WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od rana całe mieszkanie wypełniał zapach potraw, które Devonowi zawsze kojarzyły się z tymi szczególnymi dniami w roku, kiedy ojciec wyjątkowo nie darł mordy, bo władzę przejmowała babcia Beata. To ona godzinami przebywała w najważniejszym pomieszczeniu w domu, ona dzierżyła najniebezpieczniejsze przedmioty i przy niej sam Clifford chodził na palcach, przemykał niemal niezauważony, a już tym bardziej nie miał odwagi niczego skomentować. Devon z braćmi jeszcze z samego rana dostawali zadanie bojowe w postaci ścięcia najładniejszej choinki i przytargania jej do domu. Ubranie drzewka także należało do zadań specjalnych. Czasem Devon podsadzał Cosmo, żeby pomóc mu zawiesić gwiazdę na samym czubku. A jeżeli ojciec był jeszcze na nogach, wyganiał najstarszych synów po drzewo na opał, żeby potem marudzić, że w domu jest gorąco jak w piekle. Potem po prostu znikał, a babcia z mamą udawały, że nie istnieje. Poza nimi wszyscy myśleli, że rozmawia z krowami w stodole. Jedz te pierogi Cosmo. To zeszłoroczne podgrzybki, sama zbierałam, suszyłam. Jedz, póki są.
Dzień przed świąteczną kolacją Devon postanowił zabrać babcię i mamę do supermarketu, a one po prostu zwariowały. Babci dosłownie zaczęło kręcić się w głowie, bo nigdy na własne oczy nie widziała tyle rodzajów makaronu, a te warzywa wyglądają jak plastikowe. Może są? A te bułki? Wszystkie takie identyczne? I czemu nie mają tutaj chleba na zakwasie, tylko jakieś klocki owinięte w plastik? Dlatego zakupy zajęły im zdecydowanie więcej czasu, niż przypuszczał. Ale dla mamy i babci wieczór był idealną porą na urządzenie kuchennych rewolucji.
Leon otworzył oczy o godzinie 5:30, a i tak nie był jedyną osobą, która o tej porze postanowiła rozpocząć swój dzień. Deborah wraz z Beatą raczyły się w kuchni kawą z ekspresu i gdy tylko ujrzały zaspanego Dedego z dzieckiem na rękach, prędko odebrały mu Leona, a on po prostu walnął się obok śpiącego na kanapie Cosmo. Obudził go przejęty głos babci, bo choinka jeszcze nie ubrana, pierogów do lepienia mnóstwo, makowiec jej się spali, bo ten piekarnik jakiś mocny, a Devon śpi i śpi, kto to widział tyle spać i to nie będzie tak, że one będą biegać, pot po dupie będzie im leciał, a on sobie chrapie w najlepsze. Była ósma rano.
Dzień po prostu minął, przepełniony przygotowaniami. Tym razem Devon nie podsadzał Cosmo, żeby pomóc ozdobić czubek choinki, ale wspólnymi siłami udało im się stworzyć całkiem imponujące dzieło. Debra dostrzegła ten piękny obrazek i z zaciśniętym gardłem natychmiast zachciała sfotografować ich pod tą choinką, koniecznie w swetrach, które dla nich uszyła. Koniecznie z Leo, który znów odleciał po podwieczorku. Devon ostatnio nawet zmartwiony nieco przyznał Feli, że nie sądził, że małe dzieci tyle śpią. Może to nienormalne? Czemu przesadzał? Po prostu się martwił.
- Cosmo, wyprostuj się! Devon, uśmiech. I proszę wysłać to do Franklina i Holly. Gdzie tu się naciska?
- Naciśnij to czerwone na środku…Mamo, już? Zaraz przyjdzie Jesse, jeszcze będzie mnóstwo czasu na zdjęcia, daj spokój – ciężko się uśmiechać, kiedy gryzie cię sweter.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

fletcherowie
<img src="https://i.pinimg.com/564x/97/27/b9/9727 ... 5e6537.jpg" width="200">

W Wigilię przed godnymi świętami już
od samego świtania wrzał przyspieszony,
gorączkowy ruch w całych Lipcach.
