WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & jacob
<img src="https://i.pinimg.com/564x/5c/b1/13/5cb1 ... 0395d5.jpg" width="200">

Czy jesteś, Piękno, z nieba czy tez z piekła rodem?
W twym spojrzeniu anielskim i szatańskim płynie
Cnota mącona zbrodnią, przesyt truty głodem,
Możesz przejrzeć się w sobie jak pragnienie w winie.
Błądził. Wibrowała każda molekularna cząsteczka, składająca się na jego chwiejną postać - na paradoksalnie rozgrzany pomimo panującego zimna organizm, na narzuconą przy wyjściu ku osłonięciu nagich przedramion, niepasującą zupełnie do mozolnie komponowanego stroju bluzę Laury, na drżący w tylnej kieszeni spodni strunowy woreczek z bliżej nieokreśloną zawartością.
Przez te wszystkie dzikie miksy skręt teraz zachodził go z zaskoczenia - spadał jak znikąd, czasem gwałtownym szarpnięciem żołądka, czasem zwalającym niemalże z nóg bólem głowy, czasem nagłą bezwładnością, paraliżującą wszystkie kończyny. Tego wieczoru nie było inaczej - pomimo wciąganych bezustannie proszków, organizm domagał się intensywnie czegoś zupełnie innego, w ułamku sekundy zwalając go z nóg na fotel i grożąc narastającymi gwałtownie mdłościami. Impreza i tak chyliła się już ku końcowi, dlatego seria wiadomości (wysyłanych na numer jednej z tych osób, z którymi zawsze dało się jakoś dogadać) niemal automatycznie wyszła mu spod palców
A potem wszystko poszło tak szybko - zbyt szybko chyba, chyba umysł powoli przechodził do porządku dziennego nad całą masą okropności, która musiała się wydarzyć, zanim za zamkniętymi drzwiami dworcowej toalety drżące palce odnajdywały odpowiednio szeroką żyłę. Nie robił nigdy wcześniej speedballa, choć kusił go już od dłuższego czasu - a jednak dopiero teraz, zrządzeniem pierdolonego przypadku. Z jego starań wyjścia na prostą albo chociaż mniej połamaną wychodziło dokładnie tyle, ile można by było podsumować tymi kilkudziesięcioma minutami, podczas których kolejne stymulanty zasilały nozdrza, a ze strzykawki do żyły wtaczała się i tak mniejsza niż zazwyczaj (ze zwykłego strachu przed przekręceniem się, które pewnie przez ilość napędzających organizm chemikaliów nie wydawało się nagle aż tak pożądaną opcją) ilość tej substancji, której potrzebował tak mocno, tak przejmująco.
Ze swoją tolerancją na cały ten syf, który w siebie ładował, nie mógł spodziewać się czegoś zniewalającego - zaskoczył się więc potężnie, kiedy brudna podłoga publicznej ubikacji wciągnęła go tak mocno, blisko do siebie, sufity zakrzywiły się i ściany topniały pod siłą jego spojrzenia, drzwi rozmazywały i nagłe, typowo amfetaminowe uderzenie euforii, w ciągu serii niemożliwych do zliczenia sekund zostało wreszcie zastąpione przez przyjemną błogość, w której nie łamały kości, a w głowie nie huczało obezwładniającym bólem. Motywowany tym ciężkim do zdefiniowania, zaskakująco nowym doznaniem, trochę zbyt szybko chyba podniósł się na nogi, za szybko skierował na autobusowy przystanek, za szybko wysiadł zupełnie intuicyjnie, zupełnie bez pomyślunku ani chociażby śladu świadomego planowania. Dlaczego narkotyczny amok przywiódł go właśnie tutaj, na całkiem ładne i dość zadbane podwórze pod jednym z bloków na South Lake Union?
Tak więc w zasięgu wzroku była odnowiona niedawno furtka, prowadząca na plac zabaw - zasnuty mgłą, smogiem lub niewyraźnością, której winien był jedynie Fletcher. Między piaskownicą i wieżyczką zjeżdżalni wisiała samotnie pojedyncza huśtawka, z łańcuchowymi sznurkami do trzymania, na których palce Cosmo zacisnęły się mocno, kiedy ciało opadało na plastikowe siedzisko. Siedział tak przez chwilę, zawieszony między myślami, czasem i przestrzenią, świadcząc trzecioosobowo stopniowego przejścia z pobudzającego, euforycznego niemal stanu w lepiej przez siebie rozumiany i bardziej doceniany błogostan, zanim skostniałe z chłodu, którego nie był świadomy, palce nie sięgnęły znowu do telefonu, żeby wystukać kolejną serię wiadomości, tym razem po wcześniejszym wejściu w aplikację.
Zimno przyszło dopiero z myślą o tym, że być może Jacob nie chciał już wcale go widzieć - i nawet jeśli to rozważanie było wątłe i krótkie, obalone zaraz przez rozgrzewające od środka poczucie mocy i pewności siebie, musiało naznaczyć kilka ostatnich wiadomości mało subtelną desperacją, która następnego dnia miała przynieść mu zażenowanie. To nieważne - ważne, że w oknie, które równie dobrze mogło należeć do Jacoba, jak i do kogokolwiek innego, paliło się światło, a to światło kojarzyło się z ciepłem i zaproszeniem, o którym myśl motywowała go solidnie, gdy nieco wolniej niż ostatnio wspinał się na czwarte piętro. Tym razem nie pomyślał już o tym, żeby zapukać - palce ułożyły się po prostu na klamce, nie sprawdzając nawet numeru na drzwiach. Skoro nogi powiodły go pod odpowiedni blok, odnalezienie właściwego mieszkania też nie powinno sprawić im problemu, prawda?
Drzwi ustąpiły zaraz, pozwalając mu na ostrożne wkroczenie do mieszkania. Światło dobiegające z salonu uderzyło w oczy, które zmrużyły się lekko, podczas gdy jedna z dłoni po omacku zamykała drzwi, o które plecy musiały oprzeć się na moment, w którym umysł analizował otoczenie. Płytki uśmiech wypływający na twarz.
