WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
- 12b.
Jednakże pytanie brzmiało: czy ją teraz wykorzystywał? Bo choć wypiła zdecydowanie mniej - to zachowanie Palomy wskazywało na totalne upojenie, co każdy mógł dostrzec gołym okiem - chwiała się, śmiała - prowokowała, z niezwykłą niewinnością (w sumie blondyn sam się dziwił jak jednocześnie potrafiła być tak niewinna oraz seksowna) błądziła po nieznanym. Chuć była silna - egzystowała w ich ciałach tak długo, że aż zaskakujące iż nie wybuchła o wiele wcześniej, lecz z drugiej strony czy to właśnie w ten sposób miała się zakończyć ta relacja? Szybkim numerkiem przy ścianie baru? Rozsądek powrócił - dokładnie w momencie zatrąbienia poprzez kierowcę, Thornton odsunął się - zamrugał kilkukrotnie, a jego dłonie wciąż zaciśnięte na biodrach rozluźniły się, nerwowo przesunął palcami po swojej brodzie - przygryzając przy tym dolną wargę, nadal czując smak ciemnowłosej. Zrobił krok w tył, mimo wszystko pozwalając nauczycielce chwycić się za rękę i poprowadzić w stronę pojazdu.
Cała podróż do Belltown - nie trwała zbyt długo, a może po prostu tak chirurgowi się wydawało? Obarczony poczuciem winy, nieustannie bazowały w jego myślach sytuację (bo już dwie), do których się dopuścili. Co z Callie? Co z jego małżeństwem? Co z Richardem? Co ze Steven'em? Nie zastanawiał się wcześniej nad owymi aspektami - samolubnie brnął w stronę Lo, lecz teraz - podczas tej drogi wszystko się skumulowało i wywarło na mężczyźnie dziwne wrażenie, niczym jakby niewidzialna siła uderzyła go w brzuch, a ten ból rozprzestrzenił się po całym jego ciele. Dojechali - i jak na dżentelmena przystało, Clive pierwszy wysiadł z taksówki, pozostawiając szoferowi (hehs) banknot studolarowy - nie czekając na resztę otworzył guwernantce drzwi i złapał ją pod ramię, następnie we dwoje (przytuleni) weszli do środka hotelu. Nie zamierzał przywozić Molly do swojego nowego mieszkania, lecz nie dlatego iż nie chciał, aby znała adres - aczkolwiek miała nocować u niego Emily, poza tym i tak już powoli się przygotowywał na poranną interwencje - niczym jak w serialu „How I Met Your Mother” - z tego względu wolał by przypadkiem Pilby tego nie usłyszała, aby nie odbiło się to na niej rykoszetem. Wright potrafiła być nieobliczalna - nie mógł przewidzieć jakie słowa padłyby w kierunku nauczycielki.
Po wynajęciu pokoju i zmierzeniu przez recepcjonistkę oceniającym wzrokiem, chwilę później znaleźli się na miejscu; neurochirurg odstawił niewiastę na wielkie łoże, a sam zsunął z siebie płaszcz rzucając go na nieopodal znajdujący się wielki fotel. Przez pierwsze kilka minut milczał, czując się niezręcznie - błękitnymi ślepiami wodził po pomieszczeniu, by ostatecznie usiąść na skórzanym przedmiocie tuż obok kurtki i złączyć obie dłonie. Przesunął spojrzeniem, po wciąż pijaniutkiej buzi Palomy. - Powinnaś iść spać. - to nie była prośba, zabrzmiało to jak rozkaz - i tak miało zabrzmieć. - Dosyć na dziś. - dodał, marszcząc brwi i odetchnął ciężko. - Wezmę prysznic i będę spał na fotelu, a jutro porozmawiamy o tym co się stało. - na trzeźwo - po wypowiedzeniu kolejnego władczego zdania podniósł się z miejsca i pokierował w stronę łazienki w międzyczasie rozpinając sobie pierwsze trzy guziki koszuli.
-
- Też chcę wziąć prysznic. – mruknęła z zadziornym uśmieszkiem na wargach. Absolutnie nie życzyła sobie wchodzenia pod strugi wody. Po prawdzie, podróż do hotelu nieco ostudziła zapał dziewczyny. Część podniecenia zaginęła pod naporem zmęczenia. Na myśl o schowaniu się pod kołdrę oraz obserwacji wirującego sufitu nauczyciela odczuwała inny rodzaj ekstazy – równie kuszący, co skierowanie się w stronę łazienki. Niemniej, niewiele myśląc dźwignęła się z materaca i przy akompaniamencie chichotu zsunęła nogi na podłogę. – Oj. – „oj” pozostawało wyrazem zaskoczenia, kiedy na stopach spostrzegła parę czarnych botków. Prędko zsunęła obuwie i w cienkich rajstopach przeszła po dywanie w stronę lekarza. Powtórnie objęła go rękoma. Tym razem z czułością mrowiącą skórę dreszczem ciepła. Policzek kobiety przywarł do pleców Thorntona, falująca pierś poruszała się w nieregularnych interwałach. Przynajmniej czkawka minęła. Lo chwilkę tkwiła w tej miłej pozycji, by ostatecznie zrobić następne dwa kroczki i znaleźć się naprzeciwko niego – zagradzała drogę do drugiego pomieszczenia niczym Sfinks. Różnica jaka dzieliła ją od mitycznego stworzenia to forma postawionej zagadki. Panna Pilby rezygnowała z werbalnych komunikatów.
