WAŻNE: W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub Rezz#2137, na konto Dreamy Seattle na Edenie lub zalogujcie się na konto UP (hasło:universal) i z niego wyślijcie wiadomość prywatną na forumowe konto Dreamy Seattle. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
EVENT Świąteczny klimat niestety nieco nas ominął przez remont forum. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by jeszcze wziąć udział w evencie i zgarnąć świąteczną odznakę! Szykujcie się też na dwie najlepsze imprezy sylwestrowe w mieście!
KALENDARIUM Chcecie wiedzieć, co dzieje się w Seattle? Potrzebujecie dla swoich postaci tematu do rozmowy albo ciekawego wydarzenia, na którym moglibyście oprzeć rozgrywkę? To właśnie tutaj znajdziecie wszystkie newsy ze Szmaragdowego Miasta.
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

-
Długo zastanawiał się, czy powinien ją odwiedzić. Czy zastanie ją pod tym samym adresem co zaledwie kilka lat temu? A może po rozstaniu z mężem zmieniła też i mieszkanie? Może powinien się zapowiedzieć? Pewniej wolnej soboty jednak nie wytrzymał. Uznał, że jeśli zada sobie jeszcze jedno pytanie, na które nie będzie odpowiedzi to po prostu strzeli sobie w głowę. Krótko i bezboleśnie. Koniec cierpień. Zamiast tego ubrał się w coś bardziej przyzwoitego niż rozwleczony dres. Sprawdził nawet, czy równo zapiął guziki w koszuli. Chciał przeprowadzić z nią poważną rozmowę, nie mógł więc wyglądać jak ostatnia fleja.
Pojawił się po drzwiami jej mieszkania tuż po południu, zestresowany, jakby miał właśnie zdawać ustne egzaminy na studia. Zapukał do drzwi i czekał na werdykt, dojrzale gotowy do ucieczki, gdyby otworzył je ktoś inny niż znajoma brunetka. Szczęśliwie, jednak kiedy słyszy za nimi szmer, a kiedy się otwierają, mierzy się spojrzeniem ze znajomą mu twarzą, głęboko przełyka ślinę i odruchowo wstawia stopę między futrynę a drzwi. Jest świadomy, że nie będzie chciała z nim rozmawiać.
– Pięć minut szczerości, o nic więcej cię nie proszę. Możemy porozmawiać? Kaylee proszę, naprawdę, to dla mnie bardzo ważne… – przysuwa swoją dłoń do klatki piersiowej. Potrzebuje wiedzieć.

