WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[7] Świeże warzywa, gotowe dania z mrożonki, kilka puszek i krata piwa – tak prezentowała się zawartość wózka Tobiasa, który wciąż jeszcze kręcił się między regałami 7-Eleven w poszukiwaniu tej nieokreślonej rzeczy, która zawoła do niego: weź mnie! Gdyby był głodny, z pewnością byłby bardziej skłonny doładowywać wózek losowo wybranymi artykułami, ale dziś był wyjątkowo wybredny. Nie przeszkadzało mu to jednak w kręceniu się bez celu po sklepie, bo sama ta czynność była dla niego na swój sposób… odprężająca? Jeśli to nie był weekend i po markecie nie kręciło się zdecydowanie zbyt wiele ludzi, rzecz jasna. Tego dnia jednak było optymalnie, dlatego zdecydował się jeszcze na jedną rundkę pomiędzy półkami.
Jego spokojny spacer został zaburzony, gdy w jednej z alejek dostrzegł… znajomą twarz. Przystanął w bezpiecznej odległości, przyglądając się uważnie kobiecie, która wyraźnie miała problem z wyborem rodzaju makaronu. Przez chwilę rozważał ucieczkę, powolne wycofanie się w stronę kasy i ulotnienie się ze sklepu zanim zostanie zauważony przez swoją byłą kobietę. Miał tę przewagę, że póki co go nie widziała, więc decyzja należała tylko do niego. Targały nim sprzeczne emocje. Już był zdecydowany się wycofać, ale ostatecznie jakiś impuls, to nieokreślone coś popchnęło go w stronę Zary.
- Ja bym wziął spaghetti – powiedział, stanąwszy obok niej tak, że oddzielał ich tylko wózek, który pchał przed sobą. Pozwolił sobie na delikatny uśmiech, bo choć od burzliwego rozstania nie utrzymywali ze sobą kontaktu, to przecież nie mógł wyprzeć się tych wielu pięknych wspomnień, jakie Sherwood po sobie zostawiła. Gdzieś w głębi duszy cieszył się nawet z tego przypadkowego spotkania. Dobrze było ją zobaczyć, mieć szansę zamienić kilka słów, spytać jak sobie radzi, z kim się spotyka… No, może bez tego ostatniego. Tak czy inaczej, na pewno chciałby jej zadać wiele pytań, ale póki co postanowił jej dać czas na oswojenie się z jego widokiem. Na pewno nie spodziewała się go spotkać tak samo jak on jej. Mimo że mieszkali w tym samym mieście, mieli wspólnych znajomych, to przez te dwa lata z hakiem nigdy na siebie nie wpadli. Aż do teraz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Co ona w ogóle robiła w sklepie, na dziale z makaronami i ryżem. Przecież nie gotowała, nie znosiła zmywania, nienawidziła tego całego bałaganu, który wokół niej powstawał. Odkąd rozeszła się z Tobiasem nie tknęła patelni na dłużej niż kilka dni w roku. Były to momenty, w których po prostu zapominała o wszystkim co ją otacza, ale szybko odechciało jej się zajmować czas takimi bzdurami. Wolała spędzać czas w gabinecie w kancelarii lub w salonie, zajadając się świeżo zamówioną chińszczyzną. Dziś jednak, trzymała w dłoniach dwie paczki makaronu i patrzyła na trzecią na półce, nie mogąc się kompletnie na niczym skupić. Liczyła chyba na jakieś oświecenie. Nie też ona w ogóle zgodziła się na to, by jutro ugotować cholerną kolację. Na co jej to było, nie mogła czegoś zamówić? Tak czy siak zmywanie przypadało jej przyjaciółce, więc co za różnica.
Z tych ciężkich decyzji wyrwał ją znajomy głos. Drgnęła lekko, napięła się jak struna i spojrzała w bok, odgarniając nieporadnie włosy za ucho. Prychnęła pod nosem zirytowana, nie na niego, na sam fakt. - Wiesz, że jutro i tak będę żałować tego wyboru - mruknęła cicho, wrzucając spaghetti do koszyka pod stopami i drugą paczkę odłożyła na swoje miejsce. - Dawno się nie widzieliśmy... można by było powiedzieć "kopę lat!" - spojrzała uważnie na Langleya i westchnęła ciężej. Nie był to lekki widok, nie wiedziała jak się zachować przy nim. Głupio byłoby zaprzeczać, że nie tęskniła, że nic w tym momencie nie poczuła, bo zalała ją fala różnych uczuć. Od pozytywnych po negatywne, wszystkie związane z nim, ich związkiem, rozstaniem i bólem, który przeżywała. A jednocześnie, nigdy nie czuła się tak wolna, jak wtedy z nim. - To w sumie dziwne, że jesteś w Seattle. Żadna trasa Cię nie wywiodła z miasta? - Nie pytała złośliwie, po prostu nie wiedziała co ze sobą zrobić kompletnie, czy pytać go o jego życie, czy przedłużać rozmowę, czy... no właśnie, dlaczego on w ogóle ją zaczepił?
I found myself blindsided
by a feeling that I've never known

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Też się nie spodziewał spotkać Zary akurat tutaj. Nawet jeśli brał pod uwagę, że prędzej czy później gdzieś będą się musieli na siebie natknąć, to nie podejrzewał, że nastąpi to w sklepie spożywczym. Nie mógł jednak być za bardzo zdziwiony, w końcu to była okolica zamieszkiwana przez Sherwood. Sam wszedł na jej terytorium! Ostatecznie nie był z tego powodu wcale zmartwiony, szczególnie, że Zara na jego widok nie zareagowała ani panicznie, ani też wrogo. Wszystko wskazuje na to, że obędzie się bez awantury pomiędzy sklepowymi półkami i najpewniej dziewczyna nie ciśnie tej paczki makaronu, którą trzyma w rękach, prosto w niesfornego muzyka, z którym kiedyś łączyło ją coś więcej niż romans.