Przypatrując się błękitnym oczom oraz części roznegliżowanej klatki piersiowej palcami rozpoczęła spokojną podróż od szyi aż do wciąż zapiętych guzików koszuli. Przez ułamki sekund wpatrywała się w błyszczące zapięcia, finalnie zajmując się rozpinaniem pozostałych. To jeszcze nie koniec. Co, kiedy wstanie świt? Czy nadal będzie miała odwagę spełniać mroczne życzenia? Czy nigdy więcej nie zdobędzie się na podobną bezczelność? Wargi szatynki zbliżyły się do ust Clive’a. To jeszcze nie koniec. Złożyła na nich miękki, delikatny pocałunek; skrywający niemą prośbę: Weź mnie. Teraz. Nie jutro, nie za tydzień ani rok (Boże, rok byłby torturą.) Nie po rozwodzie ani pierwszej randce. Liczyła się trwająca chwila. Gorąc dojrzewający w żołądku, rozsadzający organy wewnętrzne i niebawem zamierzający obrócić w proch wszelkie podpunkty osobistego dekalogu. Szczupłe, drżące dłonie wsunęła pod cienki materiał; paznokciami sunęła wzdłuż kręgosłupa kochanka. Przecież się nimi stali, prawda? Gdzieś pomiędzy incydentem w parku a namiętnością, której odmówili ujścia trzy tygodnie wstecz. Zbyt często o sobie myśleli, zbyt wiele siebie ofiarowywali; by zaprzeczać.
Problem polegał na tym, że Lolly zakochała się w niegdysiejszym szefie. Co właściwie siedzi w głowie blondyna? „Zależało mu”? W jakim sensie, do jakiego stopnia? Szczęśliwie, powyższe pytania nie jawiły się jako wyjątkowo istotne. – Nie martw się... – mruknęła doznając zabawnego wrażenia, że zamienili się miejscami. Blokady Palomy puściły – w dużej mierze zniszczone przez Clive’a. Przecież nie zamknie się przed nią po tym jak wyważył w niej dotychczas zamknięte drzwi? To byłoby następne ekstremum z kategorii okrucieństwa.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Jasne promyki słońca wpadające przez szklaną szybkę do pokoju - a dokładnie na nadal śpiącą buzię lekarza doprowadziły, że z wielką niechęcią uniósł powieki - zamrugał kilkukrotnie, nagle przypominając sobie absolutnie wszystkie wydarzenia wczorajszego wieczoru - począwszy od spotkania Pilby w barze, a kończąc (hehs) na smakowaniu jej skóry. Znieruchomiał, odwracając łepetynę na bok - dostrzegł ją - nadal spała, prawdopodobnie jeszcze nieświadoma swoich czynów. Przełknął głośno ślinę, lecz kiedy się poruszył ból przeniknął przez blondyna od samiuteńkiej głowy, aż do każdego mięśnia w ciele; przeklął w duchu - wiedząc, że zdecydowanie nie powinien tyle pić.
-
Po prawdzie, ostatnie nieupojone procentami szare komórki w mózgu szatynki zdawały sę zaskoczone (a nawet odrobinę oburzone) oporem ze strony Clive’a. Szczęśliwie, zapał w Molly nie gasł. Wręcz przeciwnie – im więcej wątpliwości nazywał lekarz, z tym większą pasją wyjaśniała mu dlaczego nie powinien zadręczać umysłu konsekwencjami potencjalnych uniesień. Nikt się nie dowie, jeżeli nie powiedzą. Nikt ich nie zobaczy ani nie przeklnie. Pod słoną nocy Pilby odnosiła wrażenie, że również Bóg odwraca od nich swe wszechwidzące spojrzenie. Nie doświadczała żadnego ciężaru, zwykle ściskającego pierś podczas świadomego popełniania grzechów. Było jej dobrze. Pragnęła by to uczucie trwało.
