WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Potrzebowała odskoczni od swojego życia. Od pracy tej redakcyjnej i tej, nad którą nocami siedziała przed laptopem. Od aparatu, od przygotowania obiadu, od codziennych zakupów i od wstawania rano każdego dnia, bez wyjątku. Czasami o nieludzkiej godzinie. Od bycia na każde wezwanie i ciągłego uśmiechu, mimo że czasami już absolutnie nie miała siły. Potrzebowała odskoczni od tego żwawego trzylatka, od swojego syna, którego czasami miała po prostu dość, a czego nigdy nie przyzna głośno. Pewnie nawet chciała odsapnąć od jej rodzinnego miasta, ale wybranie się do Nowego Jorku, by odpocząć od Seattle byłoby więcej niż głupie, więc nie, z miastem było wszystko ok, hehe. Kiedy więc Aviana zaproponowała spędzenie nocy w Wielkim Jabłku, nie zastanawiała się długo. Spakowała syna jak na miesięczną wyprawę i zostawiła pod opieką kogoś, kogo znał pewnie lepiej niż rodzone ciocie – Georgie. Ciekawe, kto cieszył się bardziej. Pomimo tego, że wiedziała, że lot samolotem będzie koszmarem, bo ich nie znosiła - miała nudności, ciśnienie rozwalało jej głowę - wiedziała, że da radę, tak jak i wtedy, kiedy sto lat temu latać musiała przez pracę. Nawet pomimo tego, że wiedziała, że za kilka godzin zacznie niesłychanie tęsknić za tym, od którego potrzebowała odpoczynku najmocniej – właśnie, chowając głowę między kolanami, lądowała na Kennedym. NIGDY WIĘCEJ. Drugi koniec kraju, walnęło? Odebrała walizkę, a kiedy wyszła przed lotnisko, w miejsce, w którym można było się spotkać z odbierającymi przylatujących, nie miała najmniejszego problemu, by zobaczyć tę gwiazdę. Czy ona oszalała? Woda sodowa tak szybko uderza do głowy, jezu? Podeszła do tego głupola tak naturalnie, jakby co najmniej były w Seattle, i jakby za nią absolutnie nie stała właśnie żadna limuzyna. Wystawiła przed siebie rękę w stopującym geście, gdyby Aviana zechciała się na nią rzucić z łapami, bo potrzebowała jeszcze momentu nim jej ciałem wstrząsną kolejne, jakiekolwiek, drgania. Po prostu wlazła do środka, jak gdyby robiła to od zawsze, ino z mniejszą dawką gracji i kunsztu. Dopiero wtedy rozglądnęła się po wnętrzu super wozu i utkwiła wzrok w jej modelce. Uśmiech rozświetlił jej buzię, a ona wyciągnęła przed siebie dłoń w oczekiwaniu. – Czy ta cała otoczka… – machnęła paluchem dookoła. –…nie wymaga jakiegoś szampana? – halo? – Czy ty zwariowałaś?
-
Poza domem, poza Seattle, które kochała była już chwilę czasu, zaczynała tęsknić, a tęsknota przynosiła za sobą niekoniecznie dobry nastrój, więc pojawienie się u jej boku osoby jaką znała doskonale i która to samo mogła powiedzieć o niej - było najlepszym antydepresantem. Najwyraźniej działającym też w drugą stronę.
Wynajęła limuzynę płacąc za nią horrendalnie wielką kwotę, kompletnie się tym nie przejmując. Ubrana w sukienkę, jak gdyby właśnie zeszła z wybiegu, a nie wybierała się na zwiedzanie tego pięknego miasta wysiadła przed JFK, niedbale opierając się o karoserię czarnego jak smoła auta, czekając aż w drzwiach pojawi się doskonale znana twarz i sylwetka. - Wreszcie! - krzyknęła, uśmiechając się szeroko, kiedy Kaylee wyłoniła się z tłumu. - To nasz weekend, prawda? Nasz. Specjalny gość, specjalne traktowanie - kiedy pierwszy szok opadł, wzięła Butler w ramiona, przytulając się. - Tęsknie jak cholera - szepnęła cicho, nie pozwalając, aby czarne chmury nadciągnęły nad ich głowy. - Mam dla ciebie szampana, sukienkę, cokolwiek zechcesz. Jutro obudzimy się z kacem i znienawidzimy życie - otworzyła butelkę z bąbelkami, gdy tylko została wspomniana, napełniając nimi dwa kieliszki. - Cieszę się, że jesteś Kaylee Butler. Niesamowicie się cieszę - wyciągnęła przed siebie szkło, jak gdyby wznosiła toast.
