WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To były pierwsze święta organizowane przez Saoirse i szczerze mówiąc nawet nie próbowała by były one idealne. Choinka była niewielka, obrus nie taki świąteczny, a drobiazgów, które miałyby ozdabiać jej mieszkanie tez było niewiele. Nie musiała przecież nic nikomu udowadniać, a po prostu chciała spędzić ten dzień wśród bliskich jej osób - tak, zaprosiła nawet swoją współlokatorkę, która zdążyła polubić.
Sao niestety nie była super wybitnie utalentowana kucharka, wiec na stole nie było zbyt wielu tradycyjnych, świątecznych potraw. Nie szykowała indyka - obrzydzała ja myśl mycia go i wsadzania mu do środka farszu, dlatego ograniczyła się tylko do szynki - wydawało jej się to prostszym rozwiązaniem niż wielgachny ptak, chociaż do przyrządzenia wieprzowiny wyszukała sobie jakiegoś prostego przepisu na Google. Łatwizna. Na szczęście tuż przed świetami dostała super premię, wiec mogła pozwolić sobie na zamówieniu niektórych rzeczy, jak na przykład deserów i wołowiny, co by nikt nie narzekał na brak mięsa na świątecznym stole. Samodzielnie przyszykowała tez jakaś surówkę i puree ziemniaczane (chociaż i tutaj poratowała się internetem - tak, była ciężkim przypadkiem). W każdym razie nie zamierzała się zbytnio stresować, nikt jej przecież nie będzie oceniać, a nawet jeśli to sorry not sorry ten kto ja zna wie, ze nie jest urodzona kucharka.
Większa wagę - niż do świątecznego stołu - przywiązała do własnego wyglądu. Włosy - związane w luźny i niski kok - oraz makijaż miała zrobione jeszcze zanim zajęła się szykowaniem obiadu. Ubrania przyszykowana poprzedniego dnia, leżały na jej łóżku przez cały proces gotowania; przebrała się dopiero jakaś godzinę przed przyjściem gości, a sam outfit zachowała w klasycznej biało-czarnej tonacji - krótka, sięgająca połowy ud spódniczka w popitkę, biały, bawełniany golf bez rękawów, cienkie rajstopy zdobione w niewielkie kropki oraz czarne szpilki na srebrnym obcasie. Może mało świątecznie, ale Saoirse tez nie była wielka fanka klimatu bożonarodzeniowego.
Wszystko było gotowe - stół nakryty, szynka się dopiekała, lampki na choince zapalone, drobne upominki pod drzewkiem tez leżały na swoim miejscu. A w telewizji leciał Home Alone, bo był to jeden z niewielu świątecznych filmów jakie lubiła.


*oznaczajcie proszę kolorami imiona, do kogo zwraca się wasza postać, co by było mniej chaotycznie <3*
Ostatnio zmieniony 2021-01-07, 03:19 przez Saoirse Hughes, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake nie lubił się spóźniać, więc mając na uwadze to, że ostatnio różne wypadki przydarzały mu się całkiem niespodziewanie, wolał wyruszyć do Saoirse szybciej, niż długość trasy wskazywało Google maps. Kolejnym powodem, dla którego pojawił się parę minut przed umówioną godziną było to, że... niekoniecznie chciał dużo czasu spędzać w rodzinnym domu, nadal zatrzymując powierzony przez Hucka sekret dla siebie. Przed Dniem Dziękczynienia powinien porozmawiać z matką na temat jej ewentualnego romansu; wtedy plany pokrzyżowały mu spontaniczne wakacje w Miami. Później... dni mijały, czas leciał zaskakująco szybko, a on nie potrafił (a raczej: nie chciał?) się do tego zabrać. Zawsze wpadało coś innego, ważniejszego, a temat spadał na kiedyś, nawet jeżeli jego priorytet w kwestii rozmów do przeprowadzenia był wysoki. Bez wątpienia propozycja Hughes dała mu dodatkowy powód do tego, aby całego wieczoru nie spędził w domostwie w Queen Anne, ale pomijając nawet ten fakt - od dawna ograniczał się głównie do spotkań ze znajomymi, niekoniecznie kwapiąc się do poznawania nowych osób. Było to stosunkowo bezpieczne, lecz nie do końca dobre. Cóż, zawsze i tu mógł zmyć się prędzej, jeżeli zrobi się niekomfortowo, prawda? Nie każdy z rodziny Hughes darzył go sympatią, czego miał świadomość.
Ubrał się bardziej elegancko, niż jego strój wyglądał zazwyczaj, ale też nie było diametralnej zmiany - zwykły t-shirt zastąpił czarnym golfem, na który narzucił płaszcz w tym samym kolorze. Nie miał przy sobie żadnego świątecznego motywu, pomijając szarą-eko torbę, na której Jackie (jego matka) nakleiła satynową, czerwoną kokardę.
- Cześć - przywitał się, kiedy po upływie krótkiej chwili od jego naciśnięcia na dzwonek, został wpuszczony do środka. Zakładając, że otworzyła organizatorka pogrzebów całego wydarzenia, przytulił ją lekko, następnie podając drobny upominek.
- Wino jest od moich rodziców - powiedział od razu, ponieważ głównie to Jacqueline uparła się na to, aby coś podarować kobiecie i... finalnie tak zrobiła, dając również coś tylko od siebie. W metalowym, świątecznym pudełku było kilka własnoręcznie robionych babeczek.
- Muffinki są od Jackie - poinformował, osadzając wymowne, przeciągłe spojrzenie na jej tęczówkach. - Podobno z czekoladą, ale... znasz ją. - Rozłożył ręce na boki. - Możesz wypróbować na kimś, kto będzie miał kiepski humor i zobaczymy, czy się poprawi - dodał ciszej, na wypadek, gdyby nie był pierwszym gościem. Chyba nie musiał mówić więcej; jego matka miała specyficzny sposób bycia, ale... od kiedy bardziej zaprzyjaźnił się z używkami, akurat jej hippie-natura wcale mu nie przeszkadzała.
- A to ode mnie. - W pudełku, oprócz bursztynowego trunku, była ozdobna koperta z urodzinowo-świątecznąniespodzianką. Poniekąd mogła się spodziewać co będzie w środku, ale liczył, że chociaż trochę i tak ją zaskoczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę lubiła ten cały świąteczny zgiełk - ubieranie choinki, wybieranie prezentów, dekorowanie, ba! nawet pieczenie babeczek w tym okresie wychodziło jej całkiem nieźle. Może denerwowały ją nieco dzieci zaślepione wiarą w Świętego Mikołaja, ale to raczej nie kwestia wiary (którą sama kiedyś posiadała), ale niechęć do dzieci, która pomimo magicznego okresu wciąż się w niej tliła. Kiedy warunki atmosferyczne zmusiły ją do pozostania w Seattle na krótką chwilę zgubiła Ducha Świąt, ale odwiedziny na Świątecznym Jarmarku pomogły jej go odzyskać, a Sao dała jej nadzieje na spędzenie całkiem miłego świątecznego wieczoru. Co mogło pójść nie tak?
