WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stwierdzenie, że Danielle ratowała życie Averilowi było użyte zdecydowanie na wyrost. Co najwyżej go doglądała, bo całą brudną robotę odwalali lekarze. Albo raczej inaczej - istotną pracą zajmowali się medycy, a ona co najwyżej właśnie tą brudną. Nic spektakularnego, ani poetyckiego czy bajkowego. Nie w mniemaniu blondynki, która miała zupełnie inne podejście do tej znajomości. W końcu też nigdy nie wiedziała, co siedziało w głowie Spencera. Nie próbowała też się tego dowiedzieć, bo wolała go zwyczajnie unikać. Tak było dla niej bezpieczniej.
-Jak sobie życzysz - to było w kwestii panowania. Nie chciała nikogo urazić, ani wywoływać jakiejś sztuczności. Po prostu nie widzieli się przez parę dobrych lat, a ona chciała być profesjonalna. Może nieco dodatkowo zarysować granice, ale jak widać niezbyt to się sprawdziło. Odnośnie robienia tego co miała, nie komentowała już nic, założyła tylko odpowiednie rękawiczki i starając się być naprawdę delikatną zdjęła opatrunek. Rana wyglądała normalnie, jak po zabiegu. Przeczyściła ją jednak standardowo i w tym momencie wszedł też do środka lekarz, który najpierw ocenił swoją pracę, a zaraz po tym wprowadził Averila w szczegóły odnośnie obrazeń jakie poniósł, planowanego leczenia, czasu pobytu w szpitalu i tym podobne. Ile Spencer zrozumiał, ciężko ocenić. Okaże się w ciągu najbliższych godzin. Lekarz wyszedł, a Hudson zajęła się zakrywaniem rany. -Powiadomić kogoś o tym, że tu jesteś? Pewnie dzwonili do twojego kontaktu, ale może... Chcesz, żeby ktoś jeszcze wiedział - zapytała, zerkając na twarz mężczyzny. Był jaki był, ale pewnie miło byłoby mu zobaczyć jakąś przyjazną twarz. Może ktoś przyniósłby jakąś książkę, zamienił parę słów... To zawsze coś ciekawszego od konwersacji z personelem czy oglądania ścian lub setnej powtórki serialu w szpitalnym telewizorze...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dorosłość. Nowy etap w życiu, który czeka na każdego z nas. Czasami przychodzi później, czasami wcześniej, uderza w nas niespodziewanie. Wyciąga do nas ręce, zaciska palce na ramionach i wyrywa nas z dziecięcego świata. Uświadamiamy sobie wtedy, że teraz my jesteśmy tymi na których kilka lat temu patrzyliśmy z ciekawością, ucząc się od nich i starając się zrozumieć świat. Kiedy ma się dwadzieścia lat, ta granica między słodkim dzieciństwem, a brutalną dorosłością zaciera się i jeszcze długo ciężko jest stwierdzić po której stronie stoimy. Chyba, że coś lub ktoś nas w końcu ukierunkowuje. Bo czasami trzeba dorosnąć znacznie szybciej. Otworzyć oczy i pozwolić wyrwać się z dziecięcego świata.
Dokładnie tym brutalnym wyrwaniem był pierwszy skurcz, który pojawił się przed godziną dwudziestą zwiastując, że Leo już chyba nie chce siedzieć w brzuchu. Później wszystko już potoczyło się szybko, chociaż godziny na porodówce ciągnęły się niemiłosiernie w bólu. Ale w końcu po długich godzinach na sali rozległ się płacz dziecka, a oni mogli odetchnąć z ulgą. Był już nimi… cały, zdrowy… 10/10.
Pierwsze promienie grudniowego słońca wpadły przez szybę, oświetlając przy tym ponurą szpitalną salę. Wszystko dziś wydawało się być szczęśliwe. Niebo raczyło mieszkańców Seattle słońcem, który iskrzył w śniegu. Światełka, przyozdobionej na korytarzu choince migały radośnie i nawet położona, która przyszła z rana uśmiechała się szeroko. A cisza, była niezwykle przyjemna. Leo spał spokojnie, w jej ramionach a ona nie mogła się napatrzeć na to małe zawiniątko szczęścia. Ich syn. Syn. To nadal brzmiało tak dziwnie, wręcz abstrakcyjnie ale jakże rzeczywiste było kiedy mały chłopczyk podobny do Devona tulił się do niej, śpiąc spokojnie. Wyglądał jak aniołek i od pierwszych chwil życia rozczulał serca nowych rodziców. Ale cisza nie trwała długo, bo za chwilę drzwi się otworzyły i w pomieszczeniu pojawiła się rodzina Fletcherów. Uśmiechnęła się więc do nich, przystawiając palec do ust. Leonard był naprawdę, naprawdę grzecznym dzieckiem. Pod warunkiem, że spał… Albo jadł.
- Dzień dobry. - Przywitała się z matką chłopaków i uśmiechnęła szerzej do Cosmo. Całą trójką czuwali tu całą noc i Fela naprawdę nie wiedziała jakim cudem udało jej się namówić kobietę, by razem z Cosmo wrócili do domu. Bo o Dede przecież nie było mowy… Uparty jak osioł był i spędził całą noc na tym niewygodnym szpitalnym fotelu.
Leo chyba wyczuwając obecność innych osób, poruszył się niespokojnie, pomachał nóżkami i otworzył oczka mrugając parę razy, by po chwili znów je zamknąć i mlasnąć w charakterystyczny dla dziecka sposób. Cieszyła się już niesamowicie, że był z nimi… że wszystko dobrze i że zdrowy taki. Ich mały syn…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie dni były trochę inne. Po pierwsze - spadł śnieg, co było wydarzeniem pięknym i wzruszającym wręcz, bo kiedy pierwsze płatki dotknęły ziemi o godzinie dziewiątej, dzieci wcale nie chciały spać. Wolały piszczeć radośnie i skakać po łóżku głównej sypialni, z którego razem z Milo ściągali je kilkukrotnie. Po drugie - słońce świeciło, a powietrze było mroźne, co trochę pomagało mu wstawać z łóżka w te okropne, bolesne poranki, kiedy Milah wychodził do pracy. Po trzecie - zapominał o swoim smutku, o lęku zapominał i o tym obezwładniającym poczuciu beznadziei, bo każdy kolejny dzień zbliżał ich do narodzin Leo. Codziennie wydzwaniał do Feli upewniając się, ze czuje się dobrze i że będzie pamiętać, żeby dać mu znać, kiedy zacznie rodzić, że może ją zawieźć, jeżeli będzie trzeba i zostać na noc, czy ma coś przywieźć i jak dużo. Siedział jak na szpilkach dwadzieścia cztery na dobę, wciąż nerwowo spoglądając na telefon. W skrócie - był przejęty. Przejęta byłą też Lulu, która wciąż przynosiła mu swoją ulubioną lalkę i mówiła MELA.
Dlatego, kiedy rano obudziła go wibracja telefonu na szafce nocnej, ręka wyciągnęła się automatycznie, a on już po ujrzeniu nadawcy, wyprostował się gwałtownie do siadu. BOŻEBOŻEBOŻE. Wujek, wujkiem jest. Nie wiedział nawet jak wcześnie było, ale Milo spał w najlepsze na brzuchu, wtulony twarzą w poduszkę i wyglądał przesłodko, ale przecież NIE MÓGŁ SPAĆ. Nie teraz.
