WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kawiarnia

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2


Jeffrey już jakiś czas mieszkał u Atlasa i jakoś to wszystko funkcjonowało. Mimo wszystko przez cały czas szukał nowego mieszkania, bo nie chciał siedzieć chłopakowi za długo na głowie - choć wcale nie mógł na to narzekać i może powinien specjalnie trochę opóźnić szukanie mieszkania aby nacieszyć się tym wszystkim trochę dłużej. Problem był taki, że nie mógł nic znaleźć, ciągle coś mu nie pasowało i powoli go to wszystko zaczynało wkurzać. Nie spodziewał się tego, że szukanie mieszkania może być tak trudnym zajęciem, wyobrażał sobie to wszystko nieco inaczej i zapewne myślał, że jakieś mieszkanie czeka właśnie na niego i znajdzie je już w pierwszy dzień poszukiwań. Tymczasem minął już jakiś tydzień, a on dalej nic nie znalazł. Jednak dzisiaj zaraz po pracy chciał spotkać się w końcu z Mari, której nie widział już jakiś czas i trochę się za nią stęsknił! Nie chciał kolejnego wieczoru spędzić z nosem w laptopie przeglądając ogłoszenia. Jedynym plusem było to, że zazwyczaj towarzyszył mu Atlas i z tego powodu jedynie się cieszył, to był jedyny miły akcent tego wszystkiego. Napisał do dziewczyny, kiedy ogarnął już wszystko w pracy i powoli zbierał się do wyjścia. Dał jej znać gdzie mogą się spotkać, a kiedy się zgodziła ruszył do kawiarni. Kawa i ciastko zawsze było dobrym pomysłem, a potem mogą porobić cokolwiek innego. O ile nie będą mieli dosyć swojego towarzystwa i o ile Marina będzie chciała w ogóle kontynuować ich przyjaźń - musiał się w końcu komuś wygadać. Jeffrey wybrał stolik ustawiony z boku, tak aby nikt im nie przeszkadzał, nigdy nie lubił siadać przy tych na samym środku. Na szczęście nie było tutaj dużo ludzi, więc bez problemu zajął im miejsce i czekał na przyjaciółkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-3- Wiadomość od Jeffa strasznie ja ucieszyła! Ostatnio jakoś tak nie potrafili się zgrać i cholernie za nim tęskniła, naprawdę. Mężczyzna był kimś szalenie ważnym w jej życiu, ale nie w taki romantyczny sposób, próbowali tego kiedyś i nie wyszło, teraz przyjaźnili się ze sobą i mimo tego małego "niepowodzenia" w ich relacji był najlepszym przyjacielem jakiego mogła mieć. Jednak mimo tej całej radości pojawiła się w kawiarni spóźniona na więcej niż kwadrans. - Przepraszam… Dzieciaki w pracy mnie chwilę zatrzymały. - Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem i cmoknela w policzek po czym odwiesiła swoją torebkę na oparcie krzesła i zajęła miejsce naprzeciw niego. Odetchnęła sobie jeszcze tylko raz głębiej, bo jednak trochę się zamachała idąc tutaj. - Co tam u Ciebie? Opowiadaj! - Zagadnęła zaraz już z tym swoim szerokim uśmiechem, zakładając sobie kosmyk włosów za ucho i przenosząc wzrok na kartę na z serwowanymi tutaj specjałami, aby wybrać coś dla siebie. - Zamówiłeś już coś? - Zerkneła na niego szybko, ale po krótkiej chwili wróciła wzrokiem na twarz przyjaciela i przyjzala mu się uważniej nawet lekko przechylając głowę. - Hej… wszystko w porządku? - Zagadnęła już trochę poważniej, bo kurcze widziała, że chyba coś jest nie tak jak powinno, po prostu, gdy na niego patrzyła coś było inaczej, nie potrafiła tego określić, ale tak zwyczajnie czuła… Jeśli chciał się z nią spotkać i wygadać, nie było żadnego problemu, zawsze służyła pomocą, ale musiała wiedzieć o co chodzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się od razu kiedy ją zobaczył. Ostatnio nie mieli dla siebie faktycznie czasu, ciężko było im się zgrać i na pewno teraz mieli do nadrobienia kilka tematów. -Nie ma problemu.- odpowiedział podnosząc tyłek z krzesła żeby się z nią przywitać. nie miał jej za złe tego, że spóźniła się kilka minut. W tym czasie przeglądał już któryś raz karte i dalej nic nie wybrał. -U mnie... Trochę się działo ostatnio.- odpowiedział i nie wiedział od czego powinien zacząć. -Nie, od dobrych kilku minut nie mogę zdecydować się pomiędzy sernikiem, a jakimś ciastem dnia z owocami. - zaśmiał się. Poza tym czekał też na nią z zamówieniem. Kawę wybrał po prostu zwykłą, białą. -A ty na co masz ochotę?- przeniósł na nią spojrzenie ale od razu napotkał jej pytający wszystkowiedzący wzrok... skąd ona to wszystko wiedziała, nic nie dało się przed nią ukryć. -W porządku, tak myślę.- przynajmniej tak mu się wydawało, był zauroczony Atlasem, więc chodził z głową w chmurach i często zapominał, że ta relacja może mu przynieść też dużo niefajnych chwil. Nie potrafił wprost przyznać się do tego, że jego nowym obiektem westchnień jest chłopak... Dla Jeffa osobiście nie było to problemem ale wiedział, że może to zostać odebrane w różny sposób, a najbardziej obawiał się reakcji rodziny. -To znaczy szukam już od tygodnia nowego mieszkania i nic nie mogę znaleźć, musiałem się wyprowadzić z poprzedniego i teraz mieszkam u... znajomego.- do którego przytulał się po nocach i dość często całował ale taką informację postanowił zostawić na później. Odłożył na bok kartę bo i tak nic ciekawszego już w niej nie wyczyta i znów spojrzał na Mari. -A co u Ciebie? W ogóle nie masz dla mnie ostatnio czasu.- nie żeby Jeffrey miał go jakoś więcej.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

