WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1
Jeśli Madison czego naprawdę nienawidziła, to zdecydowanie były to poniedziałki. Pierwszy dzień tygodnia był największym wyzwaniem, zwłaszcza po niedzielnym leniuchowaniu. Opuszczenie łóżka kilka minut po godzinie siódmej było czymś godnym podziwu, a wyjście z domu po ósmej można było zaliczyć do sukcesu tygodnia. Maddie powinna być już przyzwyczajona do takiego trybu życia, ale każdy kolejny poniedziałek nadal był dniem najgorszym do przebrnięcia. Niby wciąż był sierpień, do powrotu na uczelnię zostało jeszcze trochę czasu, ale staż sam się nie odbędzie. Faraday lubiła swoją pracę chociaż jeszcze nie zajmowała się żadnymi poważnymi sprawami. Ba, do tego było jeszcze daleko! Dopiero niedawno zwolniono ją z roznoszenia kawy i robienia kopii dokumentów – teraz przynajmniej mogła uczestniczyć w spotkaniach, robiła raporty i od czasu do czasu pozwalano jej na wtrącenie swoich trzech groszy. Cóż, czekało ją jeszcze wiele pracy, ale mimo wszystko Madison się cieszyła, że to właśnie ją przyjęli do biura. W obecnych czasach trudno było o dobre i satysfakcjonujące zatrudnienie, zwłaszcza dla młodych i niedoświadczonych ludzi. Zresztą, blondynka nie była kimś, kto by otwarcie narzekał na swoją pracę. Jaka ona by nie była, jej wysiłek z pewnością zostanie kiedyś doceniony i zawsze to mniej zależności od portfela i humorków rodziców.
Pogoda na zewnątrz była całkiem przyjemna, ludzi tradycyjnie było sporo, a gdzieś w tym tłumie przepychała się niewielka blondynka, obładowana różnymi rzeczami od góry do dołu. Jakby tego było mało, w lewej ręce dzielnie trzymała jeszcze ciepłą kawę, bo bez niej Madison nie potrafiła zacząć dnia. To już trochę podchodziło pod uzależnienie, ale przecież każdy miał swoje potrzeby bez których nie potrafił funkcjonować. Do umownej godziny rozpoczęcia pracy jeszcze trochę jej zostało, ale Faraday zawsze wolała być wcześniej. Tego nauczyli ją rodzice - punktualność przede wszystkim, spóźnienia źle świadczą o człowieku. I kiedy Maddie dzielnie kroczyła przed siebie, raczej nie zwracała przesadniej uwagi na otoczenie. Zgrabnie wymijała ludzi i inne przeszkody dopóki na jej drodze nie pojawił się przeklęty kamień, którego nie zauważyła. Przed zaliczeniem orła na środku chodnika uratowało ją coś twardego; niestety jej rzeczy i kawa nie miały tyle szczęścia. Papiery rozsypały się dookoła, a napój szlag trafił. Powstrzymując ostre słowa zdenerwowania i niezadowolenia, Madison próbowała powrócić do pionu. Problemy zaczęły się, kiedy przy próbie odzyskania równowagi poczuła silne szarpnięcie włosów. Spróbowała jeszcze raz, co skończyło się jej głośnym jękiem. Zaraz też coś do niej dotarło. Czymś, a raczej kimś, kto uratował ją od upadku był mężczyzna. Jej dłonie wciąż się znajdowały na jego klatce piersiowej. A jakby tego było mało, jej włosy najwyraźniej się w coś zaplątały. Uczucie zażenowania dotarło do niej ze zdwojoną siłą. -Jejku, najmocniej pana przepraszam! – rzuciła i ponownie próbowała wydostać się z tej pułapki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4 Kiedy ochota na powrót do dawnych nawyków robiła się coraz większa, a jego prywatnego powracacza do rzeczywistości w postaci córki nie było obok, Ethan oddawał się aktywności fizycznej. Wyczerpany po pracy i treningu nie miał sił myśleć o igle zatapiającej się w ukrytej pod tatuażami żyle. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że każdy kolejny dzień przypominał walkę z dawnym sobą. Zanim opuścił ośrodek odwykowy ostrzegano go, że pod wpływem stresu pokusa znów może stać się silna, ale nie przypuszczał, że nastąpi to po ponad trzech latach! Szczególnie, że w jego życiu niewiele było teraz czynników stresogennych; po latach pogodził się z Ruth, która postanowiła pomóc mu w opiece nad Charlotte, mała rozwijała się prawidłowo i zdawała się być szczęśliwa, ojciec miał wszywkę i unikał alkoholu, żył ze swoim landlorem w zgodzie, a praca... cóż, lubił ludzi w swojej pracy, nawet jeśli stale rozglądał się za czymś lepiej płatnym. Wszystko zdawało się powoli układać.
Dlaczego więc teraz biegł przez Lake Union, jakby desperacko próbował przed czymś uciec? Bo nie wyglądało to na zwykły trening; Ethan sprawiał wrażenie, jakby naprawdę ktoś go gonił. Ale bez względu jak szybko by się poruszał, nie był w stanie ukryć się przed tym, co od kilku tygodni zaprzątało jego myśli. Powodem była koperta, którą jakiś czas temu wręczyli mu byli teściowie (kim był, żeby ograniczać im kontakt z wnuczką? Pomijając fakt, że gdyby spróbował się od nich odciąć, wyegzekwowaliby spotkania z Lottie drogą sądową, a na to nie miał czasu, nerwów, ani pieniędzy), zawierająca list od byłej żony. Właściwie, to Ethan nie był nawet jego adresatem. Czy ta zaćpana kryminalistka myślała, że przekaże którekolwiek z jej grafomańskich wypocin o rzekomej matczynej miłości ich dziecku? Gdyby naprawdę kochała jego i Charlotte, nie...