Chociaż Cosmo kurewsko nienawidził świąt, nawet jemu udzielił się ten idiotyczny nastrój, bo w tym roku miało być inaczej, prawda? W tym roku był Leo, nie było za to dusznego od obecności zbyt wielu osób wnętrza chaty, była specjalnie hodowana na tę okoliczność choinka, opakowana szczelnie i przewiązana kokardą przez pana na wydawce, zamiast ściętego w pobliskim lesie świerka z przeżartym pniem i wypadającymi gałązkami, nie było tego stulejarza Franklina, który spędzał święta ze swoją nieszczęsną narzeczoną w mieszkaniu biednej Holly i jej fiuciarskiego fagasa, razem z bliźniakami i Vicky. Beth, z tego, co Cosmo wywnioskował z jej wiadomości, miała totalnie w to wysrane, idę do Huberta i będziemy oglądać filmy. Hubert, zdaje się, był jej nowym chłopakiem, ale chyba nikt nie nadążał za życiem uczuciowym siostry. Obiekty jej zainteresowań zmieniały się szybciej niż decyzje babci Beaty dotyczące ilości konkretnych pierogów z konkretnym farszem. Nie wiedział, co z ojcem, ale o nim i tak nikt nie mówił.
Zabójczy skład pod postacią dwóch Fletcherowych na powierzchni odmiennie dużej, nowoczesnej kuchni (Cosmo, podejdź tu ino, co ten wiatrak znaczy?) odgrodził się stanowczo od reszty rodziny, oficjalnie zakazując komukolwiek wchodzić do kuchni. Jedyną akceptowaną osobą była Felicia, którą na szczęście całe to zamieszanie ominęło, bo zajęta była załatwianiem świątecznych sprawunków, cokolwiek to miało znaczyć. Nasłuchali się wszyscy, że no trochę to jest niepoważne, takie zachowanie, więc Cosmo musiał odciągać zbliżającego się do emocjonalnej eskalacji Devona do zajęcia się choinką, która dla odmiany od tej corocznej miała gałęzie.
- Devonek, podsadźże latorośl, niech no wetknie tam gwiazdora na górę - emocjonowała się Deborah, niemalże przyklejona do podłogi teraz, kiedy trzymała drżącymi rękoma ten nieszczęsny telefon, którego wciąż nie potrafiła obsłużyć.
- Aha, mamo, ale on śpi prze...
- ŚPI, ŚPI, PO TATUŚKU TAKI ROZESPANY, HEHE! - wtrąciła się zaraz wyglądająca na nich z kuchni Beata, zwieńczając swoje stwierdzenie donośnym śmiechem, któremu zaraz zawtórowała Deborah. Śmiechom nie było końca, wszyscy śmiali się i dokazywali, a Cosmo i Devon wciąż stali po prostu szczerząc się jak idioci do tego aparatu, podczas gdy Leo wydawał się mieć na to wszystko totalnie wysrane. Dosłownie.
- M a m o, zlituj się, on tu zdetonował dosłownie bom...
- ĆŚŚŚ! Ćśś... - Bo jak wiadomo do wciśnięcia jednego przycisku potrzebna była zupełna cisza, nieosiągalna przy obecności babci Beaty, podśpiewującej co już pod nosem jakieś dziwne słowiańskie przeboje. Na szczęście żadne szatańskie urządzenie nie mogło równać się z mocą Mamy Fletcher, bo zaraz zabójczy flesz uderzył ich po oczach, na co Leo skrzywił się potężnie i rozdziawił paszczę, co było sygnałem, że zbliżał się ostateczny kataklizm.
- OHO, daj, ja go ogarnę - zaoferował się hojnie, bo najmłodszy członek rodziny chyba od samego odoru gotujących się od rana grzybów i kapusty, zdecydował się okazać swój sprzeciw wobec niemożności spożywania żadnego pokarmu stałego. Odebrawszy zbierającego się nadal do pierwszego, donośnego zawycia w przeciągu ostatnich kilku godzin bobasa, skierował się do takiego fajnego, drogiego przewijaka, który na pewno stał w pokoju Leo, bo Felicia była fancy mom, a one miały zawsze w mieszkaniach takie rzeczy.
- ZOBACZ, Devon, zobacz jak ładnie - Deborah zaraz przywołała do siebie starszego syna, odsuwając przed swoją i jego twarz telefon niemalże na całą długość wyprostowanych ramion. - Oj, jeszcze ci pokaże, jakie sobie salfi zrobiłyśmy z babcią... - zachichotała jeszcze, ale zaciśnięta na drewnianej łyżce dłoń Beaty pogroziła jej zaraz, a sama kobieta wtrąciła się wpół jej słowa z donośnym:
- PRZESTAŃ, nie pokazuj nic, głupoty jakieś... Grubo wyszłam, nie waż mi się nawet...!
- BABCIA ZAWSZE WYCHODZI PIĘKNIE! - dobiegło z pokoju Leo, ale żadna z kobiet nie wydawała się przejęta tym zbędnym komentarzem i Deborah już prezentowała Devonowi serię selfiaczków typu: od dołu robione, z pokaźnym uśmiechem i przeważającym zagubieniem w oczach. Babcia Beata oczywiście wyszła pięknie.