Tak dawno, że do końca nie byłem pewien, czy to Ty… Wiesz, już powoli zapominam, jak wyglądasz – stwierdził, nie spuszczając z niej wzroku ani na chwilę. Nie, to nie była prawda. Jej obraz wciąż malował się całkiem wyraźnie w głowie Langleya. To nie tak, że o niej myślał, zupełnie nie. Nie rozsiadał się wieczorem na kanapie, zastanawiając, co u niej słychać. Nie stalkował jej profili w internecie, aby być może wyśledzić, z kim się aktualnie spotyka. Owszem, zaraz po rozstaniu robił te wszystkie niedozwolone rzeczy, ale teraz już całkowicie się od niej odciął i tylko przypadek mógł sprawić, że znowu się pojawi w jego życiu. Taki przypadek jak ten.
Ech, nie, ostatnio gram głównie w Seattle. Chyba się starzeję i powoli wyrastam z życia w koncertowym busie – dodał, tym razem całkiem szczerze. O ile jeszcze kilka lat temu rock’n’rollowe życie sprawiało mu dużo frajdy, tak ostatnio bardziej zaczął doceniać względną stabilizację. Daleko mu było do kompletnego zdziadzienia, ale czasy beztroskiego szaleństwa usprawiedliwionego koncertowaniem już odchodziły w niepamięć. – A ty dlaczego wybierasz makaron zamiast stać na straży praworządności, hmm? – zapytał z zainteresowaniem. Nie za bardzo wiedział, na jakim etapie znajduje się jej kariera, ale spodziewał się, że Zara radzi sobie z powodzeniem. Zawsze poważnie podchodziła do swoich obowiązków, więc trudno, żeby nie odniosła sukcesu w pracy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Aż tak się zmieniłam? - Mruknęła, patrząc na niego dużymi oczami i przygryzając lekko wargę. - Ty w sumie... chyba tylko znów zacząłeś zapuszczać włosy - pamięta, jak z nim była. Co jakiś czas wysyłała go do barbera, bo o ile lubiła jego niesforną duszę i charakter, który był kompletnie jej przeciwieństwem, chciała, by jako muzyk prezentował się lepiej niż podrzędny surfer z Miami. Trochę przycięte włosy, ogarnięta broda i wszyscy byli zadowoleni, bo aż tak nie wchodziła na to terytorium. A jeśli nawet, to miała kilka sprawdzonych sposobów, jak udobruchać Langleya, co by się na nią długo nie boczył. Niektóre z nich całkiem nieźle działały. Na samo wspomnienie aż zrobiło jej się cieplej, musiała jednak zachować kamienną twarz. Poker. To nie była dobra gra, bo uczucia mogły wszystko zepsuć, a przecież - to ich pierwsze spotkanie od dobrych kilkunastu miesięcy.
- Rodzina? - Zapytała nagle. - W sensie... masz kogoś, żona, dziecko? - Przez prawie trzy lata mogło zmienić się wszystko w jego życiu. - Wybacz bezpośredniość, ale pamiętam jak... no wiesz - jak się rozstawaliśmy, ale nie potrafiła tego przełknąć przez gardło - wtedy wybierałeś trasę ponad wszystko - czy aż tak zestarzał się, czy może chodziło jednak o kogoś, kto po prostu usidlił go, jak Zara nie potrafiła. Ukłucie zazdrości? Odrobinę. Bo gdyby tu był, może po prostu by im się udało. - Uh, ja, zgodziłam się na to, że przygotuję kolację. Pierwszy raz od - i znów urwała patrząc mu w oczy - od naszego rozstania - tak, podawała mu wszystko na tacy, każdą informację o tak intymnych rzeczach. Dla niego zawsze była otwartą księgą, potrafił z niej czytać w każdej sytuacji i dzięki temu nie musiała udawać, wysilać się, by coś ukryć. Tobias tak czy siak wiedział lub wystarczyło jego spojrzenie, by Zarze rozplątał się język. - Trochę głupia sytuacja - podrapała się po karku - nie wiem, czy dalej jestem w tym dobra, a nie chcę nikogo otruć - cicho chichot opuścił jej usta, a na policzki wpłynął lekki rumieniec. Nie przykryła piegów makijażem, pokazując, że jeszcze nie tak dawno zażywała słońca w pięknym miejscu, dalekim od mglistego Seattle.
I found myself blindsided
by a feeling that I've never known

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chapter one

- Uważaj. Nie podchodź do tej pani - usłyszała szept, dochodzący zza swoich pleców. Powoli odwróciła się za siebie żeby zmierzyć wzrokiem na oko trzydziestoparoletnią mamę dwu, a może nawet trzy letniego dziecka. Czy takie dzieci w ogóle rozumiały co się do nich mówi? Dawno z takimi nie miała do czynienia. Przez chwilę marszczyła czoło w zamyśleniu, dopóki kolejny niepochlebny pomruk nie podreptał w jej stronę. Wzruszyła ramionami i na powrót przechyliła ciało na wózek, który prowadziła, pustym wzrokiem wodząc po półkach, pełnych przekrzykujących się sloganami płatków śniadaniowych. Zgarnęła kilka z nich, jakby na przekór nowobogackiej matce, chcąc udowodnić, że to nie tak jak myśli.
W rzeczywistości gówno ją obchodziło, co o niej myślą. To właśnie dlatego założyła workowate, za duże dresowe spodnie, należące do któregoś z jej byłych. Zostawiali je po sobie w spadku. Czasem to były skarpetki, innym razem bokserki albo ulubiony kubek, ubrany w niezawoalowane słowa, którymi ją żegnali.
Oni przynajmniej mieli jaja żeby to zrobić, nie tak jak ona, uciekając z ołtarza, rzucając za sobą ostatnie słowa, które ktokolwiek chciałby usłyszeć.
Wciąż pielęgnowała wstyd, chowając go głęboko pod naciągniętym niemalże na oczy kapturem. No i ta kurtka. Przekleństwo tych czasów. Za duża, poprzecierana w kilku miejscach, ale tak cudownie ciepła, że nie miało znaczenia to jak wygląda.
Kilka spojrzeń zwróconych w jej stronę sugerowało, że doszukują się w przepastnych kieszeniach chociażby najmniejszych oznak bytu strzykawek. Przecież tak wyglądając, musiała je mieć! Kto by się spodziewał, że wcisnęła tam jedynie portfel?