-
Oczywiście, że zmieniła adres. Nie mogła mieszkać w miejscu, gdzie całą rodziną budowali wspólne życie, a które zostało rozdeptane i złamane przez kogoś, kto powinien być podporą całych tych fundamentów. W szpitalu jednak rejestrując Keylena musiała podać swoje ID by przepisali wszelkie potrzebne dane i… no może stamtąd wiedział? Nie wiem, hehe, musisz sobie wymyślić.
Drzwi otworzyła z uśmiechem, może i nawet lekkim śmiechem, wciąż zerkając w głąb mieszkania, gdzie parę chwil wcześniej łapała styropianowe samoloty rzucane przez swojego syna. Dopiero kiedy przesunęła tęczówki w stronę swojego gościa, na jej twarz wkroczyła powaga pomieszana z lekkim zmieszaniem. Zerknęła na jego stopę, która wchodziła do środka nim którekolwiek z nich powiedziało chociaż jedno słowo.
- Nie mam dwunastu lat, Jacob, nie będę się z tobą przepychała w drzwiach – rzuciła, odsuwając się na bok. Proszę, niech korzysta, nim te drzwi nie zamkną się z impetem na jego czole. Zdawała sobie sprawę, że zostało między nimi wiele niedopowiedzeń i zbyt dużo pytań, które zostały wypowiedziane głośno albo i nie, a na które odpowiedzi nie usłyszeli. Wiedziała, że prędzej czy później Hirsch będzie chciał się spotkać, a i nie oszukujmy się – ona ze swojej strony też nie skończyła. Czy była jednak gotowa na to konkretnie teraz? Niekoniecznie.
- Kto to, mama? - w mgnieniu oka przy jej nodze pojawił się Keylen z samolotem w dłoni, przyglądając się mężczyźnie swoimi oczyskami. Ciekawski. Po Jakubie. Żartuję, hehe. Tak sytuacyjnie, haaalo. Oczywiście, że po niej. Nie było sposobności by zapamiętał jego twarz z tych kilku minut, kiedy mieli ze sobą styczność kilka tygodni temu.
- Hej, Keylen – przejechała dłonią przez jego włosy, czekając aż uniesie swoją buźkę w górę, na nią. Nie wiedzieć czemu, odczuwała irracjonalny strach, kiedy był w zasięgu wzroku Kuby. – Dziś jest twój super szczęśliwy dzień, może włączysz Samoloty? – uśmiechnęła się widząc jego ekscytację i jeszcze zawołała go, wskazując w niego paluchem. – Trzydzieści minut, jasne? – eh, już go nie było. Pewnie już klikał pilotem by włączyć swoją ulubioną bajkę, co by nie stracić choćby minuty. Odwróciła się by przejść do kuchni, uprzednio zerkając na Jacoba, by za nią podążył. Potrzebowała kawy. Albo wina. Tak, zdecydowanie wina. Odsunęła na bok laptopa, na którym raz po raz coś poprawiała, zmniejszyła moc pod naczyniem na kuchence i w końcu na dłużej spotkała się wzrokiem ze swoim niekoniecznie mile widzianym gościem. – Kawy? Wina? Piwa? Wody? – nie będzie chamem, byli na jej włościach, mogła zachować się odpowiednio i zaproponować co miała. Miła choć na chwilę. – Trucizny? – sprzedała mu również totalnie sztuczny uśmiech, ukazując tymi słowami, że wciąż była tą samą, czasami kipiącą ironią i absolutnie nieodpowiednim żartem, Kaylee.

-
Wymuszony, szeroki uśmiech pojawia się na jego ustach, kiedy słyszy jej ostatnią propozycję.
– Może być woda, o ile obiecasz, że mnie nią nie oblejesz… – mamrocze, zastanawiając się, czy może po prostu nie powinien uznać temat za niebyły i zepchnąć go w ciemne odmęty swojej świadomości. Ale skoro już tu jest, to nie ma co dłużej przedłużać tych męczarni.
– Kaylee. Ja nie chcę cię nachodzić, nie chce podważać porządku w twoim życiu, nie chcę wtrącać się w twoje relacje z mężem… Ale musisz zrozumieć też mnie. Chciałbym mieć pewność, że… – ku jego rozpaczy to zdanie nie chce mu przejść przez gardło. O zgrozo. Powinien przeprowadzić ze sobą solidniejszy coaching, zanim nie przestąpił progu jej mieszkania. W jego czterdziestoletnim, dorosłym i wydawałoby się dojrzałym życiu, wizja posiadania potomstwa doprowadzała go na skraj zapaści. Przełyka więc łyk wody (z trudem, może jednak podejrzewa, że Butle mu coś do tego dolała?) i dopiero wtedy motywuje się, żeby jednak nie zachowywać się jak kilkulatek w pokoju obok ze wzrokiem niemo utkwionym w obiekcie swojego aktualnego zainteresowania.
– Badanie DNA to tylko ślina na patyku, nie żadne pobieranie krwi – zaczyna jednak od innej strony, z nadzieją, że tak będzie łatwiej –Nie chcesz mieć pewności? Nie uważasz, że t w ó j syn powinien ją mieć?