- PRZESTAN...! PRZESTAŃ, DEBORAH, SŁYSZYSZ MNIE TY? NIEPOWAŻNA DZIEWCZYNO! - Jako, że sytuacja zaczynała robić się naprawdę poważna, najlepszą decyzją, którą ta dziewczyna niepoważna mogła teraz podjąć było zadecydowanie, że pora odłożyć te technologiczne wynalazki i nakryć do stołu. Z tej okazji wcisnęła w ręce Devona stosik talerzy, sama natomiast wybrała się na inspekcję wokół mieszkania, żeby upewnić się czy wszystko na pewno jest już gotowe na przyjęcie gości.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~6~ Święta. Najpiękniejszy czas w roku, jak głosiły reklamy mieniące się złotem, czerwienią i zielenią na każdym kroku postawionym poza zaciszem własnych czterech ścian, chociaż nawet i w nich nie dawały spokoju zwykłym wyjadaczom chleba, zerkając przez ekrany telewizorów i laptopów. Na okres niemalże dwóch miesięcy zwykłe zegary stawały i zgodnie zaczynały odliczać do tego dnia, kiedy to czas na kupienie prezentów dla najbliższych minie bezpowrotnie, a największe korporacje zwyczajnie nie mogły pozwolić zapomnieć nawet najmniejszej jednostce, że Boże Narodzenie jest coraz bliżej. I bynajmniej nie miało to zbyt wiele wspólnego z religijnym aspektem. Jesse także dał się wciągnąć w wir zakupów, odhaczając na pospiesznie sporządzonej liście w telefonie, dla kogo udało mu się wymyślić podarek, a jakie imię miało spędzać mu sen z powiek na dwa dni przed tą końcową datą.
Tortury ostatecznie jednak dobiegły końca, a zapakowane pudełka piętrzyły się w kącie w jego pokoju, rażąc w oczy tymi kilkoma koślawo zagiętymi rogami z kolorowego papieru w renifery, z którym walczył o pierwszej w nocy, aby mieć już to wszystko z głowy. Rozda je wszystkie w swoim czasie, na ten moment cieszył się, że może zapomnieć o bieganiu po sklepach i skupił się na szykowaniu do wyjścia. Wpakował się w sweter od matki, który odebrał od niej wcześniej, kiedy to poszedł poinformować matkę, aby nie zadręczała pracowników ośrodka zajmującego się Cosmo. Jak za starych dobrych czasów. Pociągnął za wgryzający się w skórę kołnierzyk i poprawił rękawy, mając ochotę zrzucić z siebie ten mały koszmarek, ale jedynie wciągnął pod spód koszulkę z długim rękawem, aby zminimalizować dyskomfort. Poczekał aż Santino da mu znać i zbiegł pod blok, aby wskoczyć do zaparkowanego przy wejściu samochodu.
- Krótkie ostrzeżenie. Wiem, że się powtarzam, ale oni są naprawdę specyficzni. Ale kochani, chcą dobrze... raczej. Tylko... uh, nie odmawiaj babci dokładki barszczu, bo będzie tragedia - wyjaśnił szybko w ramach powitania podczas zapinania pasa. Na kolanach trzymał blachę z szarlotką, oczywiście nie pieczoną samodzielnie, a otrzymaną od miłej sąsiadki piętro niżej, której pomagał zamontować routera, aby jej wnuki mogły grać na tych mydelniczkach.
Droga minęła im na tyle szybko, na ile dało się przebić przez Seattle w wigilię, a przed zapukaniem do drzwi wziął głębszy oddech i przygotował się na te przytłaczające charaktery, z którymi już długo nie widział się w takiej konfiguracji.
- Wesołych Świąt! - przywitał się od wejścia z kimkolwiek, kto postanowił otworzyć drzwi, próbując tym samym od początku przybrać entuzjastyczny nastrój. Wmaszerował do mieszkania, rzucając okiem przez ramię na Santino, jakby chciał się upewnić, że ten czasem nie dał nogi w pierwszym momencie nieuwagi z jego strony. - Ale tu pachnie, mama i babcia przeszły same siebie - pochwalił, automatycznie spoglądając w stronę kuchni i robiąc w tamtą stronę pierwsze kroki, aby odłożyć przytaszczoną szarlotkę. - Pomóc w czymś? - zaoferował się, skoro przychodził praktycznie na gotowca i wystarczająco razy usłyszał, że jest leniem śmierdzącym.
