpogodzi Butler.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Posy… – westchnęła, kiedy dostała pierwszego kuksańca w bok. Pokręciła głową, zupełnie tak jak jakiś czas temu jej syn, bo to nie czas by się rozchmurzać. Nie, kiedy jeszcze nawet dobrze nie zaczęły o tym rozmawiać. Dostała drugi raz. Jezu – Jesteś okropna – uśmiechnęła się ostatecznie, popychając ją w ramię. Za to właśnie ją uwielbiała. Za to i za wszystko inne. Możecie na mnie liczyć. Wyszczerzyła zęby. – Keylen, słyszałeś? Jak będziesz humorzasty jak dziś, to ciocia przejmuje nad tobą władzę – powiedziała głośniej, tak by dzieciak ją usłyszał, ale najwyraźniej miał je obie daleko w poważaniu. Nieważne. Konkrety. – Albo w ślady ojca – rzuciła, ale… nie. Przymknęła oczy, kręcąc głową w lewo i w prawo. – Za wcześnie – na takie żarty w sensie. Zdecydowanie za wcześnie. Tyle dobrego, że dzieciak nie był typowym trzylatkiem, który co tydzień zmienia obiekt zainteresowania: motory, samochody, straże pożarne… ten jeden miał samoloty, więc naprawdę medycyna była daleko w tyle. - W czym mu pomoże? – bo nie wiedziała. - Nie wiem, Josie. Nie powinnam mieć żadnych zachwiań, jeśli chodzi o niego - o tego gówniaka, który wykopał dół tylko po to by wsypywać do niego ponownie piasek. – A tymczasem… nie wiem. Przecież to Hirsch, kiedyś byli z Kailem przyjaciółmi, jadaliśmy z nim i z Rebeccą kolację, jezu, z jego żoną, z kobietą, którą przez tyle lat traktowałam jak siostrę, a teraz… patrzę na Jacoba Juniora? – skoro już sobie żartowały, co nie? Śmiech przez łzy, bo Kajli naprawdę była kretynką. Teraz jeszcze Posy… kurwa, to wszystko faktycznie było mocno pogmatwane. Nie mogła nic poradzić na to, że wybiegała w przyszłość, nie była pewna, jak będą wyglądać jej relacje z Jacobem lub jego z jej synem, ale naprawdę nie chciałaby, żeby Posy była kiedykolwiek postawiona między młotem a kowadłem. Może dlatego tam bardzo zależało jej na tym, by mieć pewność, że wszyscy sobie z tą nową sytuacją poradzą? Bo chcąc nie chcąc, dotyczyło to też Alderidge. Zerknęła na nią. – Jestem pewnie ostatnią, która powinna pytać, ale… jest okej? Z tym, że… – nie wiedziała jak to ugryźć, więc po prostu starała się powtórzyć jej słowa. – …straciłaś głowę dla kogoś, od kogo dostałaś kosza? Że tylko razem pracujecie? Że on nie być może jest, ale jest ojcem dziecka twojej przyjaciółki? – hm?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się, bo tak… zawsze chciała być tą ciotką, którą się grozi! Chociaż chyba nią nie była. Znaczy… zacznijmy od tego, że Josephine nie umiała w dzieci. Totalnie nie umiała w dzieci. Właśnie dlatego nie zdecydowała się na wczesne macierzyństwo, dlatego postawiła na pierwszym miejscu siebie oraz swoje marzenia – chociaż kto wie, czy nie byłoby lepiej, gdyby tych kilkanaście lat temu podjęła inną decyzję. No ale! Teraz? Mogła pośmiać się, mogła pożartować, mogła pozaczepiać i porobić głupie miny. Mogła nawet pomóc zawiązać buta! Ale nie umiała w dzieci. Więc zawsze trzymała się raczej z boku w takich kwestiach i pewnie dlatego nie była pierwszym wyborem, gdy przychodziło, co do czego i trzeba było na szybko znaleźć opiekę dla kaszojada. No… no nie ona.
