WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mógł przypuszczać, że powrót do Seattle przywoła wszystkie stare demony. Nie chciał się mierzyć z przeszłością ani analizować błędów, które zostawił już dawno za sobą. Nie lubił uświadamiać sobie, że on też ponosi winę za to, jak wygląda teraz jego życie i nie może demonizować wkładu Rebeki. Poza tym – nigdy jej nie powiedział. Nie powiedział, bo była już tylko w coraz gorszej formie. Nie powiedział, ale był przekonany, że się domyśla. To ona nie chciała więcej kontaktować się z Butlerami, a on po prostu nie wniósł sprzeciwu. Nosił swoje przewinienia, jak obciążające sumienie ciężkie kamienie, których nigdy się nie pozbył. Kaylee otwierała ten pochód wyrzutów sumienia spojrzeniem swoich bystrych oczu i przyspieszonym oddechem sprzed czterech lat. Chociaż, teraz też czuł, jak przyśpiesza mu tętno. Był tak skupiony na swoim rozpadającym się życiu, że nie zawsze przyswajał też wieści, jakie przychodziły do niego z Seattle. Nie wiedział więc o dziecku przyjaciół. Nie obserwował ich w social mediach, gdzie w ogóle był niezbyt aktywny – nie miał więc też pojęcia, że się rozstali.
Jacob zabiera z jej ręki kartę z danymi ubezpieczenia i pobieżnie przeczesuje ją spojrzeniem. Przy dacie urodzenia robi krótką pauzę. Zawiesza się na dłużej. Zastanawia. Czy to w ogóle możliwe? Czy los mógłby mu spłatać tak okrutnego figla? Czy istnieje cień szansy, że Butler wychowuje nieswojego syna? Hirsch ma przez moment wrażenie, że życie toczy się właśnie w slow motion. Zerka przez ramię w kierunku przejętego chłopca, by przyjrzeć się jego buzi, a po chwili wraca spojrzeniem do Kaylee. Dziecko jest do niej niesamowicie podobne, niczego więc nie wyczyta z jego twarzy. Czego też niby miałby się spodziewać, że będzie miał gdzieś to napisane? Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale znów wbija wzrok w kartę ubezpieczenia. Dane rodziców. To go trochę uspokaja. Zerka znów na swojego pacjenta, jakby szukał w nim teraz podobieństwa do Butlera seniora. I nie widzi nawet rysy. Potrząsa więc głową, jakby chciał pozbyć się tych natrętnych myśli i postanawia nie wracać do swojego przedziwnego pomysłu w warstwie słownej. Mierzy się więc z brunetką spojrzeniem, już odważniej. Nawet, jeśli patrząc w jej lekko przejętą – zapewne dzieckiem – twarz, widzi zupełnie inne obrazy, natrętne wspomnienia, które zalewają jego umysł i z którymi próbuje walczyć.
Wróciłem. Kilka tygodni temu – odpowiada krótko. Specjalnie mówi o sobie, żeby nie przywołać tematu żony. Nie zamierza o niej rozmawiać. Z kimkolwiek. Nie robi tego od kilku miesięcy i nie złamie tak łatwo tego postanowienia.
Jest na coś uczulony? Podamy mu środki przeciwbólowe i zabierzemy na prześwietlenie – błogosławi fakt, że na szpitalnym oddziale ratunkowym nigdy nie ma na nic czasu. Tym bardziej na wspominkowe plotki sprzed paru lat, jak to wiedziony życiowym rozczarowaniem puknął znajomemu żonę. Jacob bierze głęboki wdech i schyla się po malca, którego na ramieniu zabiera w stronę innego oddziału. Gestem wskazuje Kay, żeby za nimi podążyła. W tym czasie przekazuje pielęgniarce wszystkie potrzebne informacje i tłumaczy chłopcu, że mama będzie stała za szybą, że będzie ją widział, ale przez kilka minut nie będzie mogła do niego podejść. Przedstawia mu więc pielęgniarkę, która w tym czasie się nim zajmie. I kiedy chłopiec poddawany jest prześwietleniu, a w pomieszczeniu obok Jacob zostaje sam z Kaylee, Hirsch zdobywa się na odrobinę przyzwoitości.
Kaylee. To nie miało tak wyglądać. Nigdy nie miałem też okazji, żeby Cię przeprosić, ale… Ale uznałem, że urwanie kontaktu będzie najlepsze. Nie mógłbym spojrzeć twojemu mężowi w oczy – wyrzuca z siebie jak przyłapany na ściąganiu uczniak, kątem oka co chwila zerkając na to, co dzieje się w pomieszczeniu obok. – Naprawdę mam nadzieję, że to między wami niczego nie zepsuło, macie pięknego syna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak mocno się zestresowała. Stukała paznokciem o paznokieć i nie, wcale nie chodziło o to, że jej pociecha właśnie cierpiała. Szło o to, że ta pociecha była oglądana przez TEGO lekarza, który teraz nie tylko zerkał na swojego pacjenta, ale i na nią. I kiedy tak spoglądał raz po raz w jej stronę, zaczynała się coraz bardziej irytować, a gdyby tylko wiedziała, jakie absurdalne myśli pojawiły się w jego głowie… pewnie mentalnie właśnie leżałaby na ziemi, zwijając się ze śmiechu. Czy na pewno były tak niedorzeczne? Ale nie wiedziała, więc tego nie robiła, heh. Teraz jedynie wytrwale przyglądała się jemu, skoro on przepisywał numerki z karty i jezu, wyglądał na zmęczonego. Zmęczonego i takiego smutnego? Te kilka lat dodało mu pewnie parę rysek na twarzy, ze dwa siwe włosy na pewno też, ale nic nigdy nie byłoby w stanie zabrać mu tego spojrzenia, które wtedy ją sparaliżowało. Kiwnęła głową na jego krótką odpowiedź. Boże, była babą, czy tylko one miały wrażenie, że panowie tak beznamiętnie podchodzą do sytuacji, które one później przeżywały kilka dni albo i tygodni? Bo ona wracała do tego bardzo długo, bijąc się w pierś, a później przysięgając, że NIGDY WIĘCEJ, tymczasem miała wrażenie, że on… oni, tak po prostu się odcięli. Jak gdyby nigdy nic.
- Jedynie na koty, ale… – jak beznadziejnie głupio to teraz zabrzmiało. – Pewnie teraz to nieistotne – dodała, bo pewnie pytał o lekarstwa i inne takie, na czym ona kompletnie się nie znała. Jaka szkoda, że musiała zaufać właśnie jemu. Zbliżyła się jeszcze do niego, trzymającego jej syna na rękach i musnęła ustami czoło przerażonego trzylatka. Powinna się upierać, powinna nalegać, przecież to dziecko potrzebowało mamy, i miała prawo z nim iść, ale… musiała też ogarnąć inny syf. Okropna matka. Zapewniając jednak Keylena, że nigdzie się nie ruszy i będzie obserwować jaki jest dzielny, a zaś widząc jak ze łzami w oczach kiwa główką, miała wrażenie, że pęknie z dumy. Gdyby duma buchała z uszu to jej pewnie wychodziłyby nimi ognie.