Rozmyślania przerwało silne uderzenie w jego klatkę piersiową, aż na moment stracił dech i musiał walczyć z utrzymaniem równowagi. Ramiona odruchowo otoczyły drobne ciało, które na niego wpadło, na wypadek, gdyby miał się jeszcze przewrócić do tyłu. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, a on spojrzał w dół, na sprawczynię całego zamieszania, która nieudolnie próbowała wyrwać się z jego uścisku.
Hej, wszystko w porządku? — zapytał i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jeśli zaraz nie zabierze łap, zostanie oskarżony o molestowanie. Natychmiast się zreflektował, wypuścił dziewczynę i próbował cofnąć się do tyłu, gdy poczuł, jak słuchawki, których kabel zaplątał się o jasne włosy przypadkowej spacerowiczki, wypadają z jego uszu. — Wybacz! Nie miałem pojęcia, że plątają się z czymś więcej, niż ze sobą!
Mówiąc to przez cały czas uśmiechał się przepraszająco i zajął się za powolne uwalnianie kosmyku z sideł. Należy dodać, że był przy tym niesamowicie delikatny. Cóż, doświadczenie w robieniu kucyków na czteroletniej głowie, której właścicielka zgłaszała sprzeciw na każde mocniejsze w jej mniemaniu szarpnięcie, robiło swoje.
I think I’m going nowhere like a rat trapped in a maze
Every wall that I knock down is just a wall that I replace

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężko było całkowicie zapomnieć o swoich dawnych nawykach. Madison też miała swoje demony przeszłości, z którymi nieustannie walczyła. Raz wychodziło jej to lepiej, kiedy indziej trochę gorzej, ale blondynka jak na razie dawała sobie radę. Oczywiście jej problemy były niczym w porównaniu do takich narkotyków czy innych używek, ale mimo wszystko Faraday zdawała sobie sprawę, jak czasem trudno pokonać pokusę. Zwłaszcza gdy ta pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie. Dobór odpowiednich ludzi był naprawdę istotnym elementem. Posiadanie bliskiej osoby, która wesprze nawet w najgorzej chwili było czymś cudownym.
Madison spędzała więcej czasu w biurze niż tego od niej wymagano. Miała po prostu z tego wiele korzyści. Nie miała czasu na rozmyślanie o głupotach i błędach przeszłości, zdobywała doświadczenie, które już niebawem z pewnością jej się przyda no i miała porządną wymówkę, by nie wracać na wakacje do swojego rodzinnego miasta. Jasne, kochała swoich rodziców i tęskniła za nimi, ale zdecydowanie lepiej jej się żyło bez ich ciągłych uwag i komentarzy. Odległość im służyła.
Taka sytuacja jak ta sprzed chwili jeszcze nigdy nie przydarzyła się blondynce. W końcu takie rzeczy miały miejsce tylko w filmach, prawda? To wszystko stało się tak szybko, że na początku Madison nie wiedziała co się dzieje. Pół życia przeleciało jej przed oczami, a w obawie przed upadkiem i całkowitym skompromitowaniem się przed nieznajomymi, uczepiła się mężczyzny przypominając tym samym jakąś koalę. To było takie upokarzające!
-Mhm, tak, ale nie ukrywam, że bywało lepiej – odpowiedziała cicho, a na jej policzki wkradła się soczysta czerwień. Dobrze, że nieznajomy nie był w stanie tego zobaczyć! Chcąc chociaż trochę polepszyć swoje położenie, Maddie odsunęła się najdalej jak tylko mogła. Wielkiego pola do popisu niestety nie miała, o czym przypomniała sobie dopiero po kolejnym mocnym szarpnięciu. Ciche jęknięcie wydobyło się z jej ust, a poziom zażenowania sięgnął zenitu. -Cóż, jak pech to na całego, prawda? – rzuciła nieśmiało. Sama pewnie by tylko pogorszyła sytuację, plącząc wszystko jeszcze bardziej, więc po prostu cierpliwie czekała aż mężczyzna wyciągnie kabel z jej włosów. Zdziwiła ją delikatność z jaką to robił.
Kiedy w końcu wszystko wróciło na swoje miejsce, Madison szybko pozbierała swoje rzeczy z chodnika i dopiero po tym odważyła się spojrzeć swojemu wybawcy w twarz. -Naprawdę panu dziękuję i bardzo, bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że słuchawki trzymają się lepiej niż moja duma w tym momencie – posłała mu przepraszający uśmiech; w końcu głupio by było gdyby po prostu sobie poszła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ile Ethan dałby za to, żeby wciąż znosić przytyki i inne nieprzyjemne komentarze ze strony swoich rodziców. Będących razem. Trzeźwych. Pokazujących, że w pewnym stopniu nadal im na nim zależy. Ale od trzynastu lat był sierotą. Nie, nie w tym sensie, że jego rodzice umarli. Oboje nadal żyli i mieli się... cóż, matka w nowym małżeństwie, przez które zapomniała o dwójce dzieci, miała się podobno całkiem świetnie, o czym świadczyły zdjęcia z wakacji na jej instagramie. Bawiła się na Florydzie, gdy jej syn ledwo wiązał koniec z końcem. Co zaś tyczy się ojca — cóż, nie miał z nim kontaktu odkąd półtora roku temu przyszedł do jego mieszkania w środku nocy pijany, twierdząc, że chce zobaczyć wnuczkę. Nawet nie wpuścił go do środka. Siostra wydaje fortunę na trzymanie go w ośrodku, z którego ciągle ucieka.