-
-
- Nawet nic nie powiedziałam, Kaylee Butler - wycelowała w nią palcem, przybierając oskarżycielski ton, bo jak widać ktoś znał tutaj Avianę lepiej, niż mogło się wydawać. Przewidywała jej ruchy nim w ogóle zdołała o nich pomyśleć, co było paskudne. Wystarczyło spojrzenie - takie czy owakie, a ona po prostu wiedziała. Tak działała przyjaźń i w zasadzie było to całkiem piękne. Męczące, ale piękne.
Zmierzyła brunetkę spojrzeniem, rozbawiona napełniając kieliszek szampanem po raz drugi, gdy wystawiła go w jej stronę. Sobie nie dolewała, wiedziała, że już po małej ilości tego trunku będzie cierpieć. Wolała wino, które wypiją w hotelu, bo taka była wola Butlerowej. - Naprawdę? Chcesz siedzieć w hotelu? - zapytała, unosząc brwi. Nowy Jork oferował wiele rzeczy, wiele ciekawych miejsc, wiele klubów i barów, jednak jeśli Kaylee pragnęła odpocząć tylko w jej towarzystwie, kimże była, aby jej odmówić? Przyleciała do niej na drugi koniec kraju, za co ponownie ją uściskała całkiem niespodziewanie, więc mogły moczyć tyłki w gorącej, bąbelkowej wodzie, aż ich skóra się pomarszczy. - Kocham cię - uśmiechnęła się szeroko, pukając w szybę jaka oddzielała je od kierowcy. Nie, nie kierowała, to jasne. Nie dotarłyby donikąd, gdyby to Aviana usiadła za kierownicą, bądźmy szczere. Raz wzięła Andrew na wycieczkę wypożyczonym GMC i już po osiemdziesięciu kilometrach podstępem podsiadł ją, wyrzucając na fotel pasażera. - Zwariowałaś? - wywróciła oczami, wciskając przycisk interkomu. - Do hotelu - niech jadą i niech się bawią. - Zamówimy je do pokoju. Przebierzemy się w puchate, białe szlafroki i będziemy najgorszymi klientkami hotelu, która co chwila dzwonią do recepcji z kolejnymi życzeniami. Brzmi jak plan na zapomnienie - dopowiedziała, gdy auto ruszyło w sam środek zakorkowanych dróg.
-
-
- Mówisz tak dużo, że nie nadążam tego wszystkiego przetwarzać, przysięgam - uśmiechnęła się szeroko, zatrzymując potok słów przyjaciółki chociaż na moment. NA CHWILĘ, bo spodziewała się, że zaraz zacznie mówić jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Nie było to nic nadzwyczajnego, jeśli wziąć pod uwagę jak długo się znały. Zazwyczaj i ona mówiła dużo-za-dużo, co często wypominał jej Ryker, wymownie wywracając oczami, gdy wpadała w zupełnie niepotrzebny słowotok. Może to taka domena kobiet? Albo one zadawały się z takimi? G. też lubiła mówić dużo, Posy była nieco oszczędniejsza w słowach, ale przy odpowiedniej ilości wina język też jej się rozplątywał. Adore podobnie, ale ta chodziła na rauszu dniem i nocą. Pewnie nawet do płatek śniadaniowych dolewała pół kieliszka czerwonego alkoholu. Dla zasady, dla kurażu, dla rozluźnienia i przetrwania kolejnego dnia. - Będziemy robić wszystko na co tylko będziesz mieć ochotę. Niech to będzie twój weekend. Jeśli w środku nocy uznasz, że jednak powinnyśmy pójść na imprezę, to ubierzemy wystrzałowe kiecki, założymy wysokie szpilki z odkrytymi palcami i nie będziemy się fatygować jakimiś płaszczami i po prostu wyruszymy w miasto - mogło być różne, prawda? Nie była w stu procentach przekonana co do tego, że Kajli za pięć godzin nie zmieni zdania.