Może to, że złapanie taksówki tego wieczoru graniczyło z cudem? A może to, że banda dzieciaków jeżdżąca windą w górę i w dół uniemożliwia skorzystanie z niej, gdy próbowała dostać się do mieszkania siostry znajomej? Nie był to jednak koniec świata! Stojąc przed budynkiem pociągnęła jeszcze kilkukrotnie chłodne powietrze mieszające się z dymem papierosa, po czym zgasiła go podejmując nierówną walkę ze schodami prowadzącymi na piąte piętro. Lekko zdyszana zapukała do drzwi głosząc doniośle. — Ho, ho, ho! — zaraz po tym jak zapukała do drzwi, a kiedy się uchyliły dodała z trudem łapiąc oddech. — Wita cię najbardziej zdyszany Mikołaj tegorocznych świąt — obwieściła, gdy tylko zobaczyła Sao (która jak mniemam zdążyła przywitać już Blake’a kilka chwil wcześniej.) Szybko też wysunęła w jej kierunku torebkę z drobnymi upominkami. W środku mieścił się zapakowany w brązowy papier kosmetyczny upominek; obok panoszylo się pudełko z bombką, która miała przypominać o istnieniu Ariel - fanki tequili - oraz dwie butelki skrywające w sobie alkohol. W drugiej ręce trzymała pudełko pełne świątecznych muffinek. — Banda dzieciaków jeździ windą w górę i w dół, więc zostałam zmuszona do dobrego uczynku, jakim było nie wywalenie ich siłą z niej — bo to mogłoby się źle skończyć — i zapierniczałam pięć pięter na nogach do góry. Nie obyło się bez ofiar — oznajmiła zrzucając z jednej nogi buta, którego obcas wisiał na włosku. Z pomocą wyswobodzonej stopy zrzuciła też drugiego buta i uśmiechnęła się pogodnie, bo nie - ten drobny incydent nie miał prawa zepsuć jej dobrego humoru podczas tego wieczoru. — Wesołych Świąt! — dodała w końcu wolną ręką obejmując krótko Sao na przywitanie. — Gdzie mogę to położyć? Nie chcę się chwalić, ale wyszły tak świetnie, że aż żal się nie przyznać, że to własnoręcznej roboty — trochę suche i skąpane w słodkiej masie bądź lukrze, ale i tak były dla Darling sukcesem. Na co dzień nie piekła, a jej zdolności plastyczne niekiedy zadziwiały, zdecydowanie nie pozytywnie.
I tak, jeszcze nie zdążyła zorientować się, że nie jest pierwszym gościem Hughes.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte nie pamiętała, by w ciągu całego jej życia świąteczne spotkanie odbyło się w miejscu innym niż rodzinny dom - to była swego rodzaju tradycja, nawet jeżeli sama Hughes starała się nie być nadzwyczaj sentymentalna. To budziło więcej problemów niż korzyści.
Nie kryła zaskoczenia, kiedy podczas lunchu z młodszą siostrą ta wspomniała o organizacji tego typu imprezy; w niewielkim, kameralnym gronie, ale w swoich czterech kątach. Wtedy Charlotte nie wnikała w powody, dla których kobieta zamierzała zrobić konkurencję rodzicom. Im dłużej jednak o tym myślała, tym dziwniejsza wydawała się być cała sytuacja. Brunetka, jak na analityczny umysł przystało, była zaintrygowana, ale i przepełniona podejrzeniami. Atmosfera wśród członków rodziny Hughes zdawała się być napięta, natomiast Lottie miała wrażenie, że była jedną z niewielu osób, które nie zostały poinformowane o tym, co się działo - czymkolwiek by to nie było.
Kiedy naszedł dzień świątecznej wizyty u Saoirse, Charlotte była jakby w amoku; wielokrotnie zerkała w kierunku zapakowanych prezentów, upewniając się, że ilość paczek zgadzała się z założeniami. Niemal do ostatniej chwili upominała Joela o konieczności zabrania wspólnie przygotowanych pierożków - dokładnie tych, do zrobienia których niemal go zmusiła, wiedząc, że jego umiejętności kulinarne zrobiłyby na gościach Sao dużo większe wrażenie niż coś, co w najlepszym wypadku Charlotte mocno by przypaliła. Nie zabrakło również kilkukrotnej zmiany stroju i sprawdzenia, czy koszula mężczyzny była idealnie wyprasowana. Wszystkie te mniejsze lub większe dziwactwa i maniakalna chęć utrzymania tego wieczoru pod kontrolą sprawiły, że na miejsce dotarła naprawdę zmęczona - nawet stojąc pod drzwiami mieszkania siostry miała nieodparte wrażenie, że o czymś zapomnieli.
- Cześć! - rzuciła wesoło, zamykając Sao w żelaznym uścisku. Świadomie zrezygnowała z odebrania od Joela wszelkiej maści pakunków - wiedziała, że on i blondynka mieli raczej neutralną, być może nawet chłodną relację. Nie chciała zmuszać żadnej ze stron do kurtuazyjnych uprzejmości już na samym początku - na to miał przyjść czas podczas całej kolacji. - Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy? Chwilę zajęło nam spakowanie tego wszystkiego. To możesz od razu wyłożyć. Joel zrobił kilka rodzajów włoskich pierożków. Mam nadzieję, że Wam posmakują - wyjaśniła krótko, wciskając w dłonie siostry sporych rozmiarów szklane naczynie.
Zsunąwszy z ramion materiał płaszcza, wygładziła czarną, przyozdobioną koronką sukienkę. Dobór stroju na tego typu okazje - kameralne, ale wciąż wymagające elegancji - był dla niej niemałą katorgą. Drugie tyle czasu musiała poświęcić na fryzurę, a ponieważ i w tym nie czuła się mistrzem, kontrolnie zerknęła w lustro wiszące w niewielkim przedpokoju - finezyjnie upięte nad karkiem włosy trzymały się w ryzach, a kilka opadających po bokach twarzy kosmyków w jakimś stopniu dodawało temu wszystkiemu ostatecznego szyku. W końcu mogła odetchnąć.
- Dobry wieczór - kąciki jej warg raz jeszcze uniosły się w ciepłym uśmiechu, kiedy jej oczom ukazała się nieznajoma sylwetka jakiejś blondynki. - Charlotte. Mój chłopak - Joel - przedstawiła krótko, kierując swoje słowa do Ariel.
Dopiero potem ruszyła w dobrze znanym sobie kierunku - do salonu - gdzie przeniosła roziskrzone spojrzenie na wysokość oczu Blake'a. Od ich ostatniego spotkania minęło zaledwie kilka dni, ale to wystarczyło, by Charlotte zdążyła na nowo przyzwyczaić się do obecności mężczyzny w swoim życiu. Było to odczucie na tyle silne, że w śledztwie dotyczącym tajemniczej paczki z prezentem pod uwagę brała także osobę Griffitha.