Zaśmiała się, kręcąc głową, kiedy usłyszała jego głos. I tak powinna to zostawić. Nie powinna do tego wracać, ani tego rozdrapywać. Nawet na niego nie zerknęła. – Najlepsze? Najlepsze, okej – kiwnęła jeszcze głową. Byli przyjaciółmi tyle lat i choć może nie wiedzieli o swoich życiach wszystkiego, to jednak miała wrażenie, że zasługiwała na więcej niżeli echo wiadomości. Twardo patrzyła przed siebie, by mieć pewność, że wszystko jest okej. Wymusiła kolejny uśmiech. – Kail już bardzo długo nie jest jedną z głównych postaci na naszych zdjęciach – wyrzuciła z siebie, nie tłumacząc niczego więcej. Nie interesowało go ich życie wcześniej, nie musiało i teraz. Powinna się zamknąć, nie powinna nic więcej dodawać i bardzo się starała, ale jednak… z dłońmi założonymi na piersi odwróciła się w jego stronę. – Gdzie jest Rebecca? W Los Angeles? Tutaj z tobą, w Seattle? Dlaczego nie ma z nią kontaktu? Czemu nigdy nie napisała? Co u niej słychać? – zasypała go pytaniami i przygryzła dolną wargę. – Powiedziałeś jej? Powiedziałeś, prawda? To dlatego? – halo, Jacob – Jacobem, ale to z nią na studiach miała najlepszy kontakt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najpierw uderza w niego informacja, że jego przyjaciele nie są już razem. Jego pierwsza myśl z paniką biegnie w kierunku tego, czego obydwoje dopuścili się przed laty. Zadaje sobie w środku to samo pytanie, co Kaylee jeszcze przed chwilą. Powiedziała mu? Czy to jego wina? Tę chwilową panikę widać w jego spojrzeniu, ale szybko potem ustępuje ona złości, kiedy Butler zadaje pytania dotyczące jego żony. Nie chce o niej rozmawiać. Nie chce, żeby ktokolwiek w tym szpitalu o niej słyszał. Nie wraca do tej historii i pogrzebał te bolesne wspomnienia na tyle głęboko, że nie chce ich wyciągać na wierzch. Nie chce też, żeby ludzie wiedzieli, żeby wiedzieli, że…
Becky już nie ma – odpowiada zdawkowo i wymijająco. W międzyczasie ratuje go jeszcze to, że musi poinstruować pielęgniarkę, żeby nieco przesunęła nogę chłopca, do drugiego prześwietlenia. Zostały im góra trzy minuty w samotności, zanim osoba obsługująca sprzęt nie wyłączy aparatu i pielęgniarka w specjalnym stroju nie zabierze stamtąd chłopca.
Wtedy wraca do Kaylee ze zmarszczonym czołem. Ściąga też brwi, jest zły. Nie ma powodu, żeby złościł się na brunetkę, ale te pytania wprawiają go w dyskomfort.
A Ty powiedziałaś Kailowi? Po co miałbym to zrobić. Dlaczego miałbym jej powiedzieć, że spałem z jedną z jej najlepszych przyjaciółek? Przecież… Kay, obydwoje byliśmy wtedy w bardzo kiepskim miejscu i chyba zgodnie twierdzimy, że to nie powinno się zdarzyć. Rebecca była wtedy już w bardzo kiepskiej formie – mówi szybko, wie, że za moment skończy się ta chwila prywatności, w której można poruszać te tematy tak, że nikt nie słyszy – a potem było już tylko gorzej. Wiesz, że nigdy nie chciała przestać. Że oszukiwała, że na własne życzenie zgotowała nam z życia piekło. Nie była sobą. Może dlatego przestała się odzywać –a może dlatego, że wiedziała o ciąży przyjaciółki? Może dlatego, że się domyślała, przeliczyła sobie wszystko wcześniej niż Jacob (który wciąż nie do końca zdaje sobie sprawę z możliwej wagi problemu)? Hirsch oddycha głęboko i kiedy pielęgniarka wnosi chłopca i podaje go na ręce matki, mężczyzna odsuwa się o krok. Wrzuca zdjęcia z prześwietleniem na podgląd.
Kostka jest tylko skręcona, założymy usztywnienie, za parę dni będzie mógł skontrolować go lekarz rodzinny – jest gotowy do wyjścia. On skończył tu już swoją rolę, ale wciąż coś nie pozwala mu ich opuścić i ociąga się od wyjścia, nawet jeśli pielęgniarka patrzy już na niego ponaglającym spojrzeniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Co to do cholery znaczy ”Becky już nie ma"? – haalo. Nie ma jej w jego życiu? Nie ma jej w Seattle? Nie ma jej… nie ma? Doskonale zdawała sobie sprawę z wydźwięku jego słów i w żadnym wypadku jej się nie podobały. Zrobiła krok w jego stronę. Byli tutaj sami, ale ta szyba sprawiała wrażenie, że nie są. Dlatego jej głos był mocny ale mimo wszystko mocno ściszony.