- Och, no i babciu, mamo, Devon, to jest Santino - przestawił ich dzisiejszego gościa, próbując opanować to dziwaczne uczucie, że właśnie zderzały się ze sobą dwa światy, które miały pozostać osobne. - Pracujemy razem - streścił skąd się znali, zanim zdążyła spaść na niego lawina pytań, rzucając mężczyźnie krótkie spojrzenie i zachęcający uśmiech, aby poczuł się jak wśród swoich. - Gdzie Cosmo? - zainteresował się, dobrze pamiętając, że jego najukochańszy braciszek też miał tam być, ale na ten moment nie widział go w najbliższym otoczeniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obudził się na początku grudnia z przytłaczającym wrażeniem, że o czymś zapomniał. Nie opuszczało go aż do pierwszej kawy, pospiesznego prysznica i potknął się o nie nawet podczas karmienia kota, aż wreszcie do niego dotarło, że no - to grudzień. Tak, ten cholerny grudzień, zadedykowany głupawym komediom romantycznym z choinką w tle, szaleństwu zakupów i powiatowym kierowcom, którzy do Seattle zjeżdżali na weekendy ze swoim małych wsi i powodowali na ulicach koszmarne korki. Inna rzecz, że Santino uczestniczył w tym po raz pierwszy, bo do tej pory co roku wybywał na Sycylię i spędzał ten czas z rodziną. Tym razem zrobili to, czym odgrażali się od zeszłego roku - pojechali do babci Beatrice na takie zadupie, że nawet nie chciało mu się myśleć jak tam dotarli, a co dopiero się tam pchać. Uwielbiał tę kobietę, bo jako jedyna nie zadawała tych natrętnych pytań i nie patrzyła z ukosa na wykonywany przez niego zawód. I kiedy sądził, że spędzi ten przesycony dusznymi zapachami placków, zup i zapiekanek czas we własnym towarzystwie zakamuflowany pod kocem, Jesse wyskoczył mu jak diabeł z pudełka i zaprosił go do siebie. Początkowo miał zamiar odmówić, ale z drugiej strony był ciekaw. Tego jak wygląda jego najbliższe otoczenie, jak się wśród nich zachowuje, jaką pełni rolę. No i cóż, miał za swoje, bo właśnie siedział w swoim wypieszczonym na tę okazję maserati i walczył przy lusterku z krawatem. Nie wiedząc czy wypada pojawić się w garniaku czy czymś luźniejszym poszedł na kompromis i do marynarki wespół z grafitową koszulą założył jeansy, dla odmiany niezaplamione farbą.
- Weź wyluzuj, gorsi od moich nie będą. Czekaj. Czy ty masz na sobie sweter? Kurwa, no mogłeś powiedzieć, że nie muszę się odstawiać, rany... - mruknął, omiatając go zrezygnowanym spojrzeniem do stóp do głów. Pomógł dzieciakowi upchnąć wszystkie paczki na tylnym siedzeniu zaraz obok swoich, a zanim Fletcher zdążyłby wyskoczyć z pytaniami, wyjaśnił mu obecność tych dodatkowych. - No przecież nie mogę tak z pustymi rękami, to nie wypada.
Droga minęła im przy przyciszonym radiu, z którego sączyły się łzawe świąteczne kawałki przecinane co raz jakimś przekleństwem po włosku z jego strony, gdy ktoś zajeżdżał mu drogę albo nie ogarniał jazdy na suwak przy zamkniętym pasie. Mamrotał nerwowo narzekając na brak płynności w ruchu, na brak dynamiki i niedzielnych kierowców, ale obyło się bez mordobicia na środku jezdni, aczkolwiek momentami było blisko aby szlag go jasny trafił.

Od progu uderzył go zapach jedzenia, choinki i kilka podniesionych głosów. Jesse ruszył odważnie jako pierwszy, a on podążył za nim jak jakiś ponury cień, z torbą malowaną w jemioły i pudełkiem. Na widok dwóch kobiet skłonił uprzejmie głowę, pozwalając by to Jazz czynił honory i gdyby nie zajęte ręce, przywitałby się jak należy.
- Przyniosłem panettone - poinformował, tak jakby tłumaczył swoją obecność tym małym fantem. Skoro zaprosili do domu Włocha, przemycił im trochę własnych tradycji pod dach. Wyłapał kątem oka gospodarza o którym wiedział niewiele więcej jak to, że miał na imię Devon i niedawno został ojcem, co również kierowało nim podczas doboru drugiego prezentu. Oswobodzony od babki w pudełku wyciągnął do niego rękę, a gdy formalnościom stało się zadość, wręczył mu ciężką torbę zanim mężczyzna znów by mu gdzieś zniknął.