- No proszę. W tym stroju nie poznałabym Cię na ulicy, chociaż czapka Świętego Mikołaja na pewno też zrobiłaby robotę - zawyrokowała wesoło, tym samym wyrażając aprobatę dla tego, jak prezentował się znajomy. - Blake, to Joel. Joel, to Blake. Przyjaciel rodziny - skwitowała pospiesznie, w odmętach wspomnień nie potrafiąc odnaleźć momentu, który sugerowałby, że kiedykolwiek wspomniała Gallagherowi o istnieniu tego jednego mężczyzny.
Kiedy ona i Joel się poznali, wszystko w jej życiu znajdowało się pod gruzami kolejnych tragedii; śmierć siostry, potem Malcolma. Nie było czasu na to, by zagłębiać się w poszczególne historie oraz koligacje.
Dopiero potem odebrała od Joela połowę paczek, by ustawić je nieopodal niewielkiej choinki. Prezenty od niej nigdy nie były niczym wyjątkowym - raczej praktycznymi rzeczami, które chroniły przed zimnem albo przydawały się w kuchni. Największym szaleństwem niewątpliwie była niewielkich rozmiarów torebka, która w tym roku miała być prezentem dla Sao. Reszta rodzeństwa nie mogła liczyć na tego typu udziwnienia.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ku jej zdziwieniu pierwszym gościem był Blake - sadziła, ze przyjdzie jako ostatni lub prawie ostatni, ze względu na swoich rodziców, którzy na pewno chcieli spędzić z bim tegoroczne święta (w końcu pierwsze od lat poza więzieniem). Oczywiście po otwarciu mu drzwi, przywitała głośnym „Wesołych świąt” z szerokim uśmiechem, co by pokazać, że święta faktycznie mogły być radosne, zwłaszcza jeśli spędza się je z bliskimi sobie ludźmi - Saoirse zawsze je lubiła tylko i wyłącznie ze względu na spotkanie z rodzina, jedzenia i oczywiście prezentów. Cała reszta byłaby dla niej niepotrzebna (typu jakieś ozdóbki, kolejki w sklepach i szaleństwo ludzi).
- Hej, hej. - odpowiedziała mu biorąc od niego butelkę wina, nie kryjąc zaskoczenia. - Podziękuj im ode mnie. Co u nich? - pytanie zadane trochę z grzeczności, trochę z troską, bo jednak lubiła się z jego rodzicami, a zwłaszcza mamą, która była tak inna od mamy Hughes. I chyba nie było to żadnym zaskoczeniem, ze na widok muffinek jej twarz się rozjaśniła, bo nieważne czy miały specjalny składnik, czy tez nie, uwielbiała czekoladowe babeczki. W sumie uwielbiała każde, wzgardziła by tylko tymi z rodzynkami. Postawiła pudełko z łakociami na blacie wyspy kuchennej, na dodatek otworzyła je, by się im przyjrzeć. - Może będę ich potrzebowała, jeśli Joel będzie mnie wkurzał. - oczywiście nie zamierzała się z nim kłócić specjalnie, bie tylko ze względu na Lottie czy święta, ale tez żeby nie wprawiać nikogo w dyskomfort, jaki na pewno przyniósłby konflikt z jednym z gości.
No i oczywiście ten ostatni, którego była najbardziej ciekawa - nie, nie whisky, chociaż to też - zostawiła na sam koniec, ale nie było jej dane dobrze się przyjrzeć. Mignęła jej tylko nazwa Waldorf, a każdy przecież wie, ze to nie byle co. Nie potrafiła ukryć radości, a nawet cicho pisnęła, zanim poszła otworzyć drzwi kolejnemu gościowi.
Tym razem Ariel i tu tez były prezenty, które bardzo, bardzo chciała otworzyć, ale jak tak sobie teraz pomyślała, to chyba warto byłoby poczekać na resztę i zrobić to po obiedzie. Czy nie na tym polegały święta? Spędzenie miło czasu, wspólne otwieranie prezentów, słuchanie okropnych świątecznych piosenek…w każdym razie widząc jej buta zmarszczyli brwi, bo nie dowierzałam jak głupie są teraz dzieciaki (pomijając, ze ona tez przecież dokuczała, wydzwaniała na nieznane numery i gadała głupoty).
- Mam chyba super glue w kuchni. - nie wiem czemu akurat tam, ale mniejsza - Wesolych świąt! Możesz położyć je w kuchni, chociaż chętnie spróbowałabym i teraz. - nieważne jak wyglądały, ważne, ze Ariel włożyła w nie serce! Kiedy dzwonek do drzwi zadzwonił po raz kolejny - chętnie by zostawiła otwarte drzwi, ale katownie co wpadnie do głowy gówniarzom - powiedziała Ariel, ze może zająć miejsce przy stole i ze w salonie jest już jej przyjaciel, Blake. Żaden Bruce.
Tym razem przyszła Charlotte razem z Joelem, która przywitała uściskiem, a jej partnera pewnie tylko wymuszonym uśmiechem, który o dziwo wyglądał w miarę naturalnie.
- Nie, nie. Jest tylko moja koleżanka, Ariel, i Blake. - odpowiedziała i machnęła dłonią, po czym wzięła od niej mały pakunek z pierożkami - To miłe z twojej strony, Joel. Dziękuje. - puściła ich oczywiście przodem, a w pokoju postawiła miskę z jedzeniem, zdejmując z wierzchu folie/pokrywkę. Pewnie nawet nie zagrzała miejsca, bo kolejny dzwonek i kolejny gość.
Zapomniała, ze bycie organizatorka znaczy otwieranie drzwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#15

Virgie uwielbiała święta. Głównie dlatego że jako osoba mająca łatwość w odnajdowaniu beztroski i pretekstu do dobrej zabawy, nigdy nie zatraciła poczucia tzw. magii świąt, i wcale nie chodziło o prezenty... tak do końca. Po prostu było coś niesamowitego w tych dniach, nawet jeśli zwykle kończyły się rodzinną awanturą. Były zabawne. Tym razem miały być to jednak święta bez Eme i Luci, co nawet na pozytywnym podejściu Blondi kładło cień. Zwłaszcza, że to oznaczało, że samą Wigilie spędzi z rodzicami, starając się nie patrzeć na Martina specjalnie podejrzliwie. Jeśli wiec impreza Sao oznaczała chwilową ucieczkę, to ona była całkowicie za!
Tak naprawdę, byłaby za w każdych możliwych warunkach, gotowa uczestniczyć w każdej świątecznej imprezie, jaka tylko się napatoczy.
Nie zamierzała się też w ogóle hamować i patrzeć na to, co pomyślą sobie o niej potencjalni inni, obcy ludzie, którzy się tu zgromadzą, dlatego do drzwi Hughes zapukała w sukience pani Mikołajowej.
Tego dnia Gwiazdor miał występować w damskiej wersji. Pierwsze co zrobiła po tym, gdy biedna Sao musiała po raz kolejny potruchtać do drzwi, to rzuciła jej się na szyję, żeby wykorzystać to jako pretekst do wciśnięcia jej na głowę opaski z rogami renifera. Nie starczyło jej niestety czasu i sprytu, na to, żeby wcisnąć Sao jeszcze czerwony nos.
- Czeeeeeeeeść - rzuciła przeciągle zamiast jakichkolwiek życzeń.