Ciepło.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmęczony. Taki przymiotnik wybrałby, gdyby z całej bogatej gamy słów mógł wybrać tylko jedno. Tuż po powrocie z urodzin Laury zafundował sobie długi, gorący prysznic i kilka odcinków jakiegoś serialu, oglądanego w dresie. Nie byłby jednak w stanie powiedzieć, co oglądał. Myśli kręciły mu się zupełnie wokół czegoś innego. Ciągle poirytowany, co było też widać w sposobie, w którym odpisywał Fletcherowi.
Jacob zwleka się z kanapy, mniej więcej w tym momencie, kiedy Cosmo otwiera drzwi i opiera się o nie plecami. Hirsch przez moment się waha, ale ponieważ pełna infekcja rozumu plądruje jego umysł już od kilku godzin, działa bez zastanowienia. Wciąż wiedziony emocjami, które nie pozwoliły mu udusić blondyna, kiedy ten rzucił się na niego z całowaniem z panią Hirsch za ścianą. Wciąż pamiętał też o przygodzie z zegarkiem, który dla miłej odmiany tym razem oplatał ciasno jego nadgarstek. Zamiast więc pójść po rozum do głowy, Jacob przyciska gościa do drzwi, naporem swojego ciała i mocno całuje jego usta. Rozpina bluzę, która opada na podłogę. Nie chce nawet myśleć o tym, do kogo może należeć, skoro na pewno nie do tego upadłego imprezowicza. Płytki, szybki oddech, plątanina emocji i dłoń sunąca wzdłuż podbrzusza Cosmo, by chwilę później znaleźć się już w jego bieliźnie. Mniej więcej wtedy odrywa się od niego na moment ustami, żeby złapać oddech. I czystym przypadkiem, zerka na jego przedramię. Odsuwa się jak poparzony. Robi kilka kroków do tyłu i pociera twarz dłońmi. Jest wściekły. Naprawdę wściekły. Wszystko, co do tej pory zepchnął w odmęty umysłu, wraca zintensyfikowane.
Czy ty masz kurwa gram zdrowego rozsądku?! – pyta zły, ale jeszcze nie krzyczy. Wraca do Fletchera, łapie go za nadgarstek i wykręca jego przedramię ramię tak, żeby obydwoje mogli widzieć ślad po wkłuciu. Spryciarz najwyraźniej wbił się z boku, żeby lekkie zasinienie od nieumiejętnego wprowadzenia igły, nie było aż tak widoczne.
Hirsch nie kontroluje grymasu na swojej twarzy, ściąga brwi i marszczy czoło.
Ile ty masz lat, żeby pakować się w takie gówno? – cedzi z bystrą obserwacją, że Cosmo nie jest zbyt skory do tego, żeby się przyznać. – Myślę, że możemy sobie to doprecyzować co najmniej na potrzeby dwóch życiowych kwestii – dopytuje, wciąż stojąc na tyle blisko, żeby mieć pewność, że gość zwyczajnie nie ucieknie. Co generalnie byłoby dość spektakularnym wydarzeniem, bo dopiero teraz, z otrzeźwionym umysłem, Jacob widzi, że ten ledwo stoi na nogach. Kurwa mać. Ciche przekleństwo wydobywa się z jego ust. Już dawno postanowił sobie, że romansów z uzależnionymi ma już w swoim życiu nadto i nigdy więcej się w to nie wpakuje. Zwłaszcza z dzieciakiem. Kurwa. W oczekiwaniu na odpowiedź lustruje jego twarz spojrzeniem, próbując wyczytać z niej, czy Cosmo czasem nie przesadził. Może tylko zmiksował to z alkoholem? Może to wątłe ciało średnio radzi sobie z tym, czym obarcza je blondyn? Powstrzymuje się od odsunięcia palcem jego dolnej powieki, żeby sprawdzić, czy Fletcher nie ma też czasem anemii. Jeszcze się powstrzymuje. Na razie czeka na odpowiedź.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Pocałunek.
Mocny, zagarniający dla siebie rozchylone nadal w delikatnym uśmiechu usta. Szybko tak i silnie, że spowolnione odurzeniem ciało przez chwilę nie mogło nadążyć; że nie wiedział nawet, kiedy ta bluza opadała na podłogę i dłonie wyciągały się do policzków Jacoba, żeby zabrać im odrobinę ciepła, pożyczyć dla siebie trochę tej bliskości, której potrzebował teraz tak mocno i zachłannie. Tak niewiele wystarczyło - ledwie kilka chwiejnych oddechów, parę sekund drżącego dotyku, spływającego gładko po skórze, plecy przywierające mocno do drzwi, usta lgnące tak stanowczo do tych drugich i gubione co chwilę, nie trafiające wprost do płuc powietrze - żeby zmazać wszystkie ślady wątpliwości, odciskające się do tej pory niewyraźnym wzorem na umyśle, żeby zapomnieć nagle zupełnie o każdej obawie, której zajawka zdążyła dotychczas wykiełkować w myślach. Niewiele tak, bo w gruncie rzeczy Cosmo chyba nie potrzebował dużo; bo wystarczyły mu nawet nędzne ochłapy cudzej uwagi, wystarczyło o kilka pocałunków zbyt wiele i parę słów zbyt mocno zapadających w pamięć. Niewiele i dalej mogło dziać się już wszystko - i cudze dłonie mogły zbierać pod sobą każdy centymetr skóry, i usta mogły skradać świszczące głośno oddechy, kiedy palce sięgały pod bieliznę.