Rzucona na materac rozpływała się pod dotykiem szorstkich rąk, kompletnie niedowierzając w rozkosz jakiej jest w stanie doznać ludzkie ciało. Wcześniejsze zbliżenia nie równały się temu, czego przeżyła z chirurgiem. Zdawało się jej, jak gdyby została gwiazdą na bezchmurnym niebie. Rozbłysła tysiącami iskier, wybuchła i rozkruszyła się w drobny proch. Poziom ekstazy zdołał w pewnym, drobnym stopniu otrzeźwić umysł kobiety; ale bezustannie poddawała się kojącemu otępieniu. Nie życzyła sobie zbyt prędkiego powrotu do rzeczywistości ani zezwolenia logice na zniszczenie tej magicznej chwili bezsensownymi pytaniami na które odpowiedzi wcale nie poszukiwała.
Przez parę minut leżała w łóżku słuchając miarowego oddechu Thorntona. Nie przytulała się do niego, nie zasnęła słodko wtulona w jego bok, nie odnajdywała bezpieczeństwa w gnieździe silnych ramion. Trzymając dystans parudziesięciu centymetrów przypatrywała się mu, by finalnie odwrócić przodem do uchylonego okna oraz zatrzaśniętego balkonu. Wykrochmalone firanki falowały na nocnym, jesiennym wietrze. W fantazjach nie tak imaginowała scenerię pierwszego razu z kimś kogo naprawdę pokochała. Nie w bezimiennym hoteliku, na łóżku gdzie zapewne kochało się wiele bezimiennych par. Zacisnąwszy powieki westchnęła, niedługo później oddając się Morfeuszowi.
Ciężkie starała się otworzyć dopiero siedem godzin później, gdy promienie słoneczne zaatakowały blade oblicze. Automatycznie odwróciła się na drugą stronę, niechętnie marszcząc brwi – a z nimi część piegowatego noska. Bolało. – Boże... – czy jest sekundy od utracenia głowy? Pęknie? Wybuchnie? Po uniesieniu powiek ciemne oczęta przemknęły po policzkach, ustach, oczach lekarza. Garść uderzeń serca Lo wyglądała na dosyć roztargnioną i nieco przestraszoną. Później mgły umknęły sprzed czekoladowych tęczówek. Błysnęło w nich światło. Powiedziałaby coś, tylko... Bała się. Bała się siebie, jego, tego w czym się znaleźli. Mieszkał w niej lęk, że kiedy wyda z gardła jakikolwiek dźwięk stanie się on sygnałem dla Clive. Wstanie, ubierze się i wyjdzie. Tak robili mężczyźni po szybkim numerku z nianiami swych pociech, prawda? Albo konkludowali spotkanie słowami: „popełniliśmy błąd”. Jak pan sądzi, panie Thornton? Czy to był błąd?
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Pierwszy krok, powolne lecz spokojne (nad wyraz, ku zaskoczeniu prawdopodobnie dwójki winowajców) - uniósł się na łokciach, wolną ręką wyciągnął w stronę szafki, by sięgnąć z niej butelkę wody, pozostawioną wcześniej - przed samym wydarzeniem. Odkręcił korek by przysunąć ją do swych warg i choć wciąż czuł smak skóry Molly, owa ciecz niczego nie odmieniła - być może pomogła w moralnej suszy w buzi - lecz „moralna psychika” pozostała taka sama. - Emmm... - Chryste Panie - czy rzeczywiście tylko tyle ma do powiedzenia wykszatłcony mężczyzna, mruknięcie? Które jednocześnie mogłoby zabrzmieć jak ciche westchnięcie - zmarszczenie brwi i pozycja siedząca także niczego nie wskóra - Paloma Pilby potrzebowała rozmowy - wyjaśnienia paru (BARDZO WAŻNYCH) spraw, leczy czy chirurg jest w stanie sprostać jej oczekiwaniom? Nie - niby prosta odpowiedź, nie wiążąca niczego - absolutnie żadnego rozdrabiania się nad „pozycją rzeczywistą” - lecz z drugiej strony dzisiejszej nocy udało się im przewałkować zupełnie inne pozycje, kilkukrotnie, nieprawdaż? - Powinniśmy się zbierać. - no w końcu - przynajmniej pełne, całkiem zrozumiałe zdanie - a nie bełkot, wprawiających wszystkich w taki stan, że zapewne „noże otwierały im się w kieszeniach.” - Jesteś głodna? - rasowy dżentelmen, zawsze ubezpieczony - ideał mężczyzny - cóż, opinie mogą być podzielone. A mówiąc o zabezpieczeniach... hm. Trudno się określić, może to problem dopiero na jutro? A jeśli „dopiszę im szczęście” - to najwyżej za dziewięć miesięcy, prawda? - Mam dzisiaj odebrać Steven'a ze szkoły. - no tak - albo rozmawiajmy jak stare małżeństwo - ukośnik - pracodawca-pracownica, albo pieprzmy się jak kochankowie, relacja perfekcyjna, czyż nie? Zanim się podniósł z ukosa jeszcze raz obrzucił nagie ciało szatynki, następnie chwycił za bokserki, spodnie z trudem odnajdując wzrokiem rzuconą na lampę koszulę zaczynając się ubierać.