- To wino rodzinnej produkcji, prawie mój równolatek. Gratuluję pierworodnego, widzę, że masz przy nim sporo roboty. - No nie mógł odpuścić sobie tej małej analizy, robił to równie automatycznie jak oddychał. Tym razem podpowiedziały mu zmęczone oczy i cienie jakie kładły się pod nimi, zapewne przez nieprzespaną noc. Conti zbyt często sam zarywał nocki aby nie rozpoznać podobnych symptomów u innych osób. Jesse zdążył doprecyzować ich relację za co był mu szalenie wdzięczny, jako że wolałby uniknąć znaczących spojrzeń czy wiszących w powietrzu pytań w stylu "no to co, sypiasz z moim bratem?". - Mogę przy czymś pomóc? I tak przyszliśmy prawie na gotowe, więc... - urwał nim zdążył chociażby pomyśleć o sensownym zakończeniu zdania, bo przechodząc w głąb mieszkania prawie zawadził głową o ościeżnicę. Takie to zalety bycia najwyższym w towarzystwie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Devon już wszystkie swoje nerwy trzymał na wodzy i Deborah widząc jego skwaszoną minę, zaraz skarciła go wzrokiem. Może ostatnio zrobił się bardziej nerwowy, ale trudno go winić, skoro łącznie z Felicią spali może cztery godziny w ciągu dnia, w dodatku sam Leo nie przywykł jeszcze do tych warunków poza ciemnym i wygłuszonym miejscem, w którym spędził ostatnie dziewięć miesięcy i flesz był naprawdę ostatnią rzeczą, na którą był teraz gotów. Płacz niemowlaka rozniósł się po całym mieszkaniu. Jedyny, który nie boi się okazać wachlarza buzujących w nim uczuć. - Cosmo, nie… - sam miał w tej chwili wielką ochotę uciec, spędzić kilka chwil w samotności, nawet kosztem wąchania zawartości pieluchy, ale brat sprytnie go wyprzedził. Posłusznie odwrócił głowę w stronę pokazującej mu telefon mamy. - No piękne z was modelki - ten widok wywołał w nim nawet nieco większe rozbawienie, niż przypuszczał. - To też koniecznie wszystkim wyślijcie. Felicia może z wami zacząć konkurować
Babcia Beata pogroziła mu chochlą. - Już dosyć tych żartów, czorty jedne! Do roboty, chodźże, toż to nie wszystko gotowe jeszcze!
Stół nakryty był już białym obrusem, pod którym już wcześniej Beata starym zwyczajem ułożyła symboliczną ilość siana. Nikt nie miał zamiaru kwestionować tych starych tradycji babci, tak samo jak nikt nigdy nie sprzeciwi się żadnej dokładce. Chociaż bardzo prawdopodobne, że Orion podczas tej kolacji sam zgłupieje, nie wiedząc już pod czyimi nogami znajdzie coś dobrego dla siebie. - O miejscu dla zbłąkanego gościa pamiętać! - przypomniała, zawzięcie mieszając w barszczu, pilnując, co by się nie rozgotował.
- Stół już gotowy...O, o wilku mowa - mruknął Devon, wskazując na drzwi. Uśmiechnął się do brata i jego kolegi. - Wesołych świąt, witajcie w cyrku
- Devon! Idź wypoleruj lepiej sztućce. Wesołych świąt, synku, nawet nie wiesz, jak wspaniale cię widzieć. Zmężniałeś, zdaje mi się… Taki dorosły facet z ciebie - Deborah rzuciła się na powitanie, babcia Beata zaraz po niej. Na widok kolegi syna, uniosła brwi zadowolona, odbierając od chłopaka potrawę i oglądając ją z każdej strony. - Cudownie, miło cię poznać. To pasztet? Wygląda bardzo dobrze. Zapraszamy!
Devon stłumił w sobie śmiech. Deborah wraz ze swoją teściową były wyraźnie przejęte obecnością Santino. Do tego stopnia, że kompletnie zapomniały o barszczu, który zaczął kipieć.
- Dzięki, to bardzo miłe. Jest dużo roboty, na szczęście razem z Felicią możemy liczyć na świetną pomoc - mówiąc to, zerknął w stronę Cosmo, który pewnie zdążył już dotrzeć do reszty. Dev sięgnął po otwieracz do wina.- Zajmijcie się sobą, dzieci drogie, my już tutaj sobie ze wszystkim poradzimy! - Beata wypchnęła ich wszystkich z części kuchennej na kanapy w salonie, bo gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść.
W telewizji zawodzili właśnie jakąś ckliwą kolędę.
- Jakoś to przetrwamy, na pewno... Cosmo, wiesz, że możesz odłożyć Leo do bujaka. Nic mu się nie stanie jak poleży trochę sam - Może Felicia skusi się na trochę wina i młody odleci szybciej.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

- AŻ TAK SIĘ STĘSKNIŁEŚ, JESSIE? - musiał zakrzyknąć odrobinę złośliwie, uśmiechając się do nowoprzybyłych, żeby potem przenieść wzrok na Devona. - Sam się połóż do bujaka, Leo musi widzieć jak wygląda życie rodzinne. W bujaku wieje chujem i...
