WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2022-01-15, 22:19 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dotarła na miejsce szybciej niż zapowiedziała, dlatego skorzystała z okazji i sama wybrała stolik w miarę ustronnym miejscu. Nie musiała jednak za bardzo się starać aby usiąść z dala od ludzi, bo w lokalu nie było ani jednej żywej duszy. Kiedy weszła, mężczyzna za barem wybałuszył oczy, jakby sam nie spodziewał się, że dzisiaj kogoś obsłuży. To dawało do myślenia i zarazem uświadamiało Cabrere, czemu nigdy nie słyszała o tym lokalu. Przez chwilę także rozważała zmianę miejsca spotkania, bo brak innych osób oznaczał, że pracownik z nudów zainteresuje się nią i kolejnym gościem, zamiast robić co trzeba. Na szczęście szybko zmieniła zdanie, gdy okazało się, że mężczyzna był zajęty śledzeniem meczu na ekranie telewizora niż tym, co działo się w lokalu.
Może nie będzie ich podsłuchiwał.
Powiesiła płaszcz na krześle i usiadła tak aby mieć dobry widok na wejście do Bana Ethiopian. Nie lubiła niespodzianek ani niepotrzebnego kręcenia głową, co miałoby miejsce, gdyby usiadła tyłem i za każdym razem, gdy ktoś wchodził, odwracałaby się przez ramię.
Kogo ona chciała oszukać? Nikogo innego tutaj nie będzie.
Korzystając z chwili, napisała do Averill z informacją, że na jej prośbę spotka się z Martinezem, który akurat w tym samym momencie wpuścił zimne powietrze do pomieszczenia.
Astra uniosła na niego wzrok, przycisnęła „Wyślij” i schowała telefon do kieszeni wiszącego na oparciu płaszcza.
- Elijah Martinez. – Uśmiechnęła się i wstała z miejsca. – Mój dawny wrzód na tyłku. – Rozbawienie nie znikało z jej twarzy, dopóki nie uścisnęli sobie dłoni. Podchodziła do przeszłości z dużą dozą dystansu. Istniała bowiem duża różnica między tym, co teraz a kiedyś; nie pracowali razem. Astra nie była jego zwierzchniczką ani on jej podwładnym, co znacznie ułatwiało spojrzenie na dawne czasy, jak na zamkniętą już kartę. – Prywatny detektyw – wyjawiła, co już o nim wiedziała. Nie przyszłaby nieprzygotowana. – Powiedziałabym, że się dorobiłeś, ale wyglądasz gorzej niż cztery lata temu. – Niejasnym więc było, czy praca detektywa wpłynęła na niego pozytywnie, czy raczej wręcz przeciwnie.
Usiadła na swoim krześle bacznie przyglądając się mężczyźnie, którego nie oceniała w wredny sposób lub jawnie wyrażający niechęć. Była po prostu szczera aż do bólu i jeżeli widziała, że Elijah wyglądał jak przejechany przez traktor, nie zamierzała tego ukrywać. Nadal był przystojny, ale stłamszony przez życie, co w istocie pasowało do tych wszystkich detektywów opisywanych w książkach.
Pracownik lokalu podszedł do nich i przyjął zamówienie. Astra poprosiła tylko o pepsi bez cukru.
- Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? – Nie zamierzała biadolić, że nie spodziewała się jego telefonu, który był dla niej zaskoczeniem. Darowała sobie te wszystkie konwenanse, bo nie przyszła się spoufalać a wysłuchać człowieka, który poprosił ją o pomoc w tajemniczej sprawie. O szczegółach miała się właśnie dowiedzieć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

nastrój generalny

Nie poznawał sam siebie: na miejsce spotkania dotarł niemalże punktualnie, spóźniony może ledwie pięć minut, a więc zdecydowanie w granicach niepisanych towarzyskich zasad i dopuszczalnej normy. Przed wejściem do lokalu zdusił dopalanego właśnie papierosa podeszwą wysłużonej oksfordki, na chwilę zawiesił spojrzenie na wiszącym na włosku szyldzie, który już chyba zapomniał czasy największej światłości lokalu, a potem pchnął drzwi, wpuszczając do restauracyjki chłodny powiew wilgotnego waszyngtońskiego powietrza i wszystkie swoje demony. - Witam, Eriku - mijając kontuar, z lekkim uśmiechem skinął głową siedzącemu za nim starszemu mężczyźnie wpatrzonemu w ekran telewizora niczym w święty obrazek. Okrzyki z trybun transmitowane właśnie przed nosem właściciela Bana Ethiopian wskazywały, że na murawie doszło właśnie do jakiegoś wzniosłego wydarzenia - Nasi prowadzą?
Elijah nie wiedział, kto gra z kim, a do tego nie był takim fanem sportu, by w jego świadomości istnieli jacykolwiek nasi, ale fakt ten nie miał aktualnie żadnego praktycznego znaczenia. Ważne było, by Erik - siwiejący Etiopczyk już dobrze Martinezowi znany - pamiętał, że są po tej samej stronie.

Nie trzeba było być detektywem roku, ani zresztą detektywem w ogóle, by trafić do stolika zajętego przez panią kapitan - kobieta, siedząca w taki sposób, by za plecami mieć ścianę, trzymając oko na pozostałe stoliki w lokalu (nie było to zaskoczeniem; ot, zawodowe skrzywienie, druga natura, silniejsza od tej pierwszej), była bowiem jedyną osobą w lokalu.
