WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Kliknij, żeby ubrać!
Nie mógł przyznać przed Posy, że ten wyjazd stresował go bardziej niż konfrontacje z własną matką. Że to było coś, co mogło podbudować jego kompetencje, ale też całkowicie je zburzyć. Że nosił na karku duże zawodowe brzemię i małżeństwo, o którym plotkowano w branży. Dla kobiety, toksycznej i uzależnionej miał pogrzebać swoją dobrze rokującą karierę. Miał w końcu zajmować się urazami, a nie narkomanami. Pamiętał ten szereg kpiących spojrzeń w czasie jednego ze swoich wystąpień na podobnych zjazdach próżnych charakterów, zajmujących się chirurgią urazową i pierwszopomocową. Może dlatego skłamał Josephine, że nie zamierzał zabierać publicznie głosu. Wciąż w końcu nie podjął decyzji. Naciskała na niego dyrekcja szpitala i poczucie powinności, podyktowane ambicją, ale… Nie był pewny. Doskonale maskując więc własne rozterki, przyjął pozę zobojętniałego, co ostatnimi czasy wychodziło mu tak dobrze, że gdyby oceniała go amerykańska akademia filmowa, miałby szansę na Oskara. Pomijając kilka sytuacji, kiedy ta maska opadła z hukiem pod stopy Alderidge. Co postanowił po prostu zignorować. Fake it till you make it.
Czekał na nią na lotnisku. Wyglądał na znudzonego, siorbiąc kawę z papierowego kubka. W ciemnych okularach, czapce z daszkiem, szerokiej bluzie, którą miał prawdopodobnie na sobie też w czasie feralnego wieczoru, kiedy się poznali i w spodniach bojówkach wyglądał jakby był tu gwiazdą silącą się na bycie incognito. Było już zdecydowanie późno, ale postanowił nie przekraczać bramek, dopóki nie zarejestruje, że Josephine nadała swój bagaż. Potrzebował jej tam. Jak skrzydłowego. Kogoś, przy kim będzie musiał zachowywać rezon przy kolegach z dawnych lat i zmuszać się do uśmiechu w odpowiedzi na ich marne żarty. Zwłaszcza te dotyczące jego małżonki. Byłej. Liczył na niewyparzony język Alderidge i jej niczym nieopanowaną zuchwałość, która potrzebna była temu szpitalowi. Nie ważne co na ten temat mieliby do powiedzenia państwo zajmujący się sprawami wizerunku.
Machnął ręką, kiedy zauważył ją w oddali. Nie zamierzał tym samym czekać. Jest duża, poradzi sobie. Przeszedł więc przez odprawę i udał się w kierunku bramki. Dołączyła do niego dopiero w rękawie prowadzącym do wnętrza samolotu.
– Którego słowa z „tylko się nie spóźnij” nie zrozumiałaś za dobrze? – rzucił do niej, ściągając okulary z nosa, żeby zaczepić je o swoją bluzę. Dopiero wtedy zlustrował ją spojrzeniem. Przysiągłby, że wstała ze 20 minut temu, a na jej policzku wciąż odbija się ślad po poduszce. Uśmiechnął się, chciałby móc powiedzieć, że drwiąco, ale nie potrafiłby wytłumaczyć, że mimo wszystko widok jej twarzy sprawiał mu przyjemność.
– Mam nadzieję, że mają tam szczotki do włosów… – dodaje niemal natychmiast, żeby zatrzeć czymś wrażenie, że przyglądał jej się nieco za długo. Palcami dotyka kosmyków jej włosów wystających z węzła, który uwiązała na czubku głowy.
-
Każda okazja, żeby nauczyć się czegoś nowego była dobra. Usłyszeć coś ciekawego. Poznać nowych specjalistów. Zainteresować się innym spojrzeniem na pewne oczywiste kwestie. Więc sama konferencja sprawiała, że czuła lekkie podekscytowanie. Zwłaszcza, że przez oczywisty fakt swojego wykształcenia – nie miała wielu okazji by uczestniczyć w tego typu snobistycznych spędach. Tu wykłady, tam lunch, tam kolejny wykład a wieczorem bankiet. Tak… to zawsze wyglądało tak samo i nie przypominało sposobu w jaki zdobywali doświadczenie lekarze wojskowi. Więc to kolejne nowe doświadczenie, które akurat ją ciekawiło.
Ale było też coś, co ją niepokoiło.
Towarzystwo Jacoba Hirscha.