  • 2) “Slip up – faux pas”
    • ~ think I'm addicted to your light
Sztuka – szczególnie ten rodzaj sztuki, na który już w wieku wczesno-nastoletnim uwrażliwił się Bastian – nie uznawała kompromisów. Niezależnie od tego, czy z powodu swojego oddania szeroko pojętej dziedzinie komiksu godzić musiał się z przywarą profanatora, wciąż ulegał tym samym dziwactwom, którym ulegali jego „koledzy po (bliższym lub dalszym; raczej dalszym) fachu”. Potrzeba przelania na papier własnych myśli, inspiracji i emocji przychodziła znienacka. Jak rozkapryszone dziecko tupała nóżką, domagając się pełni jego uwagi. Aż do granic absurdu.
Absurd ten polegał z kolei na tym, że nie w głowie było mężczyźnie doszukiwać się powodów. On sam natomiast dawał się podporządkowywać niezrozumiałym – nawet przez siebie samego – impulsom. I nie chodziło tu już o żaden artyzm. Artystą też by się, o zgrozo, nie nazwał. Tytuł ten zawsze gościł na jego języku z naleciałością niepotrzebnego patosu i nijak nie współgrał z przywoływanym w myśli procesem twórczym setek szkiców, rozrysowywanych na przysłowiowym kolanie.

Bywało różnie. I właśnie o tej różnicy przyszło mu się przekonać tamtego dnia – kiedy pospieszne bazgroły straciły te szaleńcze i nieokiełznane kontury, a dociskany do papieru granit przecinał jego biel łagodniejszymi liniami. Zupełnie, jakby ktoś rozplątał wszystkie te supły – jakby po nieuczesanych wizjach bezpardonowo przesunął żebrami grzebienia, przywołując je do względnego ładu.

Za pierwszym razem były to ledwie cienie. Powidoki kobiecej sylwetki, której sedno uchwycił za pomocą kilku ruchów. Siedziała tak b l i s k o szklanej tafli okna, że niemal dociskała do niej swój policzek – niemal oddech jej parnymi, mlecznymi plamami rozlewał się na przejrzystej powłoce oddzielającej ją od zgiełku ulic. Spojrzenie miała matowe albo zmęczone, albo rozkojarzone, albo nieobecne. Wszystko to mieszało się w niestabilnych proporcjach sprawiając, że… że żałość skręcała jego trzewia.
„Bzdury, Everett. Daj spokój. To żadna muza. Po prostu skręca cię na myśl, że pierwszy raz przebywasz w pomieszczeniu z kimś, kto strzelił kilka min do kamery. Też mi wyczyn. Zresztą, to pewnie nawet nie ona.” Mniej więcej o ten właśnie ton zawadzały jego wewnętrzne monologi.
Ale presja czasu nie była jego sprzymierzeńcem. Pozostał niesmak; tak, jak po kobiecie pozostała jedynie porcelanowa filiżanka z zaciekiem kawy – zaciekiem kropli, która nieopacznie zakołysała się gdzieś na łuku kobiecej, dolnej wargi.
Potem trafił na nią po raz kolejny. I kolejny. I, nim zdążył się obejrzeć, był to już jego rytuał. Niezależnie od tygodnia, jego grafik zawsze przewidywał ledwie kilkunastominutową wizytę w kawiarni. Zajęcie stolika – zawsze po przekątnej. Łypiąc wzrokiem zza dozownika serwetek, czuł, że serducho płonie mu żywym rumieńcem. Dziwnie tak; z pewnością. Ale w jego oczach nie było tej pogardliwości, która wyściełała spojrzenia innych. Nie interesował go „wielki (bo medialny) upadek”, ani nawet kariera sama w sobie. Nie chodziło o żaden wykreowany za pomocą obiektywu autorytet, a wyłącznie o magnetyzm. O lekkie elektryzowanie włosków na ręce – przysiągłby przecież, że fala miłego dreszczu to nie sprawka otwieranych na oścież drzwi, ale sygnałów, które dyktowały mu jak.
Jak kreślić po papierze to, za czym gnał do tej cholernej kawiarenki niemal co dnia.