- Kapitan Astra Cabrera - nie pozostał jej dłużny zatrzymawszy się nieopodal stolika. Podał jej dłoń, natrafiając na pewny, mocny uścisk - taki, jakim zazwyczaj mogą pochwalić się osoby dojrzałe, wiedzące, czego chcą od życia. - Dorobiłem się, o, to z pewnością... - pozwolił swoim ustom wygiąć się w namiastkę uśmiechu; ciężko było stwierdzić, czy jego twarz wyraża teraz rozbawienie czy gorzkość, najpewniej zaś jakąś dziwaczną hybrydę obydwu tych ekspresji. - Reumatyzmu, bezsenności i pewnie wrzodów żołądka...- ...albo wątroby, zważywszy na jego średnio zbilansowaną dietę i raczej dość rozhukaną sympatię dla napojów wysokoprocentowych - Ale te ostatnie jeszcze niezdiagnozowane.
Rozpiąwszy guzik marynarki, detektyw zajął wreszcie miejsce vis a vis brunetki. W przeciwieństwie do niej nie zadowolił się tylko napojem - zamówił gryczany placek injera, potrawkę z soczewicy, wybór etiopskich przekąsek i tradycyjną herbatę. Mógł zaszaleć, w Bana wszystko było (z przyczyn, jakich wolał nie analizować zbyt dogłębnie) tanie jak przysłowiowy barszcz.
- Chodzi o te dziewczyny... - rzucił w taki sposób, jakby używał jakiegoś sekretnego hasła, które miałoby rzekomo natychmiast sprowadzić myśli rozmówczyni na właściwy tor. A przecież "te dziewczyny" mogły oznaczać cokolwiek, zwłaszcza, jeśli się nadal pracowało na komendzie, na którą zgłoszenia o młodych zaginionych
kobietach (nawet jeśli okazywało się, że tylko na jedną noc) trafiały pewnie przynajmniej raz w tygodniu. Detektyw oblizał lekko wargi - Cass Dawkins, Penny van Roegen i tę trzecią, de Soto. Wiem, że w sprawie pierwszej sprawy stoją, druga jeszcze się toczy, ale zwalnia, trzecia pewnie was... - ich? - nie interesuje, bo Jo nie była biała. - pociągnął nosem, usadawiając się wygodniej na krześle - Możliwe, że wiem coś, czego nie wiecie wy, lub wy wiecie coś, czego nie wiem ja, w każdym razie... No, Astro, wiesz jak to działa. Pytanie tylko, co zrobimy z tymi informacjami. Bo spotykamy się tutaj pozasłużbowo, czyż nie? Ot, na etiopską przekąskę, spotkanie po latach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chodzi o te dziewczyny…
O te dziewczyny? O jego kochanki? O dziwki, które przed północą staną na rogu? O grupę studentek mieszkających po sąsiedzku z Martinezem? Czy może o kandydatki na detektywów godne sprawdzenia w policyjnej bazie danych? O które dziewczyny mu chodziło? Na świecie było ich całe miliardy i tak oto jednym stwierdzeniem Elijah sprawił, że Cabrera już zmęczyła się tą rozmową.
Rzuciła okiem na przechodnia powoli kuśtykającego przez ulicę. Garbił się, ale miał silne dłonie niosące coś niebywale ciężkiego. Przez drobną sekundę Astrze wydawało się, że mężczyzna wejdzie do lokalu, lecz ten wspięciu się na chodnik, niczym robot odwrócił się w lewo i ruszył dalej, niczym siłacze podczas konkurencji zwanej spacerem farmera.
Powróciła spojrzeniem na towarzysza, który mówił do niej w liczbie mnogiej. Na dodatek w sposób, który ukuł ją bezpośrednio między żebra.
- Co my zrobimy? Masz na myśli mnie i siebie, czy mnie oraz wspomnianą bandę nietolerantów? – Nie uniosła się. Głos miała bardzo spokojny i stanowczy, jakby nic nie potrafiło wyprowadzić jej z równowagi. Uśmiechnęła się bardzo delikatnie i z ogromną dozą dystansu przypominającego ironiczny grymas. Wymyślała własną nazwę na białych lubujących się w swojej rasie. Nie wierzyła w nietolerancje żywieniowe, ale w niechęć zjedzenia czegoś (czy to już rasizm żywieniowy?). Strata białych, że nie lubili czekoladek albo karmelów, chociaż ich zdaniem ruchaliby każdą, która się nawinie. Białe kobiety z podobną nietolerancją bywały gorsze od ich męskich przedstawicieli. – Masz tupet wrzucając mnie do jednego wora z rasistami, z którymi walczę przez całe swoje życie – dodała nim zdążył cokolwiek sprostować. – Gringo – rzuciła z silnym hiszpańskim akcentem. – daj mi coś więcej niż parę nazwisk. To ty chciałeś się ze mną spotkać i przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś więcej od „możliwe”. – Możliwe, że coś miał albo oni mieli. Na takich gdybaniach Rzymu nie zbudowano. – Rzuć mi jakiś brud, nowy dowód albo chociaż powód, dlaczego w jednym zdaniu użyłeś tych trzech z pozoru niepowiązanych nazwisk. – Wiedziała, że gdyby policja je ze sobą połączyła, cała sprawa stałaby się poważniejsza i z pewnością dotarłaby do niej. Na tę chwilę nie kojarzyła żadnej z nich, nie licząc Cass Dawkins, którą zajmował się detektyw Morelli. Cabrera jednak nie śledziła jego poczynań pewna, bo nie mogła pilnować każdego swego podwładnego. Chcąc nie chcąc, brutalnie rzecz ujmując, były sprawy ważne i ważniejsze i jako Kapitan zajmowała się tymi z wyższego szczebla. Jedna zaginiona dziewczyna, to kolejne dane dodane do spisu osób zaginionych. Nie w jej obowiązku leżało zajmowanie się każdą z nich. Każdy robił to, co do niego należało, nawet jeśli nie wszystkim się to podobało. Pochyliła się do przodu opierając na blacie lewe przedramię. – Zainteresuj mnie faktami a nie możliwościami posiadania czegoś. – Nie bawiła się w pół środki. Kawa na ławę albo Astra zabiera na wynos swoje pepsi, które postawiono przed nią parę chwil później. Razem z Martinezem przeczekali w milczeniu, aż mężczyzna rozstawi napoje i koszyczek ze sztućcami.
