WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brudna robota mogła mieć wiele znaczeń, choć większości kojarzyła się jednoznacznie z morderstwem. Dla niego podział między nim a Morettim był naturalny, wyczuwalny. Wiedział, co leżało w granicy jego obowiązków a czym nie musiał się zajmować. A jednocześnie gdy Wallace o to spytała, przez chwilę milczał, strapiony, nie wiedząc, w jaki sposób mógł jej to nakreślić. Brudna robota w końcu nie oddawała tego w odpowiedni sposób, nie nakreślała wszystkiego, co leżało w jego obowiązkach. Bennet był problemem, jednym z wielu, a Monroe zajmował się rozwiązywaniem problemów. W ten czy inny sposób.
- Powiedzmy, że jestem na miejscu - odrzucił, wzruszając lekko ramionami, świadom tego, że choć intensywnie szukał, nie znalazł odpowiedniego sposobu na wytłumaczenie jej zakresu swoich obowiązków. - Zajmuję się klubem i innymi operacjami. Naprawiam to, co nie działa. Wszystko to możesz nazwać brudną robotą. Ale nie, nie jestem tylko katem.
Tylko raz widziała go przy pracy, nie dziwił się jej, jeśli myślała, że na tym głównie polegało jego bycie biznesmenem. Czasem tym katem był. Czasem nie musiał, ale się nim stawał, ale znał swoje granice. Wiedział czyje życie było istotne, z kogo musiał wyciągnąć to, czego potrzebował nie posługując się przy tym metodami, które doprowadziły menadżera klubu do leżenia w kałuży własnej krwi, pomiędzy pokruszonym szkłem.
Słysząc jej pytanie, pokręcił głową, niemal instynktownie. To też było dla niego naturalne. To też po prostu czuł, choć nie potrafił jej tego wytłumaczyć. Siedzieli w tym razem, od samego początku i nie wątpił, że po sam koniec. Biznes był biznesem, ale Moretti wiedział, że bez lojalności wobec siebie nawzajem nie osiągnęliby niczego.
- Nie - odrzekł krótko, wiedząc, że jeśli skrycie się tego obawiała, nie potrafiłby jej przekonać do swojego zdania.
Nie znała Franka. A nawet jeśli go pozna, nigdy nie będzie znała go tak, jak znał go on. Dla niego rodzinne więzy nie miały znaczenia, istotne były tylko te, które tworzyły się za życia. Nić łącząca go z Morettim była silniejsza niż krew, byli jak bracia, tak absurdalnie od siebie różni, a zarazem tak nieodzowni dla siebie nawzajem.
Gdy obróciła się na bok, odwrócił głowę w jej stronę, odwzajemniając jej badawcze spojrzenie. Blond kosmyki opadały wzdłuż jej twarzy w dól, muskając go w policzek. Kąciki ust wygięły mu się lekko w górę, gdy sięgnął ku niej dłonią, odgarniając część pukli za ucho, odsłaniając zaróżowiony od chłodnego wiatru policzek. Temat ich rozmowy powinien sprawiać, że oboje utrzymywali powagę i ton głosu równie grobowy, co kategorie, na które przeszli, ale światło księżyca wydobywało jedynie uśmiech na jej twarzy i chowało wszystko inne w cieniu.
- Nie żałuję - odrzucił na jej stwierdzenie, również zdając sobie sprawę z tego, że nie było zbyt odkrywcze. W takich tematach na ogół rzucali sobie sztampowymi odpowiedziami, ale przynajmniej mieli tego świadomość. - Ale nienawidziłem słuchać tych tekstów od ludzi, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią - dodał, nie musząc tłumaczyć, że Wallace nie zaliczała się do tej grupy.
Choć akceptował to, jak potoczyło się jego życie do tego stopnia, że nawet zaczął widzieć wartość w tym, co dla innych postrzegane byłoby jako trauma, w nastoletnich latach tak nie było. Wtedy wypowiadane przez opiekunów lub dzieciaki z ulicy tego typu pokrzepiające frazesy doprowadzały go do białej gorączki.