- Oczywiście, że to nie powinno się wydarzyć, Jacob, proszę, nie dopowiadaj sobie – zgadzała się z nim bezwarunkowo, to domniemanie nie było potrzebne. To nie była ona, a to na co sobie pozwolili przez wiele czasu nie dawało jej spokojnie funkcjonować. Nie szukała wytłumaczenia w tym, że Kail od dawna karmił się poza domem, a jej małżeństwo praktycznie nie istniało, nie szukała w tym, że wszyscy tego wieczoru wypili za dużo, ani w tym, że zarówno Jacob jak i ona zostali sami. Porzucona w trakcie wieczoru, którego byli gospodarzami. Jezu, jakie to było dołujące. Przecież doskonale wiedziała, że jutro podniesie koszulę męża rzuconą niedbale na podłogę, której woń będzie zupełnie inna, niż JEJ perfumy i po prostu wrzuci do pralki, jak gdyby nigdy nic. Nie chciała być taka jak jej mąż, nie powinna być taka, skoro sama stuprocentowo to potępiała. Pewnie dlatego starała się jeszcze bardziej. Była wciąż zakochana. I głupia. – Nie miał i nie ma zielonego pojęcia. Pewnie mogłabym mu to nawet napisać drukowanymi literami na karteczce i powiesić z rana na lodówce – miałby to gdzieś – pewnie nie był tak domyślny jak żona Jacoba, albo nie był już kompletnie zainteresowany. Nie był to jednak temat, który chciała wywlekać i nie było to coś czym chciałaby się dzielić, więc miała nadzieję, że tamta jedna noc pójdzie już w totalne zapomnienie. Butler raczej nie szastała prywatą w social mediach, a skoro Rebecca urwała kontakt, powód musiał być inny. Zdecydowanie nie tak absurdalny i jedynie domniemany. – Nie ważne jak źle było, zawsze się odzywała – podniosła lekko głos, robiąc krok w przód. – Raz na kilka miesięcy, raz na pół roku albo rok, ale zawsze miała odwagę, zawsze – dodała i hej, była impulsywna, emocje często brały górę a teraz dochodziło jeszcze zmęczenie więc bum, pacnęła go paluchem w klatkę piersiową. – Nie wierzę, wiesz? Za dobrze ją znałam. Czemu jesteś – jeszcze raz go pacnęła paluchem w tę klatkę. –… taki… jakby nigdy nic dla ciebie nie znaczyła? Czemu nikt nic o niej nie wie? Co się stało, Jacob? Czemu umilkłeś? – a teraz już niepotrzebnie się rozżaliła, ale chyba najzwyczajniej w świecie za nimi tęskniła, po prostu. – To był naprawdę… okropny czas. Było naprawdę… – dodała już spokojniej, bo wszystko zwaliło jej się wtedy na głowę, wszystko się sypało, wszyscy odchodzili, a ona musiała udawać, że jest najsilniejszą osobą na świecie. Teraz też chciała, dlatego wzięła głębszy oddech i się odsunęła z uśmiechem, bo właśnie odebrała swojego syna, który zmęczony ułożył głowę na jej ramieniu. Był wykończony. Otarła wierzchem dłoni szklące się oko. –… źle – dokończyła, zaciskając wargi. Zerknęła na zdjęcia, choć nie miała pojęcia na co patrzy. – W porządku – kiwnęła głową i do niego, i do pielęgniarki. Mógł sobie iść, niech to już się skończy. Chciała do domu, tak samo jak jej dziecko, niech zrobią to wszystko jak najszybciej. – Co teraz? – to nie było jej podwórko, nie wiedziała i nie chciała zabierać mu więcej czasu. – Gdzie mu to założycie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pozwala jej wylać te wszystkie słowa. Słucha pytań, na które nie ma zamiaru odpowiadać. Nie chce i nie może. Jest przekonany, że z biegiem czasu ludzie po prostu przestaną pytać i przyjmą za obowiązującą wersję, że Rebecca Hirsch nie żyje, że jej nie ma.
Czuje też wyrzuty sumienia w kierunku Brown. Absolutnie nie chce sobie przypisywać wszystkich wątpliwych „zasług” z minionych lat, ale i tak ma wrażenie, że inicjatorem może być zawsze tylko jedna osoba. Lata temu się nad tym zastanawiał? Do tamtego wieczoru nie myślał o Kaylee w takich kategoriach. Nie był wygłodniałym sępem, który przez lata przyjaźni polował na swoją ofiarę. Ot, po prostu, stało się.
Hirsch dotyka dłońmi swojej brody, pociera ją nerwowo. Nie ma już okazji odpowiedzieć na cokolwiek. Pozwala pielęgniarce przejąć kontrolę. To ona opisuje pacjentce z synkiem, jakie usztywnienie założą, zabiera ich do innej sali, oznajmia, że chwilę to potrwa. Jacob w tym czasie powinien zająć się resztą pacjentów, ale ten nagły powrót przeszłości rozbija go na tyle, że nie jest w stanie się skupić, co na SORze nie jest najlepszym rozwiązaniem dla lekarza. Potrzebuje zapalić. Kręci się pomiędzy łóżkami chorych jeszcze przez chwilę, zanim z przerwy nie wróci drugi z lekarzy. Dopiero wtedy wychodzi więc przed szpital, wcześniej sprawdzając, czy jego pager oby na pewno dobrze działa i w każdej chwili mogą go przywołać. Odpala papierosa za papierosem, próbując ukryć to, jak lekko z nerwów trzęsą się jego dłonie. Wspomnienie żony nie przywołuje w nim dobrych emocji. Kiedy przymyka oczy, widzi wyraźnie wieczór, kiedy widział ją po raz ostatni. To rozrywa go w środku kawałek po kawałku. Od miesięcy próbuje pozbyć się tego uczucia wszelkimi możliwymi sposobami. Dziś z tej otchłani wyciąga go już tylko jedna myśl. Kiedy widzi więc, że Kaylee wychodzi ze szpitala z synem w kierunku parkingu, nie waha się i biegnie za nią.
Ona była chora Kay. Każdy dzień był coraz gorszy, w końcu przestała siebie w ogóle przypominać. Wiesz co prochy potrafią zrobić z człowiekiem?! – mówi całkowicie szczerze, widać, że lekko złamany. Kobieta jednak nie może wiedzieć, że nie mówi jej całej prawdy. Daje jej jednak do zrozumienia to, co nie może mu przejść przez gardło – Przez lata z całej jej grupy rodziny i znajomych nie został nikt. Odsunęła się nawet jej siostra. Szczerze mówiąc, między nami też nie było już później najlepiej. Niezależnie od tego, co wydarzyło się wcześniej… – dopowiada na jednym wdechu i dotyka dłonią jej ramienia. Trochę w ramach pokrzepienia, trochę w ramach pożegnania, skoro już wszystko ją wyjaśnił. Ale z jakiegoś powodu nie zabiera ręki. Patrzy brunetce prosto w oczy. Zawiesza się na moment, jakby próbował skonstruować pytanie, które chce jej zadać.
Kaylee, data urodzenia twojego syna… Czy ty z mężem… Czy on urodził się w terminie? Czy kiedykolwiek, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że… – nie jest w stanie skleić prostego, zgrabnego zdania. Zacina się. Słowa przychodzą mu z trudem i naprawdę stresuje go odpowiedź, która może paść. Niemniej jednak MUSI zapytać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Keylen zasypiał jej na kolanach, kiedy usztywniali jego kostkę. Nie czuła już nóg i sama miała serdecznie dosyć tej nocy; nie tylko szpitala, ale i powracających myśli, nad którymi już lata temu przestała dumać. Po czterystu dwudziestu sześciu godzinach mogli wyjść, więc zgarnęła wszystkie papierki, które co chwila ktoś jej podsuwał pod nos, podpisała co miała podpisać, wzięła w ramiona śpiącego już syna i w końcu ruszyli w drogę do domu, która niestety skończyła się bardzo szybko, bo już na szpitalnianym parkingu. Usłyszała głos Hirsha, kiedy zapinała pasy w foteliku swojego gówniaka i rozsunąwszy jeszcze jego kurtkę, zamknęła samochodowe drzwi, stając znowu oko w oko z Jacobem. Nie miała siły. Nie chciała znowu podnosić głosu, nie lubiła tego i nie robiła tego często.
- Co się stało? – zadała proste pytanie. Uparła się, ale mówiła bardzo spokojnie. Plątał się, zaczynał podnosić głos, a ona nie chciała odpuścić. – Co to znaczy, że jej już nie ma? – powtórzyła, chcąc prostej odpowiedzi. – Kiedy ją ostatnio widziałeś? Jak wyglądał wtedy jej dzień? Co powiedziała? GDZIE JEST? Co ukrywasz?! – w trakcie swojej kariery miała doświadczenie z wieloma różnej maści ludźmi i choć aboslutnie nie miała pojęcia jak wygląda życie z osobą tak bardzo „zniszczoną” jak Rebecca, to jednak nie miała pustki w głowie. Tym bardziej, że zarówno Becca jak i Hirish odcięli się dużo wcześniej.