- Może zachęcę państwa do czegoś mocniejszego? Mamy przepyszny Tedż. Miód pitny lub jak kto woli wino miodowe.
Cabrera wbiła spojrzenie w Elijah, bo od niego zależało, czy powie coś więcej i wtedy skuszą się na Tedż, czy jednak zdecyduje się milczeć, co oznaczać będzie również koniec tego jakże uroczego spotkania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gringo.
Gdyby Fox faktycznie był lisem, momentalnie zjeżyłby rudobrązową kitę i może nawet wyszczerzył pysk, obnażając biel kłów i połyskujące spienioną śliną dziąsła.
Gringo.
Słowo-cień, słowo-zmora. Szeptane za jego plecami na wypełnionej zapachem przypalonych totopo stołówce sierocińca. Rzucone mu w twarz z pogardą w trakcie jakiejś bójki albo przepychanki na korytarzu - już po ogłoszeniu pory nocnej, gdy potwory wychodziły spod łóżek, a pozostawieni bez opieki nastoletni chłopcy - ze swoich ciasnych, kilkuosobowych pokoików. Wyzwisko syczane przez szpary w wyszczerbionych jedynkach przez nieurodziwych, kościstych kolegów o skórze ciemniejszej niż jego, oczach czarniejszych niż jego, włosach gęściejszych i bardziej skędzierzawionych niż jego - słowem, wszystkich możliwych cechach od razu wieszczących światu o ich przynależności, do grupy, do której sam Elijah - wtedy jeszcze Eli - tak bardzo nie należał.
Gringo. "Serdeczna" przypominajka, gdyby jakimś cudem udało mu się o tym przypadkiem zapomnieć choć na moment, że nie był stąd. Ale to, kurwa, trochę słabo, bo tam - to jest w świecie białych chłopców o białych nazwiskach i całych, albo przynajmniej rozbitych w sposób nieco bardziej cywilizowany niż jego własna, rodzinach - też nie był stamtąd. A to oznaczało, że był, kurwa, znikąd. Mieszaniec o białym imieniu i latynoskim nazwisku. Przybłęda rysami wstrzeliwująca się w jakąś szczelinę kanonu. Ani to biały, ani brązowy. Ani to podobny do matki, ani do ojca (znanych mu głównie z kilku cudem zachowanych przez babcię zdjęć). A skoro taki niepodobny do nikogo i niczego... - paplali nieżyczliwi koledzy, w bidulu, w szkole, później, w policyjnych szatniach - to może i wcale nie wziął się z żadnej matki i z żadnego ojca, z żadnej miłości (trwającej choćby jedną noc), tylko wyrósł gdzieś na polu kukurydzy - stąd iPalomito, he, he, he, bolesny przydomek narzucony mu lata wcześniej przez rówieśników - przez nikogo niechciany i niedoglądany.
Gringo.
Martinez zasznurował usta.
Gdyby był tę parę, paręnaście lat młodszy - a więc gdyby spotykali się w czasach, z których Cabrera musiała go zresztą pamiętać - to nie ona, a on byłby pierwszym, który wystrzeliłby teraz przez drzwi Bana Ethiopian, niesiony urażonym honorem, nie oglądając się za sobą. Nawet nie traciłby energii by kobietę ofuknąć. Zniknąłby po prostu, ot tak. O, szkoda czasu.
Ale - niespodzianka! - zmieniał się nie tylko świat, zmieniali się także ludzie; wśród nich zaś, o dziwo, także Elijah Martinez, wyłuskany z munduru i wrzucony niedelikatnie w bolesną rzeczywistość pracy prywatnego detektywa. Musiał nauczyć się cierpliwości i chowania przerośniętej dumy w kieszeni pilotki - teraz na przykład wcisnął ją tam, głęboko, dopchnął kłykciami.