Przyglądał jej się gdy zaczęła mówić o matce. Dostrzegł cień, który przemknął przez jej spojrzenie, lekką zmianę w ułożeniu ciała, widoczne napięcie.
- To nie była miłość - odpowiedział cicho, choć wiedział, że nie istniały słowa, którymi mógłby ulżyć jej w tym, co czuła. - Heroiny się nie kocha. Z heroiną się walczy i, któregoś dnia, przegrywa.
Odnalazł jej dłoń na swojej klatce piersiowej i splótł z nią własne palce. Szampan, w większości dopity, leżał obok, chwilowo zapomniany, gdy leżeli w tych wątpliwie wygodnych pozycjach na betonowym podłożu.
- Zastanawiasz się jak wyglądałoby twoje życie, gdyby potoczyło się inaczej?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla niej brudna robota oznaczała jedno – pozbywanie się problemów w taki sposób, aby się nie oszczędzić sobie poplamionej koszuli i poharatanych rąk. Pewnie dlatego drążyła temat i dopytywała; nie była świadoma, jak wiele postaci może przyjąć jedna fraza i co jeszcze, oprócz prowadzenia Rapture, należy do jego obowiązków.
W odpowiedzi kiwnęła więc tylko głową, na znak, że zrozumiała.
Ona, choć wiedziała, że nie mówi o niej, teoretycznie również nie miała pojęcia. Po śmierci matki nadal mieszkała z ojcem, nadal czuła miłość jednego z rodziców, nadal mogła podzielić się fascynującymi historiami co w szkole, podczas popołudniowego obiadu. Nikt nie wyrzucił jej na bruk, nie zostawił pod drzwiami bidula, nie wyparł się tak, jak wyparto się Vincenta.
Jednak nie spoglądała na niego z litością wymalowaną na twarzy, bo poniekąd uważała, że wydarzenie to ukształtowało go i doprowadziło do miejsca, w którym jest teraz. Z nią było podobnie; gdy Mia pożegnała się z tym światem, Wallace zaczęła odreagowywać swój nieprawdopodobny żal, gniew i niezrozumienie poprzez śpiew. Zamykała się w pokoju i godzinami pisała teksty, ćwiczyła, fałszowała, prawdopodobnie doprowadzając Joe do białej gorączki, gdy po raz setny słyszał tę samą piosenkę zza drzwi.
– Domyślam się – zgrabnie pochyliła się do przodu, aby finalnie złączyć ich wargi w subtelnym pocałunku. Jasne, pachnące brzoskwiniowym szamponem pukle przez krótką chwilą otaczały twarz bruneta z każdej, możliwej strony. – Wypuścili cię po osiemnastce?.
Kiara nigdy nie myślała o tym, że jej życie mogło potoczyć się w inny sposób. Była względnie zadowolona z codzienności, którą ją otaczała, szczególnie teraz, gdy u swego boku miała Monroe. Akceptowała wszystko, co wydarzyło się na przestrzeni lat, włączając w to przedawkowanie matki i postrzał najlepszego przyjaciela. Starała się bowiem wychodzić z założenia, że tak po prostu musiało być. Nie wierzyła w los czy przeznaczenie, a zwykłą brutalność świata, w którym przyszło im żyć – czasem było lepiej, a czasem gorzej.
– Mówisz? – uniosła brwi ku górze, gdy uraczył ją zdaniem brzmiącym, jakby nauczył się go na zajęciach uniwersyteckich z psychologii. Oczywiście nie zamierzała się z niego nabijać, bo niewątpliwie miał trochę racji i być może ona pozostawała zbyt mało empatyczna, aby spojrzeć na uzależnienie matki w podobny sposób. W oczach blondynki, po dziewiętnastu latach, wciąż jawiła się jako osoba słaba, nieumiejąca zapanować nad swoimi problemami. Matkę uważała za skrajną egoistkę, bo przecież miała po co żyć; zostawiła za sobą córkę, męża, swoich rodziców, przyjaciół. Co gorsze, wiedziała, że pod kątem właśnie tej cechy, wdała się w rodzicielkę.