Po tym niezbyt dobrowolnym przebraniu, wolała zadbać o to, żeby ręce przyjaciółki były zajęte, dlatego bezceremonialnie wpakowała w nie pudełko z prezentem. Opakowane w papier z bałwankami, przewiązane zieloną kokardką., niewielkie pudełko, które...
- Lepiej nie otwieraj tego przy wszystkich
Bo pomna ich ostatnich rozważań na temat kręcenia blantów, postanowiła zrobić robótki ręczne. Wyszło jej posklejana z blantów, przyprószona sztucznym śniegiem trawkowa ramka. Raczej nie polecałaby spalania tej trawki, ale tym bardziej należało docenić gest, bo Virgie zmarnowała dragi, robiąc to. Ramkna zresztą nie była pusta, bo wypełniona czerwonym kartonikiem, przez który Blondi przepuściła naszyjnik.
W drugiej ręce Virgo miała jeszcze siatkę z butelką domowego Eggnogu, zwiniętego z domu rodzinnego, ale nie zamierzała aż tak się spieszyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świąteczne spotkanie jako pretekst do imprezy? Dlaczego nie. Brzmi świetnie zwłaszcza, że domówka u Murphy umarła śmiercią naturalną przez nawał obowiązków i nową znajomość, której poświęcała więcej czasu niż planowała. Na szczęście Sao do tej pory nie wypomniała jej braku realizacji tak ogromnych planów a zaproszenie na kolację tylko potwierdzało, że przecież nic się nie stało... nie w grudniu to może w lutym – walęDrinki 14 to też dobry pretekst żeby się skuć w dobrym towarzystwie. Bez względu na stare plany Molly potwierdziła obecność na spotkaniu zastrzegając, że nie będzie sama. O tym, że od pewnego czasu spotyka się z pewnym gościem nie mówiła zbyt wylewanie. Znając babską naturę i możliwość lawiny pytań, na które niekoniecznie znała odpowiedź- wolała oszczędzić tego sobie i innym.
Nie od dziś wiadomo, że nie wypada iść do kogoś z gołymi rękami więc Murphy zwolniła Chrisa z konieczności główkowania nad prezentami dla obcych osób i sama przygotowała niewielkie ale jej zdaniem całkiem spoko upominki. Do tego zrobiła sałatkę, którą upchała w największe naczynie jakie miała na stanie w kuchni – padło na to żaroodporne. A jakby tego było mało postanowiła upiec... chleb. Dlaczego właśnie akurat chleb a nie jakieś ciasto? Odpowiedź na to pytanie zawarta była w dzisiejszym wydaniu śniadaniówki gdzie w jednym z wejść kucharz mówił, że to wręcz banalne i każdy, absolutnie każdy może to zrobić bez większego wysiłku.
Niestety uwierzyła.
Finalnie okrągły bochenek leżał owinięty w aluminiową folię pokrojony na równe kromeczki. Czemu nie w całości? Musiała spróbować co jej z tego wyszło nim podsunie wypiek ludziom do jedzenia. To był jej drugi chleb w życiu i również drugi zrobiony dzisiejszego dnia. Pierwszy był czymś w stylu niestandardowego przedmiotu obronnego. Skurczybyk był tak twardy, że mógł służyć zarówno do okładania wroga po głowie jak i do wbijania gwoździ. A do tego wydawał ciekawy dźwięk gdy popukało się go od góry. Aktualnie monstrum leżakowało w kuchni pod zlewem bo Molly nie wiedziała co chce nim zrobić. Nakarmić kaczki na stawie? A co jeśli zdechną...
Ubrana w czarną, koronkową, luźną sukienkę odcinaną w pasie, czarne rajtki i szpilki chodziła 3 razy z domu do auta żeby zapakować wszystkie rzeczy. Rzadko gdzieś wychodziła a jeszcze rzadziej stroiła się do pracy więc raz na ruski rok mogła poświęcić sobie więcej czasu przed lustrem. Zgarniając po drodze Chrisa wstępnie opowiedziała o Sao i Virgi. Wspomniała, że ta druga jest szalona ale naprawdę da się lubić a gdy tylko coś zacznie go denerwować to ma jej o tym powiedzieć. Do dziś nie udało jej się rozgryźć PTSD więc na wszelki wypadek asekuracyjnie zastrzegła konieczność dzielenia się z nią negatywnymi odczuciami. – Mam nadzieję, że we dwoje jakoś się z tym zabierzemy – westchnęła głęboko parkując prawie pod wejściem – no cud.
Wielkie naczynie z sałatką wylądowało w rękach mężczyzny. Na to położyła mu jeszcze ów owinięty bochenek. – Widzisz drogę i to co masz pod nogami? – upewniła się nie chcąc żeby dzisiejsza noc skończyła się na pogotowiu stomatologicznym gdzie będzie trzeba ratować jego wybite zęby. Sama Murphy wzięła małe torebeczki gdzie dla każdej z nieznajomych osób włożyła małą wersję winka, pudełko pralin i coś od siebie... pendrive 16 gb w kształcie trumny.
Heh.
Dla Chrisa, Sao i Vi miała osobne pakunki. – Christian musisz jeszcze udostępnić mi swoje palce – jakkolwiek to nie zabrzmiało precyzyjnie nasunęła na te prawej dłoni sznureczek od torby z prezentem. Tak załadowani niczym dwa wielbłądy dotarli na samą górę. Naciskając łokciem dzwonek Murphy nie marzyła o niczym innym jak o zrzuceniu z siebie płaszcza. Nie pamiętała kiedy ostatnio czuła takie uderzenie gorąca – menopauza? Oby nie.
– Czy znajdzie się miejsce przy stole dla niespodziewanego gościa?! – tradycyjnie powinno być jedno ale kto powiedział, że nie mogła usiąść Isselhorsowi na kolanach? – Cześć mały rogaczu – dodała znacznie ciszej witając się z Sao, która wyszła do korytarza z rogami na głowie. – Christian, Saoirse, Saoirse, Christian – pospieszyła procedurę kiedy ten był jeszcze cały załadowany żarciem. – Zrobiłam sałatkę i upiekłam chleb. Ja. Sama. Upiekłam... – uniosła wymownie brwi a mina wręcz krzyczała „doceń". Kładąc te wszystkie duperele na podłodze najpierw zdjęła z siebie płaszcz a następnie wręczyła gospodarzowi imprezy upominek. A w nim? Litr dobrej, bardzo dobrej wódki, i bransoletka ze zwisającą zawieszką i grawerem „Queen S”. Virgi dostała taki sam tyle że zamiast „S" było „V". Tak – zalatywało słodyczą ale jakoś nie mogła się powstrzymać. Po odłożeniu wszystkiego pod choinkę Murphy przywitała się z pozostałymi nieznanymi ogólnym – Cześć, jestem Molly – pomachała przed siebie rozpoznając jedynie Blakea. Całą jej uwagę skradła Virgi . – Muszę mieć dzisiaj z Tobą zdjęcie – prychnęła pod nosem widząc dezertera z mikołajowej fabryki. – Virginia, to jest Christian – przedstawiła oboje sobie wzajemnie nie chcąc kończyć „tytułowaniem” mężczyzny bo nie bardzo wiedziała jak ma to określić. To co między nimi było.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przywitała Virgie buziakiem w policzek, pozwalając sobie ubrać rogi renifera, bo czemu nie! Na szczęście nie próbowała jej ubrać tandetnego sweterka rodem z Birdgette Jones, nosa tez jej się nie udało ubrać, wiec taka opaska była okej. Sama zastanawiała się nad kupnem, gdy ostatnio chodziła po sklepach w poszukiwaniu prezentów dla wszystkich gości.
