WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4

Miał za sobą długą noc, niekoniecznie dobrą, zważywszy na fakt, że kilkanaście godzin temu brał udział w wypadku. Może niezbyt poważnym, bo w zasadzie odczuwał tylko dyskomfort spowodowany otarciami i siniakami, za które winne były pasy bezpieczeństwa, ale towarzyszący temu wszystkiemu stres i strach, niekoniecznie wpływały dobrze na jego samopoczucie. Nie wyglądał też najlepiej, czego miał pełną świadomość, rozcięty łuk brwiowy i kilka zadrapań na dłoniach, jakich nabawił się pomagając pozostałym uczestnikom wypadku. Prędzej można by podejrzewać, że brał udział w jakiejś bójce, a nie walczył o życie innych ludzi, a przy tym przejmował się jeszcze losem koleżanki z pracy. Całe szczęście im nie stało się w zasadzie nic, ale noc spędzona poza domem, a potem krótka drzemka, robiły swoje.
Niby dzień miał wolny, ale chciał wykorzystać go na załatwienie kilku zaległych spraw w baku i urzędach. Wstał zbyt szybko, bo ewidentnie jego organizm nadal potrzebował snu. Był rozdrażniony i niezadowolony, a jego kiepskie samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej, gdy w ulubionej kawiarni zastał kolejkę praktycznie po same drzwi. Burknął coś niewyraźnie pod nosem, ale stanął na końcu, czekając grzecznie. Tylko, że po kilku minutach kolejka ani drgnęła, a z samego jej początku dało się słyszeć podniesione głosy. Jeden z nich wydawał się być znajomy i tylko dlatego Wainwright wytężył wzrok, aby upewnić się, że to tylko irytujące przesłyszenie. Cóż... Niestety jego podejrzenia były trafne, a przy samej ladzie, stał nie kto inny, jak Marianne. Zaintrygowało go to na tyle, że zaczął przysłuchiwać się jej rozmowie z ekspedientką i już po kilku słowach zrozumiał dlaczego w kawiarni panuje taki paraliż.
Nie wiedział co nim tknęło. W zasadzie powinien wyjść i mieć Mari w nosie, ale chyba chciał ulżyć w cierpieniu pozostałym klientom. Ruszył więc w stronę kontuaru, za wczasy wyciągając z płaszcza portfel.
- Zapłacę za tą panią - odezwał się wyrastając nad rudzielcem i pokazując kartę kredytową. - Americane, do tego - rzucił jeszcze, bo chociaż tyle mógł skorzystać na swojej dobroduszności i nie czekaj w kolejce na zamówienie.
- Czyli sernik, podwójne latte ze śmietaną i czekoladą, oraz americana? - Zapytała sprzedawczyni, a w brzuchu mężczyzny żołądek zrobił podwójny fikołek. Jona skinął jej tylko potwierdzająco, po czym spojrzał na stojący przed nim problem.
- Powinnaś ograniczyć cukier - zawyrokował, badając wzrokiem jej twarz. Nie był pewny czy jej rysy i mimikę, mógł zakwalifikować do tych z rodziny zaskoczonych, czy poirytowanych. - I sprawianie kłopotów - dodał i prawdopodobnie, minimalnie kącik jego ust drgnął, aczkolwiek naprawdę uparta osoba mogłaby to nazwać uśmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- czwarta - Dla Marianne ten dzień miał być naprawdę przyjemny. Coraz lepiej rozumiała to miasto, a raczej niewielki fragment, jaki zdążyła zapamiętać, ale kto by się tym przejmował? Umiała wyjść od Rae i bez przeszkód dostać się do kilku miejsc, więc na tym się skupiała. Jednym z jej ulubionych punktów na tej niewielkiej mapie, jaką wykreowała w głowie, była pokazana przez kuzynkę kawiarnia z pysznymi deserami i kawami, jakich w jej rodzinnym miasteczku w życiu by nie uświadczyła. Dlatego też wracając ze spaceru postanowiła tam zajść i jak typowa pani z miasta napić się kawy przy okrągłym stoliku, obserwując jak za witryną tętni życie. Lubiła takie przyjemności, proste rzeczy, których tutejsi pewnie nie dostrzegali, a które dla niej znaczyły tak wiele. Zamówiła więc serniczek z musem truskawkowym, a do tego imponująco prezentującą się na zdjęciu kawę i czekając na napój już zdążyła posmakować swojego deseru. Niby jeden kęs, ale potem pozwoliła sobie na kolejny, by zaraz sięgnąć do torebki po portfel. Ten był tam bez wątpienia, ale problemem było to, że wychodząc z domu zwyczajnie nie wzięła torebki. U niej było to normalne, a tutaj... tutaj stworzyło głupi problem.
- Przepraszam - rzuciła dyskretnie. - Niestety nie mam przy sobie pieniędzy, ale wrócę do domu i przyniosę - zaproponowała. u niej było to normalne. Ludzie brali na krechę, każdy każdego znał. Przecież nie chciała nic ukraść. No, ale to co jej wydawało się małą przeszkodą, szybko przerodziło się w wielki problem. Sprzedawczyni awanturowała się o już napoczęte ciasto, Marianne się tłumaczyła, a kolejka niezadowolonych klientów rosła i rosła coraz bardziej. Było to dość stresujące, Chambers próbowała jakoś tłumaczyć, ale nikt nie chciał jej zrozumieć, ani też pomóc, po mimo, że za nią stało pełno osób, ci ciskali jedynie niezadowolonymi spojrzeniami. Już sama nie wiedziała co robić... i właśnie wtedy zjawił się ktoś gotowy pomóc. Z niedowierzaniem, jak i z ulgą odwróciła się przez ramię, ale jednak mina jej nieco zrzedła, gdy zobaczyła, kto za nią stoi.