Odcinał się od ludzi, których sam swego czasu niszczył, wymawiając się dobrem córki. Czy istniała na świecie osoba bardziej okropna niż Ethan?
Od dłuższego czasu żadna kobieta (nie licząc córki, siostry i przypadkowych pasażerek zatłoczonej komunikacji miejskiej) nie znalazła się tak blisko Hyde'a, na co zareagował niczym nastolatek przy pierwszej sympatii; pocącymi się dłońmi, szybko bijącym sercem i czerwoną twarzą. Chociaż przyszedł tu pobiegać i równie dobrze mógł złożyć wszystko na karb wysiłku fizycznego, tak ze wszystkich sił starał się zachowywać naturalnie, by jego stan się nie wydał. Z tego też powodu nie byłby w stanie nawet zwrócić uwagi na rumieniec na policzkach dziewczyny. A nawet jeśli, pomyślałby, że to słońce.
Zawsze mogło być gorzej — uśmiechnął się, w pewnym momencie nieświadomie bawiąc się kosmykiem włosów, zamiast zająć się jego rozplątywaniem. Cóż, można nazwać go bezczelnym oportunistą, ale chciał chociaż przez chwilę napawać się bliskością drugiej osoby. — Na przykład... mogło się rozpadać, mogłaś rozlać kawę na bluzkę, albo wpaść na dzieciaka z lodem i zostać jednorożcem.
W końcu jednak kosmyk musiał zostać uwolniony spomiędzy palców dziewczyny, a Ethan niepewien, co powinien zrobić, przykucnął zbierając stos papierów razem z nią. Dlaczego ludzie nie noszą ich teczkach, na przykład? Chyba po to, żeby wpadać na siebie i mieć chwilę do zamienienia ze sobą kilku słów. Może to on następnym razem powinien przejść tędy trzymając stos gazetek promocyjnych Amazona pod pachą? Obawiał się jednak, że w drugą stronę to nie działa i prędzej zostanie wyśmiany, niż otrzyma pomoc.
Hej, przecież nic się stało. Nie masz powodu, żeby się krępować — odparł oddając jej plik starannie, aczkolwiek nie po kolei i w tę samą stronę poukładanych dokumentów. Ale się starał!
I think I’m going nowhere like a rat trapped in a maze
Every wall that I knock down is just a wall that I replace

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niestety ludzie są tacy, że zazwyczaj doceniają wartość kogoś lub czegoś dopiero wtedy, gdy to stracą. Madison często narzekała na swoich rodziców, denerwowało ją ich podejście do życia, nie rozumiała dlaczego wiecznie są niezadowoleni i cały czas czegoś od niej wymagają, ale ich utrata byłaby dla niej ciosem prosto w serce. Jasne, nie nadawali na tych samych falach co Madison, nie mniej jednak byli rodziną i chociaż zabrzmi to niezbyt miło – musieli znosić wszystkie swoje humorki niezależnie od sytuacji. A że po jej wyprowadzce do Seattle okazji do spotkań nie było zbyt wiele, Madison przez większość czasu mogła spać spokojnie. Eh, co za niewdzięczne z niej dziecko!
Madison niestety należała do grupy ludzi nieśmiałych. Od zawsze potrzebowała więcej czasu na nawiązanie bliższej znajomości. Nie była jak te wszystkie laski, które po zobaczeniu przystojnego faceta od razu do niego podbijały i zaczynały niby niezobowiązującą rozmowę, powoli osiągając swój cel. Faraday najpierw rozkładała wszystko na czynniki pierwsze, obstawiała swoje szanse i dopiero wtedy decydowała się na następny krok. Blondynka za dużo rozmyślała i to był jej odwieczny błąd. Podobno Madison wyglądała na silną i niezależną babkę, ale to były tylko pozory. Po szybkiej analizie i ocenie sytuacji, szybko odsunęła się na bezpieczny dystans, chcąc zapewnić komfort zarówno sobie, jak i nieznajomemu. Znaleźli się w dość krępującej sytuacji; jak na parę osób, które dopiero co się poznały, byli zdecydowanie zbyt blisko, co ani trochę nie podobało się blondynce. Albo inaczej, była mu naprawdę wdzięczna (chociaż pomógł jej nieświadomie), ale jednak wolałaby uniknąć tego zbliżenia. Uczucie wstydu nie chciało jej opuścić.
-Z deszczem byłabym w stanie sobie poradzić, ale kawa na bluzce to już zbyt wiele. I w sumie nie chciałabym zostać niszczycielem dobrej zabawy i uśmiechów małych dzieci, więc ma pan rację, mogło być gorzej – jak na zorganizowaną osobę przystało, Madison zawsze nosiła w swojej torebce niewielką parasolkę. Zresztą, czego w tej torebce nie było... Wzmianka o kawie wywołała niewielki grymas na twarzy blondynki, bo z jej ukochanego napoju nic nie zostało. Podniosła z ziemi kubeczek i wrzuciła go do kosza, który znajdował się tuż obok. Zapowiadał się ciężki dzień.