- Nie to miałem na myśli - powiedział, najspokojniej jak tylko potrafił, starając się jakoś przetrzymać nieuzasadnione, jego zdaniem, wzburzenie brunetki. Zawsze była sztywna i ważniacka, a przynajmniej to mówili o niej na komendzie. No i jak widać z wiekiem tylko jej się pogorszyło. I jasne, rozumiał, że jej czas to był przysłowiowy pieniądz, że spotykała się z nim z grzeczności, a nie z obowiązku czy interesu... Ale, na miłość boską, czego ona z drugiej strony oczekiwała? Że detektyw od razu odsłoni przed nią wszystkie karty i jeszcze ją zachęci do przekazania owoców swojej pracy kolegom z dochodzeniówki? No, niedoczekanie.
- Tagliano. Van. Taki gówniak, niby-mafiozo, nieudana podróbka własnego ojca i dziadka - ugiętymi palcami wyrysował w powietrzu symbol cudzysłowu, używając pseudonimu Giovanni'ego - To nazwisko ci coś mówi, skoro poprzednie najwyraźniej nie? - naprawdę starał się nie brzmieć pasywnie-agresywnie. Westchnął, wysupłał z teczki jakieś zdjęcie i parę wycinków z ubiegłorocznych gazet. Badał grunt. Wytrwale, ryzykując przy tym zresztą, że grunt ten nie wytrzyma i pęknie (a on zostanie bez nowych tropów, no, świetnie!) - Bo jeśli ono nie, to może Olsson? Meghan? Zeszły październik? Wyszła z domu, nie wróciła, ojciec jest wysoko postawiony w sądach, chyba wam - wam... - ...nieźle truł dupę, nic zresztą dziwnego. Na pewno pamiętasz. - odwrócił zdjęcie, ukazujące teraz uśmiechnięte oblicze dziewczyny. Oczy jakby kocie, o nad wiek dojrzałym spojrzeniu. Usta pociągnięte bezbarwnym błyszczykiem. Sukienka z wycięciem w łódkę. Panienka z dobrego domu, która do tego domu nie wracała od roku... - Mam podstawy sądzić, że to wszystko może być ze sobą połączone.
Ukrył nazwisko Ameriki Raiz w otchłani przełyku. Źródło, moje źródło. A źródeł się nie zdradza.
- Ja chętnie - zwrócił się teraz do zawisłego nad nimi kelnera - Ale pani musi się chyba zastanowić...
Ostatnio zmieniony 2020-12-21, 08:30 przez elijah martinez, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc jego agresywnego podejścia. Sam zaczął łącząc ją z innymi rasistami i teraz jeszcze najwyraźniej wymagał aby znała nazwiska osób powiązanych ze wszystkimi sprawami prowadzonymi w Seattle. To było fizycznie niemożliwe. Wystarczyło, że pamiętała każdą osobę, która łączyła się ze sprawami przez nią prowadzonymi. Angażowała się w tę pracę, ale nie była cholerną bazą danych, czego najwyraźniej wymagał Martinez. Czy on już zapomniał, jak wiele tego było? Jak mnóstwo twarzy przewijało się w tej pracy? Ile imion, nazwisk i numerów spraw? Jak wiele wydarzeń toczyło się poza nimi? Pamiętało się co najwyżej swoje i te ważniejsze chyba, że było się Sheldonem Copper’em z Big Bang Theory; ten to miał baniak jak serwer Pentagonu.
Nie odpowiedziała od razu. Słuchała dalej kiwnięciami głowy dając do zrozumienia aby kontynuował. Nie miała czasu ani ochoty wchodzić w pyskówki. Jeżeli mężczyzna faktycznie posiadał jakieś informacje, powinna je od niego wyciągnąć, choćby to oznaczało zagryzanie zębów, kiedy ten bezczelnie wbijał ostrze między żebra.
Rzuciła okiem na zdjęcie przed sobą, a potem na mężczyznę zastanawiając się, czy miała jakiekolwiek podstawy aby mu wierzyć. Znała niejednego prywatnego detektywa. Potrafili ściemniać jak mało kto i wyłudzić informacje w zamian za coś, czego w rzeczywistości nie posiadali. Nie bawiła się w takie gry. Nie z kimś, komu nie ufała.
- Poproszę – powiedziała po długiej pauzie, po której uniosła spojrzenie na kelnera. Tamten uśmiechnął się wyraźnie omijając wzrokiem strefę stolika, jakby wiedział, że cokolwiek tam się znajdowało, nie było dla niego. Miał dość kłopotów we własnym życiu aby pakować się w kolejne.
- Jakie podstawy? – zapytała Martineza. Była bezlitosna. Domagała się czegoś więcej niż możliwości oraz podstaw. Nie sprzeda się za coś takiego. Potrzebowała faktów, które przekonają ją do tego aby wygrzebała stare akta spraw.
Elijah jednak nie był chętny aby się tym dzielić.