- MILO! - krzyknął więc szturchając go w ramię. Ten zajęczał coś tylko niewyraźnie, ale nie ruszył się wcale i oczu nie otworzył, co wywołało kolejną falę szturchania. - Wstawaj! LEO!
I w końcu zeskoczył z łóżka dziko wręcz, przeskakując nad jego nogami i rzucił się do szafy, zakładając szybko ubrania z telefonem przy uchu. ADA, błagam przyjedź, na godzinę dosłownie, zapłacę potrójnie, błagam!
Milah nie pozwolił mu prowadzić, bo podobno był zbyt roztrzęsiony, ale przez to Flo całą drogą narzekał, że jadą za wolno i w takim tempie dojadą na Leonarda Sweet Sixteen. Przeprosił jednak na parkingu i nawet pocałował go w skroń, ale dobra teraz szybko, a idący za nim Milo gadał coś o tym, że noworodki nie biegają. Felicia Saint Verne, Brat. Pielęgniarka poprowadziła ich do sali, a Florian już cały ociekał ze szczęścia, wiec przepchał się właściwie łokciami między Deborah i Devonem, żeby dopaść do łóżka siostry.
- Felly, moja królewna - zdołał wydusić, nachylając się nad siostrą, żeby pogłaskać jej włosy i pocałować w czubek głowy. Małe stworzenie na jej piersi było chyba - zaraz po Lulu i Vivim - najpiękniejszym małym stworzeniem jakie widział kiedykolwiek. Leo miał maleńkie rączki i nóżki, i twarz całą, taki mały nos i tak zabawnie ziewał. - Co za cudo, ma twoje oczy. Fea, jesteś taka dzielna, a on jest prześliczny - szeptał tak nad nią z tym szczerym wzruszeniem w głosie, uśmiechając się łagodnie do swojego nowego siostrzeńca.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wibracja telefonu nie mogła go zbudzić, podobnie jak jakieś byle szturchanie. Pewien, że Florian chce go zmusić do porannego biegania (czyli podniesienia się z łóżka na ponad godzinę, zanim jest to absolutnie konieczne), przykrył swoją głowę poduszką w wyrazie jawnego buntu i braku zgody, bo przecież ma dzisiaj na dziesiątą i skoro jego budzik jeszcze nie dzwonił to może spać i nawet oczu nie zamierzał otwierać, dopóki nie padło imię dziecka Feli.
Leo.
Uniósł się więc średnio przytomnie, choć przetrzeźwiał już w kolejnej sekundzie, ubierając się szybko i wychodząc do łazienki, a potem wyczekiwanie na opiekunkę, nerwowe bardzo, w końcu jazda. Nie wpuścił Flo za kierownicę, bo ten nerwowy był jeszcze bardziej i nawet jego marudzenie ignorował, choć irytujące było, ale w końcu na miejscu byli.
I zapach szpitala, nieprzyjemny, kojarzony z nerwami, obawą, poszukiwanie sali i w końcu byli na miejscu. Felicia cała i zdrowa, choć niewątpliwie potwornie zmęczona, a przy niej mała istota. Podszedł bliżej, za Flo, nie mogąc oderwać wzroku od malca, bo w jakiś sposób to ten mały człowiek fascynował. Bo taki sam zaledwie chwilę temu Vivi przecież był - maleńki, nieporadny jeszcze, zależny od swoich rodziców, zgłaszający płaczem wszelkie swoje potrzeby i obserwujący ten wielki i dziwny świat swoimi dużymi, pięknymi oczami. I powoli będzie ten świat odkrywał, będzie chwytał wszystko dookoła, dotykał, ściskał, do buzi wkładał i oglądał z każdej strony, co tylko się w zasięgu jego rąk znajdzie. Śmiał się będzie radośnie, albo płakał, będzie kojarzył rodziców z bezpieczeństwem i miłością i ta miłość taka piękna i szczególna będzie, jedyna w swoim rodzaju.
I niesamowitym mu się wydawało, że ta istota urośnie bardziej, jak narazie wizja dorosłego, czy nawet nastoletniego Viviego wydawała mu się szalona, abstrakcyjna jakaś, choć pewnie dwa lata temu trudno mu było sobie wyobrazić, że będzie mógł choćby i tak pokracznie rozmawiać, czy nawet kłócić się z takim stworzeniem.
- Piękny jest. - odezwał się na powitanie, uśmiechając się ciepło i patrząc na to dziecko małe. Dzieci są pokraczne i dziwne i chyba trudno nazwać je pięknymi tak po prostu, ale piękne były przez uczucia jakie wzbudzały. I to też było piękne, sprawiało, że serce mocniej biło, wzbudzało te myśli o tym, kim będzie, jakie będzie, co je czeka.
I chyba Milo przypominało o tym kolejnym maluchu, który już za kilka miesięcy pojawi się na świecie. Jakie to przerażające - być odpowiedzialnym za małego człowieka. Wciąż czasami bał się tej odpowiedzialności przy Vivim przecież.
- Po mamie. - dodał zaraz, opierając się z boku o ścianę. Chyba brakowało mu w tej chwili tego małego ciężaru w ramionach, ale nie zbliżał się bardziej, bo maluch taki spokojny był i dobrze mu przecież przy mamie. I chyba nie chciał go straszyć, tworzyć nad nim tłumu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dni zlewały się w tygodnie, a tygodnie mijały szybko, zdecydowanie za szybko, pełne nerwowych przygotowań i chaosu, jaki wprowadzała Deborah swoim nieocenionym zaangażowaniem w pomoc ciężarnej Feli. Zresztą nie tylko ona. Ich mieszkanie nigdy nie było tak zatłoczone, Celina miała wspaniałą koleżankę, z którą mogła porozmawiać o krawiectwie i wypiekach, a Orion wyjątkowo upodobał sobie miejsce pod stołem, gdzie co jakiś czas spadały jakieś dobre rzeczy.
Był Cosmo. Wyjątkowo spokojny, w zasadzie bardziej przypominający cień, niż samego siebie. Ale był. I dał sobie pomóc. I Devon nie mógł sobie tego lepiej wyobrazić. Miał wszystkich, których kochał przy sobie. Obiecał natychmiast zadzwonić, kiedy Leo przyjdzie już na świat.
Ale w tym najważniejszym dniu, cała opieka medyczna miała go już serdecznie dość. Gdyby mógł, sam odebrałby ten poród, ale pielęgniarki szybko wyczuły, że przyda mu się raczej butelka wody i odrobina świeżego powietrza, więc wygoniły go uprzejmie z pomieszczenia. Zdążył tylko ucałować czoło Feli i z wielkim żalem wyszedł. Został za drzwiami, na tym cholernym korytarzu, z podekscytowaną mamą nasłuchując, czy wszystko jest w porządku, chociaż co najmniej czterdzieści razy usłyszał, że lepiej być nie może, tylko potrzebny jest jego spokój. Postanowił, że przeczeka ten czas, wisząc na telefonie i wędrując nerwowo po korytarzu. Liczył kafelki na ścianie, wychodził na papierosa, obdzwonił chyba wszystkich znajomych. W końcu z rozładowanym telefonem kucnął przy ścianie pod drzwiami, powstrzymując się od zaśnięcia. I wtedy zaproszono go do środka.
I wydawać by się mogło, że to jakiś naprawdę dziwny, ale jednocześnie najpiękniejszy i najbardziej realistyczny sen.
