WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydawać się mogło, że w te święta Mikołaj nie schował w prezentowym worku niespodzianek w postaci przyozdobienia białych koszul barszczem czy dosłownego zapalenia choinki od starutkich świeczek, które przypinano na klipsach do świerkowych gałązek. Spokojnie przeszła z mamą pod rękę przez fascynację piernikowo – lukrowanymi wioskami, przepłynęła wnętrzem dłoni po drobnych falach wygładzanego obrusa i przykryła go wklęsłymi, porcelanowymi statkami, w których chowały się wigilijne potrawy. Nadszedł też moment na to, by wśród nocnej ciszy zatrzymać się myślami na dłużej przy osobie, która w tym roku przy stole zasiadała już tylko symbolicznie.
Wymiana drobnych podarków nastąpiła jeszcze tego samego wieczoru, choć przecież nie tak dawno temu jej mała, rozczochrana głowa zrywała się w bożonarodzeniowy poranek skoro świt, aby pędzić boso pod zasłonę złożoną z zielonych igiełek, pod którą chował się stos prezentów opatrzonych jej imieniem. To nie tak dawno oddalało się od niej o kolejny rok – wyjątkowo już dwudziestego piątego dnia grudnia musiała wrócić do siebie, co nie powstrzymało mamy przed wręczeniem jej kolejnego, tym razem urodzinowego prezentu chwilę po wyściskaniu przed długą, podniebną podróżą. Krótkie merci maman uleciało ze ściśniętego gardła - sama nie wiedziała, czy bardziej żalem, tęsknotą, czy może wyrzutami sumienia związanymi z zatajeniem faktu, że dom po babci znalazł nowego właściciela?
Gdy nadszedł czas, a szklane szyby ponownie rozdzieliły córkę od matki na kilka kolejnych miesięcy, uniosła dłoń w niewerbalnym pożegnaniu i uśmiechnęła z rozbawieniem na wspomnienie słusznego spostrzeżenia rodzicielki - jak już dolecisz, będę musiała złożyć ci życzenia po raz drugi.
Zdążyła kompletnie zapomnieć, że choć Mikołaj wypełnił paczki radością, a jej udało się oszukać czas na kilka godzin i wrócić do przyszłości (a może jednak zestarzeć dwukrotnie?), to wypadkowa losu szła własnym torem - pech miał radośnie wskoczyć w lunariowe ramiona nieco później.
Pierwszą rzeczą, która skutecznie wytrąciła ją z równowagi, była utrata bagażu rejestrowanego. Merde! Z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami czekała na zbyt – powolne wprowadzenie wszystkich danych do systemu, zbyt – długie wypełnianie protokołu i zdecydowanie zbyt – entuzjastyczne słowa, zapraszające automatycznie i bez większego pomyślunku do skorzystania ze wspólnego szybowania ponownie. Miała wrażenie, że czas, który udało jej się odzyskać, właśnie został zmarnowany. Z cichym westchnieniem wybrała numer do Blake’a, z nadzieją na to, że przygotuje jej wygodne miejsce na tyłach karawanu, ale ten najwyraźniej był zbyt – zajęty swoimi sprawami, za co nie zamierzała go winić.
Po odliczeniu drobnych (a raczej grubych) i zatrzaśnięciu drzwi taksówki, ruszyła w stronę domu z niekomfortową świadomością, że choć fizycznie czuje się dość lekko i nie ciążą jej żadne dodatkowe kilogramy bagażu, to jednak ich brak przygniata skutecznie jej myśli. W holu było ciemno i na pierwszy rzut oka nie dojrzała nawet słabej poświaty padającej ze strony ubranej przed świętami choinki, o której blask Blake najwyraźniej nie zdecydował się zadbać. Odwiesiła płaszcz na haczyku, tuż obok odzienia wierzchniego współlokatora. Był w domu?
Marzyła o szybkim prysznicu. O chłodnej pościeli. Może nie tyle była senna, co zwyczajnie obawiała się poświątecznych niezręczności, które mogłyby wyniknąć w rozmowie z osobą, o której w tym aspekcie (i nie tylko) wiele jeszcze nie wiedziała. Choć Blake nie zareagował jakkolwiek krytycznie na informację o tym, że Lunarie święta spędza z rodziną, to sam nie zająknął się choćby słówkiem o własnych bliskich. Czyżby zbędnie doszukiwała się dziury w całym? Zapewne. Czy z salonu dobiegł jej uszu stukot odkładanego na stolik naczynia, który zaraz został przyćmiony odgłosami płynącymi z włączonego telewizora?
Nie mogła dłużej udawać, że nie. Też bardzo chętnie napiłaby się herbaty.
Pociągnęła za klamkę, aby upewnić się, że drzwi są zamknięte i przy okazji narobić nieco hałasu – nie chciała go wystraszyć nagłym pojawieniem się w zasięgu wzroku. Zaraz potem nabrała powietrza w płuca: - Już jesteś? – zawołała jeszcze na chwilę przed przekroczeniem progu salonu, zastanawiając się, czy to faktycznie już czy może raczej dopiero? Nie wiedziała. - I jak było? Bardzo zmęczony? Bo tak się składa, że gruby pan z białą brodą najwyraźniej nie dopatrzył się z twej strony większych przewinień i… – Urwała, kiedy dotarło do niej, że drobny upominek spoczywa wygodnie bagażu, który postanowił poszybować na Łomianki. Do diaska. Szybko jednak jej uwagę zwróciło coś innego – unoszący się w powietrzu zapach fajek. I alkoholu? - I stwierdził, że powinien te dziwy przeanalizować raz jeszcze. Cześć, Blake. – Dokończyła ostatecznie, opierając się plecami o wyspę oddzielającą część kuchenną od salonu. Sięgnęła po spoczywającą na blacie butelkę Bourbonu, może opróżnioną w całości, a może niekoniecznie – w celu zweryfikowania uniosła ją na wysokość oczu i zakołysała lekko.