Wzięła od niej pakuneczek, który otworzyła od razu na korytarzu, bo skoro nie otwieraj przy wszystkich to zobaczy teraz co tam jej sprezentowała. I oczywiście nie zawiodła się, nie? A naszyjnik wyciągnęła od razu, bo przynajmniej będzie się ładnie prezentował z bransoletka od Molly, która zaraz dostanie.
- Twój prezent czeka pod choinką. Pomożesz mi? - odwróciła się do niej plecami podając najpierw biżuterię, a resztę prezentu wrzuciła do...szafki na buty. Mieszkała teraz tylko z Vex, wiec w razie jak pakunek zniknie to będzie wiedziała u kogo szukać.
Kiedy naszyjnik zawisł na jej szyi, poszła z Virgie do pokoju, ale nie zdążyła jej nikomu przedstawić, bo znowu musiała otworzyć drzwi.
Tym razem Molly i jej towarzysz. Przywitała ich oboje uśmiechem, a do Chrisa wyciągnęliby rękę, gdyby nie to, ze był biedny taki tym obładowany.
- Miło mi. - powiedziała szczerze i przeniosła zaskoczone spojrzenie na Molly. Po pierwsze była ciekawa co ja łączy z Chrisem, a po drugie - czy oba powiedziała, ze uciekła chleb?? - Czekaj, czekaj. Upiekłam chleb? A jadalny chociaz? - oczywiście był to żart, bo generalnie doceniła gest; chleb każdy lubi, a ciasto niekoniecznie. A taki swojski [raczej] lepszy niż ten, który Saoirse kupuje w supermarkecie. Oczywiście nie mogła nie zajrzeć do torebki z prezentem, który jak najbardziej jej podpasował. Widziała pudełko, w której prawdopodobnie była biżuteria. Później zobaczy co to, bo teraz musi zająć się gośćmi swojej...swojego obiadu. - Upominki dla was są pod choinka, ale to później. - poinformowała i poszła do kuchni, bo piekarnik dał znać, ze szynka już się upiekła, wiec czas by ją wyciągnąć. Chwyciła za rękawice, otworzyła drzwiczki i wielki owal upieczonego mięsa już stał na blacie. Na szczęście szybkę wstawiła w ozdobnym naczyniu żaroodpornym, wiec nie miała zamiaru przekładać mięsa do innego. Postawiła naczynie tylko na wcześniej przygotowanej [drewnianej] desce do krojenia i ostrożnie złapała za brzegi, by postawić danie w centrum stołu, gdzie było jej miejsce. Obok były już położone wielki nóż i te takie widełki (nie wiem jak to się nazywa, ups).

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Impreza świąteczna... Dość dawno nie był na żadnej imprezie świątecznej i w sumie cieszył się z tego, że stan ten się zmieni. Jako singiel bez bliskiej rodziny często dostawał "służę dyżurną" w święta. Czasem sam brał ją na ochotnika. Niech koledzy spędzają czas z rodzinami, żonami, dziećmi. Gdy Chris był w związku i miał gdzie iść, bezproblemowo ktoś z kompanii brał na siebie służbę w święta. Nie był to jednak stan zbyt częsty - mało której kobiecie odpowiadał los "dziewczyny żołnierza".
Wszystko zmieniło się po tym, gdy odszedł z armii. Pierwsze święta były koszmarem, poczucie pustki nasilało objawy stresu pourazowego. Z czasem jednak zaczęło się robić... normalnie.
Chętnie więc przyjął zaproszenie od Molly jako... osoba towarzysząca? Tak należałoby to określić, bo co prawda spotykali się od paru tygodni, cudownie im się rozmawiało i nie tylko rozmawiało, to jednak ciężko byłoby ich nazwać parą w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu.
Przyjechał jak zawsze na czas, zaparkował wóz i wszedł do jej domu. Cześć Molly! Przywitał się w drzwiach. Liczba rzeczy które musieli zabrać, była z lekka niepokojąc. Jechali w końcu tylko na parę godzin, prawda? Ale Chris rozumiał, że była to jedna z tych sytuacji w których minimalizm nie miał zastosowania. W domu pachniało za to chlebem i zastanawiał się, czy to właśnie nie jest ten mityczny "zapach świąt" o którym tak często wspominali ludzie przeżywający świąteczny czas w sposób emocjonalny. Gdy usadzili się z przodu auta Chris nie był zachwycony wizją tego, że będą musieli trzymać coś na kolanach. Doskonale wiedział, jak działa airbag i co może zrobić z ich ciałami w razie nawet głupiej stłuczki. Widzę ciebie. Odwrócił się do niej z lekkim uśmiechem. Co ciekawszego może być przed maską? Lekko zdjął nogę z gazu bo co prawda popisy w stylu "szybkich i wściekłych" mogły być całkiem zabawne to jednak całkiem serio obawiał się odpalenia airbagu. Wyłączył ten po stronie dziewczyny (miał taką możliwość, bo przecież da się przewozić tam fotelik) jednak sam wciąż był w niebezpieczeństwie.
Za jego fotelem znajdowały się też trzy butelki kalifornijskiego cydru, w tym jedna bezalkoholowa. Dość słodki jak dla niego, ale mimo to lubił go. Kojarzył się z zimą. No i równie dobrze smakował na ciepło jak i na zimno.
Zaparkował i obszedł auto wokół, otwierając jej drzwi i ułatwiając wyjście. W obcasach to musiało być niełatwe. Już już. Zaśmiał się wyciągając dłoń w jej stronę. Czy ty mnie właśnie poprosiłaś o rękę? W pewnym sensie... Tak. Chociaż oczywiście zupełnie innym niż konwencjonalny.
Czy znajdzie się miejsce... Och, czyżby był niespodzianką? Drzwi były otwarte więc nie widział jeszcze pełnego składu. Po krótkiej chwili obecność jeszcze jednego mężczyzny wytrąciła go z przeświadczenia, że trafił na meeting modelek branży modowo-pogrzebowej. Całe szczęście, wpasował się w dress code, ale przez myśl przeszło mu "idź złoto do złota". Molly miała wyjątkowo piękne koleżanki.