Co za obłęd.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyjemności codziennych rytuałów były nieporównywalne z niczym innym. Mieć swoją ostoję, swoją godzinę w sercu każdego dnia, podczas której ciało i umysł poddawały się leniwej regeneracji po setkach minut spędzonych w pracy - Ruthie uwielbiała to spokojne odtajanie w przytulnym wnętrzu kawiarenki, do której kiedyś wpadła przypadkiem po to, żeby na zawsze oznaczyć ją jako popołudniowe miejsce na swojej życiowej mapie. Kawa, sączona powoli z dużego porcelanowego kubka, była też kolejnym sposobem na odroczenie powrotu do domu (tymczasowego miejsca zamieszkania?); wcale nie spieszyło jej się do oglądania wiecznie zataczającej się Jolene ani do prowadzenia bezsensownych konwersacji z kolejną grupą obślizgłych typów, którzy każdego wieczoru leżeli rozwaleni w ich salonie. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie będzie ją stać chociażby na wynajem własnego pokoju - odliczała dni do kolejnej wypłaty, nagminnie sprawdzając stan konta i śledząc każdy grosz wyciekły elektronicznie z karty płatniczej. Na tę kawę, która pochłaniała jednak kilka dolarów, też było jej żal... ale nie na tyle, żeby odmówić sobie popołudniowego strzału kofeinowego. Łakomym wzrokiem pożerała za to ciasta z malinowym kremem i spodem dekadencko czekoladowym, które pyszniły się do niej zza szklanej witryny jak wystawa małych dzieł sztuki; na słodkości nie mogła (nie chciała) już sobie pozwolić.
I tak skończyłyby w toaletowej muszli.
Utrzymywanie większości pokarmów w obiegu ciała wychodziło jej ostatnio nie najgorzej, ale po każdym posiłku przekraczającym jednak liczbę bezlitośnie ustalonych wcześniej kalorii nie umiała powstrzymać się przed wymiotami. Pocieszała się, że zdarza się to dużo rzadziej niż kiedyś, że to raczej sytuacje wyjątkowe zamiast nieuchronnego punktu dnia, więc już prawie trzyma chorobę w ryzach.
Och, Ruthie-Ray. Czasami bywała wyjątkowo naiwna.
Stukała teraz opuszkiem palca w opróżniony do połowy kubek i ciepłym oddechem rysowała mgliste kule pary na zimnej szybie dotykającej szkłem rogu stolika. Umysł też opróżniony w pół, pogrążony w popołudniowym letargu; śniła z szeroko otwartymi oczami, wspominała, marzyła. Myślała o tym, że chociaż rękoma i nogami zapierała się przed tym, żeby znowu wchłonęło ją to miasto, to jednak nigdzie nie przeżywa się piękniejszej zimy. Lubiła wyciągać przed siebie zziębnięte, czerwone palce i patrzeć, jak na koniuszku roztapia się idealny - wyjątkowy, niepowtarzalny - płatek śniegu. Codzienna śmierć cudu możliwa do obserwacji.
Wypiła kolejny łyk (kawa była już ledwie letnia, ale nigdy jej to nie przeszkadzało) i sennie rozejrzała się po otoczeniu. Jej uwagę przykuł chłopak siedzący po przekątnej, rysujący coś zawzięcie w brulionie szkicownika - wydawało jej się, że gdzieś go już widziała. Ale może to tylko kolejny figiel przepracowanego umysłu? Albo przypadek z gatunku tych codziennych - miała wrażenie, że w wielkich miastach, gdzie statystyczna możliwość zetknięcia się z konkretną osobą była malusieńka, takie spotkania zdarzały się nieprawdopodobnie często. Ścieżki krzyżujące się wbrew wszelkiej nauce.
Kącikiem oka obserwowała, jak chłopak odkłada na stół opróżnioną filiżankę, uiszcza rachunek i zawiązuje na szyi gruby szalik. Chwilę później opuścił kawiarnię, a na jego stoliku: pusta porcelana, dwie zmięte serwetki, naderwana saszetka z cukrem i... szkicownik. Boże, zapomniał o nim. Ruthie zeskoczyła szybko z krzesła, narzuciła na grzbiet kurtkę, chwyciła brulion i wybiegła w opadający już na budynki wieczór. Nie zawsze była podobnie altruistyczna - przez większość dnia pewnie wzruszyłaby ramionami na czyjąś zgubę, ale po tej kawiarnianej godzinie świat wydawał jej się odmalowany w cieplejszych barwach, i też chciała dać mu coś od siebie.
Dostrzegła oddalającą się sylwetkę mężczyzny i zaczęła biec w jego stronę (miała nadzieję, że wszechświat docenia jej poświęcenie, bo sprint w warunkach oblodzonego chodnika był sportem wyczynowym).
- Hej! Zaczekaj! - krzyknęła, wykonując kolejny niezamierzony piruet na śliskiej tafli ścieżki. Końcówkami palców chwyciła szkicownik, który prawie wypadł jej spod pachy prosto w zaspę śniegu, i mimowolnie zerknęła na stronę, na której się otworzył.
Z kartki patrzyła na nią jej własna twarz.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