- To ty - rzuciła jakże odkrywczo i raczej niezbyt grzecznie, jednak Jona zdawał się nie zwracać na to uwagi, skupiony na rozmowie ze sprzedawczynią. W Mari był jakiś odruch, by powiedzieć, że nie potrzebuję pomocy, ale jednak byłoby to skrajną głupotą, więc musiała przełknąć dumę. - Wcale nie jem dużo cukru - burknęła trochę dziecinnie i oczywiście kompletnie niezgodnie prawdą. Skrzywiła się też zaraz, patrząc jak mężczyźnie robią jego kawę, a potem mogli odebrać zamówienie. Z jednej strony pamiętała o tym, jak tragiczne było ich ostatnie spotkanie, ale z drugiej... no nie była podła i zwyczajnie wiedziała, że jest mu wdzięczna, bo nie musiał jej pomagać. - Dziękuję - rzuciła więc w końcu, niepewnie podnosząc spojrzenie, bo była zwyczajnie zażenowana. - Zapomniałam portfela z domu... generalnie torebki. Mam pieniądze, naprawdę - nie musiała mu si ę tłumaczyć, ale mimo to czuła jakąś potrzebę, aby to zrobić. Zaraz też spojrzała na swoją szklankę i na jego filiżankę, a potem na pełną ludzi kawiarnię i jeden wolny stolik. Należało więc zaproponować, żeby usiedli razem, ale przecież wiedziała, że Jonathan jej nie lubi, dlatego wyskoczyła z czymś innym. - Śmiało, siadaj! Ja mogę zjeść na stojąco - oznajmiła zatem, dzieląc się swoim fenomenalnym pomysłem. Chciała dobrze, tak? Nie narzucać się bardziej, niż już miało to miejsce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Polemizowałbym - odpowiedział krótko spoglądając przelotnie na zamówienie, które przygotowywała dla nich ekspedientka. Na co dzień spotykał się z milionem takich odpowiedzi. Nikt nie jada dużo cukru, a ludzie zapominają o tym, że jest on praktycznie wszędzie. W dzisiejszym bajglu, którego zapewne Mari zjadła na śniadanie, była już taka jego ilość, że przez cały dzień powinna stronić od tego białego cholerstwa. Nie miał jednak zamiaru ponownie prawić morałów dziewczynie. Ostatnim razem upomniała go nie ładnie o ten mentorski ton, więc podarował sobie dalsze rozwijanie tego tematu. Przynajmniej tymczasowo. Słowa podziękowania skwitował krótkim skinieniem, bo raczej powinna przeprosić i to nie jego, a pozostałe osoby w kolejce i biedną ekspedientkę, która zerkała na nich spode łba. - No nie masz, a żadne tłumaczenia, nic tutaj nie pomogą - burknął, bo co z tego, że miała pieniądze w domu. To tak jakby przyszła na randkę w dresie, ale zarzekała się, że w domu ma kilka ładnych kreacji. Cóż.. Może kiepski przykład patrząc na to, jak dziś wyglądała. Ogólnie już wcześniej zauważył, że była całkiem ładna z buźki, ale całokształt prezentował się raczej miernie. Niezbyt stylowe okulary, wymięta kurtka, rozchełstany dekolt, bo pewnie zgrzała się ze stresu przy kontuarze. Z jednej strony była interesująca, a z drugiej miał wrażenie, że znacznie odstawała od eleganckich i zadbanych kobiet, do których przywykł.
Dopiero odbierając zamówienie zorientował się, że nie poprosił na wynos, a więc nie pozostało mu nic innego jak pozostać jeszcze kilka chwil w towarzystwie Mari. Ostatnie ich spotkanie nie zakończyło się najprzyjemniej, a więc teraz wizja spędzenia kolejnych kilkunastu minut ze sobą, nie napawała go optymizmem. Tylko, że gdy Marianne zaproponowała w dość niezręczny sposób, aby usiadł sam, coś w nim drgnęło. Uzmysłowił sobie, że chyba wcale nie chciał pić tej kawy samemu, a skoro los zakpił z niego tak okrutnie i ponownie postawił na jego drodze rudzielca, może powinien dać jej drugą, a raczej już trzecią szansę.
- Z tego co widzę stoją tam dwa krzesła - rzucił, a kącik jego ust ponownie zadrżał. Mimo wszystko zachowanie dziewczyny było w jakiś sposób zabawne. W zasadzie całe to spotkanie miało w sobie jakąś namiastkę komizmu. - Daj, i siadaj. - Zabrał jej z rąk olbrzymią kawę, której bita śmietana spływała już po ściance kubka, a potem odstawił ją na wolnym stoliku. - Dla bezpieczeństwa innych i swojego, nie jedz na stojąco - dodał, bo faktycznie nie chciał nawet wyobrażać sobie jak Marianne rozwiązałaby problem braku wolnych rąk podczas konsumowania swojego deseru. Jeszcze nim usiadł odszedł na moment po chusteczki i dopiero po tym, jak ułożył je przed dziewczyną, zajął wolne krzesło na przeciwko. - Masz dziś wolne? - Zapytał, bo nie wiedział w sumie jakby miał zacząć z nią rozmowę, a trochę ciekawiło go dlaczego rudzielec zamiast w pracy, włóczy się po mieście i robi awantury w kawiarniach.
Ostatnio zmieniony 2020-12-03, 00:41 przez Jonathan Wainwright, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona by nie polemizowała, przede wszystkim dlatego, że raczej nie miałaby zbyt wielu argumentów, jakie w takiej polemice mogłyby się przydać. Poza tym dyskusje z wiejskimi pijusami owszem lubiła, ale takie z Joną? Obawiała się, że tylko najadłaby się przy tym stresu i nerwów, a w ostatecznym rozrachunku po prostu by się skompromitowała niepotrzebnie. Jak widać czasami potrafiła więc mierzyć siły na zamiary... istniała też możliwość, że obecność ciastka ją uspokajała i zachęcała do trzymania języka za zębami. Odpuściła więc sobie wszelkie odzywki, naprawdę gotowa zjeść ciastko na stojąco, byleby mu się nie narzucać. Jakby nie patrzeć ich ostatnie spotkanie było paskudne i pewnie oboje uważali siebie za takie dwie paskudy. To znaczy... może nawet Mari nie do końca, nie dlatego, że była jakimś wybitnie dobrym człowiekiem, ale zwyczajnie szybko się denerwowała i równie szybko traciła zapał do chowania w sobie urazy. Kiedy więc emocje brały nad nią górę, warto było przeczekać, bo lubiła robić dużo hałasu o nic. Teraz tym się nie przejmowała, zamiast tego rozglądając się i planując wybitną strategię. Jakby przesunęła ciasto, to może położy na talerzyku też szklankę? Tylko wówczas ta ubrudzi się czerwonym musem. Była tak zaaferowana tymi swoimi obliczeniami, że nieszczególną wagę przywiązała do znaczenia słów mężczyzny.