Ostatnio zmieniony 2020-12-31, 16:02 przez Lunarie Vanderlaan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomimo tego, iż pierwszy raz od pięciu lat miał szansę spędzić święta na wolności, to cieszył się, że ich czas dobiegał końca, tak samo jak i zanurzony w słodko-gorzkich przeżyciach i wspomnieniach rok. Kiedy tylko zaczął się grudzień, Griffith bynajmniej nie czekał z utęsknieniem na ozdobiony bożonarodzeniowymi dekoracjami dom - swój, albo rodziców - czy też prezenty wręczane dwudziestego piątego grudnia, niedługo po uroczystej obiado-kolacji. Żałował, że nie miał na tyle wiarygodnej wymówki, aby sprawnie wymigać się przed odwiedzeniem Jackie i Wayne'a w Queen Anne, gdzie matka wczuła się w perfekcyjną panią domu i od samego progu wyczuwało się panującą wewnątrz aurę. Wątły cień uśmiechu fałszywie uniósł jego kąciki ust do góry, gdy lekko uściskał rodzicielkę i podał dłoń ojcu. Wciąż nie porozmawiał z nim o - najprawdopodobniej - romansie, jakiego dopuściła się jego żona, a było to jeszcze trudniejsze do zrealizowania gdy patrzyło się na nich z boku - i nie widziało żadnego pęknięcia, ani nawet rysy, jaka mogła powstać po ponad trzydziestu latach małżeństwa. Dogadywali się świetnie, a uczucie emanowało z ich spojrzeń rzucanych w swoim kierunku. Nie wiedzieć dlaczego (wcale nie, dobrze wiedział) jego myśli powędrowały do... Ivory. Kochała święta. Uwielbiała dekorować choinkę, majstrować przy zakupionych wieńcach, lub stroikach. Miała wyśmienity gust i poczucie estetyki, a zmodyfikowane przez nią rzeczy wyglądały zdecydowanie lepiej, niż na początku.
Po około dwóch godzinach pożegnał się i tuż po wypaleniu papierosa wsiadł do ubera, by zjawić się na jeszcze jednym przyjęciu. U Saoirse pojawiło się więcej osób, niżeli mógł się spodziewać, a sama kolacja, cóż... w pewnym momencie (a może już na samym początku?) wymknęła się spod kontroli. Jedno (nie)winne kłamstwo rzucone na górskim szlaku parę miesięcy wcześniej pociągnęło kilka kolejnych, a te finalnie wywołały lawinę. Byłby naiwny mówiąc, że ani przez chwilę nie myślał co będzie wtedy, kiedy zostanie przez nią przykryty. Wszystko wydarzyło się prędzej, niż jego genialny plan zakładał i w grudniowy, stosunkowo ciepły dzień, temperatura spadła nagłe o jakichś trzydzieści stopni. Chyba najgorszym było to, że... aktualnie nawet nie czuł wyrzutów sumienia, a złość na to, że potrafił wybrnąć z sytuacji lepiej.
- Nie, to tylko mój duch. W tym domu podobno jest ich sporo -
odpowiedział, unosząc nieco sceptycznie brew, lecz szybko dołączył do tego uśmiech. Zuchwały, osadzony na uniesionym prawym kąciku, na pierwszy rzut oka wyłącznie tam - bo jego spojrzenie przenikliwie i z uwagą śledziło kobietę.
- Lunarie? - Zmarszczył czoło wypatrując czegoś w jej pobliżu. Rozchylił usta, by coś dodać, ale przymknął je i mimowolnie prześlizgnął wzrokiem na telefon. Nie, nawet jeżeli skończył rozmawiać przed sekundą, to i tak coś tak charakterystycznego jak odgłos kółek walizki zdołałby wyłapać.
- Znów spałaś w kwiaciarni? - zapytał, sięgając po szklankę i dopijając znajdujący się w niej bourbon. Kostka lodu uderzyła o drugą, co mogło sugerować, że zrobił to zbyt szybko. Nawet nie dał im czasu na to, by się rozpuściły...
- To wyjaśniałoby brak walizki - mruknął z zawahaniem i pstryknął palcami z miną: no tak, bo nawet nie musiałaś jej pakować. - Mogłaś tam zostawić rzeczy po ostatnim razie... - wydedukował (bardzo sprytnie, tak mu się wydawało), dla odmiany skupiając się nie na samej współlokatorce, a trzymanej przez nią butelce i pozostałej 1/3 alkoholu do rozdysponowania.
- Źle z jego wzrokiem, skoro nic nie zauważył - stwierdził i wyciągnął przed siebie rękę, by podała mu jego własność. - I...? - Zamiast przechwycić szkło, ponaglająco machnął dłonią w powietrzu. Kontynuuj.
- Miałem nadzieję, że zdążysz wrócić jeszcze dziś -
oświadczył nagle, przy okazji zawieszając spojrzenie na zapiętym na nadgarstku zegarku i jego tarczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się delikatnie na krótką wzmiankę o domu przepełnionym duchami. Czasami zastanawiała się, czy w istocie i im samym nie zdarzało się sunąć subtelnie nad tutejszymi fundamentami, wtapiając w ściany i przesiąkając powietrzem skłębionym między meblowymi korytarzami. Kiedyś myślała, że to dobry sposób na unikanie ciosów kierowanych przez życie (i maskowanie aktualnego położenia), ale dopóki czuli opór pod palcami i zaciskali palce na obręczach kubków, byli jak najbardziej materialni i uchwytni przez losowe niespodzianki. Ten dom, wypełniony obecnością Blake’a, nabrał zupełnie nowego charakteru. W żaden sposób jednak gorszego - o dziwo, odnajdywała się na tej nowej planszy doskonale, przekształcając niektóre kąty pod swoje dyktando bez ograniczeń narzucanych ze strony współlokatora. Nie wiedziała, czy można już było pokusić się o określenie ich wspólnej egzystencji symbiozą, bo zarówno w tym jak i w wielu innych aspektach było za wcześnie na tak zdecydowane, a może i nawet nazbyt wzniosłe nazewnictwo, ale upływ czasu zaskoczył ją swobodą i komfortem otulającym ciało na samą myśl o murach oznaczonych numerem sześćdziesiątym trzecim.
Najważniejsze tkwiło w środku. Chyba dlatego tak bardzo doceniała fakt, że nie musieli przed sobą udawać, iż wśród wszystkich innych duchów udało im się zrobić miejsce dla tego odpowiedzialnego za świąteczną magię.
- A może to tylko kolejna zjawa? – Podłapała, komentując cicho swe imię obleczone w pytajnik gdy tylko zmaterializowała się w zasięgu wzroku mężczyzny. Rzuciła mu krótkie, poważne spojrzenie spod grzywkowej osłony, aczkolwiek próba podsycenia tajemniczej aury rozpłynęła się wraz z rozbawionym parsknięciem, które wypadło nieco nazbyt pospiesznie z jej ust.