-
Ślepia dziewczyny stały się beznamiętne i weszły w neutralną uważność zanim lekarz zdołałby dostrzec w nich słabość. Gdyby wiedział jak precyzyjny zadawał cios swą niewymuszoną nieporadnością... Nie, absolutnie by się tym nie przejął. Bystry wzrok spostrzegł sukienkę na dywanie, niemniej; żeby ją zdobyć szatynka musiałaby wstać. Nie chciała się przez nim obnażać, nie po raz kolejny i na trzeźwo – dlatego owinięta kołdrą zerknęła na milczącego kochanka z wyczekiwaniem. Gdy wreszcie wydawał na świat pierwsze dźwięki piegowata buzia usiłowała utrzymać wyraz uprzejmego zobojętnienia. A kiedy do niezrozumiałego mruknięcia Clive-poliglota dorzucił pierwszą uwagę nakreślającą jego wizję planu działania Molly zagryzła dolną wargę ledwo unikając wypuszczenia w przestrzeń wyjątkowo grzesznej wiązanki przekleństw. – Nie. – skłamała, pomimo ssącego głodu wcale nie znajdując w sobie ochoty na jedzenie posiłku z nim. Z każdą upływającą sekundą lubiła go coraz mniej i (co gorsze!) siebie samą również.
Widząc okazję po podniesieniu się chirurga z materaca przez ułamki sekund impulsywnie zamierzała pójść w jego ślady i znaleźć rozrzucone ubrania. Koniec końców opadła na poduszkę i otulona pościelą obróciła się przodem do okna. Leżąc na boku dłonie przysunęła do twarzy, palcami delikatnie poruszając po skroniach. – Niekoniecznie mnie to teraz interesuje. – rzuciła na uwagę dotyczącą Stevena, kapryśnie postanawiając o zostaniu w łóżku. – Jedź gdzie chcesz, kiedy zechcesz. Ja jeszcze zostanę. – oczęta znowu poczęły jej wilgotnieć. To zdawało się silniejsze od niej.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Minęło kolejne kilka minut, nim postanowił jeszcze raz obrócić się w stronę szatynki i usiąść na łóżku, jedną z rąk uniósł w celu pogładzenia kobiety po nagim ramieniu - zawahał się, ostatecznie układając ją na swych kolanach. Milczał - Chryste Panie, jakie to żałosne - niedojrzałe i tchórzowskie - lecz Clive Thornton nigdy nie uważał się za tchórza; zwykle mierzył się „oko w oko” ze wszystkimi konsekwencjami - niezależnie od tego jak potrafiły one zniszczyć mu życie. Jednak... czy pójście do łóżka z Molly, było błędem? W danej chwili trudno było lekarzowi to określić - znaleźli się w położeniu „bez wyjścia” - lecz to dziewczyna postanowiła „stworzyć mur” - nagle, niespodziewanie i niestety z braku spostrzegawczości blondyna - kompletnie nie mógł odnaleźć powodu aktualnego nastawienie nauczycielki. Zmarszczył brwi, a z pomiędzy warg głównego zainteresowanego wydobyło się kilka cichszych westchnięć - nie, nie - nie był znudzony, ale w jego głowie powstała pustka. - Przykro mi, jeżeli nie tego się spodziewałaś. - och, Boże... tragedia - Thornton i „uczuciowe rozmowy” to dwa odmienne czynniki. - Ale muszę jechać po syna. - szczególnie, że dzisiejszej nocy wraz z Edmundem cała trójka miała wyjechać na „weekendowy wypad” na wieś, połowić ryby. Obiecał - a Clive przenigdy „nie rzucał słów na wiatr.” (co innego jego autorka, hehehe) - Jesteśmy dorośli, Molly. Sama tu przyszłaś. - to prawda, jedno z nich było już „grubo po trzydziestce” zaś drugie „lada moment” ją uzyska. - Jeśli będziesz chciała porozmawiać o tym co się stało, to dopiero po moim powrocie. - odrzekł unosząc się do pozycji stojącej. - Dbaj o siebie, Pilby. - dodał kiedy w międzyczasie złapał za płaszcz, którym okrył się w momencie wyjścia z pokoju.
-
Nie chodziło o jakiekolwiek oczekiwania bądź marzenia naiwnej dziewczynki, tylko o zwykłą uprzejmość oraz bycie człowiekiem wzglądem drugiego człowieka – nie wilkiem. Clive zachowywał się jak typowy drapieżnik. Jak gdyby nie łączyły go z guwernantką żadne wspomnienia. Zero empatii, zero wsparcia bądź zrozumienia. Naprawdę idealizowała go do równie przerażającego stopnia? Nie dostrzegała z jakim socjopatą miała do czynienia?