- Poza tym... przestań. Masz DOPIERO 33 lata, chica, por favor - kalecząc hiszpański akcent, opróżniła kieliszek do dna akurat w momencie, gdy limo zaparkowała przed hotelem. - Witam w moich skromnych progach - wyskoczyła z auta, otwierając na oścież drzwi przed przyjaciółką i wystudiowanym ruchem ręki zaprosiła ją na zewnątrz. - Zacznijmy tą szaloną imprezę - objęła ją ramieniem, przytulając do swojego boku, gdy mknęły przez zimny chodnik prosto do hotelowego lobby, a później do windy. - Myślę, że żółta taksówka w ogóle nie zrobiłaby wrażenia. Przestań, czy wyglądamy jak kobiety jeżdżące taksówkami? - odrzuciła włosy do tyłu, jakby właśnie nie wychodziła na odpowiednim piętrze z windy, potykając się o własne nogi, a stała przed aparatem jednego z lepszych fotografów w Nowym Jorku.
-
Otworzyła usta by coś jeszcze dodać, ale będąc stopowaną przez Anianę, powstrzymała się, a do gardła wlała kolejne kilka kropel szampana. Keylen był pod najlepszą możliwe opieką, a nawet jeśli coś by się stało to… i tak nie mogła wrócić tam w pięć minut, więc mogła odpuścić. Oby NY miał wystarczającą ilość alkoholu na ten weekend.
- Mój weekend. To brzmi aż surrealistycznie – ale ciszyła się jak głupek. Otoczyła Avianę ramieniem, kiedy nadal, nonszalancko, w drugiej dłoni trzymała lampkę szampana. – Tak, zrobimy to… to wszystko – uśmiechnęła się, bo jednak aż taką egoistką nie była. Chciała odpocząć, ale nawet zwiedzanie, imprezowanie, tańczenie albo i głupie bieganie – to były czynności, które dają nam takie… pozytywne zmęczenie, nie? Jeśli Thornton zechciałaby teraz pojeździć na rowerach, to co ich zatrzymywało?
- 33 lata… to trochę przerażające, wiesz? Też powinno cię to przerażać, jesteś ledwie… kilka miesięcy młodsza, pamiętasz? Skąd ty masz siły na to wszystko? – zrobiła paluchem kółeczko na tę limuzynę, która właśnie się zatrzymała, a zaś machnęła dłonią w okno. Nie rozumiała! Rzuciła w kąt swoją walizkę, mając nadzieję, że nie zburzy porządku panującego w apartamencie przyjaciółki, bo… Avy chyba nie była typem pedantki, co? Pewnie panował tutaj taki rozgardiasz, że w nocy o północy, Kaylee byłaby w stanie stwierdzić, że mieszka tutaj właśnie ona. Klapnęła na moment w fotelu, na chwilę tylko, zerkając w okno, na nocną panoramę miejskich światełek. – Więc jak? Jak to wygląda, hmm? Życie w wielkim mieście? Podbijanie świata i przejmowanie nad nim władzy? – zapytała już całkiem poważnie, z leciutkim uśmiechem.
-
- To wciąż TYLKO, a nie AŻ - powtórzyła kolejny raz tą samą frazę, posyłając brunetce uśmiech. Wiedziała, że perspektywa Butler brała się z życiowych doświadczeń. I że częściej niż wstawać wyspana, budziła się zmęczona. Prowadziły kompletnie odmienne życia na każdej płaszczyźnie i w ogóle jej nie zazdrościła. Podziwiała to jak sobie radzi, jak jest w stanie wszystko zorganizować, by miało ręce i nogi, ale nie zazdrościła. Ona na miejscu przyjaciółki już dawno straciłaby czas, rachubę, głowę i pewnie dziecko.