Tym bardziej, kiedy przyszło mu otworzyć oczy w fotelu, zaraz obok śpiących jeszcze Felicii i Leo. Rzeczywistość jeszcze nie do końca zaczęła do niego docierać. Pielęgniarka, nie kryjąc swojego rozbawienia, przywitała się z Devonem i zaczęła krzątać się przy łóżeczku. Sam podszedł bliżej, wciąż nie mogąc uwierzyć. Pozwoliła mu wziąć go na ręce, ale mały zaczął płakać, więc zaraz przekazał go Felicii. Typowo. – Witajcie, moje dzieci. Devon, musisz koniecznie iść do domu i się ogarnąć. Jak ty wyglądasz… Co to był w ogóle za pomysł, żeby tu spać. Felicia, słońce moje. Przyniosłam ci naleśniki z owocami. Nie będziesz jadła byle czego. Potrzebujesz energii – Deborah wparowała jak do siebie. – Dobrze się czujesz? A Leo? Przespał całą noc?
Devon rozbawiony pokręcił głową i już chciał zwrócić uwagę mamie, że nie wszyscy wypili tu jeszcze pierwszą kawę, a wtedy w pokoju pojawili się Florian i Milah. Całe szczęście.
- Mi tam na razie przypomina małego kosmitę, ale niech będzie, że po mamie – odparł ze śmiechem, stojąc nieco dalej od łóżka Feli i ignorując karcące spojrzenie pani Fletcher.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~5~ Czas pędził jak szalony. Jeszcze dość niedawno przyglądał się dorosłym ludziom z bandą swoich rówieśników, nie pojmując jak, po co i dlaczego podejmowali odpowiedzialne decyzje, skąd wiedzieli jak się zachować i jaki był następny krok. Teraz osoby, które kochał nad życie spodziewały się kolejnej małej osóbki, którą zamierzał pokochać. Już kochał, nawet jeśli nie miał okazji zobaczyć jej jeszcze na oczy, co wydawało mu się trochę abstrakcyjną koncepcją. Nigdy nie był osobą wierzącą, zawsze wszystko kwestionował, ale bez żadnych dowodów przyjął za niezaprzeczalną oczywistość fakt, że Leoś będzie najcudowniejszą małą osóbką na tym świecie. I w środku tego całego zamieszania wciąż nie rozpracował do końca jak trzeba było zachować się w tej sytuacji, więc zostawało pójście na żywioł.
Informacja od Feli spowodowała u niego zawieszenie systemu, odpisał jej na zdjęcie w transie, już chwilę później nie pamiętając dokładnie jakich słów użył, ale wiedział dwie rzeczy: szpital i batonik. Zerwał się z łóżka i wciągnął na siebie cokolwiek, co wpadło mu w ręce, kiedy otworzył drzwi szafy, cudem pamiętając o czymś tak prostym jak umycie zębów przed opuszczeniem swoich czterech ścian, w stanie przypominającym rozentuzjazmowane zombie. Całkowite rozkojarzenie zmusiło go do powrotu do mieszkania zaledwie minutę po wyjściu z klatki, aby zgarnąć jeszcze jedną rzecz, która tylko czekała na ten dzień. Przed przyjazdem taksówki zdążył jeszcze wstąpić do sklepiku osiedlowego po coś słodkiego dla Nowej Mamy. Nie był do końca pewny na co miała ochotę, więc wziął trzy rodzaje batoników i dopiero wtedy był w stanie pojechać do szpitala.
Wyjaśnienie kim dokładnie był pani w recepcji, której anielska cierpliwość zdawała się kończyć, zajęło mu dłużej niż by chciał, ale w końcu otrzymał numer pokoju i szybkim krokiem ruszył we wskazanym kierunku, aby zawiesić się tuż przy drzwiach. Dotarło do niego, że w środku była też jego matka. Osoba, której nie widział od kilku lat, od kiedy uciekł pod osłoną nocy i kontaktował się potem wyłącznie wysyłając do Grotto listy z informacją, że wciąż żyje. A teraz Deborah była tutaj, tuż za ścianą, nawet słyszał z korytarza jej głos i nie wiedział co z tym faktem zrobić. Do pchnięcia drzwi zmusiła go świadomość, że tu nie chodziło o niego, a o Felę, o Leosia, o Devona. To był ich dzień, a on nie zamierzał odbierać sobie możliwości spotkania bratanka przez lęk przed spotkaniem ze swoją przeszłością.
- Niosę dary - ogłosił od wejścia, nie podnosząc głosu w razie jakby niemowlak spał, albo ktoś z obecnych był wrażliwy na głośniejsze dźwięki. Uśmiechnął się do Devona i Felicii, kierując się prosto w stronę łóżka, aby położyć na stoliku obok zamówione batoniki. Nawet chciał coś przy tym powiedzieć, ale zatrzymał wzrok na Leosiu i wszystkie myśli uciekły mu z głowy. - Ojeju, jakie maleństwo - zauważył jakże odkrywczo i ponownie rozejrzał się świeżo upieczonych rodzicach. - Jest cudowny, gratulacje - przekazał tyle, ile był w stanie, podczas gdy wciąż nie do końca nadążał za sytuacją. Nie pojmował w pełni, że to zawiniątko zostanie z nimi na tym świecie i będzie rosło i kiedyś nawet nazwie go "wujkiem". Czyste szaleństwo.
Dopiero po pierwszym zachwycie nad małym, zwrócił uwagę na resztę ludzi w pokoju i posłał wszystkim obecnym po uśmiechu, nawet jeśli na widok matki trochę zbladł. I tak jak podczas opuszczania mieszkania, teraz też dopiero przypomniał sobie o drugim podarunku, który tam przytaszczył. Cały czas bezwiednie trzymał go w drugiej ręce. Był to mały miś z włóczki mieszczący się w dłoni. Spojrzał na pluszaka, po czym przekazał go bratu. - Dla małego, nie chciałem ryzykować czymś, co mogłoby go przygnieść - wyjaśnił wybór takiego, a nie innego rozmiaru, po czym wycofał się w stronę stojącego przy ścianie Milo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trochę się bała, jak dadzą sobie radę. Odkąd się dowiedziała o ciąży, wisiała nad nią jakaś chmura lęku. Czy sobie poradzą, czy małe dziecko nad którym będą musieli czuwać. Opiekować się, wychować tak by było dobrym i szczęśliwym człowiekiem. A kiedy trzymała Leosia w ramionach, patrząc jak śpi spokojnie obawy robiły się jeszcze większe. Czy usłyszą jego płacz, czy będą wiedzieć kiedy jest głodny, kiedy coś go boli. Czy dadzą radę go wychować na dobrego człowieka… Może gdzieś popełnią błąd, może pójdzie na imprezę i wciągnie pierwszą kreskę, a oni nic nie będą o tym wiedzieć? I wiele myśli kotłowało się w jej głowie, kiedy patrzyła na spokojną twarz syna, który jeszcze nie wiedział co czeka go na tym świecie. Ile zła i pokus, przed którymi rodzice będą starali się go uchronić.
Matka Devona była wspaniałą kobietą. Ciepłą i wiele ważnych rzeczy przekazała jej przez te kilka dni. Razem z Celiną, uczyły ją przewijać… lalkę! I chociaż w pierwszej chwili było to dla niej tak absurdalne, że aż głupie to w końcu zrozumiała jak wiele ważnych rzeczy ją uczą by mogła się dobrze zająć synem.