Molly gwałtownie zmarszczyła brwi czując jak po pierwszych słowach chirurga smutek miesza się ze złością. Rzucone przez blondyna zdanie sprawiało wrażenie bolesnego policzka. Niewidzialne uderzenie zaróżowiło pobladłe policzki.
– Niczego się nie spodziewałam. – wymamrotała świadoma, iż zwyczajowo miękki głos nabiera nieznajomej oziębłości i dystansu. Nie odpowiedziała na pożegnanie. Nie podniosła nawet głowy. Niedługo później znowu wpadła w objęcia niespokojnego snu. W zasadzie, nie mając dokąd iść leżała w tej pościeli do późnego popołudnia. Dopiero wtedy leżący na sąsiedniej poduszce zapach kochanka zaczął ją drażnić.
Coś znowu się zmieniło. Drugi raz w przeciągu mijających miesięcy. Lo zakochała się, poznała smak ekstazy a teraz doświadczała boleści złamanego serca oraz konsekwencji owej tragedii – wychodząc z hoteliku była przekonana, że nie chce mieć z Thorntonem nic wspólnego. Już nigdy więcej. Bańka prysła. Książąt nie ma. A od zamożnych bufonów nie ma co wymagać choćby krzty subtelności lub przyzwoitości.
/2zt
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Wszystko wydarzyło się zbyt szybko dla kogoś, kto szczerze nienawidził zmian. Wpierw ojciec nakazał mu znaleźć jakieś dokumenty, a potem spośród sterty teczek wypadło to jedyne zdjęcie, które w posadach zatrząsało życiem Froya. Gdy ujął w rękę zżółkniętą już fotografie, ujrzał noworodka. Dziecko patrzyło na niego spod napuchniętych powiek, szczelnie otulone grubym kocem. Na odwrocie widniał napis: To jest Marcy, Richard, data urodzenia i nazwa szpitala[/i].
Tamtego dnia wybiegł z rodzinnego domu i zatrzasnął się w pokoju u Guerrów, gdzie obecnie mieszkał. Oddech miał ciężki, łzy zapiekły go w oczach, a myśli przywołały najczarniejsze wizje. Na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni nie odezwał się do rodziców, pomimo że gromili go połączeniami i wiadomościami. Ilekroć patrzył na zdjęcie, które tak bezwstydnie zabrał, zaczynało go mdlić.
Gdy po kilku dniach jego emocje opadły, zaczął w końcu działać. Za wszelką cenę musiał dowiedzieć się, czy nazbyt pochopnie nie ocenił ojca. Pomyłki się zdarzały, a przecież w ich rodzinie podstawową formą porozumiewania się była szczera rozmowa. Niestety Froy nie mógł się zebrać i najzwyczajniej o wszystko zapytać, bo wciąż miał na uwadze dobro matki. Cokolwiek oznaczało zdjęcie, nie był pewny, czy Ana o tym wiedziała.
Każdego dnia zbierał informację. Odwiedził szpital, podpytując o dziecko najstarszą rezydentkę wśród pielęgniarek, a także w bibliotece przeszukał zalaminowane gazety sprzed prawie trzydziestu lat. Na ostatniej stronie umieszczano zdjęcia noworodków i wśród nich odnalazł Marcy, urodzoną 01.04.1992. Był od niej młodszy o dwanaście lat.
Później zrobiło się trudniej. Seattle było ogromnym miastem, w którym żyło setki podobnych Marcy. Szykanie bez planu nie miało większego sensu, dlatego skorzystał z popularnego portalu społecznościowego. Kolejno eliminował Marcy nieurodzone w Seattle i te, które nie pasowały do wieku. Po paru nieprzespanych nocach na liście potencjalnych kandydatek zostały mu trzy kobiety. Wszystkie wyglądały równie podejrzanie.
Zaczął od Marcy Thirlwall, która jako jedyna miała zaznaczone, gdzie pracowała. Jeszcze tego samego dnia zarezerwował pokój w hotelu The Edgewater i przez dwie, może trzy godziny szukał jej pośród pracowników. Krążył po korytarzach, sali balowej i restauracji, niczym szpieg. Jednocześnie ciągle spoglądał awatar z portalu społecznościowego Marcy i porównywał z nim napotkane kobiety. Jednak dopiero po powrocie do pokoju, ujrzał ją na końcu holu, ubraną w strój pokojówki i z wózkiem do sprzątania u boku. Wówczas wszedł do pomieszczenia, niecierpliwie czekając na swoją kolej.