- Nie wiem... po prostu mam? Nie porównuj siebie do mnie - odpowiedziała, wywracając oczy, kiedy już wygodnie rozsiadły się w hotelowym pokoju, będącym tymczasowym domem Aviany. Zanim to uczyniły, napełniła im dwa kieliszki czerwonym winem i rozejrzała się dookoła. Widok za oknem już nie robił na niej takiego wrażenia jak za pierwszym razem, przywykła, widziała go stale, ale uśmiechała się, widząc jak bardzo zachwycał jej przyjaciółkę. - Ty jesteś mamą, odpowiadasz za siebie i za dzieciaka, robisz wszystko za dwoje, żyjesz za dwoje, pracujesz na dwoje, a ja? Oto co robię. Wdzięczę się na wybiegu i pijam wino w apartamencie, który ktoś opłaca za mnie - wzruszyła ramionami, bardzo spłycając własne obowiązki. Nie chciała jednak narzekać na los, który sama na siebie ściągnęła. Obiecały, że nie będą się smucić, nie będą wylewać łez, ani przesadnie dramatyzować.
Wracając jednak do pokoju, to tak, panował tutaj chaos. Aviana zdecydowanie nie była pedantką i ciężko było w niej odnaleźć zamiłowanie do porządków. Zarówno tutaj, jak i we własnym mieszkaniu w Seattle. Nie lubiła marnować czasu na rzeczy jakie nie dawały jej radości, a sprzątanie było na szczycie tej listy. To znaczy... nie była balaganiarą, po prostu miała, delikatnie mówiąc - uporządkowany rozgardiasz.
- Tak samo jak w Seattle. Masz dość tego miasta, korków, hałasu i ludzi wokół już po kilku dniach. Zwłaszcza jeśli wszystko co kochasz i znasz jest dwa tysiące kilometrów od ciebie - wzruszyła ramionami, opróżniając kieliszek na raz. Bycie pozytywnymi flądrami na pewno im się nie uda.
-
- Oj, nie porównuję przecież. Gdybyśmy miały inne życia niż te, które mamy, to… nie siedziałybyśmy tu teraz z tym widokiem – przesunęła się, opierając głową na jej ramieniu i układając się wygodniej. Tak, widok z jej okna był fantastyczny. – Dżordzi nie byłaby najlepszą kumpelą Keylena, Adore pewnie zawsze byłaby szczęśliwa, a Posy… jezu, nie wiem – sama nie wiedziała już co gadała, ale chodziło jej tylko o to, że to jak było, w którymś momencie ich życia skrzyżowało ze sobą ich drogi. Za co zawsze będzie wdzięczna, bo wszystko jest, a później nie ma, a ona wszystkie są zawsze. Butler, mimo wszystko, uwielbiała swoje życie. Było wiele rzeczy na które narzekała i jeszcze więcej tych, które przysparzały ją o kolejną lampkę wina, ale była przekonana, że coś do czegoś zawsze prowadzi, jedna decyzja wpływa na drugą i właśnie tak ma być, by kiedyś było inaczej, o. Ostatecznie przecież jak zbliżał się koniec dnia, to była szczęśliwa i nikomu przenigdy nie oddałaby tego co ma. Żadnego uśmiechu Keylena, żadnej jego łzy ani krzyku. Żadnego dnia w pracy, którą uwielbiała, ani tym bardziej ani jednego pstryknięcia palcem w aparacie, zabawy obiektywem, przeglądania zdjęć nocami w laptopie i rozmowy z ludźmi, którzy komentowali ukazujące się zdjęcia opisane jej nazwiskiem. Bezcenne.
- Przestań, boże – szturchnęła ją łokciem. – Wiesz, że nie każdy potrafiłby to robić. Nie mówię tylko o no wiesz, zupełnie nie fotogenicznych osobach - tak to ładnie nazwała, jako profesjonalistka. – Jak ja muszę się pojawić gdzieś, gdzie będę w centrum zainteresowania, to mało brakuje żebym nie zwymiotowała zaraz przed albo i w trakcie, a ty… jak tak w ogóle można – machnęła ręką, no bo przecież tak się poznały, prawda? Wspólny projekt, tak to było. Przekręciła głowę, by na nią spojrzeć, a później wyciągnęła ręką i mówiąc „daj” wzięła od niej kieliszek. Podniosła się zaś, bo to jej kolej była by dopełnić kieliszki, a że bardzo szybko, za sprawą oczywiście towarzystwa, poczuła się tutaj jak u siebie, to nie miała z tym najmniejszego problemu.