Nienawidziła zakupów. Choć jeszcze kilka miesięcy temu ubóstwiała lawirować wśród wypełnionych bo brzegi kolorowymi elementami półek. Teraz wszystko ją irytowało, a najbardziej ona sama. Nawet nie zorientowała się, że na kogoś "nacierała", do momentu w którym jej wózek nie zderzył się z cudzym, wydając charakterystyczny trzask. Od razu jej niewielka, filigranowa postać została odepchnięta siłą odśrodkową do tyłu i upadła wprost na stertę pieczołowicie ustawionych proszków do pieczenia. Część z nich pękła, a biało-kremowy pył opadł na jej włosy i kurtkę, nie pozbawiając reszty klientów złudzeń, że na bank była na haju.
- Ja prze... - głos jej zamarł, pod napływem narastającej paniki. Od czasu odstawienia swojego popisowego numeru w kościele, unikała jak ognia rodzinnych spotkań, telefonów i pilnowała jak tylko się dało żeby zniknąć z radaru. Rozprysnęła się, zamieniła w ciecz, gaz, powietrze, wodę. Po prostu jej nie było. Nie istniała. A teraz cały misterny plan legł w gruzach, bo wpadła na swojego brata. Nie. Cofnij. Niemalże staranowała go swoim wózkiem. Istniał jednak maleńki cień szansy, że spod przydużego odzienia i warstwy proszku do pieczenia, najzwyczajniej w świecie jej nie pozna!
-Boże... Jeśli istniejesz, proszę, proszę, proszę, zrób to dla mnie i niech sobie pójdzie - wymruczała do siebie pod nosem, tym samym umacniając swój niegasnący wizerunek osiedlowej wariatki albo ćpunki. Zdania były podzielone.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#5

Nie wiem czy stanowi to jakiekolwiek pocieszenie, ale Linden nie była jedyną przedstawicielką gromady potomstwa Państwa Krzyzanowskich, chcąc-nie chcąc przyzwyczajoną do zwracania na siebie (niekoniecznie upragnionej) uwagi. Drugim Krzyzanowskim znajdującym się w tym samym położeniu był bowiem Bluejay, choć ze zgoła odmiennych przyczyn. On akurat ściągał na siebie atencję innych zakupowiczów - w tym, owszem, owszem, wszystkich nowobogackich matek obecnych w markecie i wyciągających swe łabędzie szyje w próbie dostrzeżenia, czy na palcu mężczyzny znajduje się przypadkiem jakaś obrączka lub ślad po niej - nie tyle stylem na heroinistę czy faktem, że znany był w okolicy z dość spektakularnej dezercji sprzed ołtarza, co strojem kompletnie niedopasowanym do pogody, a zachowaniem niedobranym do otoczenia. W obsianym etnicznymi wzorami poncho z wełny alpaki, w japonkach i ze śpiewem na ustach, a kroplami oceanicznej wody wciąż ściekającymi na kark z wilgotnych włosów, sprawiał wrażenie, jakby sam urwał się z oddziału zamkniętego.
Przystojny, to fakt - szepnęła przyglądająca się mu Karen, czy inna Rachel, do równie pospolitej przyjaciółki, w towarzystwie której szukała właśnie składników na nadzienie do indyka - ale chyba nienormalny.
Jakiekolwiek były przyczyny, nie zmieniało to prostej zależności: na Bluejay'a i Linden gapił się cały sklep. A w chwili, w której brunetka postanowiła zaparkować sklepowy wózek na bracie, zaczęło gapić się i zaplecze - to znaczy dwie młode ekspedientki zaalarmowane niecodziennym rumorem, z ciekawością wychylone teraz zza załomu ściany.
Bluejay, wyprowadzając własny wózek zza regału z makaronami, zdążył wydać z siebie tylko urywane, pytające:
- Hm?!
Mogąc pochwalić się nieco postawniejszą sylwetką niż siostra, pod wpływem impetu uderzenia Blue nie stracił balansu całkowicie - zachybotał się jednak lekko, w przypływie surferskiego refleksu blokując koło wózka stopą i powstrzymując go przed wpakowaniem się w skrzętnie ustawioną dekorację - choinkę ze słoików pełnych kandyzowanych wiśni w zielonych i czerwonych barwach.
Sprawczynię zamieszania rozpoznał natychmiast - tak, niestety nawet pomimo jej kamuflażu. Przesunął wózki na bok i pochylił się nad dziewczyną, opierając dłonie o ugięte lekko kolana.
- Deni... - wypowiedział zdrobnienie siostrzanego imienia (fanaberii matki, która to w trzeciej ciąży przerzuciła się z obsesyjnej lektury Mojego Podręcznego Atlasu Ptaków na wertowanie Mojej Małej Encyklopedii Drzew) łagodnie, wyciągając do siostry dłoń - No, chodź... - zachęcił ją, choć przypuszczał, że przyjmie pomoc niechętnie. To ona zawsze była tą od pomagania. Nie on.
- Powinienem wysłać matce zdjęcie z dopiskiem, że to kokaina - strzepnął z ramienia siostry warstewkę pyłu o śnieżnym kolorze, a potem z pewną dozą ostrożności ujął między dwa palce jeden z grubszych kosmyków jej ciemnych włosów i dmuchnął weń, roztaczając dokoła Linden chmurę białej mgły - Założę się o sto dolców, że by uwierzyła, diablico ty.
Och, to był właśnie cały Blue - niepoważny w chwilach wymagających powagi, zasępiony podczas gdy reszta świata zwijała się ze śmiechu. Jakże logiczny w swoim niedopasowaniu do rzeczywistości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciche szepty zza półek, wezbrały na sile. Ba, pani, która jeszcze chwilę temu przestrzegała swoje dziecko, zawzięcie teraz dzieliła się swoją analizą psychologiczną z ekspedientką, która właśnie wróciła z przerwy. Zupełnie... Zupełnie jak po jej ucieczce ze ślubu, który w newralgicznym momencie został przerwany z jej winy. Choć nie było jej wśród rumoru słów, padających z ust niemalże każdego, zszokowanego widza tego niechlubnego przedstawienia, wieści szybko do niej dotarły.