Pokręciła lekko głową, bo nie była odpowiednią osobą by mówić tu o tym, że martwi się o Hirscha i o tym, że ściga go przeszłość. Że może gdyby skupił się na czymś innym… eh, nie. Nie jej sprawa, prawda? No nie jej. Więc się nie wpieprzaj Josephine.
- Stało się. Czasu nie cofniesz. Zresztą nawet jakbyś mogła to byś tego nie zrobiła… bo byś go nie miała. – wskazała skinięciem głowy na Keylena i uśmiechnęła się pod nosem. Niezależnie, czy to był błąd, czy nie błąd… stało się, tak? I teraz trzeba było z tym handlować. Koniec końców Kaylee i tak nie trafiła najgorzej, a że w międzyczasie się to skomplikowało… no cóż. Żadne z nich nie zakładało, że świat, w którym żyją jest aż tak mały! Bo przecież, gdy utrzymywała kontakt z Rebbeką oraz Jacobem – znała też Josephine, mogli na siebie wpaść… mogli się poznać. Świat naprawdę był mały.
- Nie wiem – przyznała szczerze, zerkając na przyjaciółkę i naturalnie też poważniejąc – Naprawdę nie wiem. Po powrocie do Seattlee… powiedzmy, że nie prowadziłam najzdrowszego trybu życia. Zresztą tak wyglądało też nasze pierwsze spotkanie, ale nieważne. I myślałam, że chcę być sama. Nie minął jeszcze nawet rok od śmierci Marka, tamta sytuacja też nie była najprostsza. Generalnie komplikuję każdą możliwą relację, która pojawia się na horyzoncie. I nie chciałam pakować się w nic nowego, ale on… sama nie wiem, nie powinnam. Ty, Keylen, Rebecca (czy jak tam się pisze, bo zauważyłam, że mam z tym większy problem niż z Keylenem) i wspólna praca, to wszystko jasno i wyraźnie wskazuje, że powinno być okej. Z tym, że dostałam kosza. Tak powinno być. Parę drinków, kilka niezobowiązujących znajomości i mi przejdzie. – zakończyła już bardziej żartobliwie i uśmiechnęła się do Kaylee – Powiedziałam mu to samo parę dni temu… w tym całym bałaganie jestem ostatnią osobą, którą powinniście się przejmować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W przypływie chwili złapała buźkę syna i przytrzymała ją, jednocześnie się pochylając i całując jego policzek. Pewnie usłyszała jakieś ”Maaaama, czekaj”, a później musiała przetrzeć usta, na których pojawił się piasek, ale tak, Posy miała rację. Kaylee uśmiechnęła się za synem, który postanowił wykopać drugi dół, kawałek dalej. Czasami bywało okropnie, miewali fatalne dni; buntował się, nie zgadzał na nic o co prosiła i krzyczał o najmniej ważną pierdołę. Musiała całe życie dostosować pod tego dzieciaka, najmniejsze wyjście do sklepu albo pora biegania musiała być poprzedzona myślą o Keylenie. Ale pomimo tego wszystkiego, pomimo tego, że czasami miała ochotę zostawić go za rogiem budynku, albo wymienić na stronie sąsiedzkiej na popcorn… nie zmieniłaby absolutnie niczego. Nie chciała więc nawet myśleć o tym, co by było gdyby faktycznie mogła cofnąć czas i nie zrobić tego, co zrobili z Jacobem.