-
- Nie wyobrażam sobie wylania na ciebie wody bez roztrzaskania szkła na twojej głowie, więc tak, dam z siebie wszystko by tego nie zrobić – napełnioną już szklankę postawiła na stole, a sama się odwróciła by napełnić swój kieliszek i pewnie od razu wziąć ze dwa duże hausty wina. Sobota południe, to chyba już czas by czerwony trunek przepłynął przez jej przełyk. Stanęła w końcu przed nim, opierając tyłek o kuchenny blat. Nie zamierzała mu absolutnie niczego ułatwiać, więc słuchała, kiedy zaczął mówić; zaśmiała się na wzmiankę o relacji z mężem, bo nie miał pojęcia o czym mówił, a później uniosła brwi w górę w ponaglającym geście, kiedy znowu, WCIĄŻ nie miał odwagi by zadać oczywiste pytanie.
- Jacob. Trzy minuty i pięćdziesiąt sekund. Pewnie jakoś tyle pozostało z tych pięciu minut szczerości. Nie chciałbyś tego wykorzystać nieco lepiej, niżeli jąkanie się i zapominanie języka? – skąd ona brała tę pewność siebie? Nie miała pojęcia. Choć może miała? Przecież nigdy nie wahała się, jeśli coś dotyczyło Keyelna. Skoro on się gubił w słowach, to ona mogła bardzo dobrze ten czas wykorzystać i już nawet chciała, ale jednak odnalazł głos, a jego każde kolejne pytanie było coraz to gorsze i mocniej wbijające szpileczki w jej nadszarpnięte nerwami serducho.
- Nie będzie żadnej śliny na patyku ani pobierania krwi. Nie ma takiej możliwości – była nieugięta. Westchnęła, podchodząc krok czy dwa w jego stronę, ale jednak się zatrzymała. Nie chciała być blisko niego; ostatnie wydarzenia przyniosły masę wspomnień – tych przyjemnych, niestety. – Naprawdę długo zajęło mi składanie naszego życia do kupy. Nie mieszaj tego swoim widzimisię. Keylen ma pewność. Wie, że jego tata gdzieś jest, po prostu nas nie chciał – wzruszyła ramionami, bo pewnie mimo wieku gówniaka, zawsze starała się mu wszystko racjonalnie wytłumaczyć. Mówiła wyjątkowo spokojnie i trzymała nerwy na wodzy, mimo że w jej oczach rodziła się coraz większa niepewność.

-
– Tata nas nie chciał – powtarza jej słowa w głębokiej irytacji. – I myślisz, że właśnie to jest rozwiązanie? Kaylee ja nie proszę o to, żebyś wpisała mnie w życie swojego dziecka jako domniemanego ojca. Chcę wiedzieć. A jeśli mam rację, to chcę, żeby on dowiedział się wtedy, kiedy uznasz to za słuszne – robi krok w jej kierunku. Chwyta ją za nadgarstek i przyciąga do siebie. Tym samym zmusza ją też, żeby na niego popatrzyła. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ryzykuje, że kobieta obleje go jednak szklanką wody stojącą na blacie obok, ale jeśli to jest koszt przemówienia jej do rozsądku, to trudno. To cena, którą może zapłacić, byle by nie rozbiła mu jej na głowie.
– Przecież to, co stało się cztery lata temu to nie jest tylko moja wina Kay. To nie była tylko moja decyzja. I to nie były tylko moje emocje. Więc jeśli ten wieczór miał swoje konsekwencje, to chciałbym wiedzieć. I ty też chciałabyś wiedzieć.
Jego dłoń przestaje zaciskać się na jej nadgarstku, ale nie opuszcza jej ręki, palce suną po przedramieniu. Hirsch oddycha ciężko. Z perspektywy czasu nie może ocenić, czy gdyby nie nich małżeńskie zobowiązania to, czy ta nagła kumulacja emocji skończyłaby się na jednej dusznej nocy. Dłoń przesuwa się po ramieniu, aż w końcu układa się na policzku Butler.
– Kaylee, znamy się tyle lat. Przecież ja nie chcę zamieszać w twoim życiu. Gdyby twój mąż wciąż był główną postacią na rodzinnym obrazku, to nawet by mnie tu nie było. Nie chcę burzyć porządku, który stworzyłaś. Ale potrzebuję wiedzieć… – mówi, stojąc trochę za blisko. Trochę zbyt nad nią pochylony. Zrobi wszystko, żeby zabrzmieć przekonująco.