- J Ę Z Y K, Cosmo, bo cię trzepnę w tę łepetynę!
- zawsze czujna Deborah tym razem uprzedziła babcię Beatę w działaniach moralizatorskich. I tak szok, że znalazła na to przestrzeń, kiedy trzeba było ratować kipiący barszcz. Cosmo, który ledwie kilka chwil wcześniej dołączył do zgromadzonej w salonie gawiedzi, wtedy dopiero skupił się mocniej na obecności swojego drugiego brata i jego gościa. Babcia Beata przy przedstawianiu jej koncepcji zaproszenia Włocha na kolację, na początku siarczyście zadeklarowała, że ona nie sympatyzuje z faszystami z Czarnych Koszul, jednakże po kilkukrotnym przypomnieniu jej, że Mussolini to już od całkiem dawna gryzie piach, trochę się uspokoiła - w odróżnieniu od Hitlera, który w 1936 dopiero się rozkręcał. Teraz natomiast, skoro dostała PASZTET, wydawała się o wiele bardziej przekonana do tych sympatyków nazioli z Półwyspu Apenińskiego.
- Cosmo - przedstawił się, wyciągając wolną od podtrzymywania bratanka rękę w stronę Santino. - A to jest Leo. Tak naprawdę to on musi zaakceptować twoją obecność na tym terenie, jak mu się nie odbije, to znaczy, że tobą gardzi - wyjaśnił zaraz, podczas gdy duma rodu spoglądała tylko na gościa marszcząc nosek, z wątpliwym zainteresowaniem. - Chyba go te buraki łaskoczą. Co, jeśli ma uczulenie? Babciu, długo jeszcze ten barszcz?
- Cicho, Kosma - dostał tylko w odpowiedzi, ale z kuchni zaraz wychyliła się Deborah, dzierżąca w obu dłoniach elegancki półmisek.
- No już, do stołu proszę. Rychło jeno - zarządziła, stawiając półmisek na środku blatu. Nie pozostało więc nic innego, ale usłuchanie jej prośby, tak więc ustawili się zaraz - u szczytu stołu po jednej stronie Deborah, a po drugiej babcia Beata, po której prawicy zasiąść mieli Devon, Felicia i ich pierworodny (dla którego przewidziano osobne krzesło mimo, że wujek Cosmo jakoś niekoniecznie miał ochotę gdziekolwiek go odkładać), zaś po lewicy dwóch młodszych synów Deborah, a obok Jesse'a jego gość.
- O P Ł A T E K, proszę, podaj Dawid - zdecydowała zaraz babcia Beata.
- To taki wafelek - wyjaśniła zaraz Santino siedząca obok niego Deborah. - Słowiańska tradycja
- Polska.
- Polska - zgodziła się posłusznie i w czasie, kiedy babcia Beata upewniała się, że każdy ma pod ręką opłatek, wyjaśniła pospiesznie Contiemu, o co w tym całym łamaniu się bożym chlebem chodziło.
- Dobrze, podnieśćże te zadki z zydelków, ino byście siedzieli - wymruczała starsza kobieta, unosząc swój opłatek wyżej. U Fletcherów, z racji na ilość osób zazwyczaj gnieżdżących się przy stole, tradycja każdy-z każdym raczej nie miała szans się uchować. Za to panował zwyczaj, że każdy absolutnie musi powiedzieć cokolwiek, bo inaczej gniew babci Beaty nie znał końca. - Panie Boże, w Trójcy jedyny prawdziwy - zaczęła, a Cosmo nie mógł powstrzymać się od przewrócenia oczami. Leo natomiast beknął pokaźnie, deklarując zgodę na taką formę uroczystości, dlatego też należało przemilczeć babcine ekscesy, skoro taka była wola małoletniego. Przez pięć minut wsłuchiwali się w kwiecistą, przetkaną liczną ilością inwokacji i pobożnych sformułowań przemowę, bardziej przypominającą modlitwę niż życzenia. Tak było co roku - rzecz nie do uniknięcia. - Poza tym daj pokój temu domowi i wszystkim w nim zgromadzonym: Dawidowi i Felicji oraz ich synowi Leonardowi, a także Debrze, Kosmie i Sebastianowi, i mojemu nieobecnemu synowi Kryspinowi, i córce Marii, i synowi Ernestowi, i córce Małgorzacie (świeć panie nad jej duszą) oraz wnuczętom - Ryszardowi, Franklinowi, Hani, Elżbiecie, Jackowi, Jankowi oraz Wiktorii i Celinie oraz Denisowi, i Wiolecie. Pobłogosław też partnerom wszystkich moich dzieci, czyli Robertowi i Dorocie,a także wnucząt, czyli Emilii i Jordanowi. Miej w opiecie moje prawnuczęta: Tymona i Antoniego wraz z nienarodzonym jeszcze dziecięciem bożym, noszonym przez Emilię. Daj siłę rodzinie Sandomierza w opieraniu się bezwzględnej faszystowskiej władzy. Amen - zakończyła widowiskowo, przenosząc wzrok na siedzącego po swojej lewicy Jesse'a, od którego widocznie oczekiwała zabrania głosu w następnej kolejności.