- Dziękuję, Pani Fletcher. - Przyjęła z pełną wdzięcznością naleśniki. Szpitalne jedzenie naprawdę było ohydne, szczególnie ta kiełbaska którą dziś dali na śniadanie, a która wygląda jakby dosłownie chwilę temu przestała biegać. Już na samą myśl przeszły ją ciarki. - Dobrze i przespał. Obudził się tylko koło 5 rano na karmienie. - Odparła cicho, uśmiechając się lekko. Tego też się bała, że będzie na tyle kiepską mamą że nawet dziecka nie nakarmi odpowiednio. Ale okazało się to znacznie prostsze niż myślała. - Jest naprawdę grze…. - Niestety nie dokończyła bo do środka wpadli… dosłownie Florian z Milo. Zaśmiała się więc cicho na ten rozczulający wyraz twarzy brata i przeniosła wzrok na Milo. - Cześć chłopaki, dobrze was widzieć. - Przyznała szczerze. Wiedziała doskonale, że razem z Dede mają w nich wielkie wsparcie i Milah na pewno nie raz posłuży cenną radą co do tego jak upilnować dziecko przed pożeraniem kamieni jak odkurzacz…. W końcu wpadł też i Jesse. Jak zwykle nie zawiódł i położył słodyczę na szafce, a radość na twarzy Felii na pewno była wyraźnie zauważalna. Dobrze było mieć ich tu wszystkich… Wszystkich poza Cosmo… Ale przecież wiedziała, że jest w miejscu gdzie mu pomogą i w końcu wszyscy będą mogli stworzyć normalną rodzinę. A oni z Devonem zajmą się nim odpowiednio, kiedy Debra wróci już do Grotto.
- Wypraszam sobie! Ja nie wyglądam jak kosmita! - Oburzyła się żartobliwie, przenosząc wzrok na brata. - Chcesz go potrzymać Lori? - Spytała z uśmiechem, lekko wyciągając ramiona z dzieckiem do niego. W końcu wujkiem był… Najbliższą jej osobą na tym całym świecie, dzięki była tu gdzie była.
Jakby w sali nie było już tłoczno, po chwili pojawiła się kolejna osoba która o mało co drzwi z zawiasów nie wyrwała.
- Matko Bosko Częstochowsko! - Celina, wpadła do pomieszczenia jak w transie, rzucając jakieś polskie słowa. - Co za dziecineczka piękna, moja. Felicia! Ty to jesteś… niepokonana jak Polacy pod Grunwaldem w 1410 roku. - Mruczała dalej zachwycając się i ignorując kompletnie obecność już i tak sporej liczby osób w pomieszczeniu. Podeszła do Leo i wykonała mu znak krzyża na czole. - Przyniosłam czerwoną wstążkę, trzeba mu zawiesić przy łóżeczku by go nikt nie zauroczył. - Powiedziała stanowczo, patrząc to na Felicie, to na Devona i podpierając się rękami pod boki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 20.
Tydzień.
Minęło równych siedem dni od okrutnych wydarzeń znad jeziora i odkąd Steve'n jest w śpiączce, Clive wciąż bezustannie obwiniał się za całą sytuację i miał do tego pełne prawo; gdyby nie wpadł na pomysł na weekendowy wyjazd, to wszystko nie miałoby miejsca. Zaś drugim powodem udręki lekarza, był atak paniki kiedy dostrzegł topiącego się syna i gdyby nie w pobliżu znajdująca się młoda blondyna - chłopca zapewne nie byłoby już z nimi. Prócz wszystkich tych dręczących go uczuć, wciąż ciężko było mu spojrzeć żonie w oczy - bo choć nie wykazywała żadnych negatywnych emocji względem jego osoby, to jednak mężczyzna był przekonany, że ma do niego „ogromny żal.” A co tu się dziwić? To pod opieką neurochirurga „o mały włos” nie stracili swojego jedynego (jak na razie!) dzieciaczka. Dlatego kiedy przebywała w sali chłopca, z matczyną miłością ściskając jego drobną dłoń - mężczyzna starał się znajdować w innym miejscu - albo na korytarzu, albo przed budynkiem paląc raz-za-razem kolejnego papierosa. Aktualnej scenerii nie pomagał fakt, iż oboje (teraz tylko ona) niegdyś pracowali w tym szpitalu, żeby tego było jeszcze mało, to niejednokrotnie dostrzegał współczujący (a czasem sądzący) wzrok przemykających obok niego personelu. To wprawiało Thorntona w jeszcze większą „otchłań desperacji” - nie wiedział ile jeszcze wytrzyma, a po jego nafaszerowanej lekami łepetynie zaczęły krążyć myśli, aby odciąć się od nich „raz na zawsze” - dzięki temu byliby przynajmniej bezpieczniejsi.
Wracając z „dymka” zatrzymał się przy automacie z kawą - naciskając odpowiedni guzik (dzisiaj była ona zapewne już tysięczna); wory pod oczyma, oraz odór dymu papierosowego - taki widok mógł równać się tylko z jednym - nie był w najlepszym stanie. Wyciągając gorący kubek i dyskretnie wlewając do niego alkoholową ciecz, nagle ku zaskoczeniu dostrzegł przy sobie Panią (niedługo byłą) Thornton - zdecydowanie urosła, który to miesiąc, czwarty, piąty? Ewidentnie się we wszystkim pogubił - nieco mocniej zacisnął dłoń na papierowym przedmiocie, wzrokiem uciekając najpierw w bok - a ostatecznie wgapiając się wprost w podłogę. - Jak on się czuję? - mruknął, przysuwając kubek do ust i decydując się na kilka głębszych łyków. - Co mówią...? - odkąd to wszystko się wydarzyło, Clive nie potrafił przemóc się, aby wejść do sali syna i ujrzeć go w takim stanie; automatycznie w organizmie chirurga powstawała odraza (do samego siebie, całego wszechświata i wszystkich niewinnych osób.) - Wyjdzie z tego? - przez krótki moment w jego łepetynie nastała „lampka nadziei” - ale zaraz zgasła, bo co jeśli się obudzi - a już nigdy nie będzie tym samym kochającym świat, ludzi, zwierzęta chłopcem? Co jeżeli go zniszczył? Tak jak do tej pory wszystko wokół? Począwszy od małżeństwa z Calliope, a kończąc na przerwanej okrutnie relacji z Palomą, - tak ostatecznie dowiedział się, że wyleciała do Europy „szukać siebie” i wątpliwe, aby kiedykolwiek wróciła i może to zabrzmieć niezwykle samolubnie, ale był wściekły na nią i siebie, że zniknęła akurat w momencie gdy potrzebowali jej najbardziej - on i śpiący Steven.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezsilność.
Jedyne słowo trafnie opisujące to jak czuła się od momentu w którym dowiedziała się co się stało ich synkowi. Była wstrząśnięta widokiem ich dziecka leżącego na łóżku szpitalnym gdy było po wszystkim. Chłód jaki panował w ich domu był nie do zniesienia, a każdy kąt przypominał jej o tych wszystkich chwilach spędzonych razem z nim. Do momentu wypadku zastanawiała się co powinno być dalej, choć tak naprawdę wiedziała co powinna zrobić. Nie była w stanie myśleć jednak o małżeństwie, które już się przecież rozpadło. Nigdy nie sądziła, że w końcu od siebie odejdą, że będzie musiała nauczyć się życia bez niego - czy do tej pory właśnie na to ją przygotowywał, gdy zamykał się na długie godziny w gabinecie i udawał, że wcale nie istniał?
