WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Człowiek jest w stanie wytrzymać naprawdę wiele. Przełknąć swoją dumę, zacisnąć zęby i przetrwać kolejny dzień, a potem jeszcze jeden. I następny, identyczny, z każdym porankiem próbując przekonać samego siebie, że przecież może być lepiej, wszystko mogłoby się zmienić, poprawić, a zostawanie na tym poddaszu, w znajomym co do jednej deski podłogowej domu rodzinnym w Grotto, jest możliwe. We wszystkim są jednak granice. Jesse przekroczył swoją kilka tygodni wcześniej i jedynie odliczał dni do zakończenia szkoły. Uśmiechanie się do matki znad miski z owsianką tydzień przed otrzymaniem dyplomu. Ucieczka tylnymi drzwiami do obory na widok ojca wracającego od sąsiada przez frontowe, dwa dni przed oficjalnym końcem edukacji w szkole średniej. Przeliczanie kruchych oszczędności po raz dziesiąty, żal, że nie udało się nazbierać ich więcej dzień przed planowaną ucieczką. Bo Jess uciekał. Powtarzał to sobie codziennie od dłuższego czasu, ale gdy nadszedł ten dzień, opuściła go pewność siebie. Uważniej obserwował zachowanie swojego rodzeństwa, zdając sobie sprawę jak bardzo będzie mu ich brakować. Może jednak w domu nie jest tak źle? Może dałoby się porozmawiać z rodzicami, coś zmienić, bez posuwania się do tak drastycznych środków jak opuszczenie rodziny w środku nocy? Wątpliwości gromadziły się z godziny na godzinę, zżerając go od środka, aż do wieczora nie zostało w nim nic, poza świadomością, że zrobi to teraz, albo nigdy.
Poczekał aż wszyscy pójdą spać, samemu udając wypoczynek przez kilka godzin, podczas których odtwarzał sobie w głowie tysiące możliwych scenariuszy i nie doszedł w ten sposób do żadnych wniosków. Nie miał zielonego pojęcia co czeka go w Seattle. Miał zamiar pojawić się tam w środku nocy bez informowania nikogo, nawet tych, którzy mogliby mu pomóc. Nie próbował rozmawiać z nikim ze strachu, że niespodziewanie zostanie zalany argumentami przeciwko wyjazdowi i ponownie zaszyje się w swojej małej skorupie, udając że wszystko jest w jak najlepszym porządku przez kolejne kilka lat życia w stresie o zdrowie swoje i najbliższych mu osób. Nie. Był zmęczony. Miał dość akceptowania tego, co nie powinno mieć miejsca, ani pozwalania na odbieranie sobie przyszłości przez tych ludzi, którzy z założenia mieli go wspierać.
Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w otaczające go miarowe oddechy, chcąc upewnić się, że nikt nie zrobi mu niespodzianki, kiedy był już tak blisko upragnionej wolności. Wysunął się spod koca i wygrzebał zza łóżka plecak przygotowany na tą, niekoniecznie daleką, podróż. Nie miał w nim wiele - ciuchy na zmianę, trochę pieniędzy i parę rupieci do których miał sentyment, jak notes z nutami do tych kilku piosenek, które uczył się grać na gitarze. W tej chwili ten instrument kojarzył mu się wyłącznie z jednym człowiekiem, o którym wolał nie myśleć, ale nie potrafił tak po prostu zostawić tam tego wygniecionego zeszytu. Dał sobie moment na pościelenie łóżka po raz ostatni, rozejrzał się po reszcie rodzeństwa z żalem ściskającym gardło i, uważając na każdy następny krok, skierował się w stronę schodów prowadzących na parter.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & jesse
grotto, czerwiec 2016
<img src="https://i.pinimg.com/564x/b8/54/90/b854 ... e83270.jpg" width="200">

Latem, o czwartej nad ranem,
Trwa jeszcze senność miłosna.
Pod gajem wciąż pachną zarośla
Wieczorem przeświętowanym.
O tej porze roku w górnej izbie na poddaszu było duszno i gorąco. Zwyczajowa, zimowa kłótnia o to, komu przypadnie najgrubsza kołdra teraz na kilka następnych miesięcy odchodziła w zupełne zapomnienie, a wystawianie poza materace zsuniętych ze sobą blisko łóżek kończyny haczyły o siebie czasami, w akompaniamencie ostrzegawczych syknięć. Donośne chrapanie ojca dawało jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa, kiedy leżąc na brzuchu ze skopaną w nogach kołdrą i czerwoną od ciepła twarzą wciśniętą w poduszkę, próbował uspokoić bijące za mocno serce, które nie mogło wrócić do normalnego rytmu po wybudzeniu z koszmaru.
Nie pamiętał już jego treści, ale to nie powstrzymało ciała od zesztywnienia na całej długości, niczym podczas paraliżu, kiedy do uszu dotarło skrzypnięcie tego jednego, feralnego schodka prowadzącego na dół. Ktoś wspinał się na piętro? A może schodził do kuchni? Uszy zaraz nadstawiły się czujnie do nasłuchiwania, ale żaden dźwięk nie rozbrzmiał już tak blisko jak ten pierwszy. Przełamawszy wciąż intensywny strach, podniósł ostrożnie głowę, żeby obrzucić spojrzeniem przejście do przedpokoju. Nikogo. Jakieś subtelne uczucie ulgi - ciało przewróciło się na bok, wzrok podążył po łóżkach rodzeństwa. Wszyscy. Wszy... nie wszyscy. Nie było Jesse'a. Na moment wezbrał się w nim kolejny rzut panicznego lęku, którego nie sposób było uspokoić powtarzaną w głowię mantrą, że może poszedł do łazienki albo po wodę, albo po coś do jedzenia, albo po cokolwiek - nie, nie, bo równie dobrze ktoś mógł tu być, bo zaskrzypiał ten schodek, o którym każdy z domowników wiedział dobrze, że nie należy na niego stawać, bo to musiał być ktoś obcy i... co jeśli Jesse'owi coś się stało? Albo ktoś go porwał, albo zmusił do pójścia za sobą? Może koszmar nie był jedynie koszmarem, a wspomnieniem - dlatego teraz serce biło tak szybko, a myśli nakręcały mocno wokół tego, że ktoś tu był?