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ponowne spotkanie z rodziną zarzuciło go sporym ciężarem sprzecznych emocji, ale wbrew swoim wcześniejszym lękom, nie wymusiły w nim chęci do zamknięcia się w sobie. Może dlatego, że osoba, której najbardziej próbował unikać, wciąż znajdowała się daleko stąd, a matka i babcia przecież nic mu nie zrobiły. Nie dały mu też powodu, aby został, ale na dobrą sprawę nie mógł ich przecież winić za to, co działo się w domu. Po powitaniach wyminął kobiety, teraz zainteresowane biednym Santino. Posłał mu wyraźnie rozbawione spojrzenie, mentalnie próbując mu dodać otuchy, po czym czmychnął odstawić w kuchni blachę z ciastem i stamtąd też się wynieść - nie nadawał się do pomocy z gotowaniem.
- Za tobą? Nie, miałem minimum nadziei na to, że jednak zabłądziłeś po drodze - odparł przesłodzonym tonem, chociaż na widok brata na twarzy wykwitł mu szeroki uśmiech. Najpewniej był jednak spowodowany widokiem niesionego przez niego Leosia, a nie samego Cosmo. Osobiście raczej unikał brania małego na ręce, zwyczajnie nie ufając swojej koordynacji ruchowej, aby brać na siebie taką odpowiedzialność, ale widok bratanka wyraźnie podnosił mu poziom endorfin we krwi. Nie było zbyt wiele czasu na odpoczynek, bo zaraz zarządzone zostało przeniesienie się do stołu, więc następne kilka minut zajęło wybranie sobie miejsc, przy czym Jesse pilnował właściwie wyłącznie tego, aby znaleźć się obok swojego artysty, co by ten nie został otoczony z każdej strony przez jego, odrobinę nawiedzoną, rodzinę. Wziął do ręki opłatek, tłumiąc śmiech na tłumaczenia tego zwyczaju ze strony najstarszej z rodu, po czym wlepił w nią nieco zmęczone, ale cierpliwe spojrzenie, kiedy zaczęła swój monolog. Trochę mu tego brakowało. To jest, dopóki uwaga nie wylądowała na nim.
- Oh, um, jasne, to... Naprawdę dobrze was widzieć - zaczął i rozejrzał się po obecnych, nawet nie musząc silić się na kłamstwa. Wziął głębszy oddech i więcej nie przedłużał, spoglądając po kolei na każdą osobę, do której w tym momencie mówił. - A zwłaszcza nowego członka rodziny. Fela, Devon, jeszcze raz gratuluję i trzymajcie się, za kilka lat będzie łatwiej... Chyba. Cosmo, oby ten następny rok był lepszy niż poprzedni. Mamo, babciu, zdrowia i szczęścia. Mam nadzieję, że miasto wam się podoba. No i Santi... nawet nie wiesz ile znaczy dla mnie to, że mogliśmy się poznać. Wesołych Świąt - na koniec posłał mężczyźnie lekki uśmiech i zamilkł, bezmyślnie bawiąc się trzymanym opłatkiem. Jak tylko zorientował się, że Santino nie zna ich zwyczajów, spojrzał na niego znacząco i skinął głową, aby pokazać, że to jego kolej, chociaż nie omieszkał też lekko kopnąć go w kostkę na znak, aby trzymał się w granicach przyzwoitości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pasztet który nie był pasztetem wylądował w rękach przybyłych do przedpokoju kobiet, ale nie zdążył wyprowadzić ich z błędu, bo zniknęły w kuchni, a lukę wypełniły nowe tematy i nowe rozmowy. Z ludźmi, których nie znał, ale dobrze im z oczu patrzyło. Mając już ręce wolne od paczek i jasną sugestię, że powinni przejść dalej przyuważył inną twarz, a po minie jaką zaprezentował Jesse wywnioskował, że otóż z dzieckiem na rękach przywędrowało jego nemezis. Mizerne jak lebiodka, którą uparcie próbował odratowywać w doniczce w kuchni, chude i ogólnie z kilometra pachnące jakimś nieszczęściem. Bracia jak nic, choć w tym rozdaniu to Jazz miał lepsze karty i stabilniejszą rękę. Santino jak zwykle miał pytania, ale zachował je z uprzejmości dla siebie i może słusznie, bo najmłodszy Fletcher o iście kosmicznym imieniu właśnie dostał zjebę za nadmierną swobodę języka. Spojrzał pytająco na starszego z nich, ale nic nie powiedział. No faktycznie, będzie interesująco.