- Masz szczęście, że zostało już krócej do końca kontraktu niż na początku. Nawet krócej niż wczoraj – posłała jej szeroki uśmiech wbrew tej całej fataliadzie. - Poza tym, jestem pewna, że Seattle nie da o sobie zapomnieć – ona była pierwszym tego przykładem. Choć nie była pewna, komu te odwiedziny pomagają bardziej. – Kiedy przyjeżdża? – mimo, że mówiła sama, że Aviana ma wyrzucić go z myśli, to jednak… no zapytała i tyle. W trakcie, kiedy przeglądała menu hotelowej restauracji, ofkors.
-
Każda z nich miała prawdopodobnie tak samo - na koniec dnia, gdy przychodził ostateczny rozrachunek, nie oddałyby swojego życia komuś innemu, ani nie zamieniły na nic innego. Aviana też nie wyobrażała sobie kierować się innymi ścieżkami. To jasne, że popełniła wiele błędów, których cholernie żałowała i gdyby mogła cofnąć czas, to pewnie porzuciłaby Abrahama znacznie wcześniej i przejrzała na oczy, kiedy pierwszy raz podniósł na nią rękę, niemniej... nie dało się tego zrobić. Nie istniała magiczna maszyna przenosząca w czasie, więc jedynym słusznym rozwiązaniem było odgrodzenie się od przeszłości. I tak czyniła. Dlatego była tutaj dzisiaj z najlepszą przyjaciółką u boku, uśmiechając się szeroko, bo troski też zepchnęła w odmętu umysłu.
- To ty przestań. Jesteśmy stworzone do innych rzeczy, to proste. Ja się uśmiecham, a ty robisz zdjęcia. Ja sprzedaje siebie, a ty sprzedajesz to co wyczarujesz za pomocą swojego talentu - uśmiechnęła się na swój niesubtelny dobór słów. - Poza tym to lata praktyki. Myślisz, że kiedy pierwszy raz wyszłam na wybieg, to nie chciałam uciekać? Oczywiście, że chciałam, jezu - gdzieś w swoim mieszkaniu w odległym Seattle miała nagrania własnych początków, które czasami włączała i śmiała się do obrazów wyświetlanych na ekranie. Wówczas była beznadziejna, nie oszukujmy się. Jakimś cudem, pracą i uporem udało jej się dojść do miejsca w którym jest dzisiaj. Tak samo było z Kaylee. Była fenomenalna i chociaż specjalizowała się w zgoła innej tematyce, to niejednokrotnie robiła jej zdjęcia i skłamałaby wierutnie, gdyby powiedziała, że fotografie nie robiły szału. Robiły, halo!
- Hm? - uniosła pytająco brew, upijając resztę wina ze swojego kieliszka. W pierwszej chwili nie wiedziała o co pytała, ale zaraz słowa uformowały się w sensowny zlepek. - Nie wiem. Nie mam pojęcia, Kaylee - wzruszyła ramionami. - Czy tam na miejscu wszystko jest w porządku? W biurze? - wiadomo, że pytała o koniarę w pierwszej kolejności, a dopiero dalej o całą resztę.