– Mózg człowieka reaguje na miłość podobnie, jak na narkotyki – rzuciła w końcu, splatając smukłe palce z tymi bruneta. – Reakcje chemiczne, które wywołują stan zakochania i narkotykowego haju są prawie identyczne – również zapomniała o resztce szampana odstawionego w kąt. Dokończą go, kiedy będą zbierać się do domu, bo na ten moment blondynka nie chciała ruszać się z miejsca. Beton nie był najwygodniejszym miejscem do leżenia podczas listopadowego wieczoru, jednak rozmowa sprytnie odciągała myśli od przebijającego się przez płaszcz chłodu.
Cisza zawisła nad ich ciałami, kiedy puścił w eter niespodziewane i niepodobne do niego pytanie. Potrzebowała kilkunastu sekund, aby przemyśleć odpowiedź.
– Pewnie siedziałabym teraz w autokarze, jadąc pośrodku niczego – samo wspomnienie podróży wywołało uśmiech na jej twarzy. Oczyma wyobraźni czuła promienie słońca przebijające się przez szybę i okalające zarumienione policzki. – A później stałabym na backstage’u, przysłuchując się solówce Eddiego Weina. Przysięgam, że jego palce są darem od boga – nawet nie wyłapała dwuznaczności wypowiedzi, choć oczywiście mówiła o talencie muzyka do gry na gitarze elektrycznej.
– A ty? – dodała, zaciskając mocniej splecione palce.
Ostatnio zmieniony 2020-11-21, 22:32 przez Kiara Wallace, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy ich usta złączyły się w pocałunku, a od świata odgrodziła ich kotara blond włosów, przymknął powieki, pozwalając chwili trwać. Jakkolwiek nieprzyjemne mogły być tematy, na które rozmawiali, nie czuł takiego ciężaru, którego ona nie byłaby w stanie zdjąć ze swoich barków. Nie był człowiekiem zbyt zanurzonym we własnej przeszłości, nie postrzegał siebie jako postaci tragicznej w jakieś smutnej twórczości kryminalnej. Podobnie jak ona, rozumiał, że co miało być, tak się właśnie działo. Świat nie był czarny i biały. Kąpali się w odcieniach szarości, dlatego nie postrzegał też siebie jako złego człowieka. To zakładało, że istnieli ci, którzy byli dobrzy, w co wątpił.
Mimo swoich przekonań i patrząc na Wallace, która była tak do niego podobna i która tak doskonale go rozumiała, wiedział, że jej miejsce na skali nie stało w tym samym miejscu co jego.
- Uciekliśmy - odrzucił, gdy oderwała swoje usta od jego, zmuszając do zakotwiczenia z powrotem w rzeczywistości, w chłodnym bruku i powiewach wiatru, które niwelowało ciepło, które rozlewało się po jego klatce piersiowej gdy z nią przebywał. - Miałem piętnaście lat. Może szesnaście, nie pamiętam.
Pamiętał doskonale. Pamiętał dzień przed swoimi urodzinami, kiedy nienawiść pchała go wprost do drewnianej framugi okna jego pokoju, przez którą ledwie przepchał wytarty plecak. Słowa wymsknęły się z jego ust zanim zdążył nad nimi zapanować. Jakby przyznanie się do tego, że jakikolwiek epizod z jego dzieciństwa zapisał się w jego głowie jako wyraźne i istotne wspomnienie niwelowało przekonanie, z jakim żył na co dzień. O tym, jak nieporuszony był przez te wszystkie lata, jak nie wywierały na nim wrażenia do dziś. Żal w swoim sercu chował głębiej niż wszelkie inne uczucia i nie chciał zaznać dnia, w którym kiedyś wyleje się na zewnątrz.