- Posłuchaj. Ty nie ufasz mi ani ja nie ufam tobie, ale z jakiegoś powodu doktor Callaway zdecydowała się wybrać mnie na to spotkanie. – Spodziewała się, że Martinez znał ją nieco bliżej. Jak blisko? Astra nad tym nie spekulowała, ale wątpiła aby Averill wpakowała ją w spotkanie z jakimś przypadkowym detektywem. Prywatnie się nie dogadywały, ale zawodowo znały swoją wartość i szanowały na tyle aby nie wpakować siebie nawzajem w ślepą uliczkę. – Mam gdzieś nasze dawne potyczki. Wtedy każde z nas robiło swoje jako zwierzchnik i podwładny. To teraz nie ma większego znaczenia, więc nie, nie mam co do ciebie uprzedzeń. Problem polega na tym, że nie mogę bezpodstawnie wygrzebywać dawnych spraw zwłaszcza tak ważnych, jak to. – Palcem wskazującym stuknęła na zdjęcie Meghan Olsson. – Ja też mam ludzi nad sobą. Jeżeli zacznę grzebać i zadawać pytania, mogę mieć problem. – teoretycznie już miała przez jedną ze spraw, które prowadziła, ale nie zamierzała się tym dzielić z Martinezem. – Czy się tego boje? Nie. W wojsku, w toku śledztwa oskarżyłam mego generała o bezpodstawne zbombardowanie amerykańskiej placówki medycznej. – Mogła podkulić ogon i zgodzić się z jego wyjaśnieniami, ale nie zrobiła tego stając w szranki z większością plutonu oraz wyższych rangą oficerów. – Nie boję się problemów, ale muszę wiedzieć więcej aby się w nie wpakować. – Potrzebowała konkretów, żeby z własnej woli zaryzykować swą posadą, bo jak sądziła – cokolwiek było związane ze sprawą Olsen, nie przyniesie jej niczego dobrego. – Nie oczekuje, że powiesz mi, skąd to wszystko wiesz, ale zdradź chociaż co podejrzewasz. W jaki sposób, twoim zdaniem, te dziewczyny są ze sobą powiązane? – Wtedy sama oceni, czy to ma sens i czy dla tych spraw warto ryzykować karierę, na którą tak ciężko pracowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A więc jednak. Tedż. Niewielka karafka - obły spód, chuda szyjka, krawędź rozchodząca się lejkowato u wylotu naczynia, a w niej gęsty trunek o złocistej barwie, niepozorny w kolorze, zabójczy w sile, do tego dwa małe, zabawne kieliszeczki postawione na blacie stolika przez usłużnego pracownika restauracji.
Dobrze. Czyli mimo wszystko posłucha, da mu szansę - choć wyraźnie niechętnie, z surowym ostrzeżeniem, że wystarczy jedno słowo za mało lub za dużo, jeden gest zbyt zuchwały lub wykonany w niewłaściwym momencie, a kapitan Cabrera bez najmniejszych skrupułów, zawahania czy wyrzutów sumienia wstanie i zwyczajnie wyjdzie. Ot, bo przecież nic jej tu nie trzyma.
Nic, tylko...
Doktor Callaway.
Brwi Foxa, dotąd zwyczajowo zmarszczone nieco nad nasadą nosa, podjechały w górę w wyrazie zaciekawienia i pewnej konsternacji.
Nazwisko Averill wybrzmiało w zamkniętej przestrzeni między nimi, zawisło w budującym się nad stołem napięciu - litery wyrobione w ustach jak ciasto, wyplute jednocześnie z obrzydzeniem, jak i pewną czułością. "Wybrała mnie na to spotkanie". Doktor Callaway... O co, do diaska, w tym wszystkim chodziło?
- To prawda - przytaknął rzeczowo, choć pod sklepieniem czaszki miał teraz znacznie więcej znaków zapytania niż wówczas, gdy przekraczał próg restauracji. Myślał, że ruda skierowała go do Cabrery przez wzgląd na ich wzajemną do siebie sympatię, może nie przyjaźń, ale przynajmniej jakąś zawodową, pół-formalną komitywę. Ale ta nuta w głosie krótkowłosej brunetki wprowadziła Elijah w zastanowienie.
Nie była to jednak jego sprawa. To znaczy... - Jako prywatny detektyw, i to w dodatku przedstawiciel gatunku vulpes vulpes, wtykał nos w nie swoje interesy zawodowo i instynktownie. Wiedział jednak, że nadmierna wścibskość tylko spłoszy i odstraszy kapitan Astrę. Nie jako zwierzynę łowną, na którą się zasadzał, ale jako potencjalnego sojusznika w tej zagmatwanej chryi.