- Tak, masz rację - zgodziła się więc z nim, no bo miał chłopak słuszność. Jako żywo - dwa krzesła. Może teraz sprawdzał jej zdolności matematyczne? Nie zdziwiłoby to jej wcale, bo prędzej uwierzyłaby w taką wersję wydarzeń, niż w to, że pan gbur proponuje jej, aby wypiła z nim kawę. Uniosła na niego spojrzenie, gdy zabrał jej szklankę i rozchyliła usta w niego głupiej minie, patrząc, jak stawia jej napój na stoliku, który przecież mu oddała. - Jestem bardzo zgrabna - odpowiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy, kiedy wspomniał o tym bezpieczeństwie innych, ale też... no Marianne nie trzeba było pięć razy zachęcać jednak. Nie chciała teraz się spierać, jak dziecko że nie usiądzie. - W sensie wiesz, dałabym radę, ale dzięki - wyjaśniła o co jej chodziło i po chwili faktycznie zajęła miejsce przy stoliku. Przez chwilę jednak przeraziła się, że teraz to Jonathan będzie pił na stojąco, ale okazało się, że poszedł jedynie po chusteczki. Zaskoczyło ją to i przy okazji też rozbawiło, ale pozwoliła sobie jedynie na uniesienie kącika ust do góry, zaraz z powrotem opuszczając go w dół. Nigdy nie spotkała kogoś takiego, jak on... powiedziałaby, że był dziwny, a chociaż brzmiało to niegrzecznie, to wcale nie chciała go tym obrazić. Po prostu był... osobliwy. W jednej chwili podły, potem jednak miły, tu miał ją wyraźnie gdzieś, a tu bez proszenia przyniósł jej chusteczki. Cóż... istniała też możliwość, że tym samym sugerował, że ma ją za brudasa, ale na całe szczęście tak tego nie odebrała.
- A ty? - odbiła nieładnie jego pytanie, nabierając na widelczyk kawałek ciasta. - Pewnie nie, ale tutaj jesteś... ja też nie mam wolnego i tutaj jestem. W sumie dziwne, że się tutaj spotkaliśmy, często tu przychodzisz? - zapytała, nawet z osobami, za którymi nie przepadała, potrafiła rozmawiać. Gadatliwa była zawsze, ale teraz zrobiła przerwę na zjedzenie kawałka ciasta i posłodzenie swojej i tak już słodkiej kawy. - Mój szef miał spotkanie na którym nie byłam potrzebna, więc mogę przyjść dziś do pracy później - wyjaśniła po chwili, żeby nie było, że coś ukrywa, albo miga się od odpowiedzi. - Mogę też o coś zapytać? - nie, żeby nie było to już kolejnym pytaniem. Nieistotne, ona miała na poczekaniu milion pytań do każdego, nie musiała sięgać po standardowe tematy, jak praca, czy pogoda. - Chce ci się fatygować dla takiej zwyczajnej kawy do kawiarni? - interesowało ją to jednak. Mógł sobie taką zrobić w domu, zalać wrzątkiem i gotowe. Szkoda wydawać pieniądze na takie proste napoje. - Powinieneś spróbować kiedyś tego czekoladowego latte, bita śmietana posypana jest takimi chrupiącymi ciasteczkami, pychota - przewróciła oczami zachwalając swój wybór, jakby wcale nie byli ze sobą na jakiejś wojennej ścieżce. Z resztą... Marianne wcale nie była. Po prostu za nim nie przepadała, ale czy to oznaczało, że nie mogła rozmawiać z nim normalnie? Był ważny dla ludzi, którzy byli ważni dla niej, więc siłą rzeczy próbowała się z nim dogadać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy była zgrabna? I tak, i nie. Z jednej strony przez jej gapiostwo doszło między nimi do niezbyt przyjemnej wymiany zdań, z drugiej faktycznie jak na kogoś kto miał zamiar skonsumować tygodniową dawkę cukru, podczas jednego posiedzenia, trzymała się całkiem dobrze. Nie chciał domyślać się dzięki czemu zawdzięcza taką figurę, ale też ciężko mu ocenić, czy faktycznie jest atrakcyjna, musiałaby się rozebrać, a nie oszukujmy się raczej ich dwójka i potencjalny romans, to kompletna abstrakcja. Nie mniej jednak pozwolił sobie na chwilę takich rozważań, bo mimo wszystko był zdrowym mężczyzną, który cenił piękno kobiet, a jako singiel, może czasem zbyt często pozwalał sobie na tego typu wewnętrze monologi. Dlatego postanowił skoncentrować się na rozmowie, ale z początku poczuł się lekko zagubiony, bo Mari wypluwała z siebie pytanie za pytaniem, a on nie był przygotowany na tak żwawą dyskusję.
- Mam dzień wolny - odpowiedział po czym ułożył dłonie na stole, poprawiając przy tym mankiety. Nie czuł potrzeby wspominania o wczorajszym wypadku. Nie uważał tego za dobry temat do rozmowy. - Czasem - dodał odpowiedź na kolejne pytanie jakie rzuciła, po czym sięgnął po swój kubek z kawą i skrył się za nim, aby nie musieć dodawać nic więcej do własnej wypowiedzi. Słuchał za to rudzielca i co jakiś czas kiwał głową, aby miała przekonanie, że jednak poświęca jej swoją uwagę. Słysząc jej kolejne pytanie spojrzał najpierw na czarny napar przed sobą, a dopiero potem ponownie uniósł spojrzenie na dziewczynę. Nie rozumiał do czego piła, ale coś powiedzieć musiał. - Lubię to miejsce - przyznał szczerze, bo faktycznie kawiarnia w jakiej się znajdowali, była przez Jonę często odwiedzana. - I czarną kawę. Nie czuję potrzeby próbowania czegoś nowego, tylko dlatego, że siedzę w kawiarni - oznajmił, co było prawdą, bo Jona był dość prostym człowiekiem i nigdy nie rozumiał tych wszystkich ludzi, wlewających do swoich kubków coraz to bardziej wyszukane trunki, zajadających się słodkościami o nieistniejących wręcz smakach i ubierających się w pstre kolory, aby przyciągać uwagę innych. On pijał wódkę, wino i whisky, lubił czarną kawę, jadł tylko śmietankowe lody, a jego garderoba prezentowała się głównie w bieli, czerni i szarości. - Twój opis mnie nie zachęca. Będziesz czuła się źle, przez tą ilość cukru - zawyrokował, bo nie wyobrażał sobie, aby ktoś mógł funkcjonować sprawnie, po zafundowaniu sobie takiego deseru. Swoją drogą, jego by też i pewnie przy okazji zemdliło, ale to już inna kwestia. - Już prędzej spróbowałbym sernik - dodał, bo faktycznie ten wyglądał apetycznie, a Jona miał słabość do wykwintnych dań. - Może użyj serwetki - podpowiedział wskazując dłonią na własne usta, bo po tym jak Mari upiła nieco swojej magicznej kawy, a na jej zostało nieco bitej śmietany. - Nie tam.. Czekaj, może.. - Nie wiedział jakby miał jej wytłumaczyć, że no nie do końca idealnie starła wszystko, więc sam sięgnął po serwetkę unosząc ją w górę, ale zatrzymując ten ruch w trakcie. - Mogę? - Spytał, bo w zasadzie nie chciał naruszać jej strefy komfortu, a i też ona sama mogła sobie nie życzyć, aby to akurat Jona miał jej teraz pomagać w tak specyficznej sytuacji.