Christian Isselhorst. Przedstawił się kolejno. Zwykle przedstawiał się pełnym imieniem i nazwiskiem. Przez lata dorzucał do tego stopień. Całe szczęście nie musiał. Niczego nie musiał i było to cudowne. Chociaż sytuacja nie była wzorcem komfortu - nowe miejsce, nowi ludzie, dużo bodźców, był szczęśliwy z tego, że mógł tu być. Stojąc obok, objął lewą ręką delikatnie swoją partnerkę w talii. Uśmiechnął się porozumiewawczo. Cieszę się, że jestem tu z tobą. Zdawał się mówić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Joel całym sobą nienawidził tego świątecznego okresu. Rok w rok musiał wkładać wiele wysiłku w to, by zaakceptować fakt, że należało odbębnić rodzinne wizyty, jeśli nie u jego rodziców to u bliskich Charlotte. Nie przykładał przy tym ręki do wyboru prezentów, ani nawet takich drobnostek jak ubieranie choinki czy przyozdabianie mieszkania w świąteczne skarpety, światełka i inne zbędne jego zdaniem pierdoły, bez których świat mógłby się obejść.
Jego jedynym wysiłkiem było zaakceptowanie prośby Lottie związanej z przygotowaniem włoskich pierożków. Na jej szczęście potrafił gotować a co ważne lubił, więc nie musiała go zmuszać zbyt długo do tej czynności. Nie zmieniało to jednak faktu, że irytowała go myśl, że gotował dla ludzi, z którymi tak naprawdę nie chciał mieć nic wspólnego. Nie chciał się zaprzyjaźniać z Hughesami, nie chciał spędzać z nimi czasu i najchętniej zamknąłby Charlotte w domu, byle tylko uniknąć tego zlotu, których ich czekał. Nie zrobił tego jednak bo nie chciał kłótni i napiętej atmosfery. Wiedział, że było to ważne dla brunetki, a robienie tego, czego na swój sposób po nim oczekiwała było jego środkiem na to, by ją przy sobie zatrzymać jak najdłużej. Nawet jeśli cały ich związek był często owiany ciemnymi chmurami przez to, jakim był człowiekiem. Te wyjście miało być więc kolejnym sposobem na to, by pokazać kobiecie, że po każdej burzy wychodziło słońce i że mogła czuć się szczęśliwa będąc z nim.
Szklanka whisky wypita ukradkiem tuż przed wyjściem, miała mu pomóc wyluzować i dotrzeć na miejsce bez zbędnego narzekania oraz nadmiernego kręcenia nosem. Nastawiony na to, że odbębnią swoje i na długi czas będzie miał spokój wysiadł z samochodu i obładowany nadmiarem pakunków ruszył za Charlotte wprost do mieszkania jej siostry.
- Cześć. Dzięki za zaproszenie – rzucił krótko, gdy przekroczył próg mieszkania i wymusił lekki uśmiech, który był szczytem jego wylewności względem Sao. Nie przepadał za nią i wiedział, że było to odwzajemnione dlatego cieplejsze powitania uznał za całkowicie zbędne. Nie inaczej było z całą resztą gości, których było... Zdecydowanie za dużo. Naiwnie liczył na bardziej kameralne grono, ale to co widział, przerosło te oczekiwania i wzbudziło w Gallagherze chęć szybkiego zwinięcia się do domu, w skutek której nie rozdrabniał się na pojedyncze powitania i każdemu z osobna skinął wymownie głową. To było prostsze.
Jego uwagę przykuł jednak mężczyzna, którego Lottie określiła mianem przyjaciela rodziny. Obrzucił Blake'a chłodnym spojrzeniem i wyciągnął dłoń w ramach powitalnego uścisku, kiedy kobieta odebrała od niego prezenty – Joel Gallagher. Dobrze, że nie będę jedynym facetem w tym babskim gronie. Mógłbym zwariować – mruknął, siląc się na kiepski żarcik i zerknął na Charlotte, którą z miejsca objął ramieniem, przyciągając do swojego boku. Samcze instynkty wzięły górę i nakazywały mu oznaczyć teren, mimo tego że ufał kobiecie. Nie ufał tylko facetom, którzy przebywali w jej otoczeniu.
- Nie wspominałaś, że macie jakiegoś przyjaciela rodziny. Gdybym wiedział, to zabrałbym butelkę czegoś Mocniejszego, napilibyśmy się... – zauważył patrząc to na Lottie, to na Blake'a o którym nigdy wcześniej nie słyszał, a przynajmniej sobie nie przypominał, by jego imię choć raz padło w jakiejkolwiek rozmowie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziesięciocentymetrowe szpilki June, w których spóźniona biegła (okej, może nie biegła, na takie poświęcenia gotowa nie była) na świąteczną kolację do siostry nie były jedynym powodem dla którego ona, w przeciwieństwie do Ariel, wyrzuciła już z windy krzyczące na głos dzieciaki. Nie miała zamiaru wchodzić na piąte piętro w takich butach, a już tym bardziej nie miała zamiaru robić tego tylko dlatego, żeby dzieci, które denerwowały ją praktycznie za każdym razem gdy pojawiała się u siostry, mogły się pobawić. Szczerze ich nie znosiła i hej, miała do tego pełne prawo!
W ten sposób spóźniona nie czterdzieści, a jedynie trzydzieści pięć minut, próg dobrze znanego jej mieszkania przekroczyła gdy tylko klamka ustąpiła pod lekkim naciskiem - a znając Sao drzwi wcale nie były zamknięte i bez większego problemu (a przede wszystkim bez zwracania na siebie uwagi wszystkich, którzy byli na miejscu na czas) wcisnęła się do środka, w pierwszej kolejności odnajdując między zebranymi środkową Hughes. – O niee, Kevin? Naprawdę? – w ten sposób witając się z siostrą poniekąd podjęła właśnie próbę zatuszowania swojego spóźnienia zbędnym small talkiem, który nie wymagałby wypowiedzenia przez nią na głos tego jednego, ostatnimi czasy nieprzechodzącego jej przez gardło słowa - przepraszam. Uśmiechnęła się więc do Saoirse, licząc, że taki sposób wyrażenia skruchy wystarczy, a kiedy wyściskała ją, nie rozglądając się jeszcze po twarzach wszystkich gości, wcisnęła do jej rąk ogromną torbę z podwójnym prezentem, w ramach dwóch prawie nakładających się na siebie okazji. – Życzenia już Ci składałam, ale prezent masz teraz. Mam nadzieję, że rozmiar wzięłam dobry, a jeśli nie to... mów, coś się wymyśli – przy okazji jej ostatniego wyjazdu do Miami (tak, dokładnie tego samego, na którym był też Blake) miała szansę porozglądać się po sklepach i tym sposobem, w wielkiej świątecznej torebce z jeszcze większą czerwoną kokardą zapakowane były szpilki od Louboutina. Wbrew pozorom wcale nie kupione za pieniądze, które dostawała od ojca - ostatnie miesiące pokazały jej, że oszczędzanie wcale nie jest takie trudne jak kiedyś myślała i coraz lepiej szło jej odkładanie nawet małej części wypłaty do teraz już rozbitej świnki skarbonki. Której zawartość, chociaż w innej formie, właśnie dostała od niej Sao. – Wesołych świąt! – dorzuciła jeszcze z uśmiechem, te słowa kierując nie tylko do siostry, która niedawno obchodziła urodziny, a wszystkich u niej zebranych. Ariel przywitała z kolei zwykłym uśmiechem, do Charlotte doskoczyła w następnej kolejności, zostawiając na jej policzku delikatny ślad różowej szminki, którą wymalowała jeszcze w windzie usta, Joela przywitała tak, jak witać powinna swoich szwagrów (przytuleniem, I guess?), a reszcie gości rzuciła krótkie cześć, nie bawiąc się w podchodzenie do każdego z osobna. Wystarczyło jej już to, że wreszcie wzrokiem napotkała też Blake'a. – Sao, dlaczego nie powie... – przeciągły jęk w kierunku siostry przerwała nagle, kątem oka widząc jak Griffith bierze do rąk kilka winietek, wcześniej ustawionych równo na stole. Czy on serio próbował... – Co tam Griffith, zostałeś zmuszony usiąść obok mnie, że teraz coś przestawiasz? Super, zrobisz przysługę nam obojgu – zagaiła, zupełnie nie przejmując się tym, czy przypadkiem nie ściągnęła na siebie wzroku kilku innych osób, które z pozoru akurat do tej rozmowy włączać się nie powinny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- No pewnie! - rzuciła do Sao, kiedy ta poprosiła o pomoc w zapięciu naszyjnika.