- Mówię - odparł krótko i lakonicznie, odpowiadając na jej uśmiech.
Przeniósł spojrzenie w bok, na rysujące się w oddali szczyty budynków centrum, dorównujące lub przewyższające ten, na którego dachu leżeli teraz. Od tych dwóch światów oddzielało ich nie tylko South Park i jego tereny, ale rzeka, od której powierzchni odbijało się światło latarni i gwiazd.
Słuchał, dalej nie komentując tego, co mówiła. Wchodząc w jej buty dostrzegał, że w jej podejściu i opinii o matce musiało być dużo racji. Miała męża, miała córkę, miała dach nad głową i kochającą rodzinę. Patrząc przez pryzmat dzielnicy, w której dorastała Wallace, jej matka miała więcej niż wielu jej sąsiadów. Oddanie się heroinie nie miało więc żadnych podstaw, nie było ucieczką od dobijającego świata, nie było odpowiedzią na problemy.
Ale pamiętał też oderwanie się od rzeczywistości, które gwarantowała. Pamiętał rozlewającą się po jego organizmie falę gorąca, pamiętał znikającą sztywność karku i śmiech, przez który na koniec dnia bolał go brzuch.
Pamiętał też tęsknotę. Fizyczny ból, ogień w płucach, suchość w gardle. Pamiętał puste, szare ściany w których zamknął go Moretti, z pogardą traktując go jak ćpuna, z którym nie chciał pracować.
- Nie wiem - odrzucił zanim zdążył pomyśleć, nie orientując się niemal kiedy jej słowa wyrwały go z zamyślenia. Uśmiechnął się pod nosem, wracając swoją uwagą do poprzedniego tematu. - Ale byłem ciekawy twojej odpowiedzi.
Przyciągnął ją bliżej siebie, niemal strącając odłożoną obok butelkę szampana. Daleko im było do wygodnego łóżka, ale niewygodę mógł rekompensować swoją piersią w roli poduszki.
- Mieszkam niedaleko - rzucił po chwili, w niemej, niewypowiedzianej propozycji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, że potrzebuje odskoczni od codzienności, dopóki go nie poznała. Każde zbliżenie, objęcie ramionami w próbie wyplątania się ze śnieżnobiałej pościeli czy pocałunek, sprawiały, że czuła się spokojnie. Bezpiecznie, co było uczuciem niezwykle irracjonalnym biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się między nimi na przestrzeni ostatniego czasu. Uwielbiała, kiedy mówił do niej niskim głosem i gdy drażnił nagie udo opuszkami palców. Mogłaby powiedzieć mu wszystko, nieważne, o co dokładnie by zapytał. Pozostawał jedynym mężczyzną na świecie, przed którą otworzyła się do tego stopnia, a jednocześnie doskonale wiedziała, że jest w stanie dać mu jeszcze więcej.
Nigdy nie dzieliła ludzi na tych złych i dobrych, bo wychodziła z założenia, że wszyscy mają własne sumienie. Ludzie od zarania dziejów kierowali się w życiu zgodnie z przyjętymi zasadami lub tymi wytyczonymi religią czy organizacją, do której akurat przynależeli. Dlatego ani przez chwilę nie pomyślała o Vincencie jako kimś niegodziwym, niegodnym jej uwagi, ze względu na czyny, które popełnił i których jeszcze nie raz się dopuści. Prędzej przyjęłaby, że istnieją osoby nieudające niewiniątek, a są również takie, które swoje występki wolą zamykać w ciemnej skrzyni w odmętach świadomości i nie dopuszczać do siebie myśli, że zrobili coś, co jest społecznie przyjęte jako złe. Monroe zdecydowanie zaliczałby się do pierwszej grupy.