- W każdym razie muszę cię zmartwić, bo najwyraźniej nie zamierza się ulatniać. A już na pewno nie przez uchylone drzwi – Złożyła skostniałe z zimna dłonie w łódeczkę i wdmuchnęła w nią ciepłe powietrze. W kilku krótkich susach pokonała dystans dzielący ją od tarasowych wrót i odcięła drogę chłodnemu powiewowi do salonowego ciepła, które uciekając na zewnątrz zabierało ze sobą cząstki alkoholowej woni.
- Kwiaciarni? – powtórzyła bezwiednie, rozsuwając połacie lnianej zasłony, aby księżycowa tafla wdzięcznie wkradła się między towarzystwo. Przygodę z nocowaniem pod florystyczną oprawą mogłaby wpisać do sieci ciekawych przeżyć, ale i na to potrzebowała czasu; póki co wspomnienie to było zbyt żywo draśnięte rysą kłamstwa, które podyktowała Griffithowi. - Wiesz, walizki nie giną tylko pod palmami. Czasami znikają podczas powrotu z podróży. - Zmarszczyła brwi i obejrzała się przez ramię, chcąc zaczepić wzrokiem o kontur jego twarzy, ale był zbyt zajęty wykańczaniem siebie samego szlachetnego trunku, którego butelka chwilę później znalazła się w jej dłoniach. Alkohol zatańczył niemrawo w szkle, a do niej dotarło, że trafiła niemal na samą końcówkę imprezy. - Po co mi paprocie, draceny i fikusy, skoro równie dobrze mogę się położyć pod naszym świerkiem?- Spojrzała znacząco na drzewko, któremu odcięto drogę do ciepłych mrugnięć; wygaszone lampki spoczywały smętnie na zielonych gałązkach.
Uniosła złośliwie butelkę nieco wyżej i przeleciała szklanym niby-samolocikiem nad jego wyciągniętą dłonią. - To miło, że miałeś - rzuciła wesoło, lądując flaszką na kuchennym blacie. Poderwała się, by przejąć blejkową szklankę i zalać znajdujące się w niej kostki lodu kolejną porcją trunku. - I oto jestem - Zarówno ona jak i alkohol, który wcisnęła mu na powrót w ręce, zajmując miejsce na drugim końcu sofy. Naciągnęła rękawy swetra tak, aby zakrywały całe jej dłonie (wciąż było jej nieprzyjemnie chłodno) i zerknęła kątem oka na telewizor, który wyświetlał już od jakiegoś czasu napisy końcowe. Uniosła wyżej brew. - Rozumiem, że to twój ulubiony moment? - rzuciła nieco ironicznie i posłała mu pytające spojrzenie. Niekoniecznie odnośnie fabuły filmu, a raczej przebiegu dzisiejszego dnia. Finał wieczoru malował się świeżo przed jej wzrokiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wierzył w duchy, ani życie po śmierci. Nie uważał, by gdzieś wysoko, poza zasięgiem wzroku w jakichś abstrakcyjnych niebiańskich zaświatach, znajdował się raj dla ludzi, których codzienność udekorowana była dobrymi uczynkami, uśmiechem i empatią. Nie sądził również, że istnieje piekło, gdzie normą były nieustanne męki. Ludzie umierali - koniec. Po prostu, choć wtedy - po ich śmierci - wcale tak łatwo nie było. Serce przestawało bić, krew krążyć w organizmie, a mózg zaprzestawał pracy, zapadając w długi, ostateczny sen. Wspomnienia gubiły się w ostatnich impulsach, nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca w komórkach nerwowych. Synapsy przechodziły na zasłużoną emeryturę, a bliscy ostatnim, często zasłoniętym przez łzy spojrzeniem i drżącym z żalu kącikiem ust, żegnali się z osobą, jaka odeszła. Możliwe, że wybierając fach, na jaki się zdecydował, nie powinien umarłego nazywać ciałem, skoro dawniej było czyimś ojcem, bratem, siostrą czy ukochaną. Prawdopodobnie powinien odnaleźć w sobie więcej empatii i powielać słowa o tym, że na pewno tam jest mu lub jej... lepiej. Zamiast tego zobojętnienie na tej płaszczyźnie utrwalało swoją pozycję, a Griffith powoli przestawał żałować, że nie mógł pojawić się na jej pogrzebie. Czy obecność by coś zmieniła? Nie przywróciłaby jej życia, a zamiast radosnego uśmiechu i roziskrzonego spojrzenia Ivy, zapamiętałby ją w ciężkiej, dębowej trumnie.
- Może. W przyszłym roku będę musiał znaleźć egzorcystę. Jak cię nie było, to postanowili z tego powodu urządzić imprezę i nie mogłem spać - poinformował przekonująco, pod koniec swoich słów rozkładając ręce na boki. Nie było to niczym nowym - to, że od czasu do czasu miewał bezsenne noce, albo budził się po godzinie czwartej i schodził na dół, by w salonie poczytać książkę, albo odpalić Netflixa na telewizorze i leniwym spojrzeniem śledzić akcję filmu.
- Nawet nie zauważyłem kiedy się otworzyły - mruknął pod nosem, odwracając twarz w kierunku, w jakim udała się kobieta. Skupił się na czymś innym - i w tym przypadku bynajmniej nie filmie, a krótkiej rozmowie telefonicznej, która zaabsorbowała go bardziej, niżeli mógłby przypuszczać. Był jeszcze alkohol, jaki bez wątpienia podnosił (w jego odczuciu) temperaturę o kilka stopni.
- Moja wersja brzmiała bardziej wiarygodnie - oznajmił, kiwając głową na przytaknięcie samemu sobie. - Lunarie... - Już drugi raz w ciągu krótkiej chwili powiedział jej imię, co nie było przypadkiem. Nie wiedząc jednak jak ułożyć chaotyczne myśli w sensowne pytanie, skrzywił się i pokręcił przecząco głową. Dobrze, że podała mu alkohol, a z nim nie musiał wchodzić w długie dyskusje, a cisza nigdy nie wydawała się czymś niezręcznym.