Nie wiedziała dlaczego akurat ich duet został wysłany na drugi koniec kraju, ale ktoś musiał mieć kiepskie poczucie humoru. Każdy, kto zdążył ich poznać na szpitalnym oddziale ratunkowym wiedział, że to mieszanka wybuchowa, że dochodziło między nimi do spięć częściej niż pomiędzy kimkolwiek innym. Ba! Nie byłoby dziwne, gdyby zdążyły się już pojawić plotki na ich temat na szpitalnych korytarzach, bo… to nie było normalne. Ich zachowanie nie było normalne. Tak nie zachowują się ludzie, którzy są sobie całkowicie obojętni.
Więc tak… wysłanie ich razem na konferencję to był szalenie idiotyczny pomysł.
I przez chwilę myślała, żeby zrezygnować. Na lotnisko prawie spóźniła się właśnie dlatego, że siedziała w taksówce przed wejściem i zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby zawrócić i wrócić do domu. Czuła, że ten wyjazd może mieć katastrofalne skutki. I ktoś może nie wrócić z niego w całości.
- Szczotki może i znajdą, poczucia humoru i kultury dla ciebie już nie. – prychnęła w kierunku Jakuba i uśmiechnęła się do stewardessy, która witała ich na pokładzie samolotu. Kilka rzędów dalej, wystarczyło wrzucić swoją torbę na półkę nad siedzeniami i zajęła miejsce przy oknie. I pierwsze co zrobiła? To cholera poprawiła włosy. Rozwiązała to, co miała tam umotane na szybko i poprawiła to z trochę większą precyzją. Nadal bez pomocy szczotki, ale trudno – Nie lubię latać. – stwierdziła swobodnie, zerkając w okno i przygryzając lekko wargę. Nie bała się, po prostu nie lubiła. Ostatni raz w powietrzu była, gdy wracała parę miesięcy temu do Stanów – Chociaż koniec końców lepsza klasa biznes tutaj niż śmigłowiec na pustyni. – dodała, uśmiechając się pod nosem.
-
– Mam potrzymać cię za rękę? – pyta, kiedy Alderidge dzieli się z nim swoją obawą. Zanim jednak dziewczyna zdąży odpowiedzieć na uszczypliwość, Jacob ostentacyjnie wkłada słuchawki do uszu i w zasadzie nie zamienia z nią zdania przez następne godziny. Może to nawet lepiej. Konferencja trwa trzy pełne dni, a to pojedynczo więcej niż jakikolwiek wspólny dyżur, który do tej pory mieli okazji pełnić razem. Hirsch na lotnisku tylko zabiera jedną z jej toreb, żeby nie wyjść na niewychowanego chuja i chociaż przez chwilę toczą na ten temat krótką dyskusję to mężczyzna i tak po prostu odwraca się na pięcie i udaje się na postój taksówek, zanim Josephine nie zapragnęłaby przejść do rękoczynów.
Wydają w swoim kierunku zdawkowe komunikaty i dopiero, kiedy dojeżdżają do hotelu, a kobieta w recepcji oświadcza im, że mają współdzielić jeden pokój i że to nie może być pomyłka, bo tak zgłoszono to im drogą mailową w korespondencji z administracją Swedish Hospital.
– M ś c i w a p i z d a – cedzi wściekły Hirsch a recepcjonistka obdarza go oburzonym spojrzeniem.
– Przecież to nie do pani… – reflektuje się po chwili i posyła blondynce najpiękniejszy uśmiech, na jaki go stać.
– Ale na pewno, na pewno nie ma żadnego wolnego pokoju? Czy może pani to jeszcze raz w tym swoim szajsowatym komputerku? Przecież za niego dopłacę.
– Tylko mówiłam już panu, dzisiaj nie ma takiej o p c j i – dziewczyna jest miła, ale nie przestaje żuć gumy, czym powoli, ale konsekwentnie doprowadza Jacoba do skrajnej irytacji – Kilka pokoi zwolni się dopiero jutro i jeden z nich mogę panu zarezerwować, ale dzisiaj naprawdę nie ma opcji. Hotel ma pełne obłożenie, niestety. Poza tym dla pana i małżonki przygotowaliśmy s p e c j a l n y pokój – dziewczyna przechyla się przez ladę i stara się mówić konspiracyjnie, ignorując stojącą obok Posy.