Ostatnio zmieniony 2020-12-04, 10:48 przez Jonathan Wainwright, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie ma co ukrywać, że dziś na pewno zgrabnie się nie prezentowała, mając na sobie jakąś wybitnie niekorzystną pstrokatą koszulę, której niestety nie zabrała z szafy Rae, więc ta nie wyglądała najlepiej. Wiadomo, że Marianne bardzo chciała być stylowa, ale czasem nie trafiała do końca w odpowiednie kreacje i chyba jeszcze nie zrozumiała, że prostota jest lepsza od przepychu. W każdym razie Chambers też niekoniecznie analizowała swoje słowa, w zasadzie po chwili już zapominała, że chwaliła się swoją zgrabnością. Bardziej skupiona była na zamówieniu, które miała przed sobą, no i może też na rozmowie z Jonathanem. Pokiwała więc głową, gdy powiedział, że ma wolne. W sumie to fajnie, sądziła, że musi pracować od poniedziałku do piątku, jako lekarz, ale w zasadzie nieszczególnie się na tym znała. Nawet nie chciała zaczerpnąć więcej wiedzy, bo jednak tematy okołomedyczne sprawiały, że robiło jej się słabo ze stresu. Nie, żeby i bez tego czuła się swobodnie w rozmowie z tym mężczyzną. Odpowiadał jej półsłówkami, więc sama czuła się nieco speszona i trudniej było jej znaleźć jakiś punkt zaczepienia do rozmowy.
- O! - zadziałała nieco zbyt entuzjastycznie, kiedy znalazła miejsce na wtrącenie czegoś od siebie. - Też bardzo lubię tę kawiarnię, Rae mi ją pokazała - pochwaliła się, a następnie spojrzała na jego normalną kawę. No cóż, kim ona była, by narzucać mu co ma pić. - Spokojna głowa, mam dużą odporność na takie słodkie rzeczy - zapewniła go tez zaraz, żeby się nie martwił, chociaż przy tym... racjonalnie wychodziła z założenia, że kierowała nim raczej kurtuazja, a nie zmartwienie. Zaskoczyło ją jednak to, że o serniku powiedział coś miłego! Spodziewała się raczej, że wszystko będzie negował, więc otworzyła szerzej oczy i kilka razy zamrugała, zaraz zerkając też na swój talerzyk. Odłożyła zaraz kawę z której się napiła i sięgnęła po serwetkę, jak i po łyżeczkę, którą słodziła swój napój. Musiała jednak ma moment zatrzymać się w swoich planach, bo Jona znów się odezwał, a ona dopiero po chwili zrozumiała, że musi być brudna. Próbowała sobie z tym poradzić, ale najwyraźniej jej to nie szło i bez pomocy miało się nie obejść. Nie poczuła żadnego zawstydzenia, serce nie zabiło jej mocniej i nie wyobrażała sobie niewiadoma czego, bo chyba... nawet nie wyczuła, że mogłaby teraz dać się ponieść własnym fantazjom. A może problemem było to, że wiedziała przecież, że Jona jej nie lubił. Mimo to zanim się zgodziła, dokończyła wycierać łyżeczkę i oparła ją o talerzyk z ciastem, zabierając z niego swój widelczyk, którym je jadła.
- Jasne, że możesz... nie chcę siedzieć tutaj uświniona - odpowiedziała dość bezpośrednio, w nieco zabawnym tonie, ale najpierw zerknęła na ciastko, które podsunęła w jego kierunku. - No i proszę, spróbuj - zaproponowała, palcem jeszcze wyraźniej wskazując na łyżeczkę. - Jadłam widelczykiem, więc masz sztuciec prawie nówka sztuka, bez mojego dna - uniosła dłoń, jak skaut, który składa jakąś przysięgę i mimo, że nie byli przyjaciółmi, uśmiechnęła się wesoło. Taki nawyk, była raczej pozytywną kobietą, do czasu, aż ktoś jej nie rozgniewał. W tej chwili do złości było jej daleko i zaraz też pochyliła się nad blatem, by mógł jej pomóc z tą bitą śmietaną. - To całkiem urocze - zauważyła też, nie mogąc się od tego powstrzymać. Nie miała nic złego na myśli. Rzeczywiście jednak coś takiego jej do niego nie pasowało, może nieco zbyt surowo go oceniła? Za mało wiedziała w zasadzie, by wydać jednoznaczną opinię. Nie mydliła też sobie oczu wiarą w to, że w ogóle będzie miała okazję poszerzyć swoją wiedzę na jego temat.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wystarczyło, żeby po prostu się zgodziła, ale chyba powinien zacząć przyzwyczajać się do tego, że Marianne Chambers, nie jest kobietą typową i jej zachowanie znacznie różni się od typowego kobiecego obycia, do jakiego przywykł. Dlatego jeszcze kilka sekund siedziała, nieestetycznie ubrudzona bitą śmietaną, bo najpierw musiała wytrzeć łyżeczkę, a potem rzucić kompletnie nie adekwatną do sytuacji propozycję. W sensie... Może bardziej "nieadekwatną" do ich relacji, bo Jona miał wrażenie, że dziewczyna niespecjalnie za nim przepada, co też dość dobitnie mu uświadomiła podczas ostatniego spotkania. Może nie wprost, ale użyła kilka sformułowań, które mogłyby o tym świadczyć. Jednak teraz Jona zaczął zastanawiać się, czy aby zbyt pochopnie jej nie ocenił. Może po prostu jest zagubioną owieczką, która niekoniecznie pasuje do miejsca w jakim się znalazła i potrzebuje nieco więcej czasu, aby nauczyć się żyć według niepisanych zasad, których na dobrą sprawę nikt nigdy jej nie wytłumaczył.