- Myślałem, że się ze mną napijesz - rzucił odbierając od niej szklankę z alkoholem - szczególnie dziś. - Upił niewielki łyk, po którym odstawił szkło i w miarę stabilnie podniósł wcześniej podpierając się o oparcie kanapy. Nie był (wciąż? jeszcze?) pijany, choć powoli poczuł jak procenty próbują pozbawić go równowagi i utrudniają wysławianie się. Z drugiej strony było to całkiem ciekawym stanem, mającym w sobie coś z nonszalanckiej beztroski.
- Kilka dni temu znalazłem starą kartkę urodzinową z datą: dwudziesty piąty grudnia - wyjaśnił w razie, gdyby żadne hasło o jej urodzinach nie padło przed jej urlopem w Europie. Nie było go ze dwie, czy trzy minuty, a kiedy zszedł po schodach na dół, trzymał przed sobą roślinę. Oprócz niej miał w kieszeni małe, eleganckie pudełeczko z upominkiem. W środku znajdował się delikatny naszyjnik (złoty, albo srebrny, w zależności jakie nosiła), który ozdabiała przywieszka z kamieniem księżycowym. Kwiatka postawił obok Lunarie, a zapakowany naszyjnik połozył na stoliku przed nią.
- Miałem dla ciebie jeszcze syrop klonowy, ale próbowałem zrobić pancakes i trochę... zmarnowałem. - Przesunął dłonią po kilkudniowym zaroście, w zasadzie nie wiedząc, po co do tego się przyznał. Tym bardziej, że nawet z nim spaleniznę nadal było czuć, więc wszystkie wywalił.
- Gdybyś miała ochotę, to możesz z niego korzystać. Jest w lodówce - dodał, w tym samym czasie podchodząc do niej i otwierając zamrażalnik. Kostki lodu były potrzebne, tym bardziej, że kiedy wziął je, chwycił jeszcze jedną szklankę i posłał ciemnowłosej pytające spojrzenie. Nie czekał na odpowiedź, a dno częściowo zakrył lodem.
- Dlaczego przedstawiłaś mi się jako Vanda? -
wypalił, kiedy już nalał (im) bourbon i usiadł na kanapie. Wreszcie, już bez Lunarie?, te pytanie mogło zabrzmieć. I nie było zadane bez powodu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dwudziesty siódmy przeskok przez zimową rocznicę przybycia na świat utwierdzał ją w przekonaniu, że nie wierzy w niebo. Bezwyznaniowy rejs przez życie nie wkładał jej pod powieki apokaliptycznych wizji ani błogosławionych obietnic. W oficjalnych twierdzeniach nie identyfikowała się z czymkolwiek i jakkolwiek, ale czasami lubiła dryfować w przestrzeniach, do których nie mieli wglądu żadni obcy, postronni obserwatorzy. Tam mogła wierzyć we wszystko, co tylko chciała; bez zobowiązań i ustnych deklaracji. Tymczasowo. Uciekała tam często, acz na krótkie chwile; podróże te ułatwiały jej podtrzymywanie pędzla i taniec po bielonym płótnie, gdy ciało spijało wszystko to, na co otwarta była głowa. Nie przyznawała się otwarcie, że lubi podążać za baśniami, zostawiać ślady na górskich serpentynach rozrzuconych przez trolle czy chować w słojach pył ze skrzydeł wróżek. Wbrew wszelkim pozorom, to wszystko nie było naiwną, dziecięcą wiarą, a wyłącznie formą dekorowania nużącej codzienności. Czy w chwili przyłapania jej na podobnym odklejeniu można było ją negatywnie oceniać? Czy faktycznie każdy stąpał na tyle twardo po ziemi, aby nie pozwolić sobie na choć sekundy wyzbytych z realizmu marzeń?
- Impreza się przedłużyła i postanowiłeś dołączyć? – Nawet w jej głowie mało realnym było umieszczenie postaci Griffitha wśród duchowych bytów, ale doceniała te drobne gierki słowne, do których razem dojrzewali. Głuchy telefon, mrugnięcie lamp czy nieoczekiwany dzwonek do drzwi z łatwością mogli podpiąć pod paranormalne zjawiska, które postanowiły przelać swą energię w określony sposób. Śmiali się z tego, tak jak i teraz – w końcu byli dorośli, świadomi, a i praca Blake’a z łatwością mogła zmyć z ust nielogiczne (śmieszne wręcz!) pytania. Nie zawsze jednak wyzbywała się spod skóry mrowienia wywoływanego przez poczucie zawieszonej w powietrzu tajemnicy czy dziwności. Łapała się na tym, że celowo wkręca się w machinę mistycznych tchnięć, odpychając na bok trzeźwe hasła wyjaśniające pozornie trudne do wytłumaczenia zjawiska. Wnikała w ten świat, wyostrzała zmysły na to, co inni z góry określali mianem niemożliwości albo wyjątkowej niepewności. Spijała ułamki barwnej wyobraźni ludzkiej, która wieki temu stworzyła obalone już mrzonki o smoczych komnatach i ludowych rytuałach.
Alkoholowe trunki chyba ułatwiały dostęp do osiągania podobnych stanów.
- Szczególnie dziś – powtórzyła, mrużąc oczy i przechylając w zaintrygowaniu głowę. Osiadła zaskoczonym wzrokiem na jego twarzy, bo przecież nie spodziewała się przejawów sentymentalności dochodzących z tej strony. Myślała, że i do jego serca dopadły się świąteczne zwyczaje nakazujące spędzanie czasu z tymi, których chwilowo mamy pod ręką, ale kolejne słowa padające z ust mężczyzny szybko pozbawiły ją złudzeń. - A więc o to chodzi! – Wyprostowała się nagle, nie starając nawet ukryć teatralnego westchnienia, które wyrwało się naprędce z jej ust. Już zapomniała, że przyszło jej zestarzeć się po raz drugi tego roku, a chwilowe wymknięcie się z ramion czasu pozostawiło po sobie wspomnienie złudnej radości z przechytrzenia losu. Przez pewne rzeczy lepiej było przechodzić tylko raz. - Znalazłeś kartkę. Przypadkowo – Brew automatycznie poszybowała ku górze. - Zapewne leżała w kuchni albo w łazience? – rzuciła powątpiewająco, jednak nie ujęła w swych słowach żadnego odcienia żalu – raczej drobne rozbawienie rozświetliło jej twarz. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem, z zaskoczeniem rejestrując, że nie udał się w kierunku kuchennych szafek, a skierował swe kroki na piętro. Zamrugała pospiesznie w narastającej dezorientacji, aby wymusić na sobie lekkie, niby – obojętne wzruszenie ramion. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je dłońmi, zawieszając wzrok na telewizyjnej reklamie. Była w trakcie przeskakiwania po kanałach muzycznych, kiedy dojrzała unoszącą się w powietrzu monsterę, a zaraz za nią zmaterializowała się griffithowa sylwetka. Zastygła w niemym zaskoczeniu z pilotem w wyciągniętej dłoni, a usta rozchyliły się mimowolnie. Serce zabiło mocniej; przez jej ciało przepłynęła fala ciepła, która nie zmyła jednak dziwnego paraliżu goszczącego w mięśniach. Usadowiła się za to wygodnie na policzkach, znacząc je różanym wykwitem.