– A czy pani m y ś l i – Hirsch specjalnie podkreśla słowo, które poddaje w wątpliwość już od dobrych kilku minut – że konferencja medyczna to odpowiednie miejsce na seks schadzki z żoną, jeśli to mamy na myśli mówiąc o S P E C J A L N Y C H udogodnieniach w pokoju? Chryste. Przecież to – wskazuje palcem na stojącą nieopodal Posy – jest mój współpracownik. Chciałaby pani, żeby szef sypiał z panią w jednym pokoju? Jakoś śmiem wątpić – wściekły odsuwa się od kontuaru. Ostatkiem sił powstrzymując się od darcia mordy.
– Nic nie poradzę. Łóżka w pokoju można rozsunąć. Na jutro zarezerwuję dla pana drugi pokój, proszę wyjaśnić nieporozumienie ze szpitalem.
– Nie omieszkam – zabiera kartę z lady i wręcza ją Josephine. Domyśla się, że wszystko słyszała. Zaciska usta i wpatruje się w nią w milczeniu, w każdej chwili gotów zawrócić i urządzić w recepcji prawdziwą awanturę. Wystarczy tylko jej słowo. Gest. Wystarczy drgnięcie powieki.
-
Dlatego, gdy Hirsch wciska jej do ręki kartę i na nią patrzy – jakby to była co najmniej jej wina, a nie oszukujmy się, był ostatnią osobą, która miała na to wszystko jakikolwiek wpływ – uśmiecha się do niego ładnie. Najładniej jak potrafi! Ale nie powiedziała nic, zabrała swoją torbę i jak gdyby nigdy nic skierowała się do winy, a Hirsch zapewne za nią.
- Oh… mam nadzieję, że poza szczotką nie zapomniałam też o czymś do spania, bo jeszcze się zgorszysz. – albo zakochasz! Prychnęła raczej w formie żartu po chwili w windzie, gdy ta właściwie zatrzymywała się już na odpowiednim piętrze, drzwi się rozsunęły a ona ruszyła korytarzem do odpowiedniego pokoju.
Chwila walki z kartą i udało im się dostać do pokoju, który faktycznie był ładny, faktycznie był duży, ale… no wspólny. I umówmy się – Alderidge nie była księżniczką, sporą część swojego życia spędziła w wojsku, gdzie nawet będąc tylko lekarzem musiała się godzin na różne niedogodności. Tak teraz, to… było dziwne.
- Pierwsza zajmuję łazienkę, nie chcę się spóźnić na dzisiejsze wykłady. – poinformowała, gdy rzuciła torbę na łóżko, wyciągnęła z niej ciuchy na przebranie i nie czekając na reakcję Hirscha – zajęła łazienkę. Na długo.
Na tyle długo, że to on się mógł spóźnić… więc gdy wyszedł z łazienki już go nie było i spotkać się mogli dopiero na sali konferencyjnej. O ile zdecydował się zająć miejsce obok niej.
Przebieg wykładów? Chyba nie myślał, że chociaż tutaj będzie się gryzła w język, co? Zadawała mnóstwo pytań, nie bała się dyskutować z lekarzami dużo starszymi od niej i na pewno bardziej doświadczonymi, ale o zdecydowanie innych poglądach na pewne medyczne kwestie. Najbardziej zażarta dyskusja? Jeden z ostatnich tego dnia wykładów. Można powiedzieć, że pierwszy dzień powoli mogli zaliczyć do zakończonych i udanych. No właśnie… gdyby nie ta dyskusja. Dyskusja z lekarzem w mniej więcej wieku Jacoba, który wyglądał na zainteresowanego do tego stopnia, że gdy czas na pytania się skończył – stwierdził, że mogą z Josephine tą dyskusję kontynuować przy drinku.
Bo właśnie! Wieczorem bankiet. Trochę nudny, nadęty sposób na spędzanie wieczoru w tak ładnym miejscu, ale czego się nie robi, żeby się trochę zintegrować. No i chyba pierwszy raz w życiu Jacob miał okazję zobaczyć Josephine w kiecce, co powinien zapamiętać, bo nie zdarzało się często.
- Jacob! – zwróciła jego uwagę, gdy pojawił się na miejscu imprezy, gdy ona prowadziła dyskusję z panem od ostatniego wykładu. Uśmiechała się, flirtowała… i na pewno nie była złośliwa jak w przypadku Hirscha. Czy to dobry znak? Ciężko powiedzieć – Jak się bawisz? Znasz doktora Jenkinsa z Nowego Jorku? Właśnie rozmawialiśmy o… – zaczęła, ale urwała, gdy no cóż… nie dało się ukryć, że atmosfera zgęstniała, a ta dwójka na pewno nie spotkała się pierwszy raz w życiu.