-Tylko ślepy nie zauważyłby tak dużego kamienia. Poważnie, jak mogłam się o to zaczepić? – wskazała dłonią na powód całego zdarzenia. Może wciąż nie doszła do siebie po tym zajściu, ale w pewnym momencie zaczęła chichotać pod nosem – nagle zaczęło ją to bawić. Wciąż było jej głupio, ale hej, czy to nie było trochę śmieszne?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bez względu na to, czy dziewczyna była zawstydzona przez swój upadek, czy też zniesmaczona jego zachowaniem, nie powinien pozwalać sobie na takie spoufalanie się z obcą osobą. Nawet jeżeli ta była całkiem uroczą i śliczną panną, która... cholera, Ethan. Przestań zachowywać się jak incel, który po raz pierwszy od bardzo dawna wyszedł z piwnicy swoich rodziców i ma do czynienia z jakąkolwiek kobietą.
Widząc, że blondynka się cofa, on również wykonał taktyczny krok do tyłu. Jeszcze tego brakowało, by został oskarżony o napaść, molestowanie i nie wiadomo co jeszcze, kiedy zwyczajnie chciał pomóc damie w tarapatach.
Trzeba przyznać, że ze wszystkich opcji, płacz dziecka jest najgorszy — uśmiechnął się tajemniczo puszczając dziewczynie oczko. Nie musiał mówić, że przeżywa to średnio dwa razy dziennie; kiedy trzeba przestać oglądać bajki i iść do przedszkola oraz kiedy trzeba przestać oglądać bajki i iść spać. Albo umyć małej włosy, brrr. Dobrze, że w przypadku małych ludzi nie trzeba było robić tego tak często.
Widząc, jak zbiera kubek z ziemi, chciał zaproponować, że zabierze blondynkę na kawę, jednakże ostatecznie uznał, że nie było to najlepszym pomysłem. Wyglądało na to, że gdzieś się śpieszyła, a poza tym, to chyba nie był jej dzień. Jeszcze na niego nakrzyczy i zamknie się w sobie na kolejne dwadzieścia lat.
Myślę, że każdy, kto nie ma powodu, by chodzić ze spuszczoną głową, by go nie zauważył! — początkowo chciał powiedzieć "każdy, kto nie jest krasnalem ogrodowym", ale ugryzł się w język. Dla kogoś jego wzrostu wszyscy byli krasnalami ogrodowymi. — Cóż... nie będę zatrzymywał. Miłego dnia i uważaj na kamienie!
Włożył słuchawki do uszu i ruszył przed siebie, wymijając dziewczynę. Tym razem jednak patrzył pod nogi, by nie podzielić jej losu. Gdyby nie to, zapewne nie zauważyłby kolorowego notesu, który wylądował pod pobliską ławką.
Hej, to nie jest przypadkiem... — schylił się, by podnieść zgubę, ale kiedy się odwrócił, nikogo już za nim nie było — ...twoje?
Westchnął cicho otwierając notes. Zazwyczaj nie interesowały go sprawy innych ludzi, ale może w środku znajdowało się coś, co mogłoby naprowadzić Ethana — sądząc po charakterze pisma — na jego właścicielkę? Nie mylił się. W środku znajdowało się dosłownie wszystko na temat blondynki, którą właśnie spotkał; nazwisko, adres, numer telefonu, miejsce pracy. Ale czy aby na pewno była to ta sama osoba? Madison Faraday, huh? Wyjął telefon z kieszeni spodenek, by użyć swoich niesamowitych stalkerskich zdolności i... wyszukać jej na facebooku. Dziewczyna na zdjęciach rzeczywiście była podobna. Przez moment zastanawiał się nad wysłaniem jej zaproszenia do znajomych, ostatecznie jednak w obawie, że zostanie zablokowany zanim wyjaśni sprawę, postanowił skontaktować się w bardziej tradycyjny sposób — przez sms.


z/t x2
I think I’m going nowhere like a rat trapped in a maze
Every wall that I knock down is just a wall that I replace

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#11

Czasem miał wrażenie, że przy życiu trzymał go tylko pies. Duży, puchaty, rozpieszczony owczarek niemiecki, którego z bólem serca często przez ostatnie miesiące porzucał u matki. Pani Hirsch jednak nie radziła sobie ze stworzeniem bardziej niż ze środkowym synem, dlatego w końcu zgłosiła głośne i wyraźne לא. Prawda jest taka, że sam przestał za nim nadążać, a rekreacyjne spacery zmieniły się w kondycyjne wyzwanie. Pies nie do końca odnajdywał się też w nowym mieszkaniu Jacoba, wył w pustych ścianach od rana do nocy, doprowadzając do szału sąsiadów jak i swojego właściciela, kiedy tylko ten był w domu.
Czemu to robisz, hm? – rzucił, nakrywając sobie na moment głowę poduszką. Głośne ujadanie jednak zmusiło go do wstania, wciągnięcia na siebie niedbale złożonego dzień wcześniej dresu, nakarmienia psa i wyprowadzenia go na spacer. Bez porannej kawy, bez specjalnego przekonania, bez większego entuzjazmu. Głośny szczek wciąż wwiercał mu się w umysł.