Smartfony. Przekleństwo tych czasów, zalewające swoją zarazą życia setek ludzi. Krótkie filmy, które miały upamiętnić jeden z najważniejszych dni w jej życiu, szybko wezbrały na popularności, zyskując coraz więcej kciuków w górę z każdym mijającym dniem. Chcąc nie chcąc i do niej dotarła scena finałowa czarnej komedii, w której zadebiutowała swoją kiepską, niskobudżetową rolą.
Zrobiło jej się niedobrze. Znowu. Już nawet nie wiedziała czy to dlatego, że trafiła na starszego brata, który wyglądał jak wyjęty prosto z niewielkiego sklepiku z pamiątkami, ukrytego gdzieś w głębi Wenezueli, czy po prostu przez żywe konwersacje, w których oboje grali pierwsze skrzypce. Pokręciła głową niczym małe dziecko, odmawiające zjedzenia warzyw przed deserem. Nie chciała niczyjej pomocy. Nie ona!
- Nie-e - mruknęła, ponownie energicznie kręcąc głową na boki. Ręce zaś skrzyżowała na piersiach, a usta wydęła w grymasie naburmuszenia. No mówiłam... Ta kobieta jest niepoczytalna!
- Co?! - oczy jej się rozszerzyły natychmiast na wzmiankę o zdjęciu, a ciało poderwało do góry. - Nawet nie próbuj! - zagroziła, celując w niego palcem wskazującym, zupełnie jak w dzieciństwie kiedy równie dobrze szło mu korzystanie z dziecinnej naiwności młodszej siostry.
- Czy... Czy możemy stąd już pójść? - zapytała żałośnie, kiedy emocje nieco opadły, a dotarło do niej jak wiele par oczu wciąż uważnie śledzi ich konwersację. Nawet się nie kryli! - Przynajmniej stąd - wskazała kątem głowy wymownie na alejkę, usłaną kokainową ścieżką z proszku do pieczenia. Im dłużej tu stali, tym więcej ludzi zatrzymywało się wokół nich. Poza tym... Wcale nie uśmiechało jej się płacić za te wszystkie zniszczone proszki. Zresztą w razie czego obmyśliła już plan. Oskarży ich o nieprzestrzeganie przepisów BHP czy coś w tym stylu. Mogła stracić nawet życie...
- Muszę zrobić zapasy. Zakupy - poprawiła się, chociaż akurat zapasy w tym przypadku trafiały w sedno. Starała się jak najrzadziej opuszczać mieszkanie. Naciągnęła kaptur głębiej na głowę, bo wtedy jakoś tak łatwiej było jej uciec przed światem. Przynajmniej wzrokiem. - A Ty co tu robisz? Śledzisz mnie? - łypnęła na niego oskarżycielsko, bo chociaż byli niemalże sąsiadami, dziś to był jej dzień na zakupy. Ustaliła go sobie w głowie już dawno temu i nie przewidziała żadnych rodzinnych schadzek w alejce z wypiekami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Luzuj, mała, przecież żartowałem! - żachnął się momentalnie z typowym dla siebie animuszem faceta, który jakoś tak nawykowo nie traktuje życia zbyt poważnie - Nawet chyba nie mam przy sobie telefonu... - dodał z rozbrajającą szczerością na dowód prawdziwości poprzednich słów. W sumie to nie był pewien - korzystał niby z instagrama i messengera, przez maila kontaktował się z pracodawcą i dawnymi sportowymi sponsorami, a ostatnimi czasy nawet ściągnął tindera, choć cała jego aktywność na tej aplikacji sprowadzała się do wodzenia palcem w lewo i w prawo w mało romantycznych okolicznościach przyrody, na przykład gdy siedział sobie rano na porcelanowym tronie toalety w swoim domu w Portage Bay (można się śmiać, ale po trzech latach spędzonych niegdyś w chacie na plaży na wyspie Lombok, w której dzień w dzień, za przeproszeniem, witała go w łazience ziejąca pustką dziura w ziemi, był to luksus wprost nieopisany), ale smartfonowy wynalazek miał w nosie. I zazwyczaj nie był pewien, czy akurat ma go przy sobie, dopóki urządzenie nie rozdzwaniało się w tylne kieszeni jego spodni, jednym z pięciu załomów wewnętrznych kieszonek kurtki albo innym przypadkowym miejscu, na przykład w bucie.
A dziś? Dziś nawet nie pamiętał, czy ma przy sobie komórkę.... Czy może zostawił ją w samochodzie?
Albo w domu?
Albo na plaży?
Pewnie powinien lepiej pilnować urządzenia - miał przecież nie tylko pomyloną matkę w żałobie, ale i równie pokręconą młodszą siostrę, która okresowo stanowiła zagrożenie dla wszystkiego, co stanęło jej tylko na drodze (łącznie z samą sobą), wypadało więc pozostawać na posterunku...
- Dobra, dobra, już - machnął ręką, rozwiewając tym samym ostatnią chmurę opadającego piekarskiego pyłu i odciągnął siostrę w bok, tym samym wreszcie uwalniając spod ostrzału oceniających spojrzeń.
- Tak, kurde, bo naprawdę nie mam nic lepszego do roboty... - odparł w reakcji na ten niedorzeczny zarzut, ale nie z irytacją czy złością, a raczej z niedowierzaniem. Ona tak na poważnie? - No weź, Deni, serio? - [/b] cmoknął krótko w wyrazie czułej dezaprobaty - Przyjechałem po prostu po wegańskie masło i sześciopak piwa imbirowego, okay? - I jeszcze parę rzeczy: płyn do płukania ust, herbatniki z bezmleczną czekoladą, bochen chleba, paczkę prezerwatyw, dwa świeże grapefruity, karton mleka owsianego, puszkę kukurydzy... - Może ci pomogę z tymi zapasami, co? Szybciej pójdzie i będziesz mogła wracać do tej swojej samotni.
Nie musiał oglądać upokarzających cudów, które obiegły lokalne media społecznościowe w zawrotnym tempie, a których główną bohaterką była właśnie Linden, by dobrze wiedzieć, że Deni faktycznie miała w sąsiedztwie powód do zabawy w pustelnika.