-
– Nie wątpię, że doktor Jenkins miał ci do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy, zapewne głównie na swój temat – zanurza usta w szklance pełnej alkoholu i posyła obydwojgu blady uśmiech. Nowojorczyk pociera nerwowo dłonią swój kark.
– Jak zwykle cierpko dowcipny, he he… Słyszałem, że zmieniłeś robotę Hirsch, powrót do korzeni, he he – próbuje wybrnąć jego rozmówca.
– Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy prowadzić tę konwersację Frank, nasze sprawy wyjaśniliśmy już lata temu – Jacob robi taktyczny unik, dotyka ramienia Posy, w ramach jako takich przeprosin i planuje się odsunąć, zanim jego serdeczny kolega nie złapie go za przedramię.
– Jacob, nie musimy tego robić. Słuchaj, słyszałem, że nie jesteście już razem. Sam dobrze wiesz, jaka ona była. Jezu, jeśli się na ciebie uparła to dobrze wiesz, że nie było wyjścia. Wiecznie na prochach, ja po prostu… – próbuje się tłumaczyć, ale Hirsch przerywa mu wpół słowa.
– Słuchaj Jenkins. Nazywanie czyjejś zmarłej żony ćpunką i nimfomanką nie tłumaczy jeszcze tego, że regularnie wsadzałeś w nią swojego penisa – uśmiecha się, chociaż trzymanie emocji na wodzy kosztuje go naprawdę wiele.
– Dlatego bądź tak łaskaw, puść moją rękę, zanim wyląduje na twoich zębach i dokończ rozmowę z doktor Alderidge jeśli nadal ma na to ochotę – wyszarpuje rękę i odchodzi w sobie znanym kierunku.
– To… To trochę bardziej skomplikowane, przysięgam. Jacob ma tendencje do dramatyzowania, a między nami, Rebecca… Rebecca była dość otwarta dla wielu jego kolegów. Przykro mi jednakże, że nie żyje. Najwyraźniej nawet szanowny doktor Hirsch nie jest w stanie nawrócić każdego – mężczyzna ze zdenerwowania mówi trochę za dużo, klasyczny oversharing. Na koniec jednak wyciąga rękę ze swoim kieliszkiem wina w kierunku Posy, jakby chciał wznieść z nią toast, który przypieczętuje to, co właśnie powiedział.
-
- No tak… to że była otwarta to doskonała okazja, żeby z tego skorzystać. Żal przegapić okazję, nie? – prychnęła, dopijając zawartość swojego kieliszka i zabawne, że w ułamku sekundy straciła cały szacunek do mężczyzny, z którym do tej pory naprawdę dobrze jej się rozmawiało. Kto wie, może nawet byłby chętna zamienić pokój Hirscha na pokój Jenkinsa, ale w tym momencie… nie. Odstawiła kieliszek n stolik, uśmiechnęła się do mężczyzny – Miło było Pana poznać, mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję wymienić merytoryczne uwagi. – zakończyła i odwróciła się na pięcie, żeby ruszyć w tłum sztywniaków w poszukiwaniu Hirscha.
Mógł być chamem, mógł być prostakiem i mógł ją doprowadzać do szaleństwa, ale będąc świadkiem jego ostatniej reakcji na wspomnienie zmarłej żony – bała się, że jakiekolwiek nawiązanie do niej może skończyć się podobnie.
Dlatego się rozglądała, a kiedy kątem oka zauważyła jak mężczyzna wychodzi przed hotel, na świeże powietrze by zapewne zapalić – nie zastanawiała się nawet chwili. Chociaż jej sukienka i świeże – chłodne – powietrze to raczej średnie połączenie.
- Jacob – rzuciła za mężczyzną, żeby skończył tą swoją wycieczkę w nieznane – Napijemy się drinka? Albo… – spojrzała na niebo, z którego chwilę wcześniej zaczął delikatnie sypać śnieg – Przejdziemy się? Tylko pójdę po nasze płaszcze? – zaproponowała i niezależnie od jego wyboru nie brała pod uwagę, że mógłby odmówić jej tego towarzystwa. Nie wyglądała jak ktoś, kto zgodziłby się teraz zostawić go samego.
- Nie wiedziałam, że się znacie. Przepraszam. – bo już nawet nie o to chodziło, że się z nim spoufalała, ale nie narażałaby go na to spotkanie twarzą w twarz. Mogła być złośliwa, ale nie była suką, którą mogłaby chcieć mu tak dokuczać.