-
Zmrużyła oczy, kiedy powtórzył jej słowa. Serio? Czy to była ironia, czy się przesłyszała? Nie odezwała się ani słowem, póki nie skończył mówić tego, co chciał by usłyszała. – To nie potrzebuje żadnego rozwiązania, Jacob! – warknęła w końcu. Jeśli on był podirytowany, to ona właśnie była na skraju wybuchu. – To nie jest pieprzony rebus, ani zagadka, dobrze? Chcesz tego tylko po to, żeby udowodnić, że masz rację? – czy on siebie słyszał? Czy wiedział, że rozmawiają nie tylko o ich życiach, o swoich decyzjach, albo o ich braku, przecież to wszystko nie miało znaczenia. Tutaj chodziło tylko i wyłącznie o, nic nie świadomego, Keyelna po drugiej stronie mieszkania. Zamilkła, kiedy poczuła uścisk na nadgarstku, ale hardo uniosła główkę w górę, by zmierzyć się z nim wzrokiem. Traciła powoli siły. – Przestań. Proszę, Jake, po prostu przestań – pokręciła głową na boku, w lewo w prawo, pewnie jeszcze raz w lewo, wypowiadając ostatnie przestań niemalże szeptem. Myśl racjonalnie, Kaylee, myśl racjonalnie, o, tak sobie powtarzała podczas całej tej szopki, którą tu odstawiał. Przymknęła oczy, starając się uspokoić oddech, kiedy przejeżdżał paluchami przez jej ramię, kończąc swój mały spacer na jej policzku. Wdech i wydech. To była jedna noc, jedna głupia noc, która ma w sobie tak idiotyczne konsekwencje, jak na powyższych zdaniach. – Powiedziałam… DOŚĆ. Przestań – warknęła, zbierając w końcu w sobie siły i odpychając go resztką sił. Widział, jak mocno biła się z myślami? – Boże, mój syn jest za ścianą – mógłby wejść, kiedy trzymał jej nadgarstek zbyt mocno, przyciągając do siebie. Co mogłoby się zrodzić w głowie takiego gówniaka? – Potrzebujesz wiedzieć, bo co? Bo chcesz mieć satysfakcję? Wiesz, że totalnie tak brzmisz? Niczego mi nie zburzysz, nie dam sobie niczego zburzyć, okej? I przypala mi się zupa – dodała totalnie beznadziejne, tylko po to by odejść i zamieszać to, co tam właśnie się pichciło. - Przecież nawet nie dałbyś znać, że wróciłeś do miasta. Nawet byś nie wiedział, że istnieje, gdyby nie jego kostka - tak było, prawda? Eh, czy nie będzie szybciej, jeśli po prostu się zgodzi?