I potem jego własne wargi uchylone bezmyślnie w otępiałym niezrozumieniu, nie nadążając jeszcze za umysłem, trawiącym mozolnie ten szereg wydarzeń, ten gwałtowny dystans, który pojawił się w najmniej pożądanym momencie, tę nagłą niemożność znalezienia wysuwającej się spod palców twarzy Jacoba, tę sylwetkę mężczyzny oddalającą się równie szybko, jak wcześniej znalazła się tuż przy nim, podczas gdy ramiona Cosmo pozostawały tępo wysunięte w ramach pozostałości po tym zakończonym gwałtownie objęciu. A później słowa - wyrzucone przez Hirscha tak niespodziewanie, jak mogłoby się zdawać, zupełnie niepasujące, nierówne jakieś, wykrzaczone, doklejone jak na siłę do tej sytuacji, w której przecież wcale nie były potrzebne. Docierały do świadomości powoli bardzo, zamykając swój sens w otępiałym wyrazie twarzy Fletchera, który najwidoczniej nie rozumiał lub uparcie zrozumieć nie chciał - aż do momentu, w którym Jacob znowu był blisko, a od tej bliskości zakręciło mu się lekko w głowie, bo chwytała go znowu nie w ten sposób, którego teraz tak bardzo chciał. Dłońmi Hirscha chwytała za nadgarstek, wykręcając rękę, rękę, którą Cosmo odruchowo chciał wyrwać zaraz z jego uścisku, ale ta decyzja zaowocowała jedynie żałosnym, anemicznie słabym szarpnięciem.
O co chodzi?, chciały zapytać przez chwilę pamiętające nadal ciepły pocałunek usta, podczas gdy umysł krzyczał już głośno - blizny, o blizny mu chodzić, o te dwie szramy biegnące wzdłuż przedramienia i nieistotne zupełnie, że to nie ta ręka chyba, bo oczy nie potrafiły jeszcze skupić się na tej ręce, na tej ręce, z którą nie tak coś było ewidentnie[/i], na zepsutej ręce może, może brudnej, może obrzydliwej, odrażającej, grzesznej może. Ale znalazły w końcu - drobny punkt, rozlany szerokim, zielonym siniakiem, zbyt dużym przez te żyły, rozbite tak bardzo i nadwrażliwość rujnowanego powoli organizmu.
Gówno. Gównogównogówno. Patrzył na niego i wciąż, płytko i nieprzytomnie, dopóki wszystkie te wygłoszone przez wzburzonego mężczyznę słowa nie skleiły się ze sobą tworząc treść, którą był w stanie pojąć, choć nie zaakceptować.
- Osimn... Osiemnaście, Jake, ale to n-nie ma znaczenia wcale, nie ma znaczenia nic, naprawdę, nieważne to - głupie zająkniecie burzące toczące się rozciągłymi sylabami i zachrypniętym głosem słowa. Mówił o dragach, oczywiście, nie o wieku - bo w tym jego wąskim postrzeganiu świata nie było miejsca na to, żeby lata stanowiły jakąkolwiek przeszkodę, bo to naturalne się przecież wydawało; bo zawsze oni byli starsi, on był młodszy i zarówno ta miniona dekada, jak i następna zapewne miała definiować się taką zależnością - to nieważne, ale tak nieważne, że myśli odpływały w całkiem inną stronę, a wszystko było takie chwiejne i rozmazane, a kolana uginały się tak mocno, a ziemia kusiła swoim przyciąganiem ku dołowi i tylko drzwi, o które teraz wspierał się niemal desperacko, czując jak teraz robi mu się jeszcze bardziej słabo, zaciskając palce mocno tej nieprzytrzymywanej przez Jacoba ręki na klamce drzwi, chroniły go od złożenia się w kostkę na ziemi, od zapadnięcia się te wszystkie piętra w dół, żeby uderzyć na końcu z hukiem o sam parter. Nie patrzył - nie patrzył już na niego, musiał przestać, kiedy z głuchym uderzeniem nieznośnej świadomości uderzyła w niego myśl o tym, że to koniec. Koniec mydlenia oczu tą starą wizją siebie, jeszcze nie tak skrajnie skończonego i bezwartościowego, jeszcze nie takiego zużytego paskudnie, jeszcze nie takiego świadomego boleśnie każdej swojej ułomności, która przebijała się teraz, uderzając jak głową w mur w próbach przebicia się przez ścianę chroniącą go od całkowitej, mentalnej zapaści, opioidowej ściany.
- Jake, przep-p... z-zapomnij tylko o tym, p-proszę, zapomnij, dobrze? Z-zapomnij, proszę, nie jestem tak... - Nie jesteś? Był chyba - był był był - i świadomość tego, że był teraz wwiercała się brutalnie w myśli. - N-nie dzwoń tylko nigdzie, proszę, n-nie dzwoń, m-mogę... mogę ci obciągnąć i p-pójść, jeśli chcesz, a-ale nie dzwoń, p-proszę... - Na policję ani na pogotowie, do brata nie dzwoń, nie dzwoń po prostu nigdzie, do nikogo nie dzwoń, bo nie możesz - bo oni będą chcieli albo mamę, albo ojca i to będzie koniec prawdziwy, i on mnie zabije wtedy, zabije i zakopie za stodołą, tyle razy mówił o tym - zakopie i nikt się nie dowie, i nikt nie będzie szukał, i nikt nie znajdzie nigdy, nie może się dowiedzieć; nie mogą, oboje nie mogą.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To zdanie. Obrzydliwe zdanie wwierca mu się w rozum, wynosi jego brwi w geście głębokiego zdziwienia i napawa go niechęcią. Kręci z powątpiewaniem głową.
Gdzie mam nie dzwonić? Na policję? Do twojej matki? CZY DO MOJEJ? Biorąc pod uwagę fakt, że z jakiegoś kurewsko dziwnego powodu znasz całą moją rodzinę, to ja powinienem co najwyżej zadzwonić do OPRAH! – cedzi wściekły. Ale nie może być aż tak źle, skoro nie traci poczucia humoru. A może wręcz przeciwnie, może to jedyne, co mu pozostało. Chowa na moment twarz w dłoniach i zastanawia się, co ma zrobić ze swoim życiem i chłopcem, którego w stanie dość tragicznym los wepchnął do jego mieszkania. Czy to jakiś cholerny chichot losu? Czy już zawsze będzie musiał zajmować się zaćpanymi nieszczęśnikami? Postanawia więc zadziałać tak, jak robił to przez ostatnie dziesięć lat swojego życia. Tylko w całej rutynie czynności musi zamienić Rebeccę na Cosmo. Zanim Fletcher więc osunie się po ścianie, chwyta go w pasie i przerzuca sobie przez ramię. Nie sądzi, żeby miał siłę na protesty po tym, jak zaaplikowane narkotyki najwyraźniej pozbawiły jego organizm chęci do życia.