-
– Nic się nie stało Posy, skąd miałabyś wiedzieć. Poza tym ten prostak ma rację. Moja żona spała z tuzinem z nich. Czasem z czystej premedytacji, czasem w ramach kary, czasem, bo najwyraźniej chciała. Nie pamiętam, którym przypadkiem był Jenkins… to chyba była kara – zmarszczył brwi, jakby w ramach zastanowienia, kiedy naprawdę jedyne, czego potrzebował to wyrzucenie tego ze swojej głowy. Zaciągnął się znów papierosem, zanim nie zgasił go w wielkiej papierośnicy.
– Nie wiem, czy spacer jest najlepszym pomysłem. Po pierwsze zmarzniesz, po drugie nie mogą wziąć nas za odludków, prawda? Jedna scysja z Jenkinsem nie sprawi, że będę chodził kanałami – uśmiecha się blado, ale ten krótki oddech na świeżym powietrzu powoli przywraca go do formy. Zeruje swojego drinka, a szklankę odstawia na parapet.
– Dziękuję – mówi nagle, sam zszokowany tym, że te słowa opuszczają jego usta. Przygląda się jej przez chwilę. Tej ślicznej twarzy, sukience opinającej ciało. Widzi to, czego nie powinien i natychmiast odwraca spojrzenie, ruchem głowy wskazując na wejście do środka.
– Chodźmy na drinka. Nominuję cię do wyzwania pod tytułem: wytypowanie największego frajera pod tym dachem. Nie, ja jako nominujący nie biorę udziału w tym wyścigu… – uśmiecha się już szczerzej i przepuszcza ją w drzwiach. I wtedy, przypadkiem, nieświadomie i zaledwie na moment jego ręka sięga jej talii.
-
No cóż… sama z Jacobem.
Którego życie emocjonalno-uczuciowe jak widać było równie popieprzone, co jej. Może pasowali do siebie bardziej niż przypuszczali?
- Dobrze… może być i wyzwanie. Ale pijemy tequilę. – a nie jakieś tam eleganckie męczenie jednej szkockiej przez cały wieczór – Ta impreza i tak nie należy do najciekawszych, więc możemy zrobić alternatywną. – błysnęła kłami w kierunku mężczyzny, gdy zmierzali w kierunku baru, gdzie mogli spokojnie zająć dwa miejsca przy ladzie, a ona poprosiła barmana o kilka koleje tequili, żeby biedak nie musiał co chwilę ich uzupełnia – I frajer mówisz… – rozejrzała się po towarzystwie – Jenkins. Sypialnie z żoną kumpla to frajerstwo. Więc ja jestem pewnie następna w kolejce. – stwierdziła bez skrępowania i jak gdyby nigdy nic przechyliła kieliszek, alkohol rozlał jej się po gardle i dość szybko zagryzła go limonką, którą też dostali do kompletu z tequilą – Teraz moja kolej i dostajesz prawdę, Hirsch. – zaczęło się niebezpiecznie. Poprawiła się jednak na barowym stołku, założyła nogę na nogę, usiadła wygodniej i obróciła się lekko w stronę mężczyzny – Opowiedz mi o swojej żonie. – ciekawość wzięła górę, po prostu, a czy mogła być lepsza okazja niż ta durna gra licealistów? Sam się wystawił!
-
– Wolałbym raczej wrócić do tematu, w którym ty sypiasz z żoną kumpla – chociaż wie, że to zupełnie nie o to chodziło, posyła jej głupkowaty uśmiech. Tym próbuje zbyć pytanie, które zawisło w powietrzu. Po minie swojej towarzyszki wnioskuje jednak, że nie planuje mu odpuścić.
– Posy to nie jest ani interesująca, ani warta opowiadania historia. Nie jestem też chyba gotowy i nie wlałaś we mnie jeszcze wystarczającej ilości alkoholu… – mamrocze pod nosem, znów przesuwając wzrokiem po jej sylwetce. Ale nienachalnie, bardzo dyskretnie. Dlaczego w tej całej walce na oddziale i w nieustającej przepychance to pominął?
–Możesz uprościć mi to zadanie i powiedzieć, co po prostu chciałabyś wiedzieć? Nie, nie wszystkie plotki są prawdziwe. Nie, moja żona nie była wykradzioną mormońską cyganką… – zaśmiał się, sięgając po kolejny kieliszek, a drugi przesuwając po blacie w stronę Josephine. – Generalnie większość plotek, które krążą po korytarzach Swedish Hospital pochodzą z tego samego źródła, co i dzisiejsza pomyłkowa rezerwacja pokoju – odpowiada i wzrusza ramionami w geście bezradności. Prawda jest, że ma to w głębokim poważaniu. Ale drugą prawdą jest to, że nie jest bez winy.