Słuchała słów Josephine i nie wiedziała. Nie wiedziała co powiedzieć, bo zwyczajnie nie była pewna, czy będzie potrafiła zachować obiektywizm. – Nie wiem, Posy. Ale obie doskonale wiemy, że gdyby nie to, że chodzi o Jacoba, gdyby to był ktoś zupełnie inny albo mi obcy, to najprawdopodobniej właśnie bym ci mówiła, że skoro już coś zatrzymało cię przy nim na dłużej, że mimo, że mówisz, że nie powinnaś, a jednak się dzieje, to… może warto? Poza tym, wszyscy wiemy, że jeśli czegoś chcesz, to umiesz walczyć jak nikt inny – wzruszyła ramionami, nie wierząc, że to mówi, że potrafi tak głęboko schować wszystko inne w głąb… dołu wykopanego przez gówniaka? - Mogłabym się tobą nie przejmować, gdybyś nie była naszą Josie, a tamta kobietą, której kompletnie nie znam – kiwnęła głową gdzieś przed siebie. – Ale jesteś Josie i jesteś z nami w tym całym… gównie. A ja… nie chcę nic zmieniać w życiu Keylena, a co za tym idzie, może i niewiele zmieni się w tym Jacoba? Jezu, nie wiem, ale chodzi tutaj tylko o nich dwóch, prawda? – co ona do tego miała, prócz perspektywy złapanego serca, jeśli dzieciak kiedyś wszystko jej wypomni? Albo powie kocham do... innego rodzica? Była zagubiona, po prostu. Brakowało jak na razie czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Wsuneła dłoń pod ramię Alderidge, by zbliżyć sie nieco do oddalającego się dzieciaka. - Może jutro zdecyduję się wyjechać na Florydę, albo jak będzie taki upierdliwy jak dziś, to sama oddam go Hirschowi pod drzwi, kto to wie? - uśmiechnęła się, FATALNIE ŻARTUJĄC. - Cokolwiek to będzie... - wzruszyła ramionami. Dadzą radę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potrafiła zrozumieć wątpliwości Kaylee. Nawet jeśli sama nie była mamą i właściwie nie mogła zrozumieć uczuć, którymi darzy się własne dziecko to była w stanie pojąć jej wątpliwości. Fakt, że całe ich życie właśnie stawało na głowie. Że właśnie okazywało się, że ojcem jej czterolatka jest ktoś inny niż przez cały dotychczasowy czas zakładała. Że był nim ktoś, kogo wcale na tego ojca nie chciała – a już na pewno tego nie planowała. Wypadki chodzą po ludziach, prawda? Wiadomo, że poniekąd można było powiedzieć, że przecież sama nawarzyła tego piwa to teraz musiała je wypić, ale… to wcale nie znaczy, że nie można było jej współczuć. Josephine współczuła. Cholernie jej współczuła i dlatego źle się czuła, że zupełnie nieświadomie znalazła się w centrum zamieszania, gdy jednocześnie ani jednej ani drugiej stronie nie chciała dokładać problemów. I dlatego uparcie, jak mantrę, powtarzała że jest ostatnią osobą, którą powinni się przejmować – Cokolwiek to będzie… dasz sobie radę. Bo kto jak nie ty, nie? – uśmiechnęła się do przyjaciółki i jeszcze raz ją trąciła w bok, żeby się rozchmurzyła – Chodź, bo zmarzniemy. Nie chcę mieć was na sumieniu. – zdecydowała i razem z Keylenem ruszyły jeszcze na małą wycieczkę po plaży, żeby faktycznie się rozgrzać, pogadać o już mniej przygnębiających rzeczach, może Posy jej opowiadała, co się działo w Nowym Jorku i generalnie… było już milej, tak? No było!