Po incydencie w szpitalu wziął jednak kilka dni wolnego. Jego organizm regenerował się dłużej i bardziej dotkliwie, niż chciałby to przed kimkolwiek przyznać. Przesypiał większość czasu, na zewnątrz wychodząc tylko, kiedy Boo naprawdę nie dawał już za wygraną. Wciągnął kaptur na głowę, na której i tak już znajdowała się czapka z daszkiem i pozwolił się prowadzić w kierunku parku, na wyciągniętej ręce i naprężonej smyczy. Zatrzymał się tylko na moment, żeby kupić kubek gorącej kawy, który pomógłby mu odzyskać chęć do życia, ale już przy drugim łyku, piękny owczarek szarpnął tak, że Hirsch cały oblał się napojem, a zwierzę popędziło, prawdopodobnie za innym stworzeniem w bliżej nieznanym kierunku. Jacob próbował go dogonić, daremnie. Boo, a za nim ciągnąca się po ziemi. Z oddali już dostrzegł, jak czerwona smycz podcina biegnącą dziewczynę, która ląduje twarzą w mieszaninie błota i liści. Pies nie zawraca od razu, przy swojej ofierze znajdzie się z powrotem dopiero wtedy, kiedy nad poszkodowaną nachyli się też sapiący ze zmęczenia właściciel.
Nic… Nic ci nie jest? – pyta nieznajomej, kiedy jednocześnie próbuje odciągnąć liżącego ją po twarzy psa. Wyciąga w jej kierunku dłoń i dopierodopiero kiedy ją widzi, przeklina pod nosem. Brzydko. Intensywnie. I po hebrajsku. Jak mamusia.
Pozwiesz mnie w końcu, prawda? – mamrocze NIBY to żartem i pomaga się jej podnieść. Ruchem dłoni strzepuje listek z jej ramienia, chociaż przy skali poczynionej szkody, w niczym to nie pomoże. Zerka kątem oka na psa, który usiadł w bezpiecznej odległości pomiędzy nimi
Na pewno też jest mu przykro – mówi i wraca spojrzeniem do pani doktor.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie prowadziła najzdrowszego trybu życia. Praca, imprezy, jeszcze więcej pracy… i do tego ta nieznośna bezsenność. Nie była przykładem do naśladowania. Na śniadanie zamiast zielonego koktajlu wolała kawę na podwójnym espresso. Na kolację zamiast sałatki wybierała kilka szotów tequili. Przepracowywała się i robiła wszystko, absolutnie wszystko, żeby nie mieć dużo wolnego czasu. Ba! Żeby nie mieć żadnego wolnego czasu.
Może na odwiedzanie siłowni brakowało jej czasu, ale ciągle jednak znajdowała chwilę, żeby biegać, żeby dbać o formę i znów – nie mieć wolnego czasu. Wygodne buty, sportowe leginsy i duża (za duża, wyglądająca na męską) bluza z kapturem. No i słuchawki w uszach! Wyłączała się, skupiała się na oddechu i zapominała o bożym świecie.
Tak bardzo o nim zapominała, że biegnącego czworonoga zauważyła w ostatniej chwili, gdy było już za późno na jakąkolwiek reakcję, a upadek był nieunikniony.
Przeklęła pod nosem, gdy zderzyła się z podłożem, najgorzej że amortyzowała się na rękach, żeby nie uderzyć w ziemię twarzą, a hej – ręce chirurgowi się przydawały. Na szczęście skończy się na obdartym łokciem, brudną od błota bluzą i urażoną dumą.
Bo nie oszukujmy się – tego typu upadek uderza w ego.
Zwłaszcza, gdy okazuje się kto go spowodował.
Nie i nie chodziło o psa, bo ten nadrabiał urokiem osobistym, a gdy polizał ją po twarzy – nie mogła się na niego gniewać i momentalnie pogłaskała go za uchem. Kiedy jednak odezwał się jego właściciel – poczuła jak nieprzyjemny dreszcz rozchodzi się wzdłuż jej kręgosłupa.
- To jest zajebiście duże miasto. Naprawdę! Dlaczego więc nawet w dzień, gdy nie pracujemy razem muszę na ciebie wpadać? I dlaczego nie możemy po prostu minąć się na chodniku, powiedzieć sobie dzień dobry i iść dalej? Nie. Musi się to skończyć jakimś spektakularnym upadkiem… – mamrocze pod nosem, ale korzysta z jego pomocy, żeby podnieść się z ziemi. Otrzepuje dłonie o własny tyłek, strzepuje liście z bluzy i patrzy na niego tak, że gdyby wzrok mógł zabijać to Jacob Hirsch właśnie padłby trupem na parkowej alejce. Kto wie – może jego upadek byłby równie spektakularny – I oczywiście, że cię pozwę. Za prześladowanie, to już przestaje być zabawne, Hirsch. – jakby kiedykolwiek było, ale no cóż… dobrze, że miał chociaż ładnego pieska, którego dalej mogła miziać za uchem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mierzy ją pełnym niezrozumienia spojrzeniem. Czy to on wrzucił ją w to błoto, czy to on tak zaprogramował psa, że w całym parku ludzi wybrał na swoją ofiarę właśnie ją? Wolne żarty.