Miała ochotę się do niego przytulić, kiedy jego głos zaczynał drżeć. Tak po prostu przyłożyć policzek do jego piersi i pozwolić by wziął ją w swoje ramiona. Do swojego przyjaciela, z którym przecież… z całą czwórką spędzili tyle fantastycznych momentów. Do tego powiewu przeszłości, tych dobrych chwil, kiedy jeszcze było w miarę stabilnie. Bo choć był głównie przyjacielem jej byłego męża, to nie znaczyło, że nie mogli się trzymać, nie? Dobrze, że się powstrzymała, jezu jak dobrze. Z początku nie zrozumiała. Zmarszczyła brwi, odsuwając się krok w tył i uwalniając swoje ramię z jego uścisku. Dlaczego zwrócił uwagę na datę jego urodzin? Co to miało wspólnego z jej mężem? Chyba sobie żartował? Musiał żartować, niech się teraz uśmiechnie i powie he he. – Jesteś bezczelny. Pieprz się, Jacob – warknęła, mijając go i podchodząc do drzwi kierowcy, ale… jednak nie. Nawet ich nie otworzyła – znowu okrążyła samochód i wróciła do niego. Dawno, naprawdę dawno nikt nie wkurzył jej tak mocno. – Czy CO mi przyszło do głowy? – pchnęła go swoimi łapkami w klatkę piersiową. – Czy ja i Kail CO?! Zadaj to cholerne pytanie – nie miał odwagi, widziała to, a ona denerwowała się tak mocno, że zaraz pewnie zwymiotuje. Panikara. Pokręciła głową. Nigdy. Była pewna. Oczywiście, że była. Keylen może i miał jej pełne usta i czarne oczy, może i miał śniadą karnację po niej i dołeczki w policzkach, aczkolwiek miał też mnóstwo cech swojego ojca, ale nie wszyscy przecież muszą to widzieć. Była o tym przekonana. Jak mógł wrzucić jej do głowy tę myśl, która teraz na pewno będzie się gdzieś tam błąkać? – Nie. NIGDY nie przyszło mi to głowy. Niech z twojej też wypadnie, kurwa mać, Jake, co ty sobie wyobrażasz – że wróci, przypadkiem ją spotka i namiesza trochę w głowie? Hhaalo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najpierw wciąż trwa w trapiącej go bezradności i trudnie, z jakim przyszło mu wypowiedzenie tych kilku słów, ale jej reakcja go irytuje. Zerka przelotnie w stronę zaspanego chłopca za szybą. Może i znalazłby w nim podobieństwo do Kaila, ale…
Becky nie żyje! – w końcu i on podnosi na nią głos. Dość nagle i na tyle głośno, że ściąga na nich uwagę jeszcze kilku innych osób korzystających z tego parkingu. Może i jest środek nocy, ale w końcu to SOR.
Chcesz, żebym opowiedział Ci, jak wyglądał jej ostatni dzień, hm? Jak na haju zaatakowała mnie nożem?! – Hirsch bardzo szybko doprowadza się do takiej złości, że podwija i lekarski fartuch i szpitalną koszulę pokazując połyskującą w świetle latarni, wciąż niezrównaną jeszcze z kolorem skóry, bliznę na żebrach. Kiedy jest już pewny, że to zarejestrowała, natychmiast opuszcza trzymany w dłoniach materiał. Nie chce być uznany za niepoczytalnego świra grasującego na parkingu, żeby nikt przypadkiem nie wysłał do nich ochrony. Poza tym najzwyczajniej w świecie jest mu po prostu zimno. To Seattle i połowa listopada, a nie jakaś słoneczna Kalifornia tuż nad brzegiem oceanu. Przez chwilę się nie odzywa i wypuszcza bardzo powoli powietrze przez nos, co generuje dym wokół jego twarzy. Wygląda jak wściekły byk i chociaż najchętniej chciałby teraz stąd odejść, to nie może jej odpuścić. To zbyt ważne.
Kaylee to się stało niemal kalendarzowe dziewięć miesięcy przed tym, jak urodził się Twój syn. To nie bezczelność, to… – jest taki zły, że musi o to pytać. Taki poirytowany, że musi robić to teraz i w tych okolicznościach, ale za bardzo boi się, że innych nie będzie. W końcu nie widział już jej cztery lata, kto wie, na kiedy przypadłoby ich kolejne spotkanie, gdyby nie zapytał. Pozwala się uderzać, nic nie robi sobie z jej dłoni raz po raz wciskających się z impetem w jego klatkę piersiową. Ale w końcu ma dość. Najpierw łapie ją za nadgarstki i stopuje na chwilę, a następnie przenosi dłoń na jej kark, tak by zatrzymać ją w miejscu i zmusić do zrówniania się ich spojrzeń.
Nie mówię, że tak jest. Nie twierdzę, że Kai nie jest jego ojcem. Ale nie będę mógł z tym żyć, jeśli to pytanie wciąż będzie orbitować wokół mojej głowy. Więc powiedz mi, że to sprawdziłaś. Powiedz mi, że nie ma takiej możliwości – szuka zaprzeczenia. Nie chce jej rozbijać życia. Zwłaszcza że ma poczucie, że zrobił to przed laty. Opiera ją plecami o karoserię samochodu, wciąż z palcami zaciśniętymi – ale nie jakoś przesadnie, to tylko gest, a nie ubezwłasnowolnienie – na jej karku i już bez słowa wpatruje się w jej oczy. Bo przecież jest szansa. Obydwoje zdają sobie sprawę z chaotyczności tamtego wieczoru. Z okazanego wtedy całkowitego braku jakiejkolwiek odpowiedzialności, zachwiania lojalności i przyzwoitości. Ale czy to wystarczyło, żeby rozsypać sobie życia na niemal zawsze?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie interesowały jej spojrzenia kierowane w ich stronę ani to, że Jacob ostatecznie podniósł głos, ale jednak wystarczyło to by zamknąć jej w końcu buzię. Powiedzenie na głos tego, co przeleciało jej przez myśl, kiedy plątał się w zeznaniach, wcale jej nie pomogło. Przygryzła dolną wargę, cofając się odrobinę, kiedy rozpoczął swój mały teatrzyk i pokazał bliznę na swojej skórze. Nie była na to gotowa. Kto mógłby być gotowy na takie wieści? Co innego nie widzieć kogoś, bo ten ktoś nie ma na to ochoty, bo po prostu urwał się kontakt, bo skierowało się swoje kroki w inną stronę, ale że już nigdy, przenigdy się tej osoby nie zobaczy, bo po prostu… bo nie? Bo jest to fizycznie po prostu niemożliwe? Przetarła dłonią szklące się oczy i zerknęła na śpiącego za szybą syna, jeny, jak ona mu zazdrościła.