- Czego potrzebujesz? Lodów karmelowych? - Pamiętał, że to zawsze były jej ulubione - Papieru toaletowego i wacików? Nachosów i salsy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmierzyła go jeszcze czujnym spojrzeniem, badając każdy cal jego twarzy w poszukiwaniu choćby cienia szansy na to, że jednak miał jakiś ukryty plan. Ale to był Bluejay. Ostatnia osoba, którą mogła posądzać o intrygi , zwłaszcza w stosunku do niej. Niemniej ich rodzina nie należała do tych, które oglądało się na reklamach płatków śniadaniowych w przerwie przy oglądaniu filmów na youtubie, na których inni mieli gorzej. Każde z nich miało swoją przywarę. Mama zawsze powtarzała jej, że to właśnie te nietypowe cechy, wyróżniają każde z nich z tłumu. Lata później dopiero, Linden odkryła, że to co uczono ją uważać za piękne, większość osób leczyła.
Wciąż nieufnie łypiąc na brata zza kaptura, pozwoliła się przeciągnąć na bok, tym samym odczuwając niewypowiedzianą ulgę. Wśród wysokich regałów czuła się wreszcie bezpiecznie. Nie musiała na nowo rozgrywać sceny pokroju ucieczki z własnego ślubu i słuchać złośliwych szeptów, które wwiercały się do jej podświadomości, wieczorami swoją natarczywością przyprawiając ją o modlitwy żeby ten gość na górze przestał wreszcie z niej żartować i zesłał na nią sen.
Ostatnio zresztą doznała wyjątkowego zwątpienia w wiarę. No bo kto byłby tak nieludzko okrutny żeby tak sobie z jej życia żartować? Ach, właśnie sobie odpowiedziała. Nie człowiek.
Westchnęła ciężko, zabierając się za otrzepywanie z proszku. Ale im więcej trzepała, tym większe obłoki białego pyłu tworzyły się wokół niej, opadając z powrotem na ubranie. To nie miało zupełnego sensu, ale lepsze było to od spojrzenia w oczy Blue i przejścia do konkluzji.
- Kto wie, może mama Cię na mnie nasłała? - odpowiedziała, przybierając dziecinny ton głosu, chociaż wiedziała od samego początku, ze te insynuacje są równie bezpodstawne co oskarżenie go o pożarcie całego zapasu mortadeli z lodówki. Gdzieś jednak w głębi głowy wciąż odzywał się ten absurdalny, cienki głosik, który przypominał jej o stu dziewięciu nieodebranych połączeniach od pani matki. Wkrótce mogła spodziewać się niechybnego nalotu. Stąd też, jeszcze dziś rano, rozważała krótkie wakacje w motelu przy drodze wjazdowej do Seattle. Chociaż... Czy to już nie była przesada?
- No dobra, zróbmy tak. A to piwo imbirowe... Weźmiemy mi też. I butelkę wódki. Albo dwie. I kratę wina Dasz radę mi z tym pomóc, Blue? - jak dobrze, że wciąż miała ten kaptur na głowie, bo po wyznaniu pierwszej części asortymentu z listy zakupów, wcale nie chciała mu patrzeć w oczy. Za dobrze pamiętała wszystkie te razy, kiedy to ona opiekowała się rodzeństwem, a w tym momencie to jej spojrzenie wołało desperacko o pomoc. - Lody karmelowe! - pisnęła radośnie, a bluza zsunęła się w tym przypływie euforii z jej głowy. Jeśli coś było równie uzależniające jak dragi dla Sycamore, to właśnie te lody były tym substytutem dla Deni. Mogła je jeść tonami. A zwłaszcza gdy były to Ben&Jerrys' Caramel Chew Chew. Do znudzenia potrafiła powtarzać tą samą kwestię "Ben and Jerry, are they more than ice cream buddies?", gapiąc się w szklany ekran telewizora i wpychając kolejną porcję lodów do buzi.
- W sumie to wszystkiego. I jakieś dania błyskawiczne. Płatki śniadaniowe. Trochę jogurtów. Zgrzewkę coli, o i papier toaletowy chyba mi się skończył... - tak, chyba tak. Ostatnio podcierała się wacikami i to chyba dlatego wybrała się po nie do sklepu. Sięgnęła do półki, która zamiast napisu "łatwe i szybkie do zrobienia", równie dobrze mogła mieć napisane "śmieciowe żarcie" i zgarnęła do koszyka niemalże całą jej zawartość. Nie pamiętała kiedy ostatni raz się tak odżywiała, ani czy kiedykolwiek. Najgorsze jednak było to, że nie pamiętała też, kiedy to się zaczęło, bo miała wrażenie, że trwało to całą wieczność.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Tak, bo obydwoje wiemy, że ja to naprawdę jestem tym, który zawsze słucha matki... - zironizował , aczkolwiek w tonie jego głosu nadal brzmiała raczej czułość, nie zaś jad złośliwości. - I bez słowa obiekcji wypełniłbym ten rozkaz Królowej Matki. Deni, błagam cię... - żachnął się, posyłając brunetce takie spojrzenie, jakim chyba tylko starsi bracia są w stanie obdarzać młodsze siostry. Zwłaszcza młodsze siostry w wyraźnej kropce i życiowym kryzysie, wygadujące jakieś głupoty i jednocześnie otrzepujące się z chmury wodorowęglanu sodu. Co za absurd!
- I to są twoje produkty pierwszej potrzeby? - zapytał tak z troską, jak i pewnym rozbawieniem. Nie rozumiał postępowania siostry (czy raczej sióstr - każda z nich stanowiła dlań bowiem zupełnie inny rodzaj enigmy, nierozwiązywalną zagadkę, gordyjski supeł emocji i myśli tak złożonych, że chyba przerastających kompletnie jego zdolności dedukcji i indukcji, niemożliwy do rozwiązania, a nawet do rozcięcia), ale mógł sobie wyobrazić beznadziejność położenia, w jakim się znalazła. Na własne życzenie, czy też nie - nieważne! Blue kręcił się po świecie zbyt długo, by nie wiedzieć, że każdy popełnia błędy i, niestety, w dorosłym życiu niosą one za sobą często konsekwencje, których się kompletnie nie przewidywało w momencie samego działania.