Skoro jest takie duże to, czemu za mną łazisz?! – warczy wściekły, a jego twarz momentalnie przybiera kolor nieszlachetnej purpury. Próbuje się uspokoić, żeby cały się zaraz nie zagotował, ale Posy potrafi wyprowadzić go z równowagi zaledwie w minutę. Przysięga, przysięga w środku, czego nie powie na głos, bo nie jest aż tak niewychowanym chamem, jak wszyscy dookoła myślą, że tę dziewczynę powinien ktoś porządnie i regularnie… Może to spuściłoby z niej trochę pary i podchodziła do życia i mężczyzn z większą dozą optymizmu. Bo Hirsch w tym wypadku przez swój pryzmat postrzega Josephine w całości. Nie dopuszcza do siebie myśli, że Alderidge może zachowywać się w stosunku do innych nieco inaczej. Nie ma pojęcia, skąd bierze się ta ich niekompatybilność. To, że za każdym razem wystarczy mała iskra, żeby zaczęli się nawzajem spalać i doprowadzać do obłędu. Na. Każdym. Kurwa. Kroku. Ale pamięta, że ogłosił nie tak dawno temu rozejm, którego powinien się trzymać. Próbuje więc oddychać, ale przysiągłby, że w tym zimnym parku z jego nosa wydobywa się para, jak z nozdrzy rozjuszonego byka w czasie corridy. A Posy jest tutaj wiecznie powiewającą czerwoną płachtą.
Nie dopowiadaj sobie za dużo. Myślisz, że co, że nasyłam na ciebie psa specjalnie po to, żeby potem napawać się widokiem twojego ubłoconego dupska? – wyrzuca zły i łapie za smycz psa, któremu posyła pełen pretensji wzrok. Tak, to dokładnie jego wina. Raz mógłby się zachowywać bardziej przyzwoicie. Ale czego można spodziewać się po stworzeniu, które jak dziadowski bicz rozpuściła jego pani. Hirsch błogosławi fakt, że nie miał z żoną dzieci, bo inaczej byłyby tak samo trudne do opanowania. Poza tym średnio radził sobie z psem, którego nieustająco podrzucał matce. O czym tu w ogóle mówić. Zaciska więc palce mocno na smyczy i obwija ja sobie wokół nadgarstka. Następnym razem wyrwie mu prędzej rękę niż popędzi samopas na przód.
Wariatka… – mamrocze pod nosem i jednym szarpnięciem zmusza psa, żeby za nim poszedł. Nie zauważa jednak, że kiedy tak ochoczo rzucił się z pomocą ubłoconemu dupsku Posy z jego kieszeni wypadł telefon, który teraz spoczywa spokojnie u stóp brunetki. Jeśli podniesie go z tej sterty liści, a wcześniej szczęśliwie nie zdepcze, po naciśnięciu klawisza ujawni się wiadomość z nieznanego numeru, a na nim bardzo kuszące zdjęcie od najwyraźniej nieznajomej, bez twarzy, za to z krótkim komentarzem „Pamiętasz jeszcze?”.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prychnęła, bo ona za nim łaziła. Ona za nim łaziła?! Za nim?! Może nie miała równo pod sufitem, prawdopodobnie pierwszy lepszy psychiatra/psycholog/psychoterapeuta gdyby jej się trochę uważniej przyjrzał wypisałby całą litanię przypadłości, które ją męczyły. Ze stresem pourazowym na czele. ALE! Chodzenie za Hirschem było daleko na liście wszystkich głupich rzeczy, które mogłaby zrobić. Nie szukała jego towarzystwa. Nawet na izbie przyjęć starała się go w miarę możliwości unikać, szukając towarzystwa wśród innych specjalistów. I nie, dla nich nie była chamska. Z nimi nie walczyła – bo nie ma co się oszukiwać, od pierwszego spotkania w szpitalu między Jacobem a Josephine trwała walka. O co? Chyba żadne z nich nie wiedziało i w tym momencie była to po prostu walka dla samej walki. Z innymi lekarzami potrafiła współpracować – nawet jeśli dalej się mądrzyła to jednak wszyscy już brali na to poprawkę i dawali jej pracować – potrafiła z nimi rozmawiać, żartować i tak… nie zachowywała się jak ostatnia suka. Jacob Hirsch wzbudzał w niej bardzo negatywne emocje.
I już na końcu języka miała całą tyradę o tym, że to nie wina tego biednego psa, że ma beznadziejnego właściciela, który nie potrafi nad nim zapanować, czy nawet utrzymać na głupiej smyczy – Może i wariatka – prychnęła pod nosem, obserwując jak mężczyzna odwraca się i dalej ciągnie tego biednego czworonoga w tylko sobie znanym kierunku.
Sam nie był lepszy. Znowu prychnęła.