Wyobraziła sobie młodego chłopaka wyskakującego przez małe okno bidula. Wyobraziła sobie wściekłość opiekunów, gdy po wejściu do małego pokoiku zastali jedynie kilka poduszek przykrytych brudną kołdrą. Motyw ucieczki do niego pasował, bo choćby teraz, gdy zaczynał czuć się jak zwierzę zamknięte w klatce, od razu szukał najszybszej drogi wyjścia.
– Niech zgadnę… Nie szukali was? – choć ani razu nie przekroczyła progu sierocińca, zdawała sobie sprawę z tego, jak duży przemiał wychowanków mieli. W szkolnej ławce co rusz pojawiał się nowy uczeń, który kilka miesięcy później zastępowany był kimś innym.
Podczas żadnych z ich rozmów nie wspomniał o swoim uzależnieniu, nie spodziewała się więc, że mówi z autopsji. Pewnie dlatego zdecydowała się wejść w temat głębiej i nie odpuszczać.
– Miała męża, ale przede wszystkim dziecko, dla którego wypadałoby postarać się rzucić to gówno. Tymczasem nie zrobiła nic w tym kierunku – nie siliła się nawet na teatralne westchnięcia; słowa nasączyła złością wyraźnie słyszalną w tembrze głosu. – Nie wiem, może wyrzucam z siebie stek bzdur, bo sama zawsze wiedziałam, kiedy skończyć – wprawdzie nie eksperymentowała z heroiną, ale kokaina, metamfetamina czy już mniej uzależniająca marihuana, przewijały się w trakcie kilku lat jej życia. Istnieje możliwość, że Kiara znalazła w sobie wyjątkową powściągliwość ze względu na doświadczenia matki, wolała jednak myśleć, że była to jej własna siła.
– Nie możesz tak robić – spojrzenie błękitnych tęczówek zatrzymało się na twarzy bruneta. – Zadawać pytania, a później samemu uciekać od odpowiedzi – dodała jeszcze, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Wciąż naiwnie oczekiwała, że podzieli się z nią swoimi myślami.
Ułożyła głowę na piersi biznesmena i przymknęła powieki. Ramię machinalnie objęło jego brzuch.
– Będziesz musiał znieść mnie po schodach na dół – nie mógł zobaczyć kącików ust zadartych ku górze, ale zdecydowanie dało się je usłyszeć w prowokacyjnym tonie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzruszył lekko ramionami, odruchowo, jak zwykle. Nie mógł stwierdzić, czy ktoś się tym zainteresował, czy nie. Podejrzewał, że wszystkie sprawy ucieczki przekazywane były na policję i co do reszty ośrodek umywał ręce. Sam widział, jak inni uciekali, jak znikali z dnia na dzień i później odnajdywał ich na ulicy po dniach, tygodniach, czasem miesiącach. Nie dyskutowano o nich. Opiekunowie niczego nie mówili, a pytani odpowiadali tylko, że dzieci były bezpieczne póki nie opuszczały progu sierocińca, co miało w jakiś sposób być dla nich przestrogą przed pójściem w ślady innych.
- Nawet jeśli, to nieskutecznie - odrzucił, wspominając wygiętą w złości twarz opiekunki, którą widział jako ostatnią przed ucieczką.
Żałował tylko, że nie zrobił tego wcześniej. Może nie poradziłby sobie tak skutecznie jako trzynasto-, czternastolatek, a może poradziłby sobie dokładnie tak samo. Nie mógł mieć pewności, ale nie miał jej też czekając ten rok czy dwa. Powrót do tamtego miejsca był koszmarem i z perspektywy czasu wiedział, że na zewnątrz życie nie kończyło się w spaniu pod mostem, w kartonie i ogrzewaniu sobie rąk w zimie nad płonącym koszem na śmieci. Gdyby wiedział to wcześniej, nie wracałby tam dla twardego materaca w łóżku i stęchłej pościeli, ani też umiarkowanie dobrych posiłków.