Bezwiednie przejechała spojrzeniem po karku i kawałku pleców przyjaciółki, zanim zapięła błyskotkę i zyskała dosłownie tyle czasu, żeby usiąść przy stole, zanim wparowała Molly, z nią jakiś koleś, potem jeszcze jakiś koleś i June.
- Cześć Chris - przywitała się, kiedy Molly go przedstawiła - skąd ty go wzięłaś? Też chcę takiego. A to zdjęcie, to chyba jak cię okładam rózgą za to, że się nie podzieliłaś! - parsknęła, na prezent rzucając "dzięki" i chwilę mocując się z bransoletką, zanim udało jej się ją zapiąć - Reszta moich została w moim au...saniach. Skoczę po nie jak wyskoczę na fajkę - obiecała.
Bo przecież to nie tak, że zrobiła prezent tylko Sao, więcej tu było jej znajomych, po prostu nie zamierzała się przeciążać, ok?
W rękawie schowała jeszcze tylko jedną rzecz i właśnie dlatego jej wzrok padł na Blake'a.
Podniosła się, przemaszerowała do niego i wyciągnęła opakowany w małe pudełeczko zmywalny tatuaż, który wcisnęła mu do ręki.
- Nie wierzę, że sobie jednego nie zrobiłeś, jak byłeś w pierdlu - rzuciła wyjaśniająco i była NA TYLE MIŁA, żeby raczej wyszeptać mu to blisko ucha, niż ryknąć na cały głos, tak żeby wszyscy słyszeli.
Co jak co, ale akurat na takim spotkaniu robić gównoburzy nie zamierzała. Na jego szczęście.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniósł pytająco brew, gdy Saoirse wspomniała o Joelu. Nie zdążył jednak dopytać kim jest mężczyzna i dlaczego z góry zakładała, że mógł ją wkurzać, ponieważ nie chcąc blokować przejścia, ściągnął płaszcz i ruszył w głąb mieszkania. Miał świadomość tego, że nie wszystkich będzie znał podczas imprezy organizowanej przez blondynkę, lecz kiedy dostrzegł stół i krzesła wokół niego, ze zdziwieniem uniósł brwi do góry. Cóż, bez wątpienia miało być ich sporo. Sięgnął jeszcze po telefon aby wyciszyć dźwięki, kiedy z krótkiego zamyślenia wybiła go wymiana zdań między Hughes i...
Kurwa.
W tym momencie naprawdę liczył, że nie tylko do babeczek Jackie dodała jakiś magiczny składnik, a on przez przypadek poczęstował się doprawionym wypiekiem, skoro - najwyraźniej - miał omamy słuchowe. Już jakiś czas temu zauważył, że głos Darling niekiedy brzmiał mu zaskakująco podobnie do tego, jak pewne słowa intonowała Ivory. Wydawało mu się. Na pewno. Odchrząknął, zatrzymując się przy choince i z pozorną uwagą przyglądając ozdobom. W apartamencie pojawiali się kolejni goście, w tym Lottie, i jak się później okazało - Joel.
- Cześć - przywitał się dodając do tego subtelne, krótkie uniesienie kącika ust. - Wydaje mi się, że jesteś na tyle spostrzegawcza, że na pewno dałabyś radę poznać - dodał, nawiązując do ich niedawnego, przypadkowego spotkania. Tam może wyglądał bardziej typowo, aczkolwiek mając na uwadze to, że nie widzieli się kilka lat - wcale nie musiała wyłapać go spojrzeniem w lokalu.
- Przyjaciel... uhm - mruknął z rozbawieniem - Conora nie będzie, prawda? Nikt nie zaneguje twoich słów... - No, może poza June, ale też nie wiedział, czy najmłodsza siostra ma się pojawić. - Blake Griffith - przedstawił się, podając rękę mężczyźnie.
- Myślę, że i tak nie zabraknie mocniejszych trunków. Kobiety, wbrew pozorom, też takie potrafią pić - stwierdził luźno, dodając do tego lekkie skinienie głową. I... jasne, że zobaczył ten terytorialny odruch, więc uśmiechnął się pod nosem i oddalił, by nie było, że jest jakimkolwiek zagrożeniem.
Po tym, jak przywitał się z Molly, z przelotnym uśmiechem rzucając coś o tym, że wita konkurencję, a następnie przedstawił się Chrisowi, dostrzegł winietkę sugerującą, że... nie, wcale się nie mylił. Miał siedzieć koło Ariel i... June. Spojrzał to w prawo, to w lewo, chwycił kartkę ze swoim imieniem i... odstawił ją na miejsce. Najmłodsza Hughes pojawiła się na horyzoncie, a cały misterny plan... wiadomo.
- Obawiałem się, że znów postanowisz złapać mnie za rękę -
odpowiedział z zuchwałym uśmiechem, taksując ją przy tym wzrokiem. Wolnym krokiem ruszył do wyjścia z pomieszczenia, zatrzymując się gdzieś obok niej (nadal June).
- Albo stanie się coś jeszcze bardziej niezręcznego - powiedział cicho, by tylko ona usłyszała. Chyba nie musiał więcej dodawać, ale jeśli chciała mu dopiec, to chyba zapomniała, że mógł się odwdzięczyć.
Na szczęście nie dodał nic więcej, bo przeszkodziła im Virgie, dając mu prezent. Uśmiechnął się trochę sztucznie, ale niby z prawdziwą wdzięcznością, ale był na TYLE MIŁY, że nie dodał, że miał się na taki umówić z jej eks, Lucą, który zwiał.
- Dzięki - odpowiedział zamiast tego - chcesz się mnie tak szybko pozbyć, że napadasz pod jemiołą? - zapytał Biondi, unosząc sceptycznie brew a w następstwie kręcąc głową. Z jego mimiki, zanim się (dość szybko) oddalił, można było odczytać: nie tym razem.