Poprawiła luźny kucyk na głowie, ostatni raz otrzepała się z resztek liści i już miała ruszyć, gdy no… zauważyła. Bez zastanowienia podniosła telefon i chociaż nie oczekiwała zobaczyć nic więcej niż „podaj hasło by odblokować” – mocno się zaskoczyła. Ałć, chyba wolała tego nie widzieć
- Ej Hirsch, zgubiłeś coś! – krzyknęła za lekarzem, a gdy ten odwrócił się w jej stronę, zrobiła kilka kroków ku mężczyźnie i wyciągnęła telefon przed siebie – Wygląda na to, że twoja randka się stęskniła. – rzuciła lekko złośliwie, nie mogąc się powstrzymać. Nawet nie próbowała się ugryźć w język. Uśmiechnęła się pod nosem i skoro znów znaleźli się blisko siebie, znów wyciągnęła łapska do sierściucha, który wyraźnie ją polubił, łasił się a ona chętnie sprzedawała mu pieszczoty, jednocześnie tylko zerkając na jego pana - Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - skwitowała jego minę, gdy spojrzał na wyświetlacz telefonu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może i odwrócił się do niej z jednym wielkim „CO” wymalowanym na twarzy. Na szczęście nie zdążył jednak nic powiedzieć. Najpierw tylko niemo wpatrywał się w telefon trzymany przez Posy w ręku. Przecież to nie było możliwe. Przecież… Kto i dlaczego wysłał to zdjęcie? Wziął urządzenie z ręki brunetki i przysunął je bliżej do twarzy. Może się przewidział? Może wzrok płata mu figle? A jednak nie. Jednak widzi wyraźnie. I nie może już za sobą zapanować. Wciska w rękę Josephine smycz bogu ducha winnego psa a sam okrutnie blady, ledwo stojący na nogach, z ogromnym przeświadczeniem, że świat wokół niego się zatrzymał, opiera się dłońmi o parkowy śmietnik i wśród zdegustowanych spojrzeń innych biegaczy i spacerujących rzyga do metalowej puchy. Czy Alderidge będzie mogła zobaczyć go w jeszcze gorszym wydaniu? Kurczowo trzyma się dłońmi o śmietnikową konstrukcję, jakby próbował się upewnić, że wciąż jest na tym świecie. Nie może złapać oddechu. Ma wrażenie, że jego serce zaraz wyrwie się z klatki piersiowej. Bije za szybko, za bardzo przerażone widokiem zdjęcia na ekranie. Hirsch wyciąga go przed siebie na drżącej dłoni i kilkukrotnie próbuje nacisnąć przycisk, zanim telefon nie przestanie dręczyć go nieprzeniknioną czernią. Ale kiedy znów widzi przysłaną mu wiadomość, klnie tylko szpetnie pod nosem i chowa komórkę do kieszeni.
Dobrze, koniec przedstawienia… – mamrocze pod nosem, w zasadzie bardziej do siebie niż do Posy. Stara się unikać jej wzroku. Nie ma ochoty odpowiadać na pytania, czy jest na prochach. Albo czy ostatni incydent z oddziału nie pogorszył czasem jego zdrowia. Nie, kurwa. Jedyną chorobą, która zainfekowała całe jego życie, było jego małżeństwo. A jego małżonka najwyraźniej zapragnęła dręczyć go zza grobu. Albo ktoś, kto wie. Ktoś, kto W I E więcej niż Jacob by sobie życzył. Dlatego może i zabrał smycz psa z ręki swojej przypadkowej parkowej ofiary, ale nadal sprawia wrażenie starca z demencją, który nie wie, w którą stronę ma iść. Rozpina kurtkę, bo chociaż przed chwilą było mu zimno, tak teraz jego ciało rozsadza niepokojące uderzenie gorąca. Zsuwa też kaptur z głowy, tak jest trochę chłodniej, może uda mu się unormować oddech. Albo przynajmniej nie doprowadzić do własnego zawału serca przy najgorszej z możliwych towarzyszek tej niedoli.
Wszystko jest w porządku – rzuca zawczasu, gdyby Posy chciała dzwonić na pogotowie. Bez przesady. Wszystko jest w porządku. On po prostu to… rozchodzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dość szybko pożałowała swojego żartu. Reakcja Jacoba była daleka od tej spodziewanej. Myślała, że raczej się speszy, może zrobi się lekko czerwony i każe jej spieprzać. A przynajmniej zabroni jej się naśmiewać z tego, co zobaczyła i z niego samego. Kiedy jednak wcisnął jej w rękę smycz, a sam pobladł i wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha… straciła trochę na animuszu. Bo już nie było jej do śmiechu.
Właściwie trochę skrzywiła się, gdy Hirsch przywitał się z koszem na śmieci i wypluł tam zawartość swojego żołądka. Zerknęła na psa, który zaczął nerwowo kręcić się przy jej nodze, bo hej… psy takie rzeczy wyczuwają. I wcale, ale to wcale nie oddała mu tej smyczy. Chyba nie myślał, że w tym stanie pozwoli mu odejść, prawda? Gdy wyciągnął rękę po sznurek, uchyliła się. Rozejrzała się i zlokalizowała najbliższą ławkę – Nie wygląda jakby cokolwiek było w porządku, więc chodź. – zadecydowała, znów nie pytała o pozwolenie, nie pytała czy miał ochotę, żeby mu pomogła albo coś w tym stylu. Nie! Złapała go za ramię i po prostu poprowadziła do tej ławki i go na niej posadziła – Pochyl się i kilka głębszych oddechów… – poleciła, stając przed nim – Będziesz jeszcze rzygał? – bo hej, wolałaby żeby nie robił tego na jej buty, gdy stała przed nim, a po chwili po prostu kucnęła i tym samym znalazła się mniej więcej na wysokości jego wzroku, no może ciut niżej, bo jednak jest krasnalem.
I znów… wolała być dla niego suką, ale jak mogła być suką, gdy no cóż… potrzebował pomocy? Nawet jeśli jej nie potrzebował to Josie naprawdę była lekarzem w powołania, nie mogłaby się teraz odwrócić na pięcie i pobiec w swoją stronę, nie wiedząc, czy wróci do domu.