Heroina nie była niczym powszechnym wśród ludzi, którzy nie obracali się w jego kręgach znajomych. Gdy rzeczywistość była trudna do zniesienia, człowiek sięgał po wszystko, co mogło pomóc jej w odegnaniu jej do zapomnienia. Nie był pierwszym, ani ostatnim gówniarzem, który sądził, że niewiele będzie różnić się od kokainy. Że jej efekt będzie tak samo jednorazowy, że będzie sięgać po nią wyłącznie imprezowo, a następnego dnia zapomni, że cokolwiek wziął. Że będzie mógł z nią skończyć, będzie wiedział kiedy to zrobić, tak jak w przypadku wszystkiego innego. Różniła się od pozostałych w sposób, którego nie potrafił wytłumaczyć. I nie chciał, bo Wallace nie musiała o tym wiedzieć.
- Zachowała się jak samolubna sucz - skwitował, przyciskając ją mocniej do swojej piersi, jakby to miało w jakikolwiek sposób ukoić jej złość. - Przynajmniej nie zmarnujesz sobie życia heroiną, jak połowa ludzi tutaj.
Wolną ręką machnął w powietrzu, w bliżej nieokreślonym kierunku, który oznaczać miał South Park. Mijał się z prawdą, zdawał sobie z tego sprawę. Choć dzielnica miała opinię najgorszej, miał świadomość tego, że mieszkali tu też normalni ludzie. Tacy, którzy rano przypalali tosta i robili sobie kawę do termosu, nie chcąc wydawać na nią pieniędzy na mieście. Którzy wsiadali w swoje stare auta i włączali się w korki Seattle, w drodze do swoich dwunastogodzinnych zmian w pracy, dzięki którym byli w stanie utrzymać i siebie, i swoje rodziny.
Parsknął śmiechem, kiwając głową w niemej zgodzie na jej nierealistyczne oczekiwania. Biorąc pod uwagę ilość dziur w tych schodach, kamieni, desek i, jak podejrzewał, strzykawek walających się dookoła, mogliby zgodnie założyć, że skończyłoby się to jednym z kilku, wymyślnych sposobów na śmierć jakie wpadały mu do głowy na samą myśl o tym.
Milczał przez dłuższą chwilę, idąc jej śladem i przymykając powieki. Przekręcił na ziemi głowę w jej stronę, wtulając twarz w jej gęste włosy. Czuł jej serce na własnej klatce piersiowej, jej miarowy oddech, zapach perfum i szamponu. Nieświadomie ścisnął lekko nadgarstek obejmującej go ręki, dostrzegając to, jak wyrwany był ten wieczór od wszystkich innych, które spędzali razem. Jak mało w nim było alkoholu i muzyki, a dużo słów i wycia wiatru wypełniającego ciszę pomiędzy nimi.
Nie mając pojęcia o wpływie heroiny, opisała ją doskonale. Minęły lata odkąd miał ostatnio z nią styczność, a jednak teraz jego napięcie, sztywność karku zniknęła, mięśnie się rozluźniły. W trzewiach czuł ciepło, a na własnych ustach uśmiech.
- Kim jesteś dziś? - spytał cicho, prosto w jej włosy, wspominając głupią grę, która zaczęła się pośród gwaru klienteli Rapture.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Współczuła mu. Mimo tego, że dorastanie w sierocińcu zrobiło z niego mężczyznę, którym był teraz, nie wyobrażała sobie, przez jakie pokłady bólu musiał przejść przez te wszystkie lata. Każdy prędzej czy później zmęczy się rzeczywistością, w której dni przypominają ciągłą walkę o przetrwanie. Kiedy musisz trzymać się w grupie, bo inaczej na wejściu jesteś skończony. Kiara pamiętała owe grupki. Nie raz obserwowała chłopaków wychodzących z ośrodka; każdy z nich charakteryzował się innym rodzajem złości wymalowanym na twarzy gdzieś pomiędzy jednym a drugim siniakiem. Społeczeństwo ich stygmatyzowało – z łatwością byli wrzucani do worka tych niebezpiecznych typów, od których lepiej trzymać się z daleka. Finalnie nikt nie wiedział skąd pochodzą i dlaczego zostali oddani.