- Jak… jak zmarła, Jake? – zapytała cicho, lekko drżącym głosem. – Dlaczego cię zaatakowała? – sama nie była pewna, czy chciała wiedzieć, ale w jej głowie automatycznie pojawiała się masa pytań. I nie, nie była to jedynie wina wykonywanego zawodu. – Broniłeś się? Co jej zrobiłeś? Czemu nigdy nie dałeś nam znać? Mi? Nam? – boże, już jej się zaimki z tego wszystkiego myliły. I jak tylko otworzył usta, to podniosła ręce w górę, by jednak nic nie mówił. Stop. Basta. Wystarczy. Nie chciała tego słyszeć, nie teraz. Wystarczy jej na dzisiaj. Nie wiedziała czy jej barki uniosą dziś jeszcze coś, niżeli śpiącego Keylena do jego łóżka. Albo jej łóżka, tak, pewnie jej. Oboje potrzebowali oddechu, który ginął w tym szybko wydmuchiwanym, mroźnym powietrzu.
- To co? Nie masz nawet odwagi zadać prostego pytania – rzuciła nerwowo, bo halo, konkrety, niech zapyta głośno o to, co chciał wiedzieć. Odepchnęła go raz jeszcze i miał to być ostatni raz, ale złapał jej nadgarstki, a zaś zmusił by spojrzała mu prosto w oczy. Proszę bardzo. Teraz to dopiero odstawiają szopkę.
- Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, aaa… – zabrakło jej tchu, kiedy pchnął ją lekko i poczuła za plecami karoserię. Za blisko, jeez, był zdecydowanie za blisko, zabierał jej zbyt wiele przestrzeni osobistej. Ostatkiem silnej woli wytrzymała jego natarczywy wzrok. – Nie ma takiej możliwości – wycedziła przez zęby, ze złości prawie sylabizując każde słowo. – Keylen jest synem Kaila – odpowiedziała głośno na niezadane pytanie, odzyskując władzę nad sobą i układając dłonie na jego klatce piersiowej. – Nie ma innej możliwości – powtórzyła, w końcu odpychając go na tyle, by odejść kilka kroków. Nie odezwała się jednak na temat sprawdzania tego. Nie potrzebowała niczego takiego. Czemu mówił jej inaczej? – Dobranoc, Jacob – rzuciła, odchodząc nim zdążył się odezwać. Drzwi, samochód, szybkie spojrzenie na Keylena, kluczki i gaz. Otarcie łez, dom, łóżko, przytulas, pytanie rozbrzmiewające w jej głowie, boooże, sen.

/zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 3 —Adres zameldowania taki sam, jak w karcie szpitalnej?
Tak. To znaczy — nie, nie. Proszę wpisać akademiki Uniwersytetu Waszyngtona. Elm Hall.
A ten cały akademik to jakiś adres ma? — zapytała znudzona afro kitka sekretarki po drugiej stronie lady. Z poziomu wózka Gerald widział tylko, jak upięte wysoko loczki poruszają się w każdą stronę, gdy kobieta kręciła głową lub wzdychała ciężko. Dość często po prostu łączyła obie te rzeczy na raz.
Erl, załóż panu bransoletkę. — Żółta opaska wynurzyła się jak peryskop ponad afro. Wysoki sanitariusz z rasowymi plamami potu pod pachami okleił nadgarstek Bradbury'ego.
Znakowanie, jak u rzeźnika, pomyślał, niemo dziękując skinięciem mężczyźnie. Odwrócił plakietkę ku górze i spostrzegł swe imię, nazwisko oraz numer identyfikacyjny zapisane pochyłym, całkiem eleganckim pismem. Niektórzy z jego studentów mogliby pozazdrościć takiego charakteru; chwała za wypracowania elektroniczne.
Gdzie z panem, Caddy? — zapytał Erl i bez namysłu zaczął pchać wózek z pacjentem ku przesuwnym drzwiom oddziału ratunkowego.
Na obsa — rzuciła od niechcenia. — Doktor w sali?
U siebie!
Dokąd jedziemy? — "Obs" nie mówił Geraldowi wiele, ale liczył na pomoc Erla Pielęgniarza, czy Szarego Hulka, jak go prywatnie nazwał ku własnej uciesze. Jego twarz przypominała mięśniaka, a głęboki baryton jedynie dodawał efektu do wrażenia.
Na obserwację.
Nie będzie żadnych badań?
Będą. W swoim czasie.
Czyli... kiedy?
Zatrzymali się przed szarą ścianą z napisem "SALA OBSERWACYJNA". Earl przycisnął klapkę po prawej stronie, nieco ponad ramieniem siedzącego Bradbury'ego i szerokie drzwi otworzyły się z syknięciem. Ze środka dochodził specyficzny zapach linoleum, środków dezynfekcyjnych oraz...
Uch, czy to sadza? — Skrzywił się i złapał za nos. Dobrze, przynajmniej zachował czucie. — Coś się tutaj paliło?
Zaczadzony pacjent na czwórce. Jego ubrania pachną miejską Coco Chanel.
Wszystko z nim w porządku?
No. Chyba. — Potaknął Erl i podjechał do stanowiska numer siedem, znajdującego się za kotarą i na wprost Czadowej Czwórki. — Przejdzie sam na wyrko?
No. Chyba.
W jakiś sposób wydało mu się to zabawne; nie każdy małpował sanitariuszy wielkości Empire State Building z manierą ptasiego móżdżka, ale w tępym wyrazie twarzy mężczyzny było coś pociesznego. Coś, co sprawiało, że Gerald na moment przestał się stresować tym, że ledwo czuł lewą stronę ciała, gdy wsparty o silne ramię Erla nie zauważył, że wkręcił palce stopy w przestrzeń między podstawką a kołem wózka i wykręcał je przy przechodzeniu.

Głośny łomot do drzwi dyżurki lekarzy rozległ się o nieboskiej drugiej trzydzieści w nocy. Cztery szybkie, dwa wolne. Cztery szybkie, dwa długie. I tak w kółko, aż w prześwicie pojawiła się twarz doktora.
Podejrzenie udaru, ale jak dla mnie pic na wodę, fotomontaż i motopompa — sarknęła Suzie, młoda, ambitna stażystka, która za bardzo przejęła manierę serialowych dupków w kitlach. — Objawy od jedenastej wieczorem, więc na trombo byłoby i tak już za późno. Parametry i takie tam wpisałam już do systemu, a historia leży na biurku. Nie dzwoniłam do neurologów, bo kazali się wzywać dopiero po szóstej, jeśli nie ma pilnego przypadku. Numer do dyżurujących leży obok telefonu. — Wcisnęła się bezpardonowo do środka, anektując rozkładaną kanapę naprzeciwko rozłożonego stanowiska doktora dyżurującego. — Dałam ci pospać pół godziny dłużej. Teraz twoja zmiana.
Padła, jak długa.