W głowie słyszał śmiech chrapiącego obok w najlepsze Franklina. Boisz się, Glucie? Bał, bardzo bał, ale nie mógł tego przyznać, nie mógł nikogo obudzić, nie mógł pozwolić im wszystkim w ten sposób o sobie myśleć. Jak o cykorze. Jeśli z Jessem działo się coś złego, to on chciał - nie, musiał - się tym zająć i w dodatku zrobić to całkiem sam. Dlatego też bose stopy ostrożnie ułożyły się na deskach parkietu, a niespokojny oddech spłycił zdecydowanie, kiedy w głowie starał się ułożyć jak najlepszy plan działania. W końcu skierował się ostrożnie do schodów, żeby wychyliwszy głowę przez obręcz obrzucić spojrzeniem parter domu, ale wzrok nie sięgnął tak daleko, jak Cosmo by sobie tego życzył. Nie pozostawało więc nic innego, poza rozpoczęciem pełnej napięcia wędrówki w dół, omijając skrzypiące stopnie i ostrożnie stawiając stopy na tych nierównych, zapadniętych. Zanim całe ciało wychyliło się z półpiętra na widok kogoś potencjalnie znajdującego się na parterze, zatrzymał się gwałtownie, nasłuchując znowu. Oddech i kroki - na pewno oddech i kroki, serce znowu zabiło szybciej, oddech ugrzązł w płucach. No dalej, nie bądź baba, Glucie. Przytrzymawszy się więc szczelnie poręczy wysunął poza półpiętro czubek głowy z oczami i nosem, nie spodziewając się wcale, że spojrzenie zaraz osiądzie miękko na odwróconym do niego tyłem...
- Jesse? - zapytał odrobinę zbyt głośno, wtedy dopiero zstępując kilka schodków niżej, żeby brat mógł go zobaczyć. - Po co ci plecak? - teraz już wymówione odrobinę ciszej, kiedy zatrzymał się w miejscu, wbijając w niego pytający wzrok zaspanej twarzy. Naiwnym odrobinę było to pytanie, wyrzucane teraz tak nierozumnie, jakby Cosmo wcale nie było w domu przez ostatnie dni, jakby wcale od jakiegoś czasu nie nosił w sobie przejmującego wrażenia, że pewna rzecz miała niebawem się skończyć, pewien rozdział zamknąć, pewna twarz opuścić rodzinną jaskinię być może raz na zawsz - tak jak zdążył to już zrobić Devon, tak jak zapowiadał zrobienie tego Franklin.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był intruzem we własnym domu, skradającym się w ciemnościach, tłumiącym każdy oddech z porażającego strachu, że ktokolwiek go usłyszy, wstanie, spróbuje zatrzymać. Oczami wyobraźni widział kłótnię, pobudkę ojca, jego głębokie niezadowolenie, nawet nie taż tak z faktu, że jego dziecko próbowało uciec, a z niewybaczalnej zbrodni jaką było przebudzenie go w środku nocy, kiedy rano miał przecież tyle roboty. I Jesse też ją miał, powinien myśleć o rodzinie i jej potrzebach, o pomocy rodzicom, którzy tyle dla niego poświęcili, aby miał co do gęby włożyć, a nie zachowywać się jak egoista i wyrywać do miasta. Nie był pierwszy, podejrzewał, że nie będzie ostatni, a z każdą kolejną decyzją o opuszczeniu nie tyle gniazda, co kokonu, w którym się dotychczas znajdował, było coraz mniej rąk do pracy. Przed zejściem na schody spojrzał tylko przelotnie w stronę, gdzie w półmroku znajdowało się łóżko rodziców, jakby chciał sprawdzić czy oboje na pewno śpią, jakby donośne chrapanie nie było wystarczającym wyznacznikiem. Zacisnął dłoń w pięść, wbijając sobie krótkie paznokcie w skórę w celu dodania sobie otuchy, wyrwania się z tego transu, który nie pozwalał mu ruszyć w dół. I z każdym krokiem czuł się coraz bardziej obco, jakby zrzekł się przynależności do tego miejsca w momencie, w którym opuścił piętro. Kulminacją tego wrażenia było stanięcie na tym schodku, który wydał z siebie żałosny skrzek i przyprawił go o palpitacje serca. Pokonał resztę drogi na dół w ekspresowym tempie, to jest tak szybko jak tylko się dało, kiedy uważało się na każdy krok. Dopiero stojąc na dole obejrzał się za siebie, wstrzymał oddech i wsłuchał się w dźwięki roznoszące się po mieszkaniu. Lekki wiatr świszczący w luźnych dachówkach, skrobanie jakiegoś szkodnika pod kuchenną podłogą i... chrapanie ojca. Żadnych kroków, a przynajmniej tak myślał. Wypuścił powietrze z płuc, wyklinając w głowie własne rozkojarzenie i nie potrafiąc do końca pojąć jakim cudem to potknięcie w ogóle miało miejsce, skoro wspinanie się po tych schodach było dla niego instynktem równie silnym co automatyczne sięganie do włącznika światła po lewej stronie jak tylko wkraczał do łazienki. Spróbował uspokoić walące serce i ruszył przed siebie, kierując się prosto w stronę drzwi wejściowych. Ostatnia prosta, jak zamknie je za sobą będzie wolny, ruszy w dowolnym kierunku i zniknie, aby zacząć wszystko od nowa. I o ile skrzypiący schodek tylko trochę go wystraszył, tak głos dochodzący zza pleców prawie przyprawił go o zawał. Podskoczył, gwałtownie odwrócił się w stronę schodów i odetchnął z ulgą na widok Cosmo. Wciąż nie był szczególnie zachwycony z faktu, że został złapany, ale przynajmniej nie był to ojciec.