-
- No dobrze, masz rację – westchnęła, kiedy jeszcze kończyła pić winko część pierwsza, ale już była w trakcie przejścia przez pokój, by napełnić lampki kolejny raz. – Wiesz, że… – zaczęła jakby co najmniej rozmawiała z kimś, kto jej nie rozumie. – ...wszystko mam już gotowe? Pamiętasz jak mówiłam Ci o rzuceniu etatu w cholerę? – pewnie jej mówiła nie raz i nie dwa, że marzy jej się fotografia pełną parą, a w szczególności dowolność tematów. Przecież… od tego zaczynała i do tej pory łapała dodatkowe roboty stricte związane z tym, nie zaś z reportażem. Kto się w temacie znał, potrafił już dostrzec jej nazwisko, które w tym światku zaistniało dopiero po kooperacji z National Geographic we Francji. Nie miała na to odwagi jednak, jeszcze nie teraz, nie kiedy Keylen był tak mały. O zamiarach więc Thornton wiedziała, ale, że faktycznie coś w temacie robi? Niekoniecznie. – Nie mówię o całej tej otoczce, o miejscu, o drukowaniu, ale... zdjęcia. Każde jedno. Te kilka, z pośród pewnie kilkunastu tysięcy z przestrzeni lat. Boże, są idealne – aż oczka jej się rozbłysnęły. – Jestem głupia, prawda? Głupia, bo myślę o rzuceniu pracy, którą też uwielbiam i która daje nam fantastyczne życie i stabilizację… – podeszła, by włożyć w jej łapki szkło z kolejną dawką zbawiennego trunku. Ten wieczór będzie chyba jednak ciężki. Wróciła później do miejsca w którym się krzątała by faktycznie coś zamówić. Mogły szastać, nie? Jesteśmy na forum, tutaj za nic się przecież nie płaci, a jak płaci, to Kajli miała wyjątkowo dużą pulę dolców przeznaczoną na Nowy Jork, easy. Wzruszyła ramionami. – Jak zwykle – nie bardzo wiedziała, o co pyta Aviana. – Zazwyczaj jest w porządku. Czasami gorąco, ale stabilnie – uśmiechnęła się, a zaś w końcu zamówienie złożyła, by w końcu wrócić na swoje miejsce. – Andrew ma chyba więcej roboty, pojawiło się kilka ciepłych tematów, ale pewnie to wiesz – powiedziała tylko to, co zaobserwowała. – Frankie mu pomaga, dorobił się… jak to się nazywa? Nie asystentka… – zapomniała słowa. – …o, stażystka. Podobno jest dobra, nawet naczelny jest nią oczarowany. Nie rozumiem, wydaje się… nie wiem, mogłaby robić zupełnie coś innego – wyciągnęła przed siebie nogi. – Między wami okej? – już miała powiedzieć, że przecież mógłby spakować laptopa i popracować stąd ze dwa dni, bo ona robiła to ciągle, ale… no, nie jej miejsce to było. I być może mieli inne układy z naczelny, kto to tam wiedział? W absolutnie nic nie chciała się wtrącać.
-
- Nienawidzę tej dziewuchy, wiesz? Po prostu... widziałam ją tylko na zdjęciach, ale wydaje się taka oślizgła. Źle jej patrzy z oczu. Wiesz co mam na myśli? - wypiła nalane do kieliszka wino i uzupełniła je znowu. Jutro będą tego żałować. Nie rozmowy, ale ilości opróżnionych butelek, była tego pewna. - To jedna z tych kobiet, które jak widzisz, to wiesz, że coś z nimi nie tak. To ta, która kręci się tylko wokół facetów, która przyjaźni się tylko z facetami, która siada facetom na kolanach na imprezach, bo wydaje jej się to szalenie zabawne. Tak wygląda. Mam rację? Czy popadam w paranoję? - westchnęła, chowając na moment twarz w dłoniach. Gdy zaś Butler zapytała o to czy między nią z Rykerem było ok... wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała. Niby było, a jednak nie. - Nie wiem. Na pewno jest inaczej - nie potrafiła tego wyjaśnić. Coś się zmieniło, ale co?
-
- Trochę. Sama siebie nakręcasz, Aviana – zmarszczyła brwi, przyglądając się jej, a zaś wkładając w jej dłonie napełnioną lampkę. A może już wcześniej jej ją podała? Nie wiem, nie pamiętam już, najwyżej dała jej dwie, co za różnica? – Nie wiem. Ostatnio mało bywałam w redakcji, ale… wszystko wydawało się normalnie? Fakt, nie próbuje łapać kontaktu z nami, ale… to nie nam ostatecznie została przydzielona, nie? – mimo że totalnie rozumiała zdanie Aviany i ja też rozumiem, bo mamy w pracy idealnie opisaną przez Ciebie osobę i jej nienawidzimy. Strasznie. – Dobra – zerwała się nagle na równe nogi. – Chodź, wychodzimy. Zmieniłam zdanie – bo jednak dlaczego nie? Wyszły po kolejnych kilku godzinach i… świetnie się bawiły. A kolejnego dnia nawet i może trochę tego Nowego Jorku zobaczyły, spacerując to tu i to tam. Zaś za kolejne kilka godzin, Kaylee ponownie siedziała w samolocie, tym razem lecącym na zachód. I znowu ciśnienie rozwalało jej głowę. Koniec.
//zt x2