Takie, jak na przykład bycie lokalną atrakcją i bohaterką wielkiego skandalu, która nawet w lokalnym markecie musi się ukrywać pod materiałem gigantycznej bluzy nadającej jej wygląd narkomanki, nastoletniej anorektyczki z filmów na Netfliksie i pacjentki z terminalnym stadium raka jednocześnie. W dodatku obsypanej produktem przypominającym biały pył kokainy i chcącej najwyraźniej ekspresowo doprowadzić się do zatrucia alkoholowego.
Na liście zakupów wyrecytowanej przez Linden słynne Caramel Chew Chew - bomba pustych kalorii, zapowiedź zaawansowanej cukrzycy przed czterdziestą - zmartwiły go chyba najmniej. Wiedział, że Deni zawsze miała do nich słabość - już w dzieciństwie, gdy Ben & Jerry's dopiero stawali się popularni wśród dzieciaków na podwórkach Seattle - choćby jedna łyżeczka tego przysmaku robiła z nią to, co narkotyki z Sycamore, kocimiętka z kocurami, a ocean z nim samym. Wprowadzała ją w szalej, amok i euforię - i to chyba nie miało się zmienić.
Ale te dania błyskawiczne? Cola i papier toaletowy? Oj - Bluejay zmarszczył brwi zaglądając do wnętrza koszyka - będzie potrzebowała go całe mnóstwo, jeśli naprawdę ma zamiar zajadać Ekspresową Chińszczyznę w Pięciu Smakach, Super Ostrą! jogurtem brzoskwiniowym, a kombinację tę popijać colą i winem jednocześnie. Czy to był jakiś nowy rodzaj samo-umartwiania się? Pokuty za grzech ucieczki przed mariażem? Samobójstwo przez sraczkę?
- Dobra... Rozumiem... - zaczął trochę niepewnie, taksując zawartość koszyka sceptycznym spojrzeniem. Zagęszczacze, tartrazyna, siarczany, sacharyna, stary dobry azotan i cała litania najróżniejszych E, substancji powstałych nie w naturze, a w laboratorium. - I pewnie, chętnie ci pomogę - bez przekonania zgarnął z półki paczkę płatków zbożowych - tych, o których wiedział, że mają względnie przyzwoity skład, a nawet zawierają prawdziwe orzechy i rodzynki, nie zaś jakieś chemiczne zastępniki rodem z mokrego snu szalonego naukowca z horroru - Ale, Deni... Może dałabyś się zaprosić na obiad, co? Ugotuję ci coś - prawdziwy ryż, na przykład, z prawdziwymi warzywami i gęstym, aromatycznym bulionem, prawdziwe białko roślinne i imbir wzmacniający osłabiony ewidentnym stanem depresji oraz chemią, którą Linden wyraźnie chętnie w siebie pakowała, system immunologiczny... - I obiecuję, że nie powiem o tym matce. A zapewniam cię, że mój dom jest ostatnim miejscem, w którym będzie cię szukać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spojrzała na niego żałośnie, tym samym spojrzeniem, którym obdarzyła go dwadzieścia cztery lata temu, kiedy wróciła ze szkoły z potłuczonym kolanem i wybitym zębem, żaląc się nie na to jak mizernie wygląda, ale że przegrała w szkolnych zawodach. Tylko nie mów mamie, brzmiała jej prośba, bo gdzieś już w najmłodszych latach swojego życia, Deni wbiła sobie do głowy, że chce zostać rodzinną super-bohaterką. Te zaś, jak twierdził szklany ekran, nigdy nie przegrywały.
Nie mogła więc pogodzić się z myślą, że znów jest tą samą, żałosną przegraną i to na własne życzenie. Z tą różnicą, że teraz lat miała ponad trzydzieści, a nie siedem, ale była równie mocno zagubiona co wtedy. Chociaż od tamtego fatalnego dnia unikała rodziny i znajomych jak ognia, powoli zaczynało do niej docierać, że nadszedł jej czas, w którym potrzebowała starszego brata żeby znowu pomógł jej się posklejać tak jak za dawnych czasów.
- Na mały paluszek? - zapytała retorycznie, wykrzywiając usta w podkówkę, ale w jej oczy wkradł się dawny blask. Wierzyła mu na słowo. Cały ten galimatias, w który się wpakowała i wiedzione życie pod znakiem pustelnika, sprawiło, że nie myślała jasno.
- No - odparła krótko, wzruszywszy ramionami, jakby codzienna dieta złożona ze śmieciowego żarcia była czymś zupełnie normalnym. Jej organizm systematycznie truty od dłuższego czasu zupkami chińskimi, czipsami, pizzą na wynos i pudełkowym żarciem, zalewanym toną coca-coli na przemian z winem, przyzwyczaił się do takiego ekstremum. Prawdopodobnie jeszcze tego nie czuła, ale jej całe ciało żyło w pełni gotowości, gotowe w każdej chwili zdetonować cukrowo-tłuszczową bombę, którą w sobie nosiła. Sposoby były dowolne. Może los się obejdzie z nią umiarkowanie łagodnie i pewnego dnia usadzi na kilka godzin, na porcelanowym tronie, a może jej serce albo żyły nie wytrzymają i do tego pewnego dnia po prostu nie dojdzie, bo od kilku wstecz będzie leżała sztywna.
Być może Blue nie był tak daleki od prawdy jak mu się wydawało, a Deni podświadomie w ten sposób się karała za to co zrobiła. Doprowadzała żyły na skraj ich wytrzymałości, bo nie mogła wybaczyć sobie tego, że skrzywdziła kogoś tak mocno. Kogoś kto kochał ją całym sobą, akceptował jej wszelakie dziwactwa, a ona w najważniejszym momencie życia, po prostu stwierdziła, że to wszystko było jedynie wielki misterium, zbudowanym na złudzeniach i uciekła. Wyparowała, zapadła się pod ziemię, a dotychczasową zbilansowaną dietę, zamieniła na śmierć w kolorowych opakowaniach. Okej. Może trochę to już było przesadzone, niemniej tony walających się śmieci, mogły w pewnym momencie obrócić się na jej niekorzyść, a filmik ze ślubu zostałby wtedy zastąpiony "top najbardziej przypałowych śmierci na świecie".