- Shh - zaczął, jakże uprzejmie, spoglądając niespokojnie w stronę piętra. - Czemu nie śpisz? Nikt inny nie wstał? - spytał szeptem, trochę spanikowanym tonem, nie zaszczycając go wyjaśnieniami w temacie plecaka. Nie słyszał nikogo innego, ale jego też się tu nie spodziewał, więc od razu włączył mu się tryb przewrażliwienia. - Wracaj do łóżka, rano będziesz wykończony - polecił i posłał mu wymuszony uśmiech, który zadrżał niebezpiecznie, kiedy tylko pomyślał o następnym dniu. Wszyscy wstaną i zastaną puste łóżko, a on będzie rozpracowywał swoje nowe życie, wszystko od zera. Przełknął ślinę, walcząc ze ściskiem gardła i natłokiem negatywnych emocji, a przede wszystkim żalu, że opuszcza nie tylko toksyczne środowisko i miejsce wysysające wszelkie perspektywy, ale też osoby, na których najbardziej mu zależało. Nie chciał żegnać się z Cosmo, nie mając pewności, czy jeszcze go kiedyś zobaczy, dlatego próbował nie doprowadzić do tej konfrontacji.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

tw: homofobia.........................................

Dzieliła ich przepaść kilku metrów i czterech lat, ale obaj musieli dobrze pamiętać wściekłość ojca, gdy ten dowiedział się o wyjeździe Devona. Zostawiała na sobie namacalne ślady po uderzeniach kabla na plecach, pośladkach i udach - Cosmo do tej pory miał wąską, białą bliznę między żebrami, ale mama mówiła, że zagoi się i zniknie. Mama miała na plecach dużą bliznę w kształcie okrągłopodobnej, nierównej plamy i tak nie wyglądały ślady po kablach. Cosmo podsłuchał kiedyś, gdy sprawa była jeszcze świeża, jak prosiła babcię, żeby zrobiła jej zimne okłady, bo oblała się wrzątkiem. Każdy wiedział, że nie oblała się wcale sama, ale nikt nie mówił o tym głośno, tak samo jak Cosmo nigdy głośno nie mówił o wszystkich tych rzeczach, którymi powinni zająć się dorośli, zanim było za późno.
Czy to nie była kolejna z takich spraw? To, że Jesse uciekał. Bo uciekał - Cosmo nie był głupi przecież. Do połączenia kropeczek wystarczyło mu kilka tych sekund, podczas których nerwowy głos brata próbował zagonić go z powrotem do łóżka. Uciekał. Nie tak jak Dede, bo Dede uprzedzał o tym od dłuższego czasu - on naprawdę uciekał, wymykał się w środku nocy, mama wiedziała? Nie wiedziała, na pewno nie. Ani babcia, ani reszta dzieciaków. Pies spał pewnie smacznie na gangu nie przewidując tego, co miało nastąpić. Tylko Cosmo stał na tych stopniach, w pół kroku do zstąpienia o jeszcze jeden schodek na dół, z lepiącą się do zgrzanego ciała piżamą, w ostrzyżonych prawie na jeża (według ojcowskich zaleceń) włosach, ze zlepionymi jeszcze niedawnym snem oczami, nie tak bardzo rozbudzony, jak by sobie tego życzył.
- Tylko ja - ugasił w końcu obawy Jesse'a o tym czy ktoś inny też się obudził. Spali wszyscy jak stare sanie, ale to nic dziwnego - ojciec ostatnio chodził strasznie nerwowy, mruczał coś ciągle pod nosem, rzucał różnymi przedmiotami i denerwował się, że nic nie jest nigdy zrobione, a leniwe gnoje leżą tylko całymi dniami przed telewizorem, co nie było prawdą i o co Cosmo mógłby się kłócić, gdyby nie świadomość, że z tatą nie wygrywało się kłótni. Z tatą w ogóle się nie dyskutowało. Szurając nerwowo bosą stopą o drewniany schodek, wlepiał przez chwilę w brata milczące spojrzenie. Chociaż za dzieciaka nie było im do siebie blisko, odkąd Dede wyjechał Jesse był tak naprawdę jedyną ostoją, bo przecież Franklin zawsze martwił się tylko o siebie, a Holly nie obchodziło już młodsze rodzeństwo, bo miała siedemnaście lat i chłopaka, który był strasznie głupi, i Cosmo bardzo go nie lubił, o czym mówił jej już kilka razy, ale zawsze kazała mu tylko zamknąć się. Dziewczyny w ogóle były dziwne, ale zakochane dziewczyny? Całkiem nie do zniesienia.
- Zostawiasz nas? Tak jak Dede?
Bo przecież miał tylko Jesse'a i teraz ten Jesse właśnie stał i mierzył się z nim spojrzeniem, jakby w ten niewerbalny sposób dało się przekazać wszystko, całą wiadomość. I dało chyba, skoro Cosmo naprawdę czuł, że wie. Wiedział, ale nie rozumiał; nie rozumiał, czemu każda ważna dla niego osoba zawsze uciekała jak najdalej, nie rozumiał, czemu Dede nie mógł zostać i czemu teraz nie może zostać Jesse, którego honoru bronił zażarcie, kiedy któryś z kolegów opowiadał przy Cosmo o tym, że jego brat jest pedałem. Nie był pedałem przecież. Prawda?