O ile w przypadku Ruthie popijana zwolna kawa sprawiała, że to anemiczne ciałko stawało się ledwie cieplejsze od śniegu, tak Bastianowe wariactwo mogło wynikać z chłeptanego duszkiem (niemal) wrzątku. Ilekroć skupiał się na rysowaniu, jego wolna dłoń mechanicznie sięgała po gorący napar, sprawiając, że wątpliwa przyjemność nie tylko przepadała niezauważenie, ale wręcz raz za razem goniła po „dolewkę”. Tylko bieda piszcząca w portfelu ganiała go i stawała oporem – tłumacząc, by odpuścił już sobie tą kofeinową pogoń.
Biedzie, niestety, należało przyznać rację i nie wywyższać się ponad stan. Szczególnie ponad stan konta.
Musiał przyznać, że dotychczas całkiem pomyślnie wychodziła mu cała ta gra pozorów i… „przypadków”, którym sam, zza kurtyny, dmuchał w żagle – byle obrały zgodny z jego zamysłem kurs. Nie było w tym zresztą nic trudnego. Wystarczyło od czasu do czasu przyjść kilka minut później albo wyjść kwadrans wcześniej. Spojrzeć na zegarek, przytaknąć samemu sobie. Przyjść z jakąś dodatkową teczką czy innym zeszytem. Na studenta co prawda nie wyglądał, ale wychodził z założenia, że w grafik nikt mu zaglądać nie będzie. I miał rację.
Jak zwykle zawiodło go jego własne roztargnienie. Albo zbyt łapczywie dopita kawa.
Niczego nieświadomy, swobodnym krokiem przemierzał szeroką dość uliczkę. Nie należała do tych najtłumniej uczęszczanych, ale na pewno tlił się w niej jakiś pierwiastek wielkomiejskiego życia. Nie zdziwił go zatem nieregularny tętent podeszw, uderzających o lekko zlodowaciały bruk w chaotycznym, nieco zbyt spiesznym marszu czy półbiegu, przerywanym nagłymi akrobacjami. Nie od razu obrócił się nawet, uznając, że podobne nawoływanie („Zaczekaj!”) dotyczyć mogło w zasadzie każdego, kto mijał go w bliższej czy dalszej odległości.
Dopiero po chwili, kiedy coraz to intensywniej podkreślona obecność kobiety wymusiła na nim swoją uwagę, odwrócił się do niej frontem. Brwi Bastiana podskoczyły równie mocno, jak i serce, które podeszło mu do gardła; nie był pewien tylko, czy odpowiedzialny za to był widok blondynki, czy może doskonale znanego mu szkicownika. Jego szkicownika. W jej rękach.
C-co? Skąd to- mogę- czekaj- nie powinnaś- n-
O nie. O cholera, o nie.
Cholera, cholera, cholera. W-weź. Weź nie patrz – wydukał nerwowo (z zażenowaniem zakrawającym o przyłapanie go w negliżu), łapiąc za bloczek zszytych ze sobą kartek; tak, jakby lada chwila mieli zabawić się w przeciąganie liny.
Oddaj mi to, ja to wezmę i więcej mnie tu nie zobaczysz, dobra? To najlepszy układ. Potem będziemy udawać, że to zdarzenie nigdy nie miało miejsca i zapomnimy o sprawie – wyjaśnił lekko łamiącym się tonem, już teraz wiedząc, że powoli wpada w ruchome piaski nerwowej plątaniny słów. – Oprócz mnie. Ja będę przypominać to sobie do końca życia, a na nagrobku wyryję sobie hasło „nigdy nie pogodził się z przytłaczającym go poczuciem wstydu”. To znaczy ja sobie nie wyryję. Poproszę kogoś. Chyba mógłbym to umieścić jako ostatnią wolę, czy… coś. – Zaśmiał się. A potem popełnił ten jeden błąd, jakim było zahaczenie spojrzeniem o kobiece źrenice.
Chyba nie mógł wydusić już z siebie ani słowa.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ruthie próbowała teraz uporządkować sobie poplątany warkocz myśli, które przebiegały jej przez głowę płynnym galopem. Dlaczego ktoś miał przelewać jej rysy na arkusz papieru, i jakim cudem nie zauważyła tego wcześniej? Czy naprawdę aż tak ulatywała w swój mikrokosmos snów na jawie i traciła łączność z rzeczywistością, że nie była w stanie zanotować tego, że jest na celowniku czyjegoś ołówka? Stanęła teraz na oblodzonej powierzchni chodnika, na moment przerywając pościg, i gorączkowo przerzucała kolejne strony brulionu. Gdyby jej podobizna widniała tylko na jednej kartce, mogłaby zrzucić to na karb przypadkowej inspiracji, ale szkice perfekcyjnie odzwierciedlające obraz, który codziennie oglądała w lustrze (ostatnio z powtarzającą się niechęcią - od zimna jej cera była wiecznie sucha i ziemista, wargi pękały w kącikach mimo sutych porcji arbuzowego balsamu do ust a ciemne doliny pod dolnymi powiekami nie chciały zniknąć, nadając jej twarzy nieustannie zmęczony wyraz) widniały na przynajmniej kilku zeszytowych płótnach. Chłopak wreszcie stanął i mogła mu się przyjrzeć uważniej - faktycznie, teraz, kiedy łączyła ze sobą kropki, musiała przyznać, że jest zapisany jako mało czytelne echo w annałach jej pamięci. Kojarzyła jego nastroszone włosy, nieco bojaźliwe spojrzenie rzucane jej teraz zza okularowego szkła; naprawdę wpadali na siebie całkowitym przypadkiem, jak myślała wcześniej, czy był w tym element celowości? Chyba jej nie... śledził? Tasowała w głowie możliwości - zrobiła coś na bakier z prawem, i wykonywał jej portret dla celów śledztwa? Był jednym z tych nielicznych (och, chciałaby mieć ich więcej!) fanów jej sylwetki z czasów srebrnego ekranu, który dokumentował teraz dla znajomych hipsterów filmowych fakt spotkania jej na wolności? A może to dziennikarz, pracujący nad suplementem do artykułów, które zniszczyły jej życie?
Zmarszczyła brwi. Jeśli prawdziwa była opcja trzecia, zamierzała na jego oczach podpalić szkicownik schowaną w kieszeni zapalniczką. Nie da tym prasowym hienom żerować na sobie nigdy więcej.
- Za późno. Już zobaczyłam i raczej tego nie cofnę, chyba, że przyłożysz mi w łeb i dostanę wstrząsu mózgu połączonego z utratą pamięci krótkotrwałej - wzruszyła ramionami, przyglądając mu się nieufnie. Kiedy chwycił za szkicownik z jednej strony, ona pociągnęła z drugiej - o, nie zamierzała oddawać go tak łatwo. Nie bez konkretnych wyjaśnień.