- U-ugotujesz mi? - spojrzała na niego wielkimi oczyma, jakby pierwszy raz w życiu słyszała o domowym jedzeniu. Nie. Jakby właśnie starszy brat objawił jej cud w postaci prawdziwego posiłku, którego ślad już prawie wyparował z jej pamięci. - No dobra - zgodziła się bez wahania, bo ta mała, schowana w głębi niej cząstka prawdziwej Linden miała już naprawdę dość za dużych dresów, śmieci walających się po kątach i jedzenia w proszku, które choć każde miało chwytliwą nazwę i wiele obiecywało, w rzeczywistości w smaku nie różniło się zupełnie niczym. Gotowa nawet była pójść na żywioł i zaryzykować ewentualną pułapkę w postaci zwabienia jej w "bezpieczne miejsce" i przechwycenia przez królową matkę. Choć to mało prawdopodobny był scenariusz i powoli już do niej docierało, że wreszcie może się czuć bezpiecznie nie tylko w otoczeniu własnych czterech ścian (bo 7-eleven zostało już na zawsze spalone).
- Blue... Przepraszam, że się nie odzywałam - wydusiła z siebie wreszcie, a jej oczy wypełniły się lśniącymi łzami. Mieszanina euforii, przerażenia i frustracji wreszcie dała o sobie znać, a jej ciało dało za wygraną. Koniec walki. Koniec zapierania się jak koń pod górę. Czas spasować chociaż na chwilę. - Ja... Ja chyba nie radzę sobie z tym najlepiej - wyznała z powagą, jakby do tej pory z gracją szachisty udawało jej się przemyśleć każdy ruch i nie dać po sobie tego znać. Tylko zawartość koszyka zdążyła już bezgłośnie wyśpiewać wszystko.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Na mały paluszek - potwierdził bez zastanowienia, unosząc przy tym prawą rękę, składając dłoń w luźną pięść i znacząco wystawiając mały palec, ugięty śmiesznie w symbolicznym geście.
Ani chyba już lekko tłustawe, a na pewno przynajmniej trochę skołtunione kosmyki włosów opadających na drobną twarz Linden, ani też cień rzucany przez kaptur bluzy, naciągnięty przez nią na głowę jak przyłbica zbroi, nie przysłoniły tego może krótkiego, ale tak wymownego blasku, jaki zapłonął na sekundę w jej tęczówkach.
Wiara.
Nie dorosła, ostrożna, nacechowana być może pewną podejrzliwością wyrobioną w następstwie kilku rutynowych rozczarowań (a wśród nich na przykład złamane serce, stracona praca, złamana kończyna, naciągnięty mięsień, nieotrzymany awans, uschnięta przyjaźń, nieotrzymane stypendium, kryzys ekonomiczny i wszystkie wiadomości odczytane, lecz pozostawione przez odbiorcę bez odpowiedzi), jakich każdy dorosły człowiek, czy tego chce, czy nie, najpewniej doświadczy w swoim życiu... A dziecięca, przesycona ufną naiwnością.
Taka wiara, z jaką się patrzy na starszego brata - jakkolwiek by ten starszy brat w przeszłości nie nawalił, jakkolwiek by nas nie zawiódł i nie pozostawił samym sobie, choć tak bardzo potrzebowaliśmy wsparcia i zrozumienia... - gdy nam nagle oferuje bezwarunkową akceptację i wsparcie.
Tak, nawet jeśli robi to między półkami cholernego 7-Eleven.
Linden nie musiała mówić wiele więcej - mogli nie widzieć się przez siedemnaście lat (no, przynajmniej nie fizycznie, z okazjonalnymi sesjami na Skypie, które zwykle i tak kończyły się szybko i nagle, zazwyczaj zawieszeniem ekranu albo niemożliwym do zniesienia śnieżeniem wizji), ale chyba nie było takiego okresu czasu, który sprawiłby, by Blue zapomniał co oznacza ten wyraz.
Szkliste oczy. Kąciki ust drgające niebezpiecznie w przegrywanej na jego oczach walce z grawitacją ściągającą je do dołu. Potworny, bezmierny smutek i bezsilność, i może jeszcze odrobina wstydu, bo przecież to nie wypada... nie radzić sobie.
Na całe szczęście Bluejay Krzyzanowski to, co "wypada", miał w dupie.
Zamiast więc kazać się Linden wziąć w garść albo opanować, po prostu objął ją teraz ciasno i przycisnął do piersi okrytej materiałem śmiesznego ponczo.
- No już, już. W porządku. Wszystko jest w porządku - wymamrotał w to miejsce, w którym brzeg kaptura nachodził na czoło brunetki. Być może kłamał w tym zapewnieniu, ale robił to wyłącznie w dobrej wierze; nie zaś jak ich matka, kłamstw i manipulacji używająca często dla własnych interesów.
- Zrobię ci sałatkę z fasolką i kokosem, ryż z warzywami i cytrynowy filet z tofu, co? - wyrecytował skład pierwszego dania obiadowego, jakie przyszło mu do głowy. Witaminy, minerały, zdrowy tłuszcz i roślinne białko - tak dla odmiany i zrównoważenia całego kalejdoskopu utwardzaczy i syropów.
- No, chodź. Pogadamy przy jedzeniu. - łagodnie pchnął teraz siostrę w stronę kasy, na zaś wyciągając z kieszeni kartę kredytową i kluczyki. Nie dbał o reakcję otoczenia, ale ta świątynka konsumpcji wypełniona szeptami gapiów ("Widziałaś, Stacy? Ale drama!"; "Ty, patrz, kłócą się, czy co?"; "Ej, zaraz... A czy to nie jest przypadkiem ta... Kry... Kzy... No ta, wiesz! A ten facet?! To jakiś nowy?!") zaczynała go już męczyć i przytłaczać. [/i] Kierował siostrę do kas, zgarniając jeszcze z półek parę składników potrzebnych do swojego kulinarnego popisu, a w ostatniej chwili zatrzymał się też przy regale ze słodyczami, wyciągając dłoń w stronę środkowej półki. Zaplótł palce naokoło pokaźnej bombonierki wypełnionej selekcją wegańskich trufli z trzech rodzajów czekolady i w mgnieniu oka wrzucił przedmiot do sklepowego koszyka.