/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[01]

Dustin Weaver siedział w samochodzie. Duże krople nieprzerwanie wystukiwały coraz wolniejszego marsza o karoserię brunatnego taurusa, łkając rzewnie nad dobiegającą końca ulewą, podczas gdy szelest przerzucanych stronnic nieśmiało nawiązywał do biurowego zgiełku przy Pioneer Square. Z zadrukowanych drobnym tekstem arkuszy na pierwszy rzut oka ciężko było cokolwiek odczytać, bo elegancka czcionka przeplatała się z enigmatycznie wtrąconymi pochyłym pismem notatkami, strzałkami i podkreśleniami, ale nie ulegało żadnej wątpliwości, że ta osobliwa mozaika miała jakiś sens; miała, ten sens nazywał się Demarcus i uśmiechał się do niego z rozpikselowanego, szkolnego zdjęcia uśmiechem szczerbatego sześciolatka. Dustin przyglądał mu się z niedowierzaniem. Biorąc tę sprawę, nawet nie przeszło mu przez myśl, że po upływie blisko roku wciąż będzie się nad nią pochylał. Tego typu zagadki zwykle rozwiązywały się w ciągu pierwszych czterdziestu-ośmiu godzin, same; sprawca bardzo rzadko wywodził się spoza otoczenia ofiary i prawie zawsze nie potrafił utrzymać pokerowej miny albo języka za zębami, więc wystarczyło tylko stworzyć odpowiednie warunki i pozwolić na popełnienie błędu, ale to wymagało wciągnięcia na pokład wszystkich zdolnych do pracy rąk, a dla Demarcusa ich zwyczajnie zabrakło. Nic dziwnego, czarnoskóry chłopiec z biednej dzielnicy to wszak kiepska "winda" dla rozwijającej się kariery, ale ciągle zamknięty w swojej idealistycznej bańce, Weaver był praktycznie przekonany, że nawet najzimniejsi karierowicze nigdy nie przejdą obojętnie nad krzywdą dziecka. Zdziwienie było tym silniejsze, kolejna strona, że jakiś czas później natknął się na innego "demarcusa". Tym razem miał na imię Claire i długie blond włosy, i - w podobnych okolicznościach - najpierw się zgubił, a potem odnalazł martwy ku umiarkowanemu zdziwieniu i wysiłkowi lokalnych organów ścigania, które nawet nie pofatygowały się, aby poinformować FBI o zaginięciu dziewczynki i nadać sprawie odpowiednie tempo. I o ile to jeszcze można byłoby zrzucić na kanwę zbiegu okoliczności, i nie dopisywać do tego zbyt długiej legendy, o tyle trzeci bliźniaczo podobny przypadek i to taki pod samym nosem aż prosił się o zainteresowanie.
Biorąc pod uwagę jej nagłe odejście, Charlotte prawdopodobnie nie chciała już mieć z biurem nic wspólnego, a przynajmniej tak wydawało się Dustinowi i wcale nie był przekonany, że będzie miała ochotę z nim rozmawiać, natomiast odkąd ktoś zadbał o to, żeby pozostawione przez nią dokumenty były zbyt trudne do zrozumienia dla kogoś niewtajemniczonego, pozostawała jedynym łącznikiem pomiędzy suchymi faktami, a istotą prowadzonej przez siebie sprawy. Nawet jeśli więc naiwnym było przypuszczać, że mogłaby znać szczegóły na pamięć albo jeszcze lepiej - trzymać w szufladzie jakieś notatki, to Weaver nie miał problemu, żeby naiwnym być. Hughes - w tym tłumie oportunistów i prostaków - od zawsze wydawała mu się wyróżniać uczciwością i szczerze wierzył, że była to diagnoza trafna, a nie tylko płonne na to, że w walce z całym światem tylko on machał szabelką (kiedy nikt z przełożonych nie patrzył rzecz jasna). Kiedy więc mignęła mu w drzwiach salonu tatuażu, niemal natychmiast wystrzelił z auta, żeby ją dogonić. - Charlotte? Charlotte! - zawołał po kilku krokach intensywnego marszobiegu, wreszcie równając do blondynki. - Cześć, ja... Dobrze Cię widzieć - rzucił, wciskając jedną dłoń do kieszeni szmaragdowej kurtki Mariners i posłał jej przelotny uśmiech. Wreszcie dotarło do niego, że pojawienie się pod miejscem jej pracy tak po prostu - bez zapowiedzi, nie było najlepszym z jego pomysłów i że nie wypadał w jej oczach najlepiej, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że plotki z biurowych korytarzy się potwierdziły, a agentka Hughes naprawdę była przy nadziei. Miała szczęście. - Wiem, że pewnie wypadałoby się zapowiedzieć, ale nie byłem pewien, że chciałabyś ze mną porozmawiać, a ja naprawdę potrzebuję Twojej pomocy - wyrzucił z siebie w końcu, przełknąwszy wstyd i gorzką pigułkę żalu, ale ponieważ nadal nie dostrzegał na jej twarzy ani aprobaty, ani choćby cienia zainteresowania, to zmuszony był prosić. Więc: - Proszę. Dziesięć minut. Góra piętnaście i już nie będę zawracać Ci głowy.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”