- Dobra, ma to sens - przyznał w końcu, nie z wyższością czy pożałowaniem; zwyczajnie trudno było mu się nie zgodzić, choć czuł się trochę tak, jakby policjantka mówiła doń niczym do paroletniego dziecka, potrzebującego, by mu wszystko wykładać łopatologicznie, broń Boże z użyciem metafor - W sumie to nic odkrywczego, Astro. Może po prostu nie mówię za wiele, bo nie chcę się ośmieszyć naiwnością własnego rozumowania - zaczął ostrożnie - Ale... Ja po prostu myślę,... - pauza, wrrróć; myślenie tu nie wystarczało, potrzebował czegoś większego, mocniejszego - Wiem, że za tym wszystkim może stać jedna i ta sama osoba. Albo przynajmniej jedna i ta sama... grupa? Organizacja? Jak zwał, tak zwał. - wzruszył ramionami, sięgnął po Tadż, nalał im po kieliszku, ale nie ruszył alkoholu; póki co. - Ten szczur, Tagliano. Moja... informatorka, powiedzmy sobie, zaprowadziła mu dziewczynę. Być może jedną z tych zagibionych, okay? Nie wie, co się z nią stało, ale jest chyba za tym jakiś grubszy biznes - Nie zamierzał powiedzieć Astrze gdzie, kogo oraz kto zaprowadził, przynajmniej jeszcze nie teraz, ale kobieta musiała rozumieć, że i tak sporo jej wyjawiał. Ona miała nad sobą ludzi, absolutnie. On - czynsz do zapłacenia, alimenty, licencję detektywa wiszącą na włosku. Obydwoje więc ryzykowali i chyba żadne nie miało, póki co, w interesie podkopywania tej drugiej strony. Detektyw zwilżył wargi koniuszkiem języka -
- No dobra. Meghan była z dobrego domu - stuknął palcem w zdjęcie - Ta reszta - różnie. Każdej ktoś szuka, rodzina, bliscy, ale z różnym entuzjazmem. Ale... Penny znika, okay? Dwieście pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym miesiąc później w szarpaninę z jakimiś kolesiami wdaje się de Soto... I też znika - odchrząknął - A obok tego Cassie, ostatni trop, mój - czyli mój, nie oddam, nie ruszaj! - Prowadzi do miejsca, nieważne gdzie, na razie, w którym rok temu namierzono telefon Olsson, okay? - ostatnie słowa cedził z pewnym wysiłkiem. Niepewny, czy powierza swoje odkrycia odpowiedniej osobie, czy się nie wystawia, nie ryzykuje zbyt wiele. Ale Averill... - Na chwilę przed tym, jak słuch o niej zaginął.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Postawiła sprawę jasno. Nie owijała w bawełnę, bo nie miała czasu na pół środki. Wolała konkrety, nawet jeśli oznaczało to wyjawienie swego stanowiska w kwestiach moralno-prawnych. Nigdy nie bała się podpaść wyżej władzy. W rozprawie wspomnianego generała, nie doszło do odebrania uprawnień ani skazania. W pewnym sensie podważono jej kompetencje, ale do procesu doszło niedługo po uzyskaniu przez Cabrere statutu weterana, więc w żadnym stopniu nie wpłynęło to na jej karierę wojskową. A jednak wciąż czuła niesmak po tamtych zdarzeniach. Dobrze wiedziała, co się stało. Przesłuchała służących pod generałem żołnierzy, osoby, które jakimś cudem przeżyły atak i cywili z pobliskiej okolicy. Wszystko zrobiła właściwie i była pewna, że wojskowy wydający rozkaz rozstrzelenia amerykańskiej placówki, popełnił karygodny błąd odbierając życie rodakom. Zamordował lekarzy oraz żołnierzy, a jednak nie dosięgła go kara, co jak drzazga tkwiło w stopie pani kapitan.
Nie zamierzała wejść w kolejną minę. Jeżeli było o co walczyć, nie odda tego tak łatwo, chociaż znała prawo i władzę, która nim kierowała. Wiedziała też, że na pewnym etapie nic nie zrobi, ale swoją robotę wykona najlepiej, jak potrafi.
- Masz świadomość, jak to na razie wszystko brzmi? Jak teoria spiskowa – stwierdziła bez emocji. Brakowało złości, sceptycyzmu lub kpiny, co oznaczało, że jeszcze tego nie skreślała. – Powiedz ludziom, że liczba dwadzieścia trzy jest przeklęta a wszędzie ją znajdą – Podała krótki przykład, bo jak na razie na jego bazie postrzegała to, co jej przedstawiono. Zniknięcie dwóch dziewczyn na jednej ulicy? Odpowiedź mogła być prosta – niebezpieczna okolica. To samo miejsce w przypadku Cassie i telefonu Olsson? Odpowiedź jest taka sama lub to czysty przypadek. Wszystko było możliwe, ale Elijah uparł się właśnie na to, jakby ktoś powiedział mu ‘że liczba dwadzieścia trzy jest przeklęta’. A jednak.. – ale nie wyglądasz mi na szaleńca – dodała po krótkiej pauzie, choć wygląd Martineza sugerując odrobinę co innego. Zmęczony szaleniec; prawie zasłużony tytuł.
Oparła się wygodniej na krześle wzrok wbijając w zdjęcie Olsson. Nie odrywając od niej spojrzenia, sięgnęła po kieliszek i wypiła z niego całą zawartość.