Nie pomagał w żaden sposób - za każdym razem starała się ignorować jego obecność gdy odbierał Stevena. Za każdym razem miała nadzieję, że to tylko pieprzony sen, okropny koszmar z którego zwyczajnie nie mogła się wybudzić. Jak miała pogodzić się z myślą, że właśnie straciła kogoś, kogo kochała całym sercem? Mimo, że wiele razy ją zawiódł, ona sama nie czuła się bez winy. Wszystko straciło sens - opadła, przestała się całkiem uśmiechem. Gdy patrzyła w lustro nie poznawała samej siebie - widziała zupełnie obce odbicie. Siostra za każdym razem próbowała jej wtłukiwać do głowy, że świat nie kończył się na Clivie Thorntonie, ale niestety w tej chwili musiała to zaprzeczyć - jej własny świat runął i rozbił się na milion drobnych kawałeczków. Straciła właśnie jednego ukochanego mężczyznę, miała stracić drugiego?
Wychodząc z jego sali dopiero po chwili dostrzegła sylwetkę prawie byłego męża. Nie chcąc od razu zdradzić swojej obecności, omiotła go jedynie spojrzeniem - to zdecydowanie jej wystarczyło aby stwierdzić, że z nim nie było wcale lepiej. Wręcz gorzej. To, jak przeżywał wypadek Stevena nad jeziorem nie pozwalało jej dokładać mu dodatkowego bólu - od początku starała się stanąć na wysokości zadania.
- Nic nie mówią - powiedziała szczerze, bez owijania w bawełnę. Nie wiedzieli nic, a ona nie mogła nic zrobić. Mogła tylko być przy nim i czekać na jakiekolwiek zmiany. Lepsze? Błagała w myślach, aby tylko mu się polepszyło, aby los nie dokładał im...otrząsnęła się kiedy do jej głowy zaczęły wpadać same najgorsze scenariusze. Przygryzła jednak dolną wargę ust, nie mogąc pozwolić sobie ich powiedzieć na głos. To by tylko go dobiło - Clive...proszę, zajrzyj do niego... - mimo, że miała mieszane uczucia względem niego, to co zrobił przekreśliło ich, ale nie mogło przekreślać ich syna. -Musi wyjść... - głos jej zadrżał a po policzkach spłynęły ponownie łzy, których nie potrafiła już przed nim ukryć. Płakała tylko wtedy gdy jego nie było w pobliżu bo tak było zwyczajnie łatwiej, ale teraz...wszystko było jej jedno. -To nie twoja wina... - powiedziała cicho, chcąc go wesprzeć, nie mogąc znieść jego cierpiącego spojrzenia. To było zbyt wiele niż by przypuszczała. Zrobiła kilka kroków bliżej, ale tylko po to by usiąść na szpitalnym krzesełku i samemu ukryć twarz w dłoniach. Chciała wierzyć, że Steven z tego wyjdzie i będzie silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Był młody, silny i zdrowy, miał tak wielkie szanse, dlaczego miałoby się nie udać? -Nie wolno nam przestać w niego wierzyć, rozumiesz? Proszę...Clive...on cię potrzebuje... - wymamrotała, połykając wciąż spływające łzy. Zdała sobie sprawę, że ani razu go nie widział, ani razu do niego nie wszedł, ale musiał to zmienić. A ona jedynie mogła w tej chwili tylko i wyłącznie namówić, aby zrobił ten krok i zajrzał do tej przeklętej sali.
Obrazek
And here I stand in the shadows of<br> the ones that you chose over me -
a thousand tries with one goodbye

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cierpienie. Strata. Rozgoryczenie. Ból. Poczucie winy.
Właśnie z takimi odczuciami zmagał się Clive Thornton, a przynajmniej próbował - ponieważ calusieńki smutek od ponad tygodnia pozostawiał na dole butelki - niezależnie jakiej, ważne było aby posiadała procenty. Nie można mu się dziwić - w końcu to on nie potrafił dopilnować swojego syna. To on na kilka minut spuścił z niego oko - i te kilka minut wystarczyło, aby doszło do masowej tragedii. Śpiączka Steve'na była tylko wierzchołkiem góry lodowej, która sprowadzała na życie chirurga pasmo kolejnych nieszczęść. Rozwód. Parkinson. Wyjazd Palomy. Utrata pracy. Wszystkie te zdarzenia skumulowały się w taki sposób, iż mężczyzna zaczął tracić panowanie nad swą własną egzystencją. Apartament, który zakupił niespełna dwa miesiące temu był praktycznie ruiną i nie chodziło tu wcale o kwestię zabudowania - a sam środek. Syf w postaci porozrzucanych ubrań, starych pudełkach po pizzy, bądź innego typu zamówionego do domu jedzenia - oraz puste, szklane butelki pozostawione praktycznie w każdym zakamarku pomieszczenia, obijające się o siebie przy chociażby malutkim ruchu. Skonał - ewidentnie doprowadził się do stanu zera; człowieka bez przyszłości i jak widać na załączonym obrazku również bez rodziny. Niestety, najgorsze w tym wszystkim zaczął być fakt - że owe trunki już mu nie pomagały, niezależnie ile wypił - ciągle pamiętał, a Clive Thornton - jedyne o czym marzył tak zawzięcie, to aby w końcu zapomnieć - chociaż przez chwilę, kilka minut - zaszyć się i wyrzucić ze swojej głowy wszystkie te przykrości. I wtedy sięgnął po więcej - a to „więcej” nazywało się „leki wspomagające” - jednakże dla doświadczonych lekarzy, takich jak przynajmniej Callie - sprawa miała się jednostajnie - ćpał; mógł sobie wmawiać, że dane czynności stanowią jedynie pomoc w normalnym funkcjonowaniu, ale gdzieś podświadomie zdawał sobie sprawę, że „normalna funkcjonalność” nie istnieję w słowniku mężczyzny.