- Na podwórku mówią, że jesteś pedałem. Jesteś pedałem, Jesse? Dlatego wyjeżdżasz? - spytał głosem tak bardzo wyważonym i spokojnym, jak tylko był w stanie, kiedy palce jednej z dłoni zaciskały się na poręczy. Była zamontowana tylko z jednej strony, bo z drugiej stała ściana. Przez chwilę chciał coś jeszcze powiedzieć; coś o tym, że może nie musi wyjeżdżać, że to można przecież wyleczyć i można tak zrobić, żeby nie dotykał nigdy żadnego zwierzęcia. Na wszelki wypadek i tak cofnął stopę do tyłu, żeby stać obiema nogami na jednym stopniu. Nie wiedział czy był gotowy na to, żeby usłyszeć tę prawdę o swoim bracie.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wymknięcie się nocą było mniejszym złem, nawet jeśli mogło wydawać się decyzją skrajną, rozdmuchaniem sprawy i nastoletnim buntem. Efekt był dokładnie ten sam co podczas wyjazdu Dede - zniknie z tego miejsca, sporadycznie kontaktując się z rodziną. No i ojciec będzie zły. Zawsze był, ale można było się spodziewać, że wybuchnie bardziej niż zazwyczaj. Jednak czy będzie to porównywalne do powitania, które zgotował mu po powrocie do domu tego pamiętnego dnia, gdy doszły do niego plotki rozchodzące się wśród sąsiadów? Gdy zrównał go z ziemią zarówno fizycznie jak i psychicznie, dokładając swoje do krzywdy, którą już i tak wyrządzili mu rówieśnicy. Gdy coś w Jessie pękło, niczym rozciągnięta do granic możliwości gumka recepturka, uświadamiając mu, że nie może tam zostać. Tylko dlaczego teraz zaczął dochodzić do wniosku, że nie może tak po prostu zostawić tam Cosmo?
Nie wierzył w to, że uda mu się go oszukać, ani przez chwilę, nawet jeśli próbował zgrywać głupiego, ale połączenie faktów przez braciszka wywróciło mu żołądek do góry nogami. Nie, oczywiście, że nie. Chciał zaprzeczyć, odrzucić swój niekompletny, dziurawy plan, rozpakować rzeczy i wrócić na górę, aby uspokoić swoje sumienie i nie czuć się winnym za krzywdzenie swojego młodszego rodzeństwa, ale zamiast tego zacisnął usta w cienką linię, aby nie palnąć nic głupiego. Nie karmić go obietnicami, których nie mógł dotrzymać, bo zacząłby szukać kolejnej drogi ucieczki w momencie położenia się do łóżka, dobrowolnego powrotu do znienawidzonej klatki. Nie zdążył sformułować sensownej odpowiedzi na jego pytanie, a już otrzymał kolejne, tylko te zabolały go bardziej niż piącha w szczękę od najlepszego przyjaciela. Bezwiednie zrobił krok w tył, jakby uciekał przed tymi słowami, które goniły go gdziekolwiek poszedł, ale nigdy nie spodziewał się usłyszeć ich od swojego brata. Osoby, za którą skoczyłby przecież w ogień. Pedał i ciota, na te najczęstsze określenia reagował już niemalże jak na swoje imię, ale nie tutaj, nie przy nim.
- C-co? - wyrzucił z siebie, jakby miał nadzieję, że się przesłyszał; że Cosmo zaledwie dwukrotnie się przejęzyczył; że przestanie się przed nim cofać, bo Jesse zaczął dochodzić do wniosku, że ten może się go bać lub czuć do niego odrazę, i miał ochotę krzyczeć, bo przecież się o to nie prosił. - Nie, ja tylko... - lubię facetów. No, dotychczas polubił jednego i był to jego największy błąd, ale czy naprawdę musiało to określać całą jego osobę? Czy naprawdę nic innego nie miało już znaczenia? - Cosmo, proszę, j-ja naprawdę nie mogę tu zostać, tylko nie myśl, że... - nie mogło mu to przejść przez gardło, chciał wyjechać ze świadomością, że ma chociaż minimum jego szacunku, ale jednocześnie nie rozumiał dlaczego miałoby się to odbywać kosztem szczerości. Żaden płacz i zgrzytanie zębów nie zmieni faktu, że był pedałem i wyjeżdżał właśnie po to, aby ten jeden szczegół przestał przesądzać o całym jego życiu. Jeszcze raz rzucił okiem na piętro, po czym spojrzał przez ramię w stronę drzwi, jakby chciał przekalkulować czy ma czas na stanie tam chociaż chwilę dłużej. - Możemy porozmawiać? Mogę ci to wyjaśnić, tylko... nie nazywaj mnie tak więcej - zażądał, czy raczej poprosił, próbując opanować sprzeczne emocje, ale jednocześnie brzmieć stanowczo. Nie wiedział kiedy następnym razem go zobaczy, nie chciał odchodzić w negatywnej atmosferze, jeśli w ogóle było to możliwe.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Słowo wisiało ciężko, ale Cosmo nie mógł być świadomy, że to nie jest zwyczajne słowo, nawet jeśli nie zawsze słyszał je w zwyczajnych okolicznościach.
Takich jak wtedy, kiedy rozbrzmiewało wesoło ponad sowicie zastawioną szkłem i alkoholem ławą przed gankiem rodzinnego domu, co drugi lub trzeci wieczór poprzedzający noc taką jak ta właśnie - gładką, cichą i ciepłą. Przed taką nocą, w imię odwróconego porzekadła o ciszy i burzy, głosy rozbrzmiewające rubasznymi żartami dudniły hucznie ponad polami, w akompaniamencie pijackich rechotów i rozbijających się podczas kolejnych toastów kieliszków. Mówiono tak o bracie ojca, stryju Erneście, któremu po rozwodzie z żoną niespieszno było do kolejnego ustatkowania się, ale w następstwie zaraz odpowiadano żartem o tym, że przecież stale lata za pannami z wywieszonym jęzorem. Mówiono też o kurwach z zarządu, o burmistrzu Skykomish, o dyrektorze szkoły, z której wystawiano idiotyczne pisma o zagrożeniach, wagarach i zaniedbaniach w edukacji, mówiono o Demokratach i o każdym wrogim, któremu w nieodpowiednim momencie przyszło do głowy akurat narazić się wiejskiej gawiedzi.