Zaproponuj to jeszcze raz, to Bóg mi kurwa świadkiem, czy to mój, czy twój – że wystawię cię na klatkę schodową… – mamrocze, układając blondyna na kanapę. – Nie ruszaj się stąd – wydaje jeszcze jeden komunikat, zanim nie zniknie za drzwiami łazienki. Kiedy plądruje znajdujące się tam szafki, do uszu Cosmo może dotrzeć szereg bardzo brzydkich i bardzo intensywnie wypowiadanych słów.
Jacob nie jest przekonany czy mu wierzy. Zwłaszcza w kwestii wieku. Ale ponieważ właśnie przestał myśleć o Fletcherze w tych kategoriach, to niezbyt zaprząta to jego myśli.
Kiedy wychodzi z łazienki, pierwszym, co podaje swojemu młodemu przyjacielowi, jest dziwny spray do nosa.
Dwa psiknięcia w obie dziurki, odchyl głowę do tyłu… – wciska małe opakowanie w chude dłonie młodzieńca i przygląda mu się uważnym i bardzo oceniającym spojrzeniem. Dalej kręci głową z powątpiewaniem. Jak tak można. Jak można mieć osiemnaście lat i doprowadzić się do takiego stanu.
Jadłeś coś dzisiaj? Czy wyszedłeś z przekonania, że najlepszym stylem życia jest tylko alkohol, fajki i heroina? – ostre pytania tną gęstą atmosferę pomiędzy nimi jak brzytwy. Patrzy, jak Cosmo nieudolnie i z lekką dozą niepewności próbuje spełnić jego polecenia. Kuca więc przy kanapie, odchyla jego głowę do tyłu, zaciskając na moment palce na przydługich blond włosach i aplikuje spray, który ma pomagać przy przedawkowaniu opiatopodobnych. Im nie pomoże jakoś specjalnie, ale kroplówka i pozostały zestaw leków powinien postawić go na nogi w ciągu kilku godzin. Jacob przesuwa dłoń na policzek Fletchera tak, żeby na niego spojrzał i lekko go po nim poklepuje. Potem zabiera rękę.
Jestem lekarzem Cosmo. Pracuję w Swedish Hospital na oddziale ratunkowym – zaczyna mówić do niego jak do zwykłego pacjenta. Nie chce, żeby młodzian pomyślał sobie, że jest jakimś chorym świrem, który trzyma takie zestawy leków w domu i teraz najprawdopodobniej chce go zamordować i sprzedać na kawałki.
Musisz mi powiedzieć, co jeszcze dzisiaj wziąłeś, dobrze? I najlepiej jakie dawki. To bardzo ważne. Czy zrobiłeś to w mieszkaniu Judaha? Czy ktoś jeszcze strzelił sobie po działeczce razem z tobą, hm? – nie jest przyjemny, ale w jego głosie czuć więcej dystansu. Odcina ich prywatne sprawy i skupia się tylko na pozyskaniu informacji. – To ważne Cosmo – dodaje po chwili, kiedy odpowiedź nie nadchodzi w tempie, którego Hirsch oczekuje.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Wszystko było chwiejne i dziwne - nagle, z sekundy na sekundę wydawało mu się, że jest coraz gorzej i gorzej, a przecież dopiero co było tak dobrze, dopiero co było tak pięknie i wysoko, i mógłby grać w filmie, w każdym filmie, w którymś z tych filmów o pięknych ludziach, którzy dużo się śmieją i leżąc wieczorami na trawie oglądają gwiazdy - a teraz był tylko jeden film, ponury i brzydki, a więc chyba pasujący do niego jak należy. W tym filmie wracały za mocno wspomnienia z zaułka za Dragon Clubem, gdzie słowa Ashtona wyrabiały się w umyśle, wracając za często, zbyt brutalnie, po to tylko, żeby wgnieść go w podłogę, docisnąć twarzą do ziemi. Teraz przychodziły w tryumfalnym pochodzie, żeby zawiązać mu się ciasno wokół krtani i przepełnić sobą płuca - bo znowu zepsuł i to trwało tak krótko; bo to nie było jedno potknięcie wcale, tylko brutalna prawda o tym, że nie umiał poradzić sobie sam, nie umiał zastąpić pierdolonej heroiny jakimkolwiek innym gównem tak, żeby nie zrobić tam w środku jeszcze większego rozpierdolu, nie umiał zmniejszać dawek tak konsekwentnie i stanowczo jak powinien - bo nie umiał sam i to może fakt, że znowu zrzucał na kogoś ciężkie brzemię mierzenia się czoło w czoło z tym, czemu winien był jedynie on sam, tak naprawdę teraz wyciągał na wierzch myśli o każdej prawdzie, wypowiedzianej ustami Mahoneya tamtego dnia, jednego z najgorszych w życiu.
Kanapa. Przy zmienieniu pozycji poczuł jak robi mu się niedobrze. Nie, nie, nie, nie, Jake, jest przecież wszystko w porządku. Było, dopiero co było, ale teraz znowu coś dziwnego, coś czego nie chciał wcale, bo nie taki był plan. Seria przekleństw dobiegająca z łazienki, porażająca biel sufitu w salonie Jacoba i gwałtowne zdanie sobie sprawy z tego, że naprawdę nie ma siły, żeby się ruszyć, żeby podnieść choćby do pionu - wszystko uderzyło naraz i nie odpuściło także wtedy, kiedy Hirsch podawał mu jakieś psikadło, o które nie miał zamiaru pytać. Drżące raczej z nerwów niż przez działanie krążącej w żyłach mieszaniny substancji dłonie nie potrafiły jednak ułożyć się odpowiednio na pompce, więc zaraz poczuł, jak zalewa go fala okrutnej bezradności, która na ułamek sekundy przywołuje na unikającą wzroku Jacoba twarz straszliwy grymas. I te słowa jeszcze - słowa, które wcisnęły go głęboko w tapicerkę i od których podbródek zaczął drżeć niebezpiecznie, podczas gdy głowa i tak już kiwała się twierdząco. Po co kłamiesz, kurwa, na chuj kłamiesz, skoro on i tak się zorientuje, zorientuje się w końcu, bo teraz jest tak niedobrze strasznie, i... Co jeszcze, jakie dawki, to ważne, w mieszkaniu Judah, po działeczce razem z tobą... Teraz z kolei gwałtownie pokręcił głową, podnosząc na niego zdeterminowane spojrzenie.