KARTA MEDYCZNYCH CZYNNOŚCI RATUNKOWYCH
I - WYWIAD
[Mężczyzna l.39, z zawodu wykładowca, uskarża się na brak czucia lewej strony ciała, spowolniona mowa i silne zawroty głowy. Mieszka sam. W wywiadzie SM zdiagnozowane trzy miesiące temu. Od tamtej pory leczy się ambulatoryjnie. Na interferonie od tego samego czasu. Ostatnia przyjęta dawka - tydzień temu, dzisiaj nie zdążył wziąć ze względu na niepokojące objawy.]

III - ROZPOZNANIE
[Podejrzenie udaru I64 - niesklasyfikowany jako krwotok czy zawał]

IV - ZASTOSOWANE PROCEDURY
[Wkłucie dożylne, leki - patrz OPIS, płynoterapia - patrz OPIS]

OPIS
[500ml NaCl 0,9%]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dwójnasób trudne zadanie. Kilkunastogodzinny dyżur i kilkanaście godzin unikania na szpitalnych korytarzach jednej i konkretnej osoby. Może zmęczyć. Nie pamiętał nawet kiedy zamknął oczy, a już jakaś smarkula przywoływała go na oddział. Zero szacunku u rezydentów. Teraz do tego grona miała dołączyć także i ambitna studentka.
Hirsch ściąga się z łóżka bez większego ociągania. Stawia stopy na jasnym linoleum i z uwagą wysłuchuje słów dziewczyny.
Mam czytać historię choroby z karty na biurku? – kiedy tylko jego umysł przytomnieje, od razu powraca też towarzysząca mu na co dzień przyjaciółka o wdzięcznym imieniu z ł o ś l i w o ś ć. –Wstawaj, wrócisz na drzemkę, jeśli ustalimy, że to na pewno nie jest udar. Ile gość ma lat? – dopytuje a w chwili, kiedy uzyskuje odpowiedź, wstaje gwałtownie, ściąga dziewczynę z łóżka za rękaw i natychmiast wychodzi z pokoju. Przekłada stetoskop przez szyję i mamrocze coś pod nosem o tym, że permanentny udar to ma ktoś, kto odpowiada za zatrudnianie stażystów w tym szpitalu.
Jacob spędził w szpitalu kilkanaście ostatnich godzin ze swojego życia, ale wygląda, jakby nie był w domu co najmniej od kilkudziesięciu. Za długi zarost, by móc twierdzić, że to tak specjalnie, potargane włosy i skóra tak niezdrowo jasna, że można byłoby podziwiać plątaninę żył pod spodem.
Takie tam – zwraca się do drepczącej za nim stażystki, kiedy przechodzi przez próg sali, w której znajduje się pacjent. Najwyraźniej pewna siebie studentka zapracowała właśnie na nowy pseudonim artystyczny. – No dalej, referuj wszystko, co powpisywałaś do systemu – mamrocze, przeglądając przy okazji dokumenty zgarnięte z dyżurki. Blondwłose stworzenie prowadzi więc zupełnie niepotrzebny monolog gdzieś za jego plecami, ale Hirsch najwyraźniej musi mieć pod ręką kogoś do umartwiania w zastępstwie, żeby nie musiał tego robić samemu sobie.
Jest tylko jedna rzecz, na którą Jacob nie zwraca uwagi. I to może poskutkować następującym: jednym czterdziestolatkiem z udarem i drugim czterdziestolatkiem z zawałem.
Wie pan, że w trzy i pół godziny od wystąpienia pierwszych objawów bez zgłoszenia się po poradę medyczną, udar przeżyje tylko co dziesiąty pacjent? Proszę mieć się za niesamowitego szczęściarza – Jacob rzuca niekomfortowym żartem podczas plądrowania wózka pielęgniarki. Sam zmienia kroplówkę i dopiero wtedy, chcąc poklepać pacjenta po przedramieniu, w ramach pokrzepienia, zwraca przytomną uwagę na jego twarz. Wcześniej przebiegł po niej tylko spojrzeniem, chcąc podjąć właściwą decyzję co do diagnozy. Ale teraz. Teraz widzi wyraźnie. Postarzone o jakieś dwadzieścia lat rysy twarzy, równie niedbały co jego zarost i zmęczone spojrzenie. Ale poznałby go bez mrugnięcia okiem. Tylko że zamiast uroczystego powitania, czegoś bardzo standardowego w stylu „Cześć”, „Witaj”, „Dobry wieczór” czy nawet „To lekki udar”, pod jego nosem pada tylko ciche, ale jakże znaczące… „Kurwa”.
Ostatnio zmieniony 2020-12-07, 16:51 przez Jacob Hirsch, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poskarżyłby się na te denerwujące mroczki i błyski w lewym oku, gdyby tylko miał komu, bo w szpitalu nie obowiązywała zasada zgrywania bohatera. Trafiając do oddziału ratunkowego, tuż po wyjściu spod prysznica w osłonce zapachowych żeli, z którymi miał problem — za cholerę nie potrafił rozpoznać woni wody kolońskiej od sportowego mydła, które pozostawało jego jedynym powiązaniem z aktywnością fizyczną — zastanawiał się, ile potrwa tym razem rzut. Przyglądał się w telefonie nieogolonej twarzy, trochę marudząc na udar-śmudar i niekompetencję "firmy przewozowej", bo znał te symptomy z pierwszej ręki i wiedział, że ani do głowy nie leje, ani nie ma braków w dostawach tlenu. Fakt, znów czuł, jak lewa noga jest słabsza, a zarazem pozbawiona głębokiego czucia, ale to jeszcze nie świadczyło o jego pożegnaniu ze światem! Miał za dużo do zaoferowania, jak te coroczne wykłady o kulturze papieskiej, podczas której satyrycznie przywdziewał białe szaty z wypożyczalni kostiumowej i zapalał papierosa w wielkiej auli, każąc "wiernym powstać, przynieść indeksy oraz błagać o przebaczenie".
A gdzie był teraz?
Ach, w dupie, Gerald — powiedział pod nosem, rozcierając przekrwione oczy. Zamrugał. Lewa strona dalej niechętna do współpracy. — Po prostu w dupie...
Przysnął zaledwie na chwilę. Swęd sadzy przestał wyróżniać się w sali, a zamiast szarawego sufitu z przytłumionymi jarzeniówkami ujrzał włochatą twarz mężczyzny w szpitalnym fartuchu. Zawsze miał problem z określeniem, jaki kolor miał przed sobą, więc zdefiniował go gdzieś na pograniczu fioletu z dziwną czerwienią. Który normalny facet słyszał o fuksji?
Zamrugał kilka razy, zadumał pod nosem, przyglądając się kroplówce i wreszcie skapitulował, stwierdzając w duchu, że kłótnia z lekarzem była bezsensowna, a patrzenie mu na ręce, jedynie pogłębi niechęć do instytucji orzekającej, kto jest zdrów, jak ryba, a kto już mógł wykorzystać rabat na usługi polskiego przedsiębiorstwa pogrzebowego ze światową sławą.