- Dlaczego mnie rysujesz? Jeśli nosisz dziennikarską legitymację to chyba będę dzwonić po policyjny patrol. Wycierpiałam już od was wystarczająco dużo, paskudy - spojrzała na niego groźnie, próbując wyczytać z jego twarzy konotacje zawodowe (ale niestety, nie posiadała takiego magicznego talentu, więc nie udało jej się wywnioskować absolutnie nic). - Czy po prostu ci się podobam? Jeśli tak, to w porządku. Ładne szkice - wzruszyła ramionami z lekkim, zawadiackim uśmiechem. Zawsze miała ego wielkości sporej planetki i nigdy tego nie negowała; fakt, że mogłaby rzucić swój czar na przypadkowego przechodnia nie wydawał jej się wcale zaskakujący.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Zmarszczył nos, zastanawiając się dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Najwidoczniej coś frapującego wyczytywał właśnie między słowami, pochwytywanymi prosto z kobiecych ust (nie z głośników laptopa!); tych, które jeszcze niedawno szkicował z taką zapalczywością. Zupełnie, jakby w tonie jej wychwycił zgrzyt, któremu zamierzał się porządnie „przyjrzeć” albo jakby posiadł pewne zastrzeżenia co do niezgodnej aranżacji pomiędzy dwiema następującymi po sobie głoskami.
Miała wszystko to, czego oczekiwałoby się po p e r s o n i e medialnych sfer (brzmi dumnie, prawda?); pełna przekory, mówiła zadziornie, ale z rezonem. Prezentowała zawsze to, co chciało się widzieć. Takim osobom nie sposób było udowodnić pomyłkę, błąd, powinięcie nogi – bo to oni, najczęściej, kształtowali rzeczywistość. Zawsze na własnych warunkach. I tylko środowisko podobnych im gigantów mogło zaprzeczyć tej regule. Kącik jego ust drgnął nieśmiało. Stał na straconej pozycji. A była to ledwie namiastka tego, jak czuła się Ona, ilekroć odnalazłszy się już w „domowym” zaciszu, zerkać musiała we własne, lustrzane odbicie.
Ciekawe czyje życzenie spełniło się, gdy upadała ta gwiazdka.
Chyba… chyba odpada. N-nie ma jakichś bardziej pacyfistycznych metod? Coś jak neutralizator pamięci? Ten z Facetów w czerni. To i tak brzmi dla mnie jak spore nadużycie, ale… – Opuszkami palców przesunął po skroni, potem przesunął je na policzek (ominął jedynie oprawki okularów); a wreszcie i odsunął je od twarzy, razem z pospiesznie wyprowadzonym dopowiedzeniem:
Co?! Oczywiście, że nie! Może i desperat ze mnie, ale nie jestem ani zwolennikiem przemocy, ani, to już na pewno, żadnym pajacem pykającym fotki dla taniego poklasku – obruszył się na insynuacje, trochę w tonie „śmiechu przez łzy”. Poluzował też nieco ucisk, z jakim napierał kciukiem o wierzchnią kartkę. Tak, jakby każda jego cząstka postanowiła potwierdzić równocześnie rzeczone stanowisko.
A-a skoro już przyznano mi prawo głosu, to chciałem zauważyć, że… że lepiej byłoby, gdyby pozostawić to pytanie otwartym. Bez podsuwania wygodnych odpowiedzi. Tak na wypadek, jeśli rzeczywiście byłbym jakimś pismakiem – zauważył, znów drążąc temat nieco szerzej, niż należałoby się tego spodziewać po niewinnym.
Bastian rzeczywiście nie prezentował się szczególnie nadprzeciętnie. I nic dziwnego, że blondynce nie udało się wyczytać z jego twarzy żadnych zawodowych naleciałości. Miał w sobie coś ze zwykłego szaraka; a łagodna natura tylko pomagała mu wtopić się w tło. Wystarczyło jednak zsunąć wzrok nieco niżej, by rozpoznać się w Everetcie; w pozacinanych opuszkach palców, kilku zgrubieniach (zjadanie zębów na rysowaniu było passé; wolał nabawić się odcisków) czy odbarwieniach jakiegoś szczególnie trudnego do okiełznania tuszu, zakreślacza albo markera.
Poza tym szkice byłyby lepsze, gdybym nie musiał chować się za tymi… tymi… c h o l e r n y m i serwetkami – prychnął w swoim mikroskopijnym wybuchu (odrobinę wymijająco), nie przewidując nawet, że mogło to zabrzmieć jak wyzwanie. Albo propozycja.
Trzymanie języka za zębami nigdy nie było jego mocną stroną.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To, co widział Bastian (co, być może, widzieli wszyscy? Ruthie, gdyby wiedziała o jego rozmyślaniach, z pewnością miałaby taką nadzieję) było mieszaniną pozostałości gwiazdorskiego życia, które pochłonęło ją jednym haustem i nadało status nad-śmiertelnej, bardzo szybko zresztą zdmuchnięty jak płomyk wypalonej świecy, i umysłu posiadającego jedną, poważną wadę: w organizmie Ruthie nie istniał jasny podział na fakty i marzenia. Wszystko, od dziecka, zlewało jej się w jedną, płynną masę; emocje, wizje, prawdy i półprawdy, sny tkane z przypadkowych odprysków rzeczywistości. Dlatego miała przewagę nad większością ludzkości zbudowaną w sposób bardziej standardowy: nie widziała siebie taką, jaką była faktycznie, ale zawsze taką, jaką chciałaby być.
Świat był jej prywatnym teatrem, a ona kręciła się na jego deskach w rytm, który akurat narzuciło jej wiecznie rozgorączkowane serce.
- Wolałabym chyba załatwić sprawę klasycznie. Rach, ciach, prosty cios w potylicę i ekran końcowy, zamiast stanowić królika doświadczalnego dla jakichś urządzeń z piekła rodem - wzruszyła ramionami, nadal spoglądając dość podejrzliwie na stojącego obok mężczyznę. Najchętniej nie traciłaby pamięci w ogóle (tyle było w niej pięknych rzeczy, niektóre trochę już przykurzone, ale po starciu wierzchniej warstwy nadal błyszczące niebieskim światłem; wspomnienia upalnego lata kładącego się ciepłym pocałunkiem na brązowej skórze, pierwszy film oglądany w kinowym fotelu z zapartym tchem i kościstym tyłkiem zapadającym się w czerwony plusz, postawienie stopy na delikatnym dywanie rozłożonym dla hollywoodzkiej drogi mlecznej przed atrium, w którym miało odbyć się wręczenie jakichś podrzędnych nagród), ale jeśli musiałaby: cóż, zawsze wybierała brutalną siłę natury od sztucznej nauki.
- Jeśli nie jesteś dziennikarzem, to kim? Artystą? Nie ma dla ciebie w takim razie miejsca w tym mieście, mój drogi, tu sztuka przyszła umierać - współczująco poklepała go lekko po ramieniu okutanym w grubą kurtkę, bo sztuki zawsze było przecież żal.
- A po co się chowałeś? Wystarczyło podejść i zapytać, chętnie bym ci zapozowała. Robiono mi zdjęcia, dużo zdjęć... ale chyba nigdy nie dostałam swojego portretu - zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, czy faktycznie nie sypiała nigdy z jakimś ulicznym malarzem, który chciałby uwieczniać ją na płótnie albo kartce papieru kiedy leżałaby rozłożona na otomanie jak ruda piękność w Titanicu. Nic takiego nie przychodziło jej jednak do głowy, więc otworzyła ponownie szkicownik, zapatrzyła się na swój rysunek i, klasyczna Ruthie-Ray, od razu zwęszyła okazję. - Dasz mi to? Ten szkic? ...Za darmo?
Chyba coś jej się należało za bycie codzienną muzą zupełnie niepoinformowaną o tym fakcie, prawda?