Niby wrak człowieka, ale przyszedł - znajdował się na tym pieprzonym holu pośród ludzi, niektórych szczęśliwych - niektórych w podobnym stanie do jego osoby. Był. Może nie tak blisko jak powinien - ale sama myśl zobaczenia ukochanego, jedynego - pierworodnego syna w takim stanie wprawiała go o mdłości. Nie umiał - nie chciał i nie był pewien czy kiedykolwiek się zdecyduję. - Jak to nic nie mówią? - rzucił przez zaciśnięte zęby, czuł jak w organizmie pojawia się uczucie złości. - Nie rozmawiałaś z żadną ze swoich koleżanek z oddziału? - on nie posiadał już takiego prawa; może i nielicznych lekarzy mógł nazywać jeszcze swoimi znajomy - ale „po fachu” już się nie liczyło. Callie miała więcej „pola do popisu.” - Nie wejdę tam. - głos chirurga był stanowczy - właściwie to taki jak praktycznie zawsze. Typowy gburowaty Thornton. - Może powinniśmy wysłać go do jakieś kliniki? - zagadnął, niekoniecznie pewny czy pomysł spodoba się prawie byłej żonie. - Bo jeśli ma tu leżeć w nieskończoność... i nadal nie będą nic mówić. - owszem, choć jego umysł był nasączony procentami, to jednak inteligencja to zwalczała. - Potrzebuję bardziej swojej matki. - nie znajdowały się nawet najmniejsze szanse, aby lekarka zmusiła go do wejścia na salę syna. Wolał trzymać się na poboczu - rękę na pulsie z wystarczającej odległości. Obawa, że może go znowu skrzywdzić była najsilniejsza ze wszystkich wymienionych w jego myślach odczuć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To była chwila - ułamek sekundy, w którym zdarzył się ten potworny wypadek. Stało się to tuż przy tym kiedy stracił na ten moment czujność - trudno jest skupiać się na dziecku niemalże w każdym momencie, nie istniał złoty środek. Nie winiła swojego prawie byłego męża, że tamtego dnia postanowił zaplanować w ten sposób dzień. Dzień, który okazał się początkiem niekończącego się koszmaru i, który zmusił ich do ponownego przebywania w swoim towarzystwie. Do tej pory zabawa w unikanie siebie wychodziła im niemalże do perfekcji, a teraz? Żal ściskał jej serce gdy widziała swojego męża w tak beznadziejnym stanie - nie pozwoliło jej to by jeszcze się na nim wyżywać. Nie potrafiła krzyczeć, jakby widok syna odebrał jej mowę. Dosłownie tak się czuła. Bezradna, niemalże stracona. Oddałaby wszystko, żeby Clive przestał tak cierpieć, a przede wszystkim...Steve. Choć nadal przeżywała ich rozstanie - dobrze, że nie widział tego rozbitego wazonu pewnego wieczoru kiedy w napadzie rozpaczy po prostu zamachnęła się i go zbiła. Były różne momenty, raz lepsze raz gorsze...ale czuła się taka rozbita, taka samotna - straciła kogoś, kogo tak kochała, a teraz jeszcze obydwoje stali nad cholerną przepaścią. Znów połączeni, ale dlaczego tak koszmarnym kosztem zdrowia ich syna? W ogóle nie wyobrażała sobie, żeby to mogło w jakikolwiek sposób im pomóc. W tej chwili nie było to najważniejsze - liczył się tylko ich syn, pogrążony w śpiączce.
Zmęczona, odtrętwiała od niewygodnego siedzenia na krześle przez kilka godzin zrobiło swoje - masując sobie zbolałą szyję gdy przystanęła przy swoim mężu. Prawie byłym, jeszcze nie potrafiła przestawić się na to myślenie. Zagryzła dolną wargę ust, bojąc się mu w tej chwili wyznać pewną prawdę. Gdy ordynator mówił o stanie zdrowia Stevena ona wpatrywała się tępo w lekarza, tak jakby zapomniała tego wszystkiego co przez tyle lat się przecież uczyła i każdego dnia pochłaniała - jakby stała się zwykłą śmiertelniczką, ale ugryzła się w język w ostatniej chwili. Nie zależało jej teraz na tym by wdawać się w kłótnie z Clivem i to jeszcze na środku holu, gdzie przewijało się mnóstwo ludzi, w tym ich znjaomi po fachu. Wciąż wolała sprawiać wrażenie, jakby nic się nie stało - Cały czas utrzymują, że stan Steva jest stabi... - urwała, zdając sobie sprawę, że nie jest wstanie dokończyć zdania. Głos jej się momentalnie załamał, a jej pozsotało tylko zasłonić sobie usta i naprawdę starała się nie rozryczeć przy nim. Nie chciała przy nim płakać, nie teraz. Próbowała być silna, stawić się ponad ten ból i po prostu trwa przy swoim kochanym synku, ale...to wszystko w tej chwili ją przerosło. -Boję się...tak bardzo się o niego boję - jęknęła, ocierając drżącymi dłońmi oczy, musząc to z siebie wyrzucić. Wciąż czuła się słabo, dlatego przycupnęła na krzesełku i zasłoniła sobie twarz całymi dłońmi - Też się nad tym zastanawiałam... - przyznała po chwili, niechętnie przyznając mu rację. Wydawało jej się, że nie było żadnych postępów, a zrobiłaby wszystko, żeby Steve wybudził się ze śpiączki przeszuka wszelkie dostępne kliniki, nawet jeśli mieliby przeznaczyć na to całą kasę. - Ciebie też potrzebuje - odparła równie twardym głosem co on, ale chciała, żeby wreszcie do niego to dotarło, że był potrzebny mu...i jej.
Obrazek
And here I stand in the shadows of<br> the ones that you chose over me -
a thousand tries with one goodbye

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cierpieli. Oboje bezwzględnie wprowadzeni w stan desperacji; czy istniało coś gorszego na tym przeklętym wszechświecie niż utrata własnego dziecka? Czy da się przeżyć, albo chociażby połowicznie zrozumieć działania Boga? Czy Bóg w ogóle istniał? A jeśli tak to dlaczego udzielał zgody na podobne zdarzenia? Steven nie był jedynym kilkuletnim chłopcem walczącym o życie - znajdowało się ich tysiące, a nawet miliony - i nie każdemu z nich udaję się skorzystać z tej szansy. Clive jako długoletni lekarz - miał na to wzgląd, w większości przypadków znał procedury - właśnie z tego powodu jego histeria się powiększała. Otóż, jeśli siedmiolatek zbyt długo przebywał pod wodą - to brak tlenu mógł na tyle mocno uszkodzić mózg, że istniała duża szansa iż nigdy się nie wybudzi. Ta sceneria była jedną z najdramatyczniejszych i Thornton ani Callie nie powinni o niej myśleć, aczkolwiek czy w wyniku takiej rozpaczy jest się w stanie zwalczyć własne obawy? Niekoniecznie. Wiadome było jedno - nic nie było teraz ważniejsze - ani choroba chirurga, ani „wielkimi krokami” nadchodzący rozpad ich małżeństwa. Cokolwiek przed wypadkiem przestało mieć dla mężczyzny jakiekolwiek znaczenie - pragnął by Steven otworzył swe piękne oczy i na nowo stał się tym samym rozwydrzonym dzieckiem, z którym przez większość czasu nie potrafili sobie poradzić. Identycznie było z Calliope - jakby nieświadomie przestał odczuwać przy niej złość, lęk - zazdrość; dzisiejszego dnia stała się jego ostoją - jedynym i wyjątkowym „światełkiem w tunelu” jakiego potrzebował, bo pomimo wszystkich tych niedomówień - jakie przez lata wkradały się pomiędzy nich - była osobą, która bezustannie akceptowała każdą z wad blondyna. Widział to zawsze, ale wydawało się jakby teraz „przejrzał na oczy” - jakby ta mgła, która towarzyszyła mu od wyroku odeszła w zapomnienie. Czy naprawdę tragedię łączą ludzi, czy na stojąc przy tym holu i wpatrując się w oczy byłej ukochanej przez jego organizm przeszły odblaski urokliwej przeszłości? - Przepraszam. - wyrzucił z siebie z ledwością, wypowiadanie podobnego typu słów sprawiało mężczyźnie niezwykłą trudność - od urodzenia nauczony, że swojej racji nie przywykł do ukazywania otuchy. - Przepraszam, za wszystko. - za odepchnięcie Cię w chwili kiedy najbardziej Cię potrzebowałem, za zazdrość o Twoją pracę, za brak czasu, a także ukazywanie Ci miłości - choć niegdyś byłaś dla mnie wszystkim. Za Palomę. Za to, że pozwoliłem jej się zbliżyć - że zawróciłem jej w głowie i poddałem się pod jej urokiem - że ją pokochałem, choć powinienem kochać Ciebie. Was. Czy kiedyś mi wybaczysz?