- Nie-e, nie dłbym... nie dałbym nikomu tego-o - już nigdy więcej. Jednocześnie ręka z trudem i ociąganiem wsunęła się pod plecy i niżej, do tylnej kieszeni spodni, gdzie był woreczek z... z czymś, z czymś na pewno. Drżące palce upuściły go niechcący na podłogę, zamiast ułożyć w dłonie Hirscha. Jakaś pojedyncza łza musiała w końcu popłynąć w dół policzka, ale nie był w stanie sięgnąć do twarzy, żeby ją otrzeć - to nic. Jacob i tak już wiedział wszystko, Jacob już widział, jaki był naprawdę, Jacob już zobaczył, że tak naprawdę nie ma tam w środku niczego ciekawego, że nie ma żadnego zbuntowanego blondyna, jest tylko pierdolona, nic nie warta pijawka, która bierze i bierze, i bierze, ale nie ma zupełnie niczego do oddania w zamian; że jest brzydki tylko i tylko zepsuty, że robi problem za problemem, że najpierw ten zegarek i teraz to, że trzeba było nigdy nie wysyłać tej wiadomości na tinderze, nigdy nie otwierać tych drzwi, nigdy nie pozwalać zostać do rana, nie nazywać pięknym tego czegoś, co obok piękna nigdy nie stało nawet przez chwilę, ten zlepek narządów, prototyp człowieka, brudny, niedobry, zły, paskudny.
Coraz bardziej panikował i wiedział - wiedział już. To panika, Jacob, to nie narkotyki, nie jest tak źle, Jacob, naprawdę, nie trzeba nic, proszę, naprawdę, nie trzeba.
- Prze...praszam, Jake, przepraszam - całkowicie już połamany głos, drżący równo wbijającym się w twarz Hirscha spojrzeniem, które piekło, paliło wręcz żywym ogniem. - N-nie powinie... Przep-praszam, że przyszedłem, przeprasz... - urwał gwałtownie, czując jak żołądek znowu przekręca się gwałtownie. - J-jake, niedobrze m-mi bardzo, b... - spółgłoska zawieszona głucho w powietrzu miała sygnalizować, że bardzo, to znaczy naprawdę bardzo.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciche westchnięcie razem z przekleństwem wymyka się z jego ust, kiedy podnosi się i przynosi mu miskę na pranie, którą stawia na jego kolanach. Oczywiście. Dobrze, że chociaż uprzedził. Nie zliczyłby, ile razy wymieniał dywan w mieszkaniu, w którym mieszkał z Rebeccą, kiedy już zaczął wstydzić się oddawać go do pralni. Wiele. Stanowczo zbyt wiele razy.
Przygląda się też opakowaniu, które Cosmo z trudem wyciągnął z kieszeni. Odkłada je na moment na stolik z przekonaniem, że spuści to wszystko później w toalecie. I zrobi to na pewno, żeby blondynowi nie przyszło do głowy, że jeszcze z tego skorzysta. Hirsch jest wściekły, kiedy pomyśli, ile to kosztowało i jak bardzo chłopak jednocześnie nie ma pieniędzy. Wyjątkowo idiotyczne zestawienie.
Korzystając z rozproszenia Fletchera, który teraz zaciskał swoje smukłe palce na plastikowym rancie naczynia, Hirsch wsuwa na dłonie jednorazowe rękawiczki. Pierwszy przebłysk rozsądku. Rozrywa też zaraz opakowanie z jednorazową igłą i wenflonem.
Nie ruszaj się, nie jestem pielęgniarką… – mamrocze pod nosem, ale wbrew obietnicy zakłada wkłucie dość sprawnie. Podłącza kroplówkę, zaczepia ją o szafkę nad kanapą i instruuje jeszcze Cosmo, żeby nie wiercił się zbyt mocno. Dopiero potem bierze drugą sterylną paczkę, wypakowuje z niej strzykawkę, odmierza dawkę leku ze szklanej fiolki i wstrzykuje go w worek z kroplówką. Zabiera po tym wszystkie śmieci, łącznie z tym najgorszym, który otrzymał od swojego gościa i dopiero po chwili – i festiwalu głębokich oddechów w oparciu o umywalkę w łazience – wraca do salonu.
Wiesz, czyje są te leki? To podstawowy zestaw ratunkowy mojej żony. Masz OSIEMNAŚCIE LAT COSMO. Ona też pewnie zaczęła w twoim wieku, bo kiedy ją poznałem, jakieś dwa lata później jeszcze całkiem przyzwoicie to maskowała. Wiesz, gdzie ona teraz jest? Nie żyje. I wiesz, co ją tam zaprowadziło? Prochy. Potem heroina. Tysiące dolarów, dziesiątki tygodni spędzonych na odwykach i jedna trumna. Sam to sobie przekalkuj… – mówi do niego trochę jak ojciec, ale jest bardzo rozżalony i zły. Nie chce jednak prowadzić tej dyskusji dalej. Idzie pod prysznic. Potrzebuje chociaż odrobiny odprężenia. Później przynosi Fletcherowi koc i dodatkową poduszkę, sprawdza kroplówkę i wraca do swojej sypialni. Ale nie może zasnąć. Stan, w jakim pojawił się tu dzisiaj Cosmo przywołuje mu na myśl setki nieprzyjemnych wspomnień. I jeden podstawowy niepokój. Skłamał. Nie miał pojęcia, czy jego żona naprawdę nie żyje. A jeśli tak jest faktycznie, to co wyprowadziło ją z tego świata bardziej – jej uzależnienie czy on? Nad ranem jest już tak wykończony, że jedyne, co potrafi to leżeć na wznak na łóżku i tępo wpatrywać się w sufit. To nie ma sensu.