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Łączył ich zatem dość podobny światopogląd. Bastian również, przynajmniej poniekąd, wciąż balansował gdzieś na granicy snu i jawy – z głową w chmurach; w tych samych obłokach, w których bujał za dziecięcych czasów. Utopistyczne wizje towarzyszyły mu po dziś dzień i tak naprawdę tylko nieco więcej szarości (tych kolorów pośrednich) wdarło się pomiędzy czarno-białe postrzeganie rzeczywistości. To z kolei sprawiło, że tym bardziej otwierał się na ludzi i usprawiedliwiał większość ich zachowań, mentalnie coraz śmielej wciskając się w buty skrajnego lekkoducha. Pozwalali więc wyobraźni odgrywać, jeśli nie pierwsze, to na pewno jedne z głównych skrzypiec w swoich życiach. To dobrze – i nie, jednocześnie. Ale o tym na pewno zdążyli się już niejednokrotnie przekonać; ilekroć wpadali na ten betonowy mur surowych realiów. Zderzenia bywały bolesne.
Urządzeń z piekła rodem? A nikt mi nie wierzył, kiedy mówiłem, że filmowa fikcja ma w sobie jakiś pierwiastek piekła – przytaknął cicho, pozwalając kącikowi ust drgnąć; krótko, tak, jakby chwycił go jakiś mikroskopijny skurcz. – Żartuję, nigdy tak nie mówiłem. To znaczy mówiłem, ale raczej o przemyśle filmowym. Można „sporo wycierpieć przez te paskudy”, co? – dodał półżartem, odpuszczając na moment; tym sposobem pozwolił Ruthie dźwigać ciążący w szkicowniku portret. Ciążący, bo będący dla chłopaka symbolem poczucia winy, wstydu i zażenowania. W końcu wznosił i wymachiwał właśnie białą chorągiewką, otwarcie przyznając, że dał się przyłapać na gorącym uczynku. Tak gorącym, że palił nawet jego policzki.
Artystą? Co, nie- oczywiście, że nie. Wypluj to słowo. Ja, ja tylko… – Czuł, jak mały się robi. Zarabiał jakieś marne grosze (najczęściej na zleceniach) drukując zeszyty pełne kolorowych obrazków. Zawsze czuł, że jest to trochę jak porównanie epizodycznej roli w sitcomie do takiego, dajmy na przykład Wielkiego Gatsby’ego albo Hannibala Lectera z „Milczenia Owiec”. Oczywiście, że umniejszał nieco swojej dziedzinie; wszakże i do tego trzeba było mieć fach w ręku, a zabawa perspektywą czy odpowiednią sugestywnością kształtów wymagała niekiedy większego polotu, niż przy najbardziej hiperrealistycznych dziełach. Problem w tym, że wspomniane wcześniej perełki często poruszały dogłębnie (na niemal spirytualnej płaszczyźnie), a on…
Ja tylko rysuję historyjki. Komiksy, w sensie. To nie brzmi jak… sztuka. Przynajmniej nie aż tak martwa. Nie jest zbyt absorbująca, więc można wycisnąć trochę grosza z naiwnych dzieciaków i ich kieszonkowego – zarechotał głupkowato; czuł się tak, jakby słowa były pumeksem, którym zaciekle próbował zetrzeć z siebie łatkę wywołanego przez blondynkę artysty.
Uniósł brew.
Raczej nie mam w zwyczaju wyrywać kartek, ale… w drodze wyjątku… – Podrapał się po karku. – Chyba, że… – Palce dłoni zsunęły się wzdłuż szyi, stanowiąc siłę napędową dla ręki, która, zawisnąwszy w powietrzu, zakołysała się łukiem na wysokości uda.
Że chęć zapozowania nadal jest… aktualna? – zapytał, wychylając zaciekawione spojrzenie zza szkła okularów.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, zderzenia z ostrokołem rzeczywistości były naj-go-rsze. Ruthie nie zdarzały się zbyt często bo, jak wyżej, raczej przelatywała nad brudną ziemią na przytulnym i miękkim materiale chmurki utkanej ze snów i wyobrażeń, ale czasami nawet ona nie potrafiła ubrać dziejących się właśnie rzeczy w kubrak wymyślonej opowieści. Za każdym razem kiedy jako mała dziewczynka musiała wykręcać numer telefonu na pobliską izbę przyjęć albo pukać do miłej sąsiadki ze wzrokiem wbitym w podłogę i cichą opowieścią o tym, jak to mama znowu się nie rusza, w te wszystkie wieczory, kiedy cyfry na wadze pokazywały o przecinek za dużo i Jolene oblewała ją zimnym kubłem swojego wzroku, i w te momenty, kiedy ledwo przetrawione jedzenie wędrowało na opór naturalnemu nurtowi - wtedy musiała zajrzeć za zasłonę. Zasłonę odgradzającą ją opiekuńczo od wszystkiego, co brzydkie. Od prawd, których nikt nie chciałby oglądać na kinowym ekranie ani nawet na szkle zniekształconym telewizyjnym szumem.
- Przemysł filmowy jest cudowny. Filmy, ogółem, uważam za sens życia - rzuciła z pewnym idiotycznym patosem, zadzierając wysoko głowę. - Mogliby na zawsze zamknąć mnie w pudle projektora. Przeżywałabym tam cudne przygody, już na wieczność nosiłabym piękne kostiumy i nie musiałabym sama kręcić sobie włosów. To jest życie. Wiem co nieco na ten temat.
Oczywiście bardzo chciała, żeby pociągnął ją teraz za język mimo, że starała się brzmieć tajemniczo - uwielbiała opowiadać te pełne blichtru (trochę udawanego i trochę wyrosłego do spektakularnych wyżyn podczas tego czasu, kiedy poszczególne sytuacje zaczynały już rozmywać jej się w pamięci) historie z hollywoodzkiego landu, i badać wzrokiem reakcje zasłuchanych odbiorców. Skoro nie dane było jej już dalsze brylowanie wśród kinowej śmietanki towarzyskiej, mogła chociaż umilić sobie dni w tym parszywym mieście wspomnieniami, od których w oku kręciła się iście filmowa łezka.
- Skoro zaprzeczasz, to na pewno jesteś. Prawdziwi artyści zawsze tacy są - niby skromni, a jednocześnie tylko czekają na to, żeby ktoś im zaprzeczył - przewróciła oczami, uśmiechając się jednak przy tym leciutko. Jej zdaniem - żadnego krytyka malarskiego, rzecz jasna, ale w swoich oczach Ruthie niezależnie od sytuacji uchodziła za specjalistę od wszystkiego - jego szkice były naprawdę dobre. Może potrzebował jakiegoś rozsławienia? Specjalisty od marketingu? Niech mu będzie, jeśli ta konwersacja przebiegnie dobrze, dostanie od niego te swoje portrety i tak dalej, to po powrocie na szczyt (już, już za chwilkę!) może napomknąć o nim na salonach. Zostać jego mecenasem sztuki czy innym patronem, żeby nie musiał rysować już ludzi ukryty za stertą jednorazowych serwetek.
- Przecież komiksy są teraz bardzo na topie! Mogłeś w takim razie zamiast portretów rysować mnie jako superbohaterkę zwalczającą przestępczość w ciemnych zaułkach miasta. Ja pododawałabym dymki, bo tak, jak znasz się na szkicowaniu, tak ja jestem lepsza w słowa - powiedziała, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że właśnie wpycha się komuś do jego pasji, wkłada przez nikogo niezapraszaną stopę w lekko uchylone drzwi: Bastian z pewnością poradziłby sobie bez jej pomocy. Ale cóż, taka już była - zawsze na granicy nieujarzmionej, czarującej energii i bałwochwalczego chamstwa.
- Mogę zapozować, nie ma problemu. Ale te portrety i tak chcę - oddała mu wreszcie szkicownik, upewniwszy się, że nie zwieje z nim w pierwszym nadarzającym się momencie.
Chyba?