Wtem... kurwa. Jak z ulicy. Brudna, ale cichaczem zakradająca się do dyskusji. Przez moment Bradbury tkwił na leżance przekonany, że obudzi się na Whitechapel i udowodni swoim studentom, że wcale nie spał podczas wycieczki śladami Kuby Rozpruwacza oraz jego skalpelowej precyzji do siania terroru w Londynie.
Zamiast jednak padających, martwych kurw, padła całkiem metaforyczna, ale jakże wymowna z ust tego samego lekarza, który pastwił się nad nim kolejną minutę. Naprawdę zgubił rachubę czasu.
Gerald uniósł lekko głowę i skwasił się ostentacyjnie na widok wielkich oczu mężczyzny.
To dość osobliwe sformułowanie. — Bradbury uniósł brwi, nie kryjąc zdumienia śmiałością lekarza. — Nieszczególnie mnie odstresowało, więc jeśli coś się dzieje, niech pan powie wprost. — Machnął ręką zrezygnowany. — Gorzej chyba już nie będzie, doktorze...? — Zmrużył oczy, próbując dostrzec drobny druk na dyndającym identyfikatorze. Nic z tego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A może jednak los płata mu tylko figla? Może się nie wyspał? Może ma omamy senne? Przytomnym okiem zerka na stażystkę opierającą się futrynę drzwi, która pod naporem jego spojrzenia tylko zyskuje na bystrości. Hirsch nie poświęca jej jednak więcej uwagi. To nie o nią mu chodzi. Tylko o pacjenta zajmującego to konkretne szpitalne łóżko. Nie wie, dlaczego nadal się zastanawia. Przecież wyraźnie przeczytał jego imię i nazwisko w karcie. Czego więc oczekuje? Bukietu kwiatów i głośnego okrzyku „Mamy cię!”? Teraz pozostaje mu już liczyć tylko na to, że Gerald go nie pamięta. Że nie pamięta tego, jak lata temu młody Hirsch źle ocenił sympatię kolegi. Że w rzeczywistym świecie śmiech w odpowiedzi na opowiadane żarty, uśmiech na przywitanie i chęć przebywania w jego towarzystwie była tylko niezobowiązującą przyjaźnią, wyrazem zainteresowania. Chociaż nie takim, jakiego spodziewał się Jacob. Wciąż w końcu pamięta to uczucie zakłopotania i lekkiego wstydu, kiedy Bradbury musiał mu jasno nakreślić, że się pomylił. Że pomylił się przykładając swoje usta do tych jego i że nic dobrego z tego nie będzie. I że w ogóle nic z tego nie będzie. I mimo swojej młodości, dwudziestu lat na karku i braku porządku w głowie trzeba było to przyjąć z jako takim honorem i jeszcze kilkukrotnie pojawić się na wspólnych imprezach, dla zachowania pozorów, że wszystko jest spoko. Że w porządku jest. Że nie ma problemu. I że tak naprawdę on też lubi dziewczyny. TYLKO. Bo, że lubił tak w ogóle nigdy nie ulegało żadnej wątpliwości.
Hirsch trwa więc z wzrokiem zawieszonym w przestrzeni jeszcze przez chwilę i pozwala wybrzmieć ciszy, która odpowiada pierwsza na pytanie Geralda. Dopiero potem odchrząkuje i odzyskuje jako-taki rezon.
Niektórzy odpowiedzieliby na to pytanie stwierdzeniem, że LEPIEJ w istocie już BYŁO. Ale, nie potęgując tej nadmienionej osobliwości, zapewniam p a n a, że jest w dobrych rękach. Pani… — tu Jacob robi rozpaczliwą przerwę, próbując przypomnieć sobie, jak jego stażystka ma na nazwisko, ale starość (i lekceważenie) ma to do siebie, że nie ma szans, żeby przywołał to błyskotliwie z pamięci. A chociaż on, dla odmiany, wzrok ma całkiem dobry to i tak nie jest w stanie dostrzec nazwiska na jej plakietce. —…doktor wydała słuszną pierwszą diagnozę. To najprawdopodobniej nie jest udar, ale nie możemy go jeszcze wykluczyć. Istnieje niestety szansa, że to nasilenie objawów pana choroby. Zlecimy komplet potrzebnych badań, a do tego czasu jeszcze dobrze pana nawodnimy i podamy leki profilaktycznie razem z kroplówką…
Wpisuje zlecane badania tak szybko, że nawet stażystka mruży oczy z zastanowieniem. Nie może jednak wiedzieć o tym, że Hirsch marzy tylko o tym, żeby stąd uciec, oddać zmianę i nie wrócić. Ze wstydu. Z palącego go po dwudziestu latach wstydu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ta noc wydawała się ciemniejsza niż zwykle, a mimo wszystko jarzeniówki w sali niemiłosiernie, bezlitośnie i bezczelnie maltretowały wrażliwe oczy Geralda, gdy je mrużył. Przypominał przez to tego bufona, który niechętnie wysłuchuje lekarskiego biadolenia albo ma swoje teorie spiskowe w tematach okołochorobowych. Takiego, co dostaje w pakiecie z pierwszymi wynikami badań od razu kartę dobrowolnego odmówienia leczenia i numer do firmy przewozowej.
Westchnął ciężko, pokręcił głową i poskubał palcami mostek nosa między ślepiami. Wszystko bez sensu.
Czy mógłbym w takim razie zamówić udar? — zapytał z nietypową dawką czarnego humoru. Podniósł wzrok na doktora, który przerwał wypisywanie zlecenia tylko po to, aby spojrzeć na niego, jak sroka w gnat. Żołądek mu się ścisnął od napływu wstydu.
Gdzieś w tle zakaszlał pacjent.
Pan z numerem cztery?
Zaczadzenie wydaje mi się bardziej bolesną wersją rozwiązania wydarzeń. — Język nadal swoje. Zerknął na dyndającą kroplówkę, pstryknął w przewód i skrzywił się wyraźnie. — Istnieje jakakolwiek szansa, że to nie jest, jak to doktor ujął, zaostrzenie?
Raz wydawał się senny, innym razem nieco bardziej ożywiony.
Możemy zrobić różnicowanie na tle innych chorób, ale wszystkie, bez jednego wyjątku, sprowadzają nas do problemów z układem nerwowym, panie Bradbury — wtrąciła Suzie, niedyskretnie zapuszczając żurawia obok ramienia kolegi po fachu; choćby stała na palcach albo nosiła szpilki do pracy, jak lekarki na dermatologii, to nigdy nie przerosłaby doktora "Bywało Lepiej". — Jeżeli jednak pan doktor orzeka podejrzenie zaostrzenia choroby, tak najprawdopodobniej jest. Ten człowiek — machnęła, jak prezenterka telewizji zakupowej na obiekt sprzedaży — może zaoferować więcej, aniżeli się wydaje na pierwszy rzut oka.
Mam nadzieję, że w ten sposób nie ubliża sobie pani — odpowiedział Gerald, siląc na krzywy uśmiech. Wygadana kobietka. Już ją lubił.
Skądże znowu. — Suzie szturchnęła łokciem kolegę. — Ufam osądom starszych stażem. Doktor Hirsch potrafi zdziałać cuda. Jeśli tego chce.
Tu już cudów nie będzie, pomyślał Bradbury i ponownie przeniósł spojrzenie na lekarza, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba, jak strzał obuchem w głowę albo pękający tętniak aorty — oświecenie, tylko mniej krwawe.
Doktor Hirsch... z tych Hirschów? — Uniósł pytająco brwi. Podumał, przesunął się wyżej na odchylonym oparciu łóżka i momentalnie zbaraniał. — O. — Elokwencją trąciło. — Jacob? Jackie Jacob? — Ilu ich było w Seattle? Nagle Gerald uśmiechnął się szeroko, choć kąciki nie dosięgnęły oczu. — Teraz już doktor, tak?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 5
To nie był odpowiedni dzień na wszystko. Nie chciała wstawać z łóżka. Pierwszy raz w życiu nie chciała iść do pracy, bo po scenach, które tam ostatnio urządziła, miała wrażenie, że nie jest mile widziana. Nawet nie chodziło o konkretną osobę, po prostu już miała dosyć robienia z siebie ofiary. Tyle, że cały jej zapał również minął. Nie wiedziała, jak uratować swoje małżeństwo, nie wiedziała właściwie co innego robić, bo jeszcze parę dni temu wydawało jej się, że to jest właśnie jej głównym celem, na którym zamierzała się skupić. Zadzwoniła do pracy z prośbą o przełożenie jej dyżuru. Potrzebowała zająć się tym wszystkim w nocy. Kiedy w pobliżu nie było nikogo, a Eda nie musiała zarażać optymizmem. Postanowiła wybrać się nad jezioro. Nie wiedziała, dlaczego akurat tam, ale ciągnęło ją na plażę. Potrzebowała wody, spojrzeć na nieruchomą taflę i uspokoić się. Policzyć do dziesięciu, zebrać myśli i podjąć najważniejsze decyzje w życiu. Musiała znaleźć sobie cel i podążać w jego kierunku. Czy naprawdę wszystko było stracone? Czy mogła podjąć jeszcze jedną próbę powrotu do normalności?
Później wszystko wydarzyło się szybko. Tonący chłopiec, jego opiekun z atakiem paniki. Przemoczona Eda, pogotowie, jazda do domu, by przebrać się, a później do szpitala, by dowiedzieć się, co dzieje się z chłopcem. Mężczyzna nie dał jej swojego telefonu, nie dziwiła mu się, był tak wstrząśnięty, że ledwie wydusił z siebie, do którego szpitala jadą. Liczyła w duchu, że uda jej się go odnaleźć i jakoś pomóc. Ostatecznie wylądowała w Swedish Hospital, odnalazła SOR, a tam mężczyznę. – Co z chłopcem? – zawołała, darując sobie przywitania. Zgadywała, że pewnie robili mu jakieś badania, skoro mężczyzna przesiadywał tutaj, zamiast przy nim. Zakładała również, że jego stan wywodził się z tego, że był ojcem dziecka. – Czy może pan odpowiedzieć? Może mogę jakoś panu pomóc? – zapytała. Czy w ogóle ktokolwiek cokolwiek mu zaproponował? Ludzie przemykali, lekarze, pielęgniarki, pacjenci. Nikogo nie interesował jeden człowiek, któremu właśnie zawaliło się życie.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 19.
Wydarzenia z nad jeziora pamiętał niczym jak przez mgłę - siedząc samotnie pośrodku SOR'U bezustannie kilka scen przewijało się przez głowę lekarza. Widok przelatujących nad nimi stada skwierczących ptaków, przechodzącą niedaleko ścieżką matkę z dwójką dzieci, odpalanie trzeciego papierosa, okrzyk radości Steven'a gdy udało mu się złowić pierwszą rybę, szczekanie psa - szelest gałęzi od narastającego wiatru i znieruchomienie gdy siedmioletni chłopiec, ukochany syn, pierworodny wpadł do wody. Odczucie bezsilności, kiedy w fazie paniki nie potrafił ruszyć się z miejsca obserwując topienie się dziecka. Drobna sylwetka przenikająca obok niego i niezwłocznie wskakująca do jeziora, by uratować siedmiolatka, następnie reanimacja - do której (na szczęście!) udało mu dołączyć, odgłos piszczących syren, gdy kwadrans później - po kilkuminutowym ocucaniu Steve - pojawiła się kartka. Odczucie odpychania, jak wkładali bezwładne, sine ciało na nosze - lecz całej drogi do szpitala, nie był w stanie sobie przypomnieć. A miał to być upragniony weekendowy wyjazd ojca z synem.
Nie spał - nie mógł zmrużyć oka, kiedy dotarli i pozostawili go w owym miejscu pierwsze co zrobił to powiadomił Callie, znajdowała się kilkaset kilometrów od Seattle, ale zapewne już do nich pędziła. Jak teraz spojrzy w jej oczy? Pierwszy raz od bardzo dawna mu zaufała, a on spieprzył „na całej linii” - pogodzenie się z faktem, że nie był w stanie uratować własnego syna - nigdy nie powstanie. Gdyby nie młoda blondynka, możliwe iż syn wciąż przebywałby pod wodą. Co za ojciec? Co za człowiek? Jak to się stało, że prowadząc życie na takim poziomie nagle opadł na samo dno? Milczał, dłońmi zakrywając swoją wycieńczoną twarz - podnosząc ją tylko w chwilach, gdy ktoś z personelu przemykał z sali operacyjnej. Nikt mu o niczym nie mówił i to chyba było najgorsze, ta niewiedza czy jego dziecko jeszcze żyję. Właściwie to się nikogo nie spodziewał - prócz żony, nie zdecydował się powiadomić żadnej osoby o swojej „życiowej porażce” - rzecz jasna, była świadom iż prawda „prędzej czy później” wyjdzie na jaw - lecz aktualnie to było ostatnie o czym rozmyślał. Odgłos dziewczęcia z początku zignorował - będąc przekonany, że mówi do kogoś innego (choć nikt prócz niego nie znajdował się w pobliżu), dopiero ponowny odzew sprawił, iż Thornton uniósł łepetynę swymi jasnymi oczętami przesuwając po twarzy nieznanej towarzyszki. - Nic nie wiem. - chwilę zajęło zanim ją rozpoznał - „bohaterka dzisiejszego dnia” - osoba, dzięki której chłopczyk miał szansę na przeżycie. - Siedzę tu od paru godzin i nie mam bladego pojęcia co z nim robią. - a powinien, szczególnie iż sam znał ten szpital jak „własną kieszeń” - wystarczyło, aby przeszedł się korytarzem do najbliższego gabinetu i wyznaliby mu wszystko, ale co jeśli akurat w tym momencie Stevie się obudzi, a jego nie będzie w pobliżu? - Dali mi jakieś proszki na uspokojenie. - mogła to sama dostrzec, chirurg był nieco otumaniony.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”