Takich jak wtedy, kiedy krzyczało za nim lub za innymi, piskliwym, niedojrzałym jeszcze zupełnie głosem sprowokowanego dzieciaka z którejś z ostatnich ławek. Obrzucano nim tego, który przegrywał zbyt często w fizycznych potyczkach albo nie rozmawiał za często z innymi chłopakami. Cosmo zawsze umiał odpyskować i dawał odpisywać lekcje, a poza tym pilnował dokładnie, żeby nie rozmawiać zbyt dużo z żadną koleżanką, śmiać się z podszytych obrzydliwą seksualnością żartów i deklarować, że on już robił te rzeczy z jakąś dziewczyną. Tyle wystarczyło tak w sumie - tyle wystarczyło, żeby to słowo nie przylegało szczelnie do skóry, żeby odbijało się od ust i leciało dalej, w inny cel, żeby mierzyło do kogoś, kto z tej listy zaleceń nie był w stanie się wywiązać.
To nie było trudne - po prostu nie być pedałem.
- Wszyscy tak mówią - odparł z przekonaniem w głosie tak, jakby faktycznie uważał to za jakikolwiek argument. W każdym innym temacie przecież nie odwołałby się do opinii innych, bo inni nie mieli nic do gadania - nauczył się już dawno. Gdyby zbyt uważnie słuchał głosów z zewnątrz, do tej pory siedziałby po głowę uwalony w gnoju. Musiał zawahać się chwilę, kiedy Jesse zaproponował, że wytłumaczy. Co wytłumaczy? Że nie jest pedałem? Może tak, oby tak, bo gdzieś tam głęboko, podskórnie, Cosmo wierzył jeszcze w to, że sprawa nie jest przesądzona, że przecież to wszystko to mogą być tylko głupie plotki. Nie słuchaj plotkarstwa, Cosmo, bo do niczego nie prowadzi - mówił mu On któregoś razu, kiedy jeszcze do niego przychodził.
Dlatego też wolno i z początku bez wielkiego entuzjazmu ani chociaż przekonania, ruszył ostrożnie stopień po stopniu, zwinnie i całkiem bezmyślnie omijając ten wadliwy, zapadnięty schodek, aż wreszcie stanął naprzeciwko niego, wtedy jeszcze niższy prawie o głowę, bez perspektyw na szybkie dorównanie bratu wzrostem. Zawahawszy się jeszcze przez chwilę, mierzył z nim nieufnym spojrzeniem, jakby próbując ocenić czy komuś z opinią pedała należało w ogóle wierzyć w jakąkolwiek transparentność intencji. Będą próbowali was omotać, to sekta - huczała zakonnica ucząca religii, rozrysowawszy żółtą kredą na tablicy notatki dotyczące szóstego przykazania. Ale Jesse przecież nie był żadną sektą, tylko jego bratem. Tak? Nie? Czy przestał nim być właśnie, przestał może? Dlaczego wybrał tych złych ludzi zamiast swojej rodziny?
- D-dobrze - wydusił w końcu, żeby zaraz wyminąć go pospiesznie. Nie chciał rozmawiać w korytarzu - za cienką jak tektura ścianą spała w końcu swoim płytkim snem babcia, a rodzice albo którekolwiek inne z rodzeństwa mogło zaraz wstać i obaj mieliby mocno przesrane. Szczupłe i śliskie palce odsunęły ostrożnie zasuwkę, pełniącą rolę zamka do drzwi, żeby następnie nacisnąć powoli klamkę. Drzwi ustąpiły ze skrzypnięciem, na dźwięk którego zadrżał lekko, a serce zabiło szybciej. Zesztywniał na moment na całym ciele nasłuchując z przejęciem, ale odpowiedziała mu tylko cisza i nierówny oddech stojącego gdzieś za plecami Jesse’a. Nie czekając dłużej wsunął na bose stopy laczki Dedego (duże i szerokie jak kajaki, ale Cosmo lubił zakładać je na nogi, zwłaszcza wtedy, kiedy się bał albo czuł niepewnie. Teraz nie wiedział, które z tych uczuć było przeważające - skupił się na uderzającym w twarz, nocnym powietrzu, które przez chwilę tylko wydawało się kojąco chłodne. Przysiadł zaraz na schodkach ganku w oczekiwaniu, aż Jesse dołączy i zamknie za sobą drzwi.
- Czyli to prawda - drżący głos wygłosił najbardziej pesymistyczną myśl. - Zostawiasz nas dla pedałów z dużych miast. Tych, których pokazują czasem w telewizji. Czemu, Jesse? Czemu nie możesz… Ksiądz powiedział mi kiedyś, że jeśli nie lubię kogoś lubianego, to nie powinienem dać tej osobie to odczuć, bo narobię sobie tylko biedy. To działa też w drugą stronę, Jesse, wiesz? Musiałeś mówić innym o tym, że… wiesz? I robić… te rzeczy z tamtym...? - nie mogło mu to przejść przez usta. Siedział wciąż niemalże nieruchomo, wzrok utwierdzając w polnej drodze ciągnącej się za podwórkiem aż do kładki przez rzekę i dalej, do asfaltówki wbiegającej w pewnym momencie na autostradę.