- Jeszcze chwilę tu musisz zostać - poinstruował Ariel, która NIE WIEDZIEĆ CZEMU ukryła się w kuchni. Podszedł do blondynki, z powagą osadzając spojrzenie na jej oczach. I trochę uniemożliwiając jej ucieczkę wyjście.
- Zaszło... nieporozumienie. - Ta, uhm. - Możemy zacząć od początku? - Zadarł podbródek, w zasadzie nie czekając na jej odpowiedź. - Blake Bruce Griffith - przedstawił się pełnym imieniem (i celowo drugim też, bo to tu kluczowe), żeby nie było.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte nie spodziewała się aż takiego tłumu. Wiedziała, że Sao należała do grona osób raczej towarzyskich, ale nie sądziła, że mogłaby zorganizować w mieszkaniu aż tak huczny spęd. Pomysł związany z kulturalnym przywitaniem się, złożeniem życzeń i szybkim powrotem do domu wydawał się być zatem tym bardziej niemożliwy do zrealizowania. Nie, żeby Hughes chciała uciekać. Wiedziała jednak, jak sceptycznie do tego typu spotkań podchodził Joel.
Z zainteresowaniem śledziła kolejne osoby, nawet nie podejmując próby dopasowania twarzy do odpowiednich imion oraz nazwisk. Nie znała połowy, a może nawet i większości towarzystwa, dlatego wolała pozostać w raczej bezpiecznym dla siebie kręgu, do którego należały siostry oraz Blake.
- No, a ty gdzie się ukrywałaś? - westchnęła przeciągle, kierując swoje słowa do June. Tu znów, zupełnie niespodziewanie, pojawiła się kwestia braku zainteresowania i inicjatywy każdej ze stron. Bo to wcale nie tak, że Charlotte unikała rodzinnych spotkań i jednocześnie nie brała pod uwagę sióstr, gdy tworzyła listę potencjalnych gości na własnym przyjęciu. Ostatnie tygodnie, może nawet miesiące były ciężkie - tak samo zresztą jak atmosfera w rodzinie. - Co słychać? Widziałam Twój występ w telewizji - zawyrokowała, zerkając w kierunku błąkającego się po głównym pokoju Griffitha, jawnie pijąc do ich debiutu jako para w jednym z programów.
- Nie wiem. Dawno go nie widziałam. I to nie tak, że w tym tłumie ludzi nie jest łatwo kogokolwiek znaleźć - mruknęła do Blake'a, swoje słowa kwitując nieznacznym wzruszeniem ramion. Nie miała pojęcia, czy kolejny Hughes zamierzał się na tym spotkaniu pojawić (lub czy ktokolwiek w ogóle uwzględnił go na liście potencjalnych gości), ale w ferworze tak wielu emocji nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, jakie miała względem tego odczucia. Conor był jak kot - łaził swoimi ścieżkami, rzadko zważając na otoczenie. - Spotkaliśmy się niedawno przypadkiem. Pewnie znajdziecie niejedną okazję, żeby się razem napić - zawyrokowała krótko, posyłając Joelowi przepełniony czułością uśmiech.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czuła, że jeszcze nie odetchnęła po swoim maratonie jaki zaliczyła na schodach, a już w pomieszczeniu pojawiało się coraz więcej ludzi. Nie wiedziała czemu tak zrobiła, ale z góry założyła, że to będzie jakaś kameralna impreza. Teraz mierzyła się z rzeczywistością, która odbiegała od tej wizji. Czy było jej z tym źle? Nie, naprawdę lubiła poznawać nowych ludzi; jedyne co musiała zrobić to nieco ochłonąć, bo wypieki na jej policzkach wciąż się utrzymywały, a ona starała nie dyszeć jak po porannym bieganiu.
— Jak w tym świątecznym zgiełku go odnajdziesz - będę wdzięczna — odparła na wzmiankę Sao, kiedy wspomniała o kleju. Słabo byłoby wracać do domu z jednym obcasem, choć mogłoby być zabawnie. Później pokierowała się do kuchni, by odstawić ciasteczka, a przy okazji odpisała na świąteczne życzenia, które właśnie wpadły jej do skrzynki. Kiedy wróciła na korytarz pojawili się już nowi goście.
— Ariel, miło mi — wydusiła z siebie na przywitanie Charlotte i uśmiechając się ciepło zarówno do niej jak i Joel’a. Trzykrotnie powtórzyła w myślach ich imiona z nadzieją, że za pięć minut z niej nie wyparują. Dopiero po tym rytuale zerknęła do salonu, by zobaczyć kim jest Blake, ale…
… problem w tym, że nie zobaczyła żadnego Blake’a, a Bruce’a. Tego samego, który pomógł jej w gorach; tego samego z którym była umówiona na Halloween; tego samego, który był gościem w jej domu i… otrząsnęła się z zamyślenia. Chyba się przegrzała, coś źle widzi, to jakaś pomyłka. Nie wiedząc nawet kiedy wycofała się ponownie w korytarz nie zauważając kolejnego gościa, którym była Virginia, a późniejsze powitanie Molly skwitowała trochę zmieszanym (rzecz jasna nie z jej winy) uśmiechem, dodając cicho swoje imię. Padały kolejne imiona nowych gości, ale przy Christianie zgubiła rachubę. Później jej oczom rzuciła się June, której posłała nieco zaskoczony uśmiech, bo to kolejna znajoma twarz tego wieczoru. Kolejna, której się nie spodziewała. Z oddali przyglądała się całej tej scenie nie bardzo rozumiejąc co tutaj robi, czemu świat jest taki mały i po raz kolejny: co ja tutaj robię?
Blake Griffith - dobrze słyszała jak przedstawia się mężczyźnie stojącemu w salonie. Znała to zestawienie, przewijało się ono w wiadomościach, sprowadzało się do mężczyzny, który… im dłużej nad tym wszystkim myślała tym bardziej miała ochotę przykleić obcas i zwiać.
Zorientowała się, że ponownie jest w kuchni w chwili, kiedy potknęła się o coś w przejściu. Kilka sekund później usłyszała znajomy głos. — Nic nie muszę — odparła nie kryjąc wyrzutu, który najwyraźniej był jej mechanizmem obronnym. Przed czym? Przed strachem? A może raczej przed kim? — Nazywasz to nieporozumieniem? — zaśmiała się ironicznie nie kryjąc swojego zaskoczenia. — Bo dla mnie to kłamstwo w czystej postaci pielęgnowane przez dość długi czas Bru...Blake, nawet nie wiem jak się do ciebie zwracać — i raczej mało interesował ją w tej chwili fakt, że jego drugie imię mogło tak brzmieć. Jakoś nikt ze zgromadzonych nie posługiwał się jego drugim imieniem. Czy w ogóle wiedzieli jak ono brzmi? Wcale nie chciała dać po sobie poznać, że powoli kontrolę nad nią przejmował strach. W końcu dotarło do niej kim naprawdę jest - byłym więźniem powiązanym z morderstwami, który wykorzystał drobne kłamstwo wobec niej, ale dlaczego? — Co miałeś na celu? — zapytała zakładając ręce na klatce piersiowej, co było - poza chłodnym tonem - kolejną cegiełką do stawianego między nimi muru.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”