Czas niesłychanie mu się dłużył. Chodził niespokojnie od części salonowej do kuchennej, aż usłyszawszy pukanie, opadł na kanapę. Lecz szybko zerwał się na nogi i pobiegł otworzyć drzwi. Wówczas ich spojrzenia spotkały się ze sobą, a w sercu Froya rozlał się ferment. Posiadali identyczne oczy. Oczy, należące do Richarda.
Odsunął się, jednocześnie trywialnie wciąż się na nią patrząc. Usiadł dopiero, kiedy poszła do łazienki, aby uzupełnić zapas papieru toaletowego.
— Masz na imię Marcy? — zapytał bardzo bezpośrednio. Froy zawsze był śmiałym młodzieńcem, jednak w obecnej sytuacji jego pewność siebie zdawała się maleć. Nie wiedział, jak powinien się konkretnie zachować. Wyskoczenie ze zdjęciem noworodka i swoimi podejrzeniami było zbyt nieuprzejme, a jednocześnie absurdalne. — Chyba jesteś moją siostrą — wypalił znienacka zadziwiając nie tylko ją, ale i samego siebie.
-
Pokręciło się. Teoretycznie zdrowe komplikacje – jak to mówiła siostra Connie – mają nam umilić życie raz na jakiś czas. I nie miałaby nic przeciwko, jeśli te wszystkie pokręcone sprawy były zdrowe. Nie sądziła, by pojawienie się ojca Phina miało przynieść coś dobrego. Nie, nie chodziło o to, że czuła coś do niego – bo nie. Teraz będzie musiała się dzielić chłopcem i to ją przerażało. Będzie musiała, jeśli w końcu powie mężczyźnie, że cztery i pół roku temu został ojcem. W głębi duszy dziękowała losowi, że jest sama, bez rodziny i bez przesłuchiwań na maminej kanapie. Nie miała żadnych wyrzutów ze strony młodszej siostry, a ojciec nie prawił żadnych kazań na temat mężczyzn z życia Marcy. Dobrze jej tak było. Czasem samotnie, ale zazwyczaj cieszyła się z tego wszystkiego. Zwłaszcza teraz i w święta. Jedynie na urodzinach Phina żałowała całej sytuacji, bo gdyby była jeszcze w sierocińcu, może odnalazłaby rodzinę? Było za późno, pogodziła się z tym.
Tak samo przyjęła do wiadomości fakt, że nie kupiła ostatnio samochodu i była teraz wiecznie wszędzie spóźniona. Do pracy przyszła na styk, modląc się, by nie spotkać szefa gdzieś na korytarzu w pobliżu pokoju dla pokojówek. Przebrała się na sprincie, dziękując wciąż koleżankom z pracy za krycie jej. Musiała jednak wziąć więcej pokoi, by jakkolwiek im się odwdzięczyć, bo również naraziły swoje posady dla Marcy. W głowie miała teraz nie tylko byłego kochanka, a swojego przyjaciela. Zrobił dla niej wiele, a ona wciąż nie ma do zaoferowania nic, co by wyraziło jej wdzięczność. Udało jej się. Miała wokół wspaniałych ludzi, którzy skutecznie zastępowali jej lukę po rodzinie.
Zastanawiała się nie raz jaka jest jej rodzina. Matka uratowała podobno Marcy przed aborcją, więc ojciec jej musiał być okropnym człowiekiem. Wiadomo, byli naprawdę młodzi, ale to nie świadczyło o niczym. Chcieli dla niej lepszego życia, więc dlaczego nie oddali jej bezpośrednio do adopcji? Tyle osób chciało noworodki! Wzięliby nawet takiego z wadą serca. A tak? Gniła w sierocińcu osiemnaście lat, by powtórzyć poniekąd błędy rodziców. Również dość młodo skończyła jako matka, samotna w dodatku, przez swoją nieuwagę. Dobrze chociaż, że wytrwała okres liceum i już tam nie zaciążyła.
Wszystko to ją dręczyło od kilku dni, jakby przeczuwała nadejście huraganu zwanym bratem. Nie mogła skupić się na pracy, szykując się też do dnia „zabawy z tatą” w przedszkolu syna. Zauważyła młodego chłopaczka, który szedł do pokoju. Dawała mu niecałe dwadzieścia lat. Hotel nie był jakimś luksusowym miejscem, więc spodziewała się ujrzeć wszystko w jego pokoju. Nie mogła jednak się ociągać, jeśli chciała zdążyć odebrać syna z przedszkola przed siedemnastą.
- Sprzątanie! – zawołała, pukając do drzwi i jak dostała pozwolenie, weszła do środka. Nie zdążyła jednak powiedzieć cokolwiek, gdy chłopak zaatakował ją tak absurdalnymi słowami. Znał jej imię, owszem, ale miała je przecież na plakietce. Ściągnęła brwi, przystając na moment i pokręciła głową. – Przepraszam, ale… słucham? Nie, jestem jedynaczką – mruknęła zdezorientowana i sięgnęła po płyn z wózka. - Czy mogę zmienić pościel? – zwróciła się tylko do chłopaka, przystając na moment i czekając na pozwolenie.
To była jak bomba. I całkiem prawdopodobna, bo nie wiedziała o swojej rodzinie nic. Jednak nigdy jej nie szukali, więc dlaczego mieliby teraz to zmieniać? Gdy Marcy dobijała niemal trzydziestki! Absurd.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
— To ja przepraszam — wtrącił nagle i zatarasował Marcy drogę. Było od niego o wiele niższa i przede wszystkim drobniejsza. Froy pomimo szczupłej budowy ciała posiadał szerokie, silne ramiona oraz długie nogi. odważył się złapać ją za nadgarstek, aby odstąpiła od dalszego sprzątania i zechciała z nim porozmawiać. Szybko jednak się zreflektował i puścił, uznając, że nie powinien postępować zbyt pochopnie. Marcy Thirlwall wciąż pozostawała dla niego obcą kobietą. Tak jak on był dla niej obcym młodym mężczyzną.
— Nazywam się Froylan Centineo — przedstawił się, zamiast udzielić Marcy zgodny na zmianę pościeli. W tamtym momencie obowiązki pokojówki w ogóle nie miały prawa racjonalności. Targały nim różne, sprzeczne uczucia, które musiały w końcu odnaleźć ujście. Tylko nadal nie wiedział dokąd doprowadzą go konsekwencje odnalezienia noworodka ze zdjęcia. Mimo wszystko brnął w to identycznie, jak do owadobójczej lampy brną komary.
— Centineo — powtórzył swoje nazwisko, celowo akcentując każdą literę. Nie był jednak pewien, czy była świadoma tego, kim był jej ojciec. — Mój tata ma na imię Richard. Podejrzewam, że jesteśmy rodzeństwem i chciałbym to wszystko jakoś wyjaśnić — wyznał zgodnie z prawdą, choć wcale nie było to łatwe. Miał wrażenie, że właśnie zdradzał ojca; że postępował wbrew jego woli i przyczyniał się do rozpadu wszelkich rodzinnych relacji.
-
Cofnęła się, patrząc uważnie na chłopaka i analizując jaki kolejny ruch wykona. Co tym razem? Był nieobliczalny. I skąd mu się to wszystko wzięło? Dlaczego wmawia jej takie rzeczy? Ona nie ma rodziców. Nie zna żadnego Richarda. Nie wie nawet jak ma na imię jej matka. Zaczynał ją denerwować i niepokoić jednocześnie. Zsunęła wzrok na jego dłoń oplatający jej nadgarstek, wolną dłoń składając w pięść na wypadek jakby posunął się jeszcze dalej. Ale puścił ją. Wtedy cofnęła się jeszcze kilka kroków w tył.
- Co mi po twoim ojcu? Nie znam żadnego Richarda Centineo. Nie znam nikogo o tym nazwisku – odparła nieco podniesionym tonem, czując jak ogarnia ją panika. Niemożliwe. Nie znała swojej rodziny i teraz była pewna, że tego nie chce już więcej. Zacisnęła szczękę mocno, starając się kontrolować oddech i być w gotowości do ucieczki. Ręce jej drżały ze strachu. – Nie, to pomyłka. Nie mam rodzeństwa. Dlaczego mówisz takie rzeczy? Założyłeś się z chłopakami? O co? O ile? Proszę, mów, ale nie sądzę, że jestem tą osobą, której szukasz.
Rozłożyła w końcu ręce w zrezygnowaniu. Nie zamierzała ulegać jego słowom. Miała swoje racje i choć mogło to być prawdopodobne, że ma jakąś tam rodzinę – nie wierzyła, że jej rodzice chcieli mieć kolejne dziecko po oddaniu pierwszego. Ona nie mogłaby tak. Wiedziała to, będąc już w ciąży, gdy wspomnienia i przemyślenia były intensywniejsze niż przedtem. Nikt jej nie chciał wtedy, dlaczego więc chcieliby jej teraz? Przetarła twarz dłońmi z ciężkim westchnieniem, spoglądając na moment w bok. Chłopak wytrącił ją z równowagi. Namieszał jej w głowie, bo już sama nie wiedziała co ma myśleć o całej sytuacji; nie tylko tej hotelowej, ale i rodzinnej.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
Froy na moment zwątpił. Wpierw uważał, że zapewne dotarł do niewłaściwej osoby. Później raptownie zmienił zdanie i spróbował ponownie wszcząć rozmowę.
— Urodziłaś się 01.04.1992, prawda? W szpitalu Seattle? — bardziej stwierdził, niż zapytał, po czym zastąpił kobiecie drogę, aby w dalszym ciągu nie mogła powrócić do swoich obowiązków. Zachowywał się zupełnie inaczej niż na co dzień. Przeważnie był opanowany spokojny, a tymczasem emocje wezbrały się w nim niczym wzburzone morze. Musiał mieć pewność, że się pomylił zanim przeszedłby do poszukiwań kolejnej Marcy. — Masz grupę krwi 0? — wypalił nagle, chociaż to pytanie mogło być mylne. W rodzinie Centineo zarówno Ana, Richard, jak i Froy posiadali uniwersalną krew. Mimo tego zaryzykował.
— Nie, to nie zakład — pokręcił głową, po czym nieznacznie się oddalił, oddając Marcy osobistą przestrzeń. Również się denerwował. Znienacka zaatakował przeciętną kobietę rozmową i w dodatku przeszkadzał jej w pracy. Gdyby naprawdę nie miał powodów; gdyby tylko nie motywowałoby go poznanie prawdy, to w przeciwnym wypadku nie zrobiłby absolutnie niczego. Tymczasem trwał w niewiedzy, która rozdzierała go od środka. Richard Centineo był autorytetem. Mężczyzną o szlachetnym sercu, uczciwym i troskliwym. Nigdy nie krytykował ani żony, ani syna - a wręcz przeciwnie zawsze starał się rozwiązywać problemy w dyplomatyczny sposób. Froy czuł się paskudnie, że w niego wątpił.
— Spójrz. — Wyciągnął ostatni atut, który ukrył się w kieszeni. Podetknął pod twarz Marcy pożółkniętą fotografię noworodka, ponownie minimalizując dystans. — Widziałaś kiedyś to zdjęcie?
-
Pokiwała głową niepewnie, przechylając ją zaraz nieco, aby kątem oka zobaczyć jakieś narzędzie, którym mogłaby się w razie czego obronić. Nigdy nie miała tak absurdalnej sytuacji. Sądziła, że skoro została oddana do adopcji, rodzice nie chcą mieć więcej dzieci. A przynajmniej nie w tym momencie. Chłopak był młody, więc może miałoby to sens? Namyślili się po kilku latach, doszli do wniosku, że w sumie dziecko to nic złego, szkołę pewnie skończyli i dali sobie szansę? Oby nie. Nie zniesie takiej wiadomości. Wciąż uważała się za niechciane dziecko i z tym było jej źle.
- Co to? Przesłuchanie? A może są gdzieś ukryte kamery? – rozejrzała się wokół i uniosła ręce w geście poddania. - Wyłaźcie! Przyłapałam was nie udało się! – Powiedziała głośniej, patrząc na chłopaka wciąż. Zirytował ją. Nie dawał jej wrócić do pracy, więc obawiała się, że szef się dowie i nałoży jej jeszcze więcej godzin. Ona nie miała na to czasu. Nikt nie wychowa za niej dziecka, a nie zamierzała być matką-widmem. Bała się też. Nie wiedziała na co stać obcego, wyrośniętego chłystka.
Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy w końcu odsunął się. Sama zrobiła kilka kroków w tył, krzyżując ramiona na piersi. Nie wiedziała czy chce dalej słuchać tych absurdów. Niemożliwe. Miałaby rodzinę? Naprawdę? Phin miałby babcię i dziadka. Kuzynów. Ciocie i wujków. To tak… wspaniale brzmi. Nie byliby sami.
Otrząśnij się, Marcy.
Żadna rodzina, a kłamstwo jedno wielkie. Ktoś bawił się jej kosztem. Musiał wiedzieć wszystko. Może obserwował ją? Albo jakaś psycho-była Milesa czy Masona ją nachodziła w ten sposób? Wzięła jednak od niego zdjęcie, a jej usta rozchyliły się w niemym szoku. Doskonale znała to zdjęcie: jedyne jakie miała po swoich rodzicach. Zdjęcie siebie z notatką z tyłu. To było identyczne, tylko nie miało ręcznie pisanego liściku do Marcy. Odwróciła je kilkakrotnie, by się upewnić.
- Skąd je masz? - zapytała, ściągając brwi. Ten noworodek to była ona. Skąd on je miał? Dlaczego… dlaczego dopiero teraz? Czy nikt nie interesował się nią przez ten cały czas? – Froylan… Froylan, tak? Słuchaj, ja… nie znam swojej rodziny, nie pomogę ci – odparła z pewnym politowaniem, a nawet uśmiechnęła się przepraszająco. Pokręciła głową, oddając mu zdjęcie. – To jestem ja na nim, ale nie znam… nie znam ich.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small