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

“Nawet jeśli [filmy] nierozerwalnie wiążą się z tymi, którzy przyczynili się do… upadku? Do spijania tego samego rodzaju kawy, w której usta maczali zwykli, szarzy ludzie?” Może, rzeczywiście, to nie filmy były temu winne. Może gdzieś, w głębi duszy, żyłaś przekonaniem, że wyłącznie ty jesteś sobie winna (media huczały od domysłów i komentarzy, atakowały nimi; nie trzeba było niczego śledzić, by być na bieżąco – by dobrowolnie wsadzać sobie w usta cudze opinie, tobie raczej nieprzychylne). A może nie myślałaś wcale; może wypchałaś czaszkę miękką watą znieczulicy na wszystko to, co okazywało się zbyt rzeczywiste – niepasujące do świata mile snutych marzeń. Może faktycznie lepiej byłoby ci w krainach wiecznej fikcji. W szacie zrośniętej ze skórą roli. Nic dziwnego, bo gdyby się nad tym porządniej zastanowić, Bastian zapewne stwierdziłby, że pobrzmiewa w tym kusząca nutka jakiejś nieopisanej doskonałości. Wygody, której sam by uległ. Nutka racji, którą zamierzał przyznać nikomu innemu, jak samej Ruthie-Ray.
Po przemyśleniu; miało to sens. I urok. A urok pozostawał domeną właśnie tych twarzy i sylwetek goszczących na ekranach. Zamknięte w kadrze billboardów, w pięknych pozach. Na plakacie i tapetach; ah, te idealne życia! A zatem krąg się zamykał – i wszystko pozostawało na swoim miejscu; nietknięte. Nieosiągalne, nawet.
PS. Komiksy również czerpały z wpływów filmowej branży. Ujmując więc sprawę nieco kolokwialnie; Bastek był o krok od tego, by swoimi słowami nasrać sobie do gniazda.
Dotyczy to wszystkich artystów? Filmowych również? – Zadarł brew, dosłownie na moment krzyżując ze sobą ramiona na wysokości klatki piersiowej. – Wybacz, ale aż korci mnie, by w takim razie zapytać; jesteś artystką, Ruthie-Ray? – Zaśmiał się nawet, choć cicho. Jakiś chochlik w jego głowie rozpychał się właśnie łokciami – nęcąc zastanawiającego się Bastiana jak blondynka zamierza z tego wybrnąć.
Czy ta skromność, niby determinanta i wskaźnik wybitności, tyczy się wyłącznie artystów biegających po pracowni wokół płótna i walających się wokół kartek? Czy może znajdzie się tam miejsce również i dla kinowych g w i a z d (-ek?)?
W takim razie nic straconego – zagaił, odbierając od niej zeszyt. Nie zamknął go jednak, a spojrzawszy po raz ostatni na rysunek, zagiął kartkę i oderwał ją starannym ruchem. – Będę zaszczycony mogąc wcisnąć cię w jakiś lateksowy strój super-bohaterki – dodał z rozbawieniem, wręczając jej wypomniany mu wcześniej portret.
Na papierze, rzecz jasna. Na papierze – sprostował jeszcze, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ah ten niewyparzony język!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ruthie nie posiadała za grosz samoświadomości, którą los łaskawie obdarzył większość ludzi stąpających ostrożnie po planecie ziemia, więc we wszystkim co jej się przydarzało - i było złe, niefortunne albo nie po jej myśli - nie widziała żadnej swojej winy. Kiedy coś jej się udawało, była to, oczywiście, wyłącznie jej zasługa; uśmiechała się do siebie rozkosznie w lustrze, nuciła pod nosem peany na swoją cześć i obdarowywała się szwajcarskimi czekoladkami w ramach nagrody za własną wspaniałość. Za to te sprawy, które strącały ją mocnym ciosem z obranej wcześniej ścieżki... o, za tym zdecydowanie stał zawsze ktoś inny. Nie wykluczała istnienia całej tajemniczej szajki, której głównym celem zapisanym w statucie stowarzyszenia było niszczenie życia Ruthie-Ray Berkovitz - na wszelkie możliwe sposoby. Z pewnością do grupy należeli wszyscy z dziennikarską odznaką, pewnie także jej matka - więc jak ona, jedna drobna dziewczyna, miała stawiać czoła tak zorganizowanej i rozległej grupie przestępczej?
Nie miała szans.
Mimo tego nie zamierzała też poddawać się bez walki. Powoli przymierzała się do rozpoczęcia prawnej batalii ze szmatławcem, który bez jej zgody opublikował wszystkie te prywatne informacje, które strąciły ją ostrzem kartki z filmowej szachownicy. Była stworzona do życia, które jej odebrano - do mimicznych zmarszczek tkanych na rzecz kamery, opowiadania historii melodyjnym głosem, ogłuszających oklasków uznania dźwięczących podczas kolejnej premiery. Nie do sprzedawania białych szmatek przyszłym żonom, na boga.
- Tak, oczywiście. Mam artystyczną duszę. Nie mam co prawda żadnych talentów, ale myślę, że dusza kwalifikuje mnie do tego zacnego grona - umiała, oczywiście, zapamiętać zapisane maszynowo kartki scenariusza i wdzięczyć się przed aparatem, ale zdolności manualnych nie posiadała za to wcale. Szkoda - z pewnością pasowałaby też na znudzoną malarkę w przekrzywionym berecie z palcami pachnącymi terpentyną albo na rzeźbiarkę ze swetrami ubrudzonymi pyłem ze statuetek w stylu greckim, ale niestety musiała zadowolić się tym, co jej dano.
Charyzmą.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz, a ty już chcesz mnie ubierać w lateksy? Wszyscy rysownicy mają takie nieprzyzwoite myśli? - nie, żeby miała coś przeciwko, bo byłaby to jakaś namiastka tego, co dobrze znała z hollywoodzkich kulis - przebieranie się w kostiumy zawsze sprawiało jej frajdę, ale nie była też przecież taka łatwa i szybka do zawierania brudnych znajomości z obcymi mężczyznami, hola! - Możesz stworzyć taką fabułę, że na końcu każdego rozdziału wygrywam? Burmistrzowie dziękują mi ze łzami w oczach, wręczając klucze do miasta, tłum szaleje i te sprawy?
Jeśli w jej prawdziwym życiu nie wszystko grało teraz tak, jakby chciała, to przynajmniej odbierze laury w formie papierowej. Lepsze to niż nic.
Ostatnio zmieniony 2021-01-24, 18:11 przez ruthie-ray berkovitz, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