- Nie powiedziałem, że chcę spróbować - podkreślił, bo jednak niekoniecznie uważał, że powinien pozwalać sobie na taką poufałość z Mari, a przy tym raczej nie specjalnie pasowało to do jego charakteru, aczkolwiek póki co zignorował ten "serniczek", bo bardziej irytowała go śmietana na brodzie rudzielca. W końcu delikatnie przesunął serwetką po skórze dziewczyny, usuwając niechcianą piankę i jakoś nie widział w tym nic nadzwyczajnego, do momentu z którym Mari się nie odezwała. Nie wiedzieć czemu, po prostu się speszył, bo nie spodziewał się czegoś tak szczerego i bezpośredniego. W dodatku nie miał pojęcia w jakim kontekście dziewczyna wypowiedziała te słowa, ale w zasadzie teraz to było bez znaczenia, bo bardziej zaskoczył się własną reakcją. Drgnął niepewnie i zwilżył usta w jakimś niekontrolowanym odruchu, nie miał też odwagi spojrzeć rudzielcowi w oczy, bo jakby bał się, że tym samym faktycznie nada temu gestowi jakeś niepotrzebne cechy. - Dekoncentrowałaś mnie tą śmietaną, to tyle - burknął odejmując rękę od twarzy Mari i poświęcając swoją uwagę najpierw serwetce, która odłożył na bok, a potem łyżeczce, która nadal skierowana była w jego stronę. - Robię to z ciekawości -usprawiedliwił swoje zachowanie na głos, a tak naprawdę chciał chyba zatrzeć ślad po sytuacji sprzed kilku sekund. Skosztował więc kawałek sernika, po czym odłożył łyżeczkę na serwetkę obok i przez chwilę rozkoszował się smakiem ciasta. - W sumie całkiem dobre, ale dodałbym kokos do masy, nadał by temu więcej wyrazu - wydał opinię i chociaż zdecydowanie wolał gotować wytrawne potrawy to i z kilkoma prostymi deserami nie miał najmniejszego problemu. - W Belltown, niedaleko mnie jest Ban Bang Cafe, powinnaś się tam wybrać, jeśli cenisz sobie dobre desery - dorzucił, bo w zasadzie akurat z czystym sumieniem mógł polecić to miejsce, a skoro Marianne była nowa w mieście, pewnie łasa była na tego typu informacje. Dotarło jednak do Jony, że znów chyba zbyt swobodnie się poczuł, więc zaraz wyprostował się na krześle, ponownie poprawiając mankiety. - W sensie, to tylko sugestia. Rób co chcesz - rzucił, niby od niechcenia i sięgnął po kubek z kawą. - W zasadzie to tylko moja opinia - dodał, bo niekoniecznie inni musieli podziewać jego zachwyt nad tym miejscem, a już szczególnie Marienne, w końcu nie łączyły ich chyba zbyt sympatyczne stosunki, więc dlaczego miałaby brać jego zdanie pod rozwagę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie ma co ukrywać, nieco się zmieszała, gdy Jonathan wypomniał, że mogła go źle zrozumieć. Kompletnie gubiła się w rozmowach z tym człowiekiem, denerwowało ją to, bo przecież próbowała być miła, ale to zdawało się nie wystarczać. To z kolei sprawiało, że w końcu puszczały jej nerwy i frustracja brała nad nią górę, przez co było tylko gorzej. No nieciekawa sytuacja, ale na całe szczęście póki co zachowała zimną krew. Przecież nie planowała go zmuszać do jedzenia sernika, w zasadzie im więcej dla niej, tym lepiej. Zaskoczyła ją natomiast jego reakcja na jej słowa, nawet przekrzywiła głowę do boku nie kryjąc tego, że mu się przygląda. Czyżby groźny Jonathan miał swoją wstydliwą stronę? Strasznie ją to rozbawiło, ale też zaskoczyło, bo nie spodziewała się po tym zimnym posągu takich reakcji.
- Jasne, jasne, wiadomo! Ale wiesz... ludzie z ciekawości robią różne rzeczy - niby nic nieznaczące słowa, ale jednak sugestywnie poruszyła kilka razy brwiami, zabarwiając te słowa nieco niepoprawnie. Była młodą kobietą i lubiła sobie żartować, tak? Nawet jeśli czasem nieroztropnie dobierała do tego towarzyszy. Ostatecznie jednak nie spodziewała się, że Jona podchwyci jej dowcipy, chyba po prostu chciała zagrać mu nieco na nosie, skoro już przyłapała go na jakimś ludzkim odruchu. Wiedziała przy tym, że nie ma co przeciągać struny, tym bardziej, że nie chciała go zniechęcić do spróbowania ciasta. - Znasz się na pieczeniu? Mówiłeś, że nie lubisz słodyczy - przypomniała, uśmiechając się przy tym, bo spróbował, tak? Kojarzył jej się trochę z tym gburowatym krasnoludkiem z bajki o królewnie Śnieżce, ale nie zamierzała dzielić się tą opinią z głównym zainteresowanym, dochodząc do wniosku, że nie przypadłaby mu ona do gustu. Uniosła tylko wyżej brwi, gdy wspomniał o jakiejś innej kawiarni. Może odrobina cukru odczyniła jego przygnębiający nastrój? Wydawał się teraz naprawdę ludzki i przez to też Marianne zaczęła zastanawiać się nad tym, czy zbyt pochopnie nie wydała na jego temat niezwykle negatywnej opinii. Nie zdążyła wtrącić od razu swoich słów, więc Jona już się tłumaczył, dodając coś jeszcze. Naprawdę bawiło ją to, jak bardzo próbuje podkreślić, że... że wcale nie jest jedynie nieczułym dupkiem. W sumie może to był jakiś system obronny? Może odpowiedź na traumy? Za mało wiedziała, by wydawać opinię, ale zainteresowało ją to.