Chyba nie zareagowała przez dłuższą chwilę jakkolwiek; głos uwiązł jej w gardle, a wszelkie działania ograniczyły się do uważnego śledzenia błyszczącym wzrokiem sylwetki Blake’a, który po odstawieniu rośliny położył przed jej nosem na stoliku drobne pudełeczko. Zerknęła na nie krótko i na powrót przeskoczyła na kontury jego twarzy, rozciągając rozchylone usta w niekontrolowanym uśmiechu. Dopiero wtedy zaczerpnęła powietrza (nie miała pojęcia, że przez cały ten czas wstrzymywała je w płucach), a ciało zaczynało odzyskiwać zdolność poruszania.
– Ja...źle. Odchrząknęła krótko, bo zaschło jej w gardle. Poza tym nie znalazła jeszcze słów, które ocuciłyby ją z załączonego przed chwilą trybu zaskoczenia. – Nie spodziewałam się.
Opuściła nogi na podłogę i przysunęła się z tyłów sofy bliżej krańca siedzenia. Pogładziła opuszkami palców listek nowego zielonego podopiecznego, ale zawahała się nad natychmiastowym uniesieniem pokrywki pudełka. – Dziękuję – powiedziała jak najbardziej szczerze, zanurzając się na moment w jasnych tęczówkach mężczyzny. Nie myślała nawet, że ta krótka chwila będzie skutkowała onieśmieleniem i powrotem do wyrzutów sumienia koncentrujących się wokół tego, że jej świąteczny upominek w obliczu tych wspaniałości byłby zaledwie drobnostką, której wręczenie przyprawiłoby ją o ciarki wstydu. A chwilowe (?) jego utracenie odbijało się boleśnie o ściany zażenowania.
Sama nie wiedziała, czy gorszym byłoby to wręczyć, czy – tak jak teraz – nie mieć przy sobie czegokolwiek do podarowania.
– Nic nie szkodzi – powiedziała szybko – i tak dostałam więcej, niż powinnam. – Bo przecież w jej dłoniach nie powinno znaleźć się zupełnie nic. Jako przywilej mogła traktować muskanie palcami małego pakunku o nieznanej (jeszcze) zawartości. Nie wiedziała, dlaczego tak zwleka z jego otwarciem. Pewnie przez wspomniane już wyrzuty sumienia. Odłożyła go na bok i klasnęła w dłonie z aprobatą, gdy zasłyszała dźwięk odbijających się od siebie kostek lodu. Mogłaby mu obiecać śniadaniowe pankejki, ale ostatecznie zdecydowała się nie ogłaszać ze swoimi pomysłami – jej ostatnie pląsy w kuchni nie skończyły się najlepiej. – Podaj liczbę od jednego do… czternastu – rzuciła, kiedy Blake zajął miejsce tuż obok. Poruszała się po linii muzycznych kanałów od dłuższego czasu, nie mogąc zatrzymać się na niczym konkretnym. Ostatecznie odłożyła pilot i przejęła szklankę z krótkim merci na ustach. Nie za często piła alkohol, a jeśli już, to kieliszek wina zwykł otulać ją swymi ramionami do snu. Przybliżyła szkło do twarzy, aby sprawdzić, czy po samym węchu można ustalić moc jej zawartości. W sumie nie było sensu – dziś wszystko miało intensywniejszy wyraz.
– Dlaczego pytasz? – zapytała lekko rozbawiona, przenosząc na niego wzrok. Zdążyła już wyrzucić ze swej pamięci ten szczegół, który wypłynął na wierzch bez dłuższych kontemplacji; ot, krótka chwila zadecydowała o tym, że język ułożył się zupełnie inaczej w odpowiedzi na jedno z powszechniejszych pytań. Jej przedstawienie się, o ironio, było formą przedstawienia. Może ówczesna nerwowość nakazała jej zagrać tak, a nie inaczej? Może wyprowadzenie z równowagi i strach przed utratą domu sprawiły, że nie chciała zapisać się w głowie nieznajomego człowieka symfonią, na którą mechanicznie reagowało jej ciało? - Chyba po prostu tak wyszło – Wzruszyła ramionami, nie spuszczając go z oczu. Doszukiwała się jakiegokolwiek grymasu, zmarszczki powodowanej zamyśleniem czy zalążka uniesienia ust w ironicznym uśmiechu. – Nie wiedziałam, jak to się potoczy. Co będzie dalej. I, przyznaję, w tamtym momencie niezupełnie czułam się sobą. – Odwróciła wzrok, aby zanurzyć się w smaku alkoholu. Oblizała wargi, aby zmyć pozostałe na nich krople trunku i przyłożyła zimną ściankę szklanki do rozgrzanego policzka. – Tak czasami jest. Chcemy być kimś innym. – Wywróciła z uśmiechem oczami, bo zdała sobie sprawę, że wybrała dość naiwny sposób na realizację tego marzenia. – Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, czy ktoś – to znaczy ty – odbierze to jako coś głupiego. Po prostu… poszło. A ja tamtego dnia, w którym myślałam, że odebrano mi dom, a wraz z nim... ach, to durne – przerwała, odstawiając z brzękiem alkohol na blat i schowała w zażenowaniu twarz w dłoniach. Mimo to spoglądała na mężczyznę przez palce, przygryzając wnętrza policzków, aby nie wybuchnąć tu i teraz śmiechem. Zbędnym. Nielogicznym. Może nieco histerycznym, nieco chcącym zmyć jakieś dziwne otuliny wstydu, które grały pierwsze skrzypce na jej policzkach. – Myślałam, że bez tego domu już nie będę tą samą osobą – wypaliła w końcu, żałując, że wpadła w wir pokrętnych tłumaczeń, które brzmiały idiotycznie. Nawet dla niej samej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oboje świętowali swoje urodziny w tę białą, chłodną porę roku, choć bez chwili zawahania mógł stwierdzić, iż Lunarie celebrowała swój dzień zdecydowanie lepiej, niżeli robił to on mając tyle samo lat. A może po prostu chciał, aby pomimo długiego lotu i nieprzyjemnej sytuacji związanej z zagubioną walizką, na wspomnienie tych urodzin na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech zamiast grymasu niezadowolenia. Z drugiej strony wiedział, że... nie dał jej nic specjalnego. Ot, kwiatek, którego mogła sama wybrać w kwiaciarni - gdyby tylko miała ochotę, a do tego wisiorek z kamieniem księżycowym. Drobnym, lecz mieniącym się na różne kolory w zależności od kąta ułożenia i padania światła; niczym wielobarwny obraz mający pierwszy, drugi i niekiedy trzeci plan. Poza tym - gdy tylko usłyszał nazwę tegoż minerału... nie mógł wybrać inaczej.