-
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz Kaylee? Dla jakiego udowodnienia, że mam rację? Myślisz, że zmusiłem się, żeby tu przyjść dla połechtania swojego ego? Dla SATYSFAKCJI? Rozmowa z tobą przypomina podróż boso w pokrzywy. Takie to jest właśnie przyjemnie i kurwa niezbędne w moim życiu… – warczy na nią, ale się odsuwa. Zupa. Jezu Chryste, przypala jej się zupa. Robi krok w kierunku drzwi, ale odkręca się jeszcze na piętach w jej kierunku. Chowa na moment twarz w dłonie, w geście potężnego niezrozumienia. Zakrywa też usta w ramach niedowierzania i kręci przecząco głową. Nie chce jej też powiedzieć czegoś nieprzyjemnego. Potrzebuje chwili przerwy, żeby nie żałować potem słów, które do niej wypowiada. Dwa głębokie oddechy. To nie ma sensu, Jacob. To po prostu nie ma sensu.
– Ale wiem. I nie, nie odezwałbym się, bo uznałem, że tak będzie lepiej już dawno temu. Byłem przekonany, że wciąż masz męża Kaylee. Ale to jest zupełnie inna kwestia. Inna niż to, że jeśli mogę być ojcem tego chłopca, chociażby biologicznym. To chciałbym o tym wiedzieć. Nie sądzisz, że to nie jest egoistyczne z mojej strony, ale okrutne z twojej? Bo wszystko sobie poukładałaś? Bo już ci jest wygodnie?! – z każdym wypowiadanym przez niego słowem jego frustracja narasta, co widać bardzo dobrze w mimice, ale Hirsch wciąż stara się nie podnosić głosu. Nie będzie w końcu krzyczał na kobietę w jej własnym domu, kiedy w pokoju obok bajkę ogląda mały chłopiec.
– Jeśli chciałaś mieć taki porządek w życiu to trzeba było się wtedy nie pieprzyć z kimś innym niż twój mąż – wyrzuca jeszcze z siebie i o dziwo, WCALE nie żałuje. Skrajnie irytuje go to, że kobieta obarcza go winą o jakiejś niebotycznej skali za to, że odważył się zadać jej pytanie, którego prawdopodobieństwo jest dość zasadne. Chciał wiedzieć.
Hirsch ruszył w kierunku wyjścia ponownie, ale znów zatrzymał się, chociaż tym razem nieco dalej. Oparł się palcami o futrynę i znów obrócił w jej kierunku.
– Skąd wiesz, że nie wróciłbym, jeśli byś mi wtedy o tym powiedziała… Chyba że miałaś i masz stuprocentową pewność, że to dziecko twojego męża K. Masz? Jeśli tak, to powiedz, a ja obiecuję, że nigdy nie wrócę już do tego tematu – potrzebuje ostatecznej odpowiedzi, chociaż w tej kwestii. Jest gotowy do wyjścia. Potrzebuje tylko kilku jej słów.

-
- Nie brzmisz tak, Jake? – trzymała jeszcze nerwy na wodzy, starała się pokazać jak bardzo jest pewna swoich racji. Nie była. Totalnie. – Bo tylko te słowa słychać, wiesz? Brzmisz zupełnie tak, jakby chodziło tylko i wyłącznie o twoje wybujałe ego – mam rację, później niech się dzieje co się chce. Tyle. Tyle czytała z jego podniesionego głosu, który irytował ją coraz bardziej.
- Nie podnoś głosu. Nie waż się podnosić na mnie głosu, nie krzycz – ostrzegła, bo jego głos niebezpiecznie zaczynał się unosić. Była zaślepiona swoją… właściwie to już nie wiedziała czym. I tak się dziwiła, że Keylen jeszcze nie pokazał swojej buźki w kuchni, bo mimo, że i Hirsch starał się nie wyrzucać z siebie głośniejszych słów, to nie oszukujmy się – nie wypowiadali tego wszystkiego tak, jakby opowiadali co jedli na obiad. – Twoje 5 minut się skończyło w chwili, w której zacząłeś warczeć. Bosa przygoda z pokrzywami się zakończyła. Możesz ubrać buty (których pewnie nie ściągnął, cham, ale byli w juesej, hu kers) i szukać przyjemności gdzieś indziej – to byłby piękny koniec tego spotkania. Wręcz idealny, wymarzony. Gdyby nie jego słowa, które po prostu zamknęły jej buzię. Jeśli by był bliżej, jej dłoń zdecydowanie dosięgłaby jego policzka. Albo pięść nosa. Bo słów jej zabrakło. Zrobiła jedynie O TAK, mając nadzieję, że faktycznie już wyjdzie. Doskonale wiedział, gdzie wbić szpileczkę tak by bolało najmocniej, bo właśnie poczuła się, jakby solidnie skopał jej żebra. Jezu, no miał rację. A ona chciała już tylko i wyłącznie spokoju. Chciała by ponownie zapadł się pod ziemię i nie pokazywał jej więcej na oczy. Nigdy najlepiej. A chyba był tylko jeden sposób, by Hirsch odpuścił. – Zrobię test – miała wrażenie, że nigdy nie powiedziała niczego bardziej trudnego. Jej głos już drżał, była wręcz przerażona tym, co się właśnie działo. Traciła wypracowaną sobie ułudę kontroli. Pokazywała jaka jest słaba. – A później możesz sobie wyścielić swoje życie pieprzonymi chwastami - nie chciała by jej słowa brzmiały tak beznadziejnie. Nie chciała być złośliwa, ani tym bardziej, nigdy nie życzyłaby mu niczego złego. Przecież to był Jacob. Po prostu była wściekła, a on w tej chwili był na pierwszym miejscu jej jednoosobowej listy najmniej lubianych osób.