- Oj, a już myślałam, że proponujesz mi randkę w kawiarni - przewróciła oczami z teatralnym zawodem. Cmoknęła więc jeszcze półgębkiem dla podkreślenia efektu i pokręciła głową na boki. - Tym bardziej, że ta wymowna nazwa bang bang swoje sugeruje - dodała odważnie, ale zaraz potem napiła się kawy i po tym parsknęła cichym śmiechem. - Spokojnie, żartuję sobie tylko, to bardzo miłe - zreflektowała się jeszcze, żeby sobie nie pomyślał nie wiadomo czego. Nie chciała, by później żalił się Fitzowi, bądź Rae, że Marianne go nieudolnie wyrywa. Byłaby przez to niesamowicie zażenowana, a wolała podobnych sytuacji unikać. No i ostatecznie, abstrahując od tej całkiem przyjemnej chwili, nadal uważała, że Jonathan po prostu jej nie lubi. Jakby była z tym pogodzona, to nie tak, że każdy musiał darzyć ją sympatią.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Robią też głupie rzeczy - mruknął, niekoniecznie łapiąc kontekst w jakim Marianne wypowiadała swoje słowa, on skupił się na serniku i na uleganiu słabościom, bo łatwo było zamiast kawałeczka zjeść dwa, a potem trzy, aby po półgodzinie uświadomić sobie, że połowa ciasta zniknęła. Jeszcze wtedy Jonathan nie brał pod uwagę żadnych dwuznacznych kwestii. - Powiedziałem, że ich nie jadam - poprawił ją najpierw, bo często słyszał podobne opinie na swój temat, gdy tak naprawdę po prostu nie pozwalał sobie na uleganie pokusie, co nie znaczyło, że tej pokusy nie lubił. - Lubię gotować, ale desery to nie moja specjalność, aczkolwiek sernik robię lepszy - oznajmił z przekonaniem, bo jednak coś tam potrafił, a czy Marianne mu uwierzy, czy nie, to już w sumie go mało interesowało. Był przekonany o swoich umiejętnościach kulinarnych, na tyle by nie bać się wypowiadać na głos takich słów. Tym bardziej, że jego gotowanie nie ograniczało się do przyrządzenia makaronu z sosem. Lubi wykwintne dania, które wymagały precyzji, starań i czasu, bo jak wiadomo nawet w hobby nie mógł stawiać sobie poprzeczki zbyt nisko.
Dobrze, że zdążył przełknąć kawę, której właśnie się napił, bo pewnie zadławiłby się nią w reakcji na kolejną bezpośredniość padającą z ust Marianne. Już tekst o randce był dla niego szokiem, a przez kolejnych kilka słów, stracił na moment azymut, bo jakoś nie wpisywały się one w obraz rudzielca w jego oczach. Ogólnie to pewnie, gdyby miał przed sobą kobietę z którą chciałby faktycznie pójść do łóżka, a potem zapomnieć o jej istnieniu to z chęcią podłapałby ten trop, ale Mari? Przecież po pierwsze uważał, że za nim nie przepadała, a po drugie była kuzynką Realynn, więc jakoś nie mógł wyobrazić sobie, że mogliby pozwolić sobie na tego typu niezobowiązującą relację, tym bardziej, że dziewczyna nie wydawała się należeć do kobiet, które postępują w ten sposób, więc... Co to było? Czy to był niewinny flirt, czy może głupi żarcik, ale skoro żarcik, to przecież oznaczałoby, że Marianne wcale nie ma o nim tak złego zdania jak sądził. Może sam pozwolił sobie zbyt wiele dopowiedzieć. Z drugiej strony zaś może bez potrzeby rozwodził się nad kierującymi nią powodami, gdy tak naprawdę Mari, była po prostu niespecjalnie taktowna i uznała, że tego typu żart, wypadnie zabawnie. Może u by wypadł, ale Jona niekoniecznie był odpowiednim adresatem.
- Nie szkodzi, ale faktycznie mają niezbyt komfortową nazwę - odpowiedział racjonalnie, bo przecież był sztywnym gburem i nie umiał dać się porwać konwersacji. - Pewnie dlatego, że kiedyś był tam pub, gdzie koncertowały zespoły o dość ostrym brzmieniu - dopowiedział, bo oczywiście miał historyjkę, która psuła klimat i tłumaczyła wszystko. - Nie mniej jednak mógłbym, w sensie... Jakbyś była w okolicy to możesz dać znać - dodał, bo mu także zrobiło się chyba miło, a przynajmniej uznał, że nie chciał psuć atmosfery, która podczas tego spotkania była znacznie przyjemniejsza niż ostatnio. - Często zwiedzam nowe miejsca w ten sposób. Zahaczając o polecane kawiarnie, restauracje i knajpy, więc pomyślałem, że może chciałabyś wiedzieć co warto odwiedzić w Seattle. - Nie wiedzieć czemu, ale Jona zaczynał podejrzewać, że mimo wcześniejszych uprzedzeń, osobowość Marianny nie jest aż tak zła. W sensie nadal go irytowała swoją bezpośredniością, ale chyba niesprawiedliwie osądził ją jako prostaczkę ze wsi, gdy tak naprawdę wydawała się całkiem... miła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Faktycznie mógł użyć innych słów, a Marianne źle to odebrała. W sumie wolała taką wersję, bo jednak myśl, że faktycznie nie jadał słodyczy była dla niej nieco przykra. Wiadomo, każdy wybiera swój tryb życia, ale no, jednak dla Mari jedzenie było bardzo istotne i oceniała nieco innych przez ten pryzmat. No bo o wiele bardziej od jedzenia czegoś pysznego, cieszyła się, gdy mogła zjeść coś pysznego w cudzym towarzystwie. Może niekoniecznie towarzystwie Jony, bo on sam pewnie też nie marzył o ponownych spotkaniach z nią, ale tak ogólnie.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto piecze - przyznała zgodnie ze swoim sumieniem, ale tez nie oznaczało to, że mu nie ufa. Czemu nie miałaby ufać? Nie wydawał się być kłamcą i nie miał też powodów, aby ją okłamywać. Mogłaby tutaj rzucić jakimś tekstem odnośnie tego, że chciałaby spróbować jego sernika, ale już wystarczająco się z nim spoufalała i nie chciała, by pomyślał sobie coś głupiego. Nawet ona miała hamulce i mimo wszystko jakiś głosik zdrowego rozsądku z tylu głowy. Zauważyła też, że chyba jej żarty nie są przez niego za dobrze odbierane, więc znów spoważniała nieco, karcąc się w głowie. Musiała się przy nim bardziej pilnować, przez co nie czuła się zbyt swobodnie, ale i tak to spotkanie było znacznie milsze od ich ostatniego. Wysłuchała opowieści o genezie nazwy baru, przypominając sobie, jak ostatnio tłumaczył jej nazwę kawy. Było w nim coś z wykładowcy, takie spostrzeżenie. Pasowałby na nauczyciela, a przynajmniej w jej mniemaniu. Skupiła się więc na swoich myślach, jedząc swój sernik i przez to garda jej nieco opadła, a tym samym to Jona tym razem zaskoczył ją. Zamrugała kilka razy, jakby nie wiedząc, czy sobie z niej jaj nie robi. No bo jednak ostatnio dawał jej jasno do zrozumienia, że spędzanie z nia czasu wybitnie mu nie leży, a teraz proszę... zmienił zdanie? Z jednej strony ją to cieszyło, a z drugiej węszyła podstęp.