– Mogłem puknąć dziewczynę z sekretariatu. Mogłem nie zadzwonić i mogłem nie przyznać się do tego, że się znamy. To zdecydowanie brzmi jak ja – posyła jej szeroki uśmiech, pełen dezaprobaty dla samego siebie.
– Czy ilość tych prawd wystarczy, czy nadal chcesz drążyć kwestie niefortunnych przysiąg małżeńskich?
-
I posłusznie przechyliła kolejny kieliszek tequili, tylko lekko się przy tym krzywiąc i znowu parsknęła śmiechem.
- Musisz bardziej uważać… Następnym razem jak będziesz chciał zaliczyć jakąś pannę zapytaj, czy czasem nie pracuje w Swedish, bo koniec końców to bardzo utrudnia pracę. – swoją drogą zastanawiała się jak wyglądałaby ich współpraca, gdyby tamtego dnia nie spotkali się na imprezie, na której żadnego z nich tak naprawdę być nie powinno. Czy wtedy też skakaliby sobie do gardeł za każdym razem, gdy przyszło im ze sobą pracować na oddziale? No i okej… może jej nie zaliczył, ale czy miał całkowitą pewność, że tak by się nie stało, gdyby nie tajemniczy znajomy, na którego wpadł po ewakuacji z mieszkania? Tamtego wieczora przekroczyli wszystkie granice przyzwoitości i nie spodziewali się spotkania w pracy. Może nie rozsiewali na swój temat plotek, może nie zmieniali sobie rezerwacji, ale no cóż… niewiele się różnili od panny z sekretariatu. Też robili sobie na złość. Każdego jednego dnia.
- I myślę, że wystarczy. Znaczy… na razie dam ci spokój, Hirsch. – ale tylko na chwilę. Chociażby po to, żeby przesunąć w jego stronę kolejny kieliszek – Twoja kolej. I znowu stawiam na wyzwanie, nie jestem dobra w prawdę. – zażartowała, ale tak całkiem szczerze to bała się prawdy. Bała się tego, o co mógłby ją zapytać Jacob i tego, że nieodpowiednie pytanie i uderzenie w nieodpowiednie struny mogłyby sprawić, że się rozpadnie tutaj jak domek z kart.
-
– Josephine Alderidge, chciałbym, żebyś w ramach przydzielonego debilnego zadania, przeszła w kierunku tamtych tłuków… – wskazał jej ruchem ręki stojących w kącie młodych chłopców, zapewne przestraszonych rezydentów pierwszych lat, którzy, mimo że na pewno zostali wysłani tu w nagrodę, to wyglądają, jakby musieli stać tu za karę. Pochodzenie jednego z nich Hirsch rozpoznaje po przypince, którą ryży młody lekarz ma wpiętą w butonierkę. Wtedy do głowy przychodzi mu ten idiotyczny pomysł.
–… iii wypowiesz do nich jedno, krótkie zdanie. Brzmi mniej więcej tak: „Aniy rotzeh liyshon bacheder shelakh” – powtarza jej to zdanie kilkukrotnie, starając się, żeby w końcu wypowiedziała to tak, żeby miał pewność, że państwo się zrozumieją.
– Uśmiechniesz się i wrócisz tutaj – instruuje ją jeszcze, widzi malującą się na twarzy dziewczyny niepewność, ale powtarza jej, że w końcu wyzwanie to wyzwanie i że może jednak powinna rozważyć chęć powiedzenia mu czegoś prawdziwego.
Śledzi cały ten jej spacer, obserwuje konsternację malującą się na twarzy młodego mężczyzny, a następnie rumieniec, którym się oblewa, kiedy Josephine wraca do baru. Młodzieniec reaguje błyskawicznie, podbiega za nią, staje przy Jacobie i pełnym przejęcia głosem oznajmia jej, również po hebrajsku:
– Zgoda! Teraz?
Tego Hirsch nie może już nie skomentować, wybucha śmiechem, odwraca się w kierunku mężczyzny i poklepuje go po ramieniu.
– To tylko żart kolego, ta pani nie mówi w tym pięknym języku. Jak również śpi dzisiaj, ale w moim pokoju – posyła mu jeszcze pokrzepiający uśmiech, a zakłopotany chłopak przeprasza jeszcze i wraca do kolegów w ich akompaniamencie śmiechu.