Wstaje, żeby odpiąć pustą już kroplówkę. Śpiącemu albo wyczerpanemu Fletcherowi podaje jeszcze jedną dawkę leku. Jego organizm, chociaż wykończony zbyt dużą dawką narkotyków dostał chyba najwięcej składników odżywczych od dekady. Hirsch zerka przelotnie na chudy nadgarstek.
Nie zamierzał ładować się w kolejne takie problemy.
Możesz iść, jeśli chcesz. Kroplówka spłynęła już cała, a to nie areszt domowy. Chociaż wolałabym, żebyś chociaż dobrze wyspał się do rana i nie włóczył się w takim stanie po nocy – oznajmia Cosmo, kiedy zauważa, że ten leniwie otwiera powieki.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Za dużo czasu do myślenia.
Masz osiemnaście lat, Cosmo. Miał też - szczerze, perfidnie, skrajnie i zbyt dramatycznie - dosyć bycia już zupełnego, w jakiejkolwiek formie, pod dowolną postacią. Bycia w ogóle, bo jeśli kolejne osiemnaście lat miało być takie, jak do tej pory, to on nie chciał wcale, bo był już zmęczony tym najbardziej okrutnym zmęczeniem, które ogarnia cię, kiedy uświadamiasz sobie wreszcie, że twoje życie toczy się po okręgu. I ciągle tak było, i w kółko - i ciągle robił coś źle, ciągle za to obrywał, ciągle niczego się nie uczył. Nawet dziecko po naciśnięciu guzika, przez który kopie je prąd, zrozumiałoby w końcu, żeby tego nie robić. On natomiast wciskał ten guzik i wciskał, i wciskał, i wciskając dociskał tak mocno, jak dociska się niedziałający klawisz w komputerze. Ból to też uczucie, a może czasem chodziło tylko o to, żeby doświadczyć czegokolwiek w tej rozciągłej pustce, w tym marnym egzystowaniu między nocą a kolejnym dniem, w tej całkowitej jałowości i zupełnym zatracaniu siebie podczas szwendania się wzdłuż wąskich uliczek pomiędzy blokami South Parku.
Ale on nie chciał do końca. Nie chciał odpuszczać, choć tam na dole było mu chyba najwygodniej, bo ciągnęło go tam tak uparcie, bo jeden krok do góry to zawsze było stoczenie się potem dwa kroki niżej. Łatwiej byłoby przestać po prostu i czasem myślał o tym za mocno - jak teraz, gdy przyzwyczajające się do ciemności panującej w salonie oczy coraz wyraźniej rozpoznawały kształty nielicznych mebli. Chciał wstać i zapalić lampkę, bo ten mrok teraz wydawał się szczególnie przytłaczający, ale nie miał siły - psychicznie zwłaszcza, bo fizycznie z każdą kolejną chwilą było przecież coraz lepiej. Okropne. Po wyjściu Jacoba próbował odczytać, co wtacza mu się właśnie do żyły, ale nie potrafił dostrzec, litery rozmazywały mu się przed oczami i zamieniały ze sobą miejscami. Może to i lepiej. Z trudem przypominał sobie wartości kaloryczne wszystkich medykamentów, którymi faszerowały go lekarki Floriana.
Nie sądził, że będzie w stanie zmrużyć oczy choć na chwilę, ale na krótki moment jednak dopadł go stan pomiędzy snem a jawą, kiedy oddech stawał się płytszy, a spuchnięte powieki trwały szczelnie zamknięte. Uchyliły się dopiero, kiedy wyczulony na tym punkcie słuch zarejestrował w niedużej odległości czyjeś kroki, a potem odgłosy krótkiej szamotaniny z kroplówką. Drgnął instynktownie, odwracając głowę w stronę wiszącego nad nim Jacoba. Przełknął głośno ślinę. Miał cholernie sucho w gardle, a kiedy Hirsch mówił ciężko mu było na niego patrzeć. Przez chwilę jeszcze leżał tak w milczeniu, zbierając się w sobie, aż w końcu chwiejnie podniósł się do siadu, chwytając w dłonie używaną kilka godzin wstecz miskę. Widział te waciki i robiło mu się słabo na myśl o tym, że Jacob też mógł zwrócić na nie uwagę. Dlatego też wstał, najpierw podpierając się asekuracyjnie o oparcie kanapy, aż wreszcie o własnych siłach. Było zdecydowanie stabilniej niż przypuszczał. Dopiero wtedy odważył się zderzyć z Hirschem spojrzeniem.
- Posprzątam. Nie zasnę już i tak, ale ty powinieneś. Wracaj do łóżka - wyrzucił z siebie tak miarowo i spokojnie, jak tylko był w stanie, ale ten głos nadal brzmiał obco, jak nie jego własny. Zacisnąwszy palce mocno na misce, ruszył w stronę sypialni, z której przechodziło się do łazienki. W progu jednak, po długim siłowaniu się z własnym sumieniem, zatrzymał się, żeby jeszcze odwrócić w jego stronę.
- Dziękuję. - Już nie przepraszam, bo nauczył się już, że jego przeprosiny są gówno warte. - Za... to wszystko. Dziękuję. Przykro mi, że nie jestem już piękny, a ty nadal jesteś taki dobry. - Sprany, rozmyty trochę uśmiech, zanim odwrócił się szybko, żeby sięgnąć do klamki. Zatrzasnął za sobą drzwi, na wszelki wypadek przekręcając zamek. Umycie miski nie zajęło wcale długo - choć możliwe, że ośmielony tym nagłym przypływem sił po prostu uparł się, żeby zrobić to jak najprędzej i móc zaraz odłożyć ją w kąt prysznicowej kabiny. Wtedy dopiero zajął się ważniejszymi rzeczami - rozbrajaniem. Spodnie, a za nimi te wrzynające się zbyt mocno w talii kabaretki i w końcu to, co najważniejsze. Ta folia, która teraz cisnęła boleśnie, i której trzeba się było pozbyć jak najszybciej. Zwinąwszy ją w niewielkich rozmiarów kulkę wrzucił do muszli, mając nadzieję, że nie zatka tym odpływu. Spodnie wsunął z powrotem, ale rajstopy po prostu wcisnął do kieszeni. Na palec pożyczył sobie odrobinę pasty do zębów, próbując wmówić sobie, że cała ta sytuacja jest zupełnie normalna, a on z pewnością ma wszystko pod kontrolą. Nie miał. Cholernie nie miał i świadomość tej prostej rzeczy wydusiła z oczu jeszcze kilka łez. Kilka tylko, otartych pospiesznie grzbietem dłoni, spłukanych zimną wodą obmywającą policzki. Kurewsko brzydki.