Podczas tras koncertowych wokół kapel i zespołów przewijały się kilogramy towaru. Imprezy w autokarach czy wielkich willach czasem kończyły się odwożeniem i wyrzucaniem pod szpitalem tych, którzy zafascynowani odurzającym działaniem prochów, nie wiedzieli, w którym momencie skończyć. Ale ona nic nie mówiła – nie uważała, aby zbawianie świata w jakikolwiek sposób spoczywało na jej barkach i, szczerze mówiąc, nigdy nie interesowała się osobami, na których jej nie zależało. Takowych z kolei zawsze było niewiele.
Mocniejsze wtulenie się w pierś bruneta miało być jednoczesną odpowiedzią na jego słowa. Miał rację, Mia zachowała się jak suka. Nie było już nic więcej, co mogłaby dodać, słysząc, że finalnie się z nią zgadza. Matka zawsze pozostawała drażliwym i najczęściej omijanym przez kobietę tematem, tymczasem teraz, w jego obecności, całkowicie się otworzyła. Już nie musiała się bać, że w ciemnych tęczówkach bruneta wyjdzie na kogoś słabego – pozwalał jej całkowicie uwalniać emocje, zarówno beztroski śmiech, jak i złość.
– Znajdę inny sposób na jego zmarnowanie – rzuciła cicho, z policzkiem przyciśniętym do jego żeber, nie siląc się na ukrycie rozbawionego tonu.
Na mieszkańców South Park nie składali się tylko zdemoralizowani alkoholicy, niebędący w stanie spojrzeć dalej niż do kieliszka wypełnionego wódką. W dzielnicy mieszkało sporo osób, którym z różnych względów powodziło się gorzej, lecz wciąż byli normalnymi ludźmi, z takimi samymi ambicjami, jak ci zamieszkujący biznesowe centrum. Niektórzy wybierali się na poranny jogging, niektórzy weekendy spędzali na próbie doprowadzenia do porządki mikroskopijnych ogródków przed wejściem.
Jakimś cudem, na przekór gorącym temperamentom, odnajdywali się w każdej sytuacji, w której zostali postawieni. Nieważne, czy była to klubowa loża, zakrwawione zaplecze czy dach opuszczonego biurowca, dostosowywali się, bo najważniejszy nadal pozostawał fakt, że byli razem. Wystarczyło, że ciepły oddech bruneta musnął płatek jej ucha, a ciało już wybuchało wewnętrznym gorącem. Drżało na myśl, że jest tak blisko, że jest tylko i wyłącznie dla niej. Podczas gdy uczucie to podczas wcześniejszych spotkań można było próbować wytłumaczyć spożytym alkoholem, dziś podobna wymówka nie miałaby pokrycia w rzeczywistości.
Parsknęła pod nosem, kiedy kolejnym pytaniem płynnie powrócił do gry rozpoczętej przy podświetlanym barze. Przez krótki moment, z wciąż przymkniętymi powiekami, napawała się wonią wody kolońskiej zmieszaną z zapachem jego skóry.
– Hm – mruknęła, bo żadna z odpowiedzi przychodzących jej na myśl, nie wydawała się być tą dostatecznie dobrą. – Na pewno kimś, kto ciebie pragnie – szepnęła, a po uwolnieniu nadgarstka z bezwiednego uścisku mężczyzny, jej dłoń zaczęła zjeżdżać w niższe rejony. – Zabierz mnie do siebie.

zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”