- Oczywiście. Do tego specjalnie przyjechałem karawanem, gdyby chcieli przenieść imprezę w inne miejsce. Swojego czasu modne były w limuzynach, ale uznałem, że to będzie bardziej w ich klimacie - wyjaśnił z powagą, przez cały czas utrzymując spojrzenie na oczach współlokatorki. Minęło dodatkowych kilka, lub kilkanaście sekund, a kąciki jego ust drgnęły w rozbawieniu. Niestety, szybko ten objaw entuzjazmu został zgaszony przez wydarzenia mające miejsce tego wieczoru, niedługo przed powrotem do domu obojga. Inna impreza - u Sao, a wcześniej spotkanie świąteczne z rodzicami i tajemnica utrzymująca się w powietrzu. Wisiała nad głowami trójki - ojca, jego, matki. Ukrywana przez Jackie, poznana przypadkiem przez Blake'a, a najgorzej wychodził na tym nieświadomy niczego Wayne.
- Przypadkowo - potwierdził - w tych gratach na dole, których zapomniałaś zabrać podczas ekspresowej przeprowadzki do Europy. - Nie mógł się powstrzymać przed przewróceniem oczami. Nie musiał dodawać, że chodziło mu o tą fikcyjną przeprowadzkę, która całkiem szybko została odkryta. Blake zapewne nie dowiedział się czym spowodowane było kłamstwo i - jego zdaniem - ucieczka bez pożegnania, ale... raczej nie dociekał, ani nie oceniał. To, że czasami sobie z tego kpił i słał złośliwości to już inna sprawa. Ba, nie zamierzał przestać, bo paradoksalnie za dobrze się przy tym bawił.
- Zapomniałaś jak się mówi po angielsku? - zapytał (bez cienia kpiny!), dodając do tego zaciekawione uniesienie brwi. Przez kilka dni - jak sądził - posługiwała się językiem francuskim, zatem taki przeskok - dodając długi lot i początki wpadania w nieprzyjemny jetlag - mógł być dla niej trudny.
- Je ne parle pas bien le français. - Rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Coś potrafił, ale głównie jakieś podstawy. Na szczęście w razie czego mogli posłużyć się internetowym tłumaczem, co bez wątpienia pomogłoby w komunikacji.
- O, słyszę, że już jest lepiej - stwierdził z rozbawieniem, w międzyczasie upijając łyk alkoholu. - Nie wiem, czy ci się spodoba, ale podobno jest szansa, że da się zamienić na coś innego. - Gestem wskazał na pudełeczko, którego Lunarie nie otworzyła. Nie naciskał, nie sugerował, iż ma to zrobić przy nim; doskonale znał dyskomfort związany z otwieraniem świątecznych - i nie tylko - prezentów przed innymi ludźmi, a do tego ich czujne spojrzenia oparte o naszą osobę i reakcję. Był marnym aktorem, a niektórym ludziom wolał (o dziwo) nie sprawić wielkiej przykrości swoim jawnym niezadowoleniem, zatem rozumiał chęć odłożenia rozpakowania podarunku na później.
- Dziewięć - odparł bez namysłu. - Dlaczego? - dopytał, nie wiedząc do czego zamierzała. Czyżby chodziło o numer kanału (skoro właśnie przeskakiwała z jednego na drugi), czy miała jakiś inny pomysł? Zanim odniósł się do jej pytania, pstryknął palcami w powietrzu i podniósł się z sofy, by po krótkiej chwili przyjść z czymś jeszcze.
- Nie będę śpiewał - oświadczył z powagą - i nie mam świeczek - dodał jeszcze, więc w zamian chwycił telefon by włączyć happy birthday na youtube, gdzie zamiast teledysku w grafice pojawiła się pojedyncza świeczka.
- A to... chyba ma w sobie marihuanę - powiedział na jednym wydechu, podchodząc do ciemnowłosej i kładąc przed nią na stoliku muffinkę. Część oddał Sao, aby poczęstowała gości na imprezie, jeśli atmosfera zrobi się... sztywna, ale matka wcisnęła mu kilka do domu.
- To by było na tyle z formalności. -
Minęła krótka chwila, a on się zmęczył tą przyśpiewką włączoną przez samego siebie, więc szybko ją wyłączył i odłożył smartfona. Nie chciał wyjaśniać skąd pytanie o jej kłamstwo odnośnie imienia, więc na początku po prostu wysłuchał historii związanej z tym niedomówieniem między nimi.
- I co? - mruknął, ponownie chwytając za szkło i upijając łyk. - Nadal tak myślisz? Że nie byłabyś tą samą osobą, gdybyś mieszkała gdzie indziej - doprecyzował. Dla niego nie miało to znaczenia, ba, bynajmniej nie miał ochoty wracać do apartamentu, jaki dawniej zamieszkiwał z Ivory, a mieszkanie w wielkim domu rodziców również nie było korzystną opcją.