- Półtorej roku temu niedaleko Sierra Vista w Arizonie na jednym z rancz wybuchł pożar. Odlegli sąsiedzi zauważyli dym i wezwali straż pożarną. Na miejscu nie było nikogo, prócz dwóch dziesięcioletnich meksykanek zamkniętych pod kluczem i pokoju pełnego zdjęć z podobnymi dzieciakami. Było ich dziesiątki, jak nie setki. Znaleziono właściciela posiadłości i z czasem, w toku śledztwa, wyszło na jaw, że porywał on dzieci z Meksyku, przewoził przez granicę, trzymał na ranczu aż sprawa ucichnie, a potem wywoził je do innego stanu, gdzie sprzedawał je dalej. – Tym razem sama nalała sobie Tedżu, który choć za słodki (jej zdaniem) na alkohol, był w miarę przyzwoitym zamiennikiem. – Obie dziewczynki zeznały, że w trakcie zabawy, czy to na placu czy obok domu, podeszła do nich inna dziewczynka. Mówiła, że jest nowa w okolicy i chce się z nimi zapoznać. Szybko przekonywała je do pokazania fascynującego miejsca, czegoś ‘fajnego’, co jak wiesz wystarcza nieświadomym niczego dzieciom. Jak się domyślasz, prowadziła je do ów mężczyzny, który kolejno przekonywał jedną z nich, że wróci do rodziny jeżeli przekona inne dziecko aby do niego dołączyło. – Biznes się kręcił a on praktycznie był bez skazy, bo przecież te dzieciaki same do niego przyszły a on nie miał serca aby im odmówić (jak śmiał twierdzić podczas przesłuchania). – Jeżeli twoja informatorka mówi prawdę i to nie jest jednorazowy przypadek, bo jakiś koleś był zazdrosny o.. jak oni to teraz mówią? Swoją świnię? Możliwe, że trafiłeś na coś podobnego. – Jak w historii, którą mu właśnie opowiedziała. Cabrera do tej pory czuła dreszcze na samą myśl o zdjęciach, które widziała z miejsca przetrzymywania dzieci. Tamte zdjęcia wywieszone na ścianie zapadają w pamięć. – Pytanie brzmi, czego ode mnie oczekujesz? Że podzielę się z tobą całą wiedzą? Że pokaże ci ksera akt? – Pytała czysto hipotetycznie, bo jak zauważono wcześniej, nie owijała w bawełnę i od razu dzieliła się swymi intencjami. – Bo jeżeli o mnie chodzi, pokaż mi swoje a pokaże ci moje. – Innymi słowy coś za coś. Uczciwa wymiana handlowa z zasadami, które sobie sami ustalą. – Jedno spotkanie. Ty dajesz mi do wglądu swoje tropy a ja tobie wszystkie policyjne akta. Jeżeli po ich zapoznaniu uznamy, że to ma sens, niech tak zostanie. Jeżeli nie, zabieramy co nasze i idziemy w swoją stronę - Innego sposoby nie widziała lub po prostu nie chciało się jej nad nim myśleć. Uważała, że propozycja była na tyle uczciwa aby obie strony były zadowolone, o ile to wszystko nie okaże się jedną wielką ściemą, bublem lub nic niewartymi poszlakami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Detektyw patrzył na rozmówczynię z uwagą, trzeźwo - zaskakująco trzeźwo wręcz jak na kogoś kto, jak to kiedyś zgrabnie ujęła Claribel w jednej z ich jeszcze-małżeńskich kłótni, najpewniej uzależnienie od alkoholu wypił z mlekiem matki... I przyglądając się brunetce, w regularnych interwałach to tracił poczucie, że spotykanie się z nią było dobrym pomysłem, to je zaraz na powrót odzyskiwał, dochodząc do konkluzji, iż Astra Cabrera nie jest może chodzącą definicją towarzyskiego powabu i czarowności, ale z pewnością ma łeb na karku i nosi w sobie godną podziwu profesjonalną ostrożność. Ostrożność i konsekwencję - to się o niej zresztą mówiło w "środowisku" jeszcze za czasów, gdy Elijah z dumą nosił kolor niebieski, nie zaś, jak teraz, jedynie szarość detektywistycznego płaszcza. Może więc właśnie takiego... wspólnika? informatora? - kim ona tak naprawdę miała się dlań teraz stać?!... wsparcia potrzebował w pracy nad tą sprawą? Rozsądnego, poważnego głosu, który go czasem sieknie przez łeb, bez niepotrzebnej czułości i patyczkowania się, gdy to Fox trochę za bardzo się rozpędzi, rozentuzjazmuje, zagapi na jeden punkt horyzontu i... jak ten lis właśnie - mknąć będzie prosto pod koła ciężarówki.
Lub też po prostu w kierunku tropów mylnych, błędnych, kompletnie ze sobą niepowiązanych.
- Dziękuję za ten kubeł zimnej wody. Dość orzeźwiający - Zironizował lekko w odpowiedzi na komentarz o jego rzekomym podążaniu za teorią spiskową. Nie da się ukryć, że potraktował go - choć nie chciał! - dość personalnie. Był detektywem, na miłość boską - wiadomo, że bardziej niż którykolwiek policjant poruszał się więc w sferze półcienia, domysłów, niedopowiedzeń, podążał za tym, co "być może" i "podobno", a nie co "wynika z akt". Nie był jednak, do cholery, jakimś fantastą (chyba)! Nie zawracałby sobie głowy całą tą aferą gdyby nie to znajome ćmienie w podświadomości, ten cichutki szmer z tyłu głowy, znany chyba większości śledczych o nieco dłuższym doświadczeniu w terenie.
- Posłuchaj... Nawet jeśli to tylko jakiś średniej klasy gangus, który postanowił załatwić swoją byłą-niedoszłą-cokolwiek-dziewczynę... A nam... Mi... - poprawił się zaraz; Astra wystarczająco jasno dała mu do zrozumienia, że mogą się może jakoś tam dogadać, ale nie będą się bratać - on zaś nie zamierzał na to naciskać. -...uda się dobrać mu do skóry, to i tak będę usatysfakcjonowany. Przynajmniej jedna sprawa mniej do rozwiązania. - W ślad za brunetką sięgnął po karafkę Tadżu i nalał sobie porcję rozsądną, acz wystarczającą, by poczuć ciepły przypływ błogości i lekkości, miodową słodkość na płonącym żarem języku... - Coś mi jednak mówi... I myślę, że ty też wkrótce usłyszysz ten głos... - Powiedział; no, teraz to już z pewnością go weźmie za szaleńca - czyżby się właśnie dobrowolnie przyznawał do słyszenia głosów?! - ...że ta zbieżność adresów i pór dnia i roku... To nie taki zupełny przypadek.