Musiał wyjść, musiał przestać patrzeć w lustro.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jacob siada na łóżku i przez chwilę zastanawia się, co w ogóle robi. Nie ma najmniejszej ochoty wdawać się w dyskusje z Cosmo. To jak powtórka z rozrywki, od której tak bardzo chciał się przez wiele lat wyrwać. Nie chce tego przechodzić jeszcze raz. Nie musi. Naprawdę jest już za stary i za bardzo zmęczony, żeby z własnej woli ładować się w takie bagno. Poza tym tak po prostu nie mogło być. Nie mogło. Nie mogło. Nie mogło. Powtórzyłby sobie to słowo jak mantrę i milion razy, gdyby tylko to miało pomóc. Zamiast tego przeciera ręką zaspaną twarz i wstaje. Nie tylko z powodu wewnętrznych rozterek. Przede wszystkim – nie ufał blondynowi za grosz. Ani pod kątem ewentualnej kradzieży następnego zegarka (musi przestać zostawiać je w łazience!!) ani przez niepewność co do tego, co jeszcze mogą skrywać kieszenie Cosmo. Nie pozwala więc mu na zbytnią prywatność. Otwiera drzwi do łazienki i wchodzi do środka, siadając na rancie wanny. O zimną, metalową powierzchnię opiera też swoje dłonie.
Potrzebujesz pomocy Cosmo. Solidnego odwyku, może terapii. To nie może tak dłużej wyglądać. I nie zrozum tego źle, ale nie ma mowy, żebyś w takiej formie nadal widywał się z Laurą. Niezależnie od tego wszystkiego, przysięgam, że powiem Judahowi, jeśli czegoś ze sobą nie zrobisz… – nie grozi mu. Mówi zadziwiająco spokojnie. Dopiero po chwili podnosi się też i staje za plecami Fletchera, korzystając z tego, że ten, najwyraźniej nieco zaskoczony, nie ruszył się z miejsca. Łapie go za podbródek i zmusza, żeby spojrzał w lustro.
Mnie możesz okłamać, możesz oszukać swoich kumpli, możesz naściemniać matce możesz wmówić Laurze albo każdemu lekarzowi, że wszystko jest z tobą świetnie, ale jego. JEGO. Nie oszukasz. On zawsze będzie wiedział, że łżesz jak pies. Zacznie tobą gardzić. O ile już tego nie robi. A to najgorsza z możliwych opcji Cosmo – zaciska palce na szczęce nieszczęśnika nieco za mocno. Patrzy prosto w lustro i Fletcher też musi patrzeć.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Potrzebujesz pomocy.
Nie chciał pomocy - pomoc zawsze zabierała mu wolność, pomoc zawsze służyła tylko uspokojeniu sumienia pomagającego. Pomoc nigdy nie była naprawdę dla Cosmo i on nie mógł wcale się temu dziwić. Pomocy - krzyczały litery, układające się w donośny przekaz w grach z sylabowaniem w przedszkolu. Pomocy - ale nikt nie słyszał nigdy tych żałosnych skomleń i każdy ufał tępo artykułowanym naprędce deklaracjom, że wszystko jest w porządku. Nie było. I te słowa, które wypowiadał pospiesznie Jacob też nie były w porządku. Laura. Oddech ugrzązł na chwilę w gardle, spojrzenie stało się bardziej wnikliwe. Nie ma mowy. Z Laurą - ostatnią osobą, którą miał, tak naprawdę; z ostatnią osobą, która myślała o nim, jak o człowieku z krwi i kości, z ostatnią osobą, która słysząc najwięcej prawdy nie odwracała się ani o parę stopni. Przysięgam, że powiem Judahowi.
- N-nie - wyślizgnęło się spomiędzy drżących warg. - Proszę, Jake, n-nie mów, dobrze? Proszę, nie mów, proszę, proszę... - Laurze ani jej ojcu, ani nikomu; nie mów tylko, bo oni nie wiedzą - w większości - nie wiedzą, jak bardzo ź l e jest tak naprawdę, Jake i ty nie możesz, bo tylko ją mam, wiesz? Laura tylko mi została, to ostatnia osoba, do której mogę pójść wiesz? Nie ma nikogo innego, Jake, nie mam do kogo pójść, tylko do Laury. I c i e b i e. Skoro tu jestem - najwyraźniej ciebie też, ale Laura... proszę, Jacob. To moja ostatnia osoba na świecie. Proszę.
Ale Hirsch mówił dalej, a Cosmo zaciskał mocno usta, próbując udawać, że rzecz wcale go nie dotyczy, ale przecież to wszystko na darmo - i niech dowodem na to będzie fakt, że kiedy Jacob stanął za nim i złapał go za podbródek, Fletcher po prostu gładko uległ temu gestowi, choć wcale nie miał ochoty na mierzenie się spojrzeniem ze swoim odbiciem.
Zacznie tobą gardzić. Jacob nie mógł wiedzieć, jak bardzo delikatnie to było powiedziane. Gardzić. Palce mężczyzny zacisnęły się na szczęce, chcąc ewidentnie zostawić na niej ślad. Najgorsza z możliwych opcji, Cosmo. Sposób, w jaki wypowiadał jego imię daleki był od sprostaniu tego słowu - gardzić. Nie pozostawiało po sobie lepkiego wrażenia, jak gdyby Jacob chciał go zdeptać, zmiażdżyć albo zniszczyć. To wszystko brzmiało bardziej jak ostrzeżenie niż groźba. Dziwne. Różnica, której dotychczas nie potrafił pojąć.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Ale później zaczęły lecieć słowa - nie takie, jakie Fletcher chciałby usłyszeć; nie takie, jakie chciałby usłyszeć z ciałem nadal przywierającym do drugiego ciała, z drżącym nadal, odbijającym się od twarzy Jacoba oddechem, z ciepłem trzymającym się wciąż szczelnie policzków, z bijącym jeszcze zbyt szybko, bo resztkami wysokich emocji sercem.