- Zrobiłem coś podobnego i też na chwilę nie chciałem być sobą. Dziś się dowiedziała i... -
Urwał. I tyle, co mógł dodać? Od samego początku nie zakładał, by tamta znajomość mogła przetrwać, a teraz jedynie wyszło, że miał rację.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapewne również wywróciłaby ostentacyjnie oczami w odpowiedzi na kolejny ironiczny komentarz wyciągnięty wprost z europejsko-przeprowadzkowego koszyka, ale ograniczyła się wyłącznie do posłania przepraszającego uśmiechu. Były takie dni, kiedy wzdychała ze zniecierpliwieniem na tego typu uwagi, w inne podłapywała grę i odpowiadała kąśliwie, ale najczęściej próbowała ugasić w sobie iskierki (coraz drobniejsze) poczucia wstydu, które wciąż zapalały jej się pod skórą. Widocznie musiało upłynąć jeszcze trochę czasu, zanim wspomnienie o powrocie do domu pod numerem sześćdziesiątym trzecim przestanie być okraszone obrazem, na który składały się trzy główne elementy zawierające opuszczoną głowę, niepewność i niewysłowioną wdzięczność.
- Ne t'en fais pas – powiedziała, gdy już pierwsze zaskoczenie spłynęło na dalszy plan, a i krtań przestały ściskać niewidzialne dłonie. - Tutaj nie będzie ci potrzebny. W Belgii większość posługuje się niderlandzkim. Wyobraź sobie, że we własnym kraju możesz nie być w stanie się dogadać – Możliwe, że właśnie po flamandzkiej stronie mógł stąpać jej ojciec, którego postać (lub jej brak) nigdy nie wyzwoliła w niej pierwiastka odpowiedzialnego za wprowadzenie potencjalnych poszukiwań w życie. Przecież było dobrze. Czasami chęć wywołania zmian mogła zburzyć wiele z tego, co błędnie jawiło się w naszym przekonaniu jako rzecz niezbywalna. Ciężar utraty mógł być czymś niełatwym do udźwignięcia.
- Nie! Nie będzie takiej potrzeby – zaprzeczyła nieco zbyt pospiesznie, zaciskając szczelniej palce na pudełeczku. - Nie chcę tego zamieniać. Ani nic zmieniać. – Miała zamiar natychmiastowo zrezygnować z tej szansy, bo przecież coś innego nie byłoby już tym, po co intuicyjnie Blake wyciągnął dłoń. Życiowy arsenał otrzymanych podarków zawierał wszelkie różności; część z nich przepadła bądź uległa zużyciu, a część dzielnie służyła jej do dziś, przekształcając się w wartość sentymentalną. Nie lubiła kategoryzować otrzymanych upominków, choć naturalnie trafiały się i takie, co do których nie znalazła w swym życiu żadnego zastosowania.
Kiwnęła krótko głową po usłyszeniu odpowiedzi i cofnęła się do pierwszego muzycznego kanału, aby odliczyć do dziewięciu i wylądować (niekoniecznie miękko) na typowo świątecznej pastorałce, której nie zamierzała ani chwili dłużej gościć w uszach. Wyciszyła dźwięk i odłożyła pilot na stoliku, przesuwając go nieznacznie na stronę Blake’a, gdyby chciał przejąć stery nad telewizorem. - Chciałam ci powróżyć – skłamała z uśmiechem czającym się w kącikach ust - ale przypomniało mi się, że wrzuciłam tarota gdzieś do gratów na dole, no wiesz, przed wyprowadzką. Może karty również wpadły ci przypadkiem w oko? – zapytała niewinnie, jeszcze zupełnie nieświadoma przedstawienia, które za chwilę miało się rozegrać. Na ostrzeżenie zawarte w słowach, że mężczyzna najwyraźniej nie ma zamiaru brać udziału w jakichkolwiek karaoke, chciała wybuchnąć śmiechem i pozwolić mu odetchnąć z ulgą, bo nie przygotowywała dla nich takiej niespodzianki. Szybko jednak zmył z niej to poczucie krótkotrwałej pewności; telefon rozbrzmiał urodzinową przyśpiewką, a ona zamarła w chwilowym dyskomforcie powodowanym pierwszym wersem, aby ostatecznie przeciąć linię melodyczną perlistym śmiechem. - Dobrze, że nie masz. To by tylko niepotrzebnie podkreślało jaka już jestem stara – zauważyła, przekierowując swą uwagę na muffinkę, która – podobno – chowała w miękkim puchu coś dość nietypowego. - A wymiana świeczek na chyba marihuanę brzmi jak udana transakcja - zauważyła wesoło, zastanawiając się w duchu skąd w mężczyźnie tyle inwencji twórczej, którą miała okazję dziś obserwować. Z wdzięcznością, zaskoczeniem i rozpływającym się w żyłach poczuciem ciepła; zupełnie jakby w istocie przynależała do wykupionego przez niego domostwa. Jakby wpisywała się stopniowo w tutejszy obraz, nawet w jego oczach.
- Nie wiem - odpowiedziała po dłuższej chwili zawahania, obejmując dłońmi szklankę z alkoholem. - Tak i nie. Bo jednak mieszkam tu, tak jak wcześniej i... wcale nie jest tak samo - Wzruszyła ramionami, czując, jak zatapia się coraz bardziej w nieskładnych wyjaśnieniach, które zaczynały ją pogrążać i wyrzucać na wierzch jej naiwność. - Ja też jestem inna. I - ponownie - wpływ na to mają otaczający nas ludzie. Ludzie pojawiający się w konkretnych miejscach, a nie one same. - Upiła łyk ze szklanki, chcąc zrzucić palące rumieńce na działanie alkoholu, a nie okalającą jej ciało kompromitację. - Ten nasz nawiedzony dom to wciąż duchy przywiązane do człowieka, a nie lokalizacji - powtórzyła własne słowa w nawiązaniu do rozmowy, która powstała w niekoniecznie komfortowych warunkach. Obraz, który zakwitł niespodziewanym murem przed oczami Griffitha zniknął; pozbyła się go bez emocjonalnych szantażów i kierowania pytań, które odpowiedziałyby na gnieżdżące się w jej głowie znaki zapytania. To była jego przeszłość, może teraźniejszość. Przyszłość? Tak czy siak - nie miała tam wstępu. - I wiesz, naprawdę nie chciałam zrzucić ci ich na głowę./b] - Duchów przeszłości? Tego domu? Nie była w stanie sprecyzować - w końcu i tak nie wierzył w pozaziemskie byty. Tak było lepiej, łatwiej. Racjonalniej.