- Santino - mruknął w ramach odpowiedzi, cierpliwie czekając aż dzieciak przemanewruje Leo, sprawiającego wrażenie stworzenia zupełnie niezainteresowanego tematem. Jego wzrok zatrzymał się na wyciągniętej ku niemu dłoni, nie na tyle długo by odebrać to za przejaw braku ogłady, ale wystarczająco aby stwierdzić, że jest to w pewnym sensie znaczące. Uścisk był krótki, konkretny, w żadnym razie nie flegmatyczny.
- Oni wszyscy tacy mali? - przeszło mu przez myśl, bo jak tak sobie przypomniał, to Jesse również miał szalenie drobne dłonie. Zerknął na brzdąca krzywiącego się jak na przytłoczone atencją niemowlę przystało po czym uśmiechnął się ciepło - czyli tak, jak nikt by go nie posądzał. Nie było czasu na obserwowanie urzekającej, braterskiej wylewności, wołano za stół i po zdecydowaniu jakie wypływało z tej komendy człowiekowi nie pozostawało nic więcej, jak tylko się zastosować.
Słowo opłatek wywołało w nim mieszane uczucia, bo prawdę mówiąc nie miał zielonego ani nawet różowego pojęcia co to takiego jest. Z opresji wybawiła go Deborah, wykładając jak krowie na miedzy, czyli tak, aby zrozumiał. Nie rozumiał za to o co chodziło z tą tradycją, bo cienki biały wafel grubości papieru do akwareli początkowo wziął za jakąś dekorację. Wszyscy wstali, więc on też się nie ociągał, próbując nadążyć za wyjątkowo rześką kobieciną zdającą się zarządzać w tym domu absolutnie wszystkim, łącznie z wydawaniem przyzwoleń na kichnięcie. Przypominała mu trochę jego własną babcię, do której to w tym roku wybrała się jego rodzina zostawiając go na lodzie. Już po pierwszych jej słowach Santi poczuł niejaką satysfakcję; miał rację zakładając, że byli wierzący, a przynajmniej część z nich. Jemu do kościoła nie było po drodze, koncept zasad opartych na ślepej wierze i dekoracjach w postaci powtarzanych paralogizmów bo wypadało jakoś do niego nie przemawiał. Ale nie był u siebie, więc ten jeden raz mógł uczynić wyjątek i schować swoje przekonania do kieszeni.
Zgubił się w monologu, monotonnie kiwając głową gdy pojawiały się coraz to nowe imiona, spośród których kojarzył zaledwie część. Tylko nie pojmował jakim to sposobem od pobożnych życzeń dotarli do faszystowskich oprawców, ale trudno. Najwyżej później zapyta o to dyskretnie. Udało mu się za to przeoczyć decyzję o wzajemnym dokładaniu się do wiązanki idącej jak po sznurku w kolejności. Słuchał jak Jesse zwięźle formułuje dedykacje bez zbędnego, barokowego wstępu, a kiedy poświęcił mu te kilka sympatycznych słów, uśmiechnął się pod nosem. A potem przyszła jego kolej, niespodzianie szybko i aby go ponaglić - albo upomnieć? - przedmówca kopnął go w kostkę pod stołem. Cholera, nie musiał od razu tak drastycznie, a żeby go.
- W pierwszej kolejności chciałem podziękować, że zechcieliście przygarnąć mnie w taki dzień. Nadal nie wiem co zrobić z tym opałkiem, ale liczę, że ktoś mnie poinstruuje. Paniom życzę pomyślnego roku, mniej trosk o bliskich choć i tak będą się zadręczać, Devonowi przede wszystkim pociechy z syna i więcej snu, Cosmo... nie wiem. Więcej ciała, bo jakoś nie wyrósł, a tobie Jess powodzenia na studiach. I ostrożności podczas spacerów. - No nie mógł sobie darować. Obrócił głowę i wyszczerzył się szeroko, patrząc na niego tak, iż jasnym było, że wspominając enigmatycznie o tym jebnięciu w latarnię odpłaca mu się za kopnięcie w kostkę. Pal licho pięć, że zabrzmiało to ciut niepokojąco, no ale co poradzić na przyzwyczajenia.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”