Tam zniknął Dede i tam zaraz miał zniknąć Jesse.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszyscy tak mówią. No jasne, to nie była nowa informacja, ale jednak ponownie wytrąciła go z równowagi. Im dłużej prowadzili tę rozmowę, tym silniej czuł ciężar plecaka z całym swoim nikłym dorobkiem, jakby nie nosił tam kilku koszulek i woreczka z drobniakami, a opinie tych wszystkich, którzy najwidoczniej znali go najlepiej. Informacja niczym zaraza rozprzestrzeniła się od źródła przez jego rocznik, całe liceum, nauczycieli, rodziców, aż dotarło nawet do biegających po wsi dzieciaków, a Jesse nie wiedział co oni tak właściwie o nim wiedzą. Jaką formę przybrała ta plotka? Jak wiele zostało przekręcone w tym głuchym telefonie, aby w ten sposób oczernić go nawet w oczach osoby, która znała go lepiej niż ktokolwiek inny?
Powoli wypuścił oddech wstrzymywany przez cały czas trwania ich małej bitwy na spojrzenia, wdzięczny za możliwość rozmowy, nawet jeśli wcześniej nie miał jej w planach. Dał Cosmo pójść przodem, biorąc kilka powolnych wdechów i gorączkowo próbując zebrać myśli, dopóki nie usłyszał skrzypnięcia drzwi i szybkim krokiem podążył za bratem, aby nie ryzykować przedłużoną obecnością w tym domu. Przy drzwiach zgarnął do ręki swoją parę podniszczonych trampek, którym próbował dać nowe życie koślawymi wzorkami z permanentnego markera na czubach i podeszwach, i wyszedł na deski ganku, ciągnąc za sobą drzwi dość szybko, aby nie przedłużać niepotrzebnie ich skrzeczenia. Wcześniej już ciągnął myślami do tej chwili, tworząc sobie w głowie scenariusze, jaki będzie ten jego pierwszy krok w wolność. Miał zaciągnąć się letnim powietrzem, poetycko spojrzeć w gwiazdy i żwawo ruszyć przed siebie, w nieznane, a tymczasem następne kilka kroków wykonał niczym skazaniec idący na ścięcie. Tylko, że jego katem był czternastoletni chłopczyk, który nawet nie zdawał sobie sprawy z krzywdy, jaką mu wyrządzał. Dołączył do niego na schodku i powoli zabrał się za wciąganie butów, przyjmując w milczeniu swoje baty, aż ten nie zamilkł.
- I co dalej? - mruknął sucho, beznadziejnie gubiąc się w wiązaniu postrzępionej sznurówki, więc z frustracją rozplątał kokardkę i zaczął od nowa. - Mam zostać i... i co? Nienawidzić każdego dnia jeszcze bardziej niż poprzedniego? Bać się być w domu, ale nie móc z niego wyjść? Bo wszędzie będzie ktoś z opinią na mój temat, kiedy gówno o mnie wiedzą - warknął, oscylując między złością i żalem, które wzajemnie się pogłębiały. Miał wrażenie, że istniały dla niego tylko dwie opcje, obie równie nieprzyjemne - płacz albo walka. Nie miał tylko pewności czy tama nie puści nawet jak wybierze tę drugą. - To nie była moja decyzja - dodał po chwili, kończąc małą wojenkę z drugim butem, wiązanym na styk przez to, że miesiąc wcześniej przypadkowo ukrócił sznurówkę o kilka centymetrów. Miała swoje lata. - Cosmo wierz mi, nie ściągnąłbym tego na siebie z własnej woli, po prostu... Zaufałem złej osobie. I ja nawet... Ja nawet do końca nie wiem czy jestem... no.... gejem - przyznał, instynktownie zniżając ton głosu przy ostatnim słowie, jakby było gorszą obelgą od tego pedała, którego tak często słyszał. Pedał stanowił bowiem w tej społeczności codzienność, był rozrzucany na wszystkie strony bezmyślnie, tylko w nielicznych przypadkach zachowując swoje prawdziwe znaczenie. Gej był stwierdzeniem faktu, prawdziwą nazwą zjawiska, z którym Jesse być może mógł się identyfikować. Nie wiedział, nie miał kiedy tego sprawdzić. Pierwszy krok w kierunku odkrywania siebie przeprowadził go poza krawędź przepaści i jeszcze nie skończył spadać. - Ale nie mogę powiedzieć, że nim nie jestem, bo... tak, pocałowałem tego chłopaka. Nie wiem... nie wiem co dokładnie słyszałeś, ale to tyle, cała historia. Wystarczyło, aby doprowadzić do tego koszmaru - przeczesał nerwowo krótkie, chociaż i tak za długie według standardów ojca, włosy i przytrzymał je w pięści jakby miał zamiar zacząć teatralnie rwać włosy z głowy, ale po chwili je puścił i pozwolił im opaść sobie na czoło. W odróżnieniu od reszty spraw związanych z ucieczką, to założenie wydawało się bez znaczenia, ale zamierzał je zapuścić, kiedy już się wyrwie. Kolejna rzecz, o której będzie w stanie zadecydować. - Tam nikt mnie nie zna, nie splunie mi w twarz na powitanie, bo nie mają pojęcia co się za mną ciągnie i będę mógł zacząć od nowa. Żyć normalnie, bo to... - wskazał ruchem głowy na dom za ich plecami. - To nie jest normalne, Cosmo. Devon się zorientował i wyjechał, a skoro jeszcze nie wrócił to najwidoczniej tam jest lepiej - westchnął i spojrzał w dal, po czym potarł dłonią policzek w bezsensownym tiku. - Nie chcę was tu z nim zostawiać, ale nie mam wyjścia. Ja... Przepraszam, Cosmo - skończył mówić, mając jeszcze wiele chaotycznych myśli do przekazania, ale wielu z nich nie potrafiłby złożyć w sensowną wypowiedź, a jakby zaczął wylewać z siebie wszystko to mógłby nie skończyć do rana. Nie miał tyle czasu.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

tw homofobia nadal… nie znoszę sb

To było trudne, kiedy jedna z osób, na której od pewnego czasu mogłeś polegać najmocniej ze wszystkich, nagle stawała naprzeciw temu, co z zaciętą żarliwością było ci wpajane od lat. Ciepłe powietrze letniej nocy pieściło czule odkryte fragmenty skóry, dając ukojenie i ulgę od dusznego poddasza domu, ale Cosmo wcale nie czuł się tutaj lepiej. Nie wiedział czy był bardziej zły, czy zagubiony, czy zawiedziony, czy przerażony, czy smutny, czy wściekły, czy… nie wiedział, niczego nie wiedział; zupełnie jakby ktoś (nie tylko ktoś, ale Jesse właśnie) wyprowadził go z zasłoniętymi oczami daleko od domu, porzucił w szczerym, wysokim polu albo na którymś z rzadko uczęszczanych, górskich szlaków - i rozpłynął się w powietrzu, z tym niewerbalnie wydanym rozkazem, aby samemu teraz znalazł powrotną drogę. Nie miało zupełnie znaczenia to, że może on wcale nie chciał wracać; że zagubić się w tej wrogiem przestrzeni i nie odnaleźć już nigdy jawiło się wizją niepoprawnie kuszącą - że zniknąć nie mogłoby być wcale takie złe.