Czy wybaczymy sobie nawzajem?



Z wyprostowaną sylwetką zrobił kilka kroków ku kobiety, unosząc prawą dłoń przesunął opuszkami palców po jej delikatnym policzku, następnie przyciągnął ją bliżej zamykając w swoich ramionach... i tak trwali - wtuleni w siebie, wdychając zapach swoich ciał - przymknął oczy - przyciskając nos do ciemnych włosów lekarki. Czy to pożegnanie... pojednanie? Rękoma wodził po jej plecach, starając się choć jeszcze przez kilka mini sekund przytrzymać ją przy sobie. Tak jak kiedyś; gdy liczyli się tylko oni - i to był najlepszy okres egzystencji biednego kłapouchego chirurga... i wtedy ciche, skromne - rozczarowujące. - Nie mogę tu zostać... - gwałtowne odsunięcie, siebie - jej; ich. Czy powinien znowu przeprosić? Nie. Wiedział, że zrozumie - wiedział, że pozwoli mu odejść. Bo właśnie taka była Callie Thornton - dawała przestrzeń - a mimo to dalej kochała. I...



Zniknął. Uciekł. Bo to jedyne co potrafił Clive Thornton.



koniec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 5 -
Esme O'Keeffe okazała się być pieprzonym tchórzem.
Osobą, która nie miała śmiałości odwiedzić w szpitalu osobę, do której żywiła tak ciepłe uczucia. Bała się, że chłopak obwini ją za ten wypadek, że wykrzyczy jej w twarz tak wiele nieprzyjemnych rzeczy, zupełnie jak ona zrobiła to podczas ich ostatniego spotkania. Nie pytała jego rodziców o stan zdrowia syna, co wzbudziło ich podejrzenia. Sami starali się podczas rozmowy przemycić jakąkolwiek informację, jednak alergiczna reakcja Esme na wspomnienie o Quintonie sprawiła, że szybko z tego zrezygnowali.
Sama musiała dojrzeć do decyzji aby odwiedzić go w zimnych murach szpitala. Drżąc w środku ze strachu, najpierw obserwowała śpiącego mężczyznę przez szybę oddzielającą jego salę i korytarz. Był taki spokojny, mogła patrzeć na niego godzinami. Na wolno opadającą klatkę piersiową, na stabilność jego emocji, które miały odzwierciedlenie na ekranie skomplikowanej aparatury, do której był podłączony. Nieśmiało weszła do szpitalnej sali, bojąc się zakłócić spokojny sen mężczyzny. Podeszła wolnym krokiem do łóżka, zatrzymując się dopiero u jego stóp. Przechyliwszy głowę do boku, uśmiechnęła się do siebie. Chciała popatrzeć na niego tylko chwilę, tylko sekundę i uszanować następnie jego wolę. Czuła przecież, że w jego ostatnich słowach była wola pożegnania, że chciał opuścić kancelarię i zacząć współpracę z kimś innym. Po prostu, najzwyczajniej w świecie to czuła.
Nie mogła jednak oprzeć się aby nie podejść bliżej. Jak dobrze, że nie wpadła na pomysł założenia szpilek! Trampki znacznie bardziej sprzyjały potajemnym spacerom wokół szpitalnego łóżka.
Wierzchem dłoni przejechała po jego policzku. Nie mogła oprzeć się dotykowi jego poranionej skóry. Obrażenia wskazywały na to, że wiele musiał wycierpieć, co wywołało w niej ponowną falę wyrzutów sumienia. To wszystko przecież było jej winą, to ona wpakowała go w ten wypadek i nie było nikogo, kto mógłby zmienić jej myślenie w tym temacie. Drgnęła, słysząc głośne westchnienie mężczyzny, który jakby zareagował na jej dotyk. Nie zabrała jednak dłoni, której palcami przeczesała włosy za jego uchem. Mógł w tej chwili zawalić się sufit całego świata a ona nie zrezygnowałaby z tego dotyku. Nawet gdy jego ospałe, jasne tęczówki zawiesiły na niej swój wzrok, nie zatrzymała się w swoim geście. Obiecała sobie, że wyjdzie gdy ją o to poprosi albo raczej gdy zażąda. Kucnęła przy jego łóżku aby mieć twarz na wysokości jego wzroku. W milczeniu prowadziła wzrokowe wędrówki w okolicach męskich ust, nosa czy policzków, jakby chcąc się doszukać jakichś zmian. Delikatnym dotykiem wskazującego palca przejechała z okolic jego ucha na wierzch nosa, dopiero tam kończąc swoją podróż po męskim ciele, którą przypieczętowała ciepłym, jednak pełnym bólu uśmiechem. Chciało jej się płakać, ze śmiałością stwierdzić mogła, że to ona powinna znaleźć się na jego miejscu. I chociaż nie znała do końca stanu jego zdrowia, poświęciłaby swoje aby on nie musiał cierpieć.
A co jeśli stracił pamięć? Wprawdzie jego matka o tym nie wspominała, jednak reakcje Esme mogły po prostu kobiecie na to nie pozwolić. Na samą myśl o tym jej ciało przebiegł zimny, nieprzyjemny dreszcz. Postanowiła jednak mimo wszystko odezwać się, nawet jeśli miały to być ostatnie słowa skierowane pod jego adresem. Zabrała swoją dłoń, coby spleść obie pod swoją brodą i oprzeć łokcie na szpitalnym łóżku. - Tak bardzo cię przepraszam. - wyszeptała, chociaż zakończyć to zdanie chciała zupełnie innym zwrotem.
Tak bardzo się martwiłam.
Tak bardzo umierałam ze strachu.
Tak bardzo bałam się, że Cię stracę.
Tak bardzo nikt jeszcze nie zawładną moim światem jak Ty, Quinton.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego oczy otworzyły się leniwie, wyrywając go nagle z podróżny po podświadomości, która teraz wydała się nicością jako, że niczego nie pamiętał. Podziwiał przez moment biały sufit z zamontowanym jarzeniowym oświetleniem. Nie było ono potrzebne, gdyż jasne dzienne światło wprawiało w jasność całą salę.
Dopiero po tej próbie umiejscowienia się w czasie i przestrzeni głowa Quinna przekrzywiła się nieco na bok. Spojrzał na Esme, która w skulonej pozycji, ze spuszczoną głową w dół siedziała jakby zrezygnowana, pogrążona we własnych myślach, przy jego łóżku. Przez chwilę nie dawał żadnych oznak przytomności, z radością, której nie był aktualnie na siłach okazać na zewnątrz, przyglądając się kobiecie. To uczucie było na tyle silne, że przysłoniło trwogę, jaka wdzierała się do jego umysłu, gdy rozmyślał o tym, że być może mało brakowało, aby ich ostatnie pożegnanie było już tym na wieczność.
Quinn przeciągnął dotąd swobodnie leżącą na kołdrze rękę w stronę kobiety. Wtedy wyprostował palec wskazujący i delikatnie parę razy postukał jej przedramię, do którego akurat udało mu się sięgnąć. Widząc, że udało mu się zwrócić jej atencję ku sobie uraczył ją niemrawym uśmiechem, bo tylko na taki potrafił się zdobyć, biorąc pod uwagę, że nawet po takim lekkim rozciągnięciu mięśni czuł się obolały.