– Ja spłonę w piekle, ale ty przynajmniej wiesz, że jeśli nie chcesz dziś spać w jednym pokoju ze mną, to kolega jest zainteresowany – śmieje się jeszcze i przechyla szota tequili.
– Twoja kolej. Prawda albo wyzwanie, jest mi to mocno obojętne.
-
Coś jej mówiło, że Jacob chce jej zagrać na nosie, ale była wystarczająco honorowa, żeby to zrobić. W końcu raz się żyje, prawda? A chłopcy, których wskazał faktycznie wyglądali na przerażonych i może im też odrobina rozrywki się przyda? Przez chwilę rozważała kolejnego szota na dodanie sobie odwagi, ale ostatecznie z niego zrezygnowała, zsunęła się z barowego stołka i przemaszerowała w kierunku wskazanym przez Hirscha, będąc całkowicie pewną tego, że uważnie ją obserwuje. Ba! Dałaby sobie rękę uciąć, że skupił się na jej pośladkach w opiętej kiecce, ale jakoś nieszczególnie to jej przeszkadzało.
Nie miała zielonego pojęcia, co właśnie z siebie wyrzuciła, ale mina chłopca była bezcenna, więc… chyba miała rację, że Hirsch próbował ją wrzucić na minę. Jak gdyby nigdy nic jednak przemaszerowała z powrotem i wróciła na swoje miejsce.
- Oh… czyli właśnie zaproponowałam im seks? Mam nadzieję, że jednemu z nich, a nie wszystkim na raz. – uśmiechnęła się pod nosem – Tylko nie są w moim guście. Za młodzi, za niscy i zdecydowanie za mało pewni siebie. Chociaż ten tutaj… – wskazała za chłopcem, który wyraźnie rozczarowany wracał do swoich kolegów – ciągle lekko zdezorientowanych – Punkt za odwagę. – uśmiechnęła się i poprawiła sukienkę, gdy już na powrót wygodnie usadowiła się na barowym stołku i na powrót wbiła spojrzenie w Jacoba. Możliwe, że przyglądając mu się trochę za długo i trochę zbyt intensywnie, ale zastanawiała się nad wyzwaniem dla niego – Dasz mi operować. Po powrocie. Przez tydzień będziesz mi dawał najlepsze zabiegi i nie będziesz kręcił nosem, dasz mi udowodnić, że to wszystko umiem. – była nudziarą, no trudno… - Jeśli nie to musisz wypić na raz dwie kolejki i zaprosić… – rozejrzała się po towarzystwie i upolowała swoją ofiarę – Tamtą panią do tańca. Rozkręćmy tą imprezę. – zaproponowała, uśmiechając się do niego ładnie i promiennie, ale nie miała pojęcia, którą opcję wybierze Hirsch – dla niej? Obie były tak samo kuszące. Operacje zawsze były kuszące. A to jak pierwszy wychodzi na parkiet w towarzystwie starszej pani przy kości, która pewnie była jakąś szefową wszystkich szefów, bo sprawiała wrażenie groźnej i szalenie niesympatycznej? To też mogło być zabawne.
-
– Posy, ty to dopiero wiesz co to znaczy Z A B A W A – nachyla się nad nią, w bliżej nieokreślonym celu, ale szybko okazuje się, że po prostu podnosi się z krzesła. Nie komentuje swojego wyboru, nie anonsuje go w żaden sposób. Ściąga marynarkę i odkłada ją powoli na wysokie krzesło barowe, na którym przed chwilą siedział. Ociąga się, ale ani na moment nie spuszcza z niej swojego wzroku. Muzyka gra już dosyć głośno, bo ludzie zaczynają się powoli przekrzykiwać. Hirsch zostawia Josephine bez słowa, udając się w kierunku wskazanej przez nią kobiety. Na chwilę jeszcze odwraca się w kierunku Alderidge, idzie tyłem i niczym boski żigolo zaczesuje dłonią włosy do tyłu. Drodzy państwo, on będzie tańczył teraz. Zaczyna od krótkiego smalltalku, przedstawia się ewidentnie kobiecie, pyta, czy go pamięta. Prawi kilka komplementów, a chwilę później widać już, że nieznajoma śmieje się i zakrywa usta dłonią w ramach udawanego zawstydzenia. To wtedy właśnie Jacob wyciąga dłoń w jej kierunku, proponując wspólny taniec. Starsza od niego kobieta wzbrania się jeszcze przez chwilę, ale zaledwie moment później Hirsch obraca ją już w rytm jakiejś latynoskiej muzyki (modląc się w duchu, żeby za moment z głośników nie poleciał Ricky Martin, bo wtedy musiałby uciec z prowizorycznego parkietu z krzykiem, porzucając swoją niedoszłą ofiarę). Po wspólnym tańcu szepcze jej coś do ucha, całuje w rękę i wraca do Posy. Nachyla się nad jej uchem, może trochę za blisko, bo wargi przypadkowo muskają płatek. Nie jest to jego celem.