Może Jesse czuł to samo, może dlatego chciał wyjechać, może dlatego chciał być tym, który rozpływa się w powietrzu, aby już nigdy nie zostać odnalezionym - bo może właśnie tam się udawaŁ, w nicość, a nie w żadne lepsze miejsce, może Dede też tkwił w tej nicości, i może… może tylko dla Cosmo pewnego dnia ta nicość okaże się tak atrakcyjna, że nie będzie już żadnych wątpliwości, co do decyzji, którą pewnego dnia przyjdzie mu podjąć.
Na razie jednak nie tylko nie potrafił, ale wręcz nie chciał zrozumieć, co też jego brat tak naprawdę stara mu się przekazać. Im dłużej mówił, tym bardziej w głowie Cosmo huczało tylko głośne to nie fair - prawda, bo to w ogóle nie było sprawiedliwe. Bo Jesse mówił o tym wszystkim tak, jakby był w tym sam, jedyny, jakby tylko jego dotyczyła ta kwestia, jakby tylko on bał się za każdym razem wracając do domu z pastwiska albo szkoły i w samej szkole jakby tylko on się bał. Niekoniecznie szykan, bo z szykanami Cosmo umiał sobie poradzić całkiem przyzwoicie, ale z pytaniami już niekoniecznie. Czynił postępy, podobnie jak każdy z rodzeństwa, z biegiem lat ucząc się jak odpowiadać na niewygodne pytania o siniaki, otarcia i o to, czemu wbrew ognistej wewnętrznej walki, głowa czasem lgnęła tak niepohamowanie do blatu ławki. Podobno do wszystkiego dało się przyzwyczaić i Cosmo - zachłysnąwszy się swoją czternastoletnią mądrością - uważał, że do tego też; że to trzeba było po prostu zaakceptować, po prostu przejść nad tym do porządku dziennego.
- Masz wyjście - odparł więc surowo, piorunując go nieprzerwanie spojrzeniem. - Tata mówi, że prawdziwy mężczyzna nie zostawia swojej rodziny na lodzie. Devon wyjechał, ale dzwoni codziennie i pomaga, i pracuje, i wysyła pieniądze, i nie uciekł w środku nocy. Nie porzucił nas. Ale ty… ty chcesz po prostu nas porzucić, Jesse. Jeśli pojedziesz teraz, nigdy ci tego nie wybaczę - przerwał, żeby dać temu poważnemu zdaniu rozbrzmieć solidnie. Ścisnął ze sobą mocno kolana, zacisnął na chwilę zęby. Musiał być dorosły, nie zachowywać się jak dzieciak, jak mazgaj, jak Glut, którym nazywał go Franklin albo… albo jak pedał, którym nazywał go ojciec. - I to nie ma znaczenia, że poca… że przelizałeś się z jakimś… nie ma znaczenia, Jesse, to jest obrzydliwe, dlaczego nie rozumiesz tego? To jest nienormalne, a nie to, jak jest w domu. Chcesz nas zostawić i chcesz pozwolić, żeby mówili, że mój brat jest pedałem, a ja nie chcę tak wcale; nie chcę takiego brata. - Pomimo usilnych starań, podbródek zadrżał niebezpiecznie, a palce zacisnęły się mocno wokół łydek. Musiał przestać na niego patrzeć, musiał odwrócić wzrok. Znowu na wprost, znowu wzdłuż dróżki.
- N-nie pamiętasz już, co zrobił tata, kiedy Dede pojechał? N-nie pamiętasz? - W buzi nagle zrobiło się sucho, choć oczy jeszcze nie szkliły się niebezpiecznie. - Czemu chcesz nam t-to zrobić znowu, Jesse; czemu chcesz m-mi to zrobić, co? Czy ty n-naprawdę nie możesz pomyśleć raz… raz pomyśleć o kimś innym niż t-tylko ty? Kurwa - jak nienaturalnie musiało zabrzmieć to siarczyste przekleństwo z tak młodych ust, które jeszcze nie zdążyły przywyknąć do niego ani nim nasiąknąć. - N-nie możesz tego zrobić, rozumiesz? Nie możesz po prostu porzucić mnie tu, samego zostawić, nie możesz, słyszysz?! - niekontrolowanie uniósł głos, który załamał się żałośnie wpół tego zdania. - Nie możesz, nie możesz, nie m-możesz, nie wolno ci, rozumiesz? - Rozpalone nagłą falą przerażenia spojrzenie wbiło się bezlitośnie w twarz brata, przybierając nieoczekiwania błagalny wygląd. Podbródek nadal drżał, a oczy tym razem zaszkliły się naprawdę, choć Cosmo nie miał zamiaru przegrać walki z cisnącymi się na zewnątrz łzami.
- Z-zabierz mnie, Jesse. Zabierz m-mnie ze sobą.