A zatem wszystko pozostawało efektem sumiennie zorganizowanej konspiracji! Takie pogłoski, również, dało się wychwycić spośród morza rozgorączkowanych głosów (bądźmy szczerzy – ilu ludzi, tyle opinii – wśród nich także te, należące do amatorów teorii spiskowych); z tej piany fal, która innym razem mogłaby uciekać z pyska żądnych sensacji kundli. Bez znaczenia dla Everetta – kim zresztą był, aby odbierać z cudzych ramion ten trzymany przy sercu skrawek prawdy. Nawet jeśli przez myśl przebiegały mu różne koncepcje, tak od zbyt rychłego oceniania innych trzymał się z daleka. Przed sobą miał bowiem osobowość nietuzinkową – wobec której opinię kształtował na bieżąco.
Problem z Ruthie-Ray był taki, że nijak nie mieściła się w ustalonych już ramach. Sinusoidą własnego istnienia wybiegała poza wszelkie kontury i obrysy; jej kolory rozlewały się na podobieństwo nieumiejętnie kładzionych farb wodnych, a i ona sama sprawiała wrażenie tej, która zbyt czuła na dotyk, przy choćby muśnięciu obróciłaby się w proch. Jak ze świeżo sporządzonym rysunkiem, po którym ktoś przesunął opuszką palca; rozcierając brudnawą smugę, rujnującą wielogodzinne efekty pracy.
A może nie? Może wcale nie? Może to, że unosiła się tych kilka centymetrów (metrów?) nad ziemią, wcale nie świadczyło o tym jak delikatna jest. Choć ulotna, na swój sposób; na pewno.
Obawiam się, że te – i nawet gorsze. I och, tak, oczywiście. Komiksiarze to niestety nie gwiazdki rock ‘n rolla, słońce. Nie wciągamy koki na backstage’u; więc odbijamy to sobie smutnym taplaniem się w perwersji – rzucił rozbawiony, pozwalając, by w jego głosie pobrzmiała ta nieszkodliwa nutka ironii.
Wiesz jak długo walczono z tym, żeby komiksy nie ociekały seksizmem? Poza tym nie nalegam. Przecież twoja bohaterka może nawet biegać w stroju RoboCopa. – Zakreślone w powietrzu esy-floresy znaczyć miały mniej więcej tyle, że jest mu to niemal obojętne. Wedle uznania.

Wsłuchując się w, przedstawiony przez blondynkę, fabularny koncept, przez dłuższą chwilę uśmiechał się tylko w milczeniu. Z jakiegoś powodu – musiał to przyznać; słuchało jej się całkiem przyjemnie. Mogłaby pleść trzy po trzy w rozmowie dla jakiegoś programu śniadaniowego – a on bez większych irytacji pozwalałby tym cichym szmerom ciągnącym się z telewizora towarzyszyć mu przy swoich porannych rytuałach.
No raczej. Ściąganie kotków z drzewa pozostawmy niewydarzonym miernotom. Na końcu fabuły zaliczasz wizytę w Białym Domu, a twoja twarz ląduje nie na jakichś durnych i przereklamowanych – z całym szacunkiem – billboardach, ale na Mount Rushmore. Zaraz obok Lincolna. Albo w ogóle, zamiast nich. Co ty na to? – koloryzował w najlepsze, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by wybiegać coraz dalej; i dalej. W tej chwili śmiał się już nawet w duchu – bo nawet jeśli początkowo były to jedynie żarty i obietnice bez pokrycia, tak wizja ociekającego przesadą komiksu sprawiała, że tym przychylniej spoglądał na opcję podjęcia się omawianego przez nich przedsięwzięcia. W ramach rozrywki? Rozluźnienia? Cholera, lepiej dawajcie mi kartki – i dużo kawy! Gorącej i czarnej jak noc!

Wreszcie wyprostował się nagle, palcem wskazującym drapnąwszy się kilkukrotnie po skroni.
Właśnie, tak swoją drogą. Bastian. – Przedstawił się, wsunąwszy ogołocony z fragmentu papierowych trzewi szkicownik, gdzieś do kieszeni ukrytej za pazuchą kurtki.

autor

rezz

ODPOWIEDZ

Wróć do „Squire Park”