- Jake… - wcisnął tylko gdzieś między te wypowiadane tak stanowczo i składnie zdania, bez zupełnego planu na to, co chciał (powinien?) odpowiedzieć, z absolutną pustką w rozpamiętującej jeszcze minione sekundy głowie. I jak nigdy - teraz musiał po prostu zamilknąć, po prostu wysłuchać, po prostu przeczekać. Ze spojrzeniem, które w pierwszym odruchu chciało uciec gdzieś ponad ramię Hirscha, ale zaraz wróciło prosto do oczu mężczyzny, bo chyba niczego nie był mu winien bardziej niż odrobiny konfrontacji, po tym wszystkim, co Jacob musiał dzisiaj przez niego przeżyć. Rozumiesz? Rozumiał. Rozumiał cholernie, jakkolwiek te słowa nie były niewygodne i wrzynające się między kości. Rozumiał, bo przecież robił dokładnie to samo - chronił swoją rodzinę przed swoją kancerującą obecnością, bo odpisywał Devonowi raz na parę dni z głupim usprawiedliwieniem, że dużo pracuje, bo nie odbierał telefonów z domu w obawie, że po drugiej stronie naskoczy na niego huczący głos dopominającego się o pieniądze ojca, bo nie chciał myśleć o tym, że mama naprawdę miała przyjechać za niedługo do miasta (!) ani o tym, że Felicia zaraz miała rodzić, ani o tym, że Beth wysłała mu zdjęcia ze swoim nowym chłopakiem, z podpisem, że polubiłbyś go, czemu nie odpisujesz?, a on nie odpisywał, chociaż fakt, że z pewnością nigdy nie polubiłby żadnego chłopaka swojej małej siostry był tylko jednym z wielu powodów.
Tak więc do końca nie powiedział ani słowa. Wpatrywał się tylko w niego wielkimi oczami, powstrzymując każde przestań, nie potrzebuję, nie chcę, daj mi spokój, czemu cię to obchodzi?, które cisnęło się na usta, stanowiąc jednocześnie jedynie o jego nieskończonej niewdzięczności. Zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też w tym wymownym milczeniu, z napiętymi nagle sztywno mięśniami, obserwował jak Jacob odsuwał się, pozostawiając go z tym otwartym zaproszeniem dudniącym w głowie. Tak więc Cosmo najpierw czekał jeszcze przez chwilę, przez chwilę próbował zawzięcie wziąć się w garść, śledząc uważnie kroki Hirscha, zmierzającego pod prysznic, a potem jego dłonie odkręcające wodę i przymykane oczy. Rozpryskujące się po kabinie, ciepłe krople, przez które lustro i kafelki miały zaraz zupełnie zaparować. Cisza, zakłócona odgłosami odbijającego się od nagiego ciała i brodzika strumienia. Aż wreszcie musiał ześlizgnąć się z łazienkowego blatu i ostrożnym, badającym sytuację krokiem, ruszyć też w tamtą stronę, żeby po chwili dołączyć do niego pod prysznicem, pozwalając ciepłej wodzie otulić swoje ciało.
Podszedł blisko, tak blisko, jak tylko się dało, spojrzenie utkwiwszy w tych spogladających spod przymrużonych powiek oczach. Pocałunek. Sięgnął po niego niespiesznie, zawisając na moment nieruchomo przy każdym centymetrze mniej, dzielącym od siebie ich usta. Dłonie przesunęły wzdłuż jego klatki piersiowej ku górze, żeby zatrzymać się na moment na szyi, a potem ułożyć gładko na policzkach, kiedy pocałunek docierał wreszcie do wilgotnych warg mężczyzny. Spokojny i rozemocjonowany jednocześnie, choć nie było w nim ani odrobiny gwałtowności, a raczej coś na wzór podziękowania albo… obietnicy? Obietnicy, której nigdy nie powinien składać, będąc więcej niż pewnym, że kiedy tylko ten krótki, idealistyczny moment dobiegnie końca (odwiozę cię do domu), do serca wrócą stare, głupie i palące potrzeby, a myśli znowu zajmie inna rzecz - bardziej paląca, bardziej nieokiełznana.
Ale ani w tej sekundzie, ani w kilkunastu następnych, podczas których o klatkę piersiową mężczyzny opierało się najpierw czoło, a później policzek i gdy ramiona owijały się mocno wokół jego tułowia, tak że ciało Fletchera znowu mogło przywrzeć całkowicie do Jacoba, najbliżej, najmocniej i najbardziej zachłannie, jak tylko mogło, nie liczył się zupełnie ten rychły koniec. I Cosmo wmawiał sobie najbardziej ogniście jak tylko potrafił, że to nie było zakończenie, to nie było pożegnanie; że te długie, niewygodne minuty, które miał spędzić na przednim siedzeniu auta Hirscha w drodze na zupełnie żenujący South Park nie były wcale realną perspektywą na scenerię do tego, żeby powiedzieć sobie stanowczo do widzenia.
Ogarnę to, Jake - chciał powiedzieć, kiedy palce zaciskały się na klamce drzwi samochodu. Ogarnę to, przepraszam. Dziękuję. Obiecuję. Tyle dużych słów, tyle ciężkich słów, które naprawdę pragnął teraz wyartykułować, ale one gniotły go tylko niewygodnie w gardło, nie chcąc wydobyć się na powierzchnię. Więc niech będzie kolejny pocałunek - ofiarowany odrobinę nierozważnie, bo w zaparkowanym samochodzie przy zamieszkiwanej przez siebie ulicy, z opuszkami palców muskającymi wdzięcznie posrebrzane postępującą powoli siwizną włosy.
k o n i e c
Obrazek

autor

kaja

Zablokowany

Wróć do „Domy”