- Czyli jednak zaprosiłbyś mnie do kawiarni? - podchwyciła więc głupio, bo sam się wystawiał tak? Wyszczerzyła się też w uśmiechu, z każdą sekundą czerpiąc nieco więcej przyjemności z tego kłopotliwego spotkania, które na początku skreśliła z góry. - Akurat odwiedzanie miejsc, w których sprzedają coś smacznego, to moja pasja, więc z tym trafiłeś - pokiwała entuzjastycznie głową. Była łakomczuchem, ale to już chyba zauważył, z resztą nigdy nie ukrywała tego faktu - No i muszę ci jakoś odpłacić za dzisiaj - dodała też, zerkając na jej zamówienie, za które zapłacił Jonathan. - Więc takie spotkanie byłoby mi na rękę. Mogłabym ci postawić ciastko i tą twoją Americanę - pochwaliła się zapamiętaną nazwą, unosząc kącik ust w uśmiechu. Przez całą wypowiedź kręciła w powietrzu widelczykiem z kawałkiem ciasta, ale teraz, gdy ta dobiegła już końca, mogła wreszcie pochłonąć ukrojoną porcję, co robiła, nie ukrywając swojego zadowolenia. Nie była pewna, czy Jonathan faktycznie chciał się z nią jeszcze spotykać, czy było to wynikiem kurtuazji, ale nie ma co ukrywać, gdyby rzeczywiście doszło do spotkania, odpłaciłaby dług, bo tych nie lubiła mieć, a siłą rzeczy, już za pralnię jakiś tam między nimi powstał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaczynał się zastanawiać jak wielkie sito na słowa, ma w swojej głowie Marianne, bo to nie pierwszy raz, gdy nie zrozumiała, a może zrozumieć nie chciała sensu jego wypowiedzi i rzucała potem czymś, co kompletnie nie współgrało z informacjami jakie Jona starał się jej przekazać.
- Nie piekę, a jak już to rzadko. Gotuję i to sprawia mi więcej przyjemności - poprawił ją więc ponownie, bo nie dałoby mu to spokoju. Czasem już tak miał, denerwowały go niedopowiedzenia i nie mógł się powstrzymać od tłumaczeń, aby rozmówca zrozumiał go w możliwie najbardziej precyzyjny sposób, albo po prostu był czepialskim marudą, jak kto woli.
Chciał być po prostu miły, bo niezaprzeczalnie ich poprzednie konwersacje nie wyglądały tak dobrze, jak ta obecna. Dlatego starał się podtrzymać klimat, może zachować bardziej otwarcie, niż zwykle. Niezaprzeczalnie gdyby Marianne nie była kimś powiązanym z ludźmi dla Jony ważnymi, na pewno już dawno darowałby sobie jakąkolwiek kurtuazję. Ale tym razem zaryzykował i w zasadzie uznał, że faktycznie może trochę nazbyt pochopnie oceniał pannę z prowincji, tylko że... On rzucił delikatną sugestią, a rudzielec na powrót uczepił się tej randki w kawiarni. Może nie użyła takich samych słów, ale jednoznacznie nawiązała do spotkania, a potem dodała jeszcze kilka szczegółów, przez które Wainwright ponownie poczuł się zbity z tropu zaczynając podejrzewać, że może faktycznie ta młoda panna interesuje się nim w sposób w jaki interesować się nie powinna. W sensie nie przeszkadzałoby mu to, gdyby nie okoliczności i fakt iż niekoniecznie umiał się z nią porozumieć i sam nie wiedział, czy to przez własne uprzedzenia, czy kompletnie nie nadają na tych samych falach.
- Nie sądzę abyśmy mieli na myśli podobne miejsca - zaczął od tego, bo nie oszukujmy się, ale on potrafił na dobrą kolację wydać kilkaset dolarów, a Marianne pewnie zachwycała się burgerem za dziesięć dolców z pobliskiego fastfoodu. - A co do spotkania, to tylko sugeruję, że gdybyś była w okolicy, mogłabyś dać znać. Wskazałbym ci odpowiednią kawiarnię, gdybym miał akurat czas - dodał, po czym dopił swoją kawę i wstał z miejsca, sięgając po swój płaszcz. - Nie chcę abyś oddawała mi pieniądze. Uznajmy, że to było moje zaproszenie na kawę - Ona chciała, aby zaprosił ją do kawiarni, a on nie chciał od niej rewanżu, więc może to była najlepsza opcja. - Muszę już iść - oznajmił, co raczej było do przewidzenia po tym co zrobił między czasie. - Miło było cię spotkać - w zasadzie, nie było to nawet takim kłamstwem. Przynajmniej zaczął myśleć o Chambers w nie tak surowy sposób, jak na początku. - Powodzenia - rzucił jeszcze na odchodne, po czym skinął jej głową i wyszedł, bo zdecydowanie to spotkanie zaczynało go przerastać. Bez alkoholu, odpowiedniego klimatu i nastawienia, raczej niekoniecznie lubił takie niezobowiązujące, przyjacielskie konwersacje o niczym z ludźmi, którzy nic nie wnosili do jego życia. Męczyły go one, a przy tym, niezaprzeczalnie dziś kilka razy pomyślał o Mari w sposób w jaki nie powinien i wcale nie chciał dowiadywać się, czy pogłębianie tej znajomości miałoby jakikolwiek sens.

2xzt <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami wypadało zaprosić swojego chłopaka na randkę… Ale tylko czasami, aby za bardzo nie przyzwyczaił się do luksusu. Oczywiście – Teddy sobie zażartował, kiedy pytał Ozziego o plany na piątkowy wieczór i czy ma jakąś wypasioną koszulę, czy może jednak powinien mu coś sprezentować. Stanęło na tym, że piątkowy wieczór miał wolny, ale koszuli kupować nie musiał… Co w słowniku weterynarza oczywiście znaczyło, że musi mu kupić (bo inaczej się udusi).
Oboje umówili się przed jedną z kawiarni. Miało być początkowo kameralnie i elegancko. Ot, kawa, deser, miła rozmowa. Potem może jakiś klimatyczny spacer albo jeśli humory będą im dopisywały – pójdą na spontaniczną imprezę. Mogli też zrobić cokolwiek innego, co im tylko wpadnie do głowy. Lowell nie zamierzał się tego wieczoru ograniczać, a tym bardziej nie miał stawiać okoniem, jeśli Ozzie wpadnie na jakiś fantastyczny pomysł.
- Całkiem tu przyjemnie, chociaż na zdjęciach na Facebooku wyglądało przyjemniej. Mistrzowie pijaru. – Zażartował sobie Teddy, kiedy weszli do środka i zajęli jeden ze stolików. Wybrali takie miejsce, aby nie za bardzo rzucać się w oczy. Oboje cenili sobie prywatność, a chcieli przecież miło spędzić ze sobą czas. I tylko ze sobą, a nie z jakąś Karen, która woła menagera, ponieważ podobno w jej kawie pływa mucha.