-
– Tak, jak mówiłem, wystarczy tylko ślina. Nie wyrzuć tego w złości do śmieci, jedno takie opakowanie to ponad 300 dolców – oznajmia, chociaż wcale nie zależy mu w tym momencie na pieniądzach. Hirsch nienawidzi jednak niepotrzebnego marnowania produktów medycznych. Świat i tak zalewa plastik. Poza tym nadal jest poirytowany, co widać zarówno w jego całej postawie, jak i minie. W zasadzie chce już wyjść, ale kiedy odwracaj się znów w kierunku wyjścia, na jego stojącą w wejściu do kuchni sylwetkę wpada mały chłopiec. Z całym impetem w jakimś przedziwnym kasku. Jacob łapie go w ostatniej chwili, żeby nie upadł. Otwiera przyłbicę kasku i pierwszy raz przygląda się dziecku z takiej odległości. Kilkulatek śmieje się jak opętany, mówi mu sepleniące „Cześć” i finalnie wymija, żeby podbiec z ekscytacją do mamy.
– Cześć Keylen – odpowiada Hirsch, prostując się i zerkając niepewnie w kierunku Kaylee. Nie chce się z nią kłócić. Czuje się mocno nieproszonym gościem w jej życiu i chociaż naprawdę, naprawdę nie chce tego robić, to nie wyobraża sobie, że mógłby odpuścić.
Wwierca w nią spojrzenie, oczekując jakby niemego chociaż potwierdzenia, że naprawdę to zrobi.
– Odezwij się, jak będziesz gotowa, dobrze? – pyta jeszcze, już w zasadzie w drzwiach wyjściowych.

-
Kiwnęła głową, zwężając usta w cienką linię, ha, oczywiście, że był przygotowany, jak mógłby nie. Nie była jednak aż taką dramą kłin, ok. Nie wyrzuci i to nie tylko dlatego, że wytknął jej wydane na to pieniądze, ale skoro powiedziała A, powie i B. Była pewna swojego. Widziała takie bzdurne szczegóły w zachowaniach Keylena, które odpowiadały zachowaniom jego taty, że nie mogło być inaczej. Wbił w nią jednak tak wielką niepewność, że sama zaczynała to kwestionować. Co, jeśli sobie to tylko wmawiała? Jezu, zwariuje. Teraz, w tym jednym momencie, chciała mieć to już za sobą. Teraz, słysząc idealnie znany sobie tupot stóp syna, zanim ten wpadł do kuchni, wprost na Jacoba. Uśmiechnęła się mimowolnie, wyciągając do niego dłoń, którą zignorował, przesuwając głośno krzesło, by się na nie wspiąć i dosięgnąć swojego napoju z blatu. Jezu, jego słodycz ją zabijała. Był idealny. Prze kochany, niegrzeczny, zabawny, śliczny, a to chyba były pierwsze oznaki tego, że nie ma mowy by płynęła w nim krew Hirscha, nie? ŻARTUJĘ

//zt x2