Przez chwilę taksował kobietę wzrokiem - odmierzał nim odległość między zgrabnie zarysowanymi, ciemnymi brwiami, obejmował poważne, czujne oczy, zawieszał go na kancie linii kości jarzmowych i ostrym wycięciem warg, które nadawały policjantce surowości i bardziej niż zachwyt, wywoływały respekt.
Umowa, jaką mu zaproponowała, nie pozostawiała złudzeń. To będzie krótka, szybka, profesjonalna wymiana. Wet za wet, oko za oko, przysłowiowe "my wam węgiel, wy nam banana". A potem? Potem się rozejdą, każde w swoją stronę. A jedynym łączącym ich ogniwem będzie Averill Callaway i opróżniona kiedyś - nawet nie wspólnie, tylko jakby obok siebie karafka pitnego miodu.
Okay, nie ma sprawy.
- Stoi - zgodził się po momencie namysłu. Było to ryzykowne - w końcu Astra należała "do tamtych", a on sam "do tych", egzystowali w dwóch różnych półświatkach parających się fachem zbliżonym do się w charakterze... Ale im dłużej przypatrywał się policjantce, tym bardziej tracił powody, dla których miałby się uprzeć aby jej nie zaufać. Choć w jakimś tam stopniu. Na tyle, by... - A więc tak się umawiamy. Jedno spotkanie. No strings attached. I zupełnie poza jakimkolwiek rejestrem, zgadza się? - żadnego okablowania, żadnego, cholera, nagrywania jedno-drugiego, żadnego kombinowania. - Wybieram się wkrótce pod pewien adres wskazany mi przez tę informatorkę właśnie... - powiedział zaraz w lekkiej zadumie - Więc mam nadzieję, że będę miał dla ciebie wtedy jeszcze więcej. I... - zapatrzył się na pustą czarkę po Tedżu. Oblizał wargi. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Powiedzieć? Przełknął kretyńską dumę, zacietrzewienie godne chłopca, a nie dorosłego mężczyzny - Dziękuję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrać się do skóry.
Co to dokładnie oznaczało? Spełnienie detektywistycznego obowiązku i przekazanie swoich postępów pracodawcy? Skucie sprawcy kajdankami? A może jednak sądowy wyrok? Każdy patrzył na to inaczej, ale na swe nieszczęście Astra nie potrafiła zamykać wszystkiego w chwili, gdy zatrzaskiwała srebrne bransoletki na nadgarstkach kryminału. Jako śledcza w wojsku, zbyt wiele razy trafiała do sądu w roli świadka. Wiedziała, z czym to się jadło i jak wyglądało. Złapanie drania to jedno, ale rozprawa sądowa, to zupełnie co innego. Można kogoś przyskrzynić, ale to nie oznaczało, że rzeczywiście trafi za kratki a ona nie chciała aby jej sprawy kończyły się tylko na skuciu w kajdanki.
- Martinez.. – Pokręciła głową na boki. – ..czyżbyś chciał mnie wciągnąć do swojej sekty? – Zaśmiała się - o dziwo - bardzo melodyjnie, jak na stanowczość, którą zawsze się odznaczała. Pomimo tego, co sobie myślał, nie była aż taką sztywniarą. Nosiła się tak, bo musiała, ale kiedy chciała była gotowa zażartować choćby z jego przepowiedni, jakoby ona sama miała usłyszeć zbawienne głosy. To należało skwitować. Gdyby ktoś tego nie zrobił, byłby największym pesymistą i marudą na świecie, a jednak Cabrera do takich nie należała. Potrafiła się wyluzować, a szczególnie kiedy odkładała odznakę.
Pomimo chwilowego odpustu od powagi, zeszła na bardziej konkretne tony. Na stwierdzenie faktów. Na opowiedzenie historii, której wspólną zmienną miało być wykorzystanie jednego porwanego na rzecz dopadnięcia drugiego, co jasno wiązało się ze sprawą prowadzoną przez Elijah (informatorka i jedna z zaginionych, którą zaciągnęła Bóg wie gdzie). To jedyna rzecz, która łączyła obie sprawy i jak na razie tylko to w pewnym stopniu przekonywało Cabrere aby chcieć poświęcić czas na kolejne spotkanie z detektywem. Nie wiedziała czy warto, ale nigdy nie stroniła od pracy i zawsze miała nosa, nawet jeśli ten kierował się tylko intuicją.
Rozum nie był zadowolony.
- Dokładnie. – Przytaknęła zgadzając się na spotkanie poza rejestrem, a potem wbiła w niego uważne spojrzenie, gdy wspominał o tajemniczym spotkaniu.
Czemu miała wrażenie, że im dalej w las Martinez pakował się w coś okropnego?
Czemu sama miałaby wchodzić w to bagno?
- Jeżeli masz rację, kiedyś oboje sobie podziękujemy – skwitowała jego słowa i po wypiciu kolejnego łyka Tadżu, wstała informując, że pora się zbierać. Powiedzieli sobie co trzeba, uwili się na później, więc Astra mogła wrócić do pracy uprzednio rzucając banknotami, które powinny wystarczyć na pokrycie Tadżu i być może części posiłku Martineza.

z/tx2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Columbia City”