- Widzę, że już się załamałaś z tego powodu, że będziesz musiała się ze mną jeszcze trochę pomęczyć, ale może nie będzie tak źle. – rzucił nieśmiesznym żartem w swoim stylu, gdy ich spojrzenia cały czas pochłaniały się nawzajem. W dalszym ciągu dotykał jej ręki, głaszcząc przyjemną skórę opuszkami swoich palców.
W końcu spróbował zmienić, a właściwie jeszcze bardziej podwyższyć swoją pozycję, co okazało się wielkim wyczynem. Odczuł natychmiastowy, wielki ból w klatce piersiowej, którą miał sztywno zabandażowaną. To samo tyczyło się twarzy, która była cała obolała i na razie mógłby wskazać jeszcze miejsce szwów, jakie mu założono.
- Mam nadzieję, że nie wyglądam aż tak tragicznie i trochę uroku mi pozostało. – skomentował głośno swoje przemyślenia, dotyczące wizerunku. Zdawał sobie sprawę, że wygląd miewał się lepiej i będzie potrzeba czasu, aż szwy znikną, jak i również wszelakiego rodzaju zadrapania, siniaki, które miał praktycznie wszędzie.
Na moment zerknął na jakieś rurki, które były do niego podłączone. Z każdą minutą czuł się bardziej żywy, co z powodu bólu nie było może aż tak przyjemne, lecz dobrze było znów czuć ludzkie, normalne pragnienia, które po tak długim spaniu, nawet nie wiedział do końca jak długim, uderzały ze zdwojoną siłą.
- Esme… zrobisz coś dla mnie? – zapytał wstępnie, ponownie wpatrując się w swój ulubiony widok prawniczki, który nigdy mu się nie znudzi. – Aktualnie dałbym się zabić za dużego, soczystego hamburgera. Czy nie przemyciłabyś mi jakiegoś? Proszę. – uniósł nieco brwi w górę, przygryzając przy tym dolną wargę. Głód, jaki nagle go opanował mógł być zaspokojony tylko czymś naprawdę konkretnym. Poza tym, właśnie na ten smak naszła go niespodziewana ochota. Nie był jednak pewien, czy aby na pewno mu było wolno teraz tak swobodnie się nim obżerać. Był jednak gotów zaryzykować nawet frustracją pielęgniarek, które o niego dbały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jego słabe żarty w obliczu panującej sytuacji wydawały się być na tyle śmieszne, że się roześmiała. Musiała docenić jego próby zachowania normalności, nawet jeśli do takowej było naprawdę daleko. - Spokojnie, w pracy oddzielę się od Ciebie wielkim parawanem a prywatnie po prostu przestanę otwierać Ci drzwi. - nie chciała pozostać mu absolutnie winna i postanowiła trwać z nim w tym radosnym nastroju, który szybko zmienił się gdy chłopak postanowił zmienić swoją pozycję. Grymas na jego twarzy i nieprzyjemny syk spowodował, że kobieta automatycznie wyciągnęła ramiona w jego stronę jakby chcąc go ewentualnie asekurować co przy bliższej analizie wydawało się być zupełnie niepotrzebne. - Daj spokój Quinn. Masz szczęście, że dla mnie wygląd nie ma żadnego znaczenia. - pokręciła z politowaniem głową, delikatnym ruchem zaczesując do góry jego grzywkę. Wprawdzie nie wyglądał najgorzej; przyjeżdżając tutaj sądziła, że jego stan będzie o wiele gorszy więc miłym zaskoczeniem okazały się być te wszystkie zacięcia i zadrapania.
Dla mnie wygląd nie ma żadnego znaczenia. Powtórzyła w myślach, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ta uwaga była zupełnie nie na miejscu i chłopak nie powinien absolutnie jej usłyszeć, tym bardziej po ich ostatniej rozmowie. Szybko jednak, coby Wright nie zorientował się, że jej głowę zaczęła zaprzątać jakaś nieodpowiednia myśl, zamieniła grymas swojej twarzy na delikatny uśmiech. Usiadła na krawędzi szpitalnego łóżka i pochyliwszy się w stronę mężczyzny, ostrożnie poprawiła jego poduszkę.
Jego prośba wywołała w niej chwilową konsternację. Nie sądziła, że jego pierwszą prośbą tuż po przebudzeniu będzie hamburger. - Dobra. - odpowiedziała krótko wzdychając przy tym i przewracając oczami, bo wcale ta opcja się jej nie podobała. Wolałaby aby kilka dni jeszcze przeżył na tych wszystkich szpitalnych kleikach i innych mazidłach coby nie narażać się na dodatkowe schorzenia. Zeskoczyła z jego łóżka po czym zasalutowała w jego stronę, komunikując mu tym gotowość do wykonania zadania. - Na dole chyba jest bufet, na pewno mają takie rzeczy. Będę za kwadrans. A Ty się nie ruszaj. - pozwoliła sobie zażartować na koniec, chociaż tak mogąc nieco odgryźć się za jego nieodpowiedzialną prośbę. Szybkim krokiem opuściła salę i udała się na misję, która na pierwszy rzut oka nie wydawała się być zbyt komplikowana.
Schody zaczęły się podczas problemów z transportem, gdyż schowany pod jej koszulą hamburger wyglądał nieco ... dziwnie. Przynajmniej na tyle aby wzbudzić uwagę jednego z lekarzy, który mijał ją już na oddziale Quintona. Musiała więc bezczelnie użyć wszystkich tych swoich sztuczek, pięknych uśmiechów i słów coby mężczyzna dał jej doprowadzić swoją misję do końca. I chociaż zakładany czas na jej realizację nieco się wydłużył, w końcu pojawiła się na sali Wrighta nie wyglądając na osobę nastawioną entuzjastycznie do sytuacji. - Wiele będzie Cię kosztował ten burger, Wright. - wycedziła przez zęby, spoglądając jeszcze na chwilę przez ramię aby upewnić się, że potencjalne zagrożenie ma już z głowy. - Przehandlowałam Twoją zachciankę za swój numer telefonu. - zakomunikowała mężczyźnie siadając ponownie na skraju łóżka. Wyciągnęła spod swojej koszuli towar przemycony, który już po chwili starannie odwinęła ze śnieżnobiałego papieru. - Znaczy za Twój numer. Więc się nie zdziwi jak dostaniesz jakiegoś gorącego smsa. Bo chyba nie sądziłeś, że za Twoje zachcianki będę rozdawała swój numer jakimś napalonym lekarzom. - zażenowana pokręciła głową na boki i w końcu po wygłoszeniu całej tej wzniosłej mowy przystawiła mu hamburgera do ust. Musiała mu przecież pomóc, mając na względzie jego stan.
Ostrożnie i cierpliwie dokarmiała swojego prywatnego pacjenta, za każdym razem delikatnie wycierając kciukiem zabrudzone od sosu kąciki męskich ust. Sama beztrosko machała w powietrzu nogami, siedząc na szpitalnym łóżku, chociaż oddawała się wykonywanej przez siebie czynności w pełnym zaangażowaniu. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie potrafiła względem jakiejś obcej osoby być na tyle opiekuńcza aby zaoferować swoją pomoc nawet podczas spożywania posiłków. Z Quintonem było jednak inaczej; nie musiał nawet o tę pomoc prosić aby ją uzyskać. - Jeszcze jakieś życzenia Panie Wright? - zapytała, chociaż w jej głosie wyczuć było można delikatną ironię.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”