– Operacje są twoje, znamy się z Elizabeth już od lat, to byłoby niesprawiedliwe. Proszę zanotować, że nie wykorzystałem okazji, żeby zrobić cię w jajo – mówi do jej ucha i chwilę później siada na krześle obok.
– Prawda czy wyzwanie? Przemyśl to dobrze, przysięgam – śmieje się i zamawia u barmana kolejne szoty dla nich dwojga.
-
Przeszył ją dreszcz. Śmieszny dreszcz, który nie powinien mieć miejsca, a nie potrafiła nad nim zapanować, gdy jego wargi i ciepły oddech musnęły jej skórę. Można nawet powiedzieć, że momentalnie zrobiło jej się o parę stopni cieplej i z wdzięcznością przyjęła kolejny kieliszek tequili, który przed nią wylądował. Uniosła go lekko w kierunku Hirscha, tak w ramach toastu. A gdy zagryzła to limonką, kciukiem otarła cytrusowy sok z kącika usta. Nie spieszyła się ze swoją decyzją. Tysiące myśli jej się teraz rozbijało po głowie i nie wiedziała, co wybrać… - Nie chcę tańczyć. Ani nie chcę kolejnej osobie oferować swojego towarzystwa na dzisiejszą noc. – a to jej do tej pory zaproponował, co raczej nie świadczyło dobrze o żadnym z nich. O niej – bo cóż… robił z niej pannę lekkich obyczajów, którą może i była ale nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. O nim – bo bawił się w jej burdelmamę. I o nich ogólnie – bo stroili sobie żarty z biednego, przestraszonego stażysty, który pewnie nie chciał tu być tak samo mocno jak oni – Więc niech będzie prawda, Jacob. – zadecydowała i znów wbiła w niego swoje spojrzenie. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, skupiając się może odrobinę za długo na oczach, a później jeszcze gorzej, bo na wargach. Przez chwilę lawirowała między nimi spojrzeniem, jakby nie mogąc się zdecydować i żeby odciągnąć swoją uwagę od niego po prostu znowu się napiła – Co chcesz wiedzieć? Co nie daje ci spać po nocach, gdy o mnie myślisz? – zażartowała, kącik ust znowu drgnął jej w lekkim rozbawieniu, a gdy ponownie na niego spojrzała już się nie wpatrywała. Zdecydowanie odzyskała rezon. O ile można o tym mówić po wypiciu sporej ilości alkoholu w niebezpiecznie szybkim tempie. Może to nie był stan, w którym nie potrafiłaby się utrzymać na szpilkach, które miała na nogach albo żeby miał jej się plątać język, ale weszło na tyle, że zdecydowanie rozwiązywał jej się język, oczy błyszczały a policzki zarumieniły się.
-
Prycha cicho, kiedy Posy w końcu się decyduje, zadając mu zaczepne pytanie. Poza tym ekspresyjnym komentarzem nie zamierza jednak podnosić tego tematu. Od razu przechodzi do meritum.
- Czy myślisz, że jeśli kilka tygodni temu, w tym przedziwnym miejscu, w którym nie powinienem się znaleźć ani ja, ani ty, nie rzuciłabyś się na mnie z całowaniem, to współpracowałoby nam się łatwiej? – zachęcony jej bezpośredniością zadaje pytanie, które podejrzewa, że krąży od jakiegoś czasu nie tylko nad nim, ale też nad Josephine. Relacja zawodowa, którą ukręcili wzajemnie, jest trudna do zniesienia nie tylko dla nich, ale też dla wszystkich innych współpracujących z nimi specjalistów. Pielęgniarki nie chciały brać dyżurów, na których w grafiku widniało zarówno nazwisko Hirscha jak i Alderidge, pozostali rezydenci przypisani do oddziału omijali ich szerokim łukiem, wydobywając od Jacoba tylko minimum informacji potrzebnych do pracy, a stażystki trzęsły się jakoś bardziej, w panice, że mężczyzna może któregoś dnia krzyczeć na nie tak, jak zwykł kłócić się z Posy. Chce więc znać jej punkt widzenia. To uczciwe wynagrodzenie za taniec z kobietą, która nie ma za grosz poczucia rytmu.