- Atak paniki? Brałeś coś? – zapytała, jednocześnie sięgając po jego dłoń i na nadgarstku sprawdzając przyspieszone tętno – Miałeś wziąć kilka dni urlopu, żeby odpocząć, a nie wpakować się w jakieś gówno, które doprowadza cię do takiego stanu. – rzuciła, trochę złośliwie – tego nie dało się ukryć, ale kryło się w tym też no cóż… sporo troski. Nie taka zła ta Alderidge jak się mogło wydawać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dał się posadzić na ławce i mocno oparł się o nią plecami. Postanowił jednak jej się posłuchać i schylił się zgodnie z jej sugestią. Oddech za oddechem. Najpierw wszystkie szybkie i płytkie, powoli pogłębiły się i przychodziły z coraz większym odstępem. Posyła jej tylko jedno, krótkie, ale bardzo wymowne spojrzenie w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Nie, nie będzie rzygał. Jeszcze tego by brakowało. Powoli się uspokaja. Nigdy nie podejrzewałby swojego organizmu o tak silną reakcję stresową. I kiedy wydaje mu się już, że wszystko jest dobrze, tak jak próbował siebie przede wszystkim okłamać przed chwilą. Albo jeśli chociaż nie dobrze, to przynajmniej lepiej… To ostatnie pytanie, które zadaje mu Posy jest ciosem prosto w serce. Hirsch momentalnie się prostuje i dopiero teraz widać, że jego twarz zaczyna nabierać naturalnych kolorów.
Na zdjęciu… Na zdjęciu jest moja żona, do jasnej cholery – udaje mu się w końcu wyspać, więc posyła też Josephine pełne wyrzutu spojrzenie. Naprawdę?! Ściąga brwi w geście demonstracyjnego zażenowania. Niech wie, że te oskarżenia zaczynają mu naprawdę przeszkadzać.
Poza tym kwestię brania wydawało mi się, że już sobie raz wyjaśniliśmy. Chcesz mnie oskarżać o takie rzeczy, rób badania na oddziale – opowiada zły, szukając po kieszeniach papierosów. Jeśli chodzi o zdrowy styl życia to mimo wszystko to pojęcia dla Hirscha było jednak nieco obce. Próbuje odpalić fajkę wyciągniętą z paczki, ale wciąż trzęsące się trochę ręce skutecznie mu to uniemożliwiają. Ciska więc wszystkim na ławkę obok siebie i chowa na moment twarz w dłoniach. Dopiero po chwili rozszerza palce i zerka na dwie wpatrujące się w niego istoty. Ogromnego owczarka niemieckiego i swoją upiorną rezydentkę.
Jedyny syf, o jakim możemy mówić miał więc miejsce dziesięć lat temu i wymagał od ludzi strojów wizytowych… – opowiada z przekąsem – Pamiętaj Alderidge, zastanów się trzy razy jeśli jakiś niespełna umysłu mężczyzna w obłąkaniu stwierdzi, że chce spędzić z tobą życie. Czasem to zakamuflowana groźba – uśmiecha się blado. Próbuje wykorzystać swój najlepszy mechanizm obronny. Zbyć wszystko żartem. Nie chce rozmawiać o tym, jak łatwo można go rozsypać. A nade wszystko, nie zamierzał mówić nic o swojej żonie. Panie świeć nad jej podłą duszą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tego, że to jego żona też się nie spodziewała. Prędzej panna pokroju… no cóż, Posy. Z podobną historią poznania – na jakiejś podejrzanej imprezie, gdy żadne z nich nie było trzeźwe i każde z nich brało proszki, których zdecydowanie brać nie powinno. Nie tylko dlatego, że były zwyczajnie nielegalne, ale dlatego, że robiły sieczkę z mózgu. Pod ich wpływem robiło się dużo głupich rzeczy… jak na przykład wpychanie języka do gardła faceta, którego właśnie poznałaś, a który dzień później okazuje się być twoim współpracownikiem. Eh… tak. Znajomości tego typu mogą być problematyczne, więc autorka zdjęcia i wiadomości mogła być kimś takim. Ale że żona?
Słyszała plotki na jego temat. Słyszała plotki na temat jego żony. Według wszystkich historii opowiadanych na szpitalnych korytarzach kobieta była martwa, więc… dziwnie było usłyszeć, że właśnie zobaczyła wiadomość od niej. Duchy nie przysyłają wiadomości. Więc Hirsch bardzo poważnie musiał zajść komuś za skórę, że postanowił sobie z niego tak brutalnie zażartować. Inaczej nie potrafiła tego nazwać.
- Ostatni mężczyzna, który chciał spędzić ze mną resztę życia wyleciał w powietrze na pustyni, więc… raczej nikogo więcej nie planuję tak karać. – prychnęła i cóż, też coś od niej dostał. Sam coś jej zdradził, powiedział o wiadomości i jednocześnie o tym, że jego małżeństwo nie było najmądrzejszym posunięciem – dlatego się zrewanżowała. Chociaż tak tego nie kalkulowała. Zupełnie naturalnie przyszło jej wspomnienie swojego niedoszłego małżeństwa, o którym Hirsch raczej nie powinien wiedzieć. Mało kto o tym wiedział. Szczerze wątpiła by ktokolwiek w szpitalu znał szczegóły z jej życia – a przynajmniej takie – I o nic cię nie oskarżam, Hirsch. Zresztą postaw się na moim miejscu… dostałeś ataku paniki przez zdjęcie. Głupią wiadomość. Głupi żart. Przecież… twoja żona nie żyje, prawda? – tak słyszała i nie zamierzała udawać, że nie wie, że jest niewtajemniczona i że jest zbyt dobra by słuchać szpitalnych plotek.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „South Lake Union”