- Wiedziałem, że ta koszula będzie dobrze na Tobie leżeć. – To jeszcze nie była ta godzina, w której Teddy mówił, że jakieś ubrania dobrze leżą na Ozzim, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby leżały sobie na podłodze. Na takie komentarze trzeba było jeszcze chwilkę poczekać, ale to wcale nie znaczyło, że się nie pojawią. Pojawią, ale w swoim czasie! – Miałem nosa, jak zawsze. – Co z tego, że nie musiał jej kupować? Lubił zakupy, a szczególnie te w ekskluzywnych sklepach dla mężczyzn. Teddy’emu stylowo daleko było od stereotypowego geja, zawsze stylowo wyglądał. – Jestem zdania, że w poprzednim życiu byłem jakimś projektantem mody. Może dla ludzi, może dla psów. Jakoś trzeba wyjaśnić, dlaczego akurat teraz jestem weterynarzem. – Może i Teddy był agnostykiem, ale wierzył w życie po życiu. Cóż, różni ludzie są na świecie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.
outfit

Do weekendu jeszcze daleko, a Ozzie pracował na pełnych obrotach... Dlatego nie miał zbyt wiele wolnego czasu na spotkania ze swoim ukochanym, pewnie byłoby im łatwiej, gdyby zamieszkali razem. Jednak ten temat chciał poruszyć dopiero później, to nie była rozmowa na telefon. Ciągle się wahał, niestety przez rodzinne sytuacje unikał zobowiązań. Dopiero Teddy nauczył go bycia z kimś na dłużej, prawdziwego uczucia o którym wcześniej jedynie czytał, czy też słyszał.
Ale my nie o tym! Lowell zaprosił go na randkę do kawiarni w środku tygodnia, nie potrafił odmówić, dlatego poprzestawiał pewne zajętości i obiecał, że się zjawi. Zmierziła go nieco informacja o eleganckiej koszuli, ponieważ Mayfield ma jakąś awersję do krawatów, ograniczających ruchy garniturów czy też szybko zapacających się koszul. Jednak czego się nie robi dla tak bliskiej osoby? Podziękował za prezent, który założył, ale odpuścił marynarkę oraz zbędne dodatki w okolicach szyi. Oczywiście rozpiął kilka pierwszych guzików, a rękawy wywinął. Cóż, będzie się prezentował, jak rasowy wsiur...Ale chyba za to go właśnie kocha, prawda?
Plan kameralnej randki bardzo mu się podobał, zazwyczaj bywa otwarty na wszelkie propozycje, jednak spokojne spędzanie czasu to było coś, czego obecnie potrzebował. Poza tym zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę się stęsknił za weterynarzem.
- Jest przyjemnie, poza tym moglibyśmy się wybrać do meliny, a ja i tak byłbym szczęśliwy, że jestem tam z Tobą. - uśmiechnął się szeroko, zgarniając na blacie jego dłoń w swoją. Musiał przyznać, że w eleganckiej wersji Teddy prezentował się jeszcze lepiej niż zazwyczaj. - Naciesz się tym widokiem, ponieważ wiesz, że ja i koszule nie chodzimy zbyt często w parze. - zaśmiał się, już naprawdę nie mógł się doczekać momentu w którym to z siebie zdejmie. A jeszcze bardziej wyczekiwał chwili, gdy pozbawi ubrań siedzącego na przeciwko mężczyznę. Aż się chłop rozmarzył przez kilka sekund, patrząc na ukochanego.
- Bardzo możliwe! Maverick jest zachwycony ze sweterków, które mu kupiłeś. - o dziwo psiak o wiele bardziej cieszył się z ubraniowych prezentów niż jego właściciel. Chociaż Ozzie nie dawał tego po sobie poznać! Na pewno nie chciałby zranić Teddiego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teddy wymownie przewrócił oczami, chociaż słowa Ozziego były naprawdę miłe. Byli ze sobą już jakiś czas, ale Ozzie nadal zachowywał się tak, jak na początku ich związku. To dobrze, że nic się nie zmieniło i wszystko było stałe. Lowell potrzebował tej stałości w życiu, by czuć się bezpiecznie.
- No ja nie wiem. Ostatnio nie byłeś szczęśliwy, kiedy wpadłeś do lecznicy, a ja akurat byłem umazany krwią. – Akurat skończył zabieg sterylizacji, dlatego nie wyglądał ani nie pachniał zbyt dobrze. Ozzie zamiast poczekać (jak prosiła go asystentka), wszedł do środka. Zrobił to na własną odpowiedzialność. – Dlatego raczej ta melina odpada. Stanowczo. – Pokiwał głową, aby potwierdzić swoje słowa, że właściwie nie wyobraża sobie ich w takiej scenerii.
- Przykro mi, będziesz musiał jeszcze się przy paru okazjach pomęczyć. – Uśmiechnął się tajemniczo. Wciąż czekał na odpowiedni moment, aby się oświadczyć. Serce biło mu coraz szybciej, kiedy o tym pomyślał. Miał też nadzieję, że sygnet który wybrał, spodoba się jego wybrankowi. Cały jego sekret tkwił tak naprawdę w środku, bo „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Nawet nie musiał dopowiadać, że bardzo dobrze wie, gdzie dana koszula mogłaby się prezentować. Idąc za wieloma książkami – na pewno prezentowałaby się dobrze na podłodze. – Nie zmienia to faktu, że uwielbiam Ciebie w takim wydaniu. – A pomyśleć tylko, że niektórzy mieli dostęp jedynie do jego głosu. A tu proszę – taki Teddy miał i głos, i wygląd, i jego usta, i jego dłonie, wszystko w pakiecie Platinum.
- Pięknemu we wszystkim pięknie, a on jest zdecydowanie aż za dobrym psim modelem. – Odkąd zaczęli ze sobą chodzić, instagram Teddy’ego aż pękał w zdjęciach Mavericka. Znajomi aż sobie śmieszkowali, czy tak naprawdę chodzi z Ozzim, czy może z jego psem. Cóż, zdania były bardzo podzielone, a Lowell nie udzielał jednoznacznej odpowiedzi.
- To co bierzesz? Ja się chyba skuszę na szarlotkę z lodami. Jak szaleć to szaleć! – Odwrócił się na krzesełku, wymownie patrząc na ladę, za którą wypatrzył przecudowny kawałek ciasta. Miał tylko nadzieję, że będzie równie dobrze smakował, jak wyglądał.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Lawton Park”