Obrazek

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciał go słuchać. Niczym rozwydrzone dziecko miał ochotę szczelnie zasłonić uszy dłońmi, docisnąć je tak jakby włożył głowę w imadło i odciąć się od słów wypowiadanych znajomym głosem ukochanego brata, ale brzmiących jak jego największy koszmar. Mógłby zacisnąć powieki, odebrać sobie jeszcze jeden zmysł i nie musieć patrzeć w oceniające oczy osoby, którą zawiódł. Nie potrafił nazwać tego inaczej, nawet jeśli wierzył całym swoim obolałym sercem w słuszność podjętej decyzji, doskonale wiedział, że wymagała ona ofiary z wszelkiego szacunku, jaki Cosmo jeszcze dla niego miał. Ucieczka była zdradą, opuszczeniem tonącego statku bez reszty załogi, aktem zarówno tchórzostwa, jak i odwagi, w zależności od punktu siedzenia. I o ile dotychczas żył w przekonaniu, że musi zawalczyć o swoje szczęście, w tej chwili został przymuszony do spojrzenia na siebie z odmiennej perspektywy, według której bezlitośnie krzywdził swoich najbliższych. I nie potrafił dyskutować z tym werdyktem.
Widząc jego rozchwiany stan, drżący podbródek i słuchając coraz to bardziej desperackiego tonu, instynktownie przesunął się na schodku i zgarnął go sobie pod ramię, zupełnie jakby odmłodnieli o dziesięć lat i ponownie próbował pocieszyć go po dotkliwym obtarciu kolana podczas zabawy w berka. Siedzieli wtedy dokładnie w tym samym miejscu i podobnie jak teraz Jesse modlił się, aby nikt nie zainteresował się hałasem, bo dostałby wciry. Tylko w tej sytuacji nie miał pewności, czy w ogóle byłby w stanie chodzić po przyłapaniu na próbie ucieczki.
- Przepraszam. Prze-przepraszam, Cosmo, ja nie... Czekaj, c-co... Nie - urwał, kompletnie wytrącony z rytmu nagłą prośbą z jego strony. Był gotowy ponownie przedstawić mu swoje argumenty, ale zamiast kłótni otrzymał błagalne spojrzenie, a rosnąca dziura w jego brzuchu na chwilę odebrała mu czucie i wyssała krew z twarzy. Zabrać go ze sobą? Do Seattle? Z garścią drobniaków w kieszeni i dwiema koszulkami na zmianę? - N-nie mogę. Wiesz, że nie mogę. O mój Boże, ja nawet nie wiem... Nie chcę cię t-tu zostawiać, ale... Nie mogę. Jadę bez planu, nie wiem nawet za co się utrzymam, a co dopiero... No i rodzice... - zaczynał myśl i ponownie ucinał w trakcie, mając w głowie natłok scenariuszy a co jeśli i ciążącego poczucia winy, że jeśli go tam zostawi, skazywał go na gniew ojca. Skazywał na to ich wszystkich. Wziął drżący oddech, aby uspokoić nerwy i ułożyć szalejące myśli, odpychając od siebie lawinę nowych planów. Takich, w których mógłby go ze sobą zabrać, a które były całkowicie awykonalne.
- Nie - odparł dziwnie spokojnym tonem, jakby przerzucił pstryczek wyłączający emocje. Inaczej nie wycisnąłby z siebie ani słowa. - To nie wypali i dobrze o tym wiesz. Szkoła by się zainteresowała, policja by cię szukała... Nawet nie wiem gdzie się zatrzymam, a tu masz przynajmniej dach nad głową. A ja... ja nie mogę tu zostać. Ojciec... ojciec będzie zły, a-ale przejdzie mu, a ty będziesz mógł skończyć szkołę i... i też wyjechać. W-w swoim czasie - zapewnił go i pociągnął nosem, dopiero w tym momencie zdając sobie sprawę, że w odróżnieniu od brata nie był w stanie powstrzymać łez, aktualnie uciekających mu na policzki z każdym mrugnięciem szczypiących powiek. - Będzie d-dobrze, Cosmo. Dacie radę, będzie wam łatwiej b-bez brata pedała, ludzie zapomną i dadzą ci spokój, bo jesteś silny, tak? J-ja... Ja nie. Mam dość. Mam dość, nie dam rady chować się nie tylko przed ojcem, a-ale przed całą jebaną wsią, to nie jest życie - podniósł drżącą dłoń i gorączkowo otarł wilgoć z zaróżowionej twarzy, spoglądając lękliwie w stronę okna na poddaszu, przez milisekundę wyobrażając sobie wykrzywioną w gniewie twarz ojca gotowego zaciągnąć go za kostkę po wybrakowanych schodach, aby nigdy już nie wpadł na plan opuszczenia tego koszmaru. - Nic nie widziałeś, nie słyszałeś, nie rozmawialiśmy, j-jak... jak zacznie wrzeszczeć to powiedz mu to, co powiedziałeś mi, okej? Że to nie jest... nie jest normalne, to choroba, jestem ujmą na honorze rodziny, to dobrze, że mnie nie ma, ludzie przestaną gadać, a śmieci wyniosły się same - odetchnął głęboko i ciężko przełknął ślinę, walcząc, aby ponownie nie wybuchnąć płaczem po tej swojej żałosnej próbie humoru. - To minie. Jeszcze będzie dobrze, będę na ciebie czekać, okej? Jak tylko przyjedziesz, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować... - mruknął, odwracając wzrok, bo nawet dla niego brzmiało to płytko, zbędnie. Puste słowa w desperackiej próbie złagodzenia sytuacji stworzonej przez niego samego. To on był problemem, jego wyjazd był tu zapalnikiem, więc najbardziej pomógłby mu wycofując się z tego planu, ale nie potrafił. Ten jeden raz zamierzał być egoistą.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”