Tak, teraz mieli już chyba wszystko, czego na taką okazję potrzeba.

/zt!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 1.
Nie chciał tego dnia wychodzić z domu, najzwyczajniej w świecie zmęczony po całym dniu spędzonym na papierkach, spotkaniach i wszystkim tym, co na co dzień spędzało mu sen z powiem. Zbliżający się wielkimi krokami weekend pachniał niczym wybawienie i nawet fakt, ze był dopiero czwartek nie potrafił w żaden sposób przekonać Clinta do tego, żeby odłożyć kieliszek w jego dłoni i poczekać z większą ilością alkoholi do jutra. Jak to mówią, czwartek to taki mały piątek, a jutrzejsze spotkania zawsze mógł przerzucić na swoją córkę. Dlatego tez popijał sobie wino i czytał książkę, co uważał za naprawdę idealne połączenie na długie i zimne wieczory, niemalże tak długie jak reklama pewnego sklepu z biżuteria. Niemniej, pomału tracił poczucie czasu kiedy tak oddawał się tym dwóm naprawdę wciągającym czynnościom i nie spodziewał się, ze jego popijanie wina skończy się tym, ze butelka stojąca na stoliku w przeciągu kilku godzin opróżni się niemalże sama! Nie był typem osoby, która miała w domu pełen barek, raczej na bieżąco w zależności od zapotrzebowania kupował alkohol, tak wiec chcąc nie chcąc, jeżeli ten wieczór miał trwać, musiał udać się do sklepu i uzupełnić źródełko. I jak pomyślał, tak tez zrobił. Ubrał się dosyć schludnie i udając przed całym swiatem, a najbardziej przed samym sobą, ze nie miał zamiaru być dziś ani trochę pijany udał się do najbliższego sklepu monopolowego, prosząc tam miłą panią o jakieś naprawdę smaczne winko, posyłając jej przy tym uśmiech niczym gwiazdy Hollywood. Szczęśliwy ze swojego zakupu zaczął kierować się z powrotem do siebie, kiedy to zderzył się z czymś... a może kimś? Nie wiedział, w końcu był wieczór i było dość ciemno, szczególnie w przesmyku obok sklepu. Nieczęsto wybierał się na takie wypady po alkohol czy inne zakupy, więc średnio mógł też polegać na swojej pamięci co do tej trasy... Asekuracyjnie przeprosił zatem, lekko obawiając się, ze mówi do słupa, ale jeżeli rzeczywiście tak było, to miał się tego wstydzić później. - Serdecznie przepraszam za to - silił się na brzmienie tak miło jak to tylko było możliwe, nie wiedząc jeszcze, że wcale nie mówił tego do zupełnie obcej osoby.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 21.
Choroba. Rozwód. Wyjazd Palomy. Śpiączka syna.
Tak wiele się wydarzyło w przeciągu minionego roku, iż Clive Thornton nadzwyczajnie w świecie nie był w stanie sobie z tym poradzić; coraz częściej zaglądał do kieliszka, co jednocześnie czyniło z tego przeróżne zdarzenia. Wielokrotnie budził się w miejscach, które nigdy (na trzeźwo!) by nie odwiedził. Tanie hotele, motele - obskurne bary, kluby - a czasem nawet łóżka kobiet, których nie zapamiętał nie tylko imienia - a także twarzy. Ledwo „ciągnął koniec z końcem” - lecz te przysłowie nie dotyczyło pieniędzy, a stanu emocjonalnego mężczyzny. Obwiniał się o absolutnie wszystkie „przeciwności losu” które spotkał na swej drodze. Czy widział sens na zwalczanie swojego (upiornego!) uzależnienia? Niekoniecznie - wydawać się mogło, że zupełnie przepadł - ponieważ prócz trunków alkoholowych, do jego „codziennej diety” dołączyły przeróżne tabletki, na uspokojenie, na ból, na lepsze samopoczucie - było i tak wiele, że były lekarz nie wyobrażał sobie nawet godziny funkcjonowania bez nich. Jednakże bardziej szczerym posunięciem byłoby nazwanie zachowania blondyna w sposób wmawiania sobie niezgodności; albowiem nie znajdowała się nawet najmniejsza możliwość, aby przyznał, że potrzebuję pomocy, bo przecież umiem na tym zapanować, radzę sobie, kilka tabletek to wcale nie uzależnienie, mogę przestać w każdej chwili. Typowe wymówki, które zna praktycznie każdy, kto choć raz w życiu miał styczność z osobą popadającą w nałóg.
Dzisiaj było podobnie (a może wręcz identycznie?) - otwierając jedno oko, automatycznie odczuwając przeogromny ból głowy (prawdopodobnie po poprzedniej upojnej nocy) rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując mniej więcej przypomnieć wczorajsze wydarzenia, nagle dostrzegł drobną, nagą sylwetkę obok siebie. Spała. (na całe szczęście!) Z ledwością uniósł się z łoża w szybkim tempie narzucając na siebie, spocone, śmierdzące alkoholem oraz dymem papierosowym ubrania - następnie wyszedł z pomieszczenia, a gdy znalazł się na zewnątrz udało mi się pojąć swoje położenie. Okej, tym razem nie jest tak źle - dane zdanie przemknęły mężczyźnie przez głowę gdy pewnym krokiem wchodził do sklepu monopolowego (bo gdzieżby indziej miałby się teraz znaleźć, huh?) Wtedy nagle poczuł silne uderzenie w lewe ramię - co sprawiło od razu wykrzywienie na twarzy blondyna. - Uważaj kurwa jak chodzisz. - rzucił przez zaciśnięte zęby, nawet nie siląc się by spojrzeć na swojego „oprawcę.” Cóż, po pierwsze nie sądził, że o tej porze (choć tak naprawdę nawet nie wiedział, która jest godzina) spotka kogoś znajomego - po drugie ostatnio (czyli od trzech miesięcy) nie za specjalnie miał ochotę na jakiekolwiek pogawędki. Dlatego wyminął mężczyznę - znikając z zasięgu jego wzroku pomiędzy uliczkami - aby odnaleźć swój ukochany „napój bogów” - czyt. ciemną whisky.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”