- I nie była zbytnio zadowolona? - dokończyła niemrawo, zerkając kątem oka na jego profil. W swym nieprzemyślanym działaniu nie rozważała nawet tego, czy Blake poczułby się urażony lub zdezorientowany przekazaniem fałszywych personaliów. Słowa samoistnie wypłynęły na powierzchnię, a ich brzmienie nie wywołało drażniących skutków. Każdy jednak zwracał uwagę na inne rzeczy. - Chyba to zależy od tego jak bardzo chciałeś być kimś innym - westchnęła, próbując zrozumieć tę nieznaną jej zawiłość; czy przy tym zachowywał się jak ktoś zupełnie niepodobny do siebie samego, aby ostatecznie zdjąć maskę i ukazać swą prawdziwą twarz, która była zupełnie niespójna ze wszystkim tym, co prezentował wcześniej? Bo jeśli to była tylko kwestia nazewnictwa... - Z kłamstwem jest trochę tak, że wychodzi na pierwszy plan jak nam na czymś zależy. - Na zatajeniu czegoś, Lunarie? To chciałaś powiedzieć? - Jest poza kontrolą. I o ile nie służyło niczemu złemu… istnieje szansa, że to się wytłumaczy, naprostuje. – Nie wiedziała, czy to dodało mu otuchy, ba! nie miała pojęcia, czy tego właśnie od niej oczekiwał (o ile oczekiwał czegokolwiek), ale osobiście uważała, że nie ma sytuacji bez wyjścia. To, że czasami jedynym możliwym okazywało się zerwanie z tą konkretną cząstką swojego życia było drugą sprawą, która nie nastrajała zbyt optymistycznie. - A jak jest teraz? Chciałbyś być jednak przy tym kimś sobą, Blake?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się bezwiednie. Krótko, lekko, unosząc kąciki ust na dłużej, niż te trzy sekundy, podczas których drwiący uśmiech często rozciągał się na jego wargach. Nie sądził, iż swoim francuskim bezakcenciem zaskoczy kobietę, aczkolwiek to, co wybrzmiało z jej gardła brzmiało zaskakująco dobrze. Wydawało mu się, że podczas kilku wycieczek do Europy - całe wieki temu - podczas których mógł wyłapać z odgłosów w tle ten język, cóż, nie został jego fanem. Niemalże za każdym razem miał ochotę odchrząknąć, pomimo, że nie on wypowiadał z charakterystycznym akcentem słowa.
- Nie wiem, co do mnie powiedziałaś. To coś niecenzuralnego? - zapytał z rozbawieniem, ale i uniósł brwi w chwilowej konsternacji i krótkim zamyśleniu. Pokręcił głową. - Nie, zbyt ładnie brzmiało. Powiedz coś jeszcze - poprosił, a raczej... polecił, choć wstępnie - w jego głowie - nie miało mieź to takiego wydźwięku. Popatrzył wyczekująco na Lunarie, zastanawiając się, czy - o ile zgodzi się spełnić jego życzenie - będzie w stanie zrozumieć jej kolejne słowa. A może nawet czegoś się nauczy?
- Nie muszę sobie tego wyobrażać, Vanderlaan. Niekiedy nie potrafię się dogadać z ludźmi w Seattle, choć bynajmniej nie chodzi o to, że mówimy w różnym języku. - Uniósł brew w sceptycznym wyrazie, lecz szybko dodał nonszalanckie machnięcie dłonią, po którym chwycił szklankę i upił łyk alkoholu. Pomimo tego co powiedział, co oczywiście było prawdą (pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo, skoro nie była świadoma jego historii), rozumiał co ciemnowłosa chciała mu przekazać.
- Trochę za późno na kawę - stwierdził (pozornie) zupełnie bez kontekstu - gdybym się jej napił, z fusów mogłabyś mi wywróżyć, sam nie wiem, ponuraka. - A biorąc pod uwagę to, że pracował w zakładzie pogrzebowym, oboje mieliby pewność, że jej przepowiednia sprawdziłaby się w stu procentach. A nawet odrzucając trupy (jakkolwiek to brzmi) klientów, to może wcześniej ostrzegłaby go, że Saoirse popełni morderstwo w Serenity i będzie musiał pozbywać się zwłok jakiegoś obcego mężczyzny.
- To prawda. Zauważyłem, że jesteś inna - zawyrokował, w międzyczasie mierząc ją spojrzeniem. Spoważaniał, z trudem hamując cisnący się na usta uśmiech. - Dawno nizego nie popsułaś, Lunarie Vandaal - oznajmił, dopiero teraz zasłaniając rozbawiony wyraz twarzy szklanką z bourbonem. Kiedy dopił zawartość, kontrolnie zerknął na babeczki, to na współlokatorkę, analizując czy aby na pewno to dobry pomysł. Nie dość, że poczęstował ją alkoholem, to dodatkowo doszły do kompletu ciastka z dodatkiem. Tak się sprowadza dobre dziewczyny na złą drogę, Griffith?
- Ten dom jest zbyt duży na jedną osobę. Nawet wtedy, kiedy doda się do niej całą gromadę duchów - powiedział cicho, biorąc muffinkę i odrywając kawałek ciasta i wkładając do ust. Chyba pierwszy raz od kiedy razem mieszkali podzielił się z nią tego typu przemyśleniem, które w wydźwięku miało coś w rodzaju: fajnie, że wróciłaś, bo wcale nie mieszka się z tobą tak tragicznie.
- Chciałem na chwilę uciec. - Gorzki uśmiech wykrzywił jego usta. - Od siebie. Przeszłości. Ciemnych chmur, które nie są w stanie sprawić, by nie ciągnął się za nami cień, a tylko dokładają swoją cegiełkę niepowodzeń - burknął, nawet nie wiedząc, czy to, co powiedział, brzmiało logicznie i sensownie, a Lunarie dała radę zrozumieć przekaz. Alkohol sam w sobie był złym doradcą, który mieszał w głowie i plątał język, a kiedy dodało się do niego inne substancje...
- To nie ma znaczenia. Więcej się nie spotkamy - skwitował, odbierając sobie możliwość dalszego mówienia, poprzez dalsze konsumowanie ciastka.
Brawo.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”