WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
W tym roku Rachel postanowiła też zaszaleć. Pod jej ogromną palmą, którą udekorowała jasnymi światełkami, ułożyła równo kilkanaście paczuszek. Prezenty dla jej dzieci, kochanych wnucząt, reszty rodziny prawdziwej czy doszywanej oraz konkubin swoich dwóch najstarszych synów. Najwyraźniej, skoro nie pozostając w żadnym oficjalnym związku, postanowili jednak przyprowadzić pod jej osąd jakieś kobiety. Podobnie jak Esther. Ale do swojej najmłodszej miała jednak o wiele większą dozę wyrozumiałości. Poza tym cała czwórka nieustająco spędzała jej sen z powiek. Judah nie powinien rozwodzić się NIGDY z Elizabeth. Joachim powinien pomodlić się do Jahwe o siłę na wytrwanie w małżeństwie z Vanessą, Jacob nie powinien nigdy żenić się z Rebeccą. A do tego dochodził jeszcze Laurence, który kręcił jakieś WŁOSKIE placki i nie myślał o ustatkowaniu się. Taylor, który pozbył się RODOWEGO nazwiska i Laura, która weszła już niemal w pełnoletniość, a wciąż nie został jej wybrany DOBRY kawaler.
Ciężkie jest bycie głową TAK WYMAGAJĄCEJ RODZINY. Pani Hirsch nakryła do stołu, następnie nalała sobie lampkę wina i głaszcząc swojego wyjątkowo wypielęgnowanego pudla oczekiwała na rodzinę, siedząc w fotelu przed kominkiem. 19:01. Pierwszy dzwonek do drzwi. Pierwszy s p ó ź n i o n y.
GARŚĆ ZASAD!
- nie ma absolutnie żadnej kolejności
- umawiamy się na naprawdę krótkie posty, tj. oscylujące wokół 1500 znaków
- jeśli zwracamy się do kogoś w poście oznaczmy to proszę dowolnym kolorem
- możecie używać mamusi i papy, jak tylko sobie życzycie, ale z konta Jacoba lub Judaha może pojawić się czasem narracja nieco spinająca to co się dzieje, tj. Rachel odmówi modlitwę przy stole, rozda prezenty czy poirytuje uczestników szanownego spotkania
- następną narrację matki w całości oznaczymy innym kolorem!
- gramy do końca świąt, tj. 27.12, ale jeśli ktoś zechce, może się zwinąć szybciej
- fabularnie jest 21.12
ENJOY!
-
Zegar w samochodzie wskazywał dziewiętnastą pięć, gdy Judah zgasił wreszcie silnik i z politowaniem spojrzał na siedzących z tyłu Laurence'a i Laurę. – Szkoda, że jeszcze gorszych min nie umiecie zrobić – rzucił ironicznie, kątem oka zerkając na Darby. Akurat przed nią nie musiał udawać, że święta u Hirschów to czas radości i entuzjazmu, który wskazywać mógł starannie wyćwiczony i udawany uśmiech wymalowany na jego twarzy. – Zanim wejdziecie do środka chcę widzieć, że ta kolacja cieszy was tak samo jak mnie. A teraz wysiadać – zarządził, kiwnięciem głowy wskazując Darby drzwi, jakby chciał powiedzieć, że na nich też już czas. W końcu pięć minut spóźnienia w oczach Rachel Hirsch było równie karygodne, co przyprowadzanie na rodzinne święta k o l e ż a n k i, jeśli jednocześnie przy stole siedzieć miała jego była żona. Była to słowo kluczowe, którego Rachel chyba nie rozumiała.
Finalnie o dziewiętnastej osiem wcisnął dopiero dzwonek do drzwi, by kilka sekund później wprosić się do środka tak jak do siebie. Bo hej, kiedyś też tu mieszkał, prawda? Nie omieszkał więc wspomnieć o tym matce, która już od wejścia uraczyła ich uśmiechem wymuszonym prawie w takim samym stopniu, jak ten jego. Ten sam, który ćwiczył na tę kolację przez kilka ostatnich dni, wpatrując się tępo w własne odbicie w lustrze codziennie przed pracą. – Mamo – kiwnięciem głowy przywitał się z Rachel, stroniąc od wymuszonego uścisku, którym zwykła witać go od lat. Zaraz potem przedstawił też oficjalnie Walmsey i dbając o to, by pani Hirsch nie powiedziała na wstępie żadnego złego słowa o tym, że sprowadza tu kogoś w obecności Liz, wyminął zwinnie matkę, Darby ciągnąc za sobą. – A Jo to kurwa gdzie? Znowu się nie pojawi tak jak na urodzinach Laury? – czujnym okiem od razu wyłapał spośród obecnych w salonie Jakuba, do którego w pierwszej kolejności podszedł. – Znasz chyba Darby, więc nie muszę was sobie przedstawiać, nie? No i dobrze. Chcesz coś do picia najdroższa? – zwrócił się jeszcze do Walmsey, spojrzenie kierując na stół, w poszukiwaniu ulubionej whisky ojca.
-
Jacob jest zestresowany od samego rana. Nienawidzi tych spędów rodzinnych, które organizuje jego matka. Co innego spotkanie z rodzeństwem u któregoś z nich a co innego proszony obiad u Rachel Hirsch. Pod blok Posy przyjeżdża już z przekonaniem, że się spóźnią, ale przecznice Seattle pokonuje w takim tempie, że niniejszym parkuje przed domem swoich rodziców niemal punktualnie. O dziwo są pierwsi. Przesuwa dłonią po plecach Josephine, zanim jego matka otworzy drzwi, ale tak naprawdę dodaje otuchy sobie, a nie dziewczynie. Rachel posyła synowi karcące spojrzenie już na wstępie, ale szybko rozpromienia się, widząc u jego boku znajomą twarz. Triumfujący wzrok zdaje się mówić, A WIĘC JEDNAK. Jacob przedstawia ją matce oficjalnie, mówi o tym, że jak wie, pracują razem i niemalże w tej samej sekundzie popycha ją w głąb domu, w stronę salonu. Później odwiesi płaszcze. Chce tylko jak najszybciej zniknąć z zasięgu wzroku mamy Hirsch, która teraz zajęta jest już nowymi gośćmi.
Jacob wzrusza ramionami w ramach odpowiedzi na pytanie Judaha.
- Darby… Musisz go naprawdę kochać, że po latach słuchania o jego rodzine jednak tu przyszłaś – Jakub uśmiecha się szeroko na samą myśl o tym, co jego brat zgotował biednej dziewczynie, zapraszając ją na kolację do matki. W zasadzie to samo, co on Josephine.
– Darby, Judah, to jest Posy. Posy ze mną pracuje i ochotniczo zgodziła się towarzyszyć mi w tej niedoli. Matka kupiła Izraelskie wino a pod palmą, która jej zdaniem ma chyba udawać choinkę – ruchem głowy wskazuje kąt pokoju – położyła jakieś pakunki. Rachel i prezenty? Widzę, że wchodzi na wyższy level. Mam nadzieję, że ojciec ma gdzieś skitrane mocniejsze trunki, bo inaczej tego nie przetrwamy – dodaje jeszcze, starając się wejść w lepszy, mniej spięty nastrój i uśmiecha się delikatnie do Posy. Tak, to przeze mnie znalazłaś się w tym wspaniałym miejscu.
-
Dziwnie było jej iść z Jacobem na to przyjęcie z kilku powodów. Po pierwsze wycieczka za miasto mocno namieszała w ich relacji, gdy przekroczyli pewną granicę zrobiło się mocno niezręcznie, chociaż jednocześnie obie strony z całych sił starały się nie dawać tego po sobie poznać. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Na pewno jednak nie spodziewała się tego typu zaproszenia. Nie wiedziała, co miało ono oznaczać, ale też nieszczególnie się nad tym zastanawiała. Po prostu wyszykowała się na czas – była w wojsku, potrafiła się wyszykować na odpowiednią godzinę – i spotkała się z Jacobem pod budynkiem, w którym mieszkała. I raczej niewiele rozmawiali podczas drogi do jego rodzinnego domu, chociaż może powinni… może powinna poznać jak najwięcej szczegółów oraz niuansów, powinna się nauczyć wszystkiego, co mogło pomóc jej przetrwać.
Zamiast tego jednak ponownie stanęła twarzą w twarz – z trochę przerażającą – panią Hirsch, z którą jednak dość swobodnie się przywitała i nawet chciała pociągnąć small talk, ale Jacob popchnął ją w stronę salonu, a powiedzmy, że to on dzisiaj rządził. Chociaż i tak spojrzała na niego mocno wymownie. I mało tego… poprawiła mu kołnierzyk od koszuli, gdy dołączyli do nich Judah z Darby.
Uśmiechnęła się do nich promiennie, bo akurat gdy chciała – potrafiła robić dobre wrażenie – Judah… czyli jedyny Hirsch, którego nie kojarzę ze szpitalnych korytarzy. Miło poznać. – zwróciła się do Judasza z szerokim uśmiechem i zaraz zwróciła się do Walmsley – Świetna kiecka! – rzuciła konspiracyjnym szeptem, pochylając się w kierunku dziewczyny – I rozumiem, że też zareklamowano ci to jako najlepszą imprezę świąteczną w tym roku? – zażartowała w kierunku dziewczyny, ale zerknęła przy tym wymownie na Jacoba i tak samo też się do niego uśmiechnęła. Oddychaj. Nie będzie tak źle.. Ciągle wychodziła z założenia, że Hirsch nie miał pojęcia, co to okropna matka.
-
Esther nigdy w dorosłym życiu jakoś specjalnie nie przeżywała okresu związanego ze świętami Bożego Narodzenia - po prostu jej to nie dotyczyło. Nie była przyzwyczajona do strojenia choinki (co nawet ma podłoże pogańskie) i całego domu kolorowymi lampkami. Zazwyczaj wtedy zajmowała się sobą, niepochłonięta gonitwą za najlepszymi prezentami dla bliskich. Co innego jeśli chodzi o Chanukę - obojętnie w jakim stopniu nadal wierzyła, lubiła spędzać ten czas z rodziną. W tym roku wybrała nawet wolne z pracy, by choć na chwilę wyrwać się z miasta oraz odwiedzić bliskich w Izraelu. Przed samym wyjazdem spotkała w szpitalu Nico (którego rodzina może kojarzyć jako jej najlepszego przyjaciela z dzieciństwa!) i to wprowadziło odrobinę zamieszania do jej życia. Ostatecznie bojąc się, że znowu niespodziewanie gdzieś wyparuje, postanowiła zaprosić go na "świąteczną" kolację organizowaną przez jej rodziców. Naprawdę liczyła, że nie wystawi jej tego dnia i jakoś przez to przebrną.
Wyrobili się prawie na czas, na wejściu witając się z rodzicami. Esther wyściskała tatę, a mamie wręczyła koszerne wino przywiezione z tegorocznej podróży do Izraela. Następnie razem z Nico skierowali się do obecnych już gości. - Spóźnione wszystkiego najlepszego, Jacob - przywitała się z bratem, wręczając mu torbę z prezentem - whisky i spinki do garnituru. Nie jej wina, że w tym roku jego urodziny wypadały właśnie w Chanukę i nie mogła wcześniej złożyć mu osobiście życzeń. - Cudownie was widzieć, to jest mój przyjaciel Nico.... niektórzy z was mogą go już kojarzyć - przedstawiła stojącego obok niej mężczyznę, a każdego z nich obdarzyła ciepłym uśmiechem. Darby zdążyła już poznać nie tylko przez Judaszka, a Posy za to kojarzyła z pracy. I wcale nie rzuciła Jacobowi pytającego spojrzenia, wcale!
-
– Nico, nie chcę psuć twoich marzeń, ale ponieważ znacie się z Esther już od dawna, matka może potraktować twoją obecność jako rychłą wizję zamążpójścia swojej jedynej córki… – mówi całkiem serio, ale po chwili obraca się przez ramię, żeby popędzić brata w kierunku alkoholu.
– Spokojnie, Was dwie powinna oszczędzić –mówi jeszcze do Posy i Darby.
Przeprasza następnie szanownych państwa, dołącza do brata, organizuje razem z nim po kieliszku wina, które matka najwyraźniej przygotowała jako aperitif i wręcza je Posy, Esther i Nico, pozwalając, czy Judah przekazał kieliszek swojej randce Darby.
– Matka generuje taką atmosferę jakbyśmy oczekiwali na królową angielską. A to tylko spóźniający się Joachim? Vanessa? Czy matka nie pojęła jeszcze, że ta dwójka się pozabija?
Przelotnym spojrzeniem Jacob zerka też na stojący nieopodal stół.
- Chryste, czy ona usadziła ludzi WIZYTÓWKAMI?! - dorzuca jeszcze, korzystając z chwili nieuwagi Rachel Hirsch, która całą swoją uwagę poświęcałą aktualnie wnuczętom: Laurze i Laurence'owi.
-
- Cześć! Kiełbasa po sześć! A parówki po złotówki! - przywitał się wychodząc do domu, bo drzwi zamknięte nie były tak dzieci babci Rachel ją zakręciły, że zapomniała zakluczyć. Pokuśtykał do salonu - Cześć dziadek, cześć babcia, cześć wszyscy... - omiótł całe towarzystwo wzrokiem, dłużej zatrzymując się na nieznanych twarzach Posy, Darby i Nico - Cześć tato - dodał jeszcze nieco mniej radosnym tonem na widok ojca. Musiał stwierdzić, że jednak jego rodzina ma dobry gust, chociaż przyprowadzić lafiryndę na święta, na której miała być jego matka to trochę lipa. Rachel, w pierwszej chwili zła za brak powagi u Taylora, szybko zaczęła martwić się o jego zdrowie - Oj nic się nie stało. To na treningu. Do wesela się zagoi - no jeszcze ją wyściskał i po skinięciu w stronę Laury i Laurence'a zwrócił się do Esther
- Co to za amant ciociu? - zapytał bardzo uroczo, jakby był najlepszym nastolatkiem świata, a w stronę Nico posłał gest oposów z epoki lodowcowej. Kojarzymy "im watching you?" Na pewno kojarzymy.
-
-
— Zaraz królową angielską, Liz wystarczy — rzuciła do Jacoba, zaraz po tym witając się z Esther, Judahem i ich plus jedynkami na nadchodzący wieczór. Tylko ona taka sama, jak ten kołek. Od bycia piątym kołem u wozu uratował ją Taylor, chociaż nie spodobało jej się to, w jakim był stanie.
— Tay, nie mów przy babci o weselach, bo zaraz zacznie ci jakieś planować — powiedziała konspiracyjnym szeptem, z uśmiechem przytulając syna, przy okazji Judahowi posyłając równie mordercze spojrzenie co Rachel Hirsch wszystkim spóźnialskim. Rozejrzała się też za Laurą i Cosmo, których dzisiaj szczególnie chciała utulić i sprawdzić, jak się mają.
-
- Jeszcze się uczę, to po pierwsze, a po drugie to jesteś najlepsza mamo. - wyjaśnił kwestię potencjalnego nadchodzącego wesela. W sumie to nie wiem czy tutaj wszyscy wiedzą o tym, że Taylor zostanie ojcem, czy jeszcze nie wiedzą, ale lepiej jakby nikt się z tym nie wyrwał, OKEJ?! Tak czy inaczej, po słodzeniu własnej matce posłał mniej przyjemne spojrzenie w stronę ojca. - A odpowiadając na wasze pytania o mój stan zdrowia to kontuzja na treningu. Zderzenie, niefortunny upadek, ale czego się nie robi by zostać gwiazdą NFL! - tutaj głos trochę podniósł aby wszyscy słyszeli i trochę nad nim pojojowali. Im mniej uwagi dla ojca, tym lepiej. Potem, przez stół, zwrócił się do Laury i Laurence'a - A wy co smutasy?!
-
– DZIECKO! – wykrzykuje w jego kierunku. Bardzo. Bardzo stara się powstrzymać od tego, żeby zaraz za tym nie dodać „CZY TY MASZ ROZUM”, ale próbuje zrozumieć tego katolickiego ducha świąt i być wyrozumialszą. Gdyby wiedziała jednak, że zostanie prababcią, straciłaby jakąkolwiek wyrozumiałość. JAKĄKOLWIEK.
–Judah, na Boga, chłopak złamał nogę, miejże odrobinę współczucia… – wypowiada ze sztucznym, delikatnym uśmiechem, ale nachyla się też nad wnukiem, ciągnie go za ucho i wyszeptuje:
–Nie pyskuj ojcu. J a h w e to widzi. Bluźnić przeciwko rodzicom to największa zbrodnia! .
Odsuwa się od wnuka z szerokim uśmiechem, poklepuje jeszcze Elizabeth po policzku, najwyraźniej z wdzięczności za te wspaniałe oraz jedyne wnuczęta i powoli przechodzi w stronę synów. Wzrokiem lustruje Posy. Nawet nie kryje się z tym, że ją ocenia. Na Darby przyjdzie jeszcze kolej.
– Josephine, tak? Wybornie, chodź ze mną. POTRZEBUJĘ POMOCY W KUCHNI – jej głos nie znosi sprzeciwu, a w kilku zgrabnych krokach przemierza cały salon. I chociaż Jacob stara się oponować, samemu nawet oferując swoją pomoc, Rachel się nie zgadza i wystarczy jej jedno kiwnięcie głową, żeby to zakomunikować.
Kiedy tylko wchodzi do kuchni, otwiera okno i odpala papierosa.
– Rok żałoby jest wystarczający. Rozmawiałam z rabinem. Rok żałoby wystarczy.
-
Spojrzała na Jacoba kontrolnie, ale znowu tylko pokiwała, żeby dał spokój. Nie była miękka! I stukając obcasami o parkiet państwa Hirsch ruszyła za gospodynią, spodziewając się, że będzie musiał może coś zanieść na stół, czy coś… dlatego zaskoczyły ją słowa Rachel – Mówi Pani o Jacobie? Myślę, że żałoba to bardzo indywidualna kwestia. A ja chyba nie jestem odpowiednią osobą by zabierać w tej kwestii głos. – znów nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej karku, bo cóż… temat nie był najwygodniejszy. Sama przecież ciągle była w żałobie. Bardzo niepoprawnej, bardzo słabej i bardzo źle o niej świadczącej, ale jednak żałobie – Więc… jak mogę pani pomóc? – zaoferowała się, subtelnie przypominając po co ją tu ściągnęła i z uśmiechem na ustach rozejrzała się po tej kuchni.
studentka architektury
kawiarnia Liberte
belltown
tak się wystroiła, ale buty ma płaskie
W drodze do domu dziadków zagadnęła Darby o jej świąteczne zwyczaje, żeby się nie czuła nieswojo, opowiadając jakąś anegdotkę o poprzednich świętach. – Nie wiem o co ci chodzi, przecież te rodzinne spotkania są fajne. Babcia będzie przeszczęśliwa, jak zobaczy tyle osób. – odpowiedziała ojcu, z uśmiechem, bo uwielbiała babcię Rachel i chociaż ta miała swój specyficzny styl bycia, to jednak Laura miała u niej chyba największą taryfę ulgową, więc i żyło im się w tej relacji dobrze.
Pod drzwiami czekał już na nich Cosmo, którego przywitała na powitanie, przedstawiła jeszcze szybko Darby i wciągnęła ze sobą do domu Hirschów. – Babciu! – uśmiechnęła się szeroko i przytuliła Rachel, oczywiście jak już zdjęła z siebie płaszcz, żeby babcia nie marudziła, że zimnym ubraniem ją dotyka. Później zrobiła rundę po kolejnych przedstawicielach swojej rodziny, witając się z nimi oraz ich osobami towarzyszącymi, powtarzając w głowie ich imiona, by je zapamiętać Przy okazji przedstawiła też Cosmo tym, którzy mieli go okazji wcześniej poznać. Zaniosła pod choinko-palmę prezenty dla wszystkich (no prawie, bo nikt jej nie wtajemniczył kto jeszcze będzie, więc no tylko dla Hirschów w sumie one były), drobiazgi, bo mając siedemnaście lat nie mogła sobie pozwolić na zakupowe szaleństwo, a odchodząc od ozdobionego drzewka została wraz z Cosmo zaczepiona przez babcię, więc wdali się w nią rozmowę na temat ich dopasowanego stroju, który zaplanowali wspólnie już wcześniej. A kiedy pojawiła się Liz, pomachali w jej strony, by mogła do nich podejść i mieć jakąś wymówkę, by nie dać się wciągnąć w jakąś niewygodną rozmowę i czekali, by ją uściskać.
- Nic, Tay. Gadamy z babcią, z mamą. A Ty co, co znowu zrobiłeś? – spojrzała na Taylora i uniosła pytająco brew, bo jak już słyszała krzyki Judah i Rachel, to tak coś czuła, że zamieszanie się zaczyna.
-
– Kochanie, ja znam swoje dzieci lepiej, niż Wam wszystkim się wydaje. Co możesz dla mnie zrobić? Powiedz mu to, co ci przekazałam. ROK ŻAŁOBY JEST WYSTARCZAJĄCY. Rabin tak powiedział. Nikt krzywo nie spojrzy. Weź z nim ślub i dajcie mi wnuki, bo nie ma już ZUPEŁNIE na co czekać – kobieta wypowiada w kierunku Josephine te bardzo bezpośrednie zdania i mierzy ją spojrzeniem. Wciąż trzyma jednak w ręku ogromną tacę pełną przekąsek, więc po kilku sekundach ciszy, widząc czerwień wpełzającą na twarz dziewczyny rozumie, że trochę przesadziła. No może nie w porę. No trudno. Odrzuca więc głowę do tyłu i śmieje się jak opętana, wciska tacę w ręce brunetki, chwyta za drugą i wychodzi. Wraca do salonu i częstuje gości, oznajmiając, że USIĄDĄ DO STOŁU, JAK TYLKO BĘDĄ W KOMPLECIE..
Jacob wiedziony oparami zdrowego rozsądku podąża do kuchni, właściwie mijając się z matką na korytarzu. Zastaje Posy w drzwiach z tacą pełną kanapeczek (to nie on tu jest dyplomowanym kucharzem, żeby mieć na to stosowną nazwę).
– Cokolwiek, cokolwiek ci powiedziała, naprawdę przepraszam… – wydusza z siebie na jednym tchu, zanim w ogóle zapyta jakiej pomocy potrzebowała Rachel Hirsch.
[Ponieważ zdążyliśmy napisać kilka dialogów i mikrosytuacji, zanim okazało się, że Cosmo jest od początku na miejscu, uznajmy plis, że Jakub go po prostu JESZCZE nie zauważył!]
nie mówimy o tym głośno
ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej
south park
<img src="https://i.pinimg.com/564x/94/ef/0e/94ef ... 6fa9d6.jpg" width="200">
Czy widzisz tego młodego eleganta, który wchodzi
do pięknego i zacisznego domu: nazywa się Duval,
Dufour, Armand, Maurice, albo ja wiem? Pewna kobieta
poświęciła się miłości do tego niegodziwego idioty - Szanowny Panie Hirsch, jak cudownie pana widzieć w ten magiczny wieczór! - powitał zaraz swój jedyny i najważniejszy autorytet, podchodząc bliżej, żeby przywitać się i spojrzeć na kobiecie, której podobiznę widział jakiś czas temu w nekrologach. - A kim jest ta szczęśliwa wybranka? - zdążył tylko zagaić z pewnością emocjonującą dyskusję i już Laura ciągnęła go za sobą do środka.
Podczas krótkiego przejścia z podwórka do wnętrza domu Rachel Hirsch, zdążył wymamrotać już Laurze na ucho całą wiązankę obaw i niepokojów, związanych z jego interpretacją Tory.
Tak więc odbębnili wszystkie te osoby, które tam się znajdowały. Cosmo zdążył wyświetlić w głowie kilka znaków zapytania na widok Jacoba i jego partnerki (?!), a także ucałować z eleganckim ukłonem rączkę Pani Babci Laury, z którą zaraz też wymienili parę zdań na temat ewidentnego szyku, jaki prezentowali sobą on i jej wnuczka. A potem pojawiła się też Mama Hirsch, wobec której Cosmo jakoś zupełnie stracił ochotę na zabawę w te wszystkie konwenanse, więc niewiele myśląc po prostu przytulił ją mocno na przywitanie, mrucząc coś o tym, że tęsknił bardzo-bardzo. Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć Taylora, który widocznie chciał się z nim wyścigować na największą ofiarę losu, bo wspierał się na kulach.
- Co to za trening, który cię tak urządził? - zagadnął, bo nie miał pojęcia, co ten dziwny skrót znaczy.