WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://wedgwoodinseattlehistory.files. ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 9 — ..........To już jej druga wizyta w przeciągu trzech tygodni — a w ogóle nie myślała o tym, aby po śmierci Matta pójść na spotkanie grupy wsparcia. Samo tak jakoś wyszło, głównie za sprawą Mitcha, który zresztą tę grupę prowadzi. Nie sądziła, że może jej to pomóc, dlatego na samym początku odmówiła, ale potem nagle zmieniła zdanie i… Sama nie wie. Może nie do końca jest jej dzięki temu lepiej, ale na pewno jakoś… Lżej. Tak, to chyba odpowiednie słowo. Porozmawianie z kimś, nawet zupełnie obcym, zdecydowanie w jakiś sposób pomaga. Dzięki tym spotkaniom zorientowała się też, że pomimo utraty najlepszego przyjaciela, wciąż ma za co dziękować i los wcale tak źle jej nie potraktował. Ma rodzinę, ma dach nad głową, ma pracę, którą lubi i innych przyjaciół. Niektórzy nie mają zupełnie nic. I to nie tak, że wcześniej tego nie wiedziała, że uważała, że ma najgorzej ze wszystkich, nie. Po prostu bardziej to sobie uświadomiła, gdy na spotkaniu słuchała historii innych osób. Wcześniej nikogo takiego nie znała, można rzec, że żyła w bańce, w której wszystko było kolorowe, głównie dzięki temu, że wychowała się w bogatej, brytyjskiej rodzinie. Wiedziała, że poza tą bańką istnieje zło, że nie wszystkim powodzi się tak dobrze, jak jej, ale długi czas nie widziała tego na własne oczy. Dopiero kiedy poszła na studia, a po nich zaczęła pracę, zobaczyła trochę więcej. To jednak nie znaczy, że wszystko, bo czasem od nowa zostaje ściągnięta na ziemię przez historie, które słyszy i widzi.
..........Na pierwsze spotkanie przyszła z czystej ciekawości. Dzisiaj pojawiła się po to, aby… No właśnie, po co? Sama chyba nie jest świadoma tego, co ją tutaj przyprowadziło. Tak samo, jak nie wiedziała dlaczego parę dni temu poszła do kościoła, choć przecież nie jest wierząca. Ot, nagle poczuła taką potrzebę. Jakiś impuls kazał jej wejść do budynku, gdy obok niego przechodziła i tak samo dzisiaj poczuła podobny impuls, kiedy przypomniała sobie, że jest dzisiaj spotkanie grupy wsparcia. Pojawiła się więc w jednej z podstawówek, siadając gdzieś z boku, bo oczywiście trochę się spóźniła. Zaraz po tym spotkaniu nie chciała jednak wracać od razu do domu, dlatego kiedy tylko wszyscy zaczęli się rozchodzić, podeszła do Mitcha i zaproponowała mu spacer po pobliskim parku. Ot, aby trochę się przewietrzyć i skorzystać z tego, że na moment przestało wreszcie padać.
..........Długo już prowadzisz tę grupę? — pyta, kiedy już wchodzą do parku i ruszają przed siebie jedną ze ścieżek. Wcześniej go o to jakoś nie pytała, co teraz nagle sobie uświadomiła. W zasadzie nie zadawała mu zbyt wielu pytań, prędzej to ona mówiła, a on słuchał, choć kilka rzeczy zdążyła się o nim dowiedzieć.
Ostatnio zmieniony 2020-10-20, 13:51 przez Kenzie Atherton, łącznie zmieniany 1 raz.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Grupa wsparcia była dla niego swoistą odskocznią od mroku, który go otaczał. Sposobnością ujarzmienia wewnętrznych demonów, jakie co jakiś czas przedzierały się przez bezpieczne mury, aby dosięgnąć szczątkowego źródła światła. Wywracały one wtedy względnie poukładany byt Browna do góry nogami. Swoimi ostrymi szponami kaleczyły skórę, by zadać mężczyźnie jak najwięcej bólu.
To nie tak, że się z tym pogodził - z wypadkiem, śmiercią przyjaciół oraz utratą wzroku.
Takie schematy były wysoce niemożliwe, skoro uznawany za istotę ludzką lawirował w pogmatwanym świecie śmiertelników. Posiadał sferę emocjonalną. Posiadał myśli; jak i ten bardziej fizyczny kunszt różnorakich odczuć. Do maszyny były mu więc daleko, toteż dopadały go mniej lub bardziej oczywiste rozterki lub coś znacznie prozaicznego jak gorszy dzień po prostu. Niekiedy zdarzało mu się wracać do przeszłości. Rozgrzebywał ją wtedy, niczym świeżą mogiłę, na której zdążyły już wyrosnąć polne kwiaty. Bo nic nie uchodziło bez echa. Bo nich nie działo się bez przyczyny. Każda akcja - szczególnie ta nieprzemyślana; rodziła reakcję, aby pozostawić po sobie zwodniczą wyrwę gdzieś we wnętrzu człowieka.
Mitch nosił na ciele też i bardziej namacalne blizny. Te na twarzy czy brzuchu chociażby. Jasne już szramy były atramentem. Źródłem pisanym, które jakże pewnie opowiadały o pamiętliwej nocy sprzed czternastu lat.
Młodość rządziła się swoimi prawami; nie do końca drepcząc w parze z wysublimowanym szaleństwem.
Można by rzecz, że Brown zapłacił jedną z wyższych kar za swoje irracjonalne zachowanie i choć początki zdawały się być niebywale trudne, tak ostatecznie udało mu się stanąć na nogi - przede wszystkim dzięki wsparciu najbliższych.. To własnie było tym głównym bodźcem przy tworzeniu grupy, bowiem wielu otwierało się dopiero w towarzystwie mu znanym. Szczególnie wśród osobników, które zdawały się być równie zniszczone, bo one rozumiały i przede wszystkim nie oceniały, faszerując jedynie formułkami wyjętymi z książek psychologiczną.
Tradycją zatem stały się cotygodniowe spotkania w jednej z tutejszych szkół, gdzie oprócz znanych już twarzy pojawiały się i nowe. Wśród nich znalazła się także Kenzie, którą Brown poznał ze względu na jej profesję. Posiadanie psa przewodnika przecież oznaczało i obowiązki. Przede wszystkim te zdrowotne względem ukochanego czworonoga.
Jako, że relacja nie uchodziła za całkowicie świeżą, tak Mitch ochoczo przystał na propozycję wspólnego spaceru. I tak musiał zebrać myśli - co nie było wyłącznie związane z dzisiejszym spotkaniem, a pracą, którą wykonywał w asyście policji oraz pani prokurator.
Wszelkie nierówności na parkowej dróżce wyłapywał przy pomocy charakterystycznej laski, jaka wśród niektórych kręgów wciąż uchodziła za temat tabu.
- Jakieś trzy bądź cztery lata - na moment zamilkł, jakoby w myślach ustalał te właściwie ramy czasowe - Dokładnie już nie pamiętam, ale wcześniej sam uczęszczałem na tego typu spotkania - początkowe sesje terapeutyczne były wstępem do jego rekonwalescencji, aczkolwiek dopiero na grupie wsparcia poczuł to coś.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Spotkania te niewątpliwie podniosły ją odrobinę na duchu. Z drugiej strony czuła czasem, że tam nie pasuje; że jest oszustem, który jedynie chce zwrócić na siebie uwagę. Myśli te jednak starała się zdusić w zarodku, zakopać głęboko w umyśle, aby już nigdy więcej się nie pojawiły. Bo tak, nie może porównywać swojej tragedii do tych, które usłyszała w sali lekcyjnej, ale to nie oznacza, że i ona nie potrzebuje odrobiny wsparcia. Zapewne jednak ruszy dalej zdecydowanie szybciej, niż reszta osób, które miała okazję poznać. Wszakże pomimo utraty najlepszego przyjaciela, wciąż ma się dobrze. Z jej zdrowiem jest wszystko w porządku, z jej psychiką również, po prostu nie do końca uporała się jeszcze z żałobą, ale to przyjdzie z czasem. Sama więc nie wie dlaczego zgodziła się tam przyjść za pierwszym razem i dlaczego przyszła po raz drugi.
..........Zapewne nie przyjdzie po raz kolejny, a przynajmniej tak mówi sobie teraz. Powiedziała przecież już wszystko, co więcej mogłaby dodać? Nie siedzi to w niej jakoś głęboko, co nie zmienia faktu, że nadal jest wściekła — dlaczego on? Ale nie jest ani pierwsza, ani ostatnia, która zadaje sobie to pytanie. I wie, że taka jest kolej rzeczy, że na jednych czas przychodzi wcześniej, na innych później. Ludzie rodzą się i umierają, a świat kręci się dalej. Proste, a jednocześnie tak trudne, bo niełatwo jest pozwolić odejść komuś, kto znaczy dla ciebie tak wiele, nieważne kiedy i w jaki sposób.
..........Doskonale jednak pamięta, co mu obiecała przed śmiercią — a jego przecież nie może zawieść. Dlatego stara się żyć dalej, stara się robić to, co lubi i, przede wszystkim, nadal się uśmiechać. Stara się być szczęśliwa. Ta obietnica właśnie sprawiła głównie, że nie siedziała samotnie w swoim domu zbyt długo. Owszem, musiała przez moment pobyć sama, przemyśleć parę spraw, uporać się z jego odejściem, ale kiedy pierwsze emocje opadły, przestała się chować. I choć wiedziała, że potrzebuje z kimś porozmawiać, nie sądziła, że wyląduje na spotkaniu grupy wsparcia.
..........To dość długo. Musiałeś poznać naprawdę wiele trudnych i ciężkich historii — stwierdza w zamyśleniu, wpatrując się w liście drzew, które mijają po drodze. I kolejne lato przemija, zaraz zacznie się jesień, a potem znowu znienawidzona przez nią zima. — Muszę przyznać, że ciężko się ich słucha. To znaczy myśl, że te okropne rzeczy dzieją się tak dobrym ludziom — wzdycha cicho, wciskając dłonie do tylnych kieszeni spodni. Jest dorosła i wie, że los bywa okrutny, ale czasem ma ochotę wrócić do bańki, w której kiedyś żyła i gdzie nie było miejsca na tak okropne historie. Ale to było dawno i nieprawda i wie, że ten czas już nigdy nie wróci.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mitch wierzył, że nic nie dzieje się bez większej przyczyny - i choć z religią miał na bakier, tak czuł, że byt ludzki był zależny od jakiejś siły wyższej; niekoniecznie boga.
Po prostu, wszystko musiało brać skądś swój początek, a żeby on nastąpił, potrzebny był i koniec. Egzystencja. Ewolucja. Pęd. Rozwój. Bez tych aspektów świat by nie istniał. I choć pewne rzeczy zdawały się być brutalne, tak nikt nie powinien zatrzymywać się w miejscu, ani też cofać się; bo to przeczyło prawu, bo to niszczyło gatunek.
Nikt jeszcze nie wygrał ze śmiercią. Jednakże wielu stanęło z nią twarzą w twarz. Kiedy przychodził moment rozstania, tego wieczystego, to nie było się na to gotowym.
Tyle jeszcze przed nim. Tak wiele miał jeszcze do osiągnięcia - te schematy powielały się, nacierając i z salwą pytań.
Dlaczego on? Czemu życie jest takie niesprawiedliwe?
Na to nie odpowie już nikt.
Mitch poprzez kontakt z ludźmi za sprawą swej grupy oswoił się już z tematyką śmierci. Sam, jeszcze kilka lat temu uznawał ją za sferę tabu. Jego przyjaciele zginęli podczas wypadku, a jemu cudem udało się przeżyć. Potem doszła jeszcze do tego partnerka brata czy nowotwór, który z lubieżnością skonsumował jego szwagra.
Mimo życia w prowizorycznej i jakże kłamliwej bańce, stawiał koło siebie olbrzymie mury. Nie chciał czuć woni umierania. Już nigdy więcej.
Czasami odnosił wrażenie, jakoby jego obecność przynosiła pecha. Jakoby był złym omenem; istotą tak ochoczo opisywaną w mrocznych powieściach. Potem zrozumiał, że tak właśnie wyglądał egzystencjalny mechanizm. Że każdy dzień mógłby stać się naszym ostatnim, dlatego warto było wykorzystać potencjał oraz czas, jaki to otrzymaliśmy.
Kenzie nie była gorsza od innych. Nie musiała mierzyć się z kalectwem, aby utracić chęć do dalszego, tego ziemskiego funkcjonowania. Nosząc w sercu gorzką żałobę, musiała na nowo odkryć te żywsze walory ziemskiego świata. Dostrzec barwy, które teraz zdawały się okrywać iluzoryczną szarością, bo fizycznie wyłapywała ten urokliwy, jakże kolorowy taniec zbliżającej się jesieni.
- Każdy jest inny. Każdy dźwiga inny gabaryt na swoich barkach. Aczkolwiek, wszystkim nam przyświeca ten sam cel; pragniemy obudzić się któregoś ranka z uśmiechem na ustach. Bez poczucia pustki, tudzież smutku - wyjawił, uśmiechając się przy tym delikatnie. Dany wywód mógł brzmieć dość groteskowo, szczególnie z ust kogoś, kto pozbawiony został wzroku.
Czy Mitch rzeczywiście potrafił cieszyć się życiem, kiedy po rozchyleniu powiek witała go jeszcze gęstsza ciemność? Czy była to jedynie swoista maska pozorów? Przemyślana gra? A w środku rozpadał się wtedy na tysiące malutkich i cholernie ostrych kawałeczków?
Aby odkryć filar tej istoty trzeba by było po prostu poznać danego mężczyznę. Lecz nie pozornie, a prawdziwie.
- Jest wiele zła, o którym się nie mówi. Ale jest też i dobro. Obie te kwestie muszą istnieć. Inaczej nic nie miałoby sensu. Inaczej byśmy nie ewoluowali - badając powolnie laską przestrzeń przed sobą, kontynuował swój wywód, tym razem skupiając się na ścieżkach ludzkiego rozwoju.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Ona również jest z religią na bakier. Po śmierci Matta szuka jednak odpowiedzi w każdym możliwym miejscu, nawet kościele katolickim. Niewiele jednak ma wspólnego z wiarą, bo już od dawna uważa siebie za osobę niewierzącą. I jeśli byt ludzki jest od czegoś zależny, to uważa, że od nas samych i innych ludzi. Bo nie tylko nasze własne decyzje wpływają na nasz los, ale także te innych. Czasem zaś jest to zwykły przypadek, innym razem lekki pstryczek w nos od natury. Nie wierzy w żadne siły wyższe — ani boga, ani bogów, ani jeszcze coś innego. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem zazdrości ludziom wierzącym. Zazdrości im tej pewności, że po śmierci istnieje lepsze życie. Chciałaby wierzyć, że jej przyjaciel znajduje się teraz w takim miejscu i jest szczęśliwy; chciałaby wierzyć, że kiedyś tam do niego dołączy. Niestety jest to dla niej zbyt abstrakcyjne, zbyt piękne, aby było prawdziwe.
..........I choćby chciała, nie potrafi uwierzyć.
..........Potrafi za to pójść dalej. Ruszyć do przodu, pomimo dziury w sercu, która z czasem może i przestanie krwawić, ale której nikt nie wypełni. Takie jest już życie — toczy się do przodu, pomimo wszechobecnej śmierci. I to jest coś, z czym człowiek nigdy nie wygra. Można próbować, owszem, ale choć technologia zdecydowanie idzie do przodu, odpowiedzi na to jedno pytanie prawdopodobnie nie da się odnaleźć.
..........Jak pokonać śmierć?
..........Nie jest głupia. Wie, że to niemożliwe, jak wielu ludzi, ale nadal istnieją śmiałkowie, którzy twierdzą, że ludzkość może pokonać wszystko — że, z czasem, sam człowiek stanie się bogiem. Zuchwałość niektórych niekiedy naprawdę ją zadziwia, choć musi przyznać, że darzy takie osoby odrobiną szacunku. Może i szaleńcy, ale mają chociaż cel, do którego dążą bez względu na wszystko. Ona już od dawna nie ma swojego, a po śmierci Matta znowu zaczęła się zastanawiać, czego tak właściwie chce od życia? Czego jej brakuje, czego pragnie?
..........Niby tak niewiele, a jak ciężko do tego dotrzeć — stwierdza ze smutkiem, zerkając na mijanych przez nich ludzi. Na nieco dłużej zawiesza swój wzrok na kilkuletnim dziecku w wózku, który widząc jej spojrzenie, zaczyna się do niej uśmiechać. — Czasem znowu chciałoby się być dzieckiem. Wesołym, szczęśliwym, bez żadnych zmartwień i problemów — odzywa się po chwili, odrywając wzrok od małego chłopca, aby znowu wbić spojrzenie w żwir chrzęszczący pod ich stopami. Jako dziecko nie trzeba było przejmować się niczym, tylko błahostkami, które na dłuższą metę nie miało znaczenia. Szkoda tylko, że to wszystko zaczynamy doceniać dopiero później, gdy wszystko przestaje być takie kolorowe. Może wtedy lepiej przeżywalibyśmy swoje dziecięce lata, może nie marnowalibyśmy je na głupoty.
..........Dobro i zło, życie i śmierć. Jedno nie może istnieć bez drugiego, niestety taka jest prawda. — Kiwa głową, przyznając mu rację. — Coraz bardziej jednak obawiam się, że w ostatnich latach nasza ewolucja nie zmierza w zbyt dobrym kierunku. Robimy z siebie wrogów, nastawiamy się przeciwko sobie, zamiast współpracować i walczyć o przetrwanie — prycha z niezadowoleniem. I przez chwilę czuje się, jak dawniej; przez chwilę czuje się, jakby Matt znowu był tuż obok niej. To z nim wszakże rozmawiała zazwyczaj na tak poważne tematy, rozprawiała na temat ludzkości, ich historii i tego, co ich czeka w najbliższej przyszłości jeśli nic się nie zmieni.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świat nie był zbyt prostolinijny. Cechował go wyraźny upór oraz wszechobecna różnorodność, która pochodziła od upodobań ludzkich. Gdyby było inaczej to trwalibyśmy w dziwnej próżni napędzanej rutyną. Chociaż niektórzy tylko dzięki niej potrafili przetrwać. W innym wypadku czuli się tak, jakoby wyrwano ich ze zbawiennego transu. Jakoby nagle pozostawiono w zupełnie innej, trudnej do mentalnego przetworzenia rzeczywistości. Czasami tego typu zachowania były pewnym wynaturzeniem. Zjawiskiem związanym z konkretnym odchyleniem psychicznym - bowiem człowiek nie był w stanie przetrwać wtedy w zupełnie innych warunkach. Ten znany i bezpieczny świat zanikał, a to spotykało się nie tylko z ogarniającym chaosem, ale i wielkim strachem czy nawet paniką, która to skutecznie blokowała odbiór tych nowych, adekwatnych co do sytuacji bodźców.
Ewoluowaliśmy. Praktycznie na każdym kroku. Popełnialiśmy błędy, by dzięki nim wyciągnąć wnioski - a co za tym idzie i sowite lekcje etyczne.
Szukając złotego środka popadaliśmy niekiedy w paranoję, bo taka była ludzka natura. Napędzana ciekawością potrafiła oczarować negatywem.
Mitch przeżył na własnej skórze różnorodne mankamenty człowieczeństwa. Błędy oddziałujące bezpośrednio na psychikę, czy też różnorakie formy depresji. Wciąż nie czuł się jednak tak, jakoby ten cały horror miał za sobą. Wciąż kroczył krętą drogą jawnych mistyfikacji. Bo tak wyglądała pozornie forma ewolucji.
- Jak do tego dotrzeć? - wstrzymał na chwilę swój chód, kiedy posłyszał nie tyle co pytanie, a raczej przepełnione zwątpieniem gdybanie. Jego wyraz twarzy nagle zmienił się, choć oczy wciąż były ukryte za szkłami ciemnych okularów. Jawiące się już zmarszczki uwidoczniły się, bowiem umysł mężczyzny obarczony został salwą różnorakich mysli - Najważniejsze są nasze chęci - przyznał bez większych obiekcji, pamiętając także, jakie były jego początki, gdy na nowo uczył się chodzić. Chodzić w świecie mroku; z obolałym od tragicznych wydarzeń sumieniem. Wtedy też utracił; na szczęście tymczasowo, wolę walki. Bo każdy miał do tego prawo. Każdy gdzieś na skraju dróg motał się z wyborem. Najważniejsze jednak, że pragnęło się iść naprzód, nie bacząc na to, co zostawiało w tyle. Nie było to rzecz jasna nieistotne, niczym zgubiony bagaż, lecz pewne mankamenty nie mogły krępować ruchów. Nie mogły ograniczać, a stać się lekko nieostre, mniej zauważalne.
- To prawda - zauważył, wznawiając swój marsz - Dzieci to wspaniałe istoty. Niewinne, czyste, dla których świat to jedna wielka przygoda, jaką stopniowo odkrywają - za przykład niebywałe mogli mu posłużyć siostrzeńcy, którzy nie przejmowali się właściwie niczym. Żyli beztrosko. Gdzieś z dala od zła, które wychylało się z cienia. Acz póki co oni go nie zauważali, a jedynie koncertowali się na tym co barwne oraz radosne.
- Żadne nie może żyć bez drugiego. Życie i śmierć w jednym tangu. Jak czern i biel. Jak jasność i ciemność - nieznacznym ruchem dłoni wskazał na swą twarz, sugerując przy tym własne kalectwo - Lecz z tym też da się wygrać. Jeśli tylko są chęci...
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

31. Lubiła ten okres poświąteczny – czas, gdy skończyło się już to całe bożonarodzeniowe szaleństwo, ale ludzie jeszcze trochę trwali w takim dziwnym zawieszeniu, dopiero powoli – bardzo powoli – wracając do typowego dla nich rytmu. To oznaczało także nieco mniej pracy dla niej, bo o ile tuż przed świętami jej grafik pękał w szwach, tak potem na krótką chwilę (przekonywała się o tym rok w rok) robiło się wyjątkowo spokojnie. Jeszcze przez jakiś czas fryzjer nie miał być pierwszą potrzebą, dlatego dni upływały jej dość leniwie.
Ten moment postanowiła wykorzystać, by przetestować swój nowy gadżet – prezent od współpracownika, kolejny do kolekcji tych dziwnych, jakimi obdarowywali się w ramach tradycji. Tylko, że tym razem Aura miała wrażenie, że skala dziwności zdecydowanie poszybowała w górę, nie mając już sobie równych. Kiedy tylko Whitbread odpakowała podarunek, uznała, że jest tylko jedna osoba, która – tak jak ona – doceni ten prezent. Miała nadzieję, że Denise nie miała już na głowie rozgrywek politycznych pod płaszczykiem uroczystych spotkań, prawdopodobnie niewiele mających wspólnego ze szczerym świętowaniem chrystusowych narodzin. Kiedy upewniła się, że przyjaciółka znajdzie dla niej trochę czasu, napisała, by stawiła się w parku w Sand Point, dodając, że będzie już na nią czekała na miejscu.
I tak właśnie się stało – Aura już z daleka rozpoznała znajomą sylwetkę, uniosła zatem dłoń, z niecierpliwością czekając, aż Grimmfield zbliży się na tyle, by mogła się z nią przywitać, a potem... potem przejść do konkretów.
Super, że już jesteś. Nie myśl, że wywiniesz się z relacji o balu sztywniaków, ale to później, bo muszę ci coś pokazać – powiedziała z widocznym entuzjazmem, wskazując na torbę, którą miała przy sobie. – Nie wiem, czy ci wspominałam, ale razem z kolegą z pracy robimy sobie prezenty na święta. Jedyna zasada to im głupsze, tym lepsze i... cholera, Deni – roześmiała się, nie mogąc już dłużej wytrzymać – to ci się na pewno spodoba! – Już po samym tonie jej głosu i zachowaniu nietrudno było wywnioskować, że coś jest na rzeczy. Wcisnęła w jej dłonie torbę, w której znajdował się prezent od kumpla i kiwnęła głową zachęcająco, by zajrzała do środka. Sama nie mogła sobie darować i chciała skupić uwagę na reakcji przyjaciółki.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#49

Dochodziło południe, kiedy Sirius zauważył, że oprócz dwóch czarnych bananów i suchych płatków śniadaniowych nie miał w domu niczego do jedzenia. Nałożył na siebie dresy, które od trzech dni leżały w koszu na pranie i pobiegł do sklepu. Był głodny, więc wszystkie produkty wydawały mu się niezwykle atrakcyjne. Ostatecznie zdecydował się na pudełko jajek, szczypiorek, mleko, pieczywo i puszkę energetyka.
Wracając skorzystał ze ścieżki prowadzącej przez centrum parku. Biegł przed siebie, a siatka z zakupami podskakiwała w rytm jego sprężystych kroków. Na głowie miał duże słuchawki. W pewnym momencie pogonił spojrzeniem w lewo, gdzie jakaś para bawiła się dyskiem z labradorem. Niespodziewanie poczuł opór i zanim zdążył zareagować ktoś w bestialski sposób urwał mu rączki od plastikowej siatki przez co wszystkie zakupy z hukiem upadły na asfalt. Jajka pouciekały z tekturowego pudełka, oszpecając ścieżkę surowym środkiem oraz skorupkami. Jedno z nich rozbiło się także na bucie Siriusa. Butelka mleka leżała z ogromną dziurą, z której wypłynął cały nabiał, a puszka wystrzeliła w powietrze, przez co zarówno on, jak i sprawca prędko zostali oblani gazowanym napojem.
Strzepnął ramiona, które wprost kleiły się od energetyka i nerwowo ściągnął z uszu słuchawki. Z Z pretensją spojrzał na szczupłego, wysokiego mężczyznę, który prawdopodobnie był równie zdumiony co Sirius. Następnie gwałtownie dopadł ramienia obcego i mocno go pchnął. Dopiero wtedy zauważył, że dzierżył on w dłoni miecz.
- Oszalałeś?! - krzyknął, wciąż próbując pozbyć się z rąk napoju. Nie dość, że doskwierał mu głód, to jeszcze musiał zawrócić, aby ponownie zrobić zakupy.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak wygląda teraz Indio dla lepszego zobrazowania akcji

Dzisiejszy dzień wolny postanowił spożytkować na to, co sprawiało mu największą frajdę: rekonstrukcje i walkę na miecze, coś z czego był cholernie dumny i co mimo wieku nigdy nie sprawiało mu zawodu. Akurat razem z kumplami szykowali się do wyjazdu na kolejny zjazd, gdzie przebrani za wikingów mają rozegrać jedną z kluczowych bitew barbarzyńców przeprowadzonych w IX wieku. Nie obchodziły go dziwne spojrzenia, gdy w swoim przebraniu przechodził przez park, z przezorności zawijając miecz w materiał i nonszalancko nosząc go na ramieniu. Dopiero gdy dotarł na miejsce rozwinął okrycie wydobywając jego dumę i chlubę: misternie wykonany kawałek skali na wzór tych, którymi posługiwali się duńscy wojownicy. Dodane kilka bajerów, jak świecące kawałki szkła i pozłacany jelec to był jego pomysł.
Było ich kilku, dawno temu znalazł takich samych jak on zapaleńców i szybko łapiąc wspólny kontakt podróżował z nimi po całym kraju, a w parku urządzał małe potyczki przy zainteresowaniu innych i dla własnej przyjemności. Często dookoła siebie mieli spory tłum, który podekscytowanymi szeptami wyrażał opinię na temat tego, co robią. Oczywiście, znajdują się także i tacy, którym to nie w smak. Indio i jego paczka zawsze jednak wybiera odosobnione miejsca parku, z dala od głównych ścieżek i skupiska ławek na których mogą się natknąć na nieprzychylnie nastawionego dziadka. Zachowują też wszelkie środki ostrożności.
Do czasu.
Gdy łapał za miecz wszystko inne znikało. Wojskowe szkolenie, a także własne dążenie do doskonałości sprawiło że ten kawałek groźnego żelastwa był przedłużeniem jego ręki. Zrobienie młynka, czy przerzucenie go z jednej dłoni do drugiej i wyprowadzenie ciosu nie było dla niego niczym trudnym. Także i teraz, gdy zakręcony w piruecie ciął mieczem nisko, jakby trafiając w wyimaginowane nogi przeciwnika. Problem w tym, że koniec miecza napotkał opór w postaci torby przechodzącego obok chłopaka. W kolejnej sekundzie był oblepiony napojem, a z krańca miecza ściekało mleko.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale niespodziewane pchnięcie w ramię sprawiło, że cofnął się o krok, mrużąc oczy.
- Jak leziesz, baranie jeden, ścieżka jest kurwa tam. – powiedział, wyciągając w bok miecz, jak cielęciu pokazując szeroką i przyjemną ścieżkę dla wiecznie spieszących się ludzi. - I radzę zacząć nosić plecak, czy coś podobnego. Wiesz jak to gówno ciężko się z tego spiera? – powiedział wskazując na swoją kamizelkę, która także zaczęła się lepić. Chyba nic sobie nie robił z faktu, że nadal miał w dłoni miecz który, ta da, ma ostry koniec. Oparł go płazem miecza o ramię i skrzyżował ręce na piersi. - No już, spierdalaj stąd w podskokach, tu się pracuje. – oj, chyba wstał dzisiaj lewą nogą.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius nigdy nie spotkał się z czymś, co nazywano rekonstrukcją. To słowo kojarzyło mu się wyłącznie z odtworzenie zniszczonego, zabytkowego budynku, a nie dziką zabawą z mieczem w miejscu publicznym. Zatem nie krył zdumienia, kiedy na jego drodze pojawił się wysoki mężczyzna w ubraniu wikinga. Mimo tego jego pierwsze wrażenie, prędko zniknęło pod kurtyną gniewu i napięcia. Zadziałał impulsywnie, co w przypadku Siriusa Boswortha było sprawą zupełnie normalną. Pierwsze pchnięcie wykonał niemal bezwiednie, dając upust zebranym w nim emocjom. Sirius zawsze działał pod ich wpływem. O ile potrafił zapanować nad pozytywnymi uczuciami, to te negatywne momentami skuwały zdolność jego racjonalnego myślenia. Miewał problemy z manierami, wulgarnością i agresją, co idealnie zaprezentował dzisiejszego dnia.
Troglodyta się odezwał – warknął, obrzucając krnąbrnym spojrzeniem najpierw miecz mężczyzny, a następnie całą jego sylwetkę. Wyglądał komicznie na tle tych wszystkich, porządnie ubranych ludzi, których Sirius minął w drodze powrotnej. – Uciekłeś z wystawy z muzeum czy z czubkolandii? Zadzwonić po twój rydwan z krzyżem i syreną? – zapytał przekornie, nawiązując do służb medycznych.
Ponownie strzepnął w powietrzu dłońmi, po czym nachylił się, aby zepchnąć z buta resztkę skorupki od jajka. Wokoło unosił się zapach napoju energetycznego oraz mleka, od którego miał całą mokrą nogawkę.
Kurwa mać! – rzucił. Odkleił przesiąknięte mlekiem spodnie od łydki i po raz kolejny spojrzał z pretensją na mężczyznę. – Nie masz pralki? – Jeszcze mocniej nachylił się nad nogawką, próbując jednocześnie wycisnąć z niej tyle, ile się dało. W międzyczasie zwrócił uwagę na miecz, który miotał się w rytm ruchów obcego. Był długi, błyszczący i ostry. Takie atrybuty Sirius widywał jedynie na ekranach filmów, deskach teatru i w ośrodkach kultury.
W pewnym momencie ostrze przecięło powietrze przed jego twarzą. W porę zdążył się wyprostować i cofnąć o dwa kroki. Gdyby zrobił to sekundę później, najprawdopodobniej na jego policzku powstałaby szpetna szrama. Zmarszczył brwi i po raz kolejny pchnął mężczyznę.
Uważaj, debilu! – krzyknął. Potem usłyszał potok niepochlebnych słów i intuicyjnie zacisnął pięści. Przymknął na chwilę powieki, jakby próbował okiełznać to, co właśnie narodziło się w jego wnętrzu i zacisnął usta w wąską kreskę. Naprawdę się starał. Po ostatnim alkoholowym spotkaniu z Melusine i jej pytaniu o agresję, obiecał sobie, że w krytycznych sytuacjach będzie dusił w sobie chęć mordu. Przez kilkanaście sekund stał jak kretyn z zamkniętymi oczami po środku szerzącej się zieleni przed gościem, który urwał się z innej epoki. Potem głośno westchnął i obdarzył mężczyznę surowym spojrzeniem.
Nie dam rady – pokręcił głową i wraz z upustem własnych słów uderzył nieznajomego pięścią w prawą stronę żuchwy. Omyłkowo, ale na szczęście Siriusa, wytrącił mu z dłoni miecz, który z hollywodzkim akcentem odleciał i z impetem wbił się w ziemię. Podczas gdy dwójka nieokrzesanych mężczyzn wymieniała ciosy na publicznym trawniku, słońce rzuciło nienaturalny blask na ostrze.
Sirius przewrócił i dosiadł bioder mężczyzny ponownie uderzając w jego żuchwę. Zanim stracił równowagę i został przyciśnięty plecami do ziemi, zdążył pociągnąć przeciwnika za włosy. Potem przez chwilę mocował się z nieudolną obroną własnej twarzy i klatki piersiowej, aż pochwycił garść piasku. Sypnął nim w oczy obcego i zyskując chwilową przewagę, wyczołgał się spod jego sylwetki. Przez kolejne minuty walczyli na równych nogach, niczym dwa, nastroszone koguty. Raz wymieniali ciosy jak zawodowi bokserzy, a innym razem ich potyczka przypominała bójkę przedszkolaków. Była pełna ślepych uderzeń i nieczystych kopnięć. W pewnym momencie Sirius wziął rozbiegł i wskoczył na plecy mężczyzny. Przyczepił się do nieznajomego z intensywnością pijawki i niespodziewanie ugryzł go w ucho.
Wokoło zaczęli gromadzić się ludzie. Jednak nikt nie zamierzał wkroczyć pomiędzy tych dwóch rozjątrzonych neandertalczyków.
Niespodziewanie oboje stracili równowagę. Upadli na trawnik, a stroma górka nad którą bezwiednie dotarli sprawiła, że sturlali się wprost do niewielkiego stawu. Chlust wody przestraszył wszystkie okoliczne kaczki.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Robił to od lat, a każdy przecież powinien mieć swoje hobby, prawda? To pomaga mu urozmaicić czas wolny, bo Indio nie należy do osób, które lubią się nudzić, a takie wymachiwanie mieczem nie tylko wyrabia kondycję, ale też zapewnia adrenalinę. Jednak czasami trafiają się niemiłe sytuacje jak ta teraz, kiedy dosłownie wpadł na chłopaka który najwidoczniej wstał lewą nogą. Zlustrował go spojrzeniem od stóp do głów, drwiąco uśmiechając się widząc jajko na jego bucie. Cóż, czasami ma się pecha. Bass nie będzie przepraszał, dlatego wybrał z kumplami ubocze parku, by takich sytuacji uniknąć, ale jak widać, wszędzie może napatoczyć się ktoś, komu nie w smak będzie to, co robi.
Uniósł brwi.
- Żeby zaraz po ciebie czarny długi rydwan nie przyjechał. – mruknął, czując tą irytację, jaka rodziła się w środku jego ciała. Nie, Indio do agresywnych osób nie należy, może jest nieco zbyt pewny siebie i bezpośredni, ale sam do obcych z łapami nie wyskakuje, ale coś w postawie chłopaka mówiło mu, że to nie skończy się dobrze, chociaż jako starszy i względnie dorosły powinien wykazać się i odpuścić.
Ale raczej mu to nie wyjdzie.
- Tego. – szturchnął palcem materiał kamizelki. - Się w pralce nie pierze kretynie. Tylko się zniszczy, a siedziałem nad tym kilka dni, więc spieprzaj w podskokach, nim każę ci płacić za pralnię. – tym razem już warknął, nic sobie nie robiąc z tego, że nadal trzyma miecz i że wymachiwaniem nim, prawie przyprawił chłopaka o bliznę na twarzy. Niespecjalnie się tym przejął, patrząc na niego z góry z coraz bardziej kpiącym uśmiechem na ustach i błyszczącymi oczami. Och, doskonale widział po jego twarzy jak ten próbuje się kontrolować, jak trzęsie się z gniewu. Znał to doskonale, wiele razy mając do czynienia z zazdrosnymi partnerami swoich kochanek. Ale tego co było dalej, się nie spodziewał.
Nie dosłyszał jego słów, cios prosto w twarz był tak niespodziewany że miecz wypadł mu z ręki i poszybował gdzieś na bok, a on sam ze zdumieniem patrzył na chłopaka, rozcierając bolące miejsce. Trwało to jednak sekundę, gdy sam, z zaciśniętymi ustami doskoczył do niego, wymierzając mu cios prosto w skroń, szybko wyprowadzając kolejny w żebra. Jego koledzy przerwali swoje zajęcia i zaczęli się do nich zbliżać, nie wiadomo czy po to, aby ich rozdzielić, czy by kibicować swojemu faworytowi.
Gdy rąbnął o ziemię, powietrze z jego płuc wyrwało się z głośnym sykiem, ale nie miał zamiaru odpuścić, starając się blokować ciosy grzmotnął go w brzuch pięścią i przyszpilił do ziemi, tym razem celując w żuchwę, odpowiadając mu pięknym za nadobne.
Syknął, mrugając szybko, zwalniając uścisk, starał się pozbyć piasku z oczu które momentalnie się załzawiły utrudniając mu widzenie, jednak mięśnie odpowiadały automatycznie, posyłając ciosy w konkretne miejsca: nerki, żebra, skroń, a nawet klejnoty. Zawył, czując ugryzienie niczym użądlenie pszczoły, za sprawą ciężaru stracił równowagę i potoczył się z górki, w kolejnej chwili czując lodowatą wodę, zanurzając się w toń, boleśnie raniąc sobie dłonie o kamienie na dnie. Cudem jednak wstał, wypluwając wodę, krew ciekła mu z dłoni i z rozciętego łuku brwiowego. Wiele miejsc także pulsowało bólem, jednak nadal stał prosto w pozycji bojowej.
- Już kurwa nie żyjesz, śmieciu. – warknął i zamachnął się by przywalić mu prosto w nos z całą siłą, na jaką było go stać. Jednak do rozkwaszenia nochala nie doszło, bo jakieś silne ręce pociągnęły go do tyłu i zaczęły wyciągać z wody, a ktoś obok niego podbiegł do chłopaka i też złapał go za fraki, nic sobie nie robiąc z przekleństw, jakie posyłał i nieudolnych prób wyrwania się funkcjonariuszowi policji. - Puść mnie kurwa! Powiedziałem puść! – warczał, ale policjant nie dał się zastraszyć, wyciągnął go z wody i wykręcając mu dłonie sięgnął po kajdanki.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius lubił wiele rzeczy. Począwszy od whisky, a kończąc na rzeźbieniu. W ostatnim czasie nawet w swoją codzienność wplótł spacery, bo adoptując psa musiał liczyć się z nagłą zmianą trybu życia. Mimo wielostronności wymachiwanie mieczem w parku nadal wydawało mu się zajęciem niezwykle abstrakcyjnym.
W worku na śmieci będziesz wyglądał równie dobrze, co w tym gównie odpowiedział kąśliwie gdzieś pomiędzy zrzucaniem skorupki od jajka a wyciskaniem nogawki z mleka. – Kompletnie się tym nie przejmuj – ignorancko machnął ręką, zachowując się tak bezczelnie, jakby właśnie próbował dodać mu otuchy.
Tym razem nie chodziło o kochankę. Po prostu spotkali się w nieodpowiednim momencie, a przewrotny los postanowił zaigrać z emocjami tej dwójki, czyniąc z nich swoje marionetki - niebywale atrakcyjne i nieprzewidywalne marionetki, które wkrótce pochłonął ferwor walki.
Właściwie odkąd zakupy Siriusa uderzyły w ziemię, to przebiegł dalszej akcji był już znany - zupełnie jak zakończenie niskobudżetowego filmu. W tym wszystkim nie dało się określić, który z nich był bardziej żałosny. Sirius, dając ponieść negatywnym emocjom czy Indio, wdający się z nim w tę niedojrzałą i niedorzeczną bójkę.
Po pierwszym ciosie skroń Boswortha zaczęła soczyście krwawić. Posoka rozmazała się obok jego oka i na policzku. Próbując zmazać ją z twarzy popadł w chwilowe rozstrojenie, dlatego nie zdążył zatrzymać następnego uderzenia mężczyzny. Jego napięte ciało zgięło się w pół i momentalnie popadł w bezdech. Gdy po dłuższej chwili w końcu udało mu się ze świstem wciągnąć do płuc powietrze, ponownie wyprowadził cios w kierunku nieznajomego.
Bardzo długo okładali się pięściami. Wydawali bojowe, niezwykle męskie okrzyki, jednocześnie sapiąc, klnąc i dopadając własnych, spoconych ciał. Od obu było czuć metaliczny zapach i smród podłoża, które nawiasem bardzo uszkodzili. Przez gwałtowne ruchy w soczysto zielonym trawniku powstały liczne łyse placki, a także głębsze dziury. I w pewnym momencie jak za sprawą zaczarowanej różdżki wszystko dobiegło końca. Po czubki głów zanurzyli się w zimnej i brudnej wodzie. Wówczas dało się słyszeć zatrwożone westchnięcie zgromadzonego tłumu. Stali się publiczną atrakcją.
Sirius prędko podniósł się z dna i głośno zaczerpnął oddechu. Nerwowo odgarnął gęste włosy sprzed twarzy i natychmiast namierzył spojrzeniem przeciwnika. Mężczyzna nie tracił czasu i od razu przeszedł do działania, podczas gdy Bosworth potrzebował jeszcze paru sekund, aby się otrząsnąć.
Spierdalaj! – krzyknął, jednocześnie odchylając się do tyłu. Chciał uniknąć uderzenia, ale prawda była taka, że przed ciosem uchroniły go ręce funkcjonariusza. Sirius momentalnie szaleńczo się zaśmiał, nie wiedząc, że w jego stronę zmierzał drugi z policjantów. Ostatecznie zdążył bezczelnie chlapnąć wodą w twarz przeciwnika. – Bardzo dobrze! Zabierzcie tego dzikusa! – nakazał, wskazując palcem niczym arystokrata, po czym bardzo się zdziwił, kiedy poczuł na nadgarstku metalową bransoletkę. – Ej? Co jest, kurwa!
Zapakowanie obu awanturników zajęło funkcjonariuszom dobre dwadzieścia minut. Obaj dalej prezentowali się uporem i głupotą. Na przemian wymachiwali w swoim kierunku nogami i wyzywali nie szczędząc potoku niepochlebnych słów. Uspokoili się dopiero w momencie, w którym zasiedli w zimnej furgonetce.
Ciebie to powinni zamknąć w klatce z gorylami, a nie w więziennej celi – rzucił Sirius przy czym ostentacyjnie wywrócił oczami. Siedzący obok policjant szarpnął jego ramieniem na znak, że powinien się zamknąć.
Ich wizyta na komisariacie wywołała nie lada poruszenie. Brudni, zakrwawieni i mokrzy przeszli przez cały wydział, zwracając uwagę zarówno pozostałych funkcjonariuszy, jak i innych, domniemanych przestępców. Mina Siriusa była sroga. Dwukrotnie cmoknął, dając tym gestem upust swojemu zdenerwowaniu. Zaraz potem wepchnięto ich do celi i zamknięto pod nadzorem chełpliwego chłopaczka w za dużej czapce i z trzciną pod nosem.
Sirius złapał dwa grube druty, będące elementem ich nowego lokum.
Te, primadonna, należy nam się jeden telefon, no nie? – pomachał stróżowi, ale w odpowiedzi policjant uderzył gumową pałką w okolice prawej dłoni Boswortha. Ten prędko odskoczył do tyłu, wpadając wprost w ramiona Indio.

tu zt.x2 -> kontynuacja w areszcie

autor

P o l a

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

#3

Od nieudolnej próby kradzieży Willow minęło niewiele czasu. Rany dziewczyny nie zdążyły się zagoić, choć dzięki odpowiedniej maści pozbyła się opuchlizny z kostki oraz łokcia. Na udo przykleiła kolorowy plaster. Identyczny opatrunek znalazł się również na jej czole, którym uderzyła w dno kiedy Jayden wrzucił ją do wody. Nie mógł jednak tego wiedzieć, bo oddalił się zanim zdażyła wynurzyć się na powierzchnie. Pożegnała go milczeniem, ostatecznie posyłajac mu jedynie przelotne spojrzenie. Potem zaczęła szukać pieniądzy, kluczy i telefonu. Urządzenie było zniszczone, a banknoty nie nadawały się do użytku. Kluczy nie znalazła. Prawdopodobnie wpadły do odpływu.
Po czterech dniach, choć konsekwencje nadal odczuwała, przestała roztrząsać tamte wydarzenia. Skupiła się na dalszym poszukiwaniu pracy, co szło jej naprawdę opornie. Spośród czternastu lokali tylko dwa pozwoliły Willow zostawić CV, ale nie obiecały oddzwonić.
Właśnie wracała z kawiarni, dzierżąc w dłoni opakowanie ze słodką bezą, gdy niespodziewanie podbiegł do niej rudy kundelek. Pies miał bystre spojrzenie, kędziężawą sierść oraz krzywą rzuchwę. Widząc kolorową obrożę, mimowolnie zaczęła rozglądać się za właścicielem. Kiedy go nie spostrzegła, odpięła pasek od torebki, dzięki czemu uzyskała prowizoryczną smycz. Zaczepiła zwierzę i udała się w głąb ścieżki.
Zatrzymywała się co kilka kroków, aby pogłaskać psa, do którego chyba zaczęło docierać, że się zgubił. Nerwowo rozglądał się po parku i z dozą niepewności spoglądał w kierunku dziewczyny. Posyłała mu pokrzepiające uśmiechy i głośno zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Ale dobrze nie było. Nie należał do nikogo ze spotkanych osób, a po upływie dwóch kwadransów Willow sama zaczęła tracić nadzieję.
W pewnym momencie usiadła na asfalcie obok kundelka i po raz kolejny poklepała go po grzbiecie. Nie wiedziała co powinna uczynić, bo nie mogła zabrać go do wynajmowanego mieszkania. I gdy tak kontemplowała nad każdą ewentualnością, uprzednio wodząc dłonią po skórze psa, nieopodal ławek spostrzegła znajomą twarz. W pierwszej kolejności poderwała się do góry. Natychmiast uderzył w nią gorąc. Zrobiła obruszoną minę, jakby nie rozumiała, dlaczego ten parszywiec śmiał się przed nią pojawić. Następnie wyciągnęła z opakowania bezę i pociągnąwszy psa, ruszyła w kierunku Jaydena.
Pojawiła się przed nim znienacka do cna wypełniona rozgniewaniem i poczuciem żalu. Przypomniała sobie o straconych pieniądzach i kluczach oraz zniszczonym telefonie.
Absurdalnie obwiniając o to wszystko nieznajomego, rozgniotła mu na twarzy słodki smakołyk.
Ostatnio zmieniony 2022-03-25, 19:48 przez Willow Hamsworth, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
25
183

Fotograf/współwłaściciel firmy

Hemsworth Company/studio fotograficzne

the highlands

Post

Nie mógł uwierzyć, że Sirius powierzył mu opiekę nad swoim pupilem, z którym Jayden, w zasadzie od pierwszego spotkania, nie bardzo się polubił. Zwierzak, może i miał bystre spojrzenie świadczące o jego inteligencji, wydawał się bardzo pojętny oraz wdzięczny za okazaną mu miłość i troskę, jednak był również okrutnie brzydki. Z tego też powodu, będąc święcie przekonanym, że jego przyjaciel jest koneserem - podobnie jak on - piękna, szatyn nie mógł pojąć, co skłoniło go do tego, by przygarnąć pod swój dach tego właśnie sierściucha. Miał o to zapytać, tego dnia, kiedy przyprowadził Coco ujebanego w gównie - to akurat nie było zbyt mądre zachowanie - jednak sprawy szybko wymknęły im się spod kontroli, a później zupełnie wyleciało mu to z głowy.
W zawiązku z wyjazdem Bosworth'a stał się właścicielem psa na dwa dni, choć już ten pierwszy dawał mu tak popalić, że miał dość. Instrukcja zostawiona przez kędzierzawego nie zawierała punktu, który nakazywał Hemsworth'owi wyjść z Coco o czwartej rano na dwór. Skutkiem tego była kupa pośrodku łóżka, kurwa łóżka. Ma samo wspomnienie o odorze, jaki towarzyszył mu podczas porannej pobudki, miał odruch wymiotny.
- Nah- mruknął, przy czym na twarzy chłopaka pojawił się grymas niezadowolenia. Zdecydowanie nie nadawał się na opiekuna, bywały chwile, kiedy nie potrafił wziąć odpowiedzialności za siebie, a teraz zmuszony był niańczyć niesfornego psiaka, który obecnie biegał wokół niego, co kilka kroków prosząc by rzucić mu kamyk.
To była zaledwie sekunda, kiedy spojrzenie niebieskich tęczówkach utkwił w pannie, która właśnie biegła w jego kierunku, bo w następnej nadępnął na zabawkę natomiast po psie, nie było śladu.
- To jakiś żart - oznajmił, nerwowo rozglądając się za swoim podopiecznym, który przecież jeszcze przed chwilą tu był! Czyżby dziś wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu? A może to brzydal się na niego uwziął?
Minęły dwa kwadranse, które spędził na poszukiwaniu zbiega, czując już teraz nie tylko wkurzanie, ale również narastającą panikę. Nie mógł powiedzieć przyjacielowi, że zgubił Coco, do którego ten wydawał się być bardzo przywiązany, Sirius urwałby mu jaja. Po raz piąty przeszedł wokół niewielkiego stawku znajdującego się pośrodku parku. Co jakiś czas spomiędzy jego ust wydobywały się nawołujące krzywki, lecz każdy pozostał bez odpowiedzi. Jayden coraz mocniej zaciskał palce na czerwonej smyczy, na końcu której powinien znajdować się pies, a tymczasem zwisała ona luźno, co jaki czas uderzając o jego udo. W nerwowym geście przeczesał włosy, rujnując misternie ułożoną fryzurę.
Raz jeszcze postanowił obejść park, licząc na łud szczęścia, chociaż wątpił, że to mu dopisuję. Ostatecznie dni jedynie utwierdzały go w tym przekonaniu, podobnie, jak to co wydarzyło się chwilkę później. Przystanął obok ławek, gdy znienacka pojawiła się przy nim postać. Nie był w stanie nawet jej zidentyfikować, kiedy oberwał w twarz…ciastem? Wciąż w wielkim szoku, oblizał usta, a słodki smak upewnił go we wniosku, który wyciągnął jako pierwszy.
- Co do… - nie dokończył, bo w powietrzu rozbrzmiało wesołe szczekanie, którego nie był w stanie pomylić z niczym innym; ten dźwięk rano doprowadził go do szału. - Coco? - zapytał, wciąż nieco zdezorientowany, dłonią pozbywając się kremu z oczy, chco ten zdążył pozlepiać rzęsy. Część znalazła się również we włosach.
Pies w odpowiedzi zamierdał wesoło ogonem, łapami zapierając się o jego łydki, tylko po to żeby ze spodni zlizać odrobinę bezy, którą